Dzisiejsze
święto jest jeszcze bardzo młode. Wprowadzono je do kalendarza
liturgicznego w ubiegłym wieku. Niesprawiedliwości społeczne XIX
wieku, szybkie uprzemysłowienie, urbanizacja chaotyczna,
katastrofalne stosunki mieszkaniowe (powoli zapominamy, w jakich
warunkach mieszkali ludzie pracy przed pierwszą i przed drugą
wojną światową, np. w mieście Łodzi – Ziemi Obiecanej, skazani
na pracę zarobkową). To wszystko wskazywało na niebezpieczeństwo,
że rozpadną się wszystkie formy życia społecznego.
Wtedy
Leon XIII, papież, który był wyjątkowo wyczulony na problematykę
socjalną, postawił w swoich śmiałych encyklikach także na
wartości
chrześcijańskiej
rodziny. Z jego inicjatywy wprowadzono dzisiejsze to
Rodziny
Nazaretańskiej jako wzór dla rodziny wierzącej. I tu od razu
problem. Bo można zapytać: czy rzeczywiście tę Rodzinę z
Nazaretu, żyjącą ponad dwadzieścia wieków temu w zupełnie innym
świecie, można uznać za model do naśladowania? Przecież św.
Józef, nazywany przez ludzi
ojcem,
wiedział, że ojcem nie jest. Przecież Maryja przeżywała swoje
macierzyństwo jednak inaczej niż jej rówieśniczki. A Jezus,
którego wychowywali i kochali jak własnego syna? Wiedzieli również,
że jest Synem Najwyższego. A więc Rodzina niepowtarzalna, którą
można podziwiać, ale naśladować? A jednak mimo wszystko: rodzina
ludzka; niczego z ludzkich problemów jej nie zaoszczędzono.
A
wszystko
zaczęło się bardzo zwyczajnie: Józef i Maryja zawarli związek
małżeński. Według ówczesnych zwyczajów, przez rok po ślubie
mieszkali oddzielnie, zapewne u swoich rodziców, przygotowując swój
własny dom, w Nazarecie, w którym w rocznicę ślubu odbędzie się
uczta weselna. Oblubieniec przybywał wtedy z orszakiem do domu swych
teściów, gdzie czekała oblubienica z druhnami. Uroczysta
przeprowadzka kończyła się przyjęciem weselnym. I już
pozostali u siebie, w swoim własnym domu w Nazarecie. Niewiele z
tych zwyczajów zostało do dziś, może tylko okres narzeczeński,
który ma jednak inny status prawny, inne zobowiązania. A zresztą i
ten piękny czas, kiedy młodzi są już „po ślubie” (cywilnym)
i czekają na siebie, też się bardzo zmienił, uważany jest za
staroświecki. Ale czy to, co współczesne jest lepsze i mądrzejsze?
Św Mateusz wyjaśniał nam w ostatnią niedzielę adwentową, że
właśnie w
tym
czasie „nim zamieszkali razem”, Maryja poczęła syna i Józef
wkrótce zdziwił się, że oczekuje dziecka. Bił się z myślami,
co robić, niczego nie rozumiał, nie mógł Jej oskarżyć, wierzył
prawdziwie w Jej uczciwość, więc potajemnie chciał Ją opuścić.
Uspokojony przez posłańca Bożego, uwierzył słowu, przyjął
„swoją małżonkę do siebie”, podjął się roli ojca i
wychowawcy Emanuela. Odtąd stanie się wzorem dla każdego ojca, gdyż
nic nie zostanie mu oszczędzone. Dzięki jego trosce i
zapobiegliwości Syn Przedwiecznego będzie miał najlepsze warunki,
jakie mogą być, będzie wzrastał w rodzinie. To przecież św.
Józef stanie się głową tej rodziny. To on otrzymuje pierwsze
polecenia, aby ratować Dziecko: wstań, weź Dziecię, uchodź do
Egiptu, pozostań tam... A on wstał, nie czekając brzasku, wziął
w nocy Dziecię
i
Matkę jego i udał się do Egiptu. I powrócił dopiero wtedy, gdy
usłyszał rozkaz: „Idź do ziemi Izraela”. On zdecydował, że w
Judei nadal
niebezpiecznie,
wrócił do swego miasta Nazaret. Potem zapada wielka cisza.
Ewangelista opowiada dopiero o poszukiwaniu i znalezieniu
dwunastoletniego Jezusa – jak im trudno było zrozumieć, co się
stało, bo Chłopiec wrócił z nimi do domu i był im poddany. A
potem już ani słowa o tym ojcu, który w milczeniu (zwrócono
uwagę, że ewangelie nie odnotowały ani jednej wypowiedzi św.
Józefa) spełnia swoje wielkie zadanie. To dzięki niemu Jezus mógł
wzrastać w łasce u Boga i u ludzi, czekać, aż nadejdzie jego
godzina.
Jak
strasznie daleko odeszliśmy we współczesnej rodzinie od tego
wzorca męża i ojca. Ojciec przestał być głową rodziny. Sąd
orzekający rozwód z reguły przyzna prawa wychowawcze matce, ojciec
może dzieci najwyżej odwiedzać. Samotne matki są czymś tak
normalnym, że nikogo to nie dziwi. Kiedy zdarza się, że
samotny ojciec wychowuje syna, to kręci się o nim filmy, tak to
jest niezwykłe. Jest dziś prawie normą w życiu rodzinnym, że
sprawy wychowawcze, także w zakresie religijnym, też przejęła
matka, bardzo często z konieczności, gdyż ojcowie nie mają wiele
do przekazania. Jak więc mogą być głową? Tymczasem Św. Paweł
Apostoł, ten sam, który dziś czytany, dawał rady, jak w rodzinie
żyć mądrze i roztropnie, stawia na ojca i jemu przyznaje pierwszą
rolę w rodzinie. W Liście do Efezjan ukazuje niesłychanie
śmiałą koncepcję małżeństwa, mianowicie te więzi, jakie
istnieją między mężem i żoną porównuje do powiązań Chrystusa
z Kościołem. I pisze tak: „Żony niechaj będą poddane swym
mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus głową
Kościoła... Jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony
mężom - we wszystkim" (Ef 5,22-24). Cóż to była za wrzawa
na spotkaniach w ostatnich klasach licealnych, przygotowujących
się do życia w rodzinie, gdy czytałem ten fragment. Jakie protesty
- oczywiście dziewcząt, jakie aplauzy - oczywiście chłopców. A
wielka cisza robiła się natychmiast, gdy czytałem następne
zdania: „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował
Kościół... Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje.
Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego
ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje jak i Chrystus - Kościół"
(Ef 5, 25,28-29). Cisza robiła się wielka, bo każdy, nawet małe
dziecko z pierwszej klasy wie, kim jest Chrystus dla Kościoła.
Jest Głową tego mistycznego Ciała, a my jego członkami. Głową,
która myśli, troszczy się, kocha, daje życie. Która kobieta nie
zdecyduje się zawierzyć całkowicie i uznać za głowę
mężczyznę, który jest dla niej jak Chrystus: troszczy się,
kocha, odda życie, gdyby to było konieczne. Który naprawdę jest
głową, a nie czym innym. Tajemnica to wielka: opuści
mężczyzna ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją i będą
dwoje jednym ciałem (Mt 19,5).
Kochani
moi, miało być dziś rozważanie o rodzinie, wyszło rozważanie o
ojcu. Może dlatego, że teksty biblijne tak dużo dziś mówiły
o mężu, który boi się Pana. A może dlatego, że ciągle widzę
małego chłopca, który w ostatnią niedzielę przyszedł ze swoim
ojcem na wieczorną mszę św. Usiedli na pierwszej ławce tuż przed
ołtarzem. W czasie pierwszego czytania ojciec założył nogę na
nogę. Malec, który siedział ładnie, natychmiast to powtórzył.
W czasie wyznania wiary „poprawił” ręce prosto złożone:
splótł palce, bo tak trzymał ojciec. Obaj uklękli na
podniesienie. Synek ładnie na oba kolana, ale zaraz się dostosował,
ojciec klęczał tylko na jednym kolanie... Ojcze drogi, czy ty nie
widzisz, jak twoje dziecko nieustannie cię naśladuje, jak ciągle
dajesz mu przykład. Błogosławiony jesteś, gdy dajesz przykład
dobry.
Błogosławiony jesteś, jeśli przykładem swego życia wskazujesz
swemu dziecku drogę do prawdziwego szczęścia.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz