Ponad
dwa tysiące lat temu syn Syracha, Syracydes ogłosił zasady
miłości synowskiej, wzajemnej odpowiedzialności rodziców za
dzieci i dzieci za rodziców. Paradoksem współcześnie żyjącego w
rodzinie człowieka jest to, iż uważa te zasady za przestarzałe i
nie mieszczące się w ramach „raju na ziemi”, który chce sobie
stworzyć.
Kto
szanuje ojca... wspomaga go w starości, kto nie pogardza ojcem,
który stracił rozum... Kto jest posłuszny Bogu, czci rodziców
(Syr 3,3n). Szczególnie dziś powinien się człowiek zastanowić
nad tymi zasadami współżycia w rodzinie. Szczególnie dziś powinni
ludzie, znający zasady współżycia, publikujący je w różnych
formach literackich – przestać na co dzień stosować kwasy. Na co
dzień, a nie tylko w wigilię. Ten dziwny dzień, który
zaczyna się wieczorem, przeżyliśmy dwa dni temu i jeszcze echem
łamanego opłatka tkwi on w naszej pamięci. Ten dziwny dzień
powinien być dla nas szkołą. Przy wspólnym stole: dzieci,
rodzice, dziadkowie; starzy i młodzi, zdrowi i chorzy. Po prostu
ludzie zasiadający do stołu wigilijnego jako jedna wielka rodzina
dzieci Bożych. Małżonkowie, którzy jeszcze przed kilkoma dniami
kłócili się ze sobą, podają sobie rękę. Odwiedzamy z
opłatkiem zapomnianych starych rodziców. Zanosimy opłatek
chorym, do których uśmiechamy się wypowiedzianym – wesołych
świąt! Ludzie ludziom głoszą miłość, pokój, radość,
dobroć...
To
wszystko wiemy, przeżyliśmy ową radość, w niejednym oku
zakręciła się łza. Dlaczego powtarzam to, co jest znane? Dlaczego
mówię o tym, o czym wiemy? Dlatego, że już powoli kończą się
święta. Jeszcze Uroczystość świętej Bożej Rodzicielki - Nowy Rok, a potem... - normalny dzień pracy. Kolejny dzień
jesieni życia dla wielu starszych, ojców i matek. Kolejny
dzień cierpienia chorego, opuszczonego w jego domu. Powrót do
szpitali tych, którym dano przepustkę świąteczną. Po prostu kolejny szary dzień prozy życia. A ludzie, mimo iż
znają zasadę współżycia w rodzinie w miłości, o czym
przekonali się kolejny raz w wigilię i święta – znów mogą
zacząć stosować kwasy. Chodzi o to, żeby trwać w tej
świadomości, dobroci Boga, który w Rodzinie Nazaretańskiej
wniósł na ziemię zasadę wzajemnej miłości dzieci i rodziców,
starych i młodych, zdrowych i chorych. Żeby każdego dnia była
wigilia - i pojutrze, i za miesiąc. Żeby w naszej rodzinie
dzieci Bożych, której na imię Polska – wciąż była wigilia, –
cicha, święta noc i pokój ludziom Bożego upodobania. Żeby przez
współżycie w miłości ludzi między sobą – oddawana była
Bogu chwała na wysokościach.
W
szkole Bożego Narodzenia, w nazaretańskim domku Świętej Rodziny
musimy się ubrać, jak nam to mówi św. Paweł, w miłosierdzie,
dobroć, pokorę, cichość i cierpliwość. Musimy, wybaczywszy
sobie w wigilię, nie czekać do Wielkiego Piątku, lecz codziennie
wybaczać sobie i znosić się nawzajem. Musimy przyoblec się w
miłość, która jest więzią doskonałości. Sercami zaś naszymi
musi rządzić nie egoizm, nie chęć zysku, nie zarozumiałość,
nienawiść, pesymizm i zwątpienie, ale pokój Chrystusowy. Wtedy
Bóg będzie z nami, bo będzie w nas. Wtedy urośnie w nas wszystko,
co jest najważniejsze – moc i mądrość oraz łaska Boża. „Gdy
upłynęły dni” – czyli gdy rozpoczęły się zwykłe dni
codziennego życia Rodziny Nazaretańskiej i skończyły się hołdy
anielskich chórów i pokłonów pasterskich. Gdy Rodzina Nazaretańska
w szarej codzienności żyjąc i pracując nie zapomniała o
Bogu, lecz wypełniała to, co było prawem Boga, „Dziecię rosło
i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska
Boża spoczywała na Nim” (Łk2,40).
Czcij
ojca i matkę swoją, a będzie ci się dobrze powodziło i będziesz
długo żył na ziemi (Wj 20,12). To przykazanie jest naszym
prawem Boga. Szkoda, że druga część czwartego przykazania została
zapoznana w nauczaniu katechetycznym. To przykazanie ujmuje
zwięźle zasadę miłości wzajemnej w rodzinie i dotyczy nie tylko
miłości dzieci względem rodziców, lecz również rodziców
względem dzieci, małżonków względem siebie oraz rodzeństwa.
Odkąd jednak ludzie zaczęli szukać własnych, samodzielnych
domów szczęścia, młodzi opuścili rodziców, a rodzice przestali
rozumieć swoje dzieci. Od kiedy cierpienie, choroba i ból
zamieszkały w rodzinach oraz w narodach, ludzie zaczęli czcić
nie siebie nawzajem, lecz trony i panowania, stanowiska i pieniądze,
tytuły i dyplomy, proporce, sztandary, odznaczenia i przywódców,
zjazdy i sympozja, wiece i układy. I dlatego nieszczęśliwe są
młode i stare małżeństwa. Piętnasto i trzynastoletnie dzieci,
zdrowi i chorzy, rodzice i dzieci.
Pomimo
ludzkich apeli i podpisywanych umów oraz obowiązujących
międzynarodowych praw na całym świecie i w Polsce również
rodziny cierpią. Są dzieci głodne i są mieszkańcy domów
dziecka. Są rodzice bezdomni i ci w domach starców. A w całym
świecie miliony cierpiących głód i setki tysięcy bezdomnych,
chorych, trędowatych fizycznie i duchowo. Cierpiące, dziecięce
serca. Głodne, spragnione usta. Wciąż wyciągają się do ludzi
tego świata, do Papieża i do wodzów państw, do robotnikowi do
nauczycieli, zakonnic i zakonników. Do ciebie drogi chory
bracie i siostro, który słuchasz teraz mych słów; do ciebie,
mamo, która nie pozwoliłaś urodzić się twemu dziecku; do ciebie
tato, który pamiętasz o kolegach przy wódce, a zapominasz o
dzieciach w domu. Do ciebie młody, zdrowy i silny stojący na
rozdrożu swego życia, bo wszystko się w tobie załamało – do
nas woła człowiek: daj mi Jezusa – bo Jezus jest drogą, prawdą
i życiem, bo Bóg jest miłością.
Pytamy
jak? W jaki sposób ty i ja, nasze rodziny, my wszyscy mamy dać
Jezusa czyli miłość ludziom. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus –
patronka misji robiła to w ten sposób: układała kiedyś kwiatki
przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie – i powiedziała mu w
swoim sercu, że ofiaruje to za misje i misjonarza, który ma Mu
złożyć najpiękniejszy bukiet z dziecięcych ochrzczonych
dusz. A św. Matka Teresa z Kalkuty uśmiechała się do tych, którzy
umierali i do wszystkich, których spotykała na swym misyjnym
szlaku. My zaś pracujemy, liczymy pieniądze, w rodzinach
spotykamy się na herbatce i przed telewizorem. Budujemy bloki i
samoloty i dalej jesteśmy smutni, bo jest nam źle. I
nie
mamy nic takiego, czym moglibyśmy się podzielić z innymi, co
moglibyśmy drugim dać w prezencie. Maryja z Józefem oddali Bogu
to, co było ich skarbem – Jezusa, a Bóg im błogosławił i
obdarzył mocą i szczęściem.
Bóg
dał nam radość nie tylko w wigilię i na pasterce. Bóg daje
radość w każdej chwili. W każdej Eucharystii daje Bóg każdemu
miłość i pokój – Siebie. Wracamy z kościoła z pokojem
Chrystusa. Dziś wrócimy ze szkoły Nazaretańskiego Domku pełnego
miłości. Dalej będziemy musieli cierpieć, chorować, mozolić
się codzienną pracą. W naszych rodzinach dalej będziemy się
zastanawiać, co kupić najpierw, jaką wybrać szkołę. I
ludzie
nadal zastanawiać się będą nad tym, jak dać światu pokój. My
musimy, oprócz tego wszystkiego, nie czyniąc nic nadzwyczajnego,
dzielić się z innymi Bogiem, który urodził się w nas i dla
nas. Możemy to zrobić poprzez uśmiech, jak św. Matka Teresa,
lub układając kwiaty – jak Mała św. Teresa. Możemy, jako
misjonarz czy misjonarka, rozdawać Jezusa słowem i czynem. Ale
możemy to również czynić przy piecu hutniczym i domowym, przy
garnkach, w szkole i w teatrze, na ulicy i biurze. Możemy dawać
Jezusa leżąc w szpitalnym łóżku, będąc uwięzionym w wózku
inwalidzkim czy szukając drogi białą laską. Obojętnie jak,
obojętnie gdzie, ale musimy ofiarować jak Maryja z Józefem
Jezusa – dając miłość braciom.
Bóg
przyszedł do wszystkich w rodzinie i przez rodzinę i przez rodziny
zakonne, domowe czy rodziny chorych ma dotrzeć do wszystkich. Chora
od wielu lat obłożnie pani Łucja w swoim wierszu mówi:
Bracie
i siostro!
Nie
usiłuj zbawić się sam,
w
pojedynkę,
bo
nie zbawisz się wcale.
Zbawiać
trzeba się we wspólnocie,
w
poczuciu odpowiedzialności
za
zbawienie wszystkich ludzi.
A
jaka będzie radość,
gdy
wchodząc do wieczności
otoczą
nas gromadnie dusze,
którym
pomogliśmy wejść do nieba,
poznać
Boga.
Czyż
może być większe szczęście,
większa
nagroda od Pana?