grudnia 28, 2017

Święto Świętej Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa – Bóg przyszedł do nas w rodzinie

Święto Świętej Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa – Bóg przyszedł do nas w rodzinie
Ponad dwa tysiące lat temu syn Syracha, Syracydes ogłosił zasady miłoś­ci synowskiej, wzajemnej odpowiedzialności rodziców za dzieci i dzieci za rodziców. Paradoksem współcześnie żyjącego w rodzinie człowieka jest to, iż uważa te zasady za przestarzałe i nie mieszczące się w ramach „raju na ziemi”, który chce sobie stworzyć.
Kto szanuje ojca... wspomaga go w starości, kto nie pogardza ojcem, który stracił rozum... Kto jest posłuszny Bogu, czci rodziców (Syr 3,3n). Szczególnie dziś powinien się człowiek zastanowić nad tymi zasadami współżycia w rodzinie. Szczególnie dziś powinni ludzie, znający zasady współży­cia, publikujący je w różnych formach literackich – przestać na co dzień stosować kwasy. Na co dzień, a nie tylko w wigilię. Ten dziwny dzień, któ­ry zaczyna się wieczorem, przeżyliśmy dwa dni temu i jeszcze echem łama­nego opłatka tkwi on w naszej pamięci. Ten dziwny dzień powinien być dla nas szkołą. Przy wspólnym stole: dzieci, rodzice, dziadkowie; starzy i młodzi, zdrowi i chorzy. Po prostu ludzie zasiadający do stołu wigilijnego jako jedna wielka rodzina dzieci Bożych. Małżonkowie, którzy jeszcze przed kilkoma dniami kłócili się ze sobą, podają sobie rękę. Odwiedzamy z opłatkiem zapomnianych starych rodziców. Zanosimy opłatek chorym, do któ­rych uśmiechamy się wypowiedzianym – wesołych świąt! Ludzie ludziom głoszą miłość, pokój, radość, dobroć...
To wszystko wiemy, przeżyliśmy ową radość, w niejednym oku zakręciła się łza. Dlaczego powtarzam to, co jest znane? Dlaczego mówię o tym, o czym wiemy? Dlatego, że już powoli kończą się święta. Jeszcze Uroczystość świętej Bożej Rodzicielki - Nowy Rok, a potem...  - normal­ny dzień pracy. Kolejny dzień jesieni życia dla wielu starszych, ojców i ma­tek. Kolejny dzień cierpienia chorego, opuszczonego w jego domu. Powrót do szpitali tych, którym dano przepustkę świąteczną. Po prostu ko­lejny szary dzień prozy życia. A ludzie, mimo iż znają zasadę współżycia w rodzinie w miłości, o czym przekonali się kolejny raz w wigilię i święta – znów mogą zacząć stosować kwasy. Chodzi o to, żeby trwać w tej świado­mości, dobroci Boga, który w Rodzinie Nazaretańskiej wniósł na ziemię zasadę wzajemnej miłości dzieci i rodziców, starych i młodych, zdrowych i chorych. Żeby każdego dnia była wigilia - i pojutrze, i za miesiąc. Żeby w na­szej rodzinie dzieci Bożych, której na imię Polska – wciąż była wigilia, – cicha, święta noc i pokój ludziom Bożego upodobania. Żeby przez współ­życie w miłości ludzi między sobą – oddawana była Bogu chwała na wyso­kościach.
W szkole Bożego Narodzenia, w nazaretańskim domku Świętej Rodziny musimy się ubrać, jak nam to mówi św. Paweł, w miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość i cierpliwość. Musimy, wybaczywszy sobie w wigilię, nie czekać do Wielkiego Piątku, lecz codziennie wybaczać sobie i znosić się nawzajem. Musimy przyoblec się w miłość, która jest więzią doskonałości. Sercami zaś naszymi musi rządzić nie egoizm, nie chęć zysku, nie zarozumiałość, nienawiść, pesymizm i zwątpienie, ale pokój Chrystusowy. Wtedy Bóg będzie z nami, bo będzie w nas. Wtedy urośnie w nas wszystko, co jest najważniejsze – moc i mądrość oraz łaska Boża. „Gdy upłynęły dni” – czyli gdy rozpoczęły się zwykłe dni codziennego życia Rodziny Nazaretańskiej i skończyły się hołdy anielskich chórów i pokłonów pasterskich. Gdy Rodzina Nazaretańska w szarej codzienności żyjąc i pracując nie zapom­niała o Bogu, lecz wypełniała to, co było prawem Boga, „Dziecię rosło i na­bierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk2,40).
Czcij ojca i matkę swoją, a będzie ci się dobrze powodziło i będziesz dłu­go żył na ziemi (Wj 20,12). To przykazanie jest naszym prawem Boga. Szkoda, że druga część czwartego przykazania została zapoznana w nau­czaniu katechetycznym. To przykazanie ujmuje zwięźle zasadę miłości wzajemnej w rodzinie i dotyczy nie tylko miłości dzieci względem rodzi­ców, lecz również rodziców względem dzieci, małżonków względem siebie oraz rodzeństwa. Odkąd jednak ludzie zaczęli szukać własnych, samodzie­lnych domów szczęścia, młodzi opuścili rodziców, a rodzice przestali rozu­mieć swoje dzieci. Od kiedy cierpienie, choroba i ból zamieszkały w rodzi­nach oraz w narodach, ludzie zaczęli czcić nie siebie nawzajem, lecz trony i panowania, stanowiska i pieniądze, tytuły i dyplomy, proporce, sztandary, odznaczenia i przywódców, zjazdy i sympozja, wiece i układy. I dlatego nieszczęśliwe są młode i stare małżeństwa. Piętnasto i trzynastoletnie dzie­ci, zdrowi i chorzy, rodzice i dzieci.
Pomimo ludzkich apeli i podpisywanych umów oraz obowiązujących międzynarodowych praw na całym świecie i w Polsce również rodziny cier­pią. Są dzieci głodne i są mieszkańcy domów dziecka. Są rodzice bezdomni i ci w domach starców. A w całym świecie miliony cierpiących głód i setki tysięcy bezdomnych, chorych, trędowatych fizycznie i duchowo. Cierpiące, dziecięce serca. Głodne, spragnione usta. Wciąż wyciągają się do ludzi tego świata, do Papieża i do wodzów państw, do robotnikowi do nauczycieli, za­konnic i zakonników. Do ciebie drogi chory bracie i siostro, który słuchasz teraz mych słów; do ciebie, mamo, która nie pozwoliłaś urodzić się twemu dziecku; do ciebie tato, który pamiętasz o kolegach przy wódce, a zapominasz o dzieciach w domu. Do ciebie młody, zdrowy i silny stojący na rozdrożu swego życia, bo wszystko się w tobie załamało – do nas woła człowiek: daj mi Jezusa – bo Jezus jest drogą, prawdą i życiem, bo Bóg jest miłością.
Pytamy jak? W jaki sposób ty i ja, nasze rodziny, my wszyscy mamy dać Jezusa czyli miłość ludziom. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus – patronka misji robiła to w ten sposób: układała kiedyś kwiatki przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie – i powiedziała mu w swoim sercu, że ofiaruje to za misje i misjonarza, który ma Mu złożyć najpiękniejszy bukiet z dziecię­cych ochrzczonych dusz. A św. Matka Teresa z Kalkuty uśmiechała się do tych, którzy umierali i do wszystkich, których spotykała na swym misyjnym szla­ku. My zaś pracujemy, liczymy pieniądze, w rodzinach spotykamy się na herbatce i przed telewizorem. Budujemy bloki i samoloty i dalej jesteśmy smu­tni, bo jest nam źle. I nie mamy nic takiego, czym moglibyśmy się podzielić z innymi, co moglibyśmy drugim dać w prezencie. Maryja z Józefem oddali Bogu to, co było ich skarbem – Jezusa, a Bóg im błogosławił i obdarzył mocą i szczęściem.
Bóg dał nam radość nie tylko w wigilię i na pasterce. Bóg daje radość w każdej chwili. W każdej Eucharystii daje Bóg każdemu miłość i pokój – Siebie. Wracamy z kościoła z pokojem Chrystusa. Dziś wrócimy ze szkoły Nazaretańskiego Domku pełnego miłości. Dalej będziemy musieli cier­pieć, chorować, mozolić się codzienną pracą. W naszych rodzinach dalej będziemy się zastanawiać, co kupić najpierw, jaką wybrać szkołę. I ludzie nadal zastanawiać się będą nad tym, jak dać światu pokój. My musimy, oprócz tego wszystkiego, nie czyniąc nic nadzwyczajnego, dzielić się z inny­mi Bogiem, który urodził się w nas i dla nas. Możemy to zrobić poprzez uś­miech, jak św. Matka Teresa, lub układając kwiaty – jak Mała św. Teresa. Możemy, jako misjonarz czy misjonarka, rozdawać Jezusa słowem i czy­nem. Ale możemy to również czynić przy piecu hutniczym i domowym, przy garnkach, w szkole i w teatrze, na ulicy i biurze. Możemy dawać Jezusa leżąc w szpitalnym łóżku, będąc uwięzionym w wózku inwalidzkim czy szu­kając drogi białą laską. Obojętnie jak, obojętnie gdzie, ale musimy ofiaro­wać jak Maryja z Józefem Jezusa – dając miłość braciom.
Bóg przyszedł do wszystkich w rodzinie i przez rodzinę i przez rodziny zakonne, domowe czy rodziny chorych ma dotrzeć do wszystkich. Chora od wielu lat obłożnie pani Łucja w swoim wierszu mówi:
Bracie i siostro!
Nie usiłuj zbawić się sam,
w pojedynkę,
bo nie zbawisz się wcale.
Zbawiać trzeba się we wspólnocie,
w poczuciu odpowiedzialności
za zbawienie wszystkich ludzi.
A jaka będzie radość,
gdy wchodząc do wieczności
otoczą nas gromadnie dusze,
którym pomogliśmy wejść do nieba,
poznać Boga.
Czyż może być większe szczęście,
większa nagroda od Pana?


grudnia 28, 2017

Święto Świętych Młodzianków, męczenników

Święto Świętych Młodzianków, męczenników





Święto „niewinnych i bezimiennych męczenników”, które powstało w Kościele Wschodnim w Kartaginie w 505 r., podobnie jak święto św. Szczepana, pierwszego męczennika Kościoła (Protomartyr), „niepokoi”, „zakłóca” czy wręcz „burzy” świąteczny, zaciszny i choinkowy nastrój. Dla ludzi wierzących „zakłóca” tylko „zaciszny i choinkowy nastrój”, ponieważ dla nas Boże Narodzenie oznacza wcielenie Boga we wszystkie wymiary bycia i stawania się człowiekiem – osobą oraz dawanie świadectwa w trudnych, a nawet dramatycznych i tragicznych sytuacjach naszego życia.

Do pewnego czasu różnego rodzaju światy, mówiąc ogólnie dobre i złe, istniały równolegle na odpowiadających im poziomach istnienia i działania. Ale znowu, od pewnego czasu, w naszej ukochanej ojczyźnie – wiadomo – od spektakularnej i niespodziewanej wygranej dra Andrzeja Sebastiana Dudy i jego formacji – zjednoczonej prawicy, doszło do konfrontacji dwóch światów, które należy teraz nazwać odpowiednio „cywilizacją” Herodów i (neo)barbarzyńców oraz cywilizacją niemych świadków.


„Cywilizacja” Herodów i (neo)barbarzyńców

Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić. Egoistyczny lęk o swoją przekupioną władzę, o swoje polityczno-społeczne znaczenie lub nieumiarkowane posiadanie dóbr sprawiają, że chorobliwie zazdrosny i okrutnie mściwy król Herod staje się zdolny do tego, by w poczuciu zagrożenia posunąć się nawet do zbrodni.

A inni? Dlaczego zabijają niewinne, swoje „kochane” dzieci?

Rok temu Natalia Przybysz przyznała się do dokonania poza Polską aborcji (na Słowacji). Otwarcie mówiła, że po wszystkim poczuła wielką ulgę. „Wszystko trwało pięć minut. Pięć minut. I nagle przychodzi taki wielki oddech. Największy wydech świata” – czytamy w jej „niesmacznym” wywiadzie dla „Wysokich obcasów” (przypomnijmy, że jest to „dodatek” do „Gazety Wyborczej”, czy raczej „wybiórczej” ze względu na jej jednostronnie ideologiczny, a zwłaszcza antypolski i antykościelny charakter; czytaj więcej w: http://www.pomorska.pl). Piosenkarka zdecydowała się nawet napisać tekst odnoszący się właśnie do tego wydarzenia. Śpiewała ona m.in.:
„A w roku miłosierdzia święta w więzieniu spędzam. Ciało jest moje i dusza” (jako wsparcie dla tzw. „czarnego protestu” Polek!). Część osób chciała, by odpowiadała ona karnie za ten haniebny czyn. Inni – podobni do niej – chwalili ją, a nawet nagradzali za społeczną odwagę w „walce o wolność”.

Do Natalii Przybysz napisała inna matka, jej imienniczka, Natalia Białobrzeska. Ona również ma dwójkę dzieci i tak jak piosenkarka – jedno straciła. Tyle, że nie w wypadku aborcji, a z powodu poronienia. Postanowiła napisać do niej list, w którym dzieli się swoimi doświadczeniami i odpowiada na słowa, które Przybysz zawarła w wywiadzie z Wyborczą.
Mam na imię Natalia, tak jak Ty. Mam dwoje dzieci, tak jak Ty. Ale miałam mieć troje. Tak jak Ty. Poroniłam. Zabieg czyszczenia macicy trwał kilka minut. Tak jak u Ciebie. W przeciwieństwie do Ciebie, ja nie odczułam ulgi. Tylko ogromną stratę. A to jedna z najboleśniejszych rzeczy w życiu… Dlatego – być może naiwnie – ale nie wierzę, że z „wygody” zaryzykowałaś zdrowiem, łykając ponad 40 tabletek. Nie wierzę, że powód aborcji brzmi „nie chciało mi się zmieniać mieszkania”. Nie wierzę, bo to nieludzko egoistyczne, a Ty jesteś matką. Jedno z drugim się nie klei… Natalia, śpiewasz „a w roku miłosierdzia święta w więzieniu spędzam”. Niedługo kolejne Boże Narodzenie. Jeśli tylko odnajdziesz w sobie gram chociażby pragnienia żalu – On wleje przez tę szczelinę ogrom swej czułości i miłosierdzia. On Cię uwolni. Bo jest Bogiem, który «nie złamie trzciny nadłamanej i nie zagasi knotka o nikłym płomyku» (Iz 42, 3). Daj sobie szansę na przebaczenie” (Krzysztof Wojciechowski, Straciła dziecko. Napisała list do Przybysz, https://www.gloria.tv).

„Ciekawe co p. Przybysz powie swoim dzieciom, gdy zapytają: Mamo dlaczego zabiłaś naszą siostrzyczkę lub braciszka?” – napisał na twitterze St. Pięta.

Inny „przykład” zza zachodniej granicy. Niemiecka matka i fotograf, Esther Mauersberger, specjalizuje się w fotografowaniu małych dzieci. Sama ma ich dwójkę, a w zasadzie to miała… ich trójkę. Ostatnie jednak zdecydowała się usunąć. Nie udała się ona do kliniki. Sama, w domu przyjęła odpowiednie środki. Wszystko opisała oraz sfotografowała. Według dra B. Kmieciaka, syndrom postaborcyjny jest ewidentnie obecny w działaniach obu pań. Czemu? By napisać „taką piosenkę” potrzebna jest refleksja, myślenie, coś musi w tobie pracować. By wpaść na pomysł sfotografowania własnej aborcji, trzeba być szalonym! Wyśpiewana aborcja Natalii Przybysz i sfotografowane przerwanie ciąży przez Esther Mauersberger to jednak przede wszystkim ewidentny przykład działania zła. Ono działa w człowieku, w jego decyzji, spojrzeniu na świat i na innych ludzi. Obie „matki” chciały „potem” sobie z tym konkretnym, swoim złem jakoś poradzić; jedna wyśpiewuje je, druga je fotografuje. „Matki” chlubią się i szczycą publicznie, że odebrały swoim dzieciom życie – które przecież powołały do życia z miłości? Zło podobno najbardziej wygrywa, gdy o nim zapomnimy. Tu jednak przegrało, ujawniło się nam w pełnej okazałości (zob. Błażej Kmieciak, Zło zrobiło sobie selfie, w: http://gosc.pl/doc/4267944.Zlo-zrobilo-sobie-selfie).


Cywilizacja niemych świadków

Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma. Święto św. Młodzianków Męczenników jest również doskonałą okazją, najpierw do refleksji nad problemem cierpienia, głodu, porzucania tzw. niechcianych dzieci, sieroctwa społecznego współczesnych dzieci, zwłaszcza śmierci nienarodzonych. Następnie do zrobienia czegoś dobrego, a nawet niezbędnego, by ratować zagrożone życie niewinnych i bezbronnych dzieci. Wydawałoby się, że jeszcze nienarodzone lub małe dzieci nie uczestniczą w życiu politycznym. Nie są w żadnym wypadku zdolne zagrozić sprawującym władzę. A jednak tak wiele niesprawiedliwych przedstawicieli władz i praw odmawia fundamentalnego prawa do życia – gwarantowanego przez międzynarodowe deklaracje – dla każdego poczętego człowieka pod sercem swojej matki. Tak, możemy i powinniśmy się modlić w intencji dzieci nienarodzonych, uczestnicząc w zorganizowanych, światowych lub narodowych krucjatach modlitw o życie poczętych dzieci (np. duchowa adopcja nienarodzonego dziecka). Pamięć o mordzie dokonanym przez króla Heroda przypomina ludzkości wielki problem i skandal współczesnego świata, jakim jest nieszanowanie i zabijanie ludzkiego życia. Ten fakt jest szczególnie aktualny dzisiaj, gdy w naszym kraju i na naszych oczach pojawiają się nowe propozycje legalizacji zabijania poczętych dzieci. Każdy z nas może coś zrobić dla ratowania życia niewinnych i bezbronnych dzieci. Możemy pisać petycje do sejmu, senatu i premiera, tak jak proponuje to na przykład Fundacja Mamy i Taty. Możemy wspierać osobiście rodziny wielodzietne, złożyć przysłowiową złotówkę na Polska Akcję Humanitarną, która prowadzi od wielu lat akcję dożywiania (www.pah.org.pl).


Cywilizacja prawdziwych i heroicznych matek

Bohaterski, heroiczny i święty poczet matek, które nie myślały o sobie, o swojej wygodzie, rozpoczyna Joanna Beretta Molla (1922-1962) włoska lekarka, święta Kościoła katolickiego – kanonizowana przez Jana Pawła II 16 maja 2004 r. 24 września 1955 wzięła ślub z Piotrem Mollą. W listopadzie 1956 urodziła syna Pierluigiego, w grudniu 1957 córkę Mariolinę, a w lipcu 1959 córkę Laurettę. We wrześniu 1961, pod koniec drugiego miesiąca ciąży, w jej macicy rozwinął się włókniak. Mimo wskazań medycznych do przerwania ciąży, zdecydowała się donosić ją do końca. 21 kwietnia 1962 urodziła się jej kolejna córka Gianna Emanuela. Pomimo starań lekarzy, rankiem 28 kwietnia Molla zmarła w wieku 39 lat.

Po urodzeniu Julki Marta Piątkowska marzyła o kolejnym dziecku. Nie mogąc zajść w ciążę, myślała o adopcji. Po leczeniu jednak udało się, miał urodzić się Maksymilian. Ale... po kilku tygodniach zdiagnozowano u niej chłoniaka (nowotwór złośliwy). Lekarze poinformowali ją o możliwości dokonania aborcji, a także o możliwości podjęcia intensywnego leczenia. Zdecydowała się tylko na lekką chemię, która nie zagrażała dziecku. Do rozwiązania Marta była radosna, szczęśliwa i dobrze się czuła. 22 listopada 2013 r. urodził się Maksio. Po porodzie zaczęto podawać jej ciężką chemię. Niestety, było coraz gorzej. Chłoniak zmutował się i nie dawał się leczyć. Walka z rakiem trwała 15 miesięcy. Zmarła 17 sierpnia 2014 roku. Pozostawiła 12-letnią córkę i 9-miesięcznego synka. Młodsza córka przez łzy mówiła mi: „Mamo, po co nauczyłaś nas miłości? Jak ja mam teraz bez niej żyć?” (Agnieszka Napiórkowska, Chwilę później nawet to mi nie zostało...; w: http://rodzina.wiara.pl).

Agata Mróz-Olszewska pomimo choroby chciała wydać na świat swoje upragnione i ukochane dziecko. Lekarze sugerowali jej usunięcie ciąży, jednak ona nie chciała o tym słyszeć. 4 kwietnia 2008 roku na świat przyszła Liliana Olszewska.
„Kiedy zobaczyłam Lilianę, zaczęłam płakać. Taka maleńka. Dwa kilogramy szczęścia. Cieszyłam się, że się udało. Że jest z nami. Że jest zdrowa”.
22 maja 2008 roku przeszła przeszczep szpiku. Czternaście dni później zmarła…

Bóg się mamo nie pomylił – narodziłem się z miłości(https://www.youtube.com/watch?v=-04JSqu-BRg).

grudnia 27, 2017

Święto Świętego Jana, Apostoła i Ewangelisty

Święto Świętego Jana, Apostoła i Ewangelisty





Słowo Boże skierowane dzisiaj do nas pragnie nam przybliżyć wielką postać Jana Apostoła i Ewangelisty, umiłowanego ucznia Jezusa Chrystusa


Oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i słyszeli, abyście i wy mieli łączność z nami. Św. Jan, najmłodszy z dwunastu apostołów Jezusa Chrystusa, syn Zebedeusza i Salome (która nie opuszczała Jezusa i była także świadkiem Jego śmierci jak i zmartwychwstania), brat Jakuba Większego (Starszego), apostoła, według tradycji chrześcijańskiej jest autorem czwartej Ewangelii, trzech listów i Apokalipsy. Apostołowie byli wierni towarzyszami i wiarygodnymi świadkami życia Jezusa z Nazaretu, Jego przyjaciółmi, a ich droga razem z Jezusem z Galilei do Jerozolimy, była swoistym wewnętrznym pielgrzymowaniem, podczas którego uczyli się wiary w Jezusa Chrystusa, chociaż nie bez trudności, gdyż byli ludźmi tak, jak i my. Ale właśnie dlatego, że byli towarzyszami życia Jezusa, są również przewodnikami dla nas – Jego uczniów z XXI wieku, pomagającymi nam poznać Jezusa Chrystusa, pokochać Go i być Mu wiernym aż do końca naszego ziemskiego pielgrzymowania.


Czego chce nas nauczyć św. Jan Apostoł i Ewangelista – patron dnia dzisiejszego?

Myślę, że św. Jan chce nas nauczyć „jak być umiłowanym uczniem Jezusa”. W tym długim, żmudnym i dynamicznym procesie św. Jan Apostoł i Ewangelista chce nas nauczyć tego trudnego „jak”: „być powołanym”, „pójść za Jezusem”, „być świadkiem Jezusa”, „być przemienionym”, „być wiernym aż do końca”.


Być powołanym
Jan – którego imię hebrajskie oznacza „Pan dał łaskę” – pochodził z Betsaidy (Betseda, po hebr. dom rybaka lub dom ryby), miasta położonego na północ od jeziora Genezaret (Galilejskiego) w Galilei, w Palestynie (Izrael). Razem z ojcem Zebedeuszem i bratem Jakubem zajmował się rybołówstwem, tak jak jego dobrzy znajomi i przyjaciele: Szymon Piotr, Andrzej i Filip. Jan był najpierw uczniem „proroka znad Jordanu” – św. Jana Chrzciciela, a po wskazaniu przez niego Jezusa jako „Baranka Bożego” wraz z Andrzejem „poszli za Jezusem” (J 1, 35-40). Wówczas usłyszeli od Nauczyciela z Nazaretu: Czego szukacie? Odpowiedzieli Mu także pytaniem: Nauczycielu gdzie mieszkasz? Jezus odpowiedział im zaproszeniem: Chodźcie, a zobaczycie. To wydarzenie musiało wywrzeć silne i niezatarte wrażenie na Janie, skoro zapamiętał godzinę tego spotkania: Było to około godziny dziesiątej, tzn. o godz. 16; i tego dnia pozostali u Niego (J 1, 39). Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Jezusie. Nie znamy ani powodu, ani okoliczności tego chwilowego rozstania z Mistrzem z Nazaretu. Być może musiał załatwić pilne sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą inni Ewangeliści: Mateusz, Marek i Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).


Pójść za Jezusem
Na brzegu Jeziora Tyberiadzkiego naprawiał on sieci razem ze swoim ojcem i starszym bratem, gdy Jezus powołał go razem z Jakubem: A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim (por. Mt 4, 21-22; Mk 1, 19-20). Od tej chwili Jan zawsze należy do ścisłej, trójosobowej grupy apostołów, którą Jezus zabiera ze sobą w znaczących sytuacjach Jego działalności. Jest razem z Piotrem i Jakubem, gdy Jezus w Kafarnaum wchodzi do domu Piotra, aby uzdrowić jego teściową (por. Mk 1, 29-31); z dwoma innymi idzie za Mistrzem do domu przełożonego synagogi Jaira, którego córka zostanie przywrócona do życia (por. Mk 5, 37-42); idzie za Jezusem, gdy wstępuje On na górę, gdzie ma być przemieniony (por. Mk 9, 2); jest blisko Jezusa na Górze Oliwnej, gdy w obliczu potęgi świątyni jerozolimskiej wygłasza On mowę o końcu miasta i świata (por. Mk 13, 3); na krótko przed Paschą, właśnie jemu i Piotrowi Jezus powierza zadanie przygotowania sali do wieczerzy (por. Łk 22, 8); i w końcu jest blisko Jezusa w ogrodzie Getsemani, gdy On odchodzi, aby samotnie modlić się do Ojca przed okrutną męką (por. Mk 14, 33).


Być świadkiem Jezusa
Ta szczególna pozycja Jana pośród dwunastu pozwala w jakiejś mierze zrozumieć inicjatywę podjętą przez matkę, która zbliżyła się do Jezusa i prosiła Go, aby jej dwaj synowie, mogli zasiąść jeden po Jego prawicy, a drugi po Jego lewicy w Jego królestwie (por. Mt 20, 20-21). Jak wiemy, Jezus odpowiada pytając, czy oni są gotowi pić kielich, który On ma pić (por. Mt 20, 22). Prorocza intencja Jezusa dotyczy trudnej i dramatycznej sytuacji bycia Jego wiernym uczniem i świadkiem aż do końca, tzn. w ogniu męczeńskiej próby i śmierci. Już teraz, w przededniu swojej męki i śmierci, Jezus pragnie otworzyć oczy swoich uczniów na głębsze poznanie tajemnicy swej osoby i swego dzieła. Chce im powiedzieć otwarcie, że zostali powołani do tego, by byli Jego świadkami, nie tylko słowem, ale i życiem. Zaraz potem Jezus precyzuje, że On – Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mt 20, 28). W dniach następujących po zmartwychwstaniu spotykamy „synów Zebedeusza” zajętych razem z Piotrem i innymi uczniami nocnym bezowocnym połowem, po którym następuje, dzięki interwencji Zmartwychwstałego, cudowny połów ryb. I to Jan, „uczeń, którego Jezus miłował”, rozpozna jako pierwszy „Pana” i wskaże Go Piotrowi (J 21, 1-13).
W szczególności trzeba nam przypomnieć wspaniałe i odważne świadectwo Jana i Piotra przed Sanhedrynem: My nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli (Dz 4, 20). Odwaga i wytrwałość w wyznawaniu własnej wiary pozostaje przykładem i ostrzeżeniem dla wszystkich uczniów Jezusa, by byli zawsze gotowi do dawania świadectwa „pójścia za Chrystusem”, przedkładając wiarę i miłość do Boga ponad wszelką kalkulację, a zwłaszcza ponad czysto ludzkie interesy.


Być przemienionym – nawróconym
Jan zasłużył sobie na szczególną miłość Chrystusa, wierną służbą i całkowitym oddaniem się Jezusowi – swojemu Panu i Mistrzowi. Ale nie zawsze tak było. Jan, jak każdy uczeń Jezusa, musiał przejść długą i żmudną pielgrzymkę wiary oraz osobisty proces nawrócenia. Niegościnnym Samarytanom życzył ognia, gdy odmówili dachu nad głową dla Jego Mistrza i uczniów udających się w pielgrzymce do Jerozolimy (Łk 9, 51-55). Gdy zobaczył, że ktoś obcy, nienależący do grona Jego uczniów, ma odwagę „w imię Jezusa” wyrzucać złe duchy, zabronił mu tego, za co spotkał się z łagodną naganą Mistrza: Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami (Mk 9, 38-40).
Jednakże spośród przestraszonych apostołów, Jan odnalazł się pierwszy i on jeden poszedł za umiłowanym Mistrzem aż pod krzyż. Nie mógł Go opuścić, tak jak Jezus nigdy go nie opuścił. Ten ostatni czyn miłości jest wspaniałym świadectwem jego wierności. W swoich listach i Apokalipsie – duchowym testamencie – przestrzegał swoich uczniów przed błędami, zgorszeniem i brakiem jedności. Nawoływał ich do umiłowania prawdy, światła i wzajemnej miłości w Bogu.


Być wiernym aż do końca

Według tradycji, Jan jest „umiłowanym uczniem”, który w czwartej Ewangelii opiera głowę na piersi Mistrza podczas ostatniej wieczerzy (J 13, 21), znajduje się u stóp Krzyża razem z Matką Jezusa (J 19, 25) i wreszcie świadczy o pustym grobie oraz o obecności Zmartwychwstałego (J 20, 2; 21, 7). Jednak najbardziej znamiennym jest fakt, że Jezus, umierając na Krzyżu, całą ziemską przyszłość swojej Matki powierzył właśnie Janowi, oznajmiając mu równocześnie, że Maryja, Matka Boga, jest także jego, Jana, Matką: Niewiasto, oto syn Twój; Oto Matka twoja (J 19, 26-27). Dla Jana było to jakby drugie jego powołanie. Przed kilku laty na wezwanie Jezusa porzucił swojego ojca i matkę, stając się Jego umiłowanym uczniem, teraz otrzymuje Nową Matkę, a w nim, my – wszyscy wierzący w Chrystusa i umiłowane dzieci Boże.

Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166), uczniowie św. Jana, podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, ze względu na powierzoną mu opiekę nad Matką Jezusa. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Azji Mniejszej, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Ten fakt potwierdzają św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).


Kult i tradycja

Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono na jego cześć w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Najświętszego Zbawiciela – matką i nauczycielką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+335) i dotąd jest katedrą biskupa Rzymu.

W wielu kościołach dnia 27 grudnia po Mszy Świętej podaje się wiernym poświęcone wino do picia. Co ma wspólnego ten zwyczaj z biografią Jana Ewangelisty? Otóż wedle starochrześcijańskiego podania Jan został uwięziony w Rzymie przez cesarza Domicjana, który postanowił zgładzić apostoła przez podanie mu do wypicia zatrutego wina. Jan nie zawahał się, uczynił nad winem znak krzyża świętego i wypił je. Napój wcale mu nie zaszkodził. Takie to właściwości cudowno-terapeutyczne ma posiadać wino otrzymywane przez wiernych w święto Jana Ewangelisty.


Jeśli ktoś by wątpił w takie właściwości „wina św. Jana”, chciałbym przytoczyć bardzo piękną historię, napisaną przez Bruno Ferrero, zatytułowaną „Najlepsze wino”.
„Pewien mężczyzna i kobieta w dość późnym wieku zawarli związek małżeński. Ku ich zdziwieniu i radości narodził się im syn. Wychowali go z miłością, troszcząc się o wszystko, co możliwe. Pomimo, że byli ubodzy, posłali go do szkoły mądrego mistrza, by mógł wzrastać również duchowo. Gdy chłopiec powrócił do domu, chciał w jakiś sposób spłacić dług zaciągnięty wobec rodziców. «Czy mógłbym coś zrobić dla was, kochani rodzice» – pytał. «Coś, co by wam sprawiło radość?» «Ty jesteś naszą radością, naszym największym skarbem» – odpowiedzieli staruszkowie. «Jeżeli jednak chcesz zrobić nam prezent, to postaraj się o trochę wina. Lubimy wino, a od wielu lat nie piliśmy nawet łyka...» Chłopiec nie miał ani grosza. Pewnego dnia, gdy poszedł do lasu po drzewo, zanurzył ręce w wodzie spadającej z wodospadu, zaczerpnął trochę i wypił. Zdawało mu się, że woda ma smak słodkiego wina. Wypełnił wodą bukłaczek, który miał z sobą i wrócił do domu. «Oto mój podarunek» – rzekł rodzicom. «Oto bukłaczek z winem dla was». Rodzice spróbowali napoju, nie czuli niczego poza smakiem wody, ale uśmiechnęli się do syna i podziękowali mu. «W przyszłym tygodniu przyniosę wam następny bukłaczek» – powiedział syn. I tak czynił przez wiele tygodni. Staruszkowie przystali do tej gry. Z entuzjazmem pili wodę i byli szczęśliwi, widząc radość swego syna. Ale stało się coś nadzwyczajnego: minęły ich wszelkie dolegliwości i zniknęły zmarszczki. Tak, jakby ta woda miała w sobie jakąś cudowną moc”.
Ale jest jeszcze morał: „Istnieje cud wdzięczności. Są osoby, które piorą, prasują, gotują dla innych przez dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. Towarzyszą im, troszczą się, kochają dniem i nocą. I nigdy nie usłyszały słowa «dziękuję». Powiedzieć komuś «dziękuję» to nie tylko kwestia dobrego wychowania. Powiedzieć komuś «dziękuję» oznacza powiedzieć mu: «Zauważyłem…, że jesteś…, że istniejesz dla mnie (kochana mamo! kochana żono!)..., że jesteś dobry (kochany tato! kochany mężu!)..., że mnie kochasz!» Z tego powodu świat jest pełen osób niewidzialnych”.

grudnia 26, 2017

Święto Świętego Szczepana, pierwszego męczennika

Święto Świętego Szczepana, pierwszego męczennika




Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania (Łk 2, 14). Narodziny Syna Bożego są widzialnym znakiem i wyrazem upodobania sobie Boga w ludziach, ale nie wszyscy ludzie, nawet podczas tych podniosłych, radosnych i rodzinnych świąt, upodobali sobie Boga i „dzieci Boga”.

Herod i cała Jerozolima przeraziła się na wieść o narodzinach nowego Króla, a w konsekwencji, okrutny despota i tyran posłał oprawców do Betlejem i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch (Mt 2, 3; 3, 16).


Męczeństwo świętego Szczepana – w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia – odsłania także dramat narodu wybranego. Przecież Jezus Chrystus pragnął objawić się i zbawić najpierw synów Izraela, ale większość z nich Go odrzuciła.

Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą (Łk 2, 34). Proroctwo Symeona spełniło się i, co więcej, spełnia się także na naszych oczach w świecie, w „chrześcijańskiej Europie” i w „katolickiej Polsce”.

Wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego. Św. Łukasz w ten wymowny sposób charakteryzuje Szczepana, który został włączony do kolegium siedmiu diakonów, którzy mieli służyć dziełu miłosierdzia w jerozolimskiej wspólnocie Kościoła. Wierzyć bowiem znaczy zaufać, kochać i służyć.

Święta Bożego Narodzenia, nawet nasze, polskie, paradoksalnie są pełne niezrozumiałych kontrastów czy sprzeczności. Gdy większość rodzin gromadzi się przy wigilijnym stole, niektóre „duże dzieci”, oczywiście nowoczesne, oświecone i bardzo tolerancyjne, zostawiają swoich starszych rodziców na czas „świątecznego weekendu” w… szpitalach. Szpitalny oddział stał się nagle alternatywą dla „samotnych świąt”: „Córki powiedziały, że będę miała towarzystwo”.

W Krakowie jeden przypadek szczególnie zapadł pracownikom w pamięć. Dotyczył starszej pani, którą podczas długiego pobytu w szpitalu odwiedzał syn. Był bardzo zaangażowany i przychodził niemal codziennie. Kiedy jednak nadszedł czas świąt, oświadczył, że nie może jej zabrać do domu, ponieważ, jak stwierdził, „wyjeżdża i nie ma jak się zająć matką” (Iza Klementowska, Minuty. Reportaże o starości, PWN, Warszawa 2014).
  
Św. Łukasz przekazuje nam ostatnią mowę świętego, stanowiącą syntezę jego przepowiadania. Ta mowa obronna Szczepana jest najdłuższą spośród dwudziestu czterech mów zawartych w Dziejach Apostolskich (Dz 7, 1-60). Ponieważ Szczepan został oskarżony o to, że wystąpił przeciwko Prawu i zwyczajom oraz że naruszył miejsce święte, odwołał się do historii Izraela. Przytaczając jego dzieje, trzydzieści jeden razy zacytował Stary Testament, aby udowodnić, że Bóg zawsze chciał zbawienia swojego ludu, był cierpliwy i znosił wszystkie jego nieposłuszeństwa, dawał obietnice, prowadził przez proroków, których naród wybrany odrzucał i kamienował.

Ale czy śmierć jest ostatnim słowem i etapem życia Jezusa i Jego wiernych naśladowców? Św. Łukasz zauważa znamienny szczegół w martyrium Szczepana. Kamienujący Szczepana złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem (Dz 7, 58). Czy można tak młode życie oddawać za nieprawdę? Czy heroiczny czyn diakona nie zaniepokoił sumienia młodzieńca, zwanego Szawłem? Szaweł z Tarsu, który najpierw przeciwstawiał się zawzięcie wizji Szczepana, po spotkaniu ze zmartwychwstałym Chrystusem na drodze do Damaszku, zacznie odczytywać Prawo i Proroków w świetle paschalnym, tak jak to czynił Pierwszy Męczennik – Protomartyr Szczepan. Z wielkiego i krwawego prześladowcy stanie się wielkim i gorliwym Apostołem Narodów, którego św. Łukasz będzie wiernym uczniem. W misji św. Pawła i św. Łukasza wypełniała się wizja i misja św. Szczepana.

Po zabiciu Szczepana rozpoczęło się również w Jerozolimie prześladowanie uczniów Jezusa (Dz 8, 1), pierwsze w dziejach Kościoła. Prześladowanie i rozproszenie, które po nim nastąpiło, przyczyniły się jednak do rozwoju misji Kościoła: Ci, którzy się rozproszyli, głosili w drodze słowo (Dz 8, 4). W ten sposób Ewangelia szerzyła się w Samarii, w Fenicji oraz w Syrii, aż po wielkie miasto Antiochię, gdzie według Łukasza, była ona po raz pierwszy głoszona również poganom (por. Dz 11, 19-20) i gdzie także po raz pierwszy uczniów Chrystusa nazwano „chrześcijanami” (Dz 11, 26).

Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Pan Jezus przygotowywał swoich apostołów i ich uczniów na rzeczywistość odrzucenia i prześladowania. W dziejach Kościoła było i jest zawsze odrzucenie, prześladowanie i cierpienie, które staje się jednak źródłem życia i misji dla nowych chrześcijan. Wartość świadectwa ludzi wiary (gr. martyr – męczennik, świadek) jest niezastąpiona, ponieważ do niego prowadzi przyjęta i wprowadzona w życie Ewangelia.
  
Święty Szczepan umierał z przebaczeniem na ustach: Panie, nie poczytuj im tego grzechu. Przebaczenie jest najtrudniejszym językiem miłości. Przebaczenie jest widzialnym znakiem, że Bóg naprawdę zamieszkał pośród nas ludzi. Trwając w głębokiej zadumie nad tajemnicą Słowa, które stało się Dzieckiem, a którego narodzenie najpierw przeraziło króla Heroda, a z nim całą Jerozolimę (Mt 2, 3), a obecnie jest znakiem sprzeciwu wobec europejskiej i światowej „poprawności politycznej” z zakazem umieszczania betlejemskiej szopki w szkołach (północne Włochy) i na placach europejskich miast (Belgia, Holandia, Francja), módlmy się za wstawiennictwem św. Szczepana o mocną i odważną wiarę dla nas i dla naszych braci prześladowanych w świecie, zwłaszcza w Egipcie, Iraku, Iranie, Somalii, Nigerii, Sudanie, Afganistanie, Pakistanie, Korei Płn., Chinach, Indonezji, w Indiach i na Filipinach. Ze „Światowego Indeksu Prześladowań 2016” organizacji Open Doors wynika, że chrześcijanie są najbrutalniej dyskryminowaną grupą religijną na świecie, głównie przez islamskich ekstremistów. Z raportu wynika, że w monitorowanym okresie zostało zamordowanych 7100 chrześcijan i zaatakowanych 2406 kościołów – podpalanych, wysadzanych w powietrze. Rok wcześniej zanotowano 4344 zamordowanych chrześcijan i 1062 ataki na kościoły (por. http://www.dw.com/pl).

W styczniu 1999 r. głośna była sprawa australijskiego misjonarza baptysty Grahama Stewarta Stainesa, który pracował wiele lat w Indiach (w stanie Orisa), służąc zwłaszcza trędowatym. Rozzuchwaleni zbrodniarze – ekstremiści hinduscy spalili go żywcem wraz z dwoma jego małymi synami w samochodzie. Jego żona Gladys przebaczyła mordercom, wyrażając jednak pragnienie i nadzieję, aby żałowali za swój czyn i zmienili się.
Dwudziestu jeden koptów zamordowanych w 2015 r. zostało już przez Kościół koptyjski ogłoszonych świętymi męczennikami. Ich święto liturgiczne jest obchodzone 15 lutego, w dniu, w którym w Internecie pojawiło się wideo pokazujące obcinanie im głów. Słychać na nim, jak w chwili egzekucji niektórzy z zabijanych powtarzali słowa: „Panie Jezu Chryste”.
Z rąk terrorystów od grudnia zeszłego roku zginęło w Egipcie co najmniej 117 koptów. Wśród 29 zabitych w napadzie na pielgrzymów w Minya 26 maja 2017 r. były dzieci. Jeden z ocalałych z masakry powiedział, że terroryści zmuszali kobiety, by te wyrzekły się wiary w Chrystusa, ale one odmówiły. Biskup Angaelos, który stoi na czele Kościoła koptyjskiego w Wielkiej Brytanii, powiedział do terrorystów ISIS, którzy na rękach mają krew dziesiątek chrześcijan, że Bóg ich kocha.

Modląc się o silną i odważną wiarę dla nas i dla naszych prześladowanych braci i sióstr, zróbmy również dzisiaj krótki rachunek sumienia: Czy stać mnie na dawanie świadectwa o Nowonarodzonym w moim życiu rodzinnym zawodowym czy publicznym? Jak odpowiadam na kamienie drwiny z mojej wiary? Czy wstydzę się, że chodzę do kościoła, odmawiam różaniec i jestem przeciw aborcji i eutanazji?



grudnia 25, 2017

Homilia na Uroczystość Narodzenia Pańskiego (B) - Msza w dzień

Homilia na Uroczystość Narodzenia Pańskiego (B) - Msza w dzień


Bóg się rodzi, moc truchleje! Świat wywraca się do góry nogami. Król królów i Pan całego wszechświata przychodzi na świat w ubogiej stajence, a nie w pałacowych, wyłożonych marmurem, komnatach. Zamiast orszaku możnowładców, hołd Mu oddają zwierzęta, później pasterze – którzy jeszcze nie wiedzą, że oto narodził się Ten, który sam będzie ich pasł. „On, Stwórca świata, narodził się nie pośród złota i srebra, ale pośród błota” (Św. Hieronim, Homilia na Boże Narodzenie).


A my, niczym betlejemscy pasterze, przynagleni świętą ciekawością, poruszeni jakąś dziwną radością, przychodzimy, by pokazać, że narodziny Chrystusa mają dla nas szczególne znaczenie, że nie jest to tylko kolejne wydarzenie w naszym życiu, kolejne święto, obok którego przejść można zupełnie obojętnie.

Jest w nas ludziach jakaś taka prawidłowość, jakieś prawo – wpisane w nas pewnie przez Boga – że kiedy na świat przychodzi dziecko, wszelkie wątpliwości czy pytania przestają mieć znaczenie. Nikt już wtedy nie pyta – czy nie jestem za młoda na to, by urodzić dziecko, albo – wręcz przeciwnie – może już zbyt późno na narodziny dziecka. Czy damy sobie radę? Jak podołamy wychowaniu? Czy aby na pewno dziecko będzie zdrowe? Takie i podobne pytania padają, przed narodzinami dziecka – zwłaszcza wtedy, gdy nie jest ono planowane – czasami będąc wręcz powodem konfliktów w rodzinie. Ale kiedy dziecko przychodzi na świat – bez względu na wszelkie okoliczności staje się ono centrum naszego życia, godząc poróżnione strony. Nikt nie stawia żadnych pytań – nawet jeżeli są one sensowne – ale przychodzi czas na radość, na ucieszenie się tym nowo narodzonym dzieckiem.

I dzisiaj Bóg daje nam taką szansę na to, byśmy mogli się Nim ucieszyć, byśmy mogli ucieszyć się Jego przyjściem na świat – przyjściem, poprzez które – jak to opisuje św. Paweł – Bóg okazuje nam swoją miłość i daje nam nadzieję życia wiecznego (por. Tt 3, 4. 7). Bóg rodzi się dla każdego z nas – nieważne, kim jesteś, nieważne, co posiadasz, nieważne, jak żyjesz – Bóg rodzi się dla ciebie, Bóg przychodzi do Ciebie, dając Ci zbawienie. To jest ten moment, w którym nie trzeba stawiać pytań, o to, jak to teraz będzie, nie trzeba poddawać się wątpliwościom, czy na pewno na ten dar zasługuję, ale to jest czas, w którym mamy ufnie przyjąć otrzymany od Boga dar zbawienia. Wszystko inne dzisiaj nie ma znaczenia. Bóg daje nam tę szansę, byśmy skupili się na Nim, puszczając w niepamięć te nasze wszystkie ludzkie wątpliwości, pytania, konflikty. Dziś ważne jest to, że Bóg rodzi się i przychodzi jednakowo do biednych i bogatych, do zdrowych i chorych, do młodych i starych, do żyjących pobożnie i do największych grzeszników.

Dziś jest dzień wielkiej radości z narodzenia Pana. Dopiero jutro, w święto pierwszego męczennika Szczepana, Nowonarodzony postawi nam pytanie o to, co dalej. O to, czy jesteśmy gotowi oddać życie dla Niego. I pouczy nas o tym, pokazując na przykładzie św. Szczepana, że przyjęcie daru zbawienia wiąże się z konkretnymi czynami, z rezygnacją z siebie – swoich planów, czasami ze swoich marzeń czy ambicji, jeżeli nie są one zgodne z wolą Bożą – aż po oddanie życia za Chrystusa, za Tego, który bez wahania oddał swoje życie za nas. Jutro Jezus powie nam, że przyjście do żłóbka, w którym leży Boże Dziecię, jest decyzją pociągającą za sobą konsekwencje – bo jest to zgoda na przyjęcie na siebie Jego ubóstwa, Jego poniżenia, Jego odrzucenia. A zbawiony będzie ten, kto w tych przeciwnościach wytrwa do końca (por. Mt 10, 22). Bo zawsze, kiedy rodzi się dziecko, po tej niezwykłej radości, trzeba swoją miłość do nowo narodzonego dziecka wprowadzić w czyn i mierzyć się z wszelkimi przeciwnościami, jakie codzienne zwykłe życie ze sobą niesie.

Ale to dopiero jutro. Dziś mamy czas na przeżywanie radości, na cieszenie się z przyjścia Pana, z otrzymania za darmo daru zbawienia, z jakim Bóg przychodzi do każdego z nas. To najpiękniejszy prezent, jaki możesz znaleźć pod choinką. Nie bójmy się, nie wstydźmy się tej radości wyrażać.

Już tutaj, w kościele, ucieszmy się Jego narodzinami, nie chowajmy się za filarami, za plecami innych, ale odważnie śpiewajmy kolędy, niech to będzie wyrazem naszej radości z narodzenia Pana. Spójrz na tych, którzy wokół ciebie siedzą czy stoją, uśmiechnij się, uściśnij dłoń przy wyjściu z kościoła, weź do swojego samochodu sąsiada czy sąsiadkę, którzy przyszli piechotą.

A kiedy wrócimy do domu, zostawmy telewizor, Internet, a zaprośmy Jezusa do wspólnego stołu – nie musi być wcale obficie zastawiony, to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Zasiądźmy całą rodziną – może w Wigilię nie odczytaliśmy słowa Bożego, to zróbmy to dzisiaj. Podzielmy się ze sobą swoimi radościami i troskami.

Zauważmy tych, którzy są samotni, którym bardzo trudno jest się cieszyć, bo samotność przygniata. Niech i do nich dotrą nasze świąteczne życzenia, nasze dobre ciepłe słowo.


Niby proste gesty, a jak wiele dobra mogą wnieść. Dzielmy się z innymi tą radością z przyjścia Pana. Nie dajmy się zwariować komercyjną atmosferą, kolorowymi reklamami, rozbłyskującymi wszędzie światełkami, drogimi prezentami. Wywróćmy do góry nogami to, czemu hołduje dzisiejszy świat. Niech to będą prawdziwe święta Bożego Narodzenia, święta, w które Bóg pragnie przyjść – i przychodzi – do mnie i do ciebie – z najwspanialszym prezentem – ze zbawieniem. Przyjmijmy Go z radością i wdzięcznością. Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt, błogosławionych Świąt!


grudnia 25, 2017

Homilia na Narodzenie Pańskie (B) – (Msza w nocy) – Pasterka

Homilia na Narodzenie Pańskie (B) – (Msza w nocy) – Pasterka
Nativity by Camillo Procaccini



Chyba za rzadko słyszymy dobre słowa. Dobre słowa o nas samych, o naszych bliźnich. Papież Franciszek w Evangelii gaudium pisze do chrześcijan całego świata i pragnie nas przekonać do tego, abyśmy byli ekspertami od zauważania dobra. Dlatego…


Chciałem wam powiedzieć, że jesteście dziś wyjątkowo piękni! Jakże piękne są wasze twarze, wasze oblicza pełne radości i szczęścia. Przyszliśmy w ten wieczór od stołu wigilijnego do tego stołu Eucharystii. Dobrze, że tu jesteśmy, aby wspólnie świętować przyjście Boga na ziemię w małym Dziecięciu, które urodziło się w Betlejem, w stajni. Co sprawiło, że jesteśmy dziś wyjątkowo piękni? Nie kto inny, tylko to małe Dziecię! Bóg człowiek Jezus Chrystus, jednorodzony Syn Boga! I dobrze, że tak jest! Dobrze, że tak przeżywamy tę uroczystość! Dobrze, że wierzymy! Ten, kto wierzy nigdy nie jest sam.

Dokładnie 21 dni temu w pierwszą niedzielę Adwentu słyszeliśmy słowa Izajasza proroka:
Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, żeby jakiś Bóg poza tobą czynił tyle dla tego, co w Nim ufność pokłada.
I dalej:
Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem, odkupiciel nasz – to twoje odwieczne imię.
I wreszcie:
Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił.

Po 21 dniach od tych zapowiedzi Izajasza naszym oczom po raz kolejny w naszym życiu objawia się Bóg w osobie małego Dziecięcia. Bóg rozdarł niebiosa i zstąpił! Po co? Aby objawić nam, że On jest Emmanuelem – Bogiem z nami, blisko nas, blisko każdego z nas. Bóg, będąc w nas rozmiłowanym, przyciąga nas swoją czułością, rodząc się ubogim i kruchym pośród nas, jako jeden z nas. Rodzi się w Betlejem, co oznacza „dom chleba”. Wydaje się, jakby chciał nam powiedzieć, że rodzi się dla nas chlebem; rodzi się do życia, aby dać nam swoje życie; przychodzi w nasz świat, aby nam przynieść swoją miłość. Bóg bliski ubogim, maluczkim, słabym, zziębniętym, samotnym, wyrzuconym z domu, głodnym…

W pierwszą niedzielę Adwentu pisał św. Paweł w Liście do Koryntian:
W Chrystusie zostaliście wzbogaceni we wszystko! On będzie nas umacniał aż do końca!.

Czego nam jeszcze potrzeba, na co jeszcze czekamy?
Wierny jest Bóg, który powołał was do współuczestnictwa z Synem swoim, Jezusem Chrystusem, Panem naszym.


Chciałbym w ten wieczór przypomnieć i zwrócić uwagę na dwie rzeczy, w oparciu o które pragniemy budować nasze życie:

1. Wiara. Dziękujmy w ten wieczór za wiarę, za dar wiary – wiary otrzymanej, wiary celebrowanej, przeżywanej, zrozumianej, dzielonej, głoszonej. Na wiarę składają się wszystkie wymienione elementy; jeżeli zabraknie któregoś z nich, wiara nie tylko słabnie, lecz istnieje niebezpieczeństwo, że jej zabraknie. Innymi słowy, wierzyć to przede wszystkim uświadamiać sobie z coraz większą wdzięcznością, iż wiarę otrzymaliśmy w darze – od wspólnoty rodzinnej, parafialnej, zakonnej. Wierzyć to znaczy modlić się – osobiście i we wspólnocie – i celebrować w liturgii to, w co się wierzy, aby następnie próbować to przełożyć na życie praktyczne. Wiara oznacza również wysiłek i wolę zgłębiania i refleksji, po to aby zrozumieć tajemnicę przemodloną i przeżywaną; a ponieważ wiara nie jest własnością prywatną, wierzący dzieli się otrzymanym darem, przemodlonym, przeżywanym, zgłębianym, który staje się dzięki temu racją komunii z wierzącymi braćmi, poczynając od własnej wspólnoty; przede wszystkim czuje się on zobowiązany do głoszenia innym, również tym, którzy nie wierzą, tego, co otrzymał i co nieustannie otrzymuje, a co sam stawia coraz bardziej w centrum swojego życia.

2. Rodzina. Papież Franciszek powiedział, że rodzina jest Kościołem domowym, dlatego też «demon nie chce jej, usiłuje ją zniszczyć, doprowadzając do zaniku miłości!». Przez jakie przypadki odmienia się gramatyka rodzinna? Według papieża przez dwa: wzajemną dbałość o siebie oraz braterstwo!

Troszczcie się o siebie nawzajem, jako rodzice dbajcie o wasze dzieci, podobnie jak w pewnym momencie wasze dzieci będą musiały zatroszczyć się o was. W waszym życiu dzielicie tyle przepięknych chwil: posiłki, odpoczynek, prace domowe, zabawy, modlitwę, podróże i pielgrzymki, przejawy solidarności. Jednakże, jeśli zabraknie miłości, zniknie również radość. Prawdziwej miłości dostarcza nam Jezus (List do rodzin, 2 lutego 2014).

Wewnątrz rodziny człowiek uczy się także braterstwa. Rodzina może nim „zarażać świat”, ocalając go przed szaleństwem wojny. W rodzinie przekazywane jest życie, a wraz z nim podstawowe wartości, takie jak konkretna solidarność, umiejętność trudzenia się dla innych, cierpliwość, nadzieja i pomysł na przeszłość.

Papież Franciszek używa pojęcia „wspólnota rodzinna”, żeby podkreślić wartość wspólnoty!
Wspólnota oznacza zaś miejsce relacji, ale nie jakichkolwiek relacji. Być wspólnotą oznacza podążać tą samą drogą, mieć wspólny punkt wyjścia i wspólny cel.
Istnieje duża różnica pomiędzy grupą a wspólnotą. W takim miejscu wzrasta osobowość jej członków, zostaje im nadane imię, w związku z tym spotykają się z uznaniem jako osoby, wzrasta świadomość własnej i cudzej godności dzięki więziom naznaczonym miłowaniem się.


W ten wieczór trzeba nam raz jeszcze uświadomić sobie i przeżyć, że Ten, który przychodzi, nie przychodzi po to, aby nam rozkazywać, ale by nas karmić i służyć. Zbliżmy się do Boga, który staje się bliskim, zatrzymajmy się, by spojrzeć na żłóbek, wyobraźmy sobie narodziny Jezusa. Zanieśmy do Niego to, czym jesteśmy – nasze bóle i cierpienia, nasze radości, nasze zwątpienia, nasze zranienia. Wraz z Maryją i Józefem jesteśmy przed żłóbkiem Jezusa, który rodzi się dla nas. Powiedzmy Mu: „Dziękuję, ponieważ uczyniłeś dla mnie to wszystko”.



grudnia 24, 2017

4. Niedziela Adwentu (B) - Prawdziwy sens Bożego Narodzenia

4. Niedziela Adwentu (B) - Prawdziwy sens Bożego Narodzenia


Moi Drodzy! Gdyby dzisiaj ksiądz, który głosi słowo Boże miał aparat do odczytywania myśli słuchaczy, co mógłby odkryć? Na pewno dowiedziałby się, jak wielu z nich myśli już o wieczorze wigilijnym. Boże Narodzenie już przecież tuż, tuż! A tu jeszcze karpia trzeba dopiec, i choinka jakby jeszcze bez blasku. Ciekawe, czy wszyscy dotrą na czas do domu, bo tata z bratem obiecali, że przyjadą na wigilię z zagranicy. A może prezenty za skromne? Czy córka będzie zadowolona z nowych klocków, a syna ucieszy kolejna gra komputerowa?

Ksiądz wcale się nie zdziwi, jeśli wczytując się w myśli wiernych, raz po raz natrafi na obawy, czy aby kaznodzieja nie będzie dzisiaj mówił za długo? Tyle przecież jeszcze spraw nas czeka…


W tym całym przedświątecznym zamęcie, jaki mamy w głowie, słowo Boże przenosi nas do Nazaretu. Otrzymujemy nagle trochę czasu i możemy odetchnąć ze spokojem, bo to nie już zaraz Boże Narodzenie, ale dopiero za dziewięć miesięcy. To dzisiaj anioł ogłosił Maryi, do czego powołuje Ją Bóg, a Ona poczęła z Ducha Świętego. Jeszcze tyle się wydarzy od tej chwili, bo i Maryja uda się do Elżbiety, i Józef usłyszy we śnie głos anioła, i Jan się narodzi, a jego ojciec Zachariasz będzie błogosławił Boga za Jego wierność w spełnianiu obietnic, które kiedyś przekazał ludziom przez proroków.

A teraz dzieje się coś wyjątkowego, bo oto właśnie spełnia się proroctwo Izajasza: Oto Panna pocznie i porodzi syna. Dotyczy ono przyjścia na świat Syna Bożego w ludzkim ciele. Dziewica Maryja poddaje się działaniu Ducha Świętego. Człowiek, którego życie w Jej łonie się rozpoczyna, przyjmuje ciało z Maryi Dziewicy, choć jest wiecznym Synem Boga Ojca, drugą Osobą Trójcy Świętej. Dziecię, które poczęło się w łonie Maryi Dziewicy, jest prawdziwym człowiekiem, choć przychodzi z wysoka, z samego nieba.

Czy jest coś ważniejszego, niż to, co wydarzyło się Nazarecie? Na co czekalibyśmy dzisiaj, gdyby Bóg nie posłał anioła do Dziewicy Maryi i nie zostało wypowiedziane przez Nią niech mi się stanie jako odpowiedź na powołanie do bycia Matką Syna Bożego? To wtedy – w chwili zwiastowania – rozpoczyna się historia Bożego Narodzenia. Gdyby Maryja nie poczęła z Ducha Świętego, nie byłoby porodu w stajni betlejemskiej, przedziwnej łuny na niebie i głosów anielskich, zwiastujących pasterzom radość wielką. Ale nie byłoby też choinki, wigilijnego stołu, świątecznych potraw, łamania się opłatkiem i wzruszających życzeń.


Słowo Boże oczyszcza nasze myśli z tego, co może i po ludzku jest ważne, ale w odniesieniu do tajemnicy Wcielenia Syna Bożego pozostaje drugorzędne. Kieruje naszą uwagę nie na to, co już zrobiliśmy i być może mamy jeszcze zrobić, lecz na to, co czyni dla nas Bóg, gdy objawia się nam w swoim Synu.

Słowo Boże ukazuje nam prawdziwy sens naszego świętowania. Odsłania przed nami niewypowiedzianą tajemnicę, którą Maryja przez dziewięć miesięcy zachowywała w swoim sercu. Jest to tajemnica Boga, który staje się człowiekiem, aby zbawić każdego z nas, czyli wziąć na siebie wszelkie zło, które nas gnębi i zniewala.

Słowo Boże, które dziś słyszymy, uczy nas właściwego przeżywania tajemnicy Bożego Narodzenia. Ukazuje nam bowiem Maryję i Jej wiarę. Maryja bez reszty powierza się Bogu, dlatego otwiera swe serce na działanie Ducha Świętego. Każdy, kto jak Ona ufa bez granic Bożej miłości, przyjmuje Jezusa i żyje Jego Boskim życiem. Wtedy też Duch Święty nadaje kształt jego myślom, słowom i czynom, i czyni go podobnym do Jezusa.

Czy nie po to Jezus przychodzi na świat, aby uczynić nas dziećmi Boga? Czy nie jest to najważniejsze w tych dniach? A jak łatwo to przeoczyć, zwłaszcza że w naszych czasach święta to dla wielu biznes, handel, konsumpcja i rozrywka.


Swego czasu redaktor Krzysztof Ziemiec składał telewidzom życzenia świąteczne. Dla wielu z nich były one zbyt religijne, a sam dziennikarz – jak twierdzili niektórzy – zachował się tak, jakby Polska była państwem wyznaniowym. Na te zarzuty Krzysztof Ziemiec odpowiedział w taki sposób:
Wiem, że takie opinie były i trochę z ich powodu zrobiło mi się nawet przykro. Część przyjaciół przekonywała mnie, żeby się tym nie przejmować, bo tacy już są internauci, że w Internecie nie ma uczciwej krytyki, tylko na każdego wylewa się wiadro pomyj. Ale problem jest chyba poważniejszy i dotyczy niezrozumienia, czym naprawdę są święta Bożego Narodzenia. Trudno, żeby nie miały one religijnego wydźwięku, skoro sama ich istota sprowadza się do radości z narodzin Chrystusa. Przecież to są tego typu święta. Czego zatem miałem życzyć telewidzom? Miłego oglądania telewizji? Wielu prezentów? Jeśli ktoś czuje się urażony moimi życzeniami, to widocznie zagubił gdzieś istotę tych świąt i tak naprawdę nawet nie wie, co każdego roku świętuje.


Wieczór wigilijny przed nami, a potem świąteczne dni. Dobrze, że pomyśleliśmy o tym, jak naszym bliskim sprawić radość. Dobrze, że zależy nam, by naszym świątecznym spotkaniom przy stole towarzyszyła wzajemna życzliwość i radość. Nie zapomnijmy jednak o tym, co najważniejsze – Syn Boży przychodzi na świat, aby wywyższyć człowieka. Gdy zapuka do naszych serc, otwórzmy je z wiarą, jak uczyniła to Maryja na głos anioła. Niech przez działanie Ducha Świętego Jezus znajdzie w nich miejsce i zawsze żyje w nas!

grudnia 15, 2017

Homilia na 3 Niedzielę Adwentu, rok B – Radujcie się!

Homilia na 3 Niedzielę Adwentu, rok B – Radujcie się!
Już trzecia niedziela Adwentu. Boże Narodzenie blisko. Woła więc Apostoł: „Gaudete!” Radujcie się! Bóg jest wierny obietnicom więc przyjdzie wkrótce, aby nas ocalić. Więc „zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie” (1 Tes 5,16).
Jakie będą te święta? - myślimy. Jakie będą te święta przeży­wane pod koniec 2017 roku? Czy dla wszystkich będzie to okazja do radości i pomnożenia pokoju?
Pan organista, zgodnie z uświęconą od lat tradycją, przyniósł nam już opłatek. Mamy przyjęły go ze czcią i schowały przed dziećmi, bo ten dobry, poświęcony, biały, czysty chleb przełamiemy dopiero w wigilijny wieczór, życząc sobie zdrowia i radości. Wiemy już do kogo pójdziemy, albo kto przyjdzie do nas na święta. Może ktoś po latach oczekiwania sprawi nam miłą niespodziankę. Ktoś zagniewany wyciągnie rękę do zgody, a ktoś nieżyczliwy w końcu się uśmiechnie. Nadzieja, oczekiwanie i radość. Wszak „obwieszczony rok łaski u Pana”. (Iz 61,2). Zbawiciel, obiecany Mesjasz jest coraz bliżej! Więc już dziś wołam z Izajaszem: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości...” (Iz 61,10)
Nie mamy powodów do radości, do wesela - powie ktoś - zejdźmy na ziemię bo;
jak się radować, kiedy tak męczy codzienne życie? Kiedy ze skromnej renty czy emerytury wypracowanej wieloletnim trudem wystarcza prawie tylko na miesięczne opłaty!
jak się radować, kiedy w pracy ciągłe napięcia i atmosfera wzajemnej podejrzliwości, myślenia tylko o swoim - prawie nie do zniesienia? Ktoś zatrzymał komuś wypłatę, a ktoś inny zarobił mniej niż w ostatnim miesiącu, choć pracował tak samo.
jak się radować, kiedy rodzice zabiegają wciąż, by jak najlepiej wychować swoje dzieci, a wychowawczyni na wywiadówce ma tyle do powiedzenia na ich temat; katecheta zaś stwierdza, że niektórzy z jego uczniów w ogóle już nie praktykują szukając innej wolności i braku ograniczeń.
jak się radować, kiedy w małżeństwie, w rodzinie ciągle coś się psuje i trudno już to wszystko udźwignąć. Życie ciągle dostarcza nowych trudnych zdarzeń.
Wspomina o sobie i swoim życiu pewna kobieta. „Miałam już troje odchowanych dzieci. Mąż był zainteresowany inną kobietą, pił. Zdecydowaliśmy się na rozwód. Upłynęło kilka dni i stanęłam przed faktem, że jestem w ciąży. Zupełnie nie wiedziałam co zrobić: sprawa rozwodowa w toku, koleżanki w pracy i rodzina znając moją sytuację szczerze mi współczuli i podtrzymywali mnie w przekonaniu o konieczności zerwania z mężem. Tymczasem jestem w ciąży. Czułam się ogromnie osamotniona, opuszczona, słaba i zagubiona. Bałam się z kimkolwiek o tym mówić. Nie chciałam, aby mnie namawiano do przerwania tej ciąży. Ostatecznie zwróciłam się do Boga prosząc Go, by mnie nie opuszczał. Prosiłam o siły, o to żeby nie dopuścił do najgorszego. Udałam się do spowiedzi. Powiedziałam księdzu o swoim niepokoju i wewnętrznym rozdarciu. Usiłował dodać mi otuchy. Jedyną osobą, której zdecydowałam się powiedzieć o dziecku, była piastunka moich starszych dzieci - pani Józefina. Dała się poznać jako osoba dużego formatu. Została niemal członkiem rodziny; dzieci mówiły do niej „babciu”, a sąsiedzi myśleli, że to moja matka. Minęły cztery miesiące - postanowiłam powiedzieć o swoim stanie otoczeniu. Jak przypuszczałam rozpętała się burza. Mój mąż dostał furii: Jak ty to sobie wyobrażasz? Co ludzie powiedzą? Będą mnie mieli za idiotę; rozwód, a tu ciąża! To dziecko nie może się urodzić. Mijał czas. Sprawę rozwodową trzeba było zawiesić, żeby nie ośmieszać się przed sądem. Otoczenie jakoś ucichło, ja czekałam z niecierpliwością na rozwiązanie.
Któregoś dnia mąż kupił zielony kaftanik dla dziecka - oniemiałam. Potem zaczął kompletować ubranka, kupił też łóżeczko i wózek. Dla mnie nadal był opryskliwy. Kiedy urodził się Marek - ojciec oszalał. To było jego „jedyne” ukochane dziecko. Biegły lata Marek rósł. Zycie naszej rodziny układało się różnie, ale przeważnie niewesoło. Mąż nadal pił, urządzał awantury, nie był mi wierny. Do kościoła nie chodził, a nawet wyśmiewał nasze praktyki religijne. Ale Marek mógł z nim zrobić wszystko. Tak naprawdę to tylko z nim się liczył. Z nim też zaczął chodzić na niedzielne Msze święte. Marek mądrzał. Stał się dzieckiem wrażliwym i głęboko wierzącym. Był ministrantem, dużo się modlił. W czasie pijackich awantur ojca - odmawiał pod kołdrą różaniec. Pod koniec szkoły podstawowej przyłączył się do ruchu oazowego. Niewierzący ojciec był jego wielką troską, ale rozmowy i dyskusje na tematy religijne były bardzo burzliwe i kończyły się źle. A jednak trzy lata temu, po głęboko przeżytych rekolekcjach, mąż się nawrócił; przystąpił do spowiedzi, u której nie był 30 lat. Dzisiaj jest człowiekiem praktykującym. Przestał pić. Kocha nas!”
Po latach trudnego adwentu – oczekiwania, kobieta ta doczekała się spełnienia modlitw i pragnień. Grzeszny człowiek otworzył swoje serce na działanie łaski, na przyjście Pana – Zbawcy, który uwalnia od złego! Jest powód do radości! „Pan Bóg sprawił, że rozpleniła się sprawiedliwość i Jego chwała.” (Iz 61,11).
Jakie będą te święta? – pytamy samych siebie.
Bo wielu – musi to przyznać – nie było jeszcze ani razu na roratach, a czasu Adwentu nie uczyniło czasem autentycznego nawrócenia i prostowania dla Pana ścieżek swojego życia. Może nie przygotowaliśmy się też za dobrze do świętowania Narodzenia Pana?
Cóż mamy czynić?” – pytamy dziś – jak pytali kiedyś ludzie Jana Chrzciciela, człowieka posłanego przez Boga, który przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości. (J 1,6-7).
Prostujcie drogę Pańską... Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni... nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestańcie na swoim.... Idzie mocniejszy.... On chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem.
Jakie będą te święta? To zależy od tego jak się do nich przygotu­jemy. Pan bowiem przychodzi - obyśmy tylko chcieli Go przyjąć, z Nim wejść w trudne, codzienne życie.
Cóż mamy czynić?
Odpowiedzi Jana Chrzciciela są takie konkretne, skierowane do wszystkich – do nas także. Włączmy jego podpowiedzi w nasz adwentowy rachunek sumienia: o tych dwóch sukniach, o dzieleniu się pożywieniem, o nie pobieraniu więcej niż się należy, o nie znęcaniu się, nie uciskaniu, i inne napomnienia, które dawał ludowi głosząc bliskie już przyjście Pana. W ten sposób, dobrze przygoto­wani, nie czekając na długie kolejki ostatnich dni przedświątecznych przystąpmy do kratek konfesjonału, przystąpmy z ufnością do tronu łaski, by wyprostować kręte często drogi naszego życia i auten­tycznie radować się spotkaniem z przychodzącym Panem. Życzmy sobie tego i za siebie nawzajem módlmy się: „Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wierny jest Ten, który was wzywa: On tez tego dokona” (Tes 5,23-24). Amen.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger