marca 31, 2018

Homilia na Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego

Homilia na Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego
Otrzyjcie już łzy płaczący,
Żale z serca wyzujcie,
Wszyscy w Chrystusa wierzący
Weselcie się, radujcie". 
 
Tak rozpoczął się dziś dzień, tak zaczął się nowy dzień świątecz­ny. Wielka noc i wielki dzień. Kościoły otworzyły się dzisiaj szeroko, gromadzą nawet mniej częstych gości. Zadzwoniły wcześniej niż zwykle dzwony na wieży, żeby mówić swoje niezwykłe kaza­nie: zmartwychwstał Pan, nadzieja nasza. Wielka noc – wielki poranek – przypomnienie, gdy smutne niewiasty szły do grobu Jezusa, bo jeszcze nie wiedziały, że On żyje. Drżąc z emocji uczniowie oglądali żałobne płótna. Uczyli się prawdy o bezsilności śmierci wobec życia, które się zmienia, ale się nie kończy. Wiel­ka noc – do kościoła idą ludzie skupieni, odświętni przeżyciem Wielkiego Postu, bliżsi sobie przez drogi krzyżowe i jedność wieczernika. Zatrzymają oczy na symbolach, które przywołują wzru­szenia od dzieciństwa: figura Zmartwychwstałego, świeca paschal­na, najładniejsza monstrancja z procesji rezurekcyjnej, dymy ka­dzideł i mądre wiarą pieśni: „Otrzyjcie już łzy płaczący”.

Wielka noc – po której przychodzi dzień wielkiej, jedynej nadziei. Wieści najważniejszej o życiu wiecznym. Najważniejszej, bo jednak w życiu myślących ludzi, wszystko zależy od tego, czy się umiera, czy się tylko odchodzi w nowe życie. Jednak wszystko: decyzja dobra i zła, podjęcie sprzeciwu czy uległości, wysiłek budowania, czy niszczenia, służenie tu, czy służenie tam; ra­dość przyjęcia i odwaga odrzucenia... Inaczej wita się świat i inaczej ten świat żegna. Inaczej przyjmuje się kołyskę i ina­czej kupuje wieniec. Inaczej zabrzmi odpowiedź na każde z ludz­kich pytań.

Wielka noc – wielki dzień, gdy wiem, że nie tylko do śmier­ci, ale, że na zawsze; i na ten czas życia, i na dni wieczne. Jak inaczej w tym świetle rysuje się świadomość, że nagromadził i starczy „aż” do śmierci! Aż, a może „tylko” do śmierci? A potem, a poza progiem nowego życia? Zapewniłem im wszystko, do samej śmierci wystarczy, zabezpieczyłem, pomyślałem o wszystkim... a potem? A w życiu nowym? Czy i na tamto wystarczy? Ułożymy sobie życie, i będziemy szczęśliwi do śmierci samej? Do, a po śmierci także? Czy to co dzisiaj stanowi dar radosnej miło­ści, rzeczywiście wypełni całą wieczną resztę?

Wielka noc – wielki czas nadziei – nadziei uczniów, wier­nych, bliskich Jezusowi. On żyje, On jest, On nie zna umierania. Jeśli widzieliście, jak Piłat podpisał wyrok, umył ręce i wydał Go dozorcy, to prawda, tak było; ale jeżeli będą mówić, że to koniec sprawy, że wyrok oznacza zwycięstwo, nie, w to nie wierzcie. On jest nieśmiertelny. Jeżeli pamięć przypomni, że był krzyż, grób, uciekający uczniowie, tak, to było. Ale, że On nie żyje, temu nie wierzcie. Jeżeli powiedzą, że widzieli Jego krzyż porzucony w ziemi, żeby nawet śladu nie zostało, tak, tak się stało. Ale potem było podniesienie krzyża, uwielbienie, miłość i mądrość krzyża.

Wielka noc – święty czas nadziei – dla naszych wygasających lat życia. Zwyczajnie, zabiera nas czas, jak płynąca rzeka zbie­ra piasek przy brzegu. A przecież dzień Wielkanocy wie, że od­chodzi ciało, to ciało, aby człowiek pełny i bogaty, nowy i odro­dzony, żył w odnowieniu ciała Chrystusowego. Z prochu powołał Bóg nasze ciała, w proch się sypie w chwili wyznaczonej, ale Bóg cię wskrzesi, abyś żył z Nim i w Nim. Nie, nie zamykajmy dzisiaj serca na wielką wieść, nawet gdyby była wspaniała jak marzenie. Ostatecznie przed każdym świtem nowego dnia przy­chodzi noc, w której rodzi się inny. Przed każdym kwiatem umie­rają pąki, w których mizernym kształcie krył się już cały, peł­ny barw i nowych zadań – kwiat. Przed każdym owocem umiera kwiat, w którym utaiło się inne, nie podobne, ale przecież całkowicie w nim zawarte życie owocu. Przecież umierają owoce, aby wydać drzewa, jak umierają ciała aby rodziły się nowe, niewy­obrażalne dzisiaj, a całe stamtąd i stąd i z nieba i ziemi, pełne tożsamości człowieka.

Wielka noc – święty czas nadziei – dla tych, którzy odpro­wadzili na cmentarne drogi. To dzień, który głosi ich życie. Na czas tylko przechowani w urnie ziemi. Złożeni w relikwiarzu gro­bu. Prochy, znani i zapomniani z całej historii. Myślimy z na­dzieją o niepojętym przebywaniu życia. Przebaczcie nam, że nie potrafimy dzisiaj wyobrazić sobie, jak żyjecie; wy, którzy odeszliście. Czekamy na ożywiające słowo Boga. To nic, że na ziemi pozostały smutne ślady na cmentarzach, że przy jednej dacie człowiek postawił krzyżyk. Niestety, świat nie umie inaczej mó­wić o ostatnim widzeniu się na tej ziemi. Świat nie może nam nic o was powiedzieć, dlatego tak uważnie słuchamy dzisiejszego święta. Uczymy się być z bliskimi, mieszkańcami wieczności. Mó­wimy sobie znowu: Jeżeli oczy powiedziały, że oni umarli, tak, to prawda, ale jeżeli chcą powiedzieć, że oni nie żyją, nie, to nie jest prawdą, temu nie wierzymy. Jeżeli nasza pamięć mówi, że tam jest ich grób, tak, to prawda, znamy i pielęgnujemy ich mo­giłę, ale jeżeli powie, że tam są oni, wasi, moi, nie, nie wie­rzymy; to nie jest prawdą, nie tam ich należy szukać, nie tam ich będziemy czekać. Jeżeli powiedzą, że się modlą, aby wiecz­ność była szczęśliwa, tak, o to modlę się każdym słowem człowieczego pacierza; ale jeśli powiedzą, żeby im ziemia była lekką, wtedy wiem, że to tylko pobłądziły smutne słowa, bo ziemia nad nimi nie zapanuje, chociaż do niej złożyli ciało na czas wyznaczo­ny przez Stwórcę; pozostali z Nim, w życiu nowym, na zawsze własnym. Jeżeli rozpaczasz, wiem, co to znaczy i rozumiem gorz­kie słowa, ale gdy mówisz, że opuścili, że przestali żyć, wtedy mogę tylko milczeć i dzielić się braterską bliskością oczekiwania na światło, które Pan daje, które czasem można wymodlić, z po­korą nazbierać z tajemnic Bożych, żeby, gdy przyjdzie ten czas ziemi – mówić o życiu z nimi, którzy już doświadczają jego drugiej tajemnicy.

Wielka noc – wielki czas nadziei. Nie, nie bójmy się żyć wielkim przeczuciem. Otworzyć dusze na wieczność to tak, jak otworzyć światło dla życia. Cały człowiek żyje mocą nieśmiertel­ności, choćby wcale nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Odcię­ty od nieśmiertelności, traci życie, jak roślina odłączona od świa­tła, zamiera, niszczeje. Świat dzieł człowieka, cała kultura i cy­wilizacja, dzieje myśli i rąk, to uobecnienie życia, które trwa i nie umiera. Cała odwaga tworzenia wyrasta z przeczucia, że żyje w rodzinie ludzkiej, chociaż zmienia się sposób istnienia tej ro­dziny. Tylko wtedy, gdy człowiek uwolni się od bezsensu umie­rania na zawsze, tylko wtedy potrafi miłować na zawsze, cier­pieć dla wiecznych treści, tworzyć dla życia ludzi. Nieśmiertel­ność, którą żyje człowiek, prowadzi myśli i ręce i serce ludzi. Jeżeli stracić, jeżeli zatrzeć w duszy ludzkiej tę świadomość wie­czną, wtedy rodzi się świat, który zamiast służyć człowiekowi, po­sługuje się człowiekiem. Wtedy, wcześniej czy później, rzeczywi­stość staje się ziemią znękania i zagrożenia, przychodzi cywiliza­cja umierania.

Najmilsi! Na starym obrazie średniowiecznego mistrza, pusty grób Jezusa Chrystusa oświetla jasny słup światła – grób pu­sty! Straże zasłaniają oczy. Światło jest zbyt jasne. Nie, my dzi­siaj nie bójmy się otworzyć oczu, nie osłaniajmy serc na światło laski. Żyje Pan – Nadzieja Nasza. Zmartwychwstał na świadec­two zmartwychwstania ludzi. „Otrzyjcie już łzy”! Życie zwyciężyło śmierć i tak już będzie zawsze. Światło zwyciężyło noc – i tak już będzie. Pokój zwyciężył przemoc – i tak będzie. Prawda zwycięża szatana – i tak zostanie. Niech nadzieja Boża zwycię­ży wasze przygnębienie. Niech do waszych serc wejdzie Wiel­kanoc.


marca 29, 2018

Rozważanie na Wielki Czwartek - Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości

Rozważanie na Wielki Czwartek - Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości
Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości. Właśnie dzisiaj zgromadziliśmy się tutaj po to, aby za te trzy dobrodziejstwa, dary, skarb — podziękować.
Kochani moi! Proszę was, abyście przez moment pomyśleli, jak bardzo te trzy rzeczywistości są związane z naszym życiem. Czym byłoby życie — nawet nas, ludzi XXI wieku — bez posługi kapłańskiej? Chrzest, bierzmowanie, pokuta, sprawowanie Eucharystii, małżeństwo, ostatnia posługa przy przejściu do Boga przez śmierć...
Ale przede wszystkim Eucharystia. Chrystus przez kapłanów spra­wujących Eucharystię przybliża i daje nam siebie samego. I daje swoje życie, swoją świętość, swoją miłość.
Ukochani Bracia i Siostry! Uczestnicy Tej Mszy Św. Wieczerzy Paschalnej.!
Dzisiaj, kiedy czytamy te wspaniałe teksty o konieczności pochyle­nia się do ludzkich stóp i posługi drugiemu człowiekowi, wiemy, że to właśnie rodzi się z tej miłości i jest jedynie wtedy możliwe, kiedy ogarnie nas Jego miłość. Dzisiaj przyszliśmy za to podziękować. Kiedy na początku mszy świętej zwróciłem wam uwagę, że właśnie za to ma­my dziękować, powiedziałem, że podziękujemy przez Jezusa w Duchu Świętym. Wszyscy jesteśmy już dzisiaj oczyszczeni w sakramencie poku­ty. Otrzymaliśmy w sakramencie pokuty dar, który chcemy dzisiaj zło­żyć z powrotem. Chcemy razem z Chrystusem podziękować Ojcu za to, że dał nam kapłaństwo, Eucharystię i prawo nowej miłości. I samemu Chrystusowi chcemy podziękować, za to po prostu, że jest dla nas — dla naszego zbawienia. Że życie nasze przez Niego, w Nim i z Nim — ma sens.
Moglibyśmy bardzo łatwo policzyć, który to raz z rzędu przeżywamy w naszym życiu Wielki Czwartek, wspomnienie godziny Jezusa, jak nam dzisiaj przypomniała ewangelia. Godziny Jego, ale i godziny naszej. My często w potocznym języku posługujemy się terminem „go­dzina". Myślimy też od czasu do czasu o „ostatniej godzinie". A oto właśnie wspomnienie godziny Jezusa i godziny naszej, która w Jego śmierci i zmartwychwstaniu jest ostatnią godziną.
To brzmi dość skomplikowanie, ale to jest bardzo proste. Dwa ty­siące lat temu w Wielki Czwartek Jezus Chrystus — Bóg-Człowiek właśnie w tej swojej godzinie ustanowił kapłaństwo hierarchiczne dla po­sługi wszystkim odkupionym we krwi Chrystusa. Ustanowił Przenaj­świętszą Eucharystię — pokarm czasów eschatologicznych, czasów osta­tecznych, pokarm ostatniej godziny, godziny, w której Bóg jest z ludź­mi — i promulgował odpowiedni dla takiego królestwa obyczaj: prawo nowej miłości. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się tak miłowali wzajemnie, społecznie, jak ja was umiłowałem" (J 13, 34). A miarą tej miłości, jaką On nas umiłował, jest miłość ukrzyżowana — miłość z Wielkiego Piątku. Ta właśnie miłość z Wielkiego Piątku została ukry­ta w kapłaństwie, w Eucharystii i w prawie nowej miłości.
I kiedy po dwóch tysiącach lat przychodzimy do kościoła — czy to w Wielki Czwartek raz w roku, czy w każdą niedzielę, kiedy jesteśmy blisko naszego domu czy na wakacjach, czy gdziekolwiek i w każdy zwykły dzień — kiedy msza święta się odprawia, wtedy dopełnia się misterium śmierci i zmartwychwstania. Wszędzie, gdzie gromadzą się ludzie na mszę świętą, na sprawowanie Eucharystii — tam uczą się te­go nowego przykazania. I kiedy uroczyście obchodzimy raz w roku to, co się powtarza każdej niedzieli i każdego dnia, aby przypomnieć sobie sens tych prostych, zwyczajnych obrzędów i gestów — wtedy przypomi­namy sobie też najistotniejszą treść tego, co zostało nam w Wielki Czwartek przekazane. Tutaj nam Chrystus przypomina o konieczności realizowania w naszym życiu kapłaństwa, tego co oznacza Eucharystia, w której mamy łaskę uczestniczyć — i tego co znaczy nowe przykazanie miłości. Po tośmy dzisiaj tutaj przyszli.
Moi Drodzy! To, co w tej chwili powiedziałem, można by ująć w formie pytania: czy wy wiecie, że wasze życie ma być życiem kapłańskim? Nie tylko nas, kapłanów; wasze również. Naszym obowiązkiem jest posługiwać wam — abyście Chrystusowe, kapłańskie życie doprowadzili w waszym życiu do pełni. Tym się tylko różnimy my od was. W imię Chrystusa was gromadzimy i w imię Chrystusa sprawujemy Eucharystię, w któ­rej razem uczestniczymy. A Eucharystia to jest Boska miłość Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, który nam daje dynamizm nowej miłości.
Czy wiecie więc, że jesteście kapłanami zobowiązanymi do życia ka­płańskiego? Czy wiecie, że takie życie ma swoje bardzo fundamentalne pokłady i ma swoje szczyty? Idealny kapłan to — jak Jezus Chrystus — kapłan i ofiara. Chrystus po to złączył Wielki Czwartek z Wielkim Piąt­kiem. Doświadczamy tego — czy chcemy, czy nie chcemy — w naszym życiu. Kto coraz bardziej świadomie bierze w ręce swoje życie z Chry­stusem i ofiarowuje je z Chrystusem Bogu Ojcu, ten doświadcza przemia­ny cierpienia i bólu w radość i pokój, w szczęście. To dokonuje się w Eucharystii, gdzie przynosimy trud naszego życia, owoc pracy naszych rąk — i niejako wkładamy w dzieło paschalne Jezusa Chrystusa. I w każ­dej mszy świętej następuje w nas przejście od grzechu do świętości. Bo dając Chrystusowi i Bogu owoc naszej pracy — to wszystko, co się dzieje poza kościołem, to zmaganie codzienne o prawość, o szlachetność, o prawdę i dobro, o piękno — zostajemy nagrodzeni darem z góry. I kie­dy dzisiaj przy Komunii świętej usłyszymy „Ciało Chrystusa Amen", pamiętajmy, że to jest odpowiedź na nasz dar. Ten dar wyniesiemy zno­wu z kościoła, by go świadomie czy nieświadomie rozdawać. Bo miłość jest z natury promieniująca, rozdająca się, służebna, jak nam to dzisiaj ewangelia przypomniała na przykładzie Pana naszego, umywającego no­gi swoim Apostołom.
I chyba w ten wieczór nie potrzeba więcej słów. Tylko jedno pyta­nie: czy jesteśmy świadomi, że kapłaństwo, Eucharystia i miłość tworzą symbiozę, której nie można rozdzielić i że nasza ludzka miłość otrzymu­je od Boskiej swoją pełnię? Za to dzisiaj przyszliśmy Bogu przez Jezu­sa Chrystusa podziękować. Niech więc ta Eucharystia będzie najpiękniejszym i najważniejszym w naszym życiu DZIĘKCZYNIENIEM Bogu za wszystko, za co winniśmy Mu dziękować. AMEN.


marca 26, 2018

Homilia na Wielki Poniedziałek - „Pan moim światłem i zbawieniem moim”

Homilia na Wielki Poniedziałek - „Pan moim światłem i zbawieniem moim”
Każdego roku liturgicznego, w świętym, zwanym przez nas Wielkim Tygodniem, przypomina nam o zasadniczych postawach Bożych wobec nas; postawach objawionych w Jezusie Chrystusie, i wzywa nas do odpowiednich postaw wobec Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Ta liturgia Wielkiego Tygodnia jest znaczącą, domaga się bowiem od nas wielkiej, żywej, życiowej pamięci o tym wszystkim, co Bóg dla nas uczynił i wciąż czyni, i głośnie jeszcze woła, abyśmy uwierzyli, że Pan naszym Światłem i Zbawieniem naszym.
Wnet wejdziemy w wielką celebrację liturgiczną Triduum Sacrum, wielkich trzech dni, by sobie przypomnieć pierwszą i podstawową prawdę, że Bóg jest nam aż tak bliski, iż staje się w Jezusie Chrystusie naszym Pokarmem, by dzięki Temu Pokarmowi żyć, tak tu na ziemi, by osiągnąć szczęście wieczne kiedyś w życiu przyszłym.
„Pan moim światłem i zbawieniem moim”. Dlatego wcześniej jeszcze, nim został pojmany, czyni Wieczernik eucharystyczny, tam w Jerozolimie, i nam powiada: „Bierzcie i jedzcie...., bierzcie i pijcie... a to wszystko czyńcie na Moją pamiątkę”. I tak też, już prawie 2 tysiące lat, czyni Wspólnota chrześcijańska, zgromadzona przez Ducha Świętego, wokół Chrystusa po to, aby mocą tego Pokarmu i tego Napoju iść w stronę Ojczyzny w Niebie, w stronę Domu Ojca, aby się snadź nie pomylić, bo również Ten Pan eucharystyczny, jest naszym Światłem, jest naszym Zbawieniem.
Eucharystia, żywy z nią kontakt, domaga się porządku w życiu naszym. Eucharystia, gdy z nią ma być dobra moja wspólnota, domaga się absolutnej świętości z naszej strony. I woła Biblia, „Kto święty, niech przystąpi; kto nim nie jest, niech czyni pokutę”. Eucharystia domaga się pokuty – zatem – utkwienia naszych chuć w Bogu w Trójcy Świętej Jedynym, zachwycenia się Bogiem aż tak, być chcieć być człowiekiem żyjącym według Bożych praw.
Jeżeli idziemy przez tę ziemię, mocą Eucharystii, to również Wielki Piątek jest propozycją do dobrego przeżycia. Wielki Piątek, wraz z Męką i Śmiercią Pańską, to również źródło naszego obfitego odkupienia, danego na zbawienie każdemu człowiekowi dobrej woli. Eucharystia zatem, jest źródłem siły, by krzyż, łącznie ze śmiercią, potraktować poprawnie, to znaczy, by móc wykorzystać ten krzyż, który spotykamy na naszej drodze życia, ten krzyż, który nieraz wydaje się nam zbyt ciężki, jako narzędzie zbawienia.
Oczywiście, wśród różnych krzyży, które spotykają wszystkich, pewnie najtrudniejszym do rozwiązania i najcięższym do uniesienia, jest śmierć, ta moja, konkretna, która przyjdzie może wnet, może jeszcze za jakiś czas; śmierć, która może być przekleństwem, ale także może być narzędziem mojego uświęcenia. Jeżeli dobry kontakt mam z Eucharystią, jeżeli radośnie stanowię wspólnotę eucharystyczną, uporządkowaną, zwłaszcza miłością ku Bogu, ku człowiekowi, to wtenczas śmierć, która mnie przeraża, która jest także uczestnictwem w śmierci Pańskiej, jest momentem radosnego spotkania się z Panem. Nie jest to takie proste, bo żyjemy przecież w bardzo ziemskich okolicznościach, niekiedy ograniczających naszą myśl niebotyczną. Jednakże, gdy przyjmujemy namaszczenie Duchem Świętym, gdy zachowujemy się w Kościele poprawnie, to znaczy: idziemy z Panem, i ze względu na Pana, żeby z Nim stanowić wspólnotę – wspólnotę życia, wspólnotę naśladowania, a nie tak, jak Judasz, który był z Panem, bo miał okazję wykradać to i owo z kasy Pańskiej, to wtenczas dzień śmierci, będzie dniem wyczekiwanym. I tak było w przypadku Jezusa Chrystusa, i tak jest, od początku, po dziś, w przypadku wielkich Świętych, czyli zakochanych w Jezusie Chrystusie.
Jeżeli Eucharystia stanie u podstaw naszego ludzkiego i chrześcijańskiego życia, to zasmakujemy także w Krzyżu, w krzyżu naszym, który jest udziałem w Męce i Krzyżu Pańskim. I będzie już perspektywa naszego życia bardzo optymistyczna, bo wciąż wszystko, także Eucharystię, także cierpienie, będziemy przeżywać w blasku Pańskiego zmartwychwstania, i nadziei na moje życie wieczne.
Wielki Tydzień, to szczególniejsza szkoła naszej duchowości chrześcijańskiej. Wzywa więc, ten święty czas, dzień po dniu tego Świętego Tygodnia: „Świętymi bądźcie”. Chcemy to usłyszeć wszyscy, gromadzący się na ucztowaniu Chrystusem eucharystycznym, owo zwiastowanie pełne optymizmu, dziś do nas skierowane: „Pan moim światłem i zbawieniem moim”. Dlatego, mimo słabości, o których czytamy w modlitwie dnia dzisiejszego, chcemy zaufać Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, bo On, przede wszystkim, jest naszym Zbawieniem. Wpatrzeni w Eucharystię, w krzyż i śmierć Pańską, ale i olśnieni nadzieją zmartwychwstania, chcemy zaczynać dziś, Święty Poniedziałek, ten przenajświętszy czas roku liturgicznego, i słyszymy wołanie: „Świętymi bądźcie”. AMEN.


marca 21, 2018

Zamyślenia wielkopostne – Niewola grzechu

Zamyślenia wielkopostne – Niewola grzechu

Środa, 5 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Prawdziwe wyzwolenie przez Chrystusa...


Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: «Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli». Odpowiedzieli Mu: «Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakże Ty możesz mówić: „Wolni będziecie”?» Odpowiedział im Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie ma w was miejsca dla mojej nauki. Co Ja widziałem u mego Ojca, to głoszę; wy czynicie to, co usłyszeliście od waszego ojca». W odpowiedzi rzekli do niego: «Ojcem naszym jest Abraham». Rzekł do nich Jezus: «Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to dokonywalibyście czynów Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy dokonujecie czynów ojca waszego». Rzekli do Niego: «My nie urodziliśmy się z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga». Rzekł do nich Jezus: «Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem sam od siebie, lecz On Mnie posłał».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Być dla siebie samego „żeglarzem, sterem i okrętem”. Oto marzenie i pragnienie każdego człowieka. Żyć w wolności. Oto cel, który przyświecał ludziom chwytającym za broń i ruszającym do walki o swoją niepodległość. Samodzielne podejmowanie de­cyzji dotyczących przyszłości. Oto wyznacznik naszej dojrzałości i dorosłości. Wolność jest bowiem podstawowym pragnieniem człowieka. Wolność, możliwość swobodnego podejmowania de­cyzji, opowiadania się za tą lub zgoła odmienną opinią. Oto nasze podstawowe prawo. O tę wolność zabiegamy, tę wolność bardzo sobie cenimy. Czasem jednak sami jej się pozbawiamy.
Dziś Pan Jezus przypomina każdemu z nas, że wolność człowiekowi zabiera grzech: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34). Grzech bowiem tylko przez chwilę wydaje się wolnym wyborem. Oczywiście każdy grzeszy w sposób świadomy i do­browolny. Każdy z nas świadomie i dobrowolnie pozbawia się zatem wolności. Za chwilową bowiem przyjemnością grzechu kryją się pęta, które na serce człowieka nakłada szatan. Za chwi­lową swobodą i niezależnością od Bożych przykazań czai się odłączenie od źródła doskonałej miłości Bożej. Za samodzielnym decydowaniem o tym, co nam wolno, a czego nie powinni­śmy czynić, przychodzi anarchia, bezład, zło.
Skoro bowiem grzesząc, uważamy, że mamy prawo łamać Boże przykazania, tym samym zezwalamy innym, by wobec nas zachowywali się tak samo. Skoro ja mogę kraść, depczę przyka­zanie: „Nie kradnij!”, to dlaczego inni nie mogą mnie okradać? Skoro zdradzam, to dlaczego małżonek ma przestrzegać nakazu: „Nie cudzołóż!”? Jeżeli ja uciekam się do kłamstwa, aby nie po­nosić odpowiedzialności za swoje przewinienia, nie mogę tym samym wymagać od drugiego człowieka, aby wobec mnie był uczciwy. Wkraczając na drogę zła, łamiąc Boże przykazania, za­stawiam na samego siebie śmiertelną pułapkę. Chciałem uwol­nić się od rygoru słów Dekalogu, a nieświadomie założyłem na siebie kajdany grzechu!
Wydaje się nam bowiem, że przykazania Boże, nauka Ewan­gelii, miłosierdzie, do którego wzywa nas Pan Bóg, stają się ogra­nicznikami naszej wolności. Człowiek chciałby robić to, co aku­rat dla niego jest atrakcyjne, korzystne; co przynosi przyjemność i zysk. Lecz naprzeciw niemu stają słowa Dekalogu i nauki Jezusa Chrystusa. Te słowa ograniczają, zabraniają, przestrzegają. Wielu uważa, że to niewola. Wielu widzi w Panu Bogu i Kościele Chry­stusowym tyrana. Lecz prawdziwym tyranem jest szatan. Praw­dziwą niewolą jest grzech.
Wolnym bowiem nie jest ten, kto na wszystko się zgadza, ulega każdej swej zachciance, słucha każdego porywu pożądli­wości swego ciała, poddaje się zmieniającym się emocjom i cho­robliwie wystrzega się konfrontacji z nieprzychylnymi skutkami swych błędów. To nie jest człowiek wolny! To niewolnik swych żądz. To zakładnik swych emocji. To marionetka swego egoi­zmu i lenistwa. Niewolnik zawsze musi się zgodzić z wolą swego pana. Ten, kto brnie w świat rozpusty, egoizmu, kłam­stwa i krzywdy, słucha swego pana, którym staje się grzech. Nie jest już zatem człowiekiem wolnym, lecz staje się niewolnikiem grzechu. Taki człowiek uważa się za wolnego, gdyż nie jest skrępowany Bożymi przykazaniami. Lecz w swej istocie po­zwolił grzechowi odebrać swoją wolność.
Wolny bowiem jest tylko ten, kto może powiedzieć „nie”. Tylko wolny człowiek może odmówić. Tylko niepodległy czło­wiek może się z innymi nie zgadzać. Szanując własną autono­mię, zabiegając o własne dobro, potrafi dokonywać takich wy­borów, które rzeczywiście będę mu służyć, a nie tylko hołdować chwilowym żądzom i zachciankom. Drogą zaś do takiej wolno­ści jest prawda: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,31-32). Te słowa Pana Jezusa przypominają nam o tym, gdzie jest źródło wolności.
Źródłem tym nie jest z pewnością nieskrępowana możli­wość grzeszenia, popełniania zła, łamania przykazań Bożych. Wolność swe źródło ma w prawdzie. Poznając prawdę o pokusie i tym, który za nią stoi - szatanie, dowiemy się, dokąd tak na­prawdę prowadzi podążanie za nią. Poznając prawdę o skutkach grzechu, uświadomimy sobie, że poza chwilową przyjemnością grzech zawsze przynosi zło i krzywdę. Poznając prawdę o Bogu bogatym w miłosierdzie, zrozumiemy, iż Pan nikogo z nas nie potępia, lecz każdemu daje szansę nawrócenia. W końcu pozna­jąc prawdę o przykazaniach Bożych i nauce świętej Ewangelii, zobaczymy, że służą one naszemu dobru i stają na straży szczę­ścia i powodzenia człowieka.
Grzech tylko na chwilę czyni człowieka wolnym, ale ta wol­ność i tak jest tylko iluzoryczna. Czy można bowiem wolnością nazwać pozbawienie siebie samego doskonałej miłości Stwórcy? Grzech zniewala, sieje zniszczenie i odgradza od łaski Bożej. Wolnym zaś jest tylko ten, kto potrafi pokusie powiedzieć „nie”. Tylko czy mnie na to stać?


marca 18, 2018

Homilia na Uroczystość Św. Józefa, Oblubieńca NMP - Cicha mądrość

Homilia na Uroczystość Św. Józefa, Oblubieńca NMP - Cicha mądrość
Dzisiaj Kościół obchodzi uroczystość św. Józefa, który jest opiekunem Kościoła, jak był kiedyś opiekunem Pana Jezusa i Świętej Rodziny. Można snuć dzisiaj różne refleksje, ponieważ św. Józef ma wiele do powiedzenia tym wszystkim, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. Jego postać jest zresztą bardzo zakorzeniona w tradycji Kościoła. W każdym niemal kościele jest jego wizerunek. Wiemy, że jak jego imię znaczy „Bóg da więcej, Bóg przyda", tak on sam jest patronem od spraw wy­magających opieki. I wiele razy apelowaliśmy do niego, zwłaszcza kie­dy doskwierał nam niedostatek czy głód, czy jakaś inna potrzeba.
Ale dzisiaj chciałbym zwrócić waszą uwagę na sprawę może nieco głębszą. Proszę przez chwilę wmyśleć się w sytuację Józefa wobec tego całego zagadnienia, które my dzisiaj językiem teologicznym nazywamy tajemnicą Wcielenia. Dla nas ta rzecz jest trudna do zrozumienia. Dla niego była — myślę — jeszcze trudniejsza. Mimo, że był wychowany w najbardziej autentycznych tradycjach żydowskich i wiedział o tym, że takie wydarzenie kiedyś w historii nastąpi. Ale czasem tak jest, jak i z nami jest: kiedy nam się mówi ,,tak ma być, to jest właśnie to", nam się zdaje, że to jeszcze nie to, ale że to, co ma być, dopiero kie­dyś będzie. Myślę, że każdy z nas w ten sposób będzie przeżywał swo­ją śmierć. Do końca jeszcze nie będziemy wierzyć, że to jest to. Zresztą czy nie raz już tak było w życiu?
I on musiał zająć wobec tajemnicy Wcielenia stanowisko autentycz­ne, stanowisko zasadnicze. I trudno nie przypuszczać że otrzymał do tego specjalne światło. Choćby nawet ewangelie mówią o tym, że anioł Pański powiedział Józefowi, że ,,z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło" (Mt 1, 20). A także: „weź Dziecię i uchodź do Egiptu" (Mt 2, 13). Miał dużo światła i miał dużo światła wyjątkowego, bo cała histo­ria była wyjątkowa.
Ale jeszcze była inna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę. Miano­wicie Józef był z zawodu rzemieślnikiem. Homo faber — mówi język łaciński. Do dziś dyskutują znawcy historii palestyńskiej, na czym to rzemiosło polegało, czy był rzemieślnikiem od drzewa, czy rzemieślni­kiem od żelaza. Ale to nie jest ważne. Ważne jest, że był człowiekiem konkretu, człowiekiem rzemiosła. Prostym, zwykłym, takim jak po dziś dzień wielu ludzi, którzy parają się pracą każdego dnia, walcząc o chleb codzienny. I to mu dawało pewien głęboki, autentyczny realizm. Pa­trzył właśnie tak jak prości ludzie się patrzą na wydarzenia.
Patrzył na wydarzenia. I równocześnie, ponieważ tak umiał patrzeć, był wielkim (można by powiedzieć) może nie filozofem, ale teologiem. On poprzez dotykanie swoimi rękoma rzeczywistości umiał również do­tknąć tej największej Rzeczywistości, jaka się wtedy dokonywała, kie­dy Słowo stało się Ciałem, kiedy Syn Boży stał się człowiekiem. On to rozumiał po swojemu. A rozumiał dlatego, że tajemnica Wcielenia jest jakoś bardzo po linii tego realnego rzemiosła, jak bym powiedział. Bóg wcielił się w codzienność.
Tak się czasem zastanawiamy, dlaczego dzisiejsi ludzie nie rozumie­ją Eucharystii, dlaczego nie potrafią dojść do ołtarza, kiedy jest tutaj Chrystus i uczta jest ucztą. Dlatego, że zatracili pojęcie sacrum — świętość jakiejkolwiek uczty.
Który ojciec błogosławi dzisiaj chleb i rozdziela dzieciom? Kto o tym wie? Kto to mówi, kto tak robi? To było kiedyś chlebem powszednim i związane z chlebem powszednim: nasze matki i ojcowie błogosławili chleb. Tak samo jest z pracą. Kto dobrze rozumie pracę, w tego poję­ciu praca jest czymś świętym. Tak jak błogosławi się chleb, tak się błogosławi pług, który wychodzi w pole, czy ziarno, które się rzuca, czy warsztat rzemieślniczy, czy warsztat naukowy.
Żaden z wielkich teologów nie zaczynał szukania i dociekania bez pokornej modlitwy. I wtedy rozumiał o wiele więcej, co znaczy taje­mnica Wcielenia: że Bóg się wcielił a on udziela pracy rąk i pracy umysłu i sprzymierza pracę rąk i pracę umysłu z tym tchnieniem Bożym, które daje mu dynamizm do pracy. I służy, dlatego służy.
Dzisiaj, kiedy po Soborze Watykańskim Drugim coraz więcej się mó­wi o tak zwanej teologii rzeczywistości ziemskich, kiedy się mówi o kontynuowaniu, ciągu dalszym tajemnicy Wcielenia, kiedy się mówi każdemu człowiekowi, prostemu i wielkiemu: gdy pracujesz, pamiętaj, że kontynuujesz dzieło wcielenia Jezusa Chrystusa — to bardzo wyraź­nie temu całemu procesowi patronuje Józef. Józef — homo faber a równocześnie oblubieniec Matki Bożej i człowiek sprawiedliwy (por. Mt 1, 19), opiekun tej ,,trójcy ziemskiej", jak to się mówi o Świętej Ro­dzinie.
Tego się dzisiaj uczymy w to święto, które jest też takie ciche, jak cichy był Józef, Oblubieniec Matki Chrystusowej. Wielkie dzieła w ciszy się dokonują, bez rozgłosu — tak jak ziarno, które jest długi czas w ziemi a potem dopiero przynosi owoc. Przyjąwszy dzisiaj Ko­munię świętą, w ciszy głębokiego skupienia odszukajmy przy Panu Jego Opiekuna i pomówmy z nim o naszych sprawach.
Dzisiejsza ewangelia mówi nam o wydarzeniu, jakie miało miejsce w świątyni, kiedy Jezus odszedł z gromadą pielgrzymów i już po raz pierwszy zaczął otaczającym Go uświadamiać swoje posłannictwo. Chy­ba zwróciliście uwagę, że w tym wyjątku ewangelicznym jest dwa ra­zy w inny sposób użyty termin „ojciec". Do Jezusa mówi Maryja: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie" (Łk 2, 48). Był Józef ojcem przybranym — znamy całą historię związku Józefa z Maryją i Ewangeliści, którzy pisali, też o tym wiedzieli. I tu właśnie odpowiedź Jezusa była od razu ad hominem: „Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" (Łk 2, 49). W odpowiedzi Jezusa aluzja do Ojca nie była aluzją do św. Jó­zefa, lecz do Ojca, który jest w niebie. Do Boga Ojca, który jest Jego Ojcem. Ojcem Jezusa, Boga-Człowieka. Ale bliska więź poprzez związek prawny Józefa z Maryją uczyniła go opiekunem Jezusa, Jego ziemskim opiekunem, głową Świętej Rodziny. Chrześcijanie od początku tak wierzyli i wierzą.
W tym epizodzie jest zawarta głęboka nauka o chrześcijańskiej interpretacji rodziny. Rodzina chrześcijańska pomimo swojej zwartości osobowej ma jednak cele, które są wyższe niż cel układu zamkniętego. W „rzeczach Ojca" — to znaczy Ojca niebieskiego — trzeba być i dzie­ciom, i rodzicom. I rodzice poprzez sakrament małżeństwa wchodzą w spra­wy Ojca niebieskiego, i dzieci dojrzewają powoli do rozumienia ta­jemnic, misteriów Ojca. I czasem jeśli w domu są konflikty, albo jedna, albo druga strona nie rozumie tego. Rodzice bardzo często żyją tylko „według ciała" i nie rozumieją swych dzieci. Czasem odwrotnie, dzieci żyją ,,według ciała". Ale w tej chwili mam na uwadze na przykład po­wołania zakonne czy kapłańskie: jak często rodzice w ogóle nie pojmu­ją, o co chodzi. Żyją tylko w układzie zamkniętym. Nie rozumieją, że ich dziecko „powinno być w tym, co należy do jego Ojca" (Łk 2, 49).
Dużo jest tutaj w tej postaci tajemniczej i czcigodnej nauki dla nas. Wspominamy dzisiaj św. Józefa, czcimy go i uczymy się od niego dla naszych rodzin, dla naszej chrześcijańskiej postawy — wierności zleconej mu tajemnicy, wierności Bogu. Wierności cichej, milczącej. Bo taki był.
Polecajmy Bogu podczas dzisiejszej mszy świętej wszystkich chrześ­cijan, którzy noszą imię Józefa — aby mieli cząstkę tej cichej mądroś­ci, którą miał opiekun Pana Jezusa.


marca 17, 2018

5. Niedziela Wielkiego Postu (B) – Co znaczy iść za Jezusem?

5. Niedziela Wielkiego Postu (B) – Co znaczy iść za Jezusem?
Przy drodze, którą chodzili do szkoły, był ładny drewniany krzyż. Wyrzeźbiony Chrystus miał głowę opuszczoną ku ziemi, jakby nasłuchiwał albo pochylał się ku przechodzącym. Wyda­wało się, że gdyby stanąć na palcach, można by wszystko po­wiedzieć, nawet bardzo własne sprawy. I wydawało się, że gdy­by przystanąć i posłuchać, to można by usłyszeć z ust Chrystusa ważne słowa. W dzieciństwie, oczywiście, nie miewa się takich skojarzeń; przychodzą później, przynosi je życie. Coraz bezwzględ­niej uczy, jak wiele spraw i doświadczeń można przeżyć tylko z Wszechmocnym albo z nikim. Coś z tego nastroju wzajem­nego pochylenia przynosi liturgia Wielkiego Postu. Jakby powracanie do ustawicznie gubionej bliskości.
Dzisiaj liturgia zatrzymuje nas, żeby powtórzyć Chrystusowe „pójdź”! Niech idzie za mną, a gdzie ja jestem, tam będzie i mój sługa... Jeżeli stanął nawet przed wielkim tygodniem, jeżeli nawet drży w godzinie wielkiego piątku, jeżeli słyszy Chry­stusa, niech idzie z Nim. Co to wezwanie może znaczyć dzisiaj? Co może znaczyć dla mnie, dla ciebie?
Iść za Nim, za Jezusem Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć po prostu: zauważyć obecnego. Otworzyć oczy na obecnego z nami Boga. Świadomym gestem pozwolić się prowa­dzić przez stromizny bólu. Choroba, samotność, odrzucenie, ska­zanie – sprzyjają rezygnacji z wysiłku zdobywania: zdobywania kolejnego dnia, twórczej myśli, dobrego gestu; zdarza się zre­zygnowanie z przełamywania własnego bezwładu. Dłuższy czas trudnych lat, bezsilnych prób, może wytworzyć poczucie bez­sensu, prowadzić do rezygnacji, nawet do oddalenia się od bli­skich. Niekiedy trzeba przełamać proces wygasania. Za wcześ­nie oddalamy się od źródła życia. Nasiąkamy sobą – to znaczy słabością, przygnębieniem, milczeniem, rozżaleniem. Do ogniska życia trzeba dorzucić tworzywo życia, którym jest Bóg, życie i zmartwychwstanie. W praktyce może to zmuszać do uporządkowania modlitwy, pogłębienia życia eucharystycznego, estetyki myśli i słowa, godnego stylu bycia z ludźmi – życia na miarę człowieka Bożego. Wiem, łatwiej o tym myśleć zdrowym niż pogrążonym w noc goryczy, ale przywołuję tę prawdę, aby w czas zły, była światłem od­wagi.
Iść za Chrystusem, to w naszym przypadku, oznacza uczestni­czyć w prawdzie modlitwy zaufania: Ojcze, jeżeli to możliwe, niech odejdzie ten dzień, kamienna droga, dziedziniec poniżenia, dźwięk srebrników, ból w oczach ukochanej Matki... Ale nie mo­ja wola, nie mój lęk, ale Twoja miłość niech się stanie. Jeżeli uznasz, Boże, że potrzebny jest czas krzyża dla zbawienia ko­chanego człowieka, nieznanego mi, ale Tobie wiadomego dzieła, jeżeli to może być darem na ołtarzu ojczyzny... To nic, że bę­dzie nieład słów, Bóg poukłada teksty sobie wiadome, bezładne wyznanie wiary. Można wiele lat składać przed Bogiem okrągłe słowa, które cieszą ucho słuchaczy, można układać pacierze, jak pięknie wypolerowane kamyki. Można się nawet tym wszystkim cieszyć, aż do chwili, gdy życie odsłoni prawdę, że były martwe i cudze. Aż trzeba Ogrójca, aby wywołać prawdę i ułożyć psalm bolesny, ale własny, bez złudzeń o sobie i pozorów.
Iść za Chrystusem, to może w naszym przypadku, znaczyć: zauważyć cierpiących. Cierpienie, zły czas, może nas wchłonąć, zagarnąć, zasłonić świat innych ludzi. Lekarstwem na własne cierpienie jest bliskość cudzych ran. Przygarnąć w modlitwie tych, którzy cierpią bardziej, których odtrącono brutalniej, któ­rych łzy są bardziej bezradne. Pisze obłożnie chory człowiek: „W sali szpitalnej byłem blisko chorych, widziałem ich, rozu­miałem, mniej wtedy myślałem o swoim nieszczęściu. Teraz, w innym, w kręgu lekarstw i rodziny, pogrążam się w rozważaniu ciebie. Boję się, że to staje się obsesją, kontemplacją własnego bólu, że wymyka mi się jakaś wartość... Tylko wyjście poza siebie, pomaga rozumieć i służyć. Tylko otwarcie oczu na cu­dzy ból, pozwala przetrwać własny” (List Ewy P.). Jakby czło­wiek opowiadał o tej stacji Drogi Krzyżowej, gdy Chrystus pełen bólu i upokorzony krzyżem zatrzymuje się obok płaczących kobiet, żeby je pocieszać. Jakże nieproporcjonalne są cierpienia Jego i tych kilku wzruszonych kobiet, a jednak On je dostrzega, pociesza, przyjmuje ich ból do swego krzyża.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: służyć zbawieniu. Zawierzam Bogu, który z moich smut­ków złoży dobro. Nawet nie wymieniam intencji. Pozwalam Bogu rozporządzać. Dołączę dar własnego bólu, doświadczeń, i pro­szę, abyś Ojcze nasz przyjął i rozporządzał. Wnoszę do skarbnicy Kościoła, do świętych męczenników i najbardziej podobnych – do pielgrzymów Golgoty. Przecież wielu chorych wyjednało zba­wienie, podobnie jak oni chorym. Przecież wielu ludzi, którym przyszło opiekować się cierpiącym w szpitalu, sanatorium, czy w domu, odchodzili od łóżka chorego innymi ludźmi. Przecież zdarza się słyszeć, pełne podziwu zwierzenia lekarzy, pielęgnia­rek, a nawet własnej rodziny o kimś, kto w chwilach najtrudniejszych stał się świadectwem, zmusił do zastanowienia. Ludzie codzienni odchodzą z takich spotkań onieśmieleni, obudzeni w środku, jak po otrzymaniu światła od Boga. Przecież wolno nam przypomnieć sobie scenę spod krzyża Jezusowego. Właśnie tam, w miejscu dokonania, oprawca, któremu wypadło pełnić dyżur o godzinie trzeciej w Wielki Piątek, dopiero po przebiciu boku Jezusowego staje wśród wyznawców. Dopiero wtedy, po zadaniu śmierci upadnie na kolana, aby wyznać swoje najważniejsze odkrycie: Oto Syn Boży, oto Bóg, oto nowa droga własnego życia. Rodzi się święty z rany i miłości, której wielkość przewyższa śmierć.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: zaufać. A pod krzyżem stała Matka i ufała, że wszystko ma sens, że jest ważne... Że ból, że narodzenie miało sens, że lata bliskości w Nazarecie, że miecz boleści, że straszna droga Syna, że sceneria Kalwarii... tak, że to wszystko Bóg położył na drodze, aby prowadziła do celu. Zaufać, że rośnie plon, wśród pól oranych bólem, że sieje ziarno życia owa niepojęta miłość, która przewyższa wszelkie poznanie. W zaufaniu Bóg podaje kolejny odcinek czasu, podobny do tego, jaki dał Synowi Swo­jemu Najmilszemu. Żyć nie „jeszcze”, ale żyć „już” – pięknie, w prawdzie i sprawiedliwości świętych, na miarę człowieka doj­rzałego cierpieniem. Nie, nie dlatego mówi „pójdź za Mną”, nie dlatego, że On cierpiał, to i my będziemy cierpieli, ale dlate­go nas wezwał, że jeśli nawet przyjdzie czas cierpienia, to wtedy będziemy z Nim. Nie, to nie zaproszenie na drogę cier­piętników, ale na drogę miłości odważnej, nawet ryzykującej cier­pienie, a jeśli trzeba, również najwyższe świadectwo życia. Jeżeli porównuje życie człowieka do ziarna, to nie dlatego, że musi jak ziarno obumierać, ale to świadomość, że nawet czas umie­rania służy życiu, rodzi owoc. Nie bez jutra, ale dla czasu żniw, które nakarmią głodnych i nasycą spragnionych. Jeżeli życie rozdać, to może wymagać, żeby dać czas modlitwie, cierpliwość ludzkim wyznaniom, ufność tym, którzy stracili nadzieję, mą­drość tym, których życie skazuje na byle co. Odważyć się za­ufać Temu, który nas tą drogą prowadzi.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: mieć odwagę. Noszę w pamięci wydarzenie, które wy­cisnęło się na resztę życia. Na dwa miesiące przed końcem ziem­skiej drogi sługa Boży Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński przemawiał do kleryków, przyszłych kapłanów. Ten człowiek krzyżowej drogi z Chrystusem i narodem, pytał młodych mężczyzn, ludzi wiary, Polaków roku 1981. Pytał słowami Ewangelii: „Czy możecie pić kielich, który ja mam pić? Kielich pełen zelżywości, negacji, na­trząsania się, kpin, złośliwości. Czy możecie go pić? Czy wszy­stko wytrzymacie? Zapowiedź Chrystusa: Oto idziemy do Jerozolimy. A tam? Tam ciągle, wiecznie to samo, na przestrzeni wieków – tam Syn Człowieczy zostanie wydany, skażą Go na śmierć, wydadzą poganom na wyszydzenie, ubiczowanie, i ukrzy­żowanie. My się przed nim jak gdyby zatrzymujemy. A to jest właśnie kielich Chrystusa. Czy możecie go pić?” Tak, mieć od­wagę, wobec postawionych przed nami propozycji, żądań, na­cisków. Tak, to było wieczne pytanie, jakie stawia życie, każ­demu pokoleniu ludzi. Gdyby można było obejść życie łatwiej­szym brzegiem, jak się obchodzi przepaść albo rozlewisko. Nie­stety, nikt nie wybiera swoich czasów. Takie, jak moja, są dro­gi twoje. Takie, jak moja, są drogi do mnie. I dziękuję Bogu, że mogę z ufnością podać rękę Jezusowi Chrystusowi i nie być na tej drodze sam. Gdyby można było przyjąć, w twoim, czy moim ogrójcu inny kielich goryczy i rozterki niż własny... Ojcze, jeżeli to możliwe, niech nie będzie ponad miarę moją, a jeśli nie, bądź blisko Twojego sługi. Tak, myślę coraz częściej, że mieć odwagę, to znaczy być z Chrystusem.
I jeszcze jedno – iść za Chrystusem – może brzmieć jak ostrzeżenie. Jeżeli pójdzie swoimi drogami. Czy łatwiejszymi? Czy szczęśliwszymi? Czy istnieją dwa światy – łatwy i trudny? Je­żeli Jego, Chrystusową bliskość odrzucisz, pozostaniesz sam. Czło­wiek jest dziwnie wpisany w ścieżki nakreślone przez Boga. Je­żeli zboczy, będzie trudniej uszczęśliwić, obdarować, podtrzymać. Trudniej będzie zostawić ślad, który byłby błogosławieństwem. Jest coś ogromnie ważnego w tym powiedzeniu Ewangelii, że za odchodzącym młodzieńcem Jezus patrzył ze smutkiem. Właś­nie, nie z gniewem, nie z rozczarowaniem, nie z wyrzutem, ale ze smutkiem. Jakże trudne są drogi człowiecze dla odchodzących tylko z sobą.
Siostro i bracie! Nie wiem, gdzie jesteś, ale wiem, że jesteś w Chrystusie. Nie wiem, kto jest przy tobie, ale wiem, że jest przy tobie Chrystus. Nie wiem, ilu ludzi darzy cię miłością, ale wiem, że miłuje cię Chrystus. Nie wiem, co jeszcze przyjdzie nam przeżyć, ale wiem, że przeżyjemy wszystko godnie, jeżeli będziemy z Chrystusem.

marca 16, 2018

Zamyślenia wielkopostne - Zaślepienie

Zamyślenia wielkopostne - Zaślepienie


Piątek, 4 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przeciwnicy zamierzają pojmać Jezusa, lecz godzina Jego jeszcze nie nadeszła



Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus obchodził Galileę. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi zamierzali Go zabić. A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie. Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: «Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest». A Jezus, nauczając w świątyni, zawołał tymi słowami: «I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam z siebie; lecz prawdomówny jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał». Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Jeżeli fakty przeczą naszym słowom, to tym gorzej dla fak­tów”. Te słowa Włodzimierza Lenina bardzo dobrze odzwiercie­dlają mentalność wielu ludzi. Trwają oni w swoich poglądach i przekonaniach. Ignorują lub wręcz zwalczają prawdę, która de­maskuje fałsz ich sposobu myślenia. Uciekają od przykrej i wyma­gającej rzeczywistości. Zamykają oczy na fakty, które namacalnie wykazują błąd ich sposobu postrzegania świata. Aby uniknąć bo­lesnej konfrontacji z prawdą, nie cofną się przed żadnym występ­kiem, który pozwoliłby im zachować twarz. Zaślepieni w swym zakłamaniu, zwalczają prawdę. Za największego zaś wroga uznają tego, kto ośmieliłby się wskazać ich błędy i zakłamanie.
Tak rzecz się miała z niektórymi mieszkańcami Jerozolimy. Nie chcieli oni przyjąć prawdy, którą głosił Jezus z Nazaretu. Nie chcieli przyznać, iż pobłądzili w grzechach. Wręcz alergicznie re­agowali na prawdę Ewangelii. Szukali różnych wymówek, pre­tekstów, które miałyby zdyskredytować, ośmieszyć Chrystusa. „Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest” (J 7,27). Nieistotna była prawdziwość nauki Mistrza z Nazaretu. Nieważne, że popie­rały ją znaki i cuda, których dokonał Zbawiciel. Nieważne, że serca wiernych chłonęły Dobrą Nowinę. Nieważne w końcu, że czyny wrogów Jezusa były w swej istocie złe i nieprawe. Ważne dla nich było tylko to, aby uciszyć niewygodny Głos. Ważne dla nich było, aby uchronić się przed sprawiedliwym osądem. Zaśle­pieni pychą Żydzi „zamierzali więc (...) pojmać [Jezusa], jed­nakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła” (J 7,30). Lecz niebawem nadejdzie sposob­ność, aby wreszcie podnieść rękę na Sprawiedliwego i zagłuszyć niewygodną prawdę.
Ta sama mentalność zaślepienia pychą obecna jest w każdej epoce. Ucieczka przed bolesną prawdą o własnej nieprawości po­pycha ludzi do agresji względem Boga i Kościoła Chrystusowego. Tak było w przeszłości, tak jest też i dzisiaj. Odbieranie Kościołowi i posługującym w nim kapłanom prawa do głoszenia nieprzemija­jącej moralności Dekalogu. Wymuszanie nowej, dogodnej w danej chwili interpretacji słów Ewangelii. Wszystko zaś po to, aby uchro­nić się przed odpowiedzialnością za swoje czyny. Wszystko po to, aby nie trzeba było przyjmować smutnych konsekwencji swego grzesznego, błędnego postępowania. Zaślepiony pychą człowiek stara się za pomocą agresji zmienić obiektywnie istniejące fakty. Lecz niestety tego uczynić się nie da. Prawda zawsze pozostanie prawdą, a fałsz zawsze będzie zakłamaniem.
Młodzi żyjący ze sobą bez ślubu jak mąż z żoną, ludzie, którzy żyją w powtórnym związku cywilnym, nie mogą być rodzicami chrzestnymi. Żyją bowiem w grzechu i jest to ich własny wybór. Podobnie osoba, która zbagatelizowała wartość sakramentu bierz­mowania i do niego nie przystąpiła - nie starała się bowiem pogłę­biać swej wiary. Tacy ludzie nie zapewnią odpowiedniego przy­kładu dla dziecka. Taka jest obiektywna prawda. Lecz ta prawda będzie przez zainteresowanych zwalczana. Ksiądz, który o tym przypomni, stanie się śmiertelnym wrogiem. Kościół, który przy­pomina o odpowiedzialności za swe czyny, będzie krytykowany i zwalczany. Zaślepienie pychą nie zna bowiem granic.
Świętość niedzieli, która jest czasem dla Boga i najbliż­szych, a nie sposobnością do zakupów i pracy. Niewielu tę prawdę akceptuje. Nieważne przykazanie Boże. Nieważne wy­korzystywanie tych, którzy muszą pracować przy sklepowych kasach w niedziele, stając się współczesnymi niewolnikami. Ważne, że dla wielu jest to wygodne. Jeżeli zaś przypomni się im naukę Kościoła o świętości niedzieli, odpowiedzą agresją i kpiną. Tak samo zareagują ludzie oszukujący w rozliczeniach podatko­wych, okradający swych pracowników, okradający pracodaw­ców. Powiedzą, że radzą sobie w życiu. Powiedzą, że mają do tego prawo. W najlepszym zaś przypadku milczeniem odpowie­dzą na moralne upomnienie. Żądza pieniądza ich zaślepia. Uczciwość i sprawiedliwość nie są dla nich ważne.
Tak samo będzie z kłamstwem, plotką i oszczerstwem. Podob­nie interpretowane będą przekleństwo, wulgarność i agresja. Za normalną uzna się zdradę i niewierność. Każdy grzech człowiek sobie wytłumaczy. Każdą nieprawość usprawiedliwi. Lecz to nie zmieni obiektywnej oceny tych czynów. To nie zmieni moralnej odpowiedzialności za uczynione zło. To zło potrafi zaślepić czło­wieka. Prawda o własnej grzeszności jest niewygodna. Wielu pró­buje ją uciszyć - tak jak ze wszystkich sił próbowano uciszyć Je­zusa Chrystusa. Lecz Boga nikt nie zwycięży. Prawda zaś w osta­tecznym rozrachunku do nas wróci. Jeśli dziś się z nią nie zmie­rzymy, w przyszłości okaże się to o wiele bardziej bolesne.


marca 13, 2018

Zamyślenia wielkopostne - Czy chcesz wyzdrowieć?

Zamyślenia wielkopostne - Czy chcesz wyzdrowieć?

Wtorek, 4 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Cudowne uzdrowienie paralityka nad sadzawką Betesda


Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już dłuższy czas, rzekł do niego: «Czy chcesz wyzdrowieć?» Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. W czasie kiedy ja dochodzę, inny wstępuje przede mną». Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje nosze i chodź!» Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: «Dziś jest szabat, nie wolno ci dźwigać twoich noszy». On im odpowiedział: «Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje nosze i chodź». Pytali go więc: «Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?» Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: «Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło». Człowiek ów odszedł i oznajmił Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że czynił takie rzeczy w szabat.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Być przebojowym - oto wyznacznik współczesnego czło­wieka. Rozpychając się łokciami, zdobywać świat - oto metoda osiągania sukcesu. Mówić głośniej niż inni - oto droga ku temu, aby nas usłyszano. Świat bowiem nie liczy się ze słabymi, deli­katnymi i spokojnymi ludźmi. Sukcesu nie osiągają pokorni, umiarkowani, wstrzemięźliwi. Mało kto chce zauważyć i usły­szeć człowieka słabego. Swe oczy kierujemy bardziej ku ludziom silnym, przebojowym i przedsiębiorczym. Tak było w przeszło­ści, tak jest też dzisiaj i raczej tak samo będzie w przyszłości.
Lecz nie wszyscy są tak przebojowi. Nie każdy potrafi roz­pychać się w życiu łokciami. Nie każdy ma takie zdolności i ta­lenty, które przyciągają uwagę innych. Nie każdy jest też zdrowy, sprawny i zdolny do konkurowani z bliźnimi. Czy za­tem ci słabsi są gorszymi ludźmi? Czy ci mniej przebojowi nie zasługują na uwagę? Czy chorzy, cierpiący, ubodzy, zepchnięci na margines społeczeństwa goniącego nieustannie za sukcesem i karierą nie mogą liczyć na polepszenie swego bytu? Czy war­tość człowiek zależy od jego przebójowości, zdrowia i sukce­sów? Jeśli tak miałoby być, to żylibyśmy w nieludzkim świecie. W każdym społeczeństwie, w którym panowałyby takie reguły, człowiek stałby się pionkiem - nikim. Ludzi, którzy w życiu kie­rują się taką logiką, trzeba się bać.
W takim środowisku żył bohater dzisiejszej perykopy ewangelicznej - „pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę” (J 5,5). Nie budził niczyjego zainteresowania. Nie wzbudzał współczucia ani litości. Choroba wyrzuciła go nawet poza krąg tych, z którymi i tak nikt się już nie liczył. Ostatni z ostatnich. Najbardziej zapomniany wśród zapomnianych. Najsłabszy pośród słabych. Lecz to właśnie jego dostrzegł Pan Jezus. Ku temu nieszczęśnikowi Zbawiciel skie­rował swoje kroki i jemu przyszedł z pomocą. „Wstań, weź swoje łoże i chodź!” (J 5,8). Słowo Syna Bożego uzdrowiło cho­rego. Ostatni stał się pierwszym i jako zdrowy opuścił szeregi chorych. Jego samotność, słabość i bezradność Zbawiciel prze­mienił w zdrowie, witalność i dynamizm.
Tak samo Pan Jezus spogląda na każdego z nas, kiedy w na­szym życiu przychodzi kryzys, choroba, osamotnienie i cierpie­nie. Chrystus kieruje swoją szczególną uwagę ku tym, których świat nie akceptuje, inni ludzie nie zauważają, a społeczność okrywa woalem milczenia, obojętności i wrogości. Każdy bo­wiem człowiek jest dzieckiem Bożym. Każdy z nas jest dla Stwórcy kimś jedynym, wyjątkowym i niezastąpionym. Za każ­dego z nas umarł na krzyżu Zbawiciel. Miłosierdzie Boże jest darem Bożej miłości dla wszystkich - bez wyjątku. Można po­wiedzieć więcej: im większa jest nasza słabość i nędza, tym większa miłość Pana Boga. Im większe są nasze krzywdy, cier­pienia i niepokoje, tym większa troska Stwórcy o nasz los. Im gorzej wiedzie się nam na tym świecie, tym bardziej pragnie nas wspierać Pan Jezus. Słabi bowiem potrzebują więcej pomocy niż ci, którzy sami sobie radzą. Smutni bardziej potrzebują pociesze­nia niż ci, którzy się weselą. Chorzy bardziej potrzebują lekarza niż ci, którzy się dobrze mają.
Pan Bóg kocha wszystkich i każdego z nas, lecz najpierw dostrzega tych, którzy się najgorzej mają. Jezus Chrystus współ­czuł wszystkim chorym znajdującym się przy sadzawce Owczej, lecz najpierw udzielił pomocy temu, o którym wszyscy już za­pomnieli. Temu choremu wydawać się mogło, że nie ma już dla niego ratunku. Lecz właśnie wtedy, w tym całkowitym osamotnieniu i opuszczeniu przyszła pomoc od samego Boga. Tak samo jest z nami. Wtedy, gdy wydaje się nam, że już nic dobrego nie może przyjść w życiu, Pan Bóg wkracza ze swoją interwen­cją. Wtedy, gdy wydaje się, że wszyscy o nas zapomnieli, doświadczamy tego, iż pamięta o nas Pan Jezus. Wtedy, gdy nikt nas już nie kocha, opromienieni zostajemy miłością Bożą.
Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mt 20,16). Dla Boga bowiem nikt nie jest ostatni, nikt nie jest zapomniany, nikt nie jest zepchnięty na margines, nikt nie jest niechciany. Chrystus sam dostrzega nasze strapienia i w najdogodniejszym momencie przychodzi nam z pomocą. Nie wolno więc tracić nadziei. Nie wolno ulegać zwątpieniu. Chromy z dzisiejszej Ewangelii czekał trzydzieści osiem lat i został uzdrowiony. Miejmy cierpliwość i nie traćmy nadziei. Ufajmy Bogu i w największych strapieniach powta­rzajmy: „Bądź wola Twoja”. „Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył” - mówi Pan Bóg (Ez 33,11).


marca 12, 2018

Zawierzenie

Zawierzenie

Poniedziałek, 4 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Uzdrowienie syna urzędnika królewskiego


Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus odszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie, kiedy jednak przyszedł do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A był w Kafarnaum pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, był on już bowiem umierający. Jezus rzekł do niego: «Jeżeli nie zobaczycie znaków i cudów, nie uwierzycie». Powiedział do Niego urzędnik królewski: «Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko». Rzekł do niego Jezus: «Idź, syn twój żyje». Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i poszedł. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, kiedy poczuł się lepiej. Rzekli mu: «Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka». Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, kiedy Jezus rzekł do niego: «Syn twój żyje». I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


Jedną z największych wartości, jakie człowiek pragnie posiąść w swym życiu, jest wolność. Możliwość samodzielnego podejmo­wania decyzji dotyczących własnej egzystencji. Możliwość wybie­rania życiowej drogi, osób, z którymi żyjemy, stanowiska i miejsca pracy. Wolność przekonań religijnych, społecznych i politycznych. Samo decydowanie o tym, gdzie i jak żyjemy. Oto jedna z najwięk­szych wartości, jakie przyświecają nam w codzienności.
Lecz nikt z nas nie jest do końca wolny. Spotykają nas różne ograniczenia. Życie nakłada na nas swoje pęta. Nie zawsze pracu­jemy tam, gdzie byśmy chcieli. Nie zawsze osiągamy to, o czym marzymy. Koleje losu zmuszają nas do kompromisów i uległości. Wymagania, które stawiają nam najbliżsi, powodują niejako, że musimy poświęcić swoją wolność i niezależność dla budowania wspólnego dobra. Słuchając dobrych rad, poleceń, próśb, wie­rzymy głęboko, że motywowane są one dobrą wolą. Innym razem zmuszeni jesteśmy do tego, by słuchać innych, wykonywać ich po­lecenia. Sami zaś zawierzamy im swoje życie, poświęcamy własną wolność i niezależność, ufając głęboko, że w ten sposób zbudu­jemy większe dobro.
Tak właśnie zachował się urzędnik królewski z dzisiejszej Ewangelii, który błagał Jezusa o uzdrowienie swego syna. Stano­wisko, które piastował, pozwalało mu cieszyć się wolnością i nie­zależnością. Majątek, koneksje, wpływy i władza pozwalały mu na swobodne życie. Lecz w obliczu śmiertelnej choroby syna był bezradny. Nie znajdując ratunku u ludzi, skierował swoje kroki ku Mistrzowi z Nazaretu. Wiele słyszał o cudach, jakich dokonał Pan Jezus. Wiele słyszał o dobroci, jaką Zbawiciel okazywał chorym i cierpiącym. Pobiegł zatem do Jezusa, aby błagać Go o ratunek dla swego syna: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko” (J 4,49). Odpowiedź Syna Bożego była bardzo krótka i zwięzła: „Idź, syn twój żyje” (J 4,50). Lecz te słowa były jednocześnie eg­zaminem z zawierzenia. „Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem” (J 4,50). Królewskiemu urzędnikowi wystarczyło zapewnienie Pana Jezusa. Nie domagał się, by Mistrz z Nazaretu poszedł osobiście do chorego. Nie zwąt­pił w moc słowa które wypowiedział Chrystus. Zawierzył przy­szłość swego potomka miłości Boga i właśnie ta wiara została na­grodzona. To zawierzenie przyniosło błogosławione owoce: „A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mó­wiąc, że syn jego żyje” (J 4,51).
Pan Bóg domaga się od każdego z nas zawierzenia i ufności w Jego miłość. Skuteczność naszych modlitw zależy wprost pro­porcjonalnie od wiary, z jaką wypowiadamy nasze prośby. Kie­rując do Zbawiciela swoje wołania, musimy w pokorze uznać, iż nie jesteśmy samowystarczalnie, nie jesteśmy panami swego życia i tego świata. Prosząc Pana o pomoc, musimy uznać Jego zwierzchnictwo nad światem i naszym osobistym losem.
Tak właśnie zachował się królewski urzędnik. I jego postawa została nagrodzona! Tę samą postawę poleca każdemu z nas dziś Pan Jezus. Uwierzmy, że Pan Bóg pragnie naszego dobra. Uwierzmy, że Jego Opatrzność czuwa nad nami. Uwierzmy, że niepowodzenia, porażki, a nawet doznane krzywdy mają prowa­dzić nas ku większemu dobru. Gdyby syn urzędnika królew­skiego pozostał w zdrowiu, on sam i cały jego dom nie poznaliby Chrystusa. Dzięki zaś chorobie syna poznać mogli boską moc Je­zusa z Nazaretu. „I uwierzył on sam i cała jego rodzina” (J 4,53). Ta zaś wiara okazała się największym darem, jaki otrzymała ro­dzina królewskiego urzędnika. Zawierzenie ojca zaowocowało odzyskaniem zdrowia przez syna. To zaś zmotywowało cały dom do uznania Jezusa za Pana i Zbawiciela.
Wielki Post, który przeżywamy, winien zachęcać nas do za­wierzenia Panu Jezusowi. Spoglądając na krzyż Zbawiciela, wi­dzimy najdoskonalszy dowód nieskończonej miłości Boga do
człowieka. Skoro Bóg Ojciec posłał na świat swego Jednorodzo-nego Syna, aby On za każdego człowieka oddał swe życie, to nie wolno nam wątpić w dobroć Stwórcy. Skoro tyle razy mogliśmy się przekonać o dobru, które wniosła w nasze życie łaska Boża, nie poddawajmy się zwątpieniu, kiedy pojawiają się kryzysy i nie­spodziewane przykre doświadczenia. Skoro tyle razy nasza modli­twa przyniosła błogosławione owoce, nie zrażamy się, kiedy przy­chodzi lęk i obawa o zdrowie i życie najbliższych, tylko ufajmy Opatrzności Bożej.
Trzeba Bogu oddać swoją wolność, bo warto to uczynić. Warto zawierzyć swoją przyszłość Opatrzności Bożej. Warto za­ufać Chrystusowi. To właśnie od naszego zawierzenie i ufności zależy skuteczność modlitwy. Od naszego otwarcia się na działa­nie łaski Bożej zależy jej obfitość. Urzędnik królewski uwierzył słowu Jezusa i jego syn dzięki tej wierze został uzdrowiony. Nie zapomnijmy o tym nigdy.


marca 10, 2018

Dwa oblicza prawdy - Faryzeusz i celnik

Dwa oblicza prawdy - Faryzeusz i celnik

Sobota, 3 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przypowieść o faryzeuszu i celniku...


Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Doskonale znamy dzisiejszą Ewangelię. Doskonale wiemy, iż postawa faryzeusza jest błędna i zakłamana. Widząc bowiem swoje dobre uczynki, wierność literze Prawa, wywyższał się po­nad innych. Osądzał bliźnich i na tle ich życiowych niepowo­dzeń budował swoją iluzoryczną wielkość. W głębi serca zaś chciał w ten sposób ukryć swoje grzechy i przewinienia, którymi ich krzywdził. „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam” (Łk 18,11-12). W jego mniemaniu prawda była rzeczywistością subiektywną, niezależną od rzeczywistości. Uwa­żał, że prawdą można manipulować i pokazywać innym tylko to, co samemu uznaje się za korzystne. U siebie widział tylko za­lety, w innych zaś dostrzegał same wady.
Inaczej na swoje życie spojrzał celnik. On się nie „wybielał”. On siebie nie usprawiedliwiał. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Doskonale wiedział, iż nie ma wytłumaczenia dla jego grzechów. Dlatego z pokorą stanął przed Bożym majestatem i wołał o miłosierdzie: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!" (Łk 18,13). Bóg w swym miłosierdziu wej­rzał na prośbę skruszonego celnika. To jego modlitwa została wy­słuchana. To jego prawda została przyjęta przez Stwórcę.
Lecz przyglądając się pokornej modlitwie celnika, możemy zadać sobie pytanie: Czy w jego życiu był tylko grzech? Czy on naprawdę niczego dobrego w życiu nie zrobił? Czy naprawdę nie mógł powiedzieć o sobie niczego pozytywnego? Oczywiście przy­chodząc przed Boży majestat, błagał o odpuszczenie grzechów, lecz zapewne miał w sobie także wiele pokładów dobra. Przecież to właśnie pragnienie dobra, wewnętrznego pokoju i miłości przygnało go do świątyni, aby tam mógł odzyskać spokój serca. Przecież zależało mu na tym, aby zerwać z grzechem. Przecież chciał być lepszym człowiekiem. To jest drugie oblicze prawdy o nim samym. Był grzesznikiem - jak każdy z nas - lecz zarazem pragnął dobra i pokoju serca.
To są dwa oblicza prawdy o każdym z nas. Jesteśmy grzeszni, lecz nie wolno nam zapominać także o tym, iż są w nas wielkie pokłady dobra. Jesteśmy zdolni do zła, lecz zarazem stać nas na poświęcenie i ofiarną, bezinteresowną miłość bliźniego. Dobrze, kiedy człowiek ma świadomość własnych grzechów. Lecz trzeba także mieć odwagę do tego, aby uznać swoje zalety. Kiedy trzeba, należy bić się w piersi i powtarzać: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!”. Lecz równocześnie należy rozwi­jać swoje zalety i talenty na chwałę Boga Stwórcy i ku pożyt­kowi drugiego człowieka.
My zaś mamy problem z uczciwym spojrzeniem na swoje ży­cie. Łatwiej przychodzi nam mówić o swoich wadach niż o zale­tach. Szybciej przyznamy się do tego, iż wyrządzamy krzywdę, niż uświadomimy sobie, iż stać nas na panowanie nad własnymi emocjami. Dla innych chcemy być atrakcyjni, pragniemy być do­cenieni i szanowani. Lecz spoglądając na własne życie w prawdzie
1 szczerości, trudno przychodzi nam mówić o swoich zaletach. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że brakuje nam poczucia własnej wartości? Czy tylko dlatego, że niemile widziani są ludzie pewni siebie? Czy tylko dlatego, że modne jest narzekanie i zazdroszcze­nie innym? Może tak, lecz jest jeszcze jeden powód, dla którego uciekamy od pozytywnej prawdy o sobie samym. Kiedy człowiek uświadamia sobie własne zalety, powinien je wykorzystywać. Kiedy dostrzegamy swoje talenty, mamy obowiązek je rozwijać. Kiedy widzimy w sobie dobro, musimy je pomnażać. Nie można już wtedy narzekać, że się nic nie da zrobić. Nie przystoi wtedy innym zazdrościć, gdyż sami możemy to samo osiągnąć. Nie ma już jak załamywać rąk i użalać się nad swoją nędzą, gdyż okazuje się, iż sami jesteśmy bogaci we wszelakie dobra.
Oto dwa oblicza prawdy o nas samych. Jesteśmy grzeszni, po­pełniamy błędy, zdradzamy i krzywdzimy. Z pokorą uznajmy więc przed Bogiem swe błędy i błagajmy o miłosierdzie, gdyż ni­czego na swoje usprawiedliwienie nie mamy. Nie oceniajmy in­nych, gdyż sami takie same błędy i grzechy popełniamy. Lecz nie zapominajmy przy tym, że stać nas na odkrycie w sobie wielu za­let. Każdy człowiek jest utalentowany i w każdym drzemią po­kłady dobra. To dobro trzeba zaś rozwijać. Te talenty należy wy­korzystywać. Zdolnościami trzeba służyć bliźnim. Potencjał, który jest w nas, nie może zostać zmarnowany. Stwórca dał nam to wszystko, byśmy sobie czynili ziemię poddaną, wspomagali bliźnich i zasłużyli na zbawienie wieczne. Oto dwa oblicza prawdy o nas samych. I nie można od tej prawdy uciec! Bez niej nie można uczciwie spojrzeć na życie nikogo z nas.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger