
Ora
et labora – mawiał św. Benedykt, wielki zakonodawca i wielki święty.
„Módl się i pracuj”. Módl się i pracuj, a będziesz
szczęśliwy tu na ziemi i osiągniesz szczęście wieczne. I
porównywał św. Benedykt całe życie ludzkie do łodzi,
zmierzającej do celu, którym jest Bóg. Łódź napędzana jest
wiosłami, przy czym jedno wiosło stanowi praca, a drugie modlitwa.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że aby płynąć do wytkniętego
celu, trzeba mocno i równomiernie pracować oboma wiosłami. Gdyby
się wiosłowało tylko jednym wiosłem: lewym lub prawym – łódź
zataczałaby obłąkane koło i donikąd by nie płynęła. Jakże to
mądre
porównanie i jakże się sprawdza. Ten wielki człowiek żyjący na przełomie V i VI wieku wiedział więcej o życiu niż my wszyscy razem.
porównanie i jakże się sprawdza. Ten wielki człowiek żyjący na przełomie V i VI wieku wiedział więcej o życiu niż my wszyscy razem.
Świat
dzisiejszy się nie modli. Świat tylko pracuje tzn. mówiąc ściśle,
wszystkie swoje siły i energię, wszystkie zabiegi ukierunkowuje ku
temu, aby mieć, aby więcej mieć, aby wygodniej żyć. I co z tego
wychodzi? Z różnym skutkiem realizują ludzie te swoje zamierzenia,
niektórzy faktycznie zdobywają fortuny, znaczenie, pieniądze i są
z siebie dumni. Oczywiście w różny sposób zdobywają ludzie te
pieniądze i różny robią później z nich użytek. Byłoby
wielkim błędem krytykować wszystko co dzieje się w świecie
biznesu. Ale pewne ogólne wnioski można formułować. Faktem bowiem
jest, że ludzkość dzisiaj nie myśli o Bogu, a do godności bożka
podniosła pieniądz i oddaje mu bałwochwalczy kult, zatracając
nieraz w sobie wszystko to co ludzkie; ludzkie instynkty, ludzkie
uczucia i zatracają przy okazji wszystko to co Boże w człowieku:
miłość, miłosierdzie, wrażliwość na ludzką biedę,
dobroć. A to są akurat te cechy, które decydują o naszym
człowieczeństwie, o naszej wartości.
Pan
Bóg stworzył człowieka i nakazał mu podporządkowywać sobie
świat poprzez pracę. Praca, zdobywanie środków do życia jest
czymś koniecznym, jest obowiązkiem człowieka. Ale gromadzenie dóbr
materialnych nie może stać się celem w samym sobie. Nie taki był
zamysł Boga względem człowieka, aby ten strawił życie na
bezsensownym gromadzeniu pieniędzy, bo gdyby tak było, gdyby
tylko w życiu o to chodziło, to czyż Bóg stwarzając ten
przepiękny świat, stwarzając każdego człowieka, nie wręczyłby
od razu każdemu czek na 100 000 dolarów? Bo i cóż to dla Niego?
Tak więc nie to jest celem ludzkiego życia. Ludzie, którzy w ten
sposób spędzili swoje życie, pochłaniając cały swój czas,
swoje siły i zdolności na gromadzenie i używanie dóbr
doczesnych – łodzią swojego życia nie dopłynęli donikąd.
Nie uruchomili drugiego wiosła, wiosła modlitwy, która
umożliwiłaby podróż ku bezkresom ludzkiej doskonałości i
świętości, ku prawdziwemu celowi naszego życia.
Moi Drodzy! Po
co Panu Bogu, po co człowiekowi modlitwa?
Panu Bogu nasza modlitwa
do szczęścia nie jest potrzebna, ale ona Mu się po prostu należy,
gdyż Bogu należy się cześć, należy się nasz hołd. Skończyły
się czasy niesprawiedliwych podziałów społecznych, każdy
człowiek w swoich pracach jest zrównany z innymi, nie ma już
książąt, hrabiów i wielmożnych panów. Odzwyczailiśmy się
od składania hołdów komukolwiek. Dobrze, że na świecie nastały
sprawiedliwsze nieco czasy, ale w przeciwieństwie do stosunków
międzyludzkich, na linii człowiek – Bóg nic się nie zmieniło.
Bóg nadal pozostał dla nas Panem i Wodzem, Stwórcą i Ojcem, nadal
jesteśmy od Niego zależni i Jemu winniśmy wdzięczność. Pan Bóg,
choć tak często traktujemy Go lekceważąco, nie stał się naszym
kolegą, ale nadal jest potężnym Władcą wszechświata i Jego
władza obecnie w niczym się nie uszczupliła. Kto nie oddaje
Mu czci, kto nie modli się, nie uniża się przed Nim, dla tego też
nie ma miejsca w Jego Królestwie, skoro nie chce być Jego poddanym.
W
dzisiejszym czytaniu, a także w czytaniach z ubiegłej niedzieli
mowa jest o modlitwie; dobrej i złej. Modlitwa faryzeusza została
przez Pana Jezusa skrytykowana, a celnik przez swoją modlitwę
został usprawiedliwiony, bo tylko jego modlitwa była
prawdziwa. To co czynił faryzeusz modlitwą nazwać nie można.
Ewangelia ukazuje dobitnie całą jego postawę wewnętrzną i
zewnętrzną. Maluje wnętrze faryzeusza pełne pychy, hipokryzji i
pogardy dla ludzi innego niż on sam pokroju. W słowach kierowanych
do Boga faryzeusz ujawnia obrzydliwą mieszaninę pobożności i
zapatrzenia się w swoją rzekomą doskonałość. Taka postawa i
taka pseudomodlitwa nie mogła podobać się Bogu, była dla Niego
czymś wstrętnym. Pan Jezus dla wszystkich ludzi miał dobre słowo,
pocieszenie. Jednego gatunku tylko nie mógł znieść, gatunku
ludzi obłudnych, zakłamanych i przewrotnych. Na tych sypały
się gromy i epitety: „groby pobielane”, „plemię żmijowe...”.
Chciał nimi wstrząsnąć w ten sposób i w ten sposób ich jakoś
uratować. Bo jakże inaczej można pomóc człowiekowi, który
uwierzył w swoją doskonałość? Trzeba nim wstrząsnąć aby mu
zburzyć ten jego wyimaginowany świat.
Dwóch
ludzi, dwóch grzeszników weszło do świątyni: celnik i
faryzeusz. Jeden wyszedł z niej usprawiedliwiony, a drugi nie.
Pan Jezus nie pochwalał grzechów celnika, grzech jest zawsze czymś
złym. Pochwalił natomiast jego pokorne przyznanie się do nich
i żal za nie.
„...celnik
stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił
się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.
(Łk
18, 13).
Faryzeusz,
który bił się w piersi, tyle że nie swoje, jak wszedł do
świątyni będąc grzesznikiem, tak też jako grzesznik wyszedł.
Moi
Drodzy, przynajmniej niektóre składniki postawy faryzejskiej każdy
może znaleźć u siebie. Kto z nas bowiem nie uważa się w głębi
duszy za sprawiedliwego, nie ma wysokiego mniemania o sobie i nie
skłonny jest stawiać się wyżej od innych, zwłaszcza tych,
których grzechy są publicznie znane? Jakże trudno dostrzec
nam swe winy. A jeśli nawet znajdziemy coś złego, tak łatwo
potrafimy to usprawiedliwić, a jeszcze łatwiej zrzucić na innych.
Jest to widoczne w gniewach i sporach, które tak często wybuchają
wokół nas. Ich źródło jesteśmy skłonni widzieć tylko u
innych, nigdy u siebie. Popatrzmy dla przykładu na życie
małżeńskie. Czy zazwyczaj nie jest tak, że obwinia się
tylko drugą stronę, a nie siebie, za nieporozumienia, za
rozdźwięki, za osłabienie czy zerwanie więzów miłości? Kto ze
współmałżonków potrafi uznać w sobie źródło tego
wszystkiego i obwinia siebie, swą niewierność, charakter, egoizm?
Każdego z nas to zadowolenie z siebie zaślepia. Nie potrafimy więc
dostrzec swych wad. Jesteśmy dalekowidzami, widzimy dalej, u innych,
nie widzimy blisko, u siebie.
Przybyliśmy
do naszej parafialnej świątyni. Świątynia to dom Boży, to
miejsce spotkania człowieka z Bogiem, to miejsce, gdzie Bóg
nas oczekuje i pragnie z nami przebywać. Przychodzimy do niej
jak celnik i faryzeusz na modlitwę. Przychodzimy z obowiązku,
ale i z własnej potrzeby. Przychodzimy zmęczeni całotygodniowym
obrotem spraw. Przychodzimy my, słabi ludzie, do Tego, który ma
wielką moc i wszystko może, przychodzimy po nowy zapas sił
duchowych. Samo nasze przyjście jest już spełnieniem obowiązku,
wypełnieniem przykazania uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Ale to
uczestnictwo może być bardziej lub mniej dla nas owocne, albo w
ogóle czas ten może być czasem dla nas zupełnie zmarnowanym, ale
to zależy już od nas samych. Najwięcej zależy nawet nie tyle od
naszej aktywności w czasie Mszy św. – choć i to przecież jest
bardzo ważne, ale od nastawienia z jakim przyszliśmy do kościoła
i z jakim stanęliśmy przed ołtarzem Pańskim. O dwóch skrajnych
postawach „opowiedziała” nam dzisiejsza Ewangelia. Faryzeusz
zupełnie zmarnował swój czas w świątyni, a celnik wyszedł
usprawiedliwiony. Pan Jezus nie pochwala grzechów celnika, które
być może były większe od grzechów faryzeusza, ale pochwala jego
postawę pełną skruchy i uniżenia wobec Pana Boga. Jeśli
chcemy dobrze przeżywać nasze spotkania z Chrystusem na
Eucharystii, powinniśmy brać przykład z ewangelicznego celnika.
Pomagają nam w tym teksty mszalne, które jeśli wypowiadalibyśmy z
wewnętrznym przekonaniem, uczynilibyśmy z naszego uczestnictwa w
Najświętszej Ofierze najpiękniejszą modlitwę.
Na
początku Mszy św. odmawiamy spowiedź powszechną, albo inny akt
pokuty. Czy myślimy wtedy faktycznie o naszych grzechach,
niewiernościach wobec Boga, czy też myśli nasze podobne są do
tych, które ogarniały faryzeusza.
„Panie,
widzisz jaki jestem pobożny; przyszedłem dzisiaj w niedzielę
do kościoła. Zawsze chodzę w każdą niedzielę i święto. I
posty zachowuję, w piątek nigdy nie tknąłem się mięsa i
dzieciom nie pozwalam. Pacierz codziennie mówię: i Ojcze nasz, i
Zdrowaś Mario i Wierzę. I nie upijam się. Dziękuję Ci Boże, że
nie jestem jak wszyscy ci wokół mnie: pijacy, krętacze, złodzieje,
cudzołożnicy”.
I
może spojrzysz jeszcze wtedy z pogardą na ten tłum ludzi
„małych”. I może nie zdajesz sobie sprawy, że ta pogarda,
to poniżanie innym człowiekiem, choćby nawet w myślach, jest
czymś najgorszym?! To wszystko co spełniasz: zachowanie postów,
przepisane modły jest tylko w twoim życiu zwykłą formalnością,
nie mającą pokrycia w uczuciach, w twoim sercu i są owocem nie
miłości Boga i bliźniego, ale owocem pychy, podsycanej jeszcze w
ten sposób myślami o własnej doskonałości. I być może
milszy jest Bogu ten największy grzesznik, stojący gdzieś tam
pod chórem, albo w przedsionku, ten będący w ludzkiej pogardzie i
na ludzkich językach, bo może Pan Bóg w jego sercu dojrzy żal i
skruchę i postawę pełną pokory. Może nie śmie on nawet oczu
podnieść na ołtarz, czy tabernakulum, ale w duchu błaga Boga o
litość i przebaczenie.
A
przed Komunią Św., wszyscy, czy to przystępujący do tego
sakramentu, czy też nie, wypowiadamy słowa setnika z Kafarnaum:
„Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie”. Jeśli
uważasz, że jesteś godzien, że to ty robisz łaskę Jezusowi, iż
przyjmujesz Go do swego serca, a nie On tobie, to z niewłaściwą
postawą Go przyjmujesz i niewiele dobrego będzie On mógł zdziałać
w twoim sercu pełnym pychy i zarozumiałości.
Tym
się m.in. różnimy od Pana Boga, że jako ludzie sądzimy po
pozorach, po zewnętrznych czynach, a Bóg widzi serce i intencje:
dobre i złe. Faryzeusz był człowiekiem z pewnością powszechnie
szanowanym, wysoko postawionym, celnik był w pogardzie ogółu.
Wnioski
więc dwa płyną z rozważania tego tekstu: abyśmy więcej uwagi
zwracali na stan naszych serc, aby w nich panowała miłość, abyśmy
niczego nie czynili tylko dla oka ludzkiego i dla spełnienia tylko
formalności, bo taka postawa, postawa zwana faryzejską, jest
niemiła Bogu. A po drugie, abyśmy unikali sądów nad innymi
ludźmi, bo od sądzenia jest Bóg, który jedynie sprawiedliwie
osądzić jest zdolny każdego, bo zna jego i jego czyny na wskroś.
Nie sądźmy, widząc na przykładzie faryzeusza modlącego się w
świątyni, gdyż odległe są nieraz sądy ludzkie od Bożych.
Amen.
Piękne kazanie ! Majstersztyk !!! MJJ
OdpowiedzUsuńDziękuję za ocenę - ciesz to, że treść taka, jak ta, może kogoś ubogacić, pomóc w rozwoju duchowości, wszak taki jest cel tejże witryny. Szczęść Boże.!
OdpowiedzUsuń