września 22, 2018

25. Niedziela Zwykła (B) – Niezrozumiałe słowa?

Dziwić się możemy, że uczniowie Pańscy byli tak mało pojętni, że „nie rozumieli tych słów". Dlaczego wiec nie zapytali, nie poprosili o wyjaśnie­nie, dlaczego bali się pytać? Spróbujmy być odważniejsi i zapytajmy, co to oznacza, to słowo Boże skierowane dziś do nas. Po kolei. Zacznijmy od pierwszego czytania, które jest fragmentem Księgi Mądrości. Jej autor me­dytuje nad problemami życia przyszłego, wiecznej nagrody dla sprawiedli­wych i wiecznej kary dla grzeszników. Na tle tych rozważań kreśli sylwetkę sprawiedliwego, prześladowanego przez niezbożnych. Już pierwsi Ojcowie Kościoła byli przekonani, że w tym cierpiącym sprawiedliwym była zapo­wiedź przyszłego Mesjasza. Rzeczywiście, jeśli zestawimy tekst dzisiaj czy­tany ze słowami, które padły z ust oprawców stojących pod krzyżem Chry­stusa, to zbieżność jest niezwykła. Słowa z Księgi Mądrości: „Jeśli bowiem sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników" (Mdr 2,18) powtarzają się jak echo w obelgach miotanych przeciw wiszącemu na krzyżu Jezusowi. Nic mu już więcej złego uczynić nie mogli, więc dobijali go słowami: „Innych ocalał, siebie nie może ocalić. Jest królem Izraela: Niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu. Zaufał Bogu: niechże go teraz wybawi, jeśli go miłuje. Przecież powiedział: Jes­tem Synem Bożym (Mt 27,42-43).
Tak, ta zbieżność postaw i słów jest istotnie zastanawiająca. Nie można jednak z całą pewnością twierdzić, że autor Księgi Mądrości miał na myśli tylko Mesjasza-Zbawiciela. Zastanawiał się nad losem każdego człowieka, który łaknie i pragnie sprawiedliwości, rozważał, jaki los może go spotkać w tym świecie nieprawości. I znów następuje sprzężenie zwrotne. Los ta­kiego człowieka wiąże się z losem Chrystusa, który „nic złego nie uczynił" (Łk 23,41). „Przeszedł przez życie dobrze czyniąc". „Trzciny zgniecionej nie złamał ani knota tlejącego nie dogasił" (Mt 12,12). Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywracał i niemym mowę (Mt 7,37). I ten najsprawiedliwszy sprawiedliwy, bo święty przeżyć musiał straszną , noc, poniewierany i wyszydzony przez strażników, gdy czekał na wyrok śmierci i egzekucję, wiedząc, że ostatecznie usłyszy swoje przeznaczenie: „Pójdziesz na krzyż!" Za co? „Jahwe, mój Boże, za dnia wołam, nocą się żalę przed Tobą... Niech dojdzie do Ciebie moja modlitwa, nakłoń swego ucha na moje wołanie. Bo dusza moja jest nasycona nieszczęściem, a życie moje zbliża się do Szeolu" (Ps 88).
Tak mógł się modlić Chrystus do swego Ojca w godzinie udręki, tak mo­dlili się ci, którzy niesprawiedliwie, często bez rozprawy sądowej wtrąceni do więzienia i skazani na śmierć, miesiącami czekali na wykonanie wyroku. Jak przedziwnie przedłuża się męka i śmierć Chrystusa w losach ludzkich, jak wyraźnie spełnia się słowo Apostoła, który w Drugim Liście do Koryn­tian pisał: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpie­niu, żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy, znosimy prześladowanie, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa obja­wiało się w naszym ciele" ( Kor 4,8-11) To przekonanie pozwala uznać, że tylko Pan podtrzymuje całe moje życie, tylko On swoją mocą może bronić mojej sprawy. I tylko On wymierzyć może sprawiedliwość tym, którzy mnie krzywdzą.
A nie można inaczej? Można. Można na własną rękę dochodzić swego, planować odwet i zemstę, rewanżować się prawem, które obowiązywało przed Chrystusem. „Oko za oko, ząb za ząb". Ale taka postawa nie gwa­rantuje, że sprawiedliwości stanie się zadość, natomiast staje się ona źró­dłem niepokojów i nieładu wewnętrznego w człowieku, który się tym prag­nieniom poddał. Stąd to przypomnienie św. Jakuba: „Gdzie zazdrość i żą­dza sporu, tam też bezład i wszelki występek" (Jk 3,16). Ciekawe, że ten uczeń Chrystusa, który szczególnie wrażliwy był na zgodność wiary z prak­tycznym postępowaniem, na te dwie wady zwraca naszą uwagę. Na zazd­rość morderczą, która rodzi pożądanie i na żądzę sporu, która prowadzi do walki i kłótni. Dwie destrukcyjne siły, niczego niezdolne zbudować, pop­suć mogą dużo. O sporze smutnym, tragicznym opowiada nam dziś także św. Marek Ewangelista. Oto Pan Jezus przygotowuje swych uczniów do wielkiej tajemnicy paschalnej, zapowiada swoje aresztowanie, mękę i śmierć, głosi swoje zmartwychwstanie. Mówi o wielkich sprawach. Ale oni musieli mieć głowy zaprzątnięte czym innym, bo nic z tego nie pojęli: tego dnia co innego było dla nich ważniejsze — kłócą się „kto z nich jest naj­większy". To jest dla nich ważne: jak w tej małej społeczności zorganizo­wać maleńką chociaż nomenklaturę i jak zostać w niej pierwszym. Wiele spraw może być dla nas niejasnych, ale tu nie mamy wątpliwości, o co idzie. Rzecz niby ludzka, ale jakby wstydliwa. Dziś też niechętnie mówi się o „uprawnieniach" grupy uprzywilejowanej. Uczniowie Pańscy też milczeli. Woleli na ten temat porozmawiać na boku, nie wprost.
Problem jednak został. I Pan Jezus go rozwiązuje. Prosto, jednym zda­niem: Kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim i sługą (Mk 9,35). Sam o sobie powiedział, że przyszedł „ażeby służyć" (Mt 20,28). Przyjął ty­tuł mesjański: Sługa Jahwe. I wiemy, że nie są to deklaracje słowne. I nie tylko gesty, gdy jak sługa pochyla się przed Piotrem, by mu nogi obmyć. Jego postawa służebna łączy się z zadaniem, by swe życie „dać na okup za wielu" (Mt 20,28). Na to zadanie wskazuje także dzisiaj: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi" (Mk 9,31). Niczego nie zrozumieli, bali się py­tać — pustka, samotność... Samotność nauczyciela, który nie znajduje zro­zumienia u uczniów.
Tak było wtedy, gdy Jezus i jego uczniowie podróżowali przez Galileę. Tak jest i dzisiaj, gdy Jezus i jego uczniowie podróżują przez świat. Przez ten świat, w którym nam przyszło żyć, gdzie wszyscy chcieliby być ważni, pierwsi, gdzie nawet ekspedientka w sklepie zachowuje się jak księżniczka. Stanął kiedyś także Chrystus przed pokusą wielkości na tym świecie, gdy go ludzie chcieli wybrać królem. Usunął się wtedy, wybrał sam swój los, ofia­rował siebie, bo sam chciał. Gdyby przyjął wtedy wybór i został królem, świat by o nim wkrótce zapomniał. Ale On wierny swemu powołaniu „nie skorzystał ze sposobności, by na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobny do ludzi... uniżył sa­mego siebie, stawszy się posłuszny aż do śmierci..." (Flp 2,6-8). „Uczcie się ode mnie" (Mt 11,29) — mówi dziś Zbawiciel do każdego z nas. Uczmy się od Niego, by także nasze imiona nie zostały zapomniane. Amen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger