Dziwić
się możemy, że uczniowie Pańscy byli tak mało pojętni, że „nie
rozumieli tych słów". Dlaczego wiec nie zapytali, nie poprosili o
wyjaśnienie, dlaczego bali się pytać? Spróbujmy być odważniejsi i
zapytajmy, co to oznacza, to słowo Boże skierowane dziś do nas. Po
kolei. Zacznijmy od pierwszego czytania, które jest fragmentem Księgi
Mądrości. Jej autor medytuje nad problemami życia przyszłego, wiecznej
nagrody dla sprawiedliwych i wiecznej kary dla grzeszników. Na tle tych
rozważań kreśli sylwetkę sprawiedliwego, prześladowanego przez
niezbożnych. Już pierwsi Ojcowie Kościoła byli przekonani, że w tym
cierpiącym sprawiedliwym była zapowiedź przyszłego Mesjasza.
Rzeczywiście, jeśli zestawimy tekst dzisiaj czytany ze słowami, które
padły z ust oprawców stojących pod krzyżem Chrystusa, to zbieżność jest
niezwykła. Słowa z Księgi Mądrości: „Jeśli bowiem sprawiedliwy jest
synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników" (Mdr
2,18) powtarzają się jak echo w obelgach miotanych przeciw wiszącemu na
krzyżu Jezusowi. Nic mu już więcej złego uczynić nie mogli, więc
dobijali go słowami: „Innych ocalał, siebie nie może ocalić. Jest królem
Izraela: Niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu. Zaufał Bogu:
niechże go teraz wybawi, jeśli go miłuje. Przecież powiedział: Jestem
Synem Bożym (Mt 27,42-43).
Tak,
ta zbieżność postaw i słów jest istotnie zastanawiająca. Nie można
jednak z całą pewnością twierdzić, że autor Księgi Mądrości miał na
myśli tylko Mesjasza-Zbawiciela. Zastanawiał się nad losem każdego
człowieka, który łaknie i pragnie sprawiedliwości, rozważał, jaki los
może go spotkać w tym świecie nieprawości. I znów następuje sprzężenie
zwrotne. Los takiego człowieka wiąże się z losem Chrystusa, który „nic
złego nie uczynił" (Łk 23,41). „Przeszedł przez życie dobrze czyniąc".
„Trzciny zgniecionej nie złamał ani knota tlejącego nie dogasił" (Mt
12,12). Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywracał i niemym
mowę (Mt 7,37). I ten najsprawiedliwszy sprawiedliwy, bo święty przeżyć
musiał straszną , noc, poniewierany i wyszydzony przez strażników, gdy
czekał na wyrok śmierci i egzekucję, wiedząc, że ostatecznie usłyszy
swoje przeznaczenie: „Pójdziesz na krzyż!" Za co? „Jahwe, mój Boże, za
dnia wołam, nocą się żalę przed Tobą... Niech dojdzie do Ciebie moja
modlitwa, nakłoń swego ucha na moje wołanie. Bo dusza moja jest nasycona
nieszczęściem, a życie moje zbliża się do Szeolu" (Ps 88).
Tak
mógł się modlić Chrystus do swego Ojca w godzinie udręki, tak modlili
się ci, którzy niesprawiedliwie, często bez rozprawy sądowej wtrąceni do
więzienia i skazani na śmierć, miesiącami czekali na wykonanie wyroku.
Jak przedziwnie przedłuża się męka i śmierć Chrystusa w losach ludzkich,
jak wyraźnie spełnia się słowo Apostoła, który w Drugim Liście do
Koryntian pisał: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się
zwątpieniu, żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy, znosimy
prześladowanie, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię,
lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby
życie Jezusa objawiało się w naszym ciele" ( Kor 4,8-11) To
przekonanie pozwala uznać, że tylko Pan podtrzymuje całe moje życie,
tylko On swoją mocą może bronić mojej sprawy. I tylko On wymierzyć może
sprawiedliwość tym, którzy mnie krzywdzą.
A
nie można inaczej? Można. Można na własną rękę dochodzić swego,
planować odwet i zemstę, rewanżować się prawem, które obowiązywało przed
Chrystusem. „Oko za oko, ząb za ząb". Ale taka postawa nie gwarantuje,
że sprawiedliwości stanie się zadość, natomiast staje się ona źródłem
niepokojów i nieładu wewnętrznego w człowieku, który się tym
pragnieniom poddał. Stąd to przypomnienie św. Jakuba: „Gdzie zazdrość i
żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek" (Jk 3,16). Ciekawe, że
ten uczeń Chrystusa, który szczególnie wrażliwy był na zgodność wiary z
praktycznym postępowaniem, na te dwie wady zwraca naszą uwagę. Na
zazdrość morderczą, która rodzi pożądanie i na żądzę sporu, która
prowadzi do walki i kłótni. Dwie destrukcyjne siły, niczego niezdolne
zbudować, popsuć mogą dużo. O sporze smutnym, tragicznym opowiada nam
dziś także św. Marek Ewangelista. Oto Pan Jezus przygotowuje swych
uczniów do wielkiej tajemnicy paschalnej, zapowiada swoje aresztowanie,
mękę i śmierć, głosi swoje zmartwychwstanie. Mówi o wielkich sprawach.
Ale oni musieli mieć głowy zaprzątnięte czym innym, bo nic z tego nie
pojęli: tego dnia co innego było dla nich ważniejsze — kłócą się „kto z
nich jest największy". To jest dla nich ważne: jak w tej małej
społeczności zorganizować maleńką chociaż nomenklaturę i jak zostać w
niej pierwszym. Wiele spraw może być dla nas niejasnych, ale tu nie mamy
wątpliwości, o co idzie. Rzecz niby ludzka, ale jakby wstydliwa. Dziś
też niechętnie mówi się o „uprawnieniach" grupy uprzywilejowanej.
Uczniowie Pańscy też milczeli. Woleli na ten temat porozmawiać na boku,
nie wprost.
Problem
jednak został. I Pan Jezus go rozwiązuje. Prosto, jednym zdaniem: Kto
chce być pierwszym, niech będzie ostatnim i sługą (Mk 9,35). Sam o sobie
powiedział, że przyszedł „ażeby służyć" (Mt 20,28). Przyjął tytuł
mesjański: Sługa Jahwe. I wiemy, że nie są to deklaracje słowne. I nie
tylko gesty, gdy jak sługa pochyla się przed Piotrem, by mu nogi obmyć.
Jego postawa służebna łączy się z zadaniem, by swe życie „dać na okup za
wielu" (Mt 20,28). Na to zadanie wskazuje także dzisiaj: „Syn
Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi" (Mk 9,31). Niczego nie
zrozumieli, bali się pytać — pustka, samotność... Samotność
nauczyciela, który nie znajduje zrozumienia u uczniów.
Tak
było wtedy, gdy Jezus i jego uczniowie podróżowali przez Galileę. Tak
jest i dzisiaj, gdy Jezus i jego uczniowie podróżują przez świat. Przez
ten świat, w którym nam przyszło żyć, gdzie wszyscy chcieliby być ważni,
pierwsi, gdzie nawet ekspedientka w sklepie zachowuje się jak
księżniczka. Stanął kiedyś także Chrystus przed pokusą wielkości na tym
świecie, gdy go ludzie chcieli wybrać królem. Usunął się wtedy, wybrał
sam swój los, ofiarował siebie, bo sam chciał. Gdyby przyjął wtedy
wybór i został królem, świat by o nim wkrótce zapomniał. Ale On wierny
swemu powołaniu „nie skorzystał ze sposobności, by na równi być z
Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy
się podobny do ludzi... uniżył samego siebie, stawszy się posłuszny aż
do śmierci..." (Flp 2,6-8). „Uczcie się ode mnie" (Mt 11,29) —
mówi dziś Zbawiciel do każdego z nas. Uczmy się od Niego, by także nasze
imiona nie zostały zapomniane. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz