lipca 27, 2018

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"
Ukochani Bracia i Siostry! Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16). Chleb z pierwocin, świeże zboże w worku (2 Krl 4, 42). Już pola biele­ją, zbliża się czas żniw... Dojrzewa owoc pracy rąk ludzkich. Ileż trudu włożył rolnik w to, aby ludzie mogli spożywać chleb! Ileż rąk działało pracowicie, aby inni mogli nasycić się. Oto dojrze­wa owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, aby nie było wśród nas głodnych.
Każdego roku stajemy w zadumie przed tajemnicą życia, wzro­stu, dojrzewania, owocowania, Potrzebny jest trud człowieka, jego praca w pocie czoła. Potrzebne są jego zmagania z przyrodą, wy­siłek umysłów i mięśni tylu ludzi. Człowiek sieje, człowiek pie­lęgnuje, człowiek zapuszcza sierp i gromadzi do spichlerzy, ale wzrost daje Bóg; ale dawcą życia jest tylko On jeden. Dlatego chleb z pierwocin, dlatego świeże zboże w worku – niosą ludzie jako ofiarę dla Pana, Wyznają w ten sposób, że dzięki Bożej hoj­ności otrzymali chleb. W rękach Stwórcy mnoży się chleb, aby nasycić wszystkich. Bogactwo przyrody jest darem Boga, ale aby dokonał się ten wielki cud pomnożenia życiodajnego ziarna, musi być człowiek i jego praca w pocie czoła. Chleb mnoży się w rękach Bożych, ale potrzebny jest człowiek, który poda Panu pierwociny swej pracy, który da Stwórcy swój twórczy wysi­łek.
Tej prawdy uczymy się dziś na nowo, gdy patrzymy na pola, które już bieleją na żniwa, gdy słuchamy, jak Pan wziął z ręki człowieka jęczmienny chleb i nakarmił nim tysiące. Lekcja to bar­dzo potrzebna, tak łatwo bowiem zapomnieć, że dawcą życia jest Bóg. Tak łatwo ulec złudzeniu, że życie nasze tworzymy sami. Tak łatwo odwrócić się od Stwórcy i uważać się za jedynego wład­cę świata! A jak może wyglądać świat, który człowiek chce urzą­dzić po swojemu, na miarę swych ambicji i pożądań, mówią nam najczarniejsze prognozy tych, którzy badają mechanizmy rządzące życiem społecznym. Jak może wyglądać jutro ludzkości, która chce żyć niezależnie od praw moralnych, nadanych jej przez Pana ży­cia? Lękiem napawają takie rozważania. Dlatego jeszcze raz, z po­korą, popatrzmy na zboże, które w pełnym kłosie niesie ziarno.
Wyznajemy z głęboką wiarą, że jest to owoc pracy rąk ludzkich i dar Boży.
Jak tą prawdą żyć na co dzień? Pomyślmy teraz wspólnie. W ręce każdego z nas Bóg złożył swe twórcze moce. Daje nam czas: dzień po dniu... Ten czas mamy przeżywać owocnie, to znaczy z Nim! On nadaje wartość nie przemijającą naszemu codziennemu trudowi. Praca i cierpienie stają się owocne, dlatego że jest w nich On – Dawca życia. Nieść Panu pierwociny swej pracy, ofia­rować Stwórcy owoc swego trudu, złożyć przed Nim swe cierpie­nie – to nie tylko gest czy obrzęd. Jak ten chłopiec, o którym wspomina Ewangelista, stajemy przed Panem, aby odrobinie na­szego trudu nadał wartość. Bo człowiek sieje, człowiek pielęgnu­je, człowiek zapuszcza sierp, ale dawcą życia jest tylko On, je­dyny Pan życia.
Niedziela stała się dla nas przede wszystkim dniem odpoczyn­ku. Mnożą się programy rekreacyjne, tworzy się ośrodki czynnego wypoczynku; powstają naukowe dzieła na temat: jak ma upływać czas wolny od codziennej pracy. Mieszkańcy miast na miarę swych możliwości uciekają na ,,łono natury”. Cały swój majątek niektó­rzy przeznaczają na budowanie domków na działce, aby w tygodniu, przez chwilę odetchnąć „powietrzem”. Są to bardzo war­tościowe inicjatywy, bo człowiek musi oderwać się od swojej co­dziennej pracy. Nie wolno jednak zapomnieć, że „dzień święty trzeba święcić”. Niedziela – to pierwszy dzień tygodnia, niesie­my Panu pierwociny naszego codziennego trudu. Niedzielna ofia­ra to bardzo ważny znak. Każdy z nas staje dziś jak ten bezimien­ny chłopiec, aby podać Panu chleb jęczmienny, owoc naszego codziennego trudu, cierpienia, pracy. Na naszych oczach dokonuje się cud przemiany. Ofiara człowieka staje się ofiarą Chrystusa. Kropla ludzkiego potu staje się jedno z Krwią, która daje życie światu! Pamiętaj, abyś dzień święty święcił (Wj 20, 8). Dzień święty – to nie tylko chwila wytchnienia, to przede wszystkim wyznanie wiary w Stwórcę, to przyniesienie Panu pierwociny naszych trudów, aby w Jego rękach nabrały one wartości, aby wzbo­gaciły nas, aby karmiły naszych bliźnich.
Święty Paweł Apostoł pisze do Efezjan upominając ich, aby postępowali w sposób godny powołania, jakim zostali wezwani. Jest to przecież upomnienie skierowane do nas. To my mamy żyć nadzieją, jaką daje nasze powołanie. „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 6). Nasze powołanie – to przede wszyst­kim wiara w twórczą obecność Boga w naszym życiu. Żaden trud człowieka, żadna kropla potu, żadne cierpienie i ból nie zaginą, nie przeminą bez echa; bo ponad wszystkimi, przez wszystkich, we wszystkich jest i działa jeden Bóg i Ojciec wszystkich nas (Ef 4, 6). Naszym powołaniem jest zobaczyć siebie w roli tego chłopca, który Panu przynosi jęczmienne chleby, trochę niepew­ny, bo „cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 9). Tylko Pan może sprawić, że trud ludzi dobrej woli przyniesie owoce jedności ducha i pokoju. Te bowiem owoce ludzkiego wysiłku są darem samego Boga. Słowo Boże musi dziś dotrzeć do ludzi samotnych, do ludzi cierpiących, do tych wszystkich, którzy sądzą, że ich codzienny trud, praca w pocie czoła, cierpienia podejmowane dla sprawied­liwości są jałowe i przemijają bezpowrotnie, nie przynosząc spo­dziewanych owoców.
Jezus wszedł na wzgórze, podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, a zbliżało się święto Paschy (J 6, 3); święto wyjścia z „domu niewoli”. To jest właśnie nasza nie­dziela, naszą paschalną ofiarą jest sam Chrystus. On nas wy­zwala, On sprawia, że nie jesteśmy jak niewolnicy przykuci do mijającego czasu. Nasze czyny mają wartość Bożą, nie przemijającą; one idą za nami.
Drogi Bracie, droga Siostro – stajesz teraz przed Chrystusem. To o tobie powiedziano: „Jest tu jeden chłopiec, ma pięć jęczmiennych chlebów” (J 6, 9). To są pierwociny twoich ludzkich zmagań z codziennością. Dziś Chry­stus jest ofiarowany jako nasza Pascha, Jego ofiara ogarnia to, coś tu do ołtarza przyniósł. Jest to nadzieja naszego powołania. Jego umęczone dłonie biorą od ciebie twoje dary ofiarne, aby stały się sakramentem miłości i pojednania między ludźmi; aby powróciły do ciebie jako łaska Bożego pokoju. Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16).


lipca 26, 2018

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?
Pan Jezus uczy nas prawdy. Ze stron Ewangelii przemawia do nas swym słowem. Również ważną wymowę mają Jego czyny. Chrystus poucza nas całym swym życiem: prawda zawarta jest w Jego pouczeniach. Wydarzenia z Jego życia mają moc znaków i niosą w sobie bogatą treść.
Szukając prawdy, nie znajdziemy w Ewangelii oderwanych od życia teorii. Chrześcijaństwo w swej istocie, nie jest systemem filozoficznym, nie jest również teorią moralności. Chociaż chrześcijanie stworzyli różne teorie, filozoficzne i etyczne systemy. Pan Jezus mówi do człowieka zajętego codziennością, do człowieka który może zbliżyć się do prawdy tylko w oparciu o codzienność. Chrystus Pan jest Mistrzem ludzi prostego serca. Przypowieści, które przekazują najbardziej subtelne prawdy wzięte są z życia codziennego. Dlatego słuchacze nie mogą się oprzeć wdziękowi słów, które płynęły z Jego ust.
Gdyby dziś do nas przemawiał, miejsce siewcy zająłby pewnie człowiek spieszący do pracy. W Jego przypowieściach znalazłaby się zatłoczona miejska ulica, pełna huku fabryka, rolnik posługujący się współczesnym sprzętem, człowiek badający przestrzeń kosmiczną. Bo do człowieka zagubionego w codzienności można mówić o wielkich Bożych sprawach tylko przez zrozumiałe dla niego wydarzenia, tylko dostępnym dla niego językiem.
Dziś Mistrz z Nazaretu wyprowadza nas za Jezioro Tyberiadzkie. To wydarzenie, w którym uczestniczymy na porosłych zieloną trawą zboczach, ma moc znaku. Przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ale nasze doznania nie kończą się dziś na tym. Mając w dłoni kilka chlebów jęczmiennych, wyznajemy z całą prostotą: „cóż to jest dla tak wielu” (J 6, 9). To jest nasze doświadczenie, to my wypowiadamy słowa, o naszej ludzkiej bezradności. My, którzyśmy byli tyle razy pouczani o tym, że bez Niego nic nie uczynimy. Tyle razy Chrystus mówił nam, że domu naszego życia nie możemy budować na piasku. Ale dopiero teraz, pod wpływem dzisiejszych przeżyć, gdy tu nad jeziorem Genezaret poczuliśmy głód, wyznajemy z pokorą, że ograniczone są nasze możliwości. Patrzymy bezradnie na pięć chlebów, na zgłodniałą rzeszę... i teraz to już my sami mówimy: „Cóż to jest dla tak wielu!” (J 6, 9).
Taka jest nasza codzienność! Takie jest nasze doświadczenie! Na nim dziś Chrystus buduje swoje pouczenie. Nasze przeżycia są dla Chrystusa Pana punktem wyjścia. Opierając się na nich, prowadzi nas do prawdy. Z całym spokojem każe ludziom usiąść. „Wiedział bowiem, co miał czynić” (J 6, 6).
Popatrzmy na nasz ludzki niedosyt, aby lepiej zrozumieć, co to znaczy, że Chrystus nas karmi i że tylko w Nim znajdziemy wypełnienie naszych ludzkich pragnień. Co oznaczają dla nas słowa św. Pawła, czytane przed chwilą, że jesteśmy jako jeden lud powołani do spełnienia się naszej nadziei (Ef 4, 4). Jakie są te nasze nadzieje, które tylko On może spełnić? Jesteśmy stworzeni do życia, pragniemy żyć. Jednocześnie doświadczamy, jak bardzo wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do życia. Bo jak inaczej określić nieuchronnie postępujący proces starzenia? Czymże jest doznanie kruchości naszego życia? Jak pogodzić się z nieodłącznym towarzyszem naszego życia, z chorobą? Przecież jesteśmy stworzeni do życia, powołani do pełni życia ...! Ludzkość podejmuje wielki wysiłek walcząc z chorobą, cierpieniem, śmiercią. Osiągnięcia w tej dziedzinie są niewątpliwie ogromnym dorobkiem człowieka, który pragnie żyć. A jednak...
Wobec pragnienia pełni życia, stajemy z garścią lęków bardziej bezradni niż uczniowie, pokazujący Mistrzowi pięć jęczmiennych chlebów. Może nam o tym powiedzieć dziś każdy chory, samotny, znadujący się w tudnej sytuacji człowiek. Dlatego wyznajemy, że Bóg jest naszym Ojcem. Jest bowiem pełnią życia. Tylko on może zaspokoić ludzką tęsknotę, ludzki głód życia. Tu, na ziemi, jednoczymy się z Bogiem, źródłem istnienia, aby w Nim odnaleźć życie, które się nie kończy. Chrystus nas karmi, to znaczy prowadzi nas do udziału w swoim zwycięstwie nad śmiercią.
Pragniemy prawdy jak chleba. Jednocześnie doświadczamy, jak wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do prawdy. Bo jak inaczej określić towarzyszący ludzkiemu życiu – fałsz. Jak pogodzić się z ograniczonością naszego ludzkiego poznania? Z jak wielkim trudem odróżniamy dobro od zła? A przecież chcemy żyć prawdą, nikt nie chce być okłamywany; chcemy właściwie oceniać wartości czynów... Chełpimy się osiągnięciami ludzkiego umysłu. Mamy do tego prawo... Dorobek myśli człowieka jest naszym skarbem. A jednak ...
Wobec tajemnicy życia, istnienia, wobec moralnych wartości dobra i zła stajemy bezsilni. Nasze najwspanialsze odkrycia nie mogą nabrać rangi klucza do pełni poznania i prawdy, nie zawsze prowadzą do mądrości. Ten, który z takim spokojem nakazał głodnej rzeszy usiąść na trawie, jest Prawdą i Mądrością: i po to się narodził, aby dać świadectwo prawdzie, każdy kto jest z prawdy, słucha Jego głosu (J 18, 37). Jak chlebem karmi nas Nauczyciel z Nazaretu – prawdą.
Nie możemy żyć bez miłości. Ale czy nasz głód miłości może być w pełni zaspokojony? Cóż powiedzą nam ci, którzy doznali bolesnych rozczarowań? Co usłyszymy od tych, którzy nie osuszyli jeszcze łez po stracie najbliższych? Co czują ci, którzy są skazani na bolesną rozłąkę? Potrzeba miłości jest jednym z tych ludzkich głodów, który najtrudniej zaspokoić. Wobec niego stajemy bardziej bezradni niż uczniowie wobec pięciotysięcznej rzeszy łaknących. Nic nie straciły na aktualności słowa Apostoła, że „Bóg jest Miłością” (J 4, 16). W Bogu odnajdziemy pełnię miłości. Przecież po to stajemy dziś przy ołtarzu, aby usłyszeć raz jeszcze, co to znaczy, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego nam dał (J 3. 16).
Dziś, nad jeziorem Genezaret, przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ten niedosyt będzie nam zawsze towarzyszył. Jest bowiem wpisany w ludzką codzienność. Jest on wyzwaniem, które Stwórca rzucił człowiekowi, wyzwaniem, na które odpowiadamy naszym wysiłkiem. Nie wolno nam bowiem czekać z założonymi rękoma na to, że Bóg, który jest pełnią życia, prawdy i miłości, nasz głód zaspokoi. Nasze podobieństwo do Boga w Trójcy Jedynego mamy w naszej codzienności rozwijać. Trzeba czynić wszystko, aby usuwać zagrożenia ludzkiego życia, trzeba mozolnie przebijać się przez tajemnice otaczającego nas świata i światłem prawdy zwyciężać fałsz. Trzeba podejmować wiele wysiłku, aby wbrew nienawiści i obojętności zwyciężała miłość. Nie wolno dopuścić do tego, by podobieństwo do Stwórcy uległo w nas zatarciu.
Dziś, nad jeziorem Genezaret, nauczyliśmy się również tego, że nasze ludzkie wysiłki nie są w stanie w pełni zaspokoić naszego głodu. Pomimo wielkiego dorobku pokoleń stajemy dziś przed Chrystusem bezradni i stwierdzamy, że to wszystko nie wystarcza, aby człowieka zaspokoić. Stworzony bowiem na obraz i podobieństwo Boga w Trójcy Jedynego, tylko w Nim może odnaleźć pełnię życia, prawdy i miłości. Amen.

lipca 20, 2018

16. Niedziela Zwykła (B) – Odpocznijcie nieco

16. Niedziela Zwykła (B) – Odpocznijcie nieco
Kochani moi! Odpocznijcie trochę. Cudowny jest nasz Pan, że mówi to do nas właśnie dziś, i że mówi to do dzieci, do ludzi młodych, do dorosłych, do starszych, do chorych, do spracowanych: odpocznijcie nieco!
Bo każdy z nas: uczeń z podstawowej – chce trochę odpocząć, licealista i student – chcą trochę odpocząć, rodzice utrudzeni dniem każdym – chcą trochę odpocząć, i ci, którzy napracowali się przez całe życie – też chcą trochę odpocząć.
Odpoczynek nie jest lenistwem. Potrafić odpoczywać – to wielka umiejętność życia. Odpoczynek jest sposobnością ku temu, aby człowiek stał się mądrzejszy, lepszy, mocniejszy. Odpocząć nieco to znaczy: nauczyć się lepiej patrzeć, lepiej słyszeć, lepiej mówić.
Więc naucz nas, Panie, odpocząć nieco. „Odejdźcie na miejsce ustronne” (Mk 6, 31) – mówi Pan. Tam gdzie jest mniej ludzi, gdzie lepiej słychać, gdzie lepiej widać, tam, gdzie jeszcze czysty świat. Naucz się dobrze patrzeć. Tak mało widać w mieście: tłum, mury, betony, światła, pojazdy, przejścia.
Więc wyjdź kiedyś na miejsce ustronne i spójrz tam daleko, gdzie ziemia łączy się z niebem. Podnieś oczy i zobacz, że jest jeszcze słońce, że nocą są gwiazdy, że jest niebo. Zobacz, że na ziemi jest jeszcze czysta woda, jest jeszcze czyste powietrze, że jeszcze są drzewa, które żyją stojąc i kwiaty, które kwitną na łąkach jak dawniej.
I w tym wszystkim mówi do ciebie Pan: „Popatrzcie na ptaki niebieskie” (Mt 6, 26) – nie zazdrościsz im? Popatrzcie na lilie polne, nawet Salomon w całej swej chwale nie był tak przyodziany jako jedna z nich ... Jeżeli więc Bóg o nie tak się troszczy, to jakże daleko więcej o was (Mt 6, 28–30). Tylko my jesteśmy małej wiary i nie umiemy dobrze patrzeć. Zobacz kiedyś na Mazurach zachód słońca – długo nie zaśniesz tej nocy. Zobacz kiedyś wschód słońca z Trzech Koron – nie wytrzymasz, zaczniesz w sercu śpiewać – „Kiedy ranne wstają zorze”.
Naucz się dobrze słuchać. Zauważ, jak człowiek w mieście mało słyszy. Nawet zgiełku nie słyszy; nawet tego, co przez głośniki mówią – nie słyszy. A czy słyszałeś kiedy ciszę? To wielka przygoda. Ludzie się jej boją. Biorą nawet w góry tranzystor do ucha, bo to strach usłyszeć ciszę; bo wtedy możesz usłyszeć siebie, możesz usłyszeć tajemnice, możesz usłyszeć Boga.
Ta jedna licha drzewina
nie trzeba dębów tysięcy
z szeptem się ku mnie nagina
jest Bóg i czegóż ci więcej” – to J. Kasprowicz.
I gdy tak się napatrzysz na orłów latanie i przejrzysz się w Morskim Oku, pójdziesz w Dolinę Kościeliską, aby zrobić rachunek sumienia.
Naucz się dobrze mówić. A gdy się tak napatrzysz, nadziwisz, nasłuchasz, to nie wytrzymasz. Zaczniesz jak szalony mówić sam do siebie. Próbowałeś kiedy mówić kazanie do ptaków? A mówiłeś kazanie do ryb – jak Franciszek? Śpiewałeś kiedy hymn do słońca? Wiesz, gdy ludzie mówią do kwiatów, wtedy one szybciej rosną? Wiesz, że gdy człowiek mówi dobrze do wilka to ten stanie ze zdziwienia? Lubię bardzo turystów, którzy się pozdrawiają. Cudowni są ludzie, którzy potrafią dobrze popatrzeć, dobrze słyszeć, dobrze mówić. Więc wspominam was wszystkich, coście ze mną po górach chodzili i uczyliście mnie patrzeć, słuchać. Podziwiam was wszystkich, nauczyciele, wychowawcy, siostry i księża, co włóczycie się po górach, nad morzem i w lasach i „umiecie – cieszyć się życiem – łapać w ręce halnego włosy”. I znów, po takich wieczorach nie zaśniesz spokojnie. Będziesz pod kocem przez łzy radości mówił Bogu jedno słowo – kocham Cię!
A cóż mam powiedzieć do was, kochani chorzy, starsi i spracowani? Was tylko podziwiam i wam zazdroszczę. Patrzę na wasze ręce – ile wyście się napracowali – odpocznijcie trochę. Wy to naprawdę umiecie odpoczywać. Zamykacie często oczy, aby już nie widzieć grzechu tego świata. Nie chcecie już słuchać bełkotu człowieczych słów – a tak jesteście zasłuchani. Słuchacie ciszy. To dopiero zachód słońca, które jest zmęczone, jeszcze się trzeba obmyć, pousypiać Boże grajki i być wolnym.
Cóż mam powiedzieć wam, kochani żniwiarze, rolnicy, co w tych dniach zaczęliście kosić. Szczęść Boże wam! Panie Boże dopomóż! Gdy my się opalamy i czekamy na słońce – wam słońce dokucza. Wy dziś, z chłopską roztropnością, powiecie Panu Jezusowi: O nie, Panie Jezu, my dziś odpocząć nie możemy. Zobacz, Panie, pola już bieleją, żniwa będą wielkie, a nas na wsi mało pozostało. Znam was i kocham was za to. Wy, na kolanach ziemię całujecie, „że was zbożami swoich pól, jak mlekiem wykarmiła”. Wy, w skwarze południa i zmęczeni wieczorem, mówicie na polu – „Anioł Pański”. Więc pozwólcie mi jeszcze przejść miedzą, pośród łanów i dotknąć kłosów. Boże, który chleb rozmnażasz i dajesz pokarm we właściwym czasie. A tu jeden wielki cud, jeden wielki chleb, pachnący, zdrowy jak od matki, jedno wielkie Boże ciało.
Wy to umiecie mówić prośbę: „chleba naszego powszedniego, daj...” wy ziarnka nie zmarnujecie a chlebem podzielicie się z tymi, którzy są domowi – świniom zaś chleba nigdy nie rzucajcie, żeby go nie podeptały. Kocham was za to. Lubię przebywać na wsi. Bo gdzież lepiej odpocząć? Mówią, że ptaki na koniec życia wracają do pierwszych gniazd. Człowiek chyba też. Wróć ze mną do domu. Nowi już tam ludzie. Ale znajdziesz duży kamień i klon przy wjeździe i gniazdo bocianie to samo i malwy przy oknie i miejsce pierwszej modlitwy. Nie przynoś tylko tutaj grzechów z miasta, bo ta ziemia jest święta, a ludzie w niej godni szacunku, bo to oni „żywią i bronią”.
A cóż mam powiedzieć wam, którzy mimo utrudzenia i wakacji nie możecie jeszcze odpocząć? Trzeba nam trochę zatęsknić, aby z wdzięcznością przyjąć zaproszenie Chrystusa: odpocznijcie trochę? Przyjdą kiedyś takie długo oczekiwane wakacje. I trzeba pojechać wtedy na urlop w góry, nad morze, na Mazury, aż do nieba. I powie Pan Bóg – odpocznijcie nieco, upracowaliście się... Weźmiemy ze sobą najurodziwsze kłosy, najdorodniejsze owoce i wszystkie polskie kwiaty i w drzwiach staniemy jak dumne Lechity i powiemy Panu Bogu: nie, Panie nam wystarczy tu, w drzwiach, te kłosy i owoce weź od nas – bo to na Boże Ciało, a kwiaty to dla Twojej Matki a naszej Matki Boskiej Zielnej. Amen.


lipca 13, 2018

15. Niedziela Zwykła (B) - Wybrał nas

15. Niedziela Zwykła (B) - Wybrał nas
Lato, wakacje, urlopy, wyjazdy w nowe okolice, do nowych miejscowości, spotkania z nowymi ludźmi, znajomymi i nieznajomymi; rozmowy i odpoczynek, pobyt w górach, nad morzem, czy we własnym mieszkaniu – ale bez lęku, że jutro czeka nas ciężka praca; więcej czasu wolnego – to wszystko pozwala nam dziś spokojnie pomyśleć o sobie, o bliskich, o naszych sprawach ukrytych w sercu, zaniedbanych podczas miesięcy ciężkiej pracy czy nauki, odsuniętych na dalszy plan zajęć.
A myśląc o sobie, myśląc o innych, może staniemy również wobec tych fundamentalnych pytań: Dokąd zmierzam? Czy idę właściwą drogą? Co trzeba zmienić na tej mojej drodze? Czy realizuję swoje powołanie życiowe?
Tym pytaniom, tym naszym doświadczeniom dzisiejszym wychodzi naprzeciw Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa i przypomina nam, że przecież wybrał nas jeszcze przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4). Przypomina nam też, że z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów, przybrane córki. W Nim też mamy odkupienie i darowanie grzechów. W Nim także usłyszeliśmy słowo prawdy, Dobrą Nowinę o zbawieniu (Ef 1, 7).
Takie jest powołanie człowieka, powołanie twoje i moje, powołanie, które przeczuwamy w sobie i które Kościół ustami św. Pawła dziś mi przypomina.
Ale czy zawsze zdajemy sobie sprawę z tego wielkiego wybrania, powołania, wyniesienia do godności dziecka Bożego. Nierzadko przecież przeciwstawiamy się swemu powołaniu, zapominamy o naszym wybraniu.
Oto jedno ze świadectw, tak bliskie naszej rzeczywistości, choć tak odległe w czasie: W połowie VIII w. przed narodzeniem Chrystusa, Bóg posyła proroka Amosa, aby przypomniał narodowi wybranemu o jego powołaniu i wybraniu. Mówił Bóg do Amosa: „Idź, prorokuj do narodu mego” (Am 7, 15). Nie chcieli go słuchać i polecili mu opuścić granice państwa: Wołali: „Widzący”, człowieku znający prawdę, obdarowany przez Boga własną oceną rzeczywistości – idź, uciekaj sobie, u nas więcej nie prorokuj (Am 7, 12).
Amos jest świadomy tego, że nie jest prorokiem zawodowym, doradcą królewskim, nie jest też uczniem proroka. On jest zwykłym pasterzem i hodowcą sykomory, ale jest także świadomy tego, że właśnie jego Bóg wybrał i posłał głosić prawdę, o Bogu i ludzkich sprawach.
Mijały lata, nastała wreszcie pełnia czasów, Bóg posyła już nie proroka, ale Syna swego Jezusa Chrystusa. Przychodzi Chrystus, aby wszystko odnowić i odnowionego człowieka doprowadzić do Ojca. Pracy misyjnej nie podejmuje sam. Wybiera 12 apostołów. Tych wybranych i pouczonych wysyła po dwóch, a oni poszli posłuszni rozkazom swego Mistrza.
Do czego Jezus zobowiązał dwunastu apostołów? Przede wszystkim do tego, żeby więcej zaufali Bogu aniżeli sobie. By raczej liczyli na Bożą pomoc niż na własne siły. Stąd też otrzymali rozkaz: Niczego z sobą na drogę nie zabierajcie (Łk 9, 3). Bądźcie wolni od wszelkiego zewnętrznego obciążenia. Tylko wtedy możecie, w sensie ścisłym, być misjonarzami. Apostoł musi głosić nie siebie, ale Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego. Jeżeli będzie Chrystusa przepowiadał, będzie zawsze mówił skutecznie i ciekawie. Takimi byli pierwsi apostołowie. Takimi powinni być dziś ci wszyscy, którzy podejmują się na co dzień apostolskiej pracy.
Chrystus zobowiązał apostołów, żeby wyszli i wzywali ludzi do nawrócenia, oraz żeby ludziom czynili dobrze, a w szczególności, żeby pamiętali o chorych. Tak jak Chrystusa poznawali ludzie po tym szerokim geście miłości i miłosierdzia, po tym, że czynił wszystkim dobrze, jak również po nauce prostej i chwytającej wszystkich za serca, tak życie i nauczanie apostołów ma być jednoznaczne i proste, ma być świadectwem.
Kto bowiem nie ma miłości do bliźniego, nigdy nie powinien się podejmować głoszenia słowa Bożego (św. Grzegorz Wielki).
Chrystus rozsyła apostołów i zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszyscy ich przyjmą, że nie wszyscy będą ich słuchać, nie zraża się tym, lecz mówi: „Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15).
Chrystus swoje wołanie: „Idźcie i głoście ...” kieruje dziś do nas, bo przecież nas także wybrał i z miłości przeznaczył nas dla siebie. Jesteśmy więc posłani, musimy się tym do głębi przejąć – przejąć wielką Bożą sprawą ewangelizacji świata, naszego kraju, naszego otoczenia, naszej rodziny. Chrześcijanin nie może i nie powinien milczeć, ponieważ otrzymał nakaz: „Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15). Czy zrozumiałeś? Wszelkiemu! A ponieważ nie wszyscy chodzą do kościoła, trzeba głosić naukę także i poza nim. Chrystus nie powiedział: Głoście moją Ewangelię wszystkim, którzy do was przyjdą, ale powiedział: Idźcie i głoście wszelkiemu stworzeniu, aż po krańce ziemi. Nie można więc głoszenia nauki Bożej zamknąć granicami kościoła, mieszkania, rodziny, narodu, państwa. Bożemu słowu nie można wyznaczać granic.
Masz rację, kiedy mówisz: najlepszym kazaniem jest przykład życia chrześcijańskiego. Ale nie masz racji, kiedy mówisz, że wystarczy tylko przykład. Bo jeśli ograniczysz się tylko do przykładu, nie przedstawisz swojego Boga i nie pomożesz go poznać i nie pocieszysz niewiedzących. Trzeba więc czynić jedno i drugie.
Masz rację, kiedy twierdzisz, że wiara to wolna decyzja, ale nie masz racji, kiedy mówisz, że ukazywanie wiary słowem i rzucanie na nią światła jest naruszeniem wolności. Masz rację, kiedy mówisz, że Kościół katolicki nie jest ugrupowaniem ani sektą, ale nie masz racji, kiedy stoisz bezczynnie i nie przykładasz się do dzieła ewangelizacji twego otoczenia.
Posłuchaj na koniec kilku słów zmarłego Kardynała Prymasa o naszym posłaniu z Ewangelią do ludzi: „Sługa Ewangelii jest świadom, że dzieła oświecenia dokonał Chrystus przez krzyż. Samo słowo nie jest wszechmocne. Nawet Słowo Przedwieczne dokonało zbawienia przez krzyż i przez śmierć krwawą. To jest najmocniejszy argument Zbawiciela świata. Szczęśliwy, komu dane jest przypieczętować swoje posłannictwo cierpieniem. Śmierć z wysiłku apostolskiego tak bardzo upodabnia nas do Chrystusa umierającego na krzyżu. Apostolstwo to prosta droga do nieba, bo Chrystus nas zapewnił: »Do każdego więc, kto się przyzna do mnie przed ludźmi, przyznam się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie«” (Mt 10, 32).
Niech więc Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa przeniknie nasze serca swoim światłem, abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania. Amen.



Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger