września 30, 2017

26. Niedziela Zwykła (A) – W winnicy ludzkiego cierpienia

26. Niedziela Zwykła (A) – W winnicy ludzkiego cierpienia
Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy” (Mt 21,28). Łatwo wyobrazić sobie pole zasadzone winoroślą. Wszystkie krzewy obciążone winnymi gro­nami. Na sam ich widok czuje się smak wspaniałych owoców. Bez wahania mówi się wtedy: „Idę, Panie” - na propozycję pracy w winnicy. Potem je­dnak przychodzi świadomość, że na polu jest upał, że kosze napełnione winnymi gronami są ciężkie, że praca staje się monotonna. To wszystko sprawiło, że syn wyraziwszy gotowość, do pracy jednak nie poszedł.
Drugi syn, bardziej doświadczony, myślał że pracę może wykonać ktoś inny, więc powiedział „nie chcę”. Potem jednak zobaczył, że chętnych nie ma, dlatego pewnie bez entuzjazmu, ale z prostego poczucia odpowiedzial­ności za to, co jest własnością jego ojca, do winnicy poszedł.
To wszystko zawarł Pan Jezus w przypowieści. Jak każda przypowieść, również i ta, oprócz dosłownego, ma inne znaczenie, aktualne w każdym czasie i przestrzeni w odniesieniu do każdego człowieka. To w każdej i w każdym z nas może być, i pewnie jest, i pierwszy, i drugi syn.
Mówimy „idę, Panie” - w pierwszych dniach chodzenia do szkoły. Póź­niej dopiero zaczynają się wagary i nieodrabianie lekcji. Mówimy „idę, Pa­nie”, gdy praca jest interesująca, zapłata przynajmniej godziwa. Później przychodzi znużenie, chciałoby się robić coś innego, w innym otoczeniu, za większe pieniądze.
Może też być odwrotnie. Wystarczy pomyśleć o sytuacji wielu z was, bra­cia i siostry przy odbiornikach radiowych. Przychodzi choroba, przychodzi cierpienie, nieraz przewlekłe i bolesne. Może w ten sposób spełnia się wo­bec was wezwanie ojca w przypowieści Pana Jezusa: „Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy” (Mt 21,28). Czy to możliwe? Dlaczego ja? Przecież to niesprawiedliwe. Wydaje się, że odpowiedź może być tylko jedna: „Nie chcę”.
Spróbujmy teraz wspólnie pomyśleć dalej. Może Pan Jezus utożsamia się z przedstawionym w przypowieści ojcem, który posyła synów do pracy w winnicy. Może chce, abyście za świętym Pawłem powtórzyli: „Dopełniam braki udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24).
Ale czy można tak rozumować? Przecież nawet Pan Jezus przed męką mówił: „Jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich” (Mt 26,39). To prawda. Pan Jezus jednak powiedział też: „Jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja” (Mt 26,42). Pan Jezus bowiem, jak słyszeliśmy, „ogołocił samego siebie, przyjąwszy po­stać sługi... uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmier­ci” (Flp 2,7.8).
Zjednoczony z Chrystusem chory staje się uczestnikiem Jego cierpień i „na swój sposób dopełnia tego cierpienia, przez które Chrystus dokonał odkupienia świata" (Salvifici Doloris 24). Człowiek „cierpiący znajduje jakby nową miarę całego swojego życia i powołania” (Sahifici Doloris 26). Jeżeli w obliczu cierpienia mówił: „nie chcę”, to ożywiony „dążeniem, któ­re było w Chrystusie Jezusie” spełnia wolę Ojca. Czyni to bez entuzjazmu, ale ze świadomością, że w Kościele „każdy ma na oku nie tylko swoje włas­ne sprawy, ale też i drugich” (Flp 2,4).
Cierpienie ludzkie zawsze jest tajemnicą. Bardzo trudno człowiekowi samemu przedzierać się przez jego mroki. Jeżeli ono jest obecne w ludzkim świecie, to również i po to, by wyzwalać w człowieku miłość i współczucie. Cierpienie jednych stanowi wyzwanie dla innych. Przyzywa bezinteresow­ną miłość, jaka budzi się w sercach, ale i w uczynkach ludzi. W imię tej bez­interesownej miłości Bóg zwraca się do każdego człowieka: „Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy”. W tej winnicy, jaką jest świat ludzkiego cierpie­nia pracują lekarze, pielęgniarki, salowe i wszyscy przedstawiciele służby zdrowia. W tej winnicy jest również miejsce dla każdej i każdego z nas.
Przypomnijmy dzisiaj człowieka, o którym św. Jan Paweł II po­wiedział, iż „dzięki łasce Bożej stał się geniuszem miłosierdzia. Był czło­wiekiem czynu i modlitwy, organizacji i wyobraźni, stanowczości i pokory. Należy do przeszłości, a równocześnie jest człowiekiem czasów dzisiej­szych”. Tym człowiekiem jest św. Wincenty a Paulo – jego liturgiczne wspomnienie obchodziliśmy w minionym tygodniu.
Można powiedzieć, że ten człowiek usłyszał kiedyś wezwanie: „Pracuj w winnicy ludzkiego cierpienia — fizycznego i moralnego”. Odpowiedział: „Nie chcę”. Chciał być duszpasterzem, jak wszyscy inni księża jego cza­sów. Jak drugi syn z dzisiejszej ewangelii, „później jednak się opamiętał”. Stanął twarzą w twarz ze światem cierpienia i choroby, ze światem ubóstwa i wszelkiego nieszczęścia. Szybko zorientował się, że nie wystarczy jego bezinteresowny dar śpieszenia z pomocą. Dlatego powołuje i organizuje różne stowarzyszenia miłosierdzia chrześcijańskiego. Przedstawiciele tych stowarzyszeń: Wincentyńskie Zespoły Charytatywne modlą się dzisiaj na Jasnej Górze na swoim dorocznym spotkaniu. Powołuje dalej św. Wincen­ty Siostry Miłosierdzia, dla których klasztorem ma być sala szpitalna lub mieszkanie chorego. Powołuje wreszcie Zgromadzenie Księży Misjonarzy, aby Kościół mógł być przy chorym w posłudze kapłańskiej. Ten Święty „należy do przeszłości, ale równocześnie jest człowiekiem czasów dzisiejszych”. Dzisiaj bowiem, jak zawsze w historii człowieka, pozostaje aktual­ny jego charyzmat bezinteresownego poświęcenia dla cierpiących.
Teraz, gdy tu w kościele przeżywamy naszą niedzielną ofiarę i ofiarę Chrystusa, uobecnia się przed nami Jego męka i śmierć oraz Jego zmartwychwstanie. Jezus cierpiący chce, abyśmy nasze cierpienia łączyli z Jego męką, abyśmy wspomagając cierpiących. Jemu służyli. Jezus w chwale zmartwychwstania chce otoczyć chwałą wszel­kie ludzkie cierpienie i wszelkie ludzkie działania, zmierzające do zaradza­nia potrzebom cierpiących. W Eucharystii Chrystus cierpiący i zmar­twychwstały staje się znakiem miłości, którą „do końca nas umiłował”. Pragnie też, aby zjednoczenie z Nim w Eucharystii pomagało i nam miło­wać do końca: miłować w tajemnicy własnego cierpienia i miłować w posłu­dze cierpiącym.
Dziecko, idź i pracuj w winnicy”. Ta praca to świadczenie dobra cier­pieniem. Ta praca to świadczenie dobra – każdemu bliźniemu, a zwłaszcza cierpiącym. 

 

września 25, 2017

Przypowieść o lampie - Chrześcijanin ma być człowiekiem Światła.

Przypowieść o lampie - Chrześcijanin ma być człowiekiem Światła.

Słowo Boże na dziś

Poniedziałek, 25 tygodnia Okresu Zwykłego

  Łk 8,16-18

 

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
 
Jezus powiedział do tłumów: «Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą nawet to, co mu się wydaje, że ma».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki, i chwalili Ojca waszego”.

Ogień, który wydziela ciepło i rozświetla ciemności, jest najbardziej czytelnym znakiem życia, a w sensie szerszym, jest znakiem prawdy Bożej, która „oświeca każdego człowieka na ten świat przychodzącego”.
Chrystus nazwał siebie Światłem świata, dlatego, że wyprowadza człowieka z kręgu ciemności wewnętrznych, czyli od zła. Chrystus jest Światłem również dlatego, że rozświetla mroczne ścieżki ludzkiego życia, że wyjaśnia sens ludzkiej egzystencji i wskazuje kierunek marszu ku wiekuistemu Światłu. Św. Piotr powie, że „chrzest jest przejściem z ciemności do przedziwnego światła”.

Chrześcijanin zatem jest człowiekiem Światła, jest nosicielem Światła – Jezusa Chrystusa. A Tego Światła, jak słyszeliśmy dziś w Ewangelii, „nie przykrywa się garncem, nie stawia się pod łóżkiem, lecz stawia się na świeczniku”, aby było widoczne i spełniało swoje przeznaczenie. Zatem, chrześcijanin nie może być anonimowym uczniem Chrystusa; chrześcijaństwa nie można zamknąć w zakrystii, w klasztorze, w sali katechetycznej. Obowiązkiem chrześcijanina jest prześwietlanie wszystkich dziedzin życia – także tej dziedziny społecznej, ekonomicznej i politycznej – prawdą Chrystusową.

Obowiązkiem chrześcijanina jest ukazywać Chrystusa, jako jedynego Zbawiciela, tak, aby współczesny neopoganin mógł dostrzec Boga i odnaleźć zagubiony cel życia. A zatem, chrześcijaninowi została powierzona rola świecznika, promieniującego Bożą nauką. Nawet najbardziej tajemnicze pouczenie Boże, powinno być przekazywane innym ludziom. Starożytni rzymianie znali powiedzenie: „Nikt nie może dawać, jeżeli sam czegoś nie posiada”. I tu jest miejsce na pytanie: Czy znam wystarczająco naukę Chrystusową? Czy sięgam do tekstów Pisma św.? Czy nabywam jakąś prasę katolicką? Czy w moim środowisku ludzie wiedzą, że jestem katolikiem i staram się żyć zgodnie z wiarą?

Dziś w apostolstwie podkreśla się pierwszorzędną rolę świadectwa, gdyż do dzisiejszego człowieka najmocniej przemawia dobry przykład. Iluż to ludzi zmieniło swoje poglądy, swoje życie w kontakcie np. ze św. Matką Teresą z Kalkuty, czy też ze św Janem Pawłem II. A przecież na świecie liczba katolików sięga około miliarda, i można ubolewać nad jakością tego miliardowego światła. Ale też trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat bez Ewangelii, bez tego światła Prawdy Bożej, niesionego w Kościele chrześcijańskim, Chrystusowym. 

To światło Jezusowej Ewangelii od dwu tysięcy lat jest atakowane. Ale mimo sprzeciwu zewnętrznego, pomimo naszych słabości i grzechów, mamy obowiązek nieść to światło wiary, i światło miłości, powierzone nam przez Chrystusa. Pamiętajmy, że nie jest to zadanie zbyt trudne. Trzeba być jedynie sobą, iść za głosem serca i sumienia ukształtowanym przez wiarę.

Aby być konsekwentnym, zakończę przykładem, zgodnie z powiedzeniem, że „słowa pouczają, a przykłady zachęcają”. Każdego  roku w Kostrzynie nad Odrą odbywają się dwa koncerty; jeden pod nazwą Przystanek Woodstock, drugi pod hasłem: Przystanek Jezus. Wiemy, jaka młodzież uczestniczy w tego typu imprezach, ale wiemy także, że pod tą buntowniczą, zewnętrzną pozą, kryją się serca spragnione szczęścia, dobra i prawdziwej miłości. Posłuchajmy zatem przykładu, opisanego przez księdza Romana: „Innym razem podszedł do mnie Piotrek, 2 metry wzrostu, dobrze zbudowany. Wszystkich, których spotkał na drodze, rozpychał na boki, siarczyście przeklinając. Okazało się, że tego dnia nic nie jadł, więc zaproponowałem mu, że przyniosę coś do jedzenia. Został jeszcze wojskowy bigos. Kiedy podawałem mu talerz bigosu z chlebem, popatrzył na mnie z niedowierzaniem, i zapytał: «To za darmochę? Nie chcesz mnie nawracać?» Przecież miłość jest za darmo. Jeśli nie będziesz chciał, to Jezus do ciebie nie przyjdzie. On jest dżentelmenem, nie wchodzi z butami w niczyje życie. Na drugi dzień znowu spotkaliśmy się. Piotrek podszedł do mnie, zaczął mnie ściskać i krzyczeć: «To ksiądz dał mi wczoraj jeść! Jeszcze trochę, a zacznę wierzyć w Tego waszego Chrystusa!»”

W Kościele, i przez Kościół, nieustannie płonie światło Bożej prawdy, i płynie rzeka Bożej miłości. Zechciejmy zbliżać się do tego Światła, i ożywiać swoją duszę w tej wodzie Bożej łaski, obecnej zwłaszcza w Eucharystii i w sakramencie Pojednania.

Pomóż nam, Panie, byśmy nie wstydzili się dzielić Twoją nauką, światłem Twojej prawdy i miłości z innymi.
Słowo Twoje jest prawdą – utwierdź nas, Panie, w prawdzie.

 

września 23, 2017

25. Niedziela Zwykła (A) – Zaproszeni do winnicy

25. Niedziela Zwykła (A) – Zaproszeni do winnicy
Przypowieść o „robotnikach w winnicy” szokuje tak chrześcijan jak również niechrześcijan.
Może być niezrozumiała. Nasuwa się bowiem pytanie, czy nie jest to przykład niesprawiedliwości. Robotnik, aby mógł żyć godnie, powinien otrzymać słuszną i sprawiedliwą zapłatę, za dobrze wykonaną pracę. Powinien otrzymać słuszne wynagrodzenie za rodzaj wykonywanej pracy, za jakość wykonywania, a także stosownie do czasu pracy. Często robotnik walczy o sprawiedliwość i ma rację, bo to jest jego obowiązkiem.
Jakże bliskie to są problemy dzisiaj, kiedy tak wielu ludzi poszukuje pracy, narzekają – używając języka przypowieści ewangelicznej – „nikt ich nie najął”.
Dla jednych jest to dramatem – codziennie stać i wyczekiwać na pracę, dla drugich może to być wymówka – nie chce się pracować systematycznie.
Gospodarz – Bóg – Stwórca – powołuje każdego człowieka do swojej winnicy, aby pracował i „czynił sobie ziemię poddaną”. Każdemu wyznaczył jakieś stanowisko pracy, każdemu wyznaczył indywidualne cele i zadania.
Tych zdań jest wiele, gdyż Królestwo Boże na ziemi jest tak rozległe jak cały świat. I wiele jest w nim do zrobienia na różnych odcinkach: w rodzinie, w miejscu pracy, w kontaktach międzyludzkich, w życiu ściśle osobistym i społecznym.
Zapłata umówiona jest jednak dla wszystkich – za jednego denara to znaczy dla wszystkich, którzy skorzystają z zaproszenia Gospodarza za cenę obcowania z Bogiem w jego Królestwie.
Ludzie przychodzą do owej winnicy o różnych godzinach swojego życia. Jedni pracują dla Królestwa Bożego od wczesnego ranka – od młodości – jak chociażby wczorajszy św. Stanisław Kostka. Inni młodość marnują. Byli wprawdzie zaproszeni do Winnicy Pańskiej, ale później dużo w tym opowiadaniu ewangelicznym pojawiło się elementów typowo polskich. Ten „słomiany zapał” i to: „Idę panie, do winnicy pracować” – I Komunia Św., ślub w kościele, jubileusze, uroczystości i święta… a potem?
Jest coś, co można nazwać i uporem. Nie chcę, nie pójdę. Może kiedyś po namyśle – jeszcze spróbuję, może dopiero o 9 godzinie, a może pod wieczór? Tylko, czy nawet u schyłku naszego życia możemy powiedzieć, że każda nasza myśl, każde słowo, każdy czyn pozostają w zgodzie z myślą z wolą i z planem Właściciela Winnicy?
W winnicy Pana (w Kościele) można przebywać – jak ktoś napisał – i można pracować. Nigdzie nie ma tyle wspaniałych okazji, żeby sobie poprzebywać. Mamy wielkie wspólnoty, podzielone funkcje, miłosierdzie w słowach, delikatność w rozliczaniu, mistrzowskie wzory pozorów, wzniosłe określenia, którymi wszystko można osłonić.
Od samego początku mamy w kościele tych co pracują, którzy są gotowi na wezwanie Encykliki „Christi fideles laici” – podjąć się zadań odpowiedzialnych, i tych drugich. Powstaje obecność chwilami uciążliwa. Może być obecność pusta, bezład obowiązków. Zanika zaradność. Ludzie zmęczeni pustymi przebiegami. Można być zajętym przez cały dzień i nie ruszyć pracy. Gorzej, można być przekonanym o wyniszczeniu pracą i przeciążeniu.
Z drugiej strony widzimy wspaniałą okazję, aby naprawdę popracować dla Królestwa Bożego. W Służbie Zdrowia – Siostry – w wielu sytuacjach pracują bez rozgłosu, bez pochwały, bez uznania – pracują na zapleczu instytucji i nie liczą na nagrodę dostojników. Tym pracownikom – Siostrom – zakonnym i świeckim – Bóg powierza wyjątkowo trudne odcinki, gdzie trzeba siebie samego, nie tylko coś, ale wszystko poświęcić.
Najtrudniejsze sale chorych, najgorsze godziny lekcyjne, wszystkich, których odrzuci nawet najbliższa rodzina – tych uczą kapłani katecheci. Tych uczą, leczą i miłują Siostry. Nie, nieważne, która akurat godzina, dobrze, że są w winnicy. Zdaję sobie sprawę – jak wszyscy słabi – że trzeba jeszcze swoją pracę uporządkować, może pochylić się troskliwiej – ale oni nie przebywają, lecz pracują dla Królestwa.
Winnicą jest Kościół. Kościół, który żyje dwa tysiące lat. Żywy, mimo, że po ostatnie dni wolontariusze chirurgii Kościoła kładą na stole chirurgicznym jego makietę i krają jak torcik i czasem używają sobie do woli. Kiedyś ten Kościół był monolitem i nikt rozsądny by go nie krajał. Teraz – nadarzyła się sposobna okazja – można wykroić z Kościoła Kościół instytucjonalny. Co pozostaje po tym wycięciu? Kościół Ludu Bożego? To brzmi jeszcze ładnie. Ale można by wyciąć skalpelem: „Mistyczne Ciało Chrystusa”, „Wspólnotę wiernych pod najwyższym przewodnictwem papieża”… Któreś zasadnicze Prawdy wiary… po czym wszystkie te kawałki układamy w tej winnicy i mówimy o rozpadzie Kościoła. Selekcjonerzy uczący się na pseudozwłokach Kościoła dla dobra społecznego – zapominają o istocie Kościoła – że to nie „trup”. Że choćby był poćwiartowany, to te części – na szczęście – żyją samodzielnie.
I ludzie winni ćwiartowania – mają specjalne długi względem Boga – i my możemy na to patrzeć obojętnie. Nie warto zachęcać do rozbicia Kościoła w imię „dobra Ojczyzny”.
W tej winnicy Pańskiej – pragnie się nagiąć Kościół, aby zmienił swą naukę, aby stał się popularny. Aby w tej winnicy za denara – jednakowo – nie tak jak każą tańczyć, jak mu określone kręgi zagrają – będzie równy, wolny we wszystkim co nie jest złe.
Gospodarz winnicy – dając wszystkim jednakową zapłatę – tym samym dał posłanie Kościołowi – aby był tam gdzie trzeba wybrać Boga. Być tam i wybierać tam, gdzie wchodzi w grę kwestia moralności i etyki, gdzie grzech w życiu politycznym może być również grzechem przeciw Bogu. I w tym zakresie Kościół ma obowiązek interesowania się polityką i wypowiadania się na określone tematy. Nie zajmuje się natomiast życiem partii i stronnictw, a jeżeli niektóre z nich są bliskie Kościołowi, to one zbliżyły się do Niego, a Kościół nikogo kto się zbliża nie odtrąca. W tej winnicy Gospodarz – którym jest sam Chrystus – wie co musi. Kościół może skorzystać z rad, ale nie musi, a całe życie Kościoła jest dialogiem, który nigdy nie został przerwany – „czyż nie umówiłeś się ze mną za denara…”.
Obietnica została spełniona, zobowiązania dotrzymane. Kto wie, czy nie jest to przypowieść o dziejach ludzkości, o ludziach każdego czasu, o każdym z nas z osobna. I o zapłacie. O tym, że niektórzy z nas przychodzą wcześnie, pracują wiernie i u krańca dni mają za sobą wiele dzieł dobrych – a mniemali, że więcej otrzymają. Inni zaś ręce prawie puste, a może tylko żal. A jednak zapłata może być taka sama. Mogłaby to być opowieść o tym, że łotr, który na krzyżu umierania ledwie zdążył wyznać i zaufać – otrzymać może to samo co święty: wszystko.
Jest to także przypowieść o Bogu i Jego sprawiedliwości, która nie jest jak sprawiedliwość człowieka. „Albowiem myśli moje nie są myślami waszymi, ani drogi wasze drogami moimi mówi Pan”.
Słowo Boże dzisiejszej liturgii przypomina nam zapomniany temat o dobroci Boga. Ta dobroć Boga wobec człowieka objawiła się już w stworzeniu świata: „Chwalcie Pana, bo jest dobry” (1 Kor 16,34). W sposób szczególny dobroć Boga objawiła się w przebaczeniu. Dobroć Ojca nie mierzy się miarą zasług lecz miarą dobroci i szczodrobliwości. Bóg jest nieograniczoną dobrocią, która się udziela ludziom.
Nagroda jaka nas czeka, będzie miała źródło w dobroci. Nagroda jest łaską. Św. Paweł wprost stwierdza w liście do Efezjan, że zbawienie grzeszników (Żydów i pogan) dokonało się dzięki dobroci Boga objawionej w Chrystusie. „A Bóg będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia…” (Ef 2,4-7).
Dobroć Boża postawiona jest na tym samym poziomie, co miłosierdzie, miłość, łaska. Zostaliśmy zbawieni, dzięki dobroci Boga, objawionej w Chrystusie.
Mamy obowiązek (na wzór Jezusa) mówić o dobroci Boga. Żyjemy w szczególnych czasach i szczególnym świecie, który można by nazwać pustynią bez Boga.
Jak człowiek na pustyni pragnie wody, bez której umiera, tak współczesny człowiek, żyjący na pustyni dzisiejszego świata, pragnie Boga. Mało się mówi o Bogu. A jeżeli się mówi, to bardzo rzadko i płytko. Wielki Augustyn pisał: „Biada milczącym o Tobie, Boże, ponieważ przy całej swojej gadatliwości są jednak tylko niemowami…”
Mamy nie bać się jesieni, – czasu na refleksję, czasu zadumy i powrotów. Ale smutno w sercu, gdy się widzi słabnący zapał i kiedy wszyscy widzimy, co się nam porobiło w tej „polskiej winnicy”. I chociaż winne grona wolności piękne i soczyste, to jednak ciężkie, gdy w koszach noszone do składowania, a ciężka praca i wysiłek pracujących w winnicy jakby ich poróżnił, a nie zespolił.
My jednak jesteśmy narodem wierzącym i mającym nadzieję. Nie wynika z tego, że – po swojemu fałszywie rozdzielając Sprawiedliwość i Miłosierdzie – zaczniemy liczyć tylko na Miłosierdzie i powiemy sobie: mam jeszcze czas, wezmę się za robotę dopiero wieczorem. Gdyż byłaby to już świadomie zła wola i moglibyśmy się nie znaleźć wśród tych ostatnich. Skąd my zresztą wiemy, kiedy ta jedenasta czy dwunasta godzina dla nas wybije? A może już za 5 minut dwunasta. Jeśli zwlekamy do wieczora, to cóż my chcemy Panu Bogu ofiarować? Resztki z przeceny. Wieczorny chłód wypalonego serca, w którym ostatnie blaski ideałów wygasły, z którego nie można już wykrzesać ani jednej iskry entuzjazmu? To chcemy Bogu ofiarować.
Przeciwnie. Widząc, że niektórzy w zapale słabną, my przychodzimy do winnicy i trwamy na modlitwie. Ciągle robimy dobre postanowienia i każdy nowy dzień chcemy wypełnić ufnością i prawdą, solidną pracą i miłością.
Przecież ciągle żyją nasze sumienia i serca. Przecież do Boga i do ludzi nie zawsze idziemy główną bramą. Czasem na przełaj, trochę naokoło od tyłu, poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz, przez biedne, pokraczne ścieżki, z każdego miejsca, skąd On – nasz Pan – wzywa nas nie umarłym sumieniem.
Bo nasz Pan ma swój sposób działania. On celników i nierządnice przygarnia nie za wszystkich, a najbardziej za tych spóźnionych składa Samego Siebie w nieustającej Ofierze.
Zanim ich osądzi – daje im wielkie szanse. Tylko pod tym warunkiem nawet ostatni mogą stać się pierwszymi. Amen!



września 23, 2017

Przypowieść o siewcy - A ty jaką jesteś glebą?

Przypowieść o siewcy - A ty jaką jesteś glebą?

Słowo Boże na dziś

Sobota, 24 tygodnia Okresu Zwykłego

Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter

  Łk 8,4-15


Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
Gdy zebrał się wielki tłum i z poszczególnych miast przychodzili do Jezusa, opowiedział im przypowieść: «Siewca wyszedł siać swoje ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki podniebne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny». To mówiąc, wołał: «Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!» Pytali Go więc Jego uczniowie, co oznacza ta przypowieść. On rzekł: «Wam dano poznać wprost tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w przypowieściach, „aby patrząc, nie widzieli, i słuchając, nie rozumieli”. Takie jest znaczenie przypowieści: Ziarnem jest słowo Boże. Tymi zaś na drodze są ci, którzy słuchają słowa; potem przychodzi diabeł i zabiera słowo z ich serca, żeby nie uwierzyli i nie byli zbawieni. Na skałę pada u tych, którzy gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, lecz nie mają korzenia: wierzą do czasu, a w chwili pokusy odstępują. To, które padło między ciernie, oznacza tych, którzy słuchają słowa, lecz potem odchodzą, a zagłuszeni przez troski, bogactwa i rozkosze życia, nie wydają owocu. Wreszcie ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc dzięki wytrwałości».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


Przeczytajmy raz jeszcze tę przypowieść... Siewca sieje słowo…
Bóg mówi do nas poprzez Swoje Słowo…Każdego dnia sięgając po Pismo Święte musimy sobie uświadomić, że to Słowo Boga do nas…
A oto są ci posiani na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Zauważmy… Oni usłyszeli Słowo, ale nie ma ono żadnej możliwości wzrostu… zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Wielu jest takich ludzi wśród nas… Niby słuchają Słowa Bożego… Niby są wierzący… Ale można odnieść wrażenie, że wszystko u nich wlatuje jednym uchem a wylatuje drugim…
Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Grupa ludzi, którzy kryją się pod alegorią miejsca skalistego jest nam również dobrze znana… To ludzie o słomianym zapale…
Kiedy tylko usłyszą Boże Słowo, zaraz zapalają się do głoszenia go… chcą wcielać go w swoje życie z całych sił… widzimy ich uśmiechniętych, tętniących życiem…pełnych pozytywnej energii… klaszczących na nabożeństwach i śpiewających pieśni chwały aż do zdarcia gardeł… Ale kiedy tylko przyjdzie malutka próba… albo kiedy ktoś im powie coś niemiłego… zaraz załamują się… i wracają do starego życia….
Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Ziarna, które padły między ciernie… to ludzie którzy usłyszeli Boże Słowo… i z pewnością gdzieś w ich sercu znalazłoby swoje miejsce… gdyby nie troski tego świata…
To ludzie, którzy stając przed wyborem… zawsze wybiorą świat… a nie Słowo…
Jest to chyba najsmutniejsza grupa ludzi… Mająca największe szanse na wzrost, ale jednocześnie odrzucająca szansę tego wzrostu. Owszem… troski tego świata i ułuda bogactwa mogą być atrakcyjne… ale obietnica, jaką niesie z sobą przyjęcie Bożego Słowa… jest o wiele bardziej atrakcyjna…tylko jej perspektywa jest rozłożona w czasie… Niestety grupa ludzi, którzy są „ziarnami między cierniami” nie lubi czekać…Oni chcą natychmiastowych rezultatów…Szybki kredyt, lokata krótkoterminowa, oferty last minute… Tym kusi nas świat…
I zagłusza w nas zaowocowanie ziarna Słowa.
W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. Ostatnia grupa… To ci, którzy wydają owoce.
Przyjmują Słowo i wcielają je w czyn… A potem rozwijają się duchowo.
U każdego wzrost przebiega inaczej… Nie od razu wszyscy wydadzą owoc stukrotny.
O tym należy pamiętać.
Dlatego nie zrażajmy się, że nie zauważamy „niesamowitych efektów” … Czasem trzeba popracować dłużej nad wzrostem… Ale bądźmy pewni… Jeżeli znajdziemy się w ostatniej grupie…
Słowo zawsze przyniesie owoce. Ono ma moc przemiany…
Jaką glebą jest Twoje serce? Jaką chce być?...


 

września 21, 2017

Święto św. Mateusza, Apostoła i Ewangelisty

Święto św. Mateusza, Apostoła i Ewangelisty
Z Ewangelii według świętego Mateusza
Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?» On, usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników». (Mt 9,9-13)

1. Odpowiedź św. Mateusza na wezwanie Pana.
Św. Marek, św. Łukasz i sam św. Mateusz opowiadają w swoich Ewangeliach o powołaniu tego ostatniego Apo­stoła zaraz po uzdrowieniu paralityka z Kafarnaum. Praw­dopodobnie tego samego dnia lub w dniu następnym Jezus udał się nad brzeg jeziora, a za Nim poszła wielka rzesza ludzi. Przechodził obok miejsca, gdzie płacono cło za przewóz towarów z jednego regionu do drugiego. Mały port na jeziorze, Kafarnaum, był miasteczkiem graniczącym z regionem Perea leżącym po drugiej stronie Jordanu.
Mateusz jako celnik był w służbie Heroda. Nie był urzęd­nikiem, lecz poborcą podatków. Funkcja ta była źle widziana,a nawet pogardzana przez ludzi, chociaż równocześnie kusząca ze względu na możliwość łatwego wzbogacenia się. Należy przypuszczać, że celnik ten miał dobrą pozycję, ponieważ był w stanie wydać wielkie przyjęcie u siebie w domu; był spory tłum celników oraz innych [ludzi], którzy zasiadali z nimi do stołu (Łk 5, 29).
Jezus, przechodząc, zaprosił go, aby poszedł za Nim. Mateusz wstał i poszedł za Nim (Mt 9, 9). Była to odpowiedź natychmiastowa i wielkoduszna. Mateusz, który zapewne poznał Jezusa przy innej okazji, czekał na tę wielką chwilę i przy pierwszej sposobności nie wahał się porzuć wszystkiego i pójść za Nim. Jedynie Bóg wie, co tego dnia przeżywał Mateusz i tylko Apostoł mógłby powiedzieć co takiego zobaczył w Jezusie, że natychmiast pozostawił stół opłat i poszedł za Nim. Odrywając się od wszystkich ludzkich spraw, swym bezwarunkowym posłuszeństwem dał świadectwo, że został powołany we właściwym czasie.
Moment i sytuacja, w których Pan wchodzi do duszy i domaga się bezgranicznego oddania, są przewidziane przez Opatrzność Bożą i dlatego są najstosowniejsze. Często dzieje się to w młodym wieku i właśnie wtedy dla danej osoby jest najodpowiedniejszy moment pójścia za Panem. Innych ludzi Chrystus wzywa w wieku dojrzałym, w najróżnorodniejszych sytuacjach rodzinnych, w pra­cy itd. Wraz z powołaniem Bóg udziela łaski, żeby na nie chętnie odpowiedzieć i zachować wierność do końca. Może się też zdarzyć, że kiedy się mówi Panu nie, z na­dzieją powiedzenia tak w przyszłości, taka chwila już się nie powtórzy, gdyż wszelki opór wobec łaski czyni serce zatwardziałym. Jest także możliwe, że Pan nie będzie już po raz drugi przechodził obok, że nie powtórzy już swoje­go miłosnego zaproszenia. Dlatego św. Augustyn wzywał wszystkich wiernych, by odpowiadali na łaskę, kiedy Bóg jej udziela; i dodawał:boję się, iż Jezus przejdzie i nie wróci.
Na każdego z nas Pan spogląda uważnie, niezależnie od naszego wieku czy stanu. Wiemy, że Jezus Chrystus przechodzi obok nas, patrzy na nas i zwraca się do nas w sposób szczególny. Wzywa nas, byśmy szli za Nim z bliska, a równocześnie pozostawia nas – w większości przypad­ków – zaangażowanych w życie społeczne, w pracę, w rodzinę. Zastanów się nad tym, co mówi Duch Święty, pełen podziwu i wdzięczności: Wybrał nas przed założeniem świata,abyśmy byli święci przed Jego Obliczem.
Niełatwo jest być świętym, ale też nie tak trudno. Być świętym, to być dobrym chrześcijaninem – upodabniać się do Chrystusa. Im ktoś jest bardziej podobny do Chrystusa, tym lepszym jest chrześcijaninem, tym bardziej należy do Chrystusa, tym bardziej jest świętym.
A jakie mamy środki? Te same, co pierwsi wierni, którzy ujrzeli Jezusa, bądź poznali Go dzięki opowiadaniom Apostołów i Ewangelistów.

2. Radość z powołania.
Aby uczcić dzień swojego powołania i podziękować za nie, św. Mateusz wydał wielkie przyjęcie, na które zaprosił swoich przyjaciół, z których wielu uważano za grzeszni­ków. Ten gest odzwierciedla radość nowego Apostoła z powodu powołania Bożego, które jest tak wielkim dobrem – jest także wezwaniem dla nas, że powinniśmy radować się z naszego powołania zawsze. Jeżeli będziemy wracać uwagę na wyrzeczenie, którego wymaga wszelkie zaproszenie Chrystusa do naśladowania Go w sposób zdecydowany, może ogarnąć nas smutek, jak owego bogate­go młodzieńca, który nie chciał opuścić swoich bogactw I odszedł zasmucony. Myślał jedynie o tym, co ma opuścić.
Nie zaznał cudu przebywania z Chrystusem i służenia za narzędzie dla wielkich rzeczy. Pomyśl – może wczoraj byłeś jedną z tych osób zgorzkniałych, zawiedzionych w swych ludz­kich ambicjach. Dzisiaj, od kiedy On wkroczył w Twoje ży­cie – dzięki Ci, mój Boże! – śmiejesz się i śpiewasz, i wszę­dzie promieniejesz uśmiechem, Miłością i szczęściem.
Ten, kto został powołany przez Jezusa Chrystusa – a wszyscy zostaliśmy powołani – nie powinien przypominać owej postaci, o której wspomina Jezus przy końcu przypowieści o synu marnotrawnym. Nie powinien być podobny do star­szego brata, który pozostał w gospodarstwie ojca, był pra­cowity i nie opuszczał granic ojcowskich posiadłości. Był wierny, ale bez radości, nie okazał miłości swemu młodsze­mu bratu, powracającemu po długiej nieobecności. Jest to żywy obraz sprawiedliwego, który nie potrafi zrozumieć, że możliwość służenia Bogu i cieszenia się z Jego przyjaźni i obecności już oznacza ciągłe święto. Taki człowiek nie ro­zumie, że w tej służbie sam Bóg stanowi nagrodę, że służyć oznacza królować. Bóg oczekuje od nas radosnej służby, nic z przymusu, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 7). Kiedy służymy Panu, kiedy odpowiadamy tak na Jego wezwania, zawsze jest dosyć powodów do świętowania, do dziękczynienia i do radości.
Św. Mateusz stał się wyjątkowym świadkiem życia i dzia­łalności Nauczyciela. Nieco później został wybrany na jednego z Dwunastu, aby iść za Panem wszędzie: słuchał Jego słów, oglądał Jego cuda, był przy ustanowieniu Eucharystii wśród najbliższych, obecnych na Ostatniej Wieczerzy, słyszał także testament Pana o przykazaniu miłości i towarzyszył Chrystusowi w Ogrodzie Oliwnym, gdzie wraz z innymi uczniami rozpoczął Kalwarię trwogi, zwłaszcza gdy opuścił Jezusa. Nieco później zaznał radości Zmartwychwstania, a potem Wniebowstąpienia i wreszcie otrzymał na­kaz głoszenia Dobrej Nowiny aż po krańce ziemi. Jeszcze później, z uczniami i Najświętszą Maryją Panną, otrzymał Ogień Ducha Świętego podczas Zielonych Świątek. Pisząc Ewangelię, będzie wspominał tak wiele miłych chwil spędzonych przy Nauczycielu. Zrozumiał, że warto żyć przy Chrystusie. Jakże inaczej wyglądałoby to wszystko, gdyby owego ranka pozostał przy swoim stole celnika i gdyby nie poszedł za Jezusem! Nasze życie – doskonale to wiemy – warte jest trudu, jeżeli przeżywamy je przy Chrystusie, z coraz większej wierności i odpowiedzi na łaskę. Jeżeli na każde wezwanie, które kieruje do nas Jezus, odpowiadamy chętnie i z radością.


3. Nasza odpowiedź na powołanie apostolskie.
W uczcie wydanej przez Mateusza wzięli udział jego przyjaciele i bliscy znajomi. Niektórzy byli celnikami. Fa­ryzeusze i uczeni w Piśmie szemrali między sobą i mówili uczniom Jezusa: Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? (Łk 5, 30). Na marginesie tego tekstu św. Hieronim zaznacza żartobliwie, że musiało to być święto grzeszników. Nauczyciel wziął udział w uczcie w domu nowego ucznia. A uczynił to z radością, wykorzystując tę sposobność do zdobycia sobie sympatii przyjaciół Mateusza. Jezus, do którego doszły owe złośliwe komentarze faryzeuszy, odpowiedział im w sposób pełen mądrości i prostoty: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają (Łk 9, 12). Wielu z obecnych na uczcie poczuło, że Pan ich akceptuje i zapewne po upływie pewnego czasu ochrzciło i zostało wiernymi chrześcijanami. Pan uczy nas swoim przykładem otwartości na wszystkich, żeby zdobyć wszystkich. Ponieważ zbawczy dialog nie zważał na zasługi tych, z którymi go nawiązywano ani na owoce, które miał wydać, bo nie zdrowym potrzeba lekarza (Łk 5, 31), dlatego słuszną jest rzeczą, aby również nasz dialog nie był skrępowany żadnymi granicami i nie był obliczony na naszą korzyść. Nikt nie może nam być obojętny, a im większa istnieje potrzeba, tym większe powinno być nasze zaangażowanie apostolskie, tym większe środki ludzkie i nadprzyrodzone powinniśmy stosować. Zastanówmy się dzisiaj, podczas naszej modlitwy, czy jesteśmy otwarci na wszystkich, również na tych, którzy wydają się być dalecy od naszych przekonań i naszego chrześcijańskiego sposobu myślenia i światopoglądu.
Podziękujmy dzisiaj Apostołowi za Ewangelię, którą nam zostawił. Czytajmy ją z pobożnością, aby coraz lepiej poznawać Jezusa i nauczyć się Go kochać z całej naszej duszy.

września 16, 2017

24. Niedziela Zwykła (A) – Przebaczenie

24. Niedziela Zwykła (A) – Przebaczenie
Nie ma wątpliwości: słowo Boże jeszcze raz przypomniało nam podstawową prawdę naszej wiary, że „Bóg nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie od­płaca” (Ps 103, 10). Z jaką nadzieją nową wsłuchujemy się w tę Dobrą Nowinę, że Bóg odpuszcza wszystkie winy, leczy wszyst­kie choroby, życie ratuje od zguby. Ta prawda nie podlega kon­testacji. Dobrze, że tak jest. Pan jest łaskaw, pełen miłosierdzia (Ps responsoryjny, refren). Nikt tego nie kwestionuje. To dla nas oczywiste. Zwątpienie w miłosierdzie Boże jest ostatnim zwąt­pieniem człowieka. Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy usłyszę i do siebie zastosuję siłowa Chrystusa: „Czyż i ty nie powinieneś był ulitować się... jak ja ulitowałem się nad tobą?” (Mt 18, 33). W teorii – tak. Dopiero, gdy nas to dotyczy bardzo konkretnie, zaczynamy mieć wątpliwości, czy to aż tak jest na­prawdę...
W tym miejscu podzielę się wspomnieniami mojego ojca. Był rok 1942. Nadchodziła Wielkanoc. Grupa rodaków, z którą znalazł się w Austrii, zaczęła głośno marzyć o spowiedzi „przynajmniej raz w roku”. Ale jak? Każdy modli się i spowiada tylko w ojczystym języku. A z księ­dzem, który by mówił po polsku, były kłopoty. Przypadek zda­rzył, że spotkał w tramwaju starego ojca franciszkanina, który się nie bał, polecił w najbliższą niedzielę przyjechać do siebie, do klasztoru. Pochodził ze Śląska, mówił śliczną, typową dla tego regionu polszczyzną. Wszyscy umówieni zjawili się w wyznaczo­nym terminie. Była wśród nich młoda Polka, która już po drodze tłumaczyła się, że do spowiedzi nie pójdzie, bo nie może przeba­czyć. Nie mogła darować mordercom swego ojca. Zginął on 11 września 1939 r. wraz z mężczyznami wioski Biała pod Zgie­rzem. Zebrano ich razem w jednym domu i tam wrzucono wiązkę granatów. Miała to być represja za niepowodzenia frontowe nad Bzurą. Poradzono jej, by przynajmniej poszła na rozmowę. Długo trwała ta rozmowa. Zakończyła się spowiedzią i rozgrzeszeniem. A nauka, którą im potem powtórzyła, była prosta: „Zostaw po­mstę Panu Bogu, a wkrótce na własne oczy zobaczysz, jaka kara przyjdzie na tych, którzy tak strasznie skrzywdzili ciebie i twój naród”.
Zostaw pomstę Panu Bogu”. To jest pierwszy warunek, który spełnić trzeba, by nie zatracić swego człowieczeństwa. Bo co się dzieje z człowiekiem, który doznał krzywdy i planuje zemstę? Toczy go robak nienawiści; od środka. Wżera teię w jego serce, w mózg – niszczy w nim to, co dobre, szlachetne. Nie wiadomo nawet, czy dojdzie do odwetu, czy zemsta sięgnie krzywdziciela, a już jej siły destrukcyjne niszczą tego, co rewanż planuje. Może też dlatego Pan Jezus wszystkim swoim uczniom odebrał prawo do zemsty: „Słyszeliście że powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb! A ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt 5, 38). Niewygodny to tekst, trudna mowa. Lecz to jest Ewangelia Pana naszego. Sam wprawdzie uderzony w twarz przez sługę arcykapła­na bronił się, ale z jaką godnością: „Jeżeli źle powiedziałem, udo­wodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 23). Tak jest. Odebrał Pan Jezus wszystkim swoim uczniom prawo rewanżu raz na zawsze. Co więcej: polecił nam miłować na­wet nieprzyjaciół i modlić się za tych, którzy nas prześladują (Mt 5, 44). To jest warunek, byśmy się mogli stać synami Ojca, który jest w niebie. Tego Ojca, którego codziennie sami prosimy, aby nam winy odpuścił. Czy wolno nam więc stawiać pytanie, ile razy mamy przebaczać? Nie. To pytanie już padło. I słyszeliś­my również odpowiedź. Innej nie ma. I mamy również uzasad­nienie: jesteśmy sami ciągle dłużnikami niewypłacalnymi – ży­jemy tylko dlatego, że nam darowano. A może to przekracza nasze możliwości? Może trzeba być Chrystusem, by zdobyć się na modlitwę: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34).
Czyż nie tak samo modlił się dobijany kamieniami za swe przekonania Szczepan, pierwszy męczennik? Czyż nie tak umierał, płonąc jak żywa pochodnia, Glaukos-lekarz? „Żył jeszcze. Twarz miał zbolałą i pochyloną, jakby chciał po raz ostatni przypatrzyć się swemu katowi, który go zdradził, pozbawił go żony, dzieci, nasadził na niego zabójcę, a gdy to wszystko zostało mu w imię Chrystusa odpuszczone, raz jeszcze wydał go w ręce oprawców. Nigdy człowiek człowiekowi nie wyrządził straszniejszych i bardziej krwawych krzywd. I oto ofiara płonęła teraz na smolnym słupie, a kat stał u jej stóp. Oczy Glauka nie odwracały się od twarzy Greka. Chwilami przesłaniał je dym, lecz gdy dmuchnął powiew, Chilo widział znów te utkwione w siebie źrenice. Pod­niósł się i chciał uciekać, lecz nie mógł... Czuł tylko..., że otacza go jakaś bezdenna, straszna i czarna pustka, w niej zaś widać tylko te oczy męczennika, które wzywają go na sąd. A tamten schy­łając coraz niżej głowę patrzył ciągle. Obecni zgadli, że między tymi ludźmi coś się dzieje, lecz śmiech zamarł im na ustach, w twarzy bowiem Chilona było coś strasznego: wykrzywiła tak trwoga i taki ból, jak gdyby owe języki ognia paliły jego własne ciało. Nagle zachwiał się i wyciągnąwszy w górę ramiona zawołał okropnym rozdzierającym głosem: – Glauku! W imię Chrystusa! Przebacz!
Uciszyło się naokół: dreszcz przebiegł obecnych i wszystkie oczy mimo woli podniosły się w górę.
A głowa męczennika poruszyła się lekko, po czym usłyszano z wierzchołka masztu podobny do jęku głos:
Przebaczam!...
Chilo rzucił się na ziemię... podniósł się po chwili z twarzą tak zmienioną, iż augustianom wydawało się, że widzą innego człowieka. Oczy płonęły mu niezwykłym blaskiem; ze zmarszczone­go czoła biło uniesienie; niedołężny przed chwilą Grek wyglądał teraz jak jakiś kapłan, który nawiedzony przez bóstwo, chce od­kryć prawdy nieznane” (H. Sienkiewicz, Quo vadis, Warszawa 1959 s. 641–642). I był to rzeczywiście już inny człowiek. Dopiero te­raz zdobył się na odwagę, by mówić prawdę, dopiero teraz przy­jął naukę Apostoła Pawła, dopiero teraz zaczął się modlić: „Chryste!... Chryste!... Odpuść mi! I przyjął chrzest i nie odwo­łał niczego, choć zamęczono go na śmierć.
Ten temat był Sienkiewiczowi bardzo bliski. Poruszał go w przeróżny sposób w swoich utworach doskonale rozumiejąc, że przebaczenie działa jak węgiel żarzący na głowie, dokonuje wstrzą­su u tego, któremu darowano winę.
Ale może powiesz: cóż, to literatura. Licentia poetka! Pięk­na wizja pisarza. Dobrze, spójrzmy więc na postawę ludzi z na­szego kręgu, z naszego świata. Otwieram Zapiski więzienne ks. kardynała Wyszyńskiego. Czytam, co napisał po trzech miesiącach więzienia w Stoczku Warmińskim: „Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez Rząd krzywdy. ... Pomimo to nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nau­czył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela, zamieniać w uczuciach na braci.
Sic volo – tak chcę. Z tym uczuciem mogę zamknąć ten rok ...” (31.12.1953).
I wreszcie jeszcze jedno świadectwo. Oto z okazji świąt Bo­żego Narodzenia 1983 roku Ojciec św. Jan Paweł II odwiedził rzymskie więzienie. Wszedł też do celi swego niedoszłego mordercy – skazanego na dożywocie i rozmawiał z nim przez 20 minut. Bez świadków, w cztery oczy. Ofiara i zbrodniarz. Zdjęcia obiegły cały świat. Dla ludzi były powodem zdziwienia, zadumy, a także wielką lekcją, bardziej przemawiającą do współczesnego człowieka niż nie jedna encyklika. To już nie jest literatura. To żywe świadectwo człowieka (dziś już oficjalnie świętego), którego nie sposób zapomnieć.
Moi Drodzy, tak sobie myślę głośno: ilu jest takich uczniów Chrystusa, którzy naśladując Mistrza, umieją się na to zdobyć: – „Niech ci Pan nie pamięta krzywdy, którą mi wyrządziłeś. Ja ci też przebaczam”. Mam nadzieję, że jest ich więcej, niż się nam wydaje. Amen.

września 16, 2017

24. Niedziela Zwykła (A) – Uczyć się wciąż przebaczać

24. Niedziela Zwykła (A) – Uczyć się wciąż przebaczać

Ukochani Bracia i Siostry! Jakże jasne i zdecydowane są wezwania liturgii słowa, które słyszeliśmy przed chwilą: daruj obrazę; przestań nienawidzić; odpuść winę bliźniemu! Te kategoryczne wymagania Księgi Syracydesa potwierdził sam twórca dwu największych przykazań miłości – Chrystus. On to na pytanie Piotra: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” – odpowiedział: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. (Mt 18,21–22). A to w języku biblijnym zna­czy: zawsze! Więc trzeba zawsze przebaczyć, darować – choć buntuje się zraniona ambicja, choć pięści zaciskają się w pragnieniu zemsty. Zawsze i wciąż na nowo – bo wciąż na nowo przebacza nam nasze winy najmiłosierniejszy Bóg. Zawsze i całkowicie, aby zarzewie urazy i niechęci, niby nie­wygasła iskra w popiele, nie rozpaliło się znowu niespodzianie płomieniem ślepego gniewu.


1. Dwutysiącletnie dzieje Kościoła – to chyba w pierwszym rzędzie pasjonująca historia zmagania się poszczególnych osób, grup ludzi czy całych narodów z wielkością zdania, jakie Chrystus powierzył swoim wyznawcom, przekazując im w testamencie przykazanie miłości. Zadaniu temu były wierne aż do końca, aż do strasznej śmierci na arenach cyrków rzymskich tysiące bohaterskich męczenników spośród pierwszych chrześcijan. Im to właśnie stworzył trwalszy od spiżu pomnik literacki nasz H. Sienkiewicz, kreując w „Quo vadis?” nieśmiertelną postać Glaukosa. On to, płonąc żywcem jako jedna z „Pochodni Nerona”, przebacza zrozpaczonemu Chilonowi – temu, który wydał go na tak potworną kaźń. Iluż takich wiernych naśladowców Chrystusa przebaczającego miał Kościół wieków średnich. Należała do nich i nasza, oddana bez reszty swemu ludowi, królowa Jadwi­ga, wybaczająca bolesne krzywdy wyrządzane jej przez oszczerców, po zer­waniu zaręczyn z austriackim księciem Wilhelmem.
Jak wielu ludzi zdolnych do podjęcia podobnych decyzji żyje i teraz wśród nas. Wspomnijmy jedno, bliskie nam wydarzenie. W roku 1966 przygotowywaliśmy się w Polsce do wielkiej rocznicy tysiąclecia chrztu. Nasi biskupi zapraszali na uroczystości jubileuszowe katolików z wielu kra­jów. Wysłali także list do Niemiec. Zawierał on również przypomnienie ciągnących się przez stulecia tragicznych konfliktów sąsiedzkich oraz krzywd i zbrodni, których ofiarą był nasz naród. W liście znalazło się głoś­ne zdanie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. To odważne i do głę­bi chrześcijańskie stwierdzenie wywołało początkowo oburzenie w wielu środowiskach. Ale czas bardzo szybko potwierdził jego słuszność. List stał się początkiem ożywionych kontaktów nie tylko religijnych, ale też politycznych. Przyszła chwila, w której głównemu autorowi, Prymasowi Tysiąclecia, wzniesiono pomnik w Warszawie, na Krakowskim Przedmieś­ciu.

2. Drodzy bracia i siostry! Stykając się wciąż z wieloma ludźmi, często popadamy w różne konflikty: doznajemy krzywd, ale i my także nieraz krzywdzimy innych. Aby, mimo tego, życie i wspólna praca w rodzinie, w sąsiedztwie i w wielu innych środowiskach były w ogóle możliwe, trzeba wciąż rozbrajać powstające napięcia, wygaszać sytuacje zapalne, napra­wiać wyrządzone szkody, umieć wiele darować i wybaczyć. Innej drogi – po prostu nie ma. Kościół, który wciąż nam przypomina Chrystusowe przy­kazanie miłości, chce nas chronić przed tym wszystkim, co wypacza nasze spojrzenie na drugiego człowieka, zamyka możliwość porozumienia i współpracy z nim.
Zwróćmy uwagę przynajmniej na jedno z takich zjawisk, wywierających dziś destruktywny wpływ szczególnie na ludzi młodych, kształtując u nich postawę, którą możemy nazwać punkowsko-skinerską. Spotyka się i u nas pewne kręgi młodzieży, które identyfikują się z modnymi dziś w wielu kra­jach grupami punków, skinersów, rastamanów, metalowców i jeszcze in­nych. Poznajemy ich na ulicy, w kinie, w sali koncertowej, po stroju i róż­nych rekwizytach. Czarne skórzane kurtki nabijane nitami, ciężkie podku­te buty, czarne koszule zadrukowane szokującymi symbolami. Spotykamy wśród nich trupie czaszki, różne ziejące ogniem potwory, rogate diabelskie głowy z wyszczerzonymi kłami. Niektórzy mają ogolone głowy lub wielo­kolorowe grzywy Apaczów, tatuaże, a czasami noszą odwrócone krzyże, wskazujące na jakieś związki z satanistami. Wszystkie grupy fascynują się muzyką, która przy swym zróżnicowaniu ma to wspólne, że jest gwałtow­na, agresywna, „nasycona” zmysłowością. Teksty piosenek są często bru­talne, prowokujące, cyniczne. Pod wpływem tej muzyki słuchacze niszczą sprzęty, rzucają różnymi przedmiotami, zaczynają staczać formalne bitwy z fanami innych ugrupowań. Trudno byłoby w tej chwili dokładnie ocenić postawę moralną członków tych różnych grup. Poprzestańmy więc na jed­nym kryterium i zapytajmy, czy ich ideologia i styl życia ułatwiają spełnia­nie pierwszego i najważniejszego dla każdego chrześcijanina przykazania miłości? Odpowiedź jest negatywna: nie tylko nie ułatwiają, ale bardzo utrudniają. Dzielą ludzi na „swoich” i wrogów, których trzeba zwalczać. Przytępiają wrażliwość i naturalną potrzebę pomagania innym, prowadzą do nihilizmu moralnego. Grupy te przynoszą wartości dość wątpliwe, obce zarówno naszej kulturze chrześcijańskiej jak i narodowej. Dlatego powinniśmy i siebie, i innych bronić przed ich oddziaływaniem. A wielu oszoło­mionym dzikim rytmem można by zalecić, aby powtarzali nieraz znaną modlitwę poetycką Marka Antoniego Wasilewskiego:
Wargi moje są wąskie.
Gdy mam zacięte usta,
Spójrz na mą małość, Panie,
Wargi mi w uśmiech ustaw.
Serce moje jest gniewne.
Serce me bije ciemno.
Rozjaśnij serce moje,
Zawieś swój spokój nade mną.
Oczy moje są złe.
W mych oczach gra pożądanie.
Zakryj mi oczy Twą wizją.
Daj mi nie widzieć, Panie.

3. Nasza postawa i odnoszenie się do drugiego człowieka zależy od tego, kim on jest dla mnie, za kogo go uważam. A może być konkurentem w wy­ścigu po lepsze zarobki, może być tylko narzędziem, którym chcę się posłu­żyć dla zdobycia przyjemności, pieniędzy, władzy. Może być wreszcie wro­giem, który zagraża moim planom, którego trzeba poniżyć, usunąć z drogi, zniszczyć. Trzeba odrzucić takie okaleczone pojmowanie i traktowanie drugiego człowieka. Trzeba patrzeć na niego w świetle wiary, oczyma Chrystusa. W każdym dostrzegać istotę obdarzoną duszą nieśmiertelną, stworzoną na obraz i podobieństwo Boże, przeznaczoną do życia wieczne­go. Pamiętać, że Bogu na każdym z nas bardzo zależy, że dla wszystkich jest najlepszym, kochającym Ojcem, który smuci się z powodu naszych upad­ków, ale chętnie daruje nam i przebacza. A jednym z najważniejszych wa­runków uzyskania Bożego miłosierdzia jest przebaczenie i odpuszczenie tym, którzy wobec nas zawinili.

4. Nie wszyscy podjęliśmy dalszą naukę w rozpoczętym niedawno no­wym roku szkolnym. Dla większości dawno już skończył się ten okres ży­cia. Ale wszyscy: dzieci, młodzież i starsi, zdrowi i chorzy, wykształceni i niewykształceni – wszyscy przez całe życie jesteśmy uczniami i uczennica­mi w szkole Chrystusa. A jednym z najważniejszych jej „przedmiotów” jest to, o czym dziś rozważamy: przykazanie miłości. Jego „lekcje” muszą od­bywać się każdego dnia. Pomyśl więc życzliwie o drugich już przy rannym pacierzu. Polecaj swemu Mistrzowi Nauczycielowi szczególnie tych, z któ­rymi trudno ci żyć. Naradź się z Nim, komu i jak należałoby dziś pomóc, poświęcić trochę czasu. Przy pacierzu wieczornym zadaj sobie pytanie: jak dziś myślałem i mówiłem o drugich? Czy nie skrzywdziłem kogoś? Czy nie gniewam się na kogoś? Wobec dobrego Ojca i własnego sumienia od razu daruj i przebacz, abyś mógł spać spokojnie, znowu w pełnej wspólnocie z Chrystusem i braćmi. Msza św. niedzielna z „Ojcze nasz” i „znakiem poko­ju” niech będzie dla ciebie bardziej uroczystą lekcją. Niech będzie uroczy­stym, dokonanym wobec całego zgromadzenia powiedzeniem najlepszemu Ojcu, że chcesz wszystkim darować zło wyrządzone. A swoim życzliwym spojrzeniem i uściskiem dłoni przy „znaku pokoju” obejmij nie tylko obec­nych w kościele, ale wszystkich tych, z którymi żyjesz, pracujesz, których spotykasz przez cały tydzień. Niech promień Chrystusowego pokoju i łaski rozjaśni i ogrzeje ich serce.


września 16, 2017

Dobre i złe drzewo. Dobra i zła budowa.

Dobre i złe drzewo. Dobra i zła budowa.

Słowo Boże na dziś

Sobota, 23 tygodnia Okresu Zwykłego

  Łk 6,43-49 

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta. Czemu to wzywacie Mnie: „Panie, Panie!”, a nie czynicie tego, co mówię? Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, wezbrana rzeka uderzyła w ten dom, ale nie zdołała go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. Lecz ten, kto usłyszał, a nie wypełnił, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. Gdy rzeka uderzyła w niego, od razu runął, a ruina owego domu była wielka».
Oto słowo Pańskie.
.

Refleksja nad Słowem Bożym


W dniu liturgicznego wspomnienia św. Męczenników, Korneliusza, papieża i Cypriana, biskupa, w sposób szczególny brzmią słowa dzisiejszej Ewangelii; słowa proste, ale jakże bardzo obrazowe, bogate w treść, słowa głębokie. Spróbujmy więc zatrzymać się nad nimi na chwilę, i jeszcze raz rozważyć to, co Chrystus ma nam dziś do powiedzenia; i mnie i tobie, niezależnie czy jesteś człowiekiem bardzo wierzącym, czy też twoja wiara jest jeszcze płytka i chwiejna.
Chrystus mówi dziś do każdego, a szczególnie do ciebie, człowieka zagubionego, słabego, może nawet wątpiącego w Boga, w Jego dobroć i miłość do każdego człowieka. Może właśnie przeżywasz trudności w wierze, może szukasz właściwej drogi życia, może twoje serce pełne jest buntu, bo życie cię doświadczyło, ale przecież jesteś człowiekiem wierzącym. Tę wiarę przekazali ci twoi rodzice, ale przede wszystkim otrzymałeś jej zaczątek w Sakramencie Chrztu św., kiedy to Bóg uczynił cię swoim dzieckiem, przyjął cię z miłością i pragnie twojego dobra i szczęścia, pragnie twego zbawienia.
W tym miejscu należy postawić sobie pytanie: Jakim jestem dzieckiem Bożym? Czy dla mnie rzeczywiście Bóg jest najlepszym Ojcem? Jakim jestem, właśnie ja, który uważam się za wierzącego, więcej, za katolika i za takiego uchodzę w oczach innych? To właśnie dziś Chrystus pomaga nam odpowiedzieć na powyższe pytania, stwierdzając jednoznacznie, że „Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocach bowiem poznaje się każde drzewo. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło”.
Dziś Kościół stawia nam przed oczyma świętych: Korneliusza i Cypriana, męczenników za wiarę. Oni są dla nas przykładem owego ewangelicznego drzewa, które wydało dobry owoc; przykładem ludzi, którzy nie tylko mówili: „Panie, Panie”, ale swoim życiem poszli za Chrystusem, i swoją wierność przypieczętowali męczeństwem. To właśnie oni stają dziś przed nami, jako ci, którzy swój dom życia zbudowali na skale, jak ów ewangeliczny człowiek.
Wpatrzeni w męczenników pierwszych wieków chrześcijaństwa, Patronów dnia dzisiejszego, musimy sobie uświadomić i tę prawdę, że miniony wiek XX, to wiek męczenników, to wiek świadków wiary. W ostatnim stuleciu więcej przelało się krwi męczeńskiej, niż w ciągu pozostałych 19- tu stuleci istnienia chrześcijaństwa. Miniony wiek XX, to wiek męczenników: ludzi, którzy poważnie potraktowali swoją wiarę, swoje życie, którzy uwierzyli Chrystusowi, którzy do końca Mu zaufali, którzy nie bali się być świętymi. „Jeżeli dziś mówimy o świętości, o jej pragnieniu i zdobywaniu – wołał ojciec św. Jan Paweł II w Starym Sączu – to trzeba pytać: W jaki sposób tworzyć właściwie takie środowisko, które sprzyjałoby dążeniu do niej? Co robić, aby dom rodzinny, szkoła, zakład pracy, biuro, wioski i miasta, w końcu cały kraj, stały się mieszkaniem ludzi świętych, którzy oddziałują dobrocią, wiernością nauce Chrystusa, świadectwem codziennego życia, sprawiając duchowy wzrost każdego człowieka?” I Ojciec św. odpowiada: „Wszyscy święci i błogosławieni dają nam odpowiedź: potrzeba świadectwa, potrzeba odwagi, aby nie stawiać pod korcem światła swej wiary; potrzeba wreszcie, aby w sercach ludzi wierzących zagościło to pragnienie świętości, które kształtuje nie tylko życie prywatne, ale wpływa na kształt całych społeczności”.
Chrystus pragnie naszej świętości, która nie tylko dla księży, sióstr zakonnych, ale również i dla ciebie jako ojca, matki, dziecka. Nieważne, kim jesteś i jaki wykonujesz zawód, On pragnie twojego zbawienia. Ale czy ty również tego pragniesz? Co robisz, aby być ewangelicznym drzewem, przynoszącym dobre owoce, aby być człowiekiem wydobywającym dobro z dobrego skarbca swego serca? Co robisz, aby być jako ten, który swój dom życia, swoją przyszłość, swoje szczęście, swoją wieczność buduje na mocnej gruncie, skale? Nie chodzi tu o wielkie czyny, wielkie słowa, ale o te najdrobniejsze, najprostsze, najzwyklejsze, z których składa się ludzka codzienność, to nasze szare życie pełne trosk, niepewności o jutro, a może nawet i cierpienia. Chrystus nie wymaga od ciebie męczeństwa, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale pragnie twojej wierności, twojej uczciwości – jednym słowem – tego wszystkiego, co prowadzi do świętości. Niech świętość zaowocuje i w naszym życiu, abyśmy wydali owoce godne ludzi wierzących, co więcej, godne dzieci Bożych. AMEN.


września 15, 2017

Wspomnienie Matki Bożej Bolesnej

Wspomnienie Matki Bożej Bolesnej

Słowo Boże na dziś

Maryja pod krzyżem Chrystusa
  J 19,25-27
 
Słowa Ewangelii według świętego Jana
Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena.
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja».
I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


Przeżywamy dzisiaj wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Co nam to wspomnienie chce powiedzieć? Na co chce wskazywać? Oczywiście na Maryję, która stała pod krzyżem. Co znaczy stać pod krzyżem? Kiedy wszyscy uciekali, kiedy wszyscy w krzyżu, w cierpieniu widzą przekleństwo, nie widzą obecności Pana Boga, kiedy krzyżem się gorszymy, kiedy uważano, że krzyż, cierpienie, trud jest czymś absurdalnym – Ona stoi po krzyżem. Co to znaczy? To znaczy, że Ona akceptuje te wydarzenia, Ona zgadza się na te wydarzenia.
Jaką trzeba mieć wielką wiarę, żeby zgodzić się na współcierpienie? A jakże jeszcze większą trzeba mieć wiarę, żeby się zgodzić na cierpienie innego człowieka? Maryja, stojąc pod krzyżem, akceptuje te wydarzenia.
Czego nas uczy? Czego nas uczy to wspomnienie? Ona jest nam dana za Matkę. Ta Matka chce nas uczyć wiary, prawdziwej wiary, głębokiej wiary, wiary, która wyraża się w posłuszeństwie Panu Bogu. Powiedziała fiat, kiedy przyszedł do Niej Anioł. Już później nigdy do Niej Anioł nie przyszedł. Już później nigdy niejako namacalnie Jej nie umacniał. Później już były same problemy. Musiała rodzić nie w luksusowych warunkach, ale w bardzo trudnych warunkach. Czyż w sercu człowieka nie mógł się narodzić wtedy jakiś bunt? Jeżeli jest Synem Bożym, czy nie mógł się narodzić w bardziej godziwych warunkach? Później rzeź niewiniątek – taki dramat, takie wydarzenie – wreszcie ucieczka do Egiptu. Same trudności w życiu Tej izraelskiej Niewiasty. A z Jej słów nie słyszymy żadnych pretensji. I wreszcie: szczyt Jej cierpienia, to jest krzyż, to jest Kalwaria, i drugie fiat, i drugie zgadzam się, akceptuję.
Pobożność chrześcijańska rozważając siedem Boleści Matki Najświętszej czci Maryję jako Królową Męczenników. Boleści Maryi sławi znany hymn Stabat Mater Dolorosa.
Bolejąca Matka stała
U stóp krzyża, we łzach cała,
Kiedy na nim wisiał Syn”.
W końcowej zwrotce tego hymnu znajdują się następujące słowa:
Chcę pod krzyżem stać przy Tobie,
Z Tobą łączyć się w żałobie
I wylewać zdroje łez”.
Obarczeni różnymi krzyżami codziennego życia pragniemy razem z Maryją stać pod krzyżem Chrystusa.
Serce ludzkie jest często smutne, nieraz bardzo smutne. Z tej przyczyny szuka ono pociechy. A pociechę znajdzie przede wszystkim u Matki, bo wie, że Ona kocha szczerze i najgoręcej. Stąd w chwilach ciężkich cierpiące usta ludzkie wzywają Matki.
Serce ludzkie potrzebuje pociechy i dlatego potrzebuje matki. Wie o tym Bóg, najlepszy znawca duszy ludzkiej. Dlatego postanowił, aby pocieszeniem i umocnieniem dla człowieka była nie tylko ziemska matka, lecz również obdarzona niezwykłą dobrocią i potęgą Matka Boga, Bolesna Maryja.

Kościół daje nam Maryję za wzór, mówi, że jest Ona najpiękniejszą, najwspanialszą drogą do Chrystusa. Czy Ona jest jeszcze pośrednikiem między nami a Chrystusem? Nie jest pośrednikiem, bo jest tylko jeden Pośrednik – Jezus Chrystus, ale jest Ona przykładem, jak wierzyć w Pośrednika, jak zaufać Chrystusowi, jak oddać swoje życie Chrystusowi – żeby Chrystus mógł nas obdarowywać tymi darami, tak, jak Ją obdarował. Popatrzmy, zróbmy rachunek sumienia dzisiaj: Jaka jest nasza wiara, w zderzeniu, w konfrontacji z Jej wiarą? Jakże my często buntujemy się na wszelkiego rodzaju krzyże, uciekamy od wszelkiego rodzaju krzyży, prosimy często, żeby nam krzyże odebrano. A Ona – stoi pod krzyżem. Uczmy się Jej wiary. Uczmy się Jej zawierzenia!
Człowiek wiary, człowiek zawierzenia, jeżeli jest człowiekiem prawdziwego zawierzenia, będzie też musiał przejść przez próby, przez trudności. Patrząc na życie Najświętszej Maryi Panny, Matki Bolesnej, widzimy wiele trudności. Ona jest Królową męczenników. Ale widzimy również, że Bóg jakże wspaniale zrealizował plan w Jej życiu. Zapragnijmy dzisiaj, by Ta najpiękniejsza z matek, Ta najpiękniejsza z kobiet, uczyła nas prawdziwej, głębokiej wiary. AMEN.
 
Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger