maja 31, 2019

Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny
Święto dzisiejsze, Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny, przypada bezpośrednio po wielkim święcie Bożego Ciała. Pan jest pośród nas. W I. czytaniu słyszeliśmy zachętę: “Raduj się, Jeruzalem, bo Pan jest pośród ciebie”. Te słowa odnoszą się także do Matki Bożej, która niesie Pana, Króla, Stworzyciela swego, własnego Syna, w swoim najświętszym łonie do krewnej swej, Elżbiety. Oto powód do najgłębszej radości; oto powód do uwielbienia Boga – Pan pośród nas.
Było to niedługo po Zwiastowaniu. Wtedy Maryja usłyszała o tej radości, jaka napełniła dom Elżbiety i Zachariasza, że pomimo podeszłego wieku, Elżbieta wreszcie doczekała się syna, który miał się urodzić.
W naszym rozważaniu interesuje nas nie tyle wyprawa Matki Bożej, Jej pośpiech, wydarzenia jakie miały miejsce w domu Elżbiety; interesuje nas postawa Maryi – Dlaczego Ona poszła, i to “z pośpiechem”, w tak daleką i niebezpieczną drogę? Odpowiedź jest bardzo prosta i warto to sobie dziś uświadomić: Poszła, bo uwierzyła; motywem głównym Jej działania jest wiara. Z chwilą powiedzenia “tak”, w tajemnicy Zwiastowania, została włączona w Boski plan zbawiania, który przerastał możliwości zrozumienia każdego człowieka, także i Jej. Całe Jej życie będzie odtąd jednym pasmem zdarzeń, których do końca nie rozumiała. Maryja kierowała się wiarą, wiarą otwartą na nowe i trudne wydarzenia.
Pobożność milionów ludzi, i to przez wieki, wydarzenia z życia Matki Najświętszej i Pana Jezusa, nazywa tajemnicami; tajemnicą było Zwiastowanie; tajemnicą było Nawiedzenie; tajemnicą było Boże Narodzenie; tajemnicą było Ofiarowanie w świątyni; tajemnicą było Znalezienie Pana Jezusa; tajemnicą były wszystkie wydarzenia dotyczące Męki Pana Jezusa; tajemnicą było to, co stało się w chwili Zmartwychwstania i po Zmartwychwstaniu; wielką tajemnicą obecności Pana w swoim Kościele i przeżywania tej obecności także przez Matkę Najświętszą, razem z pierwotnym Kościołem, było to, co działo się po zmartwychwstaniu. Warto śledzić i rozważać życie Jezusa właśnie w kontekście wiary Maryi.
Maryja wędrująca pośpiesznie do swej krewnej, Elżbiety, uczy nas przede wszystkim wiary i konsekwencji wiary w naszym życiu. Jej wędrówka z Galilei do Judei była długa i niebezpieczna; jest potwierdzeniem, że słowa Anioła Gabriela przyjęła na serio, i nie tylko wobec Elżbiety, ale przede wszystkim wobec siebie, szła nie po to, aby sprawdzić, czy Posłaniec mówił prawdę, ale szła po to, żeby służyć. I tu odnajdujemy drugą odpowiedź na pytanie: Dlaczego? Dlatego poszła, bo napełniona Duchem Świętym była ponaglana do służby, która płynęła z miłości.
Mamy więc trzy słowa: wiara, miłość i pośpiech, który tutaj możemy zrozumieć jako niezwlekanie – niezwlekając, poszła.
Jezus mówił: “Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby już zapłonął”. Ten ogień został zapalony w naszych sercach. Pan jest pośród nas. Pan jest w naszych sercach. Pan jest w nas. Tym ogniem jest dobra nowina o Jezusie, o Bożym Zbawicielu, o Nim samym, o nas, którzy zostaliśmy zbawieni. Z tym darem, który otrzymaliśmy, trzeba iść tak, jak się idzie, biegnie z ogniem w rękach. Ten ogień ponagla nas do działania. Coś z nim trzeba zrobić, bo albo zgaśnie, albo poparzy. Są takie sprawy i wydarzenia, których nie wolno przeoczyć, do których należy się spieszyć; są takie sprawy, których nie należy zwlekać. Wiara podpowie, co należy zrobić w danej chwili, o co w konkretnym przypadku chodzi. Może to być sytuacja grzeszna, z której należy pośpiesznie wyjść, nie zwlekając, np. nieuporządkowane małżeństwo, uwikłanie się w sytuacje grzeszne, nałogi, zaniedbana spowiedź itp. Czasami, dzięki Bożej łasce, zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w sytuacjach, które zagrażają naszej wierze. Wtedy nie zastanawiamy się, nie czas na tzw. filozofowanie, gdy ktoś wie, że znajduje się na zaminowanym polu, ale jak najszybciej uciekać. Tak podpowiada mi wiara, tak mówi Chrystus, bo tak mówi Kościół i przykład Maryi.
Nie dziwi nas wybuch uwielbienia u Maryi, w chwili gdy Jej krewna, Elżbieta, napełniona Duchem Świętym, odkryła tajemnicę Jej macierzyństwa. Magnificat Matki Bożej uczy nas, jak należy reagować, gdy w naszym życiu dokonują się rzeczy wielkie; należy – podobnie jak Maryja – wszystko odnieść do Boga, aby On we wszystkim był uwielbiony. Nie zawsze jest tak, że śpiewamy Magnificat, ale zawsze jest czas na skierowanie do Boga myśli w krótkim akcie strzelistym, chociażby tym najbardziej znanym: “Chwała Ojcu, i Synowi i Duchowi Świętemu”. Tak więc: raduj się, dziękuj, uwielbiaj Boga w każdej sytuacji. Najtrudniej jest wielbić Boga w trudnej sytuacji, ale jest to możliwe.
Uczmy się od Matki Najświętszej tego, co Kościół nam dzisiaj ukazuje, mianowicie: głębokiej wiary, życia wiarą na co dzień, i podejmowania decyzji w oparciu o wiarę; uczmy się pokornej służby i tego Bożego pośpiechu. Niech się tak stanie!

maja 30, 2019

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (C) - Święto nadziei, optymizmu i przestrogi

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (C) - Święto nadziei, optymizmu i przestrogi
Ukochani Bracia i Siostry! Przyszliśmy tu dzisiaj, aby uczcić Wniebowstąpienie Chrystusa i aby z tego wydarzenia wyciągnąć naukę dla siebie — ale przede wszystkim także spotkać Go dzisiaj tutaj. Przed chwilą lektor czytał opis wniebo­wstąpienia Chrystusa. Najczęściej się nam wydaje, że niebo jest zbudo­wane na kształt konstrukcji ziemskiej. Zresztą nawet opis ewangeliczny sugeruje, że On wzniósł się do góry i uczniowie stracili Go z oczu. Ale proszę sobie dzisiaj skorygować to pojęcie. My ziemianie zawsze musimy mówić pojęciami ziemskimi — ale niebo (i to dzieci przedszkol­ne nawet bardzo łatwo pojmują) jest tam, gdzie jest Bóg. Niebo jest rzeczywistością dynamiczną. Niebo jest miejscem, gdzie jest Bóg i gdzie z Bogiem można się spotkać. Więcej: gdzie można spotkać się w Bogu przez Chrystusa ze wszystkimi ludźmi — bez podziału, bez napięć, bez paradoksów jakie tutaj na tej ziemi każdy dzień nam przynosi.
Dzisiaj wspominamy, że Chrystus wstąpił do nieba — ale również że został z nami i że nasze wznoszenie się ku niebu (za Głową całe Ciało) dokonuje się poprzez coraz bardziej ścisły i zażyły związek osobowy z Nim. Kto tutaj na ziemi, wierząc w Jego obecność w Eucharystii, po­trafi nawiązać z Nim kontakt żywy, osobisty i przyjazny — już zaczyna smakować klimat nieba. I im bardziej smakuje ten klimat, tym głębiej może w niebo wchodzić na tej ziemi. Tak jak Matka Jezusa, tak jak święci, którzy w swoim życiu powtórzyli życie Jezusa. A kiedy doj­rzeje człowiek w pełni, kiedy umrze w pełni i zmartwychwstanie w peł­ni, wtedy jest w niebie.
Oto ta wielka wizja chrześcijańska, którą my wszyscy żyjemy i którą tutaj przy ołtarzu realizujemy najściślej! W jej kontekście rozumiemy lepiej, co znaczy Komunia święta, czyli wspólnota z Chrystusem i z braćmi — i jak bardzo trzeba po tej drodze iść, aby dotrzeć do tego, co wyraża misterium dzisiejszego święta. Nie tylko wznosi nam ono oczy i serca w górę, ale wskazuje na ziemię, gdzie się to zaczęło, dokonuje i dojrzewa: spotkanie osobowe z Chrystusem.
Jest maj. Odprawimy nabożeństwo majowe. Jeszcze raz wspólnie w tym roku odśpiewamy litanię. Będziemy mówić: Dornie Złoty, Arko Przymierza, Przybytku Ducha Świętego, Przybytku Chwa­lebny... Wszystkie tytuły, które nam o tej samej tajemnicy mówią: Mat­ka Jezusowa jest modelem człowieka, który w pełni zrealizował kontakt osobisty z Bogiem. Żydzi przez wiele lat budowali świątynię jerozolim­ską, która została zburzona. Ona pozwoliła świątynię zbudować w sobie. Ona była świątynią i jest świątynią. I każdy człowiek za Jej przykładem ma być świątynią we wspólnocie przy ołtarzu i w pojedynkę w życiu, żeby dokoła niego narastała nowa świątynia żywa, której kamieniem wę­gielnym jest Chrystus.
Świątynię jerozolimską zniszczyła historia, ludzkie życie się rozpa­da — ale świątynia żywa w nas trwa. I tu jest moc niezłomna i niezwy­ciężona chrześcijaństwa, które z misterium Wniebowstąpienia czerpie optymizm i nadzieję na to życie pełne biedy, udręczenia, trosk, niepo­koju, kiedy pielgrzymujemy ramię przy ramieniu, wspólnie, ku Ziemi całkowitej wolności. Idziemy ku niej — ale dzisiaj już ją mamy w za­datku.
Dzisiejsze święto jest świętem nadziei i optymizmu, ale i świętem przestrogi dla tych, którzy dom budują na piasku i bez Pana. ,,Jeżeli sam Pan domu nie zbuduje, daremnie nad nim robotnik — czy rzemieśl­nik, czy naukowiec — pracuje" (Ps 126, 1).
W przyszłą niedzielę jest uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Niech to obwieszczenie będzie punktem wyjścia do naszego rozważania. Proszę tak przez moment porównać dwie postawy — postawę apostołów i naszą w oczekiwaniu na to wydarzenie.
Oczywiście, apostołowie byli bardzo blisko Chrystusa, chodzili z Nim przez trzy lata. Kilku z nich przeszło drogę krzyżową, byli — poprzez Jana — przy Jego śmierci, rozmawiali z Nim po zmartwychwstaniu, do­tykali Jego uwielbionych ran. A potem byli wszyscy razem w dniu wnie­bowstąpienia i widzieli, jak zniknął sprzed ich oczu. I wtedy zrozumieli to wszystko, co z tym wydarzeniem było związane, kiedy Chrystus mó­wił: potrzeba, abym odszedł, ale wrócę i ześlę wam Ducha Świętego, który zostanie z wami do końca.
Po dwóch tysiącach lat uczniowie Jezusa Chrystusa znów się zbie­rają. Wspominamy te same wydarzenia, które były z takim entuzjaz­mem dyskutowane, rozważane, powtarzane i przepowiadane przez uczniów. Uczestniczyliśmy niedawno w Wielkim Poście w rozważaniu Męki Chrystusa, przypominaliśmy, odświeżaliśmy sobie te wydarzenia. Potem trzy dni — Piątek, Sobota, Niedziela — wydarzenia paschalne, zwłaszcza wielkosobotnie: ogień zapalony na nowo, symbol nowego świa­tła czy nowego życia, które się rodzi z wody i z Ducha Świętego podczas chrztu i prowadzi do Eucharystii, jak wielkosobotnia msza nam przy­pomniała. A potem już — dzień Wniebowstąpienia. Może nawet nie za­uważyliśmy go, jak nie zauważamy innych zniesionych świąt. Jakby to było, gdyby na naszych oczach znikał... może nie sam Chrystus, ale ja­kiś święty, jak ongiś Eliasz — jak byśmy biegli patrzeć, co się dzieje! Ale kto miał wiarę, to przeżywał to samo. Bo symbolika liturgii też nam to przypomina i treść czytań relacjonuje to wydarzenie dość szczegółowo.
A teraz jesteśmy w tym samym okresie, w którym byli apostołowie, kiedy dzień po dniu zbierali się w Wieczerniku — w tym samym Wie­czerniku, gdzie była odprawiona Ostatnia Wieczerza — razem z Matką Jezusową i czekali na zesłanie obiecanego Parakleta, Pocieszyciela. Tego, który miał dać im światło, w którym mieli zrozumieć to wszystko, czego jeszcze nie rozumieli. Bo jeszcze wszystkiego nie rozumieli.
My też jeszcze wszystkiego nie rozumiemy. Wczoraj miałem wykład do młodych ludzi, którzy za dwa czy trzy tygodnie przyjmą sakrament małżeństwa. Taki jest teraz zwyczaj, że przychodzi pięćdziesiąt par mał­żeńskich i mówi się do nich konferencję. Starałem się im powiedzieć — bo taki był temat — na czym polega sakramentalność małżeństwa. Co to znaczy, że małżeństwo jest sakramentem, że nie jest tylko kontrak­tem, że nie jest też tylko — tak jak to było w prawie rzymskim — zawarciem paktu, zawarciem układu małżeńskiego wobec Boga. Ale że jest sakramentem. Co to znaczy, że jest sakramentem? Tak się patrzyłem po tych twarzach i czułem się prawie tak, jak Paweł na Areo­pagu... "Lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Obja­wiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była" (J 17, 25—26). Aby miłość Ojca, który umiło­wał swojego Syna, była w nas. I ta przychodząca na świat miłość Ojca do Syna w nas jest Duchem Świętym, który nas z powrotem pociąga ku Ojcu. „Na dowód tego, że jesteście synami — pisze św. Paweł — Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Oj­cze!" (Ga 4, 6). A jeśli taka miłość staje się duszą naszej modlitwy, to jakie muszą być owoce takiej miłości w odniesieniu do naszych bliź­nich? Znacie może takie przypadki, kiedy palącą świecę trawi ogień — nie ma ona prawa wymagać, by pozostała w całości, ale to co z niej ubywa, płonie nadal w innych.
Myślę, że to nie było za trudne rozważanie. Teoretycznie nietrudne. Ale praktycznie? Świadomość tego i życie tym chyba nie jest proste. I na tym polega przygotowanie do Zesłania Ducha Świętego: prosić po­kornie, aby nam dał cząstkę tego światła, które potrafi dać nam zrozu­mieć to, o czym tu mówimy, zrozumieć mowę Jezusa do nas. Jest ona wieloraka, a jej cel jeden — stać się ciałem w nas, jak to za chwilę bę­dzie w tej obecnej mszy świętej.
Dziękujmy Bogu przez Chrystusa za ten wielki dar rozumienia mi­sterium Chrystusa, który wstąpił do nieba — i został, bo nie jest związany kategorią ani czasu, ani przestrzeni. On jest — a my do Niego się przybliżamy, jednoczymy się z Nim i przez Niego jesteśmy. Trwamy. Jeżeli trwamy w miłości i jeśli przyjmujemy Jego Ciało.


maja 30, 2019

7. Niedziela Wielkanocna (C) - Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

7. Niedziela Wielkanocna (C) - Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego
Był ciepły majowy dzień. Zmartwychwstały Jezus rozmawiał z radującymi się Jego obecnością uczniami. W pewnym momencie uniósł się w górę na ich oczach i wstąpił do nieba. Wpatrującym się w Niego wydawało się, że obłok zabrał Go im sprzed oczu. Od tamtej chwili nie widzieliśmy Go...
Dnia 12 kwietnia 1961 roku Jurij Gagarin jako pierwszy czło­wiek odbył lot w przestrzeń kosmiczną. Kiedy po półtoragodzin­nym locie powrócił na ziemię, miał wyznać, że Bóg nie istnieje, ponieważ nie widział Go tam. Kiedy w przestrzeń kosmiczną udali się następnie Amerykanie, po powrocie pytani o to, czy widzieli Boga - odpowiadali, że też Go nie widzieli, ale zaraz dodawali, że na każdym kroku odczuwali Jego obecność.
Pan Jezus wstąpił do nieba tak, jak przyszedł na ziemię - bez rozgłosu. Zasiadł po prawicy Ojca, skąd bezustannie zlewa na nas swe łaski. To dzięki Niemu korzystamy z darów Ducha Świętego i Eucharystii. To dzięki Niemu możemy stale jednać się z Bogiem. Chrystus jest zasadą naszego życia - poza Nim jest już tylko pust­ka. W przestrzeń kosmiczną udawały się kolejne załogi Sojuza i Apollo. Coraz dłużej pozostawały w górze, badając nieznany wcześniej świat. Po powrocie na ziemię ich odpowiedzi pozosta­wały te same. Zgodnie twierdzili, że nie widzieli tam Boga. Jedni wyciągali z tego wniosek, że nie istnieje, drudzy - że Go tylko nie widzieli. A Chrystus zasiada w niebiosach jako Pan wszechświata. Ojciec „posadził Go po swej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem" (Ef 1, 20-21). Wszystkie potęgi świata zostały poddane pod Jego stopy. Ludzie spierają się o to, czy istnieje, a On niepodzielnie panuje nad całym kosmosem.
Niemożność ujrzenia chwalebnego Chrystusa w przestrzeni kosmicznej nie zaprzecza Jego istnieniu. Bóg jest Bogiem właśnie dlatego, że przekracza ten świat i nasze wyobrażenia o Nim. Staje się zatem oczywiste, że jeżeli nie ogarniamy Wszechświata, to tym bardziej jego Pana. Gdyby Rosjanie i Amerykanie zobaczyli w przestrzeni kosmicznej Chrystusa, jakże małym musiałby być Bogiem. Przecież oni zaledwie wyszli poza ziemską atmosferę. Oddalili się od powierzchni Ziemi o jedyne 300 km. To tyle, co z Warszawy do Krakowa czy Poznania. Cóż to jest 300 km w ko­smosie? Do samego tylko Księżyca jest z Ziemi tysiąc razy dalej. A co tu mówić o 150 min km do Słońca! Oni oddalili się od Ziemi o jedyne 300 km, a Wszechświat, o jakim obecnie wiemy dzięki teleskopowi Hubble'a, nie ma wciąż końca 15 mld lat świetlnych od Ziemi.
Z nieujrzenia w kosmosie chwalebnego Chrystusa nie można wyciągać wniosku, że nie istnieje. To pochopna konkluzja. Jakim bowiem narzędziem jest wzrok czy rozum, aby przy ich pomocy wyrokować o istnieniu Tego, którego nie ogarnia Wszechświat? Ludzie popełniają dziecinny błąd, kiedy życzą sobie, aby Bóg był na miarę ich wyobrażeń o Nim. Czynią wtedy Boga małym jak oni sami.
Antoine de Saint-Exupery w książce Twierdza, będącej zapi­sem życiowych spostrzeżeń, doświadczeń, modli się następująco: „Panie, mówiłem, tam na gałęzi drzewa siedzi kruk. Rozumiem, że Twój majestat nie może się zniżyć do mówiącego. Lecz ja potrze­buję znaku. Gdy skończę moją modlitwę, spraw, aby ten kruk od­leciał. To będzie jakby skinienie w moją stronę na znak, że nie jestem zupełnie sam na świecie... I patrzyłem na ptaka. Ale on siedział nieruchomo na gałęzi". I po chwili modli się dalej: „Panie, masz słuszność. Twój majestat nie może się zniżyć do moich żą­dań. Gdyby kruk odleciał, byłbym jeszcze smutniejszy. Bo taki znak byłby znakiem danym mi przez kogoś równego (...). Oddaw­szy cześć, wróciłem. Lecz wtedy właśnie moja rozpacz ustąpiła miejsca nieoczekiwanej radości...". Rozpacz ustąpiła miejsca rado­ści w momencie, kiedy uznał istnienie kogoś większego od siebie, w kim mógł złożyć ufność i znaleźć ucieczkę. Uznawszy majestat Boga, doświadczył Jego wszechmocy.
Bracie i Siostro! Kiedy będziesz chciał, aby Bóg był na twe usługi, uczynisz Go tak małym, że nie dostrzeżesz Go w Jego wielkości; będziesz Go szukał jak ten, kto przeglądając mapę pół­nocnej Afryki, odczytuje stolice państw i inne drobniejsze nazwy, a przeoczą zapisaną dużymi, lecz rozstrzelonymi literami nazwę „Sahara". Nie zdajemy sobie nieraz sprawy z tego, że sprowadza­nie Boga do naszych wyobrażeń i oczekiwań staje na drodze Jego poznaniu i obraca się przeciwko nam. Najpierw tworzymy sobie obraz Boga na nasze podobieństwo, czynimy Go małym, a później dochodzimy do wniosku, że taki bóg nie może istnieć. Bo i fak­tycznie taki bóg nie istnieje. A zatem go odrzucamy. W ten sposób działamy na własną szkodę - sami doprowadzamy się do zwątpień czy nawet niewiary. Zamiast pomniejszać Boga, musimy sami się uniżyć. Boga nie doświadczymy wtedy, kiedy będziemy usiłowali Go wtłoczyć w nasze schematy, bo On wykracza poza nie, ale kie­dy otworzymy się na Jego wielkość.
Sporo lat temu (nie pamiętam ile) oglądałem w telewizji wy­wiad z generałem Mirosławem Hermaszewskim, pierwszym Pola­kiem w kosmosie. Wyznał, że przed lotem był zachwycony ludz­kimi osiągnięciami technicznymi, był pod niebywałym wrażeniem potęgi ludzkiej myśli, lecz podróż w kosmos odmieniła go. Tam w górze uświadomił sobie małość tego, co zachwycało go na ziemi. Powiedział, że z technika stał się humanistą. Zapytany na koniec wywiadu, czy wierzy w Boga - odparł, że wierzy. Jeżeli dobrze zrozumiałem, lot w kosmos pomógł mu w Jego odkryciu. Chociaż nie widział w przestrzeni kosmicznej zasiadającego w chwale Chrystusa, dostrzegł Go umysłem i sercem. Z wielkości bowiem wszechświata poznaje się jego Pana.
Pewność siebie gubi i sprowadza na manowce, gdyż pycha i zarozumiałość zaciemniają jasny umysł. Mrówka, przykładowo, nic nie wie o kuli ziemskiej i gdyby umiała myśleć, mogłaby dojść do wniosku, że kula ziemska nie istnieje, gdyż jej nie ogarnia. Fakt, że jej nie ogarnia, doprowadziłby ją do konkluzji, która okazałaby się całkowicie fałszywa dla istot znajdujących się na wyższym poziomie ewolucji, jak człowiek. Odrzuciłaby istnienie planety Ziemia, a jej życie jest możliwe tylko dzięki temu, że ona istnieje. Ludzie postępują nieraz podobnie względem Boga: sądzą, że nie istnieje, bo nie są w stanie Go zrozumieć. Człowiek musi zachować dystans względem własnych władz poznawczych. A im bardziej wydaje mu się, że wszystko wie, tym bardziej błądzi, gdyż miarą rozumu „mrówki" wyrokuje o świecie, którego nie ogarnia. Krótkosiężne jest ludzkie myślenie! Rozum może doprowadzić do przekonania o istnieniu Boga, lecz nie może wyrokować o Jego nieistnieniu.
Stanisław Lem w swej powieści science-fiction Obłok Magel­lana opisuje podróż statkiem kosmicznym na najbliższą poza Słoń­cem gwiazdę Alfa Centauri. W trakcie ponad ośmioletniej podróży, w jedną stronę - z połową prędkości światła, pasażerowie zmagają się z różnymi trudnościami. Bohaterem jest lekarz, uczestnik wy­prawy, o którym nie można powiedzieć wiele dobrego. Nowe i trudne doświadczenie pomaga mu dojrzeć emocjonalnie i odkryć wartość miłości i przyjaźni. Odkrywa świat wartości duchowych, wcześniej niedostrzeganych. Ten przykład podpowiada, że od cza­su do czasu należy wybrać się w daleką podróż, wypuścić się w nieznane, aby ujrzawszy nieco inny świat, nie myśleć, że poza własnym już nic innego nie istnieje. Wszystkim nam potrzebny jest łyk świeżego powietrza.
Carlo Carretto w książce Cammino senza fine pisze, że kiedy był młodzieńcem, dostrzegał Boga we wszechświecie, w wieku średnim widział Go już w drugim człowieku, a kiedy się zestarzał, zaczął Go odczuwać w sobie samym. Ileż w tych słowach prawdy! Z każdym dniem Bóg staje się nam coraz bliższy. Młodość ma w sobie rozmach i zachwyca się wielkością, ale przeoczą często drobne, choć ważne rzeczy. Wiek średni przejawia się już dojrzało­ścią i wrażliwością, która docenia drobne sprawy i umie się nimi cieszyć. Nie szuka szczęścia w zaświatach - znajduje je wokół siebie. Ale to dopiero na starość czy w chorobie, kiedy wreszcie uznajemy swą niemoc, dopuszczamy do siebie Boga. Wtedy staje się nam taki bliski, odczuwamy Go w sobie. Nie musi nas zabierać w przestrzeń kosmiczną, bo On jest tam, gdzie my jesteśmy - jest w nas. Wpatrujemy się dziś w niebo. Dostrzegamy jedynie płynące po nim obłoki. Nie widzimy Chrystusa, lecz nie potrzebujemy do­wodów na to, że zasiada w chwale Ojca. Doświadczamy Go i od­czuwamy na każdym kroku. My Go nosimy w sercu, dlatego jest wszędzie tam, gdzie my jesteśmy. Inaczej musielibyśmy Go szukać po całym Wszechświecie - z latarką w dłoni. On zaś nie każe się szukać w nieogarnionym kosmosie. W każdej chwili wychodzi nam naprzeciw w udzielonym darze Ducha Świętego, w Euchary­stii i w tylu innych łaskach, których nieraz nie doceniamy. Oczeku­je zaś od nas, abyśmy się na Niego otworzyli, a wtedy wypełni nasze życie sobą - niezmąconym szczęściem.
Nie umiemy powiedzieć, jak wielki jest Bóg, ale możemy pojąć coś z Jego wielkości. To wielkość, która jednym rzutem ogarnia cały Wszechświat i nie przeoczą żadnego ziarnka piasku. Bo wiel­kość poznaje się po tym, jak małe rzeczy potrafi dostrzec i docenić. Nawet nasze najdrobniejsze sprawy mają wartość w Jego oczach. On nie zadziwia świata swą wielkością i potęgą - przytłoczyłby go sobą. Usuwa się jakby w cień. Czyni to z miłości do nas, a wielu sądzi na tej podstawie, że nie istnieje. Bóg zadziwia świat tym, że w swej wielkości potrafi być uniżony, delikatny, wyrozumiały. Żaden władca nie zyska szacunku okazywaną siłą - wzbudzi tylko lęk u poddanych. Zyska zaś szacunek i miłość tym, że będzie im bliski w swej wielkości. Wtedy poczują, że jego wielkość jest także ich wielkością. Nie będą się jej bali, lecz będą się nią cieszyli ra­zem z nim. Bóg pozwala nam uczestniczyć w swej wielkości, po­zwala się nią cieszyć, co daje nam poczucie bezpieczeństwa, które rozprasza niepokój, lęk czy przygnębienie. Czyni znacznie więcej, niż nasze dziecinne życzenie, aby kruk odleciał. Bracie i Siostro! Nie dostrzeżesz wzrokiem chwalebnego Chrystusa, nie ogarniesz Go rozumem, ale możesz Go doświadczyć w swym życiu. Wiara wspomagana rozumem pozwala tylko w części wniknąć w tajemni­cę Boga, ale sercem możesz Go doświadczyć w pełni. Przy naj­większym wysiłku poznasz Boga tylko w części, a przy odrobinie dobrej woli doświadczysz Go w pełni. Temu zaś, kto doświadcza Chrystusa, wystarcza On sam. Bo czegóż może brakować temu, kto ma Boga? I chociaż wielu chciałoby ujrzeć chwalebnego Pana, to doświadczenie Go w sobie zapewnia większe szczęście. To, że od chwili, kiedy Jezus wstąpił do nieba, nie widzieliśmy Go więcej, niczego nie ujmuje naszej więzi z Nim. Ona opiera się na doświadczaniu Chrystusa w życiu. I całe szczęście, że nie widzimy Jezusa, a tylko doświadczamy Jego obecności. Gdybyśmy Go bowiem ujrzeli na oczy, nie byłby nam tak bliski, jak wtedy, kiedy odczu­wamy Go w sobie.
Spór o to, czy chwalebny Chrystus zasiada po prawicy Ojca toczy się od dwóch tysięcy lat i będzie trwał nadal, aż pewnego pięknego dnia powróci tak samo, jak uczniowie widzieli Go wstę­pującego do nieba. Wtedy ujrzą Go wszyscy, Jego wyznawcy i przeciwnicy, dobrzy i źli, ale doświadczą Go tylko ci, których Jego przyjście ucieszy. Amen.


maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) - „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę".

6. Niedziela Wielkanocna (C) - „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę".
„Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykaza­nia" - przypomina Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Spróbujmy spojrzeć dziś na te Dziesięć Bożych Słów, zapisanych na kamien­nych tablicach, oczami Pana Jezusa. On bowiem został posłany przez Ojca - jak potwierdza w innym miejscu, nie po to, żeby znieść Prawo, ale je wypełnić. Kazanie na Górze, Osiem Błogo­sławieństw, nazywane chrześcijańskim kodeksem świętości, nie unieważnia Dekalogu, ale zawiera go w sobie. Doprowadzenie do wypełnienia nie oznacza przecież obalenia, tylko pójście dalej i wyżej na drodze duchowego wzrastania.
Słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii mówią nam, że za­chowywanie przykazań jest dowodem wiarygodności i autentycz­ności naszej przyjaźni z Nim. Przyjaciel to przecież ktoś, komu się ufa, kto chce wyłącznie naszego dobra, kto nigdy nie zawodzi. Od przyjaciela dostajemy zawsze to, co najlepsze, bezcenne dary serca z certyfikatem najwyższej jakości. Pan Jezus swoją miłość do człowieka potwierdził na Krzyżu, pozwolił, by przebito mu Boskie serce, bo w tej ranie jest nasze zdrowie, nasze uwolnienie z du­chowej niewoli grzechu. A czy my dziś odpowiadamy Panu Jezu­sowi miłością, poddając w wątpliwość, w duchu relatywizmu, ważność i wartość poszczególnych przykazań? Czy nie kwestionu­jemy w ten sposób Jego miłości do nas?
Jakże często można dziś usłyszeć opinie w rodzaju: przykaza­nia ograniczają moją wolność, bo tyle w nich zakazów i nakazów, w których przeważają zdania w formie przeczącej: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną, Nie wzywaj imienia Pana Boga Twego nadaremno, Nie kradnij, Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu itd. W ten sposób patrzącym na przy­kazania pewien rabin odpowiedział: „Wszystkie przykazania za­wierają się w jednym zakazie: Nie powracaj do ziemi niewoli". Bóg ofiarował ci kodeks prawdziwej wolności, dał możliwość rozerwania kajdan zniewolenia grzechem. Z wielkiej miłości i za­troskania o twoje prawdziwe dobro, o twój rozwój i twoje dobre relacje do innych. Uczynił cię wolnym, ofiarowując Kartę wolno­ści - Dekalog. Przykazania są więc Bożą gwarancją ludzkiej wol­ności ducha.
„Zadajmy sobie - pisze Allessandro Pronzato - pytanie: w jaki sposób pojmujemy posłuszeństwo przykazaniom? Jako uciążliwą daninę czy nadzwyczajną możliwość? Jako prawo czy Ewangelię (Dobrą Nowinę)? Znosimy przykazania, czy też dziękujemy Bo­gu, że nam je podarował?".
Zachowując więc Boże przykazania nie tylko rozwijamy się we właściwym kierunku, nie tylko bronimy się przed złem i nieszczę­ściem, ale jednocześnie okazujemy nasze posłuszeństwo względem Boga. Dziś słowo posłuszeństwo, nawet wśród katolików zwie­dzionych ideologiami, zamazującymi oblicze prawdziwego Boga, jest fałszywie rozumiane. Posłuszeństwo Bogu jest bowiem wybo­rem wolnej woli, która wybiera dobro i odrzuca zło. Dzięki łasce Bożej, życiu sakramentalnemu człowiek pielęgnuje swoje zdrowe sumienie i nie zatraca zdolności odróżniania dobra i zła.
Warto zapytać, czy z tego powodu, że ludzie nie zachowują Bożych przykazań, ignorują je, wyśmiewają bądź wybierają tylko te, które im pasują, świat i życie na ziemi stają się lepsze? Wiek XX, wiek ludobójstwa na niespotykaną w historii skalę, obozy koncentracyjne, Hiroszima i Nagasaki są tragicznymi dowodami deptania Bożych przykazań. A dziś? Powiększająca się fala patolo­gii rodzinnych, wzrastająca liczba dzieci z rozbitych domów, coraz większa liczba młodych ludzi dopuszczających się przestępstw, zażywających narkotyki. To smutne konsekwencje życia tak jakby Boga nie było, bez wsłuchiwania się jego Mądrość i Miłość, zapi­saną m.in. w Bożych przykazaniach.
Im dalej od Boga tym bliżej do nieszczęścia. Choć oczywiście człowiek chętnie ulega złudzie chwilowej sztucznej radości. Poku­sa władzy, sławy, rozbudzone apetyty konsumpcyjne stoją często za wielkim dramatami ludzkości.
Jednym z nich jest Kainowa zbrodnia, której doświadczyli nasi bracia w Katyniu, Charkowie i Miednoje i innych miejscach na „nieludzkiej ziemi". System zorganizowanego zła, sowiecki system władzy opartej na ideologii bez Boga, prowadzi nas dziś nad groby, na cmentarz wojenny w Miednoje. Przypomina nam o ofierze funkcjonariuszy Policji, poniesionej dla naszej Ojczyzny. Zginęli tylko dlatego, że byli Polakami, kochającymi Boga i Ojczyznę, a więc nie rokującymi nadziei na reedukację w duchu sowieckiego bezbożnictwa. I choć przynależeli do tej samej rodziny narodów słowiańskich, to przecież brat Słowianin nie zawahał się przed „Kainową zbrodnią". To musi być przestrogą dla nas Polaków, Europejczyków, obywateli świata, aby nie budować stosunków między narodami, w których słaby będzie zdominowany przez mocnych, aby nie tworzyć relacji opartych na „Kainowym prawie". Właśnie na tym polegał dramat i szataństwo komunizmu, który człowieka chciał oderwać od wiary, zdeprawować sumienia do tego stopnia, żeby przestało rozróżniać dobro od zła. Bo gdy czło­wiek zagłuszy swoje sumienie, nie ma już żadnych zahamowań. Wtedy wystarczy się schować za rozkazem, za nieludzkim syste­mem, za machiną zbrodni. I w ten sposób uciekać od odpowiedzialności za ogrom zła, zbrodni, okrucieństwa, krzywd wyrządzo­nych bliźnim.
Słowa Jana Pawła II o tej niewinnej śmierci są dla nas szcze­gólnym przesłaniem i przestrogą: „Tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w Katyniu, Charkowie i Miednoje, są rozdziałem w martyrologium polskim, który nie może być zapomniany. Ta żywa pamięć powinna być zachowana jako przestroga dla przy­szłych pokoleń".
Powtórzmy słowa zawierzenia ofiary życia Policjantów II RP w Miednoje sercu najlepszej Matki, naszej Pani Jasnogórskiej: Królowo Polski, Jasnogórska Pani - Matko Boga i ludzi, klęcząc u stóp Twego tronu, w imieniu dzieci, wnuków i prawnuków oraz ludzi dobrej woli zawierzamy Tobie naszych Ojców, obrońców ludzkiej godności. Przez Twoje wstawiennictwo Maryjo, Matko Jezusa Chrystusa prosimy o miłosierdzie dla wszystkich, którzy byli wierni Polsce do końca. Przyjmij pod swoją opiekę trzynaście tysięcy Policjantów II Rzeczypospolitej Polskiej, na których so­wieccy komuniści dokonali najokrutniejszej zbrodni wojennej, mordując jeńców, łamiąc w ten sposób wszelkie prawa boskie i ludzkie. Zginęli, bo ponad swoje życie umiłowali Ojczyznę Pol­skę. Bronili wiary Twego Syna, a naszego Boga, sprzeciwiali się zniewoleniu narodów. Przyjmij, Królowo Polski, ich ostatnie my­śli, łzy i tęsknoty, ostatnią modlitwę i lęk przed śmiercią. Zawie­rzam ich Tobie, Maryjo Królowo Polski.
Dziękujmy Chrystusowi, że objawił nam jak dobry jest Bóg: „Głosie Chrystusa, wołaj na nas, gdy oddalamy się od Ciebie. Oczy Chrystusa, patrzcie na nas, kiedy potrzebujemy odwagi i otuchy. Dłonie Chrystusa, namaśćcie nas, kiedy czujemy się słabi i udrę­czeni. Ramiona Chrystusa, podnieście nas, kiedy potykamy się i upadamy. Serce Jezusa, pomóż nam kochać innych, tak jak Ty nas ukochałeś". Amen.


maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) – Pokój mój daję wam

6. Niedziela Wielkanocna (C) – Pokój mój daję wam
Jest w Działoszycach, skąd Moskal ruszył na Kościuszkę pod Rac­ławicami, stary kościół. Warto go odwiedzić zanim się stanie sławny. Po prawej stronie schodami w dół schodzi się do kaplicy Męki Pańskiej. Być może pod wpływem niedalekich miechowskich Bożogrobców powstało tu przedziwne sanktuarium. Zebrano razem figury ukazujące jak Pan Jezus dla nas cierpiał rany. Jest więc naturalnej wielkości malowana figura kamienna Chrystusa rozmodlonego w Ogrójcu, jest ogromny w drewnie rzeźbiony Biczowany obejmujący ramionami słup, jest także Pan Jezus złożony do grobu. Wszystko to teraz jakby zapomniane. Kwiaty zwiędły i przyschły. Pusto tutaj i cicho...
Bo teraz jest ciągle Wielkanoc i jej kolejne niedziele niosą w Liturgii teksty biblijne, które na nowo pomagają nam wniknąć w przeżycia pierwszych świadków i umocnić się ich wiarą, że ON żyje.
A to nie było od początku takie oczywiste. Najpierw było zdumienie i przestrach. Według św. Marka te trzy kobiety po prostu uciekły od pustego grobu zdumione i przerażone... nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały (Mk 16, 8).
Bardzo dobrze je rozumiemy. My też nie bez lęku myślimy o śmierci, chociaż jest to zawsze los innego człowieka. Nie wiemy, czym jest śmierć... Jakże możemy pojąć, czym jest zmartwychwstanie.
Nie ma objawień masowych. Chrystus zmartwychwstały nie przemawia do tłumów, jak przedtem nad jeziorem Genezaret. Są spotkania z najbliższymi, z wybranymi.
Maria Magdalena klęczy przed grobem, płacze, bo jak to: zabrano Pana i nie wiadomo, gdzie go złożono. Wystarczy jedno słowo: „Mario" i niepokój zmienia się w pewność. Biegnie jak szalona radością: „Widziałam Pana" Pokój tobie, Magdaleno!
Chodzi Piotr nękany wspomnieniem tej nocy strasznej: "Nie znam tego człowieka". I oto przychodzi dzień, gdy usłyszy trzykrotne pytanie: „Czy ty mnie kochasz?" Jedyna aluzja do trzykrotnego zaprzaństwa. Pełna rehabili­tacja, uspokojenie. Więcej: „Paś baranki moje". Pokój tobie, Piotrze!
Szarpał się przez cały tydzień Tomasz: że też mnie wtedy nie było z apostołami, gdy On przyszedł. Doczekał się jednak dnia ósmego: Wyciągnij rękę, dotknij, nie bądź niedowiarkiem". Nie będę dotykał, już wierzę. Pokój tobie, Tomaszu!
Ten wielki dar przyniósł Jezus swoim uczniom: POKÓJ WAM, gdy wszedł mimo drzwi zamkniętych.
Ten wielki dar zapowiedziany na Ostatniej Wieczerzy: Pokój mój zo­stawiam wam, pokój mój daję wam" (J 14, 27)...
Jak echo powtarza się to życzenie Chrystusowego pokoju w każdej Mszy Św.. zanim przyjmiemy Ciało Pańskie. Powtarza się z poleceniem: „Przekaż­cie sobie"...
I przekazujemy znakiem: ukłonem głowy, uśmiechem, uściskiem dłoni. Wiemy, że to coś więcej, niż znak. to gotowość, by się podzielić, by uznać, że ten człowiek stojący obok, choć może nieznany mi osobiście, nie jest mi obcy. Dużo wiem o nim, on o mnie też wie. Przed chwilą wspólnie wołaliśmy do jednego Boga „Ojcze nasz", jesteśmy z tej samej rodziny. Pokój Jezusowy został dany całemu Kościołowi i za pośrednictwem Kościoła mogą go inni otrzymać. On sprawia, że Kościół może stać się wspólnotą, mimo ogromnego zróżnicowania swoich członków.
O tej jedności, mimo różnic, opowiadał nam dzisiaj fragment z Dziejów Apostolskich.
Dla nas tamten przedmiot sporu może być niezrozumiały, ale wtedy to był problem niesłychanie trudny. Chodziło bowiem o to, w jaki sposób przyjmować do Kościoła tych. którzy nie byli pochodzenia żydowskiego, a więc Greków. Rzymian, Syryjczyków. Po prostu pogan.
Apostołowie i pierwsi uczniowie wszyscy byli spadkobiercami pierwszej obietnicy. Byli synami Abrahama. Nosili na swym ciele znak zawartego przymierza: obrzezanie. A teraz zjawiają się wyznawcy nowi spoza kręgu izraelskiego wtajemniczenia. Jak ich przyjmować? Zdania były podzielone. Jedni, tak zwani żydujący żądali, aby pogan przed chrztem obrzezać i przyjąć formalnie do Synagogi. Paweł i Barnaba byli innego zdania. Twierdzili, że dla pogan wystarczy wiara, iż Jezus jest Panem i Zbawicielem, by mogli być chrzczeni. I tak spór rozstrzygnięto. Dekret apostolski postawił jednak chrześcijanom pochodzenia pogańskiego warunek drugorzędny natury kulinarnej. Poganie mają się mianowicie powstrzymać od spożywania mięsa ze zwierząt uduszonych, bo mogła tam pozostać krew, a tego żaden wierzący Żyd przełknąć nie mógł. Chodziło więc o to, aby chrześcijanie zarówno pochodzenia żydowskiego jak i pochodzenia pogańskiego mogli ze sobą bez wstrętu usiąść przy jednym stole. A wiadomo, że wtedy Eucharystia kończyła się agapą, wspólnym posiłkiem.
Nie można siadać przy jednym stole, gdy nienawiść lub wstręt dzieli... Czyż nie jest dzisiaj także znakiem jedności to, że zbieramy się w kościele na niedzielną Mszę św. wokół stołu. Stołu Słowa Bożego i stołu Eucharystii.
To prawda, że można się spotkać ze Słowem Bożym nie przychodząc do kościoła. Pismo św. jest w naszych domach i coraz więcej ludzi sięga po nie, szukając w natchnionych słowach kontaktu z Bogiem.
To bardzo piękne, ale chyba wciąż jeszcze najbardziej masowym uczestnic­twem jest słuchanie wybranych fragmentów Biblii właśnie w kościele. Kiedy czytam Ewangelię i widzę stojących ludzi, mam wrażenie, że wszystko jest, jak wtedy. Oto Jezus mówi do swoich uczniów, jak w Nazarecie, jak nad Morzem Tyberiadzkim, jak w Kafarnaum... Nawet, gdy czytany jest dłuższy fragment, nikt nie siada, wszyscy stoją, bo Słowo Pańskie rozbrzmiewa. Wiem o tym, że także ci, co uczestniczą we mszy transmitowanej przez radio, również zachowują taką postawę, jakby byli w kościele.
Dziś Pan Jezus zachęca nas wszystkich zebranych tu w kościele świętok­rzyskim i przy odbiornikach radiowych nie tylko do uważnego słuchania, ale i do zachowania tego. cośmy usłyszeli. I zapewnia nas o wspólnocie z Ojcem i Duchem Świętym, gdy zachowamy słowa Jego.
Tak trzeba słuchać Ewangelii, ciągle na nowo, nawet gdy treść jej znamy na pamięć, ciągle ufając, że każdemu z nas ma Pan Jezus do powiedzenia coś ważnego, co tylko dla mnie jest przeznaczone. Bo On nawet wtedy gdy mówił do tłumów, mówił prosto w serce każdego człowieka, wiedział bowiem, co się dzieje w człowieku.
Stół Słowa Bożego jest znakiem zjednoczenia. „Błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je".
Pokój zostawiam wam, słuchającym - nie tak jak daje świat, ja wam daję Tego pokoju, który Chrystus zostawił - życzył Papież, gdy stanął po raz wtóry na polskiej ziemi: POKÓJ TOBIE POLSKO. OJCZYZNO MOJA wołał już na Okęciu w pierwszych słowach powitania. A jaki był wtedy pokój, to pamiętamy.
Sceneria wjazdu Ojca świętego do Warszawy budziła głośne sprzeciwy. Wóz papieski z uzbrojonymi komandosami, jakby Papieżowi w kraju rodzinnym groziło niebezpieczeństwo od własnych braci. Ale był stan wojenny i takie obowiązywały zasady gry.
W tę sytuację pełną napięć i bolesnych ran tchnął Jan Paweł II życzenie pokoju. Wtedy mogło się wydawać, że to tylko pobożne życzenie. Ale już trzecia pielgrzymka przebiegała w innej atmosferze. A dziś niektórzy przecierają oczy, czy aby to wszystko, co się dzieje, nie jest snem. Narzeka się. że brak społecznego entuzjazmu.
Entuzjazm został wtedy zdławiony.
Myśleliśmy, że nie prędko odżyje. Odżył! I wciąż jest nadzieja, że może tym razem...
Nadzieja, która ma oparcie w wierze, że Chrystus żywy i zwycięski, panuje nad mocami ciemności. Amen.


maja 21, 2019

Najświętsza Maryja Panna Wspomożycielka Wiernych

Najświętsza Maryja Panna Wspomożycielka Wiernych

Słowo Boże na dziś

Piątek, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego

Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny

Wspomożycielki Wiernych

Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:

«To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.

Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali». Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym

“Stańcie się również wy świętymi, na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: «Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty»” (1P 1, 16).
Pierwsza myśl, która może się zrodzić w głowach wielu spośród nas: już tyle kazań, tyle homilii o świętości, o byciu świętymi, i jeszcze jedno do kolekcji. I może uszy wielu się zamykają, bo temat znany i często poruszany. A jednak my boimy się świętości, mimo wielu kazań, które słyszeliśmy, mimo wielu nauk, boimy się świętości; boimy się opowiedzieć za Bogiem, przylgnąć do Niego całym swoim życiem, bo tak naprawdę tym właśnie jest świętość – przylgnięciem do Boga, ofiarowywaniem siebie Panu, podporządkowywaniem swojej woli Jego świętej woli.
I może ktoś błędnie sądzić, że świętość jest stanem bezgrzeszności. Ale proszę przeczytać życiorysy świętych, posłuchać ich wypowiedzi – żaden z nich nie ośmieliłby się powiedzieć, że jest bez grzechu, wręcz przeciwnie, mówili zawsze o sobie: jestem wielkim grzesznikiem, a Pan, mimo to, wejrzał na nich. Jeżeli utożsamimy świętość z bezgrzesznością, od razu rozkładamy ręce i mówimy: to nie dla mnie, bo ja wiem doskonale jaki jestem. I kiedy na początku każdej Mszy św. wzbudzamy akt żalu, to każdy z nas przypomina sobie to, ja bardzo jest niedoskonałym, ile na jego sumieniu ciąży różnorakich przewin, nieuczciwości, niesprawiedliwości. I właśnie do takich, nas, Pan przez usta Piotra kieruje słowa: “Bądźcie świętymi...”.
Boimy się świętości, boimy się, że kiedy przylgniemy do Chrystusa, kiedy Mu zaufamy, to będziemy musieli wyzbyć się wszystkiego, albo bardzo wielu rzeczy, spraw; boimy się, że kiedy zaprosimy Boga do naszego życia tak “na sto procent”, kiedy przestaniemy czuć się tylko zapraszanymi na Eucharystię, ale zaprosimy Go do naszej codzienności, i podejmiemy konsekwencję tego zaproszenia, to tak wiele w naszym życiu się zmieni. Czy zmieni się na gorsze? Czy tak naprawdę wiele stracimy? Może odpowiedzią na tę obawę są słowa, które dzisiaj są treścią rozważanego fragmentu Ewangelii: “Panie, oto my dla Ciebie opuściliśmy wszystko, cóż w zamian otrzymamy?” (Mk 10, 28). To taka ludzka chęć, by dowiedzieć się, co otrzymam za to co utraciłem, co oddałem. A Pan mówi każdemu z nas: Zaprawdę powiadam wam, powiadam tobie, jeżeli opuścisz dla Mnie wiele spraw w swoim życiu; jeżeli wyrzekniesz się swojej woli, otrzymasz stokroć więcej już to na tym świecie od tego wszystkiego, co opuściłeś, co Mi oddałeś – Ja to pomnożę i oddam tobie, a kiedyś odziedziczysz życie wieczne, będziesz żył na wieki (por. Mk 10, 29-31).

Boimy się świętości, bo wiemy doskonale, że nasze życie jest życiem ludzi grzesznych. Odczuwamy lęk przed Panem. Wielu z nas żyje jeszcze w takim religijnym lęku przed Bogiem. A św. Antoni, pustelnik, powie: “Ja już Boga się nie lękam, ale Go kocham”. Miłość wypędza strach. Dopóki tylko boję się Pana, to to moje dążenie do świętości jest wymuszane, ale jeżeli pokocham Go całym sobą, jeżeli zobaczę, że tak naprawdę On jest źródłem mojego szczęścia, to w Nim znajduje sens moje ludzkie istnienie, to wtedy już nie lękam się, to wtedy miłość ku Niemu we mnie jest prawdziwa, i to, co wykonuję, czego się wyrzekam dla Jego imienia, nie napawa mnie smutkiem, rozgoryczeniem; nie obawiam się, nie lękam, ale ochotnie darowuję mojemu Bogu moje życie, moją wolę, odnajduję w sobie chęć i siły, by walczyć z grzechem, bo zrozumiem, że grzech jest tym, co rani Tego, którego ukochałem – Jezusa Chrystusa – rani Jego miłość do mnie.
To nasze pojęcie świętości bardzo często skażone jest jakimś niezrozumieniem, jakimiś wyobrażeniami bez pokrycia, i dlatego, bojąc się takiej świętości, nie dążymy do niej w życiu codziennym. A jeżeli już uznajemy fakt jej istnienia, to mówimy, że jest ona zarezerwowana tylko dla niektórych. Ale kiedy znowu sięgniemy do Listu św. Piotra, nie znajdujemy tam jakiegoś wyróżnienia pewnej grupy osób, ale wprost do wszystkich, którzy słuchają słowa Bożego, Piotr zwraca się tymi słowy: “stańcie się wy również świętymi”, niezależnie od wieku, od światopoglądu, od stanu w jakim żyjecie. “Stańcie się wy również świętymi”, to znaczy: ukochajcie Boga i całe swoje życie Jemu ofiarujcie – w małżeństwie, w kapłaństwie, w życiu zakonnym, czy życiu samotnym, będąc w dobrym zdrowiu i cierpiąc, ofiarujcie to swemu Bogu; nie bójcie się Go wpuścić do swego życia. A trochę innymi słowy wypowie to Ojciec św., mówiąc: “Otwórzcie drzwi Chrystusowi” – drzwi waszych domów, ale przede wszystkim drzwi waszych serc; pozwólcie Mu rozjaśnić światłem Jego prawdy i miłości wasze wnętrza; pozwólcie Mu wejść w te sfery życiowe, w które do tej pory nie miał wstępu, bo baliście się Go wpuścić – może ze strachu, że zbyt wiele zamiesza, że trzeba będzie zmienić swoje życie, a może po prostu ze zwykłej ludzkiej ignorancji.
“Otwórzcie drzwi Chrystusowi” i stańcie się świętymi – tak naprawdę. Świętość nie jest czymś niedosięgłym, czymś przerażającym – świętość jest na wyciągnięcie naszych dłoni; nie jest to tylko nasz trud, nasza praca, ale jest to moje współdziałanie z Bogiem. I tak, jak środowiskiem naturalnym dla ryby jest woda, tak dla nas, chrześcijan, środowiskiem naturalnym jest świętość; jest to stan, do którego zostaliśmy powołani od założenia świata. “Bądźcie zatem świętymi”. Prośmy dziś Chrystusa: Panie, naucz nas być świętymi, i naucz nas nie bać się świętości. Niech się tak stanie!

maja 21, 2019

Rozważania wielkanocne - Trwajcie w miłości mojej

Rozważania wielkanocne - Trwajcie w miłości mojej

Słowo Boże na dziś

Czwartek, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego
J 15, 9-11



Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości.
To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna».

Refleksja nad Słowem Bożym

„Jezus powiedział do swoich uczniów: «To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich»”.
Co jeszcze można powiedzieć o miłości? Co jeszcze można o niej powiedzieć, w kontekście tych właśnie Jezusowych słów? Co jeszcze można powiedzieć o miłości, by nie popaść w takie zbyt łatwe schematy, by nie wyjaśniać wielkich spraw, tak nadzwyczaj prosto, tak trochę na skróty? Co zrobić, aby się przed tą wielką tajemnicą miłości tak na moment zatrzymać, tak się jej głęboko pokłonić?
Co jeszcze o miłości można powiedzieć, w tych takich trochę dziwnych czasach, kiedy wydaje się, że coraz większa ilość ludzi tak jakby brała rozwód z miłością? Co jeszcze można powiedzieć o miłości teraz, w tym czasie takiego dziwnego zamieszania, w tym czasie kolejnych, tak bliskich nas, kłótni?
Czym jest miłość? Najpierw chyba jakimś wyjściem z siebie; jakimś momentem opuszczenia siebie. Trzeba rzeczywiście umieć porzucić dawne schematy. Trzeba się umieć wyzwolić z tego, co gdzieś tam, głęboko, zalęgło się w moim sposobie myślenia, i w moim działaniu. Miłość jest właśnie takim szczególnym opuszczeniem siebie, wyjściem z siebie. Chodzi o to, abym umiał patrzeć na świat innymi oczyma, by świat przestał być dla mnie tylko takim siedliskiem własnego sukcesu. Chodzi o to, abym umiał patrzeć na świat tak trochę szerzej, widząc w drugim człowieku brata, a nie wilka. Kochać, to wyjść z siebie, a więc mieć też takie trochę bardziej otwarte uszy, abym w tym świecie, który mnie otacza słyszał nie tylko głosy, ale ludzkie wołanie: o bliskość, o pomoc, o przyjaźń.
Czym jest miłość? Jest właśnie taką próbą dostrzeżenia w świecie owej wielkiej tajemnicy obecności Boga. Jeśli tego nie będę potrafił, jeżeli nie będę próbował patrzeć na świat tak trochę szerzej, to Tego Boga nie dostrzegę na ulicach miast; to nie dostrzegę, że Ten Bóg może się przybliżać do mnie w każdym człowieku, w każdym słowie, które słyszę; jeżeli tak nie będę patrzył na świat, to stanie się on dla mnie tylko kryjówką diabła, który w tym świecie rządzi, rozdaje karty. A przecież tak nie jest; a przecież jest Ktoś, kto zwyciężył świat mocą miłości; a przecież jest Ktoś, kto powiedział do mnie właśnie, że „od tej pory już nie ma ani grzechu, ani słabości, ani śmierci”. Kochać, to umieć patrzeć na świat innymi oczyma, i próbować – może czasem wbrew sobie, może wbrew okolicznościom – dostrzegać w świecie tajemnicę braterstwa.
Kiedy kocham, zaczynam słuchać św. Pawła, który sławi miłość i jej wielkość, jej moc, jej potęgę. Kiedy kocham, to słucham św. Pawła, który mówi: „Jedni drugich brzemiona noście”, i umiejcie tak czasem zamilknąć, tak się – bodaj na chwilę – wyciszyć, by zrozumieć, że obok was żyją bracia: ludzie, którym trzeba pomóc, do których trzeba wyciągnąć dłoń.
Kiedy kocham, to zaczynam rozumieć, że królestwo Boże jest pośród nas, i że to właśnie my – a nikt inny – albo przyczyniamy się do tego, że królestwo Boże wzrasta, albo marnieje.
Co jeszcze powiedzieć o miłości dzisiaj?, w tych takich dziwnych czasach?, kiedy wydaje się, że coraz mniej jest takich ludzi, którzy próbują w świecie dostrzec „nieco więcej”, ponad rzeczy, które ich otaczają. Co jeszcze powiedzieć? Ano chyba tak po prostu: uświadomić sobie, że ten kto nie kocha, ten już umarł.
„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali ta, jak ja was umiłowałem”. Jakże nam, dzisiaj, takiej głębokiej miłości potrzeba; jak powinniśmy się spieszyć kochać ludzi, bo jeśli nam się tego nie zechce, to się wszyscy wkrótce nawzajem pozjadamy. Amen.


maja 21, 2019

Rozważania wielkanocne - Kto trwa we Mnie, przynosi owoc obfity

Rozważania wielkanocne - Kto trwa we Mnie, przynosi owoc obfity

Słowo Boże na dziś

Środa, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego
J 15, 1-8

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami».

Refleksja nad Słowem Bożym

Oto przed chwilą słyszeliśmy ten fragment Ewangelii, który proklamowany był w ostatnią niedzielę; fragment Ewangelii św. Jana, która mówi o trwaniu w Jezusie Chrystusie. Ten obraz winorośli, którą jest Chrystus, i ta alternatywa: być w Chrystusie, albo zostać odciętym od Chrystusa, odciętym od Winnego Krzewu.
Można dzisiaj postawić pytanie: Co znaczy być chrześcijaninem? Co znaczy wierzyć w Jezusa Chrystusa? I odpowiedź jest jakże bardzo konkretna: to jedno słowo w Ewangelii św. Jana, tak bardzo znaczące: „trwać w Chrystusie”. „Trwać w Jezusie”, to znaczy być chrześcijaninem.
Kto może trwać? Jak się trwa w Jezusie? Można trwać w Jezusie mocą Ducha Świętego. Co znaczy „Trwać w Chrystusie?”. To znaczy pozwalać się dotykać tą uprzedzającą łaską Pana Boga; tą wychodzącą cały czas miłością, którą Bóg daje za darmo, którą Bóg daje w sposób uprzedzający – możemy powiedzieć: bardziej pozwalać się kochać, niż samemu kochać, chociaż również, umocnieni mocą Ducha Świętego, jesteśmy w stanie dokonywać czynów wielkich. Bo potrzebna jest nam ta miłość: jedyna miłość, wyjątkowa miłość, której nie można porównać do żadnej innej miłości międzyludzkiej, nawet miłości matki do dziecka, męża do żony, bo to jedyna, wyjątkowa miłość Boga do człowieka, miłość uprzedzająca, miłość za darmo, miłość kochająca grzesznika. Ta wyjątkowa miłość, to znaczy trwać w Winnym Krzewie, i pozwalać się kochać tą miłością, być otwartym na tę miłość, nie budować czegoś osobno, czegoś dla swojej chwały, ale być włączonym w Jezusa Chrystusa.
Alternatywa bardzo jednoznaczna: albo się „trwa w Winnym Krzewie”, albo się trwa w tej miłości, albo się pozwalamy kochać tą miłością, albo jesteśmy odcięci, odrzuceni. Czytanie z Dziejów Apostolskich ukazuje nam mężczyzn, ukazuje nam pierwotny Kościół, ukazuje nam św. Pawła i Barnabę, którzy trwają w tej miłości, którzy trwają w Winnym Krzewie, i „przynoszą owoc obfity”. Ich odwaga, możemy nawet powiedzieć: ich męstwo bierze się z tego wszczepienia i trwania w Winnym Krzewie.
Czytanie z Godziny Czytań, przewidziane na dzień dzisiejszy, z Listu do Diogeneta, mówi o pierwotnym Kościele, o chrześcijanach: „Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obcą jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowonarodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, a własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazywani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im niedostaje, a opływają we wszystko. Pogardzają nimi, a oni w pogardzie tej znajdują chwałę. Spotwarzają ich, a są usprawiedliwieni. Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oni okazują wszystkim szacunek. Czynią dobrze, a karani są jak zbrodniarze. Karani, radują się jak ci, co budzą się do życia”.
Oto obraz pierwotnego Kościoła. My jesteśmy dzisiaj tym samym Kościołem. Zadania Kościoła są dzisiaj, dla współczesnego świata, takie same: być znakiem miłości Boga do współczesnego człowieka, nie potępiać tego świata, ale miłością, pracą, modlitwą zbawiać ten świat – być wszczepionym w Winny Krzew i owoc obfity przynosić.
Dzisiaj, patrząc na Maryję, która była wszczepiona w Winny Krzew, żyła dla Chrystusa, żyła z Chrystusem, całe swoje życie, pełnią mocy Ducha Świętego, owoc obfity przynosiła. Życie Jej, po ludzku biorąc, wcale łatwym nie było – wiele kłopotów, trudności od samego początku: najpierw narodziny Jezusa w niewygodnym miejscu, ucieczka z Betlejem, a później szereg różnych trudnych wydarzeń, ale owoc przeobfity, Ta Niewiasta izraelska, Najświętsza Maria Panna, przyniosła.
Dzisiaj, my, karmieni słowem Bożym, wpatrzeni w Maryję – Wspomożycielkę wiernych, powołani jesteśmy do tego, by trwać i owoc obfity przynosić. AMEN.


maja 21, 2019

Rozważania wielkanocne - Pokój zostawiam wam

Rozważania wielkanocne - Pokój zostawiam wam

Słowo Boże na dziś

Wtorek, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego
J 14, 27-31a

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie. Już nie będę z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie. Ale niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał».

Refleksja nad Słowem Bożym


O kochającym Jezusie, o Jego zmartwychwstaniu, świadczy: pusty grób w Jerozolimie, świadczą porzucone opaski, chusty, świadczą wreszcie ludzie. Najpierw przerażona Maria Magdalena. Potem, nie rozumiejący jeszcze sprawy, niepewni Apostołowie, których poderwał radosny krzyk kobiet, że On żyje, i idzie z nimi się spotkać. Ale świadkami stali się oni nieco później – oni i reszta dwunastu – wtedy, gdy Zmartwychwstały ukazał im siebie, jako żyjącego życiem uwielbionym; pozwolił im niedowierzać, wątpić, badać, dotykać, aż uwierzyli. A potem tłumaczył im bez końca i wyjaśniał, że taki był plan Boży w każdym szczególe Jego życia ukazany: miał cierpieć, i tak przyprowadzić nas do Ojca. Zanim to zrozumieli, musiała dokonać się w nich przemiana. I dokonała się podczas Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku. Przestali się bać, „serca ich pałały, gdy rozumieli Pisma”, spożywali z Nim pokarm, nie śmiąc słowa wypowiedzieć, ponieważ wiedzieli, że to On jest. A potem, kiedy napełnił ich swoim Duchem, i swoim pokojem, zlecił im swoje posłannictwo. I poszli, z wielką odwagą, i z wielkim przekonaniem, i rozpowiadali o tym wszystkim, co widzieli, i co usłyszeli. Nie krępowała ich ogromna liczba pogan; nie odstręczał ich widok rzymskich żołnierzy, czy wezwanie do sądu, by stanąć przed Sanhedrynem. Widzieli. Przeżyli. Przekonali się. A więc – świadczą.
U progu trzeciego tysiąclecia, my jesteśmy dalszym ciągiem szeregu świadków, tych pierwszych Apostołów, i niezliczonej rzeszy męczenników, których świadectwo o żyjącym Jezusie jest wciąż obecne w Kościele. Tym, którzy zapomnieli o Chrystusie i Jego nauce, chcemy pomóc odkryć Go na nowo, podejmując dzieło nowej ewangelizacji. To my, dziś, jesteśmy przekazicielami świadectwa o zmartwychwstaniu Chrystusa ludziom dzisiejszych czasów, a także ludziom, którzy jutro będą takimi samymi świadkami wobec ludzi jutra.
Świadczymy, nie tyle przez głośne wołanie, ile przez szukanie tego, co jest w górze, poprzez swe przekonanie o głębokim sensie naszego życia, i prawdzie życia wiecznego; poprzez dopełnienie ziemi niebem; poprzez widzenie nieba, jako naszego celu. Jakże wymowne są tu słowa naszego wieszcza, Cypriana Norwida: Drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona, bo drogę tę wytyczył jej związek z niebem, ustanowił Ten, który z nieba zstąpił, przeżył śmierć, napełnił ją życiem, i mając powrócić do Ojca, obdarza nas swoim pokojem, i zapewnia nas o wielkiej miłości Ojca: Bądźcie spokojni i nie lękajcie się, bo to Ja jestem.
Świadectwo Apostołów wciąż żyje w Kościele, bo wciąż narażeni jesteśmy na nieprawidłowy wybór między dobrem i złem; bo wciąż jest słabe rozeznanie dobra i zła; bo wciąż jest zbyt słabe nasze chcenie dobra. Stąd ciągła potrzeba czuwania i modlitwy. On, Zmartwychwstały, uobecniany przez Kościół, w którym żyje – w słowie Bożym i Sakramentach – pomaga nam poznać dobrego Ojca, wlewa w nasze serca Jego życie.
Andre Frossard, wielki przyjaciel Papieża, publikujący wiele wywiadów z Ojcem św., w książce pt.: „Spotkałem Boga”, opisuje historię swojego nawrócenia. Wspomina, że wiara, którą cudownie otrzymał, stając się najgłębszą treścią jego życia, z czasem stała się również udziałem jego matki i jego siostry. To była jedna z największych radości jego życia, że on mógł stać się apostołem i przekazicielem, świadkiem i pośrednikiem w zbawieniu swojej matki i swojej siostry.
Tak już jest w ekonomii zbawienia, że do Boga prowadzi jeden drugiego. Czy stać mnie na świadectwo wiary, i niesienie Ewangelii Jezusa, najpierw krewnym, rodzinie i ludziom, z którymi się spotykam?
Dzisiejszy fragment Dziejów Apostolskich bardzo wiele mówi nam o miłości do Jezusa, o zapale, o sile w głoszeniu Ewangelii u św. Pawła; Pawła nawróconego z nienawiści do chrześcijan. Pamiętamy, że to Paweł dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich, a potem cudownie nawrócony, głosił aż do śmierci miłość i pokój Jezusa. On również musiał przejść przez krzyż; musiał tego krzyża upadków ciągle doświadczać, by jednocześnie doświadczać powstania, ciągłego zmartwychwstawania do życia z Jezusem.
Dzisiaj słyszymy, że do Listry, gdzie Paweł nauczał, przybyli Żydzi, podburzyli tłum i kamienowali Pawła. I wywlekli go za miasto, sądząc, że już nie żyje. Ale Paweł żył, mało tego, Paweł podniósł się i wszedł z powrotem do miasta, głosił Ewangelię, pozyskał wielu uczniów dla Jezusa, umacniał ich i zachęcał do wytrwania w wierze, pościł, modlił się i tłumaczył, że przez wiele ucisków trzeba przejść do królestwa niebieskiego.
Pokój Jezusa przychodzi do nas przez krzyż i nie ma zmartwychwstania bez krzyża i śmierci, jak nauczał św. Paweł. My to dobrze wiemy, gdy doświadczamy krzyża i to w rozmaitej postaci. Pokój Jezusa osiąga się przez krzyż, a raczej dzięki zgodzie na ten krzyż. I to jest ta wielka tajemnica tego doświadczenia. Ten krzyż niesiemy nie sami, ale z Jezusem, bo krzyż sam w sobie niewiele znaczy i sam krzyż nie łączy nas z Jezusem. Dopiero ofiara krzyża, tajemnica ofiarowania krzyża; dopiero to, że my ten krzyż z Jezusem podzielimy, połączymy, że Jemu go zawierzymy, oddamy, ofiarujemy, dopiero to łączy nas z Jezusem.
Ojciec św. w Encyklice Fides et ratio, powiedział bardzo ważną dla nas rzecz, że Bóg właśnie dlatego wybrał krzyż i śmierć, bo inaczej byśmy nie uwierzyli Jego miłości. Bo śmierć, jako początek życia, to po ludzku szaleństwo, a krzyż to przecież zgorszenie, a nie źródło miłości. A jednak Bóg wybrał to, czego nie pojmie ludzki rozum; wybrał to, co po ludzku głupie i śmieszne, a nawet nierealne, by właśnie z pomocą wiary, a nie tylko naszych wysiłków, otworzyli się na to szaleństwo krzyża.
Jezus dziś mówi do nas: “Pokój wam...., pokój mój daję wam, nie tak jak daje świat, Ja wam daję”. A więc On sam nam tego pokoju udziela, nie przez świat, nie przez ludzkie wysiłki, nie przez ludzką logikę, ale przez nasze otwarcie się na Niego, przez nasze otwarcie się na szaleństwo krzyża. Dlatego Jezus mówi dzisiaj dalej: “Niech się nie trwoży serce wasze, ani się nie lęka...”. Z Jezusem nic złego stać się nam nie może, bo jesteśmy mocą krzyża.
Musimy więc często prosić Jezusa, w tej dzisiejszej sytuacji, o Jego niepojętą moc, pokój, który właśnie z krzyża spływa do naszych serc. Panie, Jezu, daj nam doświadczać twojego pokoju najbardziej wtedy, kiedy najtrudniej i najpełniej wtedy, kiedy wydaje się to niemożliwe; daj nam ukochać Cię mocniej z pomocą krzyża, z pomocą naszego otwarcia się na jego szaleństwo, i spraw, by krzyż, by doświadczenia naszego codziennego życia, przybliżało nas do Ciebie, by pomogło kochać Cię mocniej przez złączenie naszej ofiary z Twoją Najświętszą Ofiarą. AMEN.

maja 18, 2019

5. Niedziela Wielkanocna (Rok C) – Będziesz miłował...

5. Niedziela Wielkanocna (Rok C) – Będziesz miłował...
Drodzy Siostry i Bracia! Słyszeliśmy przed chwilą, jak Jezus przekazywał swoim uczniom w ostatniej swojej z nimi rozmowie nowe przykazanie.
Wyraźnie to podkreślił: Daję wam nowe przykazanie. Z doświad­czenia wiemy jak bardzo łatwo z przykazania można uczynić bez­duszny przepis. W konsekwencji powstaje karykaturalny obraz człowieka religijnego, dla którego istotne będzie zachowanie ze­wnętrznych przepisów prawa. Takie postawy piętnował Jezus u faryzeuszy. Znali przecież doskonale i powtarzali kilka razy dziennie podstawowe przykazanie: „Będziesz miłował Pana Boga z całego serca, ze wszystkich sił...". W praktyce życia to przykaza­nie pozostawało dla nich martwą literą. W tych dniach rozmawiam z dziećmi, które przygotowują się do I Komunii Świętej. Na pyta­nie, czym są przykazania, odpowiadają, iż są to drogowskazy pro­wadzące do nieba. Dziecko dobrze rozumie, że drogowskaz jest niezbędny, aby się nie zagubić w drodze i bezpiecznie dotrzeć do celu. I dziękuje spontanicznie za to, że ktoś mądry i dobry ustawił takie drogowskazy. Tak może myśleć i odpowiadać dziecko.
Kiedy człowiek dorasta, wchodzi w wir codziennego życia, staje w obliczu podejmowania decyzji, zaczyna myśleć i postępo­wać inaczej. Mówi, że przykazania go ograniczają, krępują jego wolność. Próbuje na różne sposoby tłumaczyć, że wymagania jakie one stawiają nie pasują do dzisiejszego świata. Wybiera więc przy­kazania, które mu odpowiadają a odrzuca te, które utrudniają mu ułożenie sobie życia według własnych reguł. Często powołuje się na istnienie nowych „przykazań", które ustanawia dzisiejszy świat. Uważa, że są one bardziej życiowe, dopasowane do aktualnych potrzeb i oczekiwań dzisiejszego człowieka.
Postawmy sobie pytanie: czym są dla mnie Boże przykazania? Czy dostrzegam w nich dar Bożego serca. Jezus powiedział: „Jeżeli Mnie kto miłuje będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, będziemy u niego przebywać" (J 14, 23). Zachować Bożą naukę, żyć zgodnie z przykazaniami, to znaczy wejść w życiodajną, głęboką więź z Bogiem. Tylko w świe­tle takiej bliskości z miłującym Bogiem można dostrzec i przyjąć przykazania jak dar boskiego serca.
W tym świetle popatrzmy na nowość przykazania Jezusa? Wcześniej Jezus mówił: „Miłujcie bliźniego swego jak siebie sa­mego", a tutaj powiedział: „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem". To jest wymaganie znacznie wyższe.
Uczniowie zapamiętują zwiększone wymagania Mistrza w sto­sunku do siebie. Przyjmują z wdzięcznością ciężar wymagań wo­bec siebie, to oznacza coś nowego. To jest ta nowa jakość, której nikt nie jest w stanie sam wymyślić. Już nie: miłujcie innych jak siebie samych, ale jak Ja was umiłowałem. Miłość przestaje być mierzona miarą ludzką, ale ma być mierzona miarą boską. Uczniowie będą zwyczajnie tym wszystkim zaskoczeni, ale przez swoją Mękę i Zmartwychwstanie Jezus pozwoli im dotknąć tajem­nicy swojej miłości. Gdyby to wszystko było im wcześniej znane nic by ich nie zaskoczyło. Wszystko to jednak, co przeżyli było zupełnie nowe i nieznane im dotychczas.
Od razu pojawia się pytanie jak kochał Jezus? W czym Jego miłość jest różna od naszej? Owszem bywał często wobec uczniów serdeczny. Pozwalał im łamać przepisy zwyczaju, jeśli była tego potrzeba. Jak choćby wtedy, gdy pozwalał im zrywać kłosy w dzień święty. Ich podstawowe potrzeby były dla Jezusa ważniej­sze niż surowe przestrzeganie prawa. Ta zwykła ludzka serdecz­ność była przepleciona z cudownością zdarzeń, których byli świadkami. Przy Przemienieniu mówili wręcz „dobrze nam tu". Dobrze im było z Jezusem. Naprawdę musieli mieć zaspokojone swoje pragnienia i dobrze im musiało być skoro tak bardzo zapa­miętali ten dobry czas.
Zresztą, jak wiemy, byli gotowi przynajmniej nawet walczyć o Jezusa. Piotr nie wahał się uderzyć z mieczem na wielokrotnie liczniejszego przeciwnika. Możemy więc powiedzieć, że ta więź pomiędzy Jezusem i uczniami była już bardzo ugruntowana. Byli sobie naprawdę bliscy.
Ta bliskość była obecna z obu stron. Potwierdził to Jezus, gdy powiedział przed ich ostatnim spotkaniem: „Tak bardzo pragnąłem tę wieczerzę spożyć z wami". Wczujmy się w całą delikatność tego westchnienia. Jak bardzo nam nieraz brakuje ostatniej rozmowy z naszymi bliskim, jak bardzo doskwiera brak ostatniego spotkania. Jezus w swojej miłości ze wszystkim zdążył. Uczniowie mogli nacieszyć się Mistrzem i do tej Ostatniej Wieczerzy nieustannie wracali. My dzisiaj przeżywamy takie same chwile podczas każdej Mszy św. Nasycamy się tą samą radością. Doświadczamy tej samej mocy, dzięki której apostołowie poszli w świat i głosili to wszystko czego dotykały ich ręce, co widzieli i co usłyszeli na własne uszy. A gdy przyszła taka chwila własnym życiem potwierdzili prawdę głoszonego Słowa.
Uczniowie dojrzewali do tej chwili przez całe życie. Starali się zrozumieć, o co chodziło ich Mistrzowi, o jakiej miłości mówił. Co to znaczy kochać tak jak On? Czy byli w stanie kochać tak jak On? Potrafili zapisać Jego słowa i nam je przekazać. To już jest bardzo dużo - ocalili od zapomnienia własne dobre doświadczenie. Ale przyszło im szukać tej miłości. „Będziecie mnie szukać" - tak przecież powiedział i szukali Go. Całe życie apostołów było inten­sywnym szukaniem i oczekiwaniem na ponowne przyjście Jezusa. Ludzie poznawali w nich Jego uczniów. Ówczesnych ludzi bardzo pociągała nowość nauki.
Dla apostoła Pawła słowa Jezusa: „Abyście się miłowali jak Ja was umiłowałem" stały się nie tylko światłem, ale płomieniem, który rozpalał jego serce. Kierując się wewnętrznym nakazem ser­ca: miłość Boża przynagla mnie poszedł św. Paweł w cały ówcze­sny świat i głosił Słowa życia ludziom spragnionym prawdy. Żadne groźby, prześladowania nie były w stanie powstrzymać go przed tym wewnętrznym pragnieniem serca, aby Dobra Nowina dotarła do wszystkich ludzi. Co więcej wszystkie przeciwności uzna za znak potwierdzający jego misję: Przez wiele ucisków trzeba wejść do Królestwa Bożego.
Kiedy mamy kłopot z dostrzeżeniem nowości tego przykazania w naszym życiu, to znaczy być może, że mamy kłopot z miłością. Świat wydaje się nam stary i bez zmian, kiedy nie zauważamy w nim Boga. W trakcie ostatnich tragicznych wydarzeń podobno wiele osób pytało „Gdzie był Bóg?" Ktoś przytomnie odpowie­dział: „Dlaczego pytacie o Boga? Przecież katastrofę spowodo­wali ludzie. Wszystko jedno kto, ale ludzie". Czyżbyśmy żądali, żeby Bóg odebrał nam wolną wolę i przeszkadzał nam w naszym błądzeniu?
Przebieg następnych dni po katastrofie pokazał nam jednak, że Bóg jest z nami. Zaczęliśmy do siebie mówić innym językiem, zaczęliśmy przekraczać bariery, które wydawało się, że są nie do przekroczenia. Miłość wzajemna dała znać o sobie. Pokazała, że żyje. Na co dzień zagłuszona i przydeptana w obliczu tragedii pod­niosła głowę. Pytanie o Boga, było tak naprawdę wyrazem szuka­nia Jego obecności w tym wszystkim, co nas zaskoczyło, przerosło, z czym nie mogliśmy się pogodzić.
Każdy z nas pyta. My wierzący też pytamy, zwłaszcza, gdy ciężar cierpienia wydaje się ponad siły, gdy nie widzimy jego sen­su: „Gdzie jesteś Boże?" On odpowiada: „Jestem tu. Między wami. Kiedy żyjecie tak, jak was o to proszę. Kiedy próbujecie być mo­imi uczniami".
Zauważmy jeszcze, że Jezus nie powiedział na przykład „mi­łujcie się wzajemnie, tak jak potraficie najlepiej". Nie, Jezus wy­raźnie daje uczniom swoją miłość za przykład. Bo ich miłość była bardzo niedoskonała. Cóż powiedzieć o Judaszu, który z jakichś powodów, nie do końca zresztą ważnych sprzedał Jezusa. Cóż powiedzieć o Piotrze, który trzy razy zapewnił, że Go nie zna i to tylko ze strachu o własną skórę. A reszta? Stali w tłumie z daleka i patrzyli. Oni wszyscy w jakiś sposób zaparli się tej więzi, która między nimi była jeszcze w wieczerniku. Ta miłość nie była, więc do końca wzajemna. Tylko Jezus wyszedł wszystkiemu naprze­ciw. Tylko On nie uciekał. Tylko On nie odrzucił ich wszystkich w tej sytuacji. Tylko On jest źródłem miłości, którą możemy naśladować.
Wyrok śmierci wydany i wykonany przez ludzi, których kochał nie zepchnęły Jezusa z drogi, którą podjął. Doszedł nią do końca. I dlatego, stojąc na końcu tej drogi ma prawo to powiedzieć. Jego słowa mają moc przekonującą: „Miłujcie tak jak Ja was umiłowa­łem". Moc tych słów w naszym życiu objawia się wtedy, gdy nasza miłość jest odrzucana i podeptana przez innych. Gdy zdradza nas współmałżonek, gdy dziecko gardzi rodzicami, gdy jesteśmy przez kogoś bliskiego oszukani w miłości. Jeśli nasza miłość nie gaśnie. Gdy cierpimy ponad wszelką miarę. W tak trudnych chwilach, gdy staramy się iść śladami Jezusa możemy mieć pewność, że takie życie jest prawdziwym naśladowaniem boskiej miłości.
Każdy z nas, kto potrafi tak kochać innych nie ma żadnej wąt­pliwości, że jest to miłość zupełnie nowa. Zawsze pozwalająca na nowo odnajdować Boga w drugim człowieku. Takich chwil w ży­ciu, takiej miłości, życzmy sobie nawzajem. Wtedy poznają inni, że jesteśmy uczniami Jezusa. Jeśli takiej miłości zabraknie wśród nas skąd inni będą mogli dowiedzieć się o Jezusie i o Jego miłości?
Kochajmy ze względu na Niego. Nie dlatego, że tak chcemy, ale ze względu na Niego, ze względu na Jego prośbę. Zaufajmy Temu, który w miłości do każdego z nas nie cofnął się i nas nie zdradził ani się nas nie zaparł. On nas o taką miłość prosi. Taką miłością nas karmi w każdej Eucharystii. Byśmy sami mogli nią karmić wszystkich, którzy są jej spragnieni. AMEN.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger