grudnia 30, 2023

Homilia na Nowy Rok (B) - Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

Homilia na Nowy Rok (B) - Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki


Zatem mamy już rok 2024. Nawet kalendarz przypomina nam o tym najważniejszym wydarzeniu w ludzkich dziejach: że tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał nam, abyśmy mogli być zbawieni. Mniej więcej 2024 lat temu anioł zwiastował pasterzom betlejemskim radość wielką, że „dzisiaj w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel". Wydarzenie to miało miejsce ponad dwa tysiące lat temu, ale przecież nasz Zbawiciel żyje i chce również dzisiaj przychodzić do naszych serc i do naszych rodzin, również dzisiaj chce napełniać swoją obecnością nasze miasta i wio- ski. To przecież stąd się bierze tak radosny charakter świąt Bożego Narodzenia, to dlatego narodziny Mesjasza są dla nas tak nieprzemijalnie nowe, tak świeże, tak fascynujące!

Wystarczy wczytać się w teksty śpiewanych przez nas kolęd, żeby uświadomić sobie, że my nie świętujemy wydarzenia, które było i minęło. My świętujemy rodzenie się Mesjasza dla nas; radujemy się z tego, że również my możemy się do Jezusa przybliżyć. Inaczej jaki sens miałoby śpiewanie kolędy: "Pójdźmy wszyscy do stajenki, do Jezusa i Panienki, Powitajmy Maleńkiego i Maryję, Matkę Jego". Radujemy się z tego, że Jezus dzisiaj obdarza nas swoją zbawczą obecnością i swoją łaską. To dlatego modlimy się: ,,Podnieś rękę, Boże Dziecię - podnieś ją dzisiaj - błogosław Ojczyznę miłą! W dobrych radach, w dobrym bycie, wspieraj jej siłę swą siłą. Dom nasz i majętność całą i wszystkie wioski z miastami". 

Krótko mówiąc, dzisiaj noc betlejemska wciąż trwa. Zbawiciel historycznie przyszedł do nas dwadzieścia wieków temu, ale również w naszym pokoleniu przychodzi realnie do tych wszystkich, którzy zapraszają Go do swoich serc i do swojego życia. Tę prawdę że Boże Narodzenie jest czymś więcej, niż historycznym wydarzeniem, które minęło, trafnie wyraził Adam Mickiewicz w znanym dwuwierszu: „Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie".

Ewangelia dzisiejsza mówi o pasterzach, którzy pobiegli do Betlejem adorować nowonarodzonego Mesjasza. W ten sposób poniekąd zrównoważyli niegościnność mieszkańców tego miasta. ,,Nie było tam bowiem dla Niego miejsca w gospodzie". To jest wielka tajemnica naszych ludzkich dziejów, że jedni cieszą się z przyjścia Mesjasza i biegną Go adorować, inni Go odrzucają. W każdym po- koleniu powtarza się to, co napisał Jan w swojej Ewangelii: Przyszedł Zbawiciel ,,do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli". Ale czytajmy dalej: „Wszystkim tym jednak, którzy Go przyjęli, dał On moc, aby się stali dziećmi Bożymi".

Panie Jezu, daj nam tę łaskę, żebyśmy możliwie wszyscy należeli do tych, którzy Cię przyjmują. Panie Jezu, Ty przecież możesz tak nas ogarnąć swoją mocą, żebyśmy Twojego narodzenia dla nas nie zmarnowali. Panie Jezu, w każdym dniu tego Nowego Roku 2024 rozpraszaj ciemności, w których jesteśmy pogrążeni w ciemności egoizmu i niezgody, ciemności pychy i rozpusty; rozpraszaj, Panie Jezu, te wszystkie ciemności, które ogarniają nas, kiedy uciekamy od Boga i próbujemy tworzyć świat, tak jakby Boga nie było. Panie Jezu, nie dopuść, żeby ktokolwiek z nas bardziej miłował swoje ciemności, aniżeli Twoje światło.

Wróćmy do dzisiejszej Ewangelii. Dzisiaj mamy ósmy dzień po Bożym Narodzeniu. Ewangelista Łukasz poinformował nas przed chwilą, że ósmego dnia po urodzeniu Boże Dziecię zostało obrzezane i nadano Mu imię Jezus. Już w dniu Zwiastowania anioł polecił Maryi, żeby właśnie to imię nadała swemu Dziecku. Później to samo polecenie zostało powtórzone Jego dziewiczemu ojcu, Józefowi. Imię Jeszua, Jezus, znaczy: Bóg zbawia, Bóg jest Zbawicielem. Warto wiedzieć, że imię to nosił następca Mojżesza, Jozue. Kiedy ojcowie Kościoła zwracali na to uwagę, lubili podkreślać, że dopiero Jezus jest prawdziwym Jozuem, który wprowadza lud Boży już nie do doczesnej ziemi obiecanej, ale do ziemi obiecanej życia wiecznego.

Zauważmy przy okazji, że dopiero wiara w Jezusa, Syna Bożego, pozwala zrozumieć gorszące nas zazwyczaj Boże rozkazy, ażeby zdobywając ziemię obiecaną, wytępić wszystkie ludy kananejskie. Bibliści wyjaśniają nam, że takie, bardzo okrutne, były ogólne obyczaje tamtej epoki. Ponadto, zwracają uwagę na to, że Księga Jozuego została ostatecznie zredagowana w kilkaset lat po czasach Jozuego, a wytępienie ludów kananejskich było faktem bardziej literackim, niż historycznym. Ale nakazy wytępienia ludów Kanaanu tak naprawdę można zrozumieć dopiero w świetle wiary w Jezusa, nowego Jozuego, naszego Pana i Zbawiciela.

Chodzi mianowicie o to, żebyśmy nie mieli litości dla naszych wad, dla tych wszystkich wrogich nam duchów, którym nieraz ulegamy - żebyśmy z całą stanowczością tępili w sobie ducha kłamstwa, ducha niezgody i nienawiści, ducha nieczystości i ducha chciwości, i ogólnie, ducha nieposłuszeństwa prawu Bożemu. Nie zdobędziemy ziemi obiecanej życia wiecznego, jeżeli tych nieprzyjaciół zbawienia z naszego życia nie będziemy ustawicznie przepędzali. Otóż z pomocą Jezusa i dzięki Jego łasce na pewno będzie to się nam udawało. Panie Jezu, nigdy nie pozwól mi, nie pozwól nam odłączyć się od Ciebie! Tylko Ty masz moc wprowadzić nas do życia wiecznego.

Jeszcze jeden wątek warto w dniu Nowego Roku podnieść. Mam na myśli wartość czasu i sens naszego przemijania. Już Psalmista modlił się: „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zdobyli mądrość serca". ,,Czas jest darem Bożym... Każdy dzień jest dla nas darem Bożej miłości... Jedynie Bóg wie, jaka będzie przyszłość. My natomiast wiemy, że będzie to przyszłość łaski, że będzie to wypełnienie się Bożego planu miłości wobec całej ludzkości i wobec każdego człowieka. Dlatego też, patrząc w przyszłość, bądźmy pełni ufności i nie poddawajmy się lękowi" (Jan Paweł II, 19.11.1997). I nie bójmy się tego, że czas przemija; bójmy się marnowania czasu, bójmy się złego wykorzystywania czasu, bójmy się przeznaczania naszego czasu na czynienie zła. Włóżmy do naszych serc wołanie Psalmisty: „Boże, naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zdobyli mądrość serca". Niech każdy dzień tego Nowego Roku 2024 będzie w naszym życiu czasem wypełnionym miłością Boga i bliźniego.

Bracia i Siostry! Na koniec przynajmniej parę słów powiedzmy o głównym tytule dzisiejszej uroczystości, o Bożym macierzyństwie Maryi. Niemowlę, które ona urodziła, Jezus, jest jedynym człowiekiem, który nie zaczął istnieć w momencie swojego ludzkiego poczęcia. Bo jest On przedwiecznym Synem Bożym. W Kościele często zachwycamy się tą paradoksalną prawdą, tym absolutnym wyjątkiem w ludzkich dziejach, że Syn jest Stwórcą swojej własnej matki. Maryja urodziła Go w ludzkiej naturze, ale Ten, którego urodziła, jest boską osobą Syna Bożego. Dlatego słusznie nazywamy ją Matką Bożą, bo chociaż w ludzkiej naturze, to przecież Syna Bożego ona urodziła. 

Jest ona matką dziewiczą. Nie godziło się przecież, ażeby miał ludzkiego ojca Ten, którego ojcem jest sam Ojciec Przedwieczny. Natomiast wypadało, ażeby Maryja, którą Ojciec Przedwieczny wybrał na matkę swojego Syna, od początku była święta i niepokalana. Tylko do niej jednej sam Syn Boży mówił: ,,mamusiu!". Spośród wszystkich aniołów i świętych ona jest ukochana przez Boga najszczególniej. Jest Maryja tą Niewiastą, o której na samym początku ludzkich dziejów mówił Bóg, kiedy zapowiadał szatanowi ostateczną klęskę. To jej Syn, a nasz Pan Jezus Chrystus, swoją śmiercią na krzyżu zadał decydujący cios szatanowi, zmiażdżył mu głowę.

Toteż każde pokolenie Kościoła dziękuje Bogu za Maryję, za jej Boże macierzyństwo. Nikt z nas nie pojmie, jak potężnego zawierzenia trzeba było, ażeby w dniu Zwiastowania odpowiedzieć na Boże wezwanie: ,,Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". Możemy tylko domyślać się tego, jak często i jak głęboko ranił jej macierzyńskie serce miecz zapowiedziany przez starca Symeona, kiedy razem z Józefem przyniosła Boże Dzieciątko do Świątyni.

Dzisiaj, w uroczystość Bożego macierzyństwa Maryi, może przede wszystkim przypomnijmy sobie to, że w najtrudniejszej godzinie jej życia, kiedy stała pod krzyżem, na którym wisiał jej Syn, została dana za matkę umiłowanemu uczniowi Jezusa. To bardzo ważne, żebyśmy zauważyli, że był to umiłowany uczeń Jezusa. Bo Jezus Maryję daje za matkę tym, których miłuje. Zatem to nie dzieje się automatycznie, że Boża Matka jest zarazem Matką naszą. Jeżeli naprawdę pragniemy mieć ją za matkę, musi nam bardzo zależeć na tym, ażeby znaleźć się w gronie umiłowanych uczniów Jezusa. I niech to będzie nasze pierwsze życzenie noworoczne: obyśmy możliwie wszyscy znaleźli się wśród umiłowanych uczniów Jezusa! Oby Matka Jezusa była zarazem Matką możliwie nas wszystkich! Oby! Oby! Amen.

1 stycznia 2024 r.


grudnia 30, 2023

Homilia na Uroczystość Świętej Rodziny (B) - Święta Rodzina wzorem dla nas!

Homilia na Uroczystość Świętej Rodziny (B) - Święta Rodzina wzorem dla nas!

W dzień święta Świętej Rodziny, Jezusa, Maryi i Józefa, kiedy podejmujemy naszą refleksję nad sensem i pięknem życia rodzinnego, Kościół przedkłada nam do rozważenia fragment Listu św. Pawła do Kolosan, w którym znaleźć możemy mocno chyba niepopularne dziś słowa. Obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem. Nie będą zachwyceni tym wezwaniem niejedni małżonkowie, którzy toczą ze sobą kłótnie i spory. „Mam być cichy? Pokorny? Mam cierpliwie znosić moją drugą połowę? O nie. To przecież program życia dla naiwnych. Ja nie dam się wykorzystać, będę dochodził swego, a jak to nie poskutkuje, to najwyżej wszystko skończę. Nie cofnę się nawet przed rozwodem. Nie dam sobą pomiatać". Takie poglądy, niejeden młody mężczyzna czy młoda kobieta noszą w sercu już przed ślubem. Nierzadko jeszcze rodzina, bliscy, znajomi przypominają: tylko pamiętaj, nie daj się wykorzystać. A kiedy potem w takim małżeństwie dzieje się źle, to chyba w 99% przypadków obie strony obstają przy tym, że to jej wina, to on jest winny. Ja to tylko głupi byłem przed ślubem, że dałem się tak nabrać. Ja to tylko naiwnie patrzyłam na świat". Jako duszpasterz wiem, jak trudno jest takie sprawy rozwiązywać. A główną przeszkodą jest ta właśnie duma, zacięcie, upór. Obu stron. Po prostu ich pycha. Jest ona tak wielka i szalona, że małżonkowie decydują się na rozwód nierzadko bardzo szybko, niekiedy zupełnie bez walki. Nie próbują odnaleźć swej miłości na rekolekcjach, we wspólnocie religijnej, nie korzystają z możliwości separacji, tylko od razu pada słowo: "koniec". Wiedzą, że tym samym nieprawdopodobnie krzywdzą dzieci, że często zamykają sobie drogę do Komunii św., że nierzadko resztę życia spędzą w samotności i smutku. Nie zwracają na to uwagi. Powtarzają tylko z uporem: nie podaruje, nie przebaczę I będą to powtarzać swoim znajomym przez lata, do końca życia, w setkach rozmów: ależ on był zły, ależ ona była głupia. Będą to powtarzać z taką intensywnością by zagłuszyć głos sumienia. Ten głos, który cichutko mówi, że w tym konflikcie nie wszystko było takie jednostronne i że gdyby udało się zdobyć na odrobinę pokory, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Święty Paweł wiedział, co mówi. Pisząc o życiu rodzinnym zaczyna właśnie od tego: Przyobleczcie się w pokorę, cierpliwość, znosząc siebie nawzajem. Apostoł Narodów wie, że to jest fundamentem rodzinnej miłości, że jeśli małżonkowie przyjmą za dewizę słowa, "oko za oko, ząb za ząb" to będzie początkiem ich końca. Kiedy chłopak, dziewczyna składają przysięgę małżeńską często nie pojmują tego, że w słowach: "biorę ciebie za żonę za męża" ukryta jest także prawda, żenię się z twoimi słabościami, wadami. Wychodzę za mąż za twój egoizm, za twoje zranienia. I wiem, że będę musiał, że będę musiała nieść do końca życia także twój krzyż. Niejedna dziewczyna naiwnie myśli, że oczywiście wychowa sobie męża. Gdy przed ślubem mówi mu: jesteś wspaniały, to w ciszy serca dodaje często, "jesteś wspaniałym materiałem na męża, który ja już potem po swojemu uformuję". Niejeden mężczyzna myśli, że swoją inteligencją tak oczaruje i przekona o wszystkim żonę, iż ona nie zauważy, że jej mąż po ślubie pragnie wieść dalej kawalerskie i beztroskie życie. Jak wielkie są potem ich rozczarowania. Mąż wcale nie chce realizować narzucanego mu programu, żona nie przyjmuje argumentów męża i nie daje się zwieść jego błyskotliwej, ale naciąganej nierzadko logice wywodu. I co wtedy się dzieje? Rośnie natężenie krzyku. Padają sformułowania: "żeby mi to było ostatni raz".


Aż wreszcie pojawia się słowo "rozwód". A sprawy są często naprawdę do rozwiązania. Tylko potrzeba do tego pokory. A o nią w wirze kłótni, oskarżeń, uporu bardzo trudno. Nie sprzyjają jej często także rady, z jakimi spotykają się skonfliktowani małżonkowie. Ich rodzice, znajomi nierzadko jeszcze podsycają atmosferę słowami: Nie daruj jej, pokaż mu drzwi, nie ustępuj. Wielka szkoda, bo pokora potrafi czynić cuda. Proszę posłuchać świadectwa pewnej kobiety.

Z jakąkolwiek koleżanką bym się nie spotkała, one wszystkie od razu zaczynają narzekać na swoich mężów. Jedna przez drugą opowiadają o tym, jaki to ten mój mąż jest okropny". To niemal norma. Moja serdeczna przyjaciółka, pracując z dziećmi, ma taką zasadę: „Jeśli musisz dziecko poprawić, dać mu jakąś swoją krytyczną uwagę, musisz je przedtem najpierw trzy razy pochwalić". To moje odkrycie zbiegło się w jednym czasie z naszym bardzo poważnym kryzysem małżeńskim. Z dnia na dzień obserwowałam, jak nasz związek powoli się rozpada. Tak sobie wtedy pomyślałam: o mężczyznach mawia się czasem, że to trochę takie duże dzieci. Może by spróbować tej metody na mężu? Zrobiłam eksperyment. Zaczęłam chwalić męża. Chwaliłam go za wszystko, za co tylko mogłam go pochwalić, bez zbytniego naciągania oczywiście. I mąż powolutku zaczął się zmieniać. Na lepsze. Zrobił się dla mnie milszy. Z zszarzałego faceta, przeobraził się w pełnego radości, energii mężczyznę. Ten fajny facet był w nim przez cały czas. Tylko ja go nie potrafiłam dostrzec Jego wady oczywiście dalej pozostały takie, jakie były. Ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Przymykałam oko. I dalej chwaliłam. Również w towarzystwie. Nic tak nie podnosi męskiej samooceny, jak chwalenie go przy innych. Na początku nie było łatwo. Przyzwyczajona do tego, by mieć pretensje o wszystko, musiałam się nieźle natrudzić, by się powstrzymywać przed wytykaniem mu błędów. Taki zszarzały mąż jakoś nie zachęca do tego, by go chwalić. Ale zawzięłam się. Pomyślałam sobie - przecież to jest w jakiś sposób ciągle ten sam człowiek, za którego wyszłam. Przecież za coś go kiedyś podziwiałam. To wszystko musi tam gdzieś w nim nadal być! Gdy cokolwiek zrobił dla mnie, zamiast wychodzić z założenia, że to jego obowiązek, chwaliłam go i bardzo mu dziękowałam. Zaczęło się od drobiazgów - zakupy, wyrzucone śmieci, naprawiona klamka w łazience. Stworzyłam w swojej wyobraźni obraz dobrego męża, a potem "tu i teraz" zachowywałam się wobec niego trochę tak, jakby on już tym dobrym mężem był. A mąż (ku mojemu wielkiemu zdziwieniu) powolutku przeobrażał się w ten mój "ideał mężczyzny". Ale (to bardzo istotne) - "zaczęłam od siebie!" To ja pierwsza zaczęłam "dawać". Nie czekałam, aż on zacznie. Nie trudno się domyślić, że po ja- kimś czasie mąż zaczął robić dla mnie dużo więcej, z ochotą bez ma- rudzenia. Minął rok i znów mam wspaniałego męża, który (po 15 latach wspólnego życia) znów jest we mnie do szaleństwa zakochany, fajnego synka, spokojny, ciepły dom. Czuję się bardzo szczęśliwa.

I może jeszcze świadectwo drugiej kobiety. Po kilku latach małżeństwa dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza. Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Najpierw był szok, niedowierzanie, wrażenie, że to koszmarny sen potem bunt, gniew, płacz, a w końcu poczucie winy i utrata wiary w siebie. Poczułam się samotna i opuszczona, wydawało mi się, że cały mój świat runął w gruzy. Nie przestawałam się jednak modlić. I bardzo szybko dotarła do mnie prawda - nie jestem samotna, bo Bóg jest ze mną i kocha mnie. Myślę, że dzięki wstawiennictwu Maryi mogłam mimo wszystko powtarzać mężowi, że go kocham i, że niezależnie od tego, co postanowi zrobić, będę go kochała. Czułam, że to Szatan opętał mojego męża i na nic nie przydadzą się ludzkie sposoby. Walczyłam środkami duchowymi: postem, jałmużną i modlitwą. Podczas Mszy Świętej prosiłam o nawrócenia męża. Każdej nocy nakładałam ręce na śpiącego męża i modliłam się do Ducha Świętego. Kochałam. I choć może się to wydać dziwne, starałam się go traktować jak zawsze. Nie separowałam go ani od stołu, ani od łoża. Chcę być dobrze rozumiana - nie akceptowałam romansu męża, ale nie odtrącałam go. Mówiłam mu, że postępuje źle, ale że ja wierzę w jego miłość do mnie i dobro ukryte w jego sercu. Starałam się niekiedy wspominać najpiękniejsze chwile naszej wspólnej historii. Rozmowy ciągnęły się całymi godzinami. Nie wszystkie były spokojne, często się raniliśmy. Widziałam jednak wyraźnie, że moja wiara, modlitwa i okazywana miłość zmieniają męża. Jezus zmieniał także mnie. Nie pozwalał, by moje serce stwardniało, zamknęło się w urazie, by miłość uległa ambicji czy pragnieniu zemsty. Zrozumiałam, że ja też mam za co przepraszać, że nie jestem skrzywdzoną niewinnością. Zobaczyłam, jak wiele ran w przeszłości zadałam.

Nasze małżeństwo przetrwało! Przebaczyliśmy sobie nawzajem. W dodatku mój mąż się nawrócił i dla nas obojga jedynym trwałym fundamentem jest Chrystus.

Zdaję sobie sprawę, że nie we wszystkich przypadkach taka metoda oparta na cierpliwości i pokorze poskutkuje. Były zapewne sytuacje, kiedy kobieta swoją dobrocią nic nie osiągnęła a może nawet przyczyniła się do jeszcze większej zuchwałości męża. Ale kto był mądrze pokorny i cierpliwy, nigdy nie powinien tego żałować. Jezus Chrystus karmił rzesze, uzdrawiał je, a potem Ci sami ludzie krzyczeli w Wielki Piątek, by skazać Go na śmierć. To nie zniechęciło Zbawiciela. Nadal był gotowy okazywać ludziom swe miłosierdzie. Czy Jezus był naiwny? On był, On jest wielki. Jego miłość jest potężna a to wyraża się w cierpliwości i dobroci jaką nam okazuje. A czyni to zawsze jako pierwszy. Nie postawił Zacheuszowi warunku: jak się poprawisz, to Cię odwiedzę. Poszedł pierwszy do grzesznika w gościnę. Taką postawą uratował wiele osób. W nie- jednej rodzinie bliscy sobie ludzie czekają latami, aż ktoś drugi wyciągnie rękę. Czekają, bo są dumni. Czekają, aż ktoś się przyzna, aż uzna ich rację, aż zmieni swoje postępowanie. I często do śmierci się nie doczekują. Wolą zachować swoją perfekcyjną pryncypialność, niż uratować rodzinę. Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja wiem, że na przykład palenie papierosów jest złe, że jest grzechem, ale jeśli mąż nie może sobie z tym nałogiem poradzić to czy lepiej zniszczyć życie rodzinne wywołując w tym temacie wielkie awantury czy może lepiej będzie na razie przymknąć oko. I trzeba zapytać się koniecznie czy tak naprawdę chodzi tu o jego zdrowie czy o to, że nie dopasowuje się do wymagań żony. To jest często sedno sprawy i przyczyna wielkich tragedii, że ktoś nie postępuje, tak jak my sobie to wymarzyliśmy. Nawet w małżeństwie nie mamy człowieka na własność, do swojej dyspozycji. Mój mąż nie jest do końca mój. Także moja żona nie jest dosłownie moja. Dzieci nie są własnością rodziców. Tak naprawdę należymy do Boga. W Świętej Rodzinie Jezus był Synem Maryi, ale nie był Jej własnością. Maryja była żoną Józefa, ale nie była jego. Oni wszyscy należeli do Boga. I to była ich świętość. Także i my winniśmy żyć nie jak się komuś podoba, ale jak się Bogu podoba.

W życiu nie raz trzeba się będzie pogodzić: muszę znosić współmałżonkę, męża z taką czy inną jego słabością. Oczywiście są sprawy, na które nie można przymykać oczu. Jeśli mąż bije żonę to nie można reagować na to pokorną zgodą. Jeśli żona ewidentnie kokietuje obcych mężczyzn, to wtedy trzeba sprawę postawić bardzo zasadniczo, bo to grozi rozbiciem małżeństwa. Mi chodzi o ludzkie niedoskonałości, z którymi można żyć, choć wymagają od nas wiele pokory i cichości. Spójrzmy na dzisiejszą Ewangelię. Starzec Symeon żył latami w oczekiwaniu na Zbawiciela. Kiedy dane jest mu Go zobaczyć prosił Boga, by zabrał go z tego świata. Jego życie było czekaniem. Nie miał wszystkiego. Dopiero u schyłku życia jego nadzieje się spełniają. Dziś wiele osób pragnie natychmiastowego spełnienia marzeń. Także dotyczących rodziny. Współmałżonek musi być według oczekiwań drugiej strony, dzieci jak na zamówienie. I to szybko, najlepiej natychmiast. Ale to się nigdy nie spełnia. I trzeba się z tym pogodzić. Ktoś kiedyś powiedział: "Jeśli nie wierzysz, że historia człowieka, który stoi naprzeciwko ciebie jest święta to daj mu święty spokój". Nawet historia człowieka, która toczy się zupełnie inaczej niż to sobie wymarzyliśmy jest święta i trzeba ją szanować i jej służyć. To jest najkrótsza droga do tak upragnionego przez nas wszystkich rodzinnego szczęścia.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger