marca 09, 2024

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) - Kochać miłością płynącą z Chrystusowego Krzyża!

marca 09, 2024

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) - Kochać miłością płynącą z Chrystusowego Krzyża!


Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne".

Siostry i Bracia!
Przepiękne słowa z dzisiejszej Ewangelii. Objawienie i przypomnienie jak bardzo Bóg nas kocha. Tak umiłował świat, tak ukochał człowieka, że nie zawahał się przed posłaniem swojego Syna. Nie ma bowiem większej miłości, niż oddać życie za kogoś. A Chrystus oddał. Nieustannie potrzebujemy przypomnienia prawdy o Bożej miłości. Słowo miłość odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Pragniemy miłości, tęsknimy za nią, potrzebujemy jej w każdym momencie naszego życia i nie ważne ile mamy lat, czy tęskni ktoś za wielką miłością swojego życia, czy potrzebujemy pomocnej dłoni, wsparcia, pamięci w podeszłym wieku. Człowiek nie może żyć bez miłości. Możemy żyć bez wielu rzeczy materialnych czy nawet duchowych, ale nie bez miłości. Jak pisał święty papież Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis: „Jeśli nie znajdziemy uczestnictwa w miłości, nasze życie zatraca swój sens".

O miłości na całe życie marzą ludzie młodzi, dzieci poszukają bezpieczeństwa i miłości u swoich rodziców, małżonkowie każdym dniem starają się wyrażać i na nowo budować swoją wierną miłość, osoby starsze pragną ciepła i czułości ze strony swojego otoczenia. Nieważne ile mamy lat, co robimy, jaki zawód wykonujemy, czy jesteśmy małżonkami, osobami samotnymi - każdy z nas pragnie kochać i być kochanym. Czy jest w tym coś dziwnego? Nie, zostaliśmy bowiem stworzeni na obraz i podobieństwo Boga (por. Rdz 1, 26). Boga, który jest miłością, który jest najdoskonalszą wspólnotą miłujących się Trzech Osób Boskich. Z miłości powstaliśmy i w miłość musimy się obrócić" (ks. Jan Twardowski).

Jak nauczyć się miłości? Czy jest to w ogóle możliwe? Czy nie jest ona raczej spontanicznym uczuciem wyrywającym się z głębi naszego serca? Miłości przecież nie można nikomu nakazać, ani nikogo do niej zmusić. Benedykt XVI w swojej encyklice o Bogu, który jest miłością wskazuje, że Ten, który powołał nas do istnienia z miłości może wręcz nakazać nam miłość: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem" (Mt 22, 37). Ale to tylko Bóg może ,,nakazać" czy wręcz błagać człowieka o miłość, bo pierwszy nas umiłował. I to miłością bezgraniczną i bezwarunkową. Miłością do końca. Do szaleństwa krzyża. Miłością ponad wszystko. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13). 

Jak nauczyć się takiej miłości? Wpatrując się i kontemplując miłość samego Boga. Niejednokrotnie słyszeliśmy słowa, że „Bóg nas kocha", że Bóg jest miłością". Ale co to znaczy konkretnie w naszym życiu? Jak przeżywamy ową fundamentalną prawdę naszej wiary? Czy trwamy w zdumieniu nad tym niezwykłym wyznaniem Boga? 

W kulturze greckiej, w czasach współczesnych Jezusowi wyznanie, że Bóg kocha człowieka dla wielu było wręcz zgorszeniem i zaskoczeniem. Jak Bóg może kochać człowieka? To niemożliwe i nierealne! Dlaczego? Bo miłość to nic innego jak zachwyt dobrem, to potężna siła, która sprawia, że dążymy do dobra doskonałego. Albo miłość to, co najwyżej wymiana dobra między ludźmi, którzy są sobie równi. Jak więc Bóg może kochać człowieka!? Co on znajdzie godnego swojej miłości w nędznym człowieku!? Jakim dobrem zachwyci się w człowieku, którego sam już wcześniej nie posiadałby!? Nawet tak wielcy myśliciele starożytni, jak Platon czy Arystoteles, którzy w swoich rozważaniach dochodzili do istnienia Boga, nie wierzyli, że Bóg mógłby kochać człowieka. Taki Bóg nie istnieje i nie może istnieć. Jak bardzo mylili się ci wielcy filozofowie! Bóg, który miłuje istnieje, co więcej - tylko taki Bóg istnieje! Bóg, który stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Stworzył go mężczyzną i niewiastą" i przeznaczył do miłości. Bóg, który po upadku człowieka wychodzi na jego poszukiwanie i woła: „Adamie, gdzie jesteś?" (por. Rdz 3, 9). Bóg nawołuje Adama, aby ten wiedział, że od tej chwili Jego miłość nieustanie, będzie szukała każdego zagubionego stworzenia. Bóg, który nieustannie objawia się w historii i troszczył się o swoje dzieci. Bo istnieje tylko On, który tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (por. J 3, 16).

Siostry i Bracia! W dzisiejszą niedzielę Wielkiego Postu po raz kolejny odkryjmy i przeżyjmy nowość naszej wiary" - nowość i niezwykłość miłości Boga do człowieka. Słyszeliśmy niejednokrotnie o naszym Bogu w Trójcy Jedynym, że jest wszechmocny, wszechwiedzący, nieskończony. To prawda. Tak jest w istocie jak od wieków naucza nas święta teologia. Ale pamiętajmy, że Bóg nie ma innej wszechmocy niż wszechmoc miłości. To ona jest w stanie przezwyciężyć wszystko, zniweczyć nasz grzech, pokonać śmierć i przeprowadzić nas ze śmierci do życia. Wszechwiedza Boga? Nie lękajmy się jej! Bóg nie podpatruje człowieka, aby złapać" go na jakimś grzechu. On patrzy na nas z miłością. W swej Wszechwiedzy, wie co kryje się na dnie naszego serca, widzi to dobro, którego my sami niejednokrotnie nie jesteśmy w stanie zobaczyć. On jest bliżej nas, niż my sami sobie" - powtarzał św. Augustyn. Bóg spogląda na człowieka i widzi to, co dobre. Tak wygląda owa wszechwiedza Boga. Wie o każdym naszym dobru, nawet o tym najmniejszym poruszeniu naszego dobrego serca i żadnemu z nich nie pozwoli zginąć. 

Nieskończoność Boga!? To nieskończoność miłości. „Jedyną granicą miłości jest miłość bez granic" - i o takiej właśnienieskończonej miłości mówił nam przed laty, na sopockim hipodromie, Jan Paweł II (por. homilia Ojca św. Jana Pawła II podczas Mszy św. w Sopocie w trakcie podróży apostolskiej do Polski, 5 czerwca 1999).

Ale miłość Boga do nas i nasza do Niego nierozerwalnie jest związana z miłością do człowieka. Jest związana do tego stopnia, że nie ma dwóch przykazań - jest jedno przykazanie miłości - Boga i bliźniego. „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi" (1J 4, 20) - przypomina nam św. Jan. I tu pojawia się kolejna nowość naszej wiary. Nowość zdumiewająca, a dla wielu wręcz nierealna i niezrozumiała. Chrześcijanin ma miłować bowiem każdego człowieka. Bez wyjątku. Po prostu każdego. „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?" (Mt 5, 46) - nauczał Jezus w Kazaniu na Górze. „Miłujcie waszych nieprzyjaciół" (Mt 5, 44) - konkluduje Chrystus - oto przedmiot i cel miłości chrześcijańskiej. To nie jest jakiś nieosiągalny kres naszej chrześcijańskiej pielgrzymki, to jest początek drogi z Chrystusem. Być chrześcijaninem, to miłować każdego, a przede wszystkim tych, którzy wyrządzają nam krzywdę i popełniają zło. Pięknie to brzmi, ale pewnie każdy z nas zastanawia się jak tego  dokonać. Jak to jest możliwe, aby miłować tych, którzy wyrządzają nam i innym krzywdę? Jakże często pierwszym odruchem na słowa „miłość nieprzyjaciół" jest bunt: „Nie, taka miłość jest po prostu niemożliwa, to nie dla mnie".

Z jak wielkim trudem przychodzi nam miłowanie bliskich osób, a co dopiero kochanie ludzi nam nieżyczliwych! Benedykt XVI w swojej encyklice wskazuje na konkretną przyczynę takiego stanu rzeczy. Nasz sprzeciw wobec miłości nieprzyjaciół płynie ze skojarzenia słowa „kochać" z całym bogactwem uczuć, które towarzyszą naszemu doświadczeniu miłości (por. Benedykt XVI, Deus caritas est, 17). Dla większości z nas miłość kojarzy się z przeżywaniem radości, pogodą ducha, euforią. Miłość to nic innego jak przyspieszone bicie serca wywołane obecnością drogiej nam osoby. 

Siostry i Bracia, ale czy miłość to uczucie? Intensywne uczucie i nic więcej? Uczucia z pewnością towarzyszą miłości, ale nie stanowią jej istoty. I tu leży klucz do zrozumienia chrześcijańskiej miłości nieprzyjaciół. Jeśli przyjmiemy, że miłość jest jedynie uczuciem, czyli emocjonalną reakcją na drugą osobę, to rzeczywiście pokochanie nieprzyjaciół jest niemożliwe. Uczucia są niezależne od mojej woli, są moimi reakcjami na sytuacje zewnętrzne. Nie mogę na siłę wywołać jakiegoś uczucia, zwłaszcza do krzywdzących nas osób. I dlatego trudno sprawić, aby spontanicznie zjawiły się te cudowne emocje na widok tych, którzy wyrządzili nam wielkie lub mniejsze zło. Ale uczucie to nie jest sedno miłości. Pamiętajmy o tym! Kochać to pragnąć autentycznego dobra dla drugiej osoby. Pragnąć i realizować je ze wszystkich sił. Gdy przyjmiemy taką wizję miłości, to pokochanie nieprzyjaciół staje się możliwe. Jeśli ktoś wyrządził nam krzywdę, nie mścijmy się. Nie odpowiadajmy złem na zło. Nie sięgajmy po pomówienia, oszczerstwa i plotki. Domagajmy się sprawiedliwości, ale nigdy - w imię źle rozumianej sprawiedliwości - nie poniżajmy drugiego człowieka. Każdy jest człowiekiem i w każdym należy uszanować jego podobieństwo do Stwórcy, nawet jeśli jego czyny tak mocno obraz ten zatarły. Módlmy się za tych ludzi, bo to także jest przejaw naszej miłości. Błagajmy Boga za czyniących zło, tak jak uczynił to Jezus na krzyżu. Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Kochajmy nieprzyjaciół, nawet jeśli należy potępić ich czyny. Miłość do wroga, nieprzyjaciela polega na udzieleniu mu koniecznego dobra, jeśli w tym momencie go potrzebuje. Nie patrzmy na nasze uczucia i emocje, bo można kogoś nie lubić a jednocześnie autentycznie go kochać! Kochać miłością płynącą z Chrystusowego Krzyża! Amen.

marca 04, 2024

Słowo Boże na Święto Św. Kazimierza, królewicza - Trwajcie w miłości mojej!

marca 04, 2024

Słowo Boże na Święto Św. Kazimierza, królewicza - Trwajcie w miłości mojej!


 Poniedziałek, 3. tydzień wielkiego postu
 
✠ Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali».
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
"To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem".
Coraz częściej w życiu publicznym obserwujemy, że rozumienie pojęcia miłości jest wypaczane. Jest mylnie utożsamiane jedynie ze stanem uczuciowym, a nawet zredukowane do sfery seksualnej. Jezus podczas ostatniej wieczerzy z uczniami zostawia nam „Testament". Nowe przykazanie ustanawia nie tylko prawem obowiązującym, ale też darem dla Boga, innego człowieka i siebie samych. Ten dar Miłości do Boga, innego człowieka i samego siebie jest powszechny - każdy człowiek go otrzymał. Do nas należy rozwijać go w tych relacjach we współpracy z łaską Bożą.
To sam Pan Jezus uczy nas prawdziwej miłości. Nie jesteśmy pozostawieni samym sobie. Uczy nas osobiście, a także przez wzorce świętych. Dzisiaj w sposób szczególny przemawia przykład św. Kazimierza. Ten książę uczy nas, że miłość rozgrzewa serce ucznia do coraz większego miłowania Jezusa Chrystusa.
Jakże piękne przesłanie niesie dzisiejsza Ewangelia. TO WAM PRZYKAZUJĘ, ABYŚCIE SIĘ WZAJEMNIE MIŁOWALI. Jakże dziwne to przykazanie! Cudowne to przykazanie!
Na tym przykazaniu bazuje całe Boże prawo miłości. Na tym przykazaniu opiera się szczęście człowieka, rodziny, zgromadzeń, Kościoła, świata. Takie to proste. W jednym zdaniu zawiera się wszystko. Problem tylko w tym, aby każdy człowiek je przyjął. Problem w tym, aby zostało ono przyjęte w rodzinach, zakładach pracy, społeczeństwach, wspólnotach, państwach. Nie byłoby wojen, rozlewu krwi, zabójstw, łez i tego ogromu cierpienia, jakie zadaje człowiek człowiekowi. W II wojnie światowej miliony zabitych, obozy koncentracyjne, krematoria. Po wojnie choćby w Polsce, miliony zabitych dzieci nienarodzonych, aborcje...
To ludzie ludziom zgotowali ten los! Dlaczego? Bo odrzucono prawo miłości Boga i bliźniego. Odrzucono lub wypaczono, zabrakło też uniwersalności. Jakby różne narody były stworzone przez różnych bogów, jakby człowiek mógł stawiać się w miejscu Boga i oceniać, osądzać drugiego człowieka według własnych kryteriów, a nie według Bożego prawa miłości.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
"Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem".
A jak Jezus umiłował swych uczniów? Po prostu był z nimi! Dzielił ich los, pouczał, wybawiał z opresji... Potem życie oddał za nich, a po śmierci zmartwychwstał i ukazywał się im, bo ich umiłował.
Nas też umiłował. On też przychodzi do nas każdego dnia najpełniej w Eucharystii. Wszyscy spożywamy ten sam Chleb eucharystyczny, pijemy Jego Krew z tego samego kielicha. Jesteśmy braćmi i siostrami, przez Jego Ciało i Jego Krew. Jesteśmy też Jego braćmi i Jego siostrami, gdy pełnimy wolę Bożą. A wolą Bożą jest nasze uświęcenie.
Zatem jak to jest z nami?
Czy umiemy kochać naszych braci, nasze siostry miłością służebną, aż po ofiarę z samych siebie?
Czy naprawdę umiemy wybaczać?
To nie psychologia i ludzkie nauki mają dać nam odpowiedź na to pytanie, ale Jezus Chrystus, który za nas oddał życie, który mimo naszych wad, grzechów, wzlotów i upadków, przygotował nam miejsce w niebie, abyśmy mogli być razem, razem z Nim na zawsze. Nie przebaczył nam tylko w słowach, ale w miłości, która trwa i czeka na spotkanie. Jezus w Eucharystii stal się dla mnie, dla ciebie, darem Miłości, miłości do końca.
Co robię z darem miłości?
Czy rozwijam miłość w relacji do Boga?
Czy rozwijam miłość w relacji do innego człowieka, we wspólnocie?
Czy rozwijam miłość w relacji do siebie samego?
 
MODLITWA DO ŚWIĘTEGO KAZIMIERZA
O, Święty Kazimierzu królewiczu,
Patronie nasz, wzorze cnoty i miłości,
Wysłuchaj naszych próśb i modlitw,
Pomóż nam na naszej drodze ku świętości.
Twoja miłość do Boga była niezwykła,
Twoja troska o biednych i chorych nieskończona,
Pomóż nam naśladować twe przykłady dobroci,
Byśmy mogli wzrastać w miłości i pokorze.
Wskaż nam drogę, jaką należy iść,
Byśmy w życiu naszym zawsze byli wierni,
I daj nam siłę, by pokonywać trudności,
Zawsze ufając w Bożą opiekę i miłosierdzie.
Święty Kazimierzu, módl się za nami,
Abyśmy byli prawdziwymi dziećmi Bożymi,
I doprowadź nas do wiecznej chwały,
Gdzie będziemy razem cieszyć się niebem nieustającym. Amen

marca 02, 2024

Zamyślenia Wielkopostne - Wyjść z zagubienia i odnaleźć Ojca!

marca 02, 2024

Zamyślenia Wielkopostne - Wyjść z zagubienia i odnaleźć Ojca!

 Sobota, 2. tydzień wielkiego postu


✠ Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza (Łk 15, 1-3. 11-32)
 
W owym czasie przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi».
Opowiedział im wtedy następującą przypowieść:
«Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie, i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał na służbę do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z twoich najemników”. Zabrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Lecz ojciec powiedział do swoich sług: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. I zaczęli się weselić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: „Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego”. Rozgniewał się na to i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: „Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”.
Lecz on mu odpowiedział: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy. A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”».
 
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
 
"W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Nie ma nawrócenia bez słuchania Pana Jezusa!"
Nawrócenie oznacza przemianę swojego myślenia. Ono nie dokonuje się bez słuchania słowa Bożego, bez Bożej pomocy z zewnątrz. Celnicy i grzesznicy wiedzieli, że są słabi. Wiedzieli, że sami nie poradzą sobie. Zanurzeni w swojej biedzie, pokornie przyjmują prawdę o sobie, że potrzebują Boga. Dla Niego otworzyli serce i zaufali mocy słowa Bożego.
Paradoksalnie, faryzeusze i uczeni w Piśmie, którzy powinni być blisko Boga, nie trwają przy Nim, gdyż nie uznają swojej słabości. W swojej pysze uważają, że ich uczynki mogą ich zbawić. Stają się jakby samowystarczalni. Ich słowa „szemrania" są trucizną od złego. On zatruwa i mąci ich myśli, niszczy serca. Trucizna samowystarczalności i pychy ukrytej pod płaszczem suchego wypełniania prawa, nie pozwala im otworzyć się na obecność Boga w Chrystusie.
Dzisiaj kolejny raz odkrywamy obraz Boga, który w synu marnotrawnym przyjmuje z otwartymi ramionami grzeszników i czeka na nich, w tym i na mnie.
Czy dostrzegam i uznaję swoją słabość?
Czy oddaję ją w pokorze Bogu, ufając w Jego moc przemiany serca?
Czy mam pragnienie zbliżania się do Boga, aby słuchać Jego słowa?
Jak postrzegam innego człowieka?
"...wszystko, co moje, do ciebie należy".
Gdyby młodszy syn wcześniej miał świadomość tych słów, które teraz starszy słyszy od ojca, może inaczej wyglądałaby historia tej rodziny. Może młodszy syn nie odszedłby z domu, a starszy nie zazdrościłby bratu większej bliskości i miłości ojca.
Ta przypowieść odnosi się oczywiście do relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Jakże często i nam brak tej świadomości, kim jesteśmy w Bogu? Jaka jest nasza tożsamość płynąca z udziału w życiu samego Boga?
Jesteśmy Jego dziedzicami: "...wszystko, co moje, do ciebie należy..." - mówi dziś Ojciec Niebieski do każdego z nas przez usta ojca z dzisiejszej przypowieści.
Jak często nie korzystamy pełnymi garściami z tych łask, które Bóg nam udostępnił w Chrystusie. Bóg jest bogaty w miłosierdzie, tylko czy chcemy z tego niewyczerpalnego źródła łask korzystać?
Dziś także wielu odchodzi z domu rodzicielskiego, zrywają z Kościołem, bo nie znajdują tam miejsca dla siebie, nie odnajdują miłości, nie czują się kochani, a niejednokrotnie i ci, którzy zostali, nie mają świadomości, jak wielu dóbr i łask są dziedzicami, jak mogą czerpać z Miłości do woli.
W tym kontekście rozważę historię starszego syna: jego związek z domem i z ojcem, ale także jego niezadowolenie, pretensjonalność, upór, rozżalenie, które gromadziły się w nim tyle lat. Czy widzę jakieś podobieństwo między nim a sobą?
I skupię się na ojcu. Zobaczę w nim Boga Ojca, który wybiega naprzeciw mnie, gdy wracam w łachmanach. Wychodzi po mnie na zewnątrz, gdy rozżalony nie chcę wejść do domu. Zatopię się w kontemplacji Ojca, który głęboko wzrusza się na mój widok.
Będę modlił się do Ojca jak dwaj synowie. Wtulę się w Jego ramiona i wyznam Mu moje odejścia. Przyznam się do moich żali, pretensji, które zamykają mnie na Boga i ludzi i nie pozwalają cieszyć się życiem. Usłyszę Ojca: „Moje dziecko!"
Na zakończenie medytacji zwrócę się do Jezusa z serdeczną prośbą. Będę powtarzał ją w ciągu dnia: „Jezu, pomóż mi odnaleźć kochającego Ojca!. Proszę Cię, Jezu, o wewnętrzne uzdrowienie mojej relacji z Bogiem Ojcem".

lutego 03, 2024

5. Niedziela Zwykła (B) - Przyszedłem, aby życie mieli

lutego 03, 2024

5. Niedziela Zwykła (B) - Przyszedłem, aby życie mieli

Każdy człowiek tęskni za życiem, zdrowiem i prawdą. Słowo Boże dzisiejszej niedzieli wychodzi naprzeciw tych wszystkich, którzy w tym udręczeniu i tęsknocie szukają Jezusa. Szukali Go chorzy, proszący o uzdrowienie, Magdalena prosząca o rozgrzeszenie, opętani, by walczyć z demonem, głodni, by ich nakarmił, tłum, by Go ogłosić królem, Judasz, by Go zdradzić.

W jaki sposób my szukamy Jezusa? Szukamy Go, gdy nagle zachorujemy i liczymy na Jego pomoc, gdy zgrzeszymy, by uspokoić nasze sumienie. Szukamy ,,czegoś". W Jezusie trzeba szukać nie ,,czegoś", ale ,,kogoś". Jego, obecności.

W tym roku, w najbliższą niedzielę, będziemy obchodzić 32. rocznicę dokumentu Jana Pawła II Salvifici doloris, którym ustanowił Światowy Dzień Chorego.

W dokumencie Ojciec św. zwraca uwagę na wartość cierpienia. Trzeba umieć tak spojrzeć na człowieka dotkniętego chorobą czy bólem, aby on, nie mogąc uwolnić się od cierpienia nawet przy pomocy medycyny, umiał w sposób duchowy akceptować to, co jest bolesne, dla kształtowania własnego charakteru i własnej postawy. Wiemy z doświadczenia, że takie postawy występują tam, gdzie cierpienie staje się wartością wychowawczą, kształtującą osobowość, która potrafi osiągnąć jakiś wzniosły stan duchowości i życia wewnętrznego.

Biblijny Hiob dotknięty chorobą w pokorze powie:,,Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki" (Hi 7, 3). Swój własny byt na ziemi porównuje do bojowania. Trudnym do zniesienia czyni to bojowanie z jednej strony boleść targająca ciałem, z drugiej zaś męka duchowa. A jednak mimo swego pogrążenia w cierpieniu, otrzymuje siły, by je przezwyciężyć. W tym udręczeniu Hiob wyraża tęsknotę w oczekiwaniu na Tego, który ,,leczy złamanych na duchu" (Ps 147, 3). W Roku św. Pawła, wszyscy dotknięci bólem i cierpieniem zwróćcie uwagę na wartość cierpienia. W Liście do Galatów pisał: ,,Owocem ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie" (Ga 5, 22). Zauważamy, jakie to są ważne słowa, szczególnie dzisiaj, gdzie ciągły pośpiech sprawia, że stajemy się nieczuli na potrzeby drugiego człowieka.

W obliczu cierpienia powracamy do istotnych pytań o cel i przyczynę moich cierpień, a także jaki jest cel ludzkiego życia. Czujemy bliskość umęczonego Zbawiciela, który za nas umarł na krzyżu. Św. Paweł ujął to w takich słowach: ,,Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swojej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24).

Choroba i śmierć to doświadczenie tak bardzo ciężkie dla wielu ludzi. Już sama obecność w szpitalu, jest wielkim przeżyciem. Nawet obecność zdrowych ludzi w szpitalu bywa bardzo krępująca dla nich samych. Ludzie nie wiedzą jak się w tym kontekście zachować. Przychodzą odwiedzić nawet kogoś bliskiego i są, w jakimś głębokim tego słowa znaczeniu, bezsilni, bezradni, bezbronni. Odwiedzając chorych uświadamiamy sobie, jak bardzo ograniczone są możliwości człowieka chorego. Człowiek chory przeżywa swoją chorobę, oczekuje na diagnozę, która może być jak najgorsza. Otóż my musimy patrzeć na szpital i na przychodnię i na wszystkie miejsca, gdzie jest chory nie tylko naszymi własnymi oczyma, lecz musimy patrzeć oczyma tych, którzy tam przebywają. Światowy Dzień Chorego został ustanowiony po to, aby być wrażliwym na potrzeby chorego, bo dla chorych pobyt w szpitalu jest szokiem i jednym z elementów posługi pracownika służby zdrowia jest wrażliwość, aby nas nie posądzono.

Szpital jest swoistą kaplicą, jest - jak nazwał św. Jan Paweł II - sanktuarium cierpienia. Znajdujemy się w swoistym kwadracie, jesteśmy przeznaczeni w szpitalu dla człowieka chorego. A to wymaga swoistego heroizmu. Jeżeli ktoś nie ma w sobie wrażliwości na drugiego człowieka to oczywiście nie będzie mógł tych chorych traktować indywidualnie, traktować tak jak się traktuje właśnie osobę, jak się traktuje kogoś, kto ma swoją własną tożsamość, swoją godność, swój cel w życiu i to ma również swoje rozmaite uwarunkowania. Jeden uśmiech ze strony pracownika służby zdrowia, nie śmiech, bo szpital chyba nie jest dobrym miejscem do tego by wnosić tam zbyt wiele takiej powierzchownej radości, ale uśmiech, życzliwość, dotknięcie, ciepło, bliskość, to wszystko wpływa kojąco na człowieka chorego, który takiej obecności potrzebuje. Jaka to łaska, drodzy pracownicy służby zdrowia, że możecie uczestniczyć w samym sercu życia. Że idąc do chorego odwiedzając chorych... i dotykając cierpienia tych ludzkich pustyni, jesteście w samym centrum życia, w samym centrum świata, tu dokonuje się zbawienie, tu człowiek dotyka swojej małości, tu może otworzyć się na Boga. Rozumiał to papież, bardzo to rozumiał. Myśmy to trochę zapomnieli - co to znaczy być z chorym. Zostawiliśmy to gdzieś z boku.

Bo kiedyś św. Wawrzyniec, kiedy imperator kazał mu przynieść skarby Kościoła, to sprowadził mu kalekich, chorych. Naraził się oczywiście na to, aby być spalonym na kracie - męczennik, ale powiedział prawdę. Chorzy są skarbem Kościoła. Nie złoto, nie złote kielichy, nie piękne szaty, nie cudowne budynki, nie kościoły cudowne, lecz ci chorzy są skarbem Kościoła, to jest serce świata.

Drodzy Chorzy - tylko Bóg wie, jaką każdy z was toczy walkę z cierpieniami ciała dotkniętego chorobą. A do tych cierpień dochodzi jeszcze cierpienie woli. Tylko Bóg wie, jakiego bólu doświadczamy i z jakimi problemami borykamy się na co dzień. Popatrzeć na cierpienie, na umieranie i na śmierć jako na Dobrą Nowinę.

Bóg mnie wybrał, aby nieść Dobrą Nowinę nawet w cierpieniu. Dobra Nowina niesiona w szpitalu, w zakładzie leczniczym, w domach opieki w którym pracujemy, a więc w tych strukturach z jakich zbudowana jest służba zdrowia.

Otóż drugi krąg osób i to znacznie liczniejszy, który obserwuje, na nas patrzy i dowiaduje się o naszej posłudze, to są rodziny i przyjaciele ludzi chorych. To jest świat ludzi zdrowych, którzy zetknęli się z chorobą i cierpieniem. Oczywiście dzisiaj ludzie jak się wydaje, może jesteśmy w tym niesprawiedliwi, są jakby mniej przygotowani do znoszenia przeciwności, do znoszenia chorób, cierpienia niż dawniej. Nie dlatego, żeby to cierpienie samo w sobie było większe, tylko że ludzie przeżywają trudności, które zwykliśmy nazwać egzystencjalnymi. Pozostaje podstawowe pytanie - o sens życia, o znaczenie życia. I czy tego chcemy czy nie chcemy to wchodząc do szpitala, pracując w szpitalu, jesteśmy kątem oka obserwowani przez dziesiątki i setki innych oczu, tych ludzi, którzy nie tylko szukają, powiedzmy sobie diagnozy, którzy nie tylko czekają na lekarza, ale patrzą również jak w tym sanktuarium cierpienia zachowuje się człowiek. Czy dla niego jest to również sanktuarium cierpienia, czy dylematy, które oni w sobie noszą, wątpliwości, którymi oni żyją czy to są także wątpliwości tego sługi, czy może on udzielić im odpowiedzi, dlatego że sam stanął wobec podobnych rozterek i dylematów, czy też mają być może do czynienia z kimś, kto pełni funkcję swoistego urzędnika.

My bardzo często w szpitalu chcemy racjonalizować sytuację tzn. odpowiadać na pytania dlaczego, po co, jak to będzie przebiegało, chcemy zrozumieć, chcemy poznać. Tymczasem ważne jest życie modlitwy, które najbardziej ukierunkowuje nas ku celowi, ku znaczeniu tego wszystkiego, co człowiek przeżywa i wraz z ludźmi chorymi co my przeżywamy. W momencie, kiedy dowiadujemy się, że jakaś choroba, czy perspektywa śmierci nas dotyczy zaczynamy się w szczególniejszy sposób buntować, irytować... Gdy tymczasem trzeba się do tego faktu odnosić z wielką pokorą. Największym nieszczęściem jest, kiedy człowiek żyje bez Boga. Najtrudniej jest tam, gdzie człowiek nie stawia sobie pytania o Boga, gdzie człowiek pytanie o Boga odsuwa, unika Go. Bo jeżeli nie widzę Boga jako Absolut, to zostaje mi tylko absurd - i pojęcie, że na próżno się urodziliśmy, na próżno żyjemy i na próżno umieramy. Okropna filozofia.

Drodzy Pracownicy służby zdrowia. Dzisiaj w tym kościele modlą się razem z nami ludzie chorzy, wdzięczni lekarzom, którzy was leczyli, operowali a oni, lekarze i pracownicy służby zdrowia, mają to przeświadczenie, że ich posługa jest głęboko wpisana w Ewangelię.

Chrystus jawi się przed nami jako Lekarz. Powiedział o sobie: ,,Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale źle się mający. Źle na ciele, źle na duchu. Chrystus dostrzega chorego. Dla Niego chory człowiek jest ważny. Kontakt osobisty z chorym. Chrystus dotyka chorego Kładzie na niego ręce. Kontaktuje się z nim wzrokiem, pomazał mu oczy, podał rękę. Dostrzega nie tylko cierpiącego.

Dostrzega również bliskich: ojca, który przybył do Kafarnaum, prosząc o zdrowie syna, ojca, który przyprowadził syna-epileptyka do Apostołów i Chrystusa. Jair - ojciec umierającej córki. Chananejka, matka córki, wdowa przy marach swojego jedynego syna. To nie tylko sam cierpiący człowiek, ale jego świat, który często cierpi razem z nim. Ten kto stoi przy cierpiącym, leczy często rany jego bliskich. Dobra Nowina przekazana dla cierpiącego i Dobra Nowina przekazana dla bliskich.

Wiem, że nie jest wam łatwo pracować, bo nigdy tak jak dotąd pojawia się grzech strukturalny. Grzech strukturalny spoczywa na sumieniu tych, którzy tworzą struktury życia w społeczeństwie z pominięciem etyki.

To politycy sterowani przez finansowe organizacje mając, władzę, oraz pieczątki, decydować będą, jakiego człowieka mielibyśmy tworzyć. Osiągnięcia nauki i techniki napawają oczywiście optymizmem. Niepokój natomiast budzi moralny relatywizm związany z tymi osiągnięciami. Wobec możliwych korzyści klonowania, podobnie jak człowiek z probówki” szybko straci charakter nowości, sensacji i zagrożenia. Dlatego nikt nie rozważa ceny, jaką trzeba będzie zapłacić za aktualne i planowane osiągnięcia. W nadciągającej erze „Genomu" kończącej ewolucyjny rozwój aktualne staje się pytanie T.S. Eliota: ,,Gdzie jest mądrość, którą utraciliśmy w wiedzy?". Z wielką czcią i szacunkiem całuje wasze spracowane dłonie, które pochylają się każdego dnia nad chorymi i cierpiącymi.  

Zbliżający się Światowy Dzień Chorego jest stosowną okazją, aby podziękować wszystkim, którzy z wielkim zaangażowaniem, poświęceniem i kompetencją pochylają się nad chorymi: lekarzom, pielęgniarkom, farmaceutom, księżom kapelanom, siostrom zakonnym, wolontariuszom i innym osobom posługującym chorym.

Dziękuję też rodzinom, w których znajdują się chorzy, niepełno- sprawni i osoby w podeszłym wieku. Niech okazywana przez was miłość, cierpliwość i stała obecność przy chorych będzie nadal najlepszym lekarstwem w chwilach cierpienia, bólu i bezradności przeżywanych przez waszych bliskich.

Zakończmy nasze rozważania słowami modlitwy do Matki Najświętszej: Maryjo, Uzdrowienie Chorych, otaczaj miłością i opieką wszystkich zranionych na ciele i na duszy oraz wstawiaj się za tymi, którzy się nimi opiekują. Pomagaj jednoczyć nasze cierpienia z cierpieniami Twego Syna i naucz nas świadczyć wobec świata o Bożej dobroci. Amen.

lutego 03, 2024

5. Niedziela Zwykła (B) - Jezus uzdrawia i wypędza złe duchy

lutego 03, 2024

5. Niedziela Zwykła (B) - Jezus uzdrawia i wypędza złe duchy


Kochani Bracia i Siostry!
Przychodzimy dzisiaj na Mszę Świętą, aby spotkać się z Panem Jezusem uzdrawiającym, wypędzającym złe duchy; z Panem Jezusem, który daje przykład działania i kontemplacji. Chcemy spotkać się z Panem Jezusem, aby powiedzieć Mu o naszych rozmaitych chorobach, słabościach, kłopotach i cierpieniach oraz o pokusach pójścia za namową złych duchów, drogą nie-Bożą; ale też przychodzimy, aby dzielić się radością z tego, że możemy z Nim być. Musimy jednak zaczerpnąć z Jego Boskiej mocy, mocy działania i Jego przykładu bezgranicznego zatopienia się w Ojcu na modlitwie. Chcemy, aby Bóg nas ujął za rękę i w tym Bożym dotknięciu, aby na nas spłynęła Jego moc oczyszczająca i uzdrawiająca, bo na tym polega to bliskie spotkanie z Bogiem, którego skutkiem zawsze musi być oczyszczenie, nawrócenie i powrót do Boga. Dlatego chcemy rozważać to, co spotykamy w naszym życiu idąc na spotkanie z Panem.

Myślę o tym, z czym się spotykam. Myślę o wierze, trochę chorej wierze, bo osłabionej „mentalnością liberalną", a słabość ta wszelkie przejawy troski o czystość i autentyczność wiary nazywa fanatyzmem religijnym, fundamentalizmem, czy też praktyką duchowego imperializmu. To dotknięcie Bożej mocy dzieje się poprzez zwrócenie się do źródła, do Pisma Świętego, to dzieje się poprzez modlitwę; to dotknięcie Bożej mocy to jest sięgnięcie do nauki Kościoła, a w tej kwestii Katechizm Kościoła Katolickiego mówi pewnie i jednoznacznie: „Wiara w Jezusa Chrystusa iw Tego, który go posłał dla naszego zbawienia, jest konieczna do zbawienia. Ponieważ bez wiary nie można podobać się Bogu" (Hbr 11,6) i dojść do udziału w Jego synostwie, nikt nie może być bez niej usprawiedliwiony ani nie otrzyma życia wiecznego, jeśli nie wytrwa w niej do końca" (Mt 10,22;24,13) (nr16).

Ta nieznośna dla współczesnej mentalności jednoznaczność stwierdza, że nie da się być chrześcijaninem, zamykając prawdę o Jezusie Chrystusie tylko w swoich przekonaniach i nosząc w sobie ewentualną, choćby tylko mało prawdopodobną, gotowość do zmiany swoich o Nim poglądów. Nie da się być chrześcijaninem ograniczając prawdę Jezusa Chrystusa do samych tylko chrześcijan, bo sprawa Jezusa Chrystusa dotyczy nie tylko chrześcijan, ale wszystkich ludzi bez wyjątku. Bo fakt, że jeden jest wierzący, a drugi niewierzący nie ma wpływu na obiektywną rzeczywistość zbawczej śmierci i zmartwychwstania, na obiektywną rzeczywistość całego dzieła Zbawienia każdego człowieka, którego dokonał Pan Jezus, nie ma wpływu na fakt, że Pan Jezus umarł na Krzyżu z miłości do każdego człowieka.

Spotykam się z osłabioną nadzieją, która niszczy przekonanie, że jest realnie dostępna moc rzeczywistej przemiany naszego życia społecznego, sąsiedzkiego, rodzinnego i osobistego. A przecież „nadzieja zawieść nie może", bo jest ona autentyczną siłą motoryczną do osiągania wspaniałych celów, szczytów ludzkich możliwości. Chrześcijanin nie może ulegać tendencjom wmawianych mu frustracji wywoływanych różnego rodzaju kryzysami powodowanymi czy to ubóstwem, albo nadmiernym bogactwem i komfortem użycia. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei. Frustracja, poczucie bezsensu muszą być mu obce. 

 „Nie lękajcie się" - te słowa, w październiku 1978 roku obiegły cały świat. Tymi słowami Pana Jezusa „Nie lękajcie się Jam zwyciężył świat" rozpoczął swój pontyfikat Jan Paweł II. I wołał: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi, nie lękajcie się", a my możemy dzisiaj dodać: ,,a będziecie ludźmi nadziei". Spotykam się z miłością potrzebującą uzdrowienia. Szczególnie teraz, gdy miłością nazywa się to, co często nie ma nic wspólnego z miłością, a nawet bywa przejawem skrajnego egoizmu. „Miłujcie się jak Ja was umiłowałem" - ucząc się takiej właśnie miłości czystej i odpowiedzialnej, miłości, która za każdym razem przywraca człowiekowi godność, a nigdy go jej nie pozbawia. Można powiedzieć za św. Augustynem: „Kochaj i czyń co chcesz", bo jeżeli kochasz, każdy twój czyn i w zamyśle i w skutku będzie dobry. Bo jeżeli kochasz miłością, której nauczyłeś się od Boga - a On jest Miłością - to nie musisz obawiać się, że skrzywdzisz kogokolwiek. I tylko taka miłość jest zdolna otworzyć wszystkie serca i wszystkie wrota. 

Spotykam się również z niezrozumieniem, a nawet z ośmieszaniem drogiego mi słowa i bardzo drogiej wartości i wielkiego dziedzictwa jakim jest Ojczyzna. Gdy mówi się, że Ojczyzna jest tam, gdzie jest mi dobrze czy lepiej, bądź tam, gdzie są pieniądze. „Polska", „historia", „tradycja", „Kościół dla części społeczeństwa, również dla młodego społeczeństwa, to pojęcia puste. Bo nie ma ciągłości historii, bo brak rozsądnego wykorzystania nauki, którą dają poprzednie lata. A przecież ilekroć starano się zniszczyć nasz naród, starano się go zniszczyć moralnie i oderwać od historii, od korzeni. Dlatego Zygmunt Krasiński pisał:

,,Nam kazano żyć zbrodniami
- nam kazano być szpiegami
- nam kazano wydać syna, wydać Ojca, wydać brata
- gdy syn, Ojciec, brat przeklina
- niechrześcijańskość tego świata."

Przykazanie czwarte dekalogu mówi przecież w szerszym kontekście o szacunku dla tradycji. Człowiek, który uwłacza historii i tradycjom narodowym, wyrządza krzywdę swojemu narodowi. Troska o szacunek dla Narodu i Ojczyzny, którą Jan Paweł II nazwał wspólnym dziedzictwem, a Norwid ,,wielkim zbiorowym obowiązkiem", to walka o osobistą godność i wielkość każdego człowieka. A jak myśleć o tych, którzy kradną, niszczą to co jest nasze wspólne, począwszy od tych wielkich afer handlowych, gospodarczych, a kończąc na połamanych ławkach, porozbijanych lampach... Jak jest w tych przypadkach z odpowiedzialnym myśleniem o Narodzie i Ojczyźnie?

I spotykam się z niepokojem o przyszłość. „Naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości" - mówi Jan Paweł II. I w dobie mówienia o przyszłości, o nowej Ustawie Zasadniczej, o Konstytucji tak myślę o tym, co powiedział przed kilku laty do władz Polski podczas spotkania w Zamku Królewskim Jan Paweł II, bo to jest przecież ciągle aktualne. „Strzeżcie się więc i Wy - jak ongiś twórcy 3-Majowej Konstytucji - abyście na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń mogli zasłużyć i to pomimo przeszkód, jakie i w Was (jak ongiś w pokoleniu 3-majowym) mogą sprawować namiętności w swej wielorakiej postaci. Pomimo wszystko wolność jest zawsze wyzwaniem. A władza jest wyzwaniem wolności. Nie można jej sprawować inaczej jak tylko służąc".

Zanim udasz się Panie na miejsce pustynne ujmij za rękę mnie, siostrę moją i mojego brata - niech moc Twej łaski przeniknie naszą codzienność. Dotknij swoją mocą te niepokoje, obawy i lęki, które potrzebują uzdrowienia, a później zabierz nas ze sobą, bo uczysz, że "trzeba zawsze modlić się, a nie ustawać" (Łk 18,1). Pozwól nam doświadczyć tego, aby każda godzina naszego dnia, każda praca, każda radość, każdy smutek stawały się modlitwą i były uświęcone przez dobrą intencję i przez odniesienia naszych spraw do Boga. Bo dzisiejszy ,,aktywny" człowiek zbyt łatwo rezygnuje z modlitwy na rzecz praktycznego działania tłumacząc się, że praca również jest modlitwą. W. konsekwencji często porzuca modlitwę właściwą. Nie uda się dojść do stanu modlitwy ciągłej temu, kto nie umie się regularnie modlić. Uczysz nas Panie równowagi w działaniu i kontemplacji. Św. Wincenty à Paulo mówił, że potrzebna jest kontemplacja w działaniu i aktywność na modlitwie. A my widzimy, że dzieje się wokół wiele zła, któremu można by zapobiec, wobec którego trzeba zająć stanowisko otwarte i zdecydowane.

Niestety, na ogół jesteśmy zapatrzeni tylko w wąski nurt naszych osobistych spraw, obojętni na to, co dzieje się poza nami aż nagle stwierdzamy z przerażeniem, że i nasze osobiste sprawy stały się zagrożone. Modlitwa daje podstawową motywację do podjęcia wysiłku wiary. ,,Dajcie mi człowieka modlitwy, a będzie on zdolny do podjęcia każdego czynu" - wołał św. Wincenty à Paulo.

Zbliża się Wielki Post- czas pokuty, nawrócenia, czas przywrócenia w sobie właściwego porządku rzeczy i systemu wartości, jaki Bóg dał człowiekowi od samego początku. Może najbliższe rekolekcje i postanowienie wielkopostne staną się okazją do nawrócenia i przebudzenia, udania się z Panem na pustynię, aby prosić o łaskę dobrej modlitwy, uzdrowienia wiary, nadziei i miłości i odpowiedzialnego patrzenia na dzisiaj i na jutro.

A tymczasem wróćmy z wiarą do dzisiejszej Ewangelii. Wzrokiem wiary zobaczymy Jezusa, który uzdrawia; Jezusa, który po prostu odwiedza i leczy ludzi. Uzdrawia dusze i ciała wyczerpanych osób. Tyle razy niniejszy fragment ewangeliczny o tym wspomina. W chwili, gdy minął już szabat, gdy zaszło słońce i pojawiły się pierwsze gwiazdy, wielkie mnóstwo ludzi udało się do domu, w którym On się znajdował. Ludzie są bardzo zmęczeni i szukają uzdrowienia, ulgi, szukają rozwiązania dla swoich problemów.

Jezus oczywiście czeka na nich i od razu zaczyna działać - leczy ich i uwalnia z kajdan zła i Złego, który ich zniewolił. Ewangelie często mówią o chorobach i demonach jako jednej rzeczywistości, ale czasami i je rozdzielają, podkreślając, że Jezus wyleczył i uwolnił, uzdrowił i wypędził złe duchy. Czy proszę Pana Boga o zdrowie, czy boję się o tym w ogóle mówić i pozostawiam wszystko woli Bożej i Jego planom? Czy proszę o łaskę zachowania mnie od pokus, czy być może nie ośmielam się o to w ogóle prosić? A Pan Bóg pragnie mojego zdrowia, szczęścia i pełni radości.
Dziś poproszę o łaskę szczęścia. Dziś, ośmielony tą Ewangelią, będę się modlił w tej intencji, pozostawiając jednak Panu Bogu wolność, by On decydował o moich i moich braci i sióstr losach. Niech się dzieje to, co będzie dla mnie i moich bliskich lepsze. 

Nawet jeżeli będę musiał coś przecierpieć dla zbawienia własnego i innych osób. W ten sposób będę mógł ofiarować krople swojej krwi dla jakiejś duszy..., dla mojej cierpiącej Ojczyzny, by zawsze szukała w Nim uzdrowienia. AMEN.

 

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) - Trwać w bliskości z Jezusem.

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) - Trwać w bliskości z Jezusem.

W dzisiejszej Ewangelii znowu spotykamy postać św. Jana Chrzciciela. Jeszcze nie tak dawno prowadził nas adwentowymi drogami, przed tygodniem widzieliśmy go, kiedy chrzcił w Jordanie Jezusa, a dziś staje przed nami, jako ten, który wskazuje swoim uczniom Zbawiciela. Jego słowa: „Oto Baranek Boży" są iskra, która rozpala w Andrzeju i Janie pragnienie pójścia za Chrystusem. Zawsze, kiedy spotykamy Jana Chrzciciela, ze szczerym podziwem zachwycamy się tym Bożym wybrańcem. Imponuje swoją duchową siłą, bezkompromisowością i wiernością swemu powołaniu. Wydarzenia, których jesteśmy świadkami czytając dzisiejszą Ewangelię, także ukazują nam wielkość tego, który był głosem wołającego na pustyni". Dziś Jan dokonuje rzeczy, która jest może nawet największą próbą wiary w jego dotychczasowym życiu oddaje Jezusowi swoich uczniów. Pozwala im odejść. On rozumie, na czym polegała jego misja. Teraz, gdy Zbawiciel już nadszedł, zadanie Jana Chrzciciela dobiega końca. W tej chwili nie ma jeszcze pojęcia, co się z nim dalej będzie działo. Wie tylko, że nie on, a Jezus jest ważny, dlatego godzi się stracić tych, którzy mu do tej pory towarzyszyli. To na pewno nie jest łatwy moment dla Jana. To nie jest łatwy moment i dla księdza, i nauczyciela, i wychowawcy, a przede wszystkim dla ojców i matek. Przychodzi czas, kiedy muszą oddać swoich synów i córki. Oddać społeczeństwu, Kościołowi, nowej rodzinie. Oni nie są panami, władcami swoich dzieci. Karygodne są sytuacje, kiedy rodzice chcą autorytarnie decydować o dorosłym życiu syna czy córki. Wtedy stają już w miejscu samego Boga.
Niby to oczywiste, ale nigdy dość przypominania, jaki jest cel chrześcijańskiego wychowania. Nie hodowla dzieci, by były one zawsze zdrowe i nakarmione. Nie pewnego rodzaju menedżerstwo, które ma zapewnić młodemu człowiekowi jedynie solidne wykształcenie, rozwinięcie talentów i dawanie sobie rady w życiu zawodowym, towarzyskim, społecznym. To także o wiele za mało. Według zamysłu Bożego, rodzice,
duszpasterze, nauczyciele są po to przy wzrastających dzieciach, młodzieży, by oczywiście, nie zaniedbując spraw doczesnych, być dla nich przewodnikiem na drodze zbawienia.
Przypomina mi się tu pozornie banalna historia, jaką opowiedział mi mój przyjaciel. Kiedy był kilkunastoletnim chłopcem, pewnego dnia jechał motorowerem. Nagle, jakiś nieuważny kierowca ciężarówki, podjechał do niego tak blisko, że aby uniknąć zderzenia, mój kolega próbował zjechać na chodnik, jednak wysoki krawężnik zablokował koło i wszystko zakończyło się upadkiem. Na szczęście oprócz otarcia nogi nic mu się nie stało. Kiedy wrócił do domu i opowiedział wszystko mamie, ona ku jego zdziwieniu zadała mu pytanie, o czym odruchowo myślał, kiedy znalazł się w tak niebezpiecznej sytuacji. Był pewny, że matka chciała usłyszeć, że wtedy pomyślał o niej, o domu. Ale ona pytała dalej: Synku, czy pomyślałeś wtedy o Panu Bogu? O tym, że za chwilę możesz stanąć przed Jego obliczem? Takie to priorytety wychowawcze miała ta mądra kobieta. Spotkałem ją kiedyś osobiście. Zwierzyła mi się, że idzie do księdza, by zamówić mszę za swoich czterech synów, mszę odprawianą przed obrazem Matki Bożej Pocieszenia. Wie ksiądz - mówiła mi - to są dynamiczni, młodzi kawalerowie, a świat takich kusi szczególnie. Niejeden ich kolega stracił wiarę, odszedł od Kościoła, zagubił się moralnie. Proszę więc, by ich Maryja prowadziła.
Nie ma cenniejszej rzeczy, jaką rodzice mogą dać swoim dzieciom, niż fundament mocnej wiary. Zdarza się nieraz, że potem człowiek w dorosłym życiu odchodzi od Kościoła, ale tam w głębi serca cały czas ma taką nieugaszoną iskrę. Ile to osób, które uważały się za całkowicie niewierzące, leżąc w szpitalu, będąc w jakimś obozie, na zesłaniu, w więzieniu, doświadczając nieludzkiego cierpienia, samotności, nagle, zaskakując samych siebie, zaczynało szeptać: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie..., Zdrowaś Maryjo łaski pełna...". Modlitwa rwała się, niektóre wyrazy uleciały, ale przed oczy powracał obraz modlącej się matki, modlącego się ojca, powracała prośba: Pamiętaj, synku, zawsze żyj z Bogiem, zawsze do Niego wracaj. My wszyscy, odpowiedzialni za wychowanie naszych uczniów, podopiecznych, naszych dzieci, musimy pamiętać, że nie zawsze będą oni zdrowi, weseli i bezpieczni. Mogą się przecież znaleźć w różnych, nawet w bardzo dramatycznych sytuacjach. Oby w chwili zamętu i niepokoju odnaleźli to, co zostawiliśmy im w duchowym spadku: Ziarno wiary i nadziei, które pozwoli im przetrwać i wejść do nieba.
Ta troska o wiarę drugiego człowieka, o jego zbawienie nie dotyczy jedynie postawy rodziców wobec dzieci. Ona powinna być czymś podstawowym we wszystkich naszych relacjach. Także małżeńskich. Kiedy przychodzi do mnie mąż czy żona i opowiada o rozpadzie związku, to często pytam: Dlaczego pan czy pani chce, by ta druga strona wróciła? W odpowiedzi słyszę zazwyczaj: Bo ją kocham, bo bardzo potrzebuję, ze względu na dobro dzieci, które powinny mieć ojca, bo przecież ślubowaliśmy sobie miłość. Bardzo rzadko, może nawet nigdy nie słyszałem, by ktoś powiedział: Bo jestem przerażony na myśl, że mój mąż, moja żona, za tę zdradę, małżeńską dezercję mogłaby być potępiona. Chcę ją za wszelką cenę ratować. Przed wielu laty rozmawiałem z siostrą Teresą Szeptycką, Franciszkanką Misjonarką Maryi. W pewnym momencie zaszkliły się jej oczy i zapytała mnie: A czy słyszał ksiądz, że niedaleko stąd, pewien proboszcz odszedł z kapłaństwa? Nie, nie słyszałem - odpowiedziałem. A widząc jej łzy zapytałem: Czy to jakiś siostry krewny? Nie, nie - odpowiedziała. A może jakich znajomy? Były uczeń? Nie, nie - powtórzyła. I dodała: Ja go nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Zdumiony patrzyłem na jej łzy i słuchałem, jak powtarza cicho: Boże, co z nim będzie, co z nim będzie?
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na pewien fragment dzisiejszej Ewangelii, który może wnieść cenną treść do naszych rozważań. Kiedy uczniowie pytali Jezusa: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?" On odpowiedział: ,,Chodźcie a zobaczycie". Chodźcie a zobaczycie, bo - chciałoby się dodać tego się nie da opisać. Ten dialog ukazuje nam istotę ewangelizacji. Dobrą Nowinę przekazuje się przez głoszenie słowa, ale także przez pokazywanie konkretu chrześcijańskiego życia. Odpowiadając przyszłym apostołom, Jezus nie przedstawił jakiegoś barwnego opowiadania. Ono napełniłoby jedynie ich wyobraźnię pewnymi obrazami, pojęciami, a dla przemiany serca - o to przecież Jezusowi zawsze chodzi - to o wiele za mało. Ojciec Badeni, znany, nieżyjący już Dominikanin, powiedział kiedyś: „Niedawno odkryłem, że wielkim błędem jest tworzenie definicji. Gdy ktoś mnie pyta o definicję, to powoduje, że zaraz zaczynam tworzyć abstrakcję. Tajemnicy nie da się zdefiniować. Trzeba w nią wejść. Często więcej się wie o Panu Bogu przez to, że się nic nie wie". Ktoś inny dodał: ,,To, co zrozumiałeś już nie jest Bogiem". Pan Bóg w dziejach zbawienia stosuje zawsze tę samą zasadę: Najpierw pokazuje, potem wyjaśnia. I to tłumaczy słowa Jezusa: ,,Chodźcie, a zobaczycie". To, co dalej napisał św. Jan może być dla nas w pewnym sensie irytujące: „Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka i tego dnia pozostali u Niego". Kiedy zobaczyli, gdzie Jezus mieszka, zobaczyli Jego świat, to zrobiło na nich tak wielkie wrażenie, że już nie chcieli Go opuścić. Aż by się chciało zawołać: Ale co oni tam zobaczyli?! Dlaczego ewangelista nie pisze o tym ani słowa? Ani jednego. To była przecież jakby siła sprawcza całego biegu wydarzeń. Odpowiedź jest prosta. Bo Bóg chce, żebyśmy sami poszli i zobaczyli. Zobaczyli, gdzie mieszka Jezus, zobaczyli Jego świat. Można oczywiście próbować to ująć w jakieś pojęcia, ale one pozostaną jedynie pewną rzeczywistością analogiczną. A nam trzeba wejść w ten świat całym sobą. Dlatego Jezus nie powiedział uczniom: Będziemy się spotykać trzy razy w tygodniu po cztery godziny i Ja wam wyłożę, kim jestem, po co przyszedłem i o co Mi chodzi. Nie, On chciał, by oni pozostali u Niego, by wędrowali z Nim. Jedli, spali, pływali po jeziorze, byli z Nim w Niedzielę Palmową i w Ogrójcu.
Mamy w języku polskim powiedzenie: „Kto z kim przestaje, takim się staje". Nie ma pełniejszego oddziaływania na drugiego człowieka, jak wspólne z nim przebywanie. Jestem mocno przekonany, że mogłem odkryć swoje powołanie do kapłaństwa w dużym stopniu dzięki temu, iż jako licealista wiele godzin spędzałem na plebanii. Z księżmi zakładaliśmy zespoły muzyczne, budowaliśmy szopki i groby Pańskie, oglądaliśmy filmy. Kiedy jako neoprezbiter po raz pierwszy usiadłem do konfesjonału, to ani mi w głowie było, by stosować się do rad przekazywanych nam na wykładach seminaryjnych, ale od razu, machinalnie, zacząłem naśladować swojego spowiednika, do którego chodziłem przez lata. W tak modnej ostatnio dyskusji o stawaniu się prawdziwym mężczyzną, ktoś powiedział prosto i wyczerpująco: "Chłopiec staje się mężczyzną tylko w jeden sposób: przez przebywanie z prawdziwymi mężczyznami". A z tym jest bardzo duży problem. Wykłady na ten temat, książki, sesje, prelekcje, dni skupienia oczywiście mają swój sens, ale to tylko drogowskazy, a nie droga, po której można zbliżyć się do celu.
Ktoś może zapytać: A co zrobić, kiedy takich ludzi trudno spotkać, a co dopiero, by mozolnie uczyć się od nich życia? Chrystus Kościoła nie opuścił. On ciągle przechodzi pomiędzy nami. On nie przestał być człowiekiem. On dalej powołuje, zaprasza. Tylko proszę nie pytać: A jak to się stanie, a kiedy, a gdzie. Bowiem wiara nigdy nie wie, dokąd zmierza, ale zna i kocha Tego, który ją prowadzi. Kiedy ktoś wręcza nam jakiś przedmiot zapakowany w śliczny papier, przewinięty ozdobną taśmą, już wiemy, że to dar, że to prezent. Elegancki, ale zakryty. Jeszcze zanim go rozpakujemy już cieszymy się, bo doświadczamy życzliwości darczyńcy. Dzisiejsza niedziela jest darem od Boga, ,,rozpakujemy" ją niejako przez najbliższe kilkanaście godzin. I nadchodzący tydzień i całe życie, całe nasze powołanie to Boże prezenty. Andrzej, Jan, Piotr otrzymują od Chrystusa wielki dar, zaproszenie do życia w głębokiej bliskości. Jeszcze nie wiedzą, że to im da udział w życiu samego Boga. Jeszcze nic nie wiedzą o Golgocie, o wielkanocnym poranku. To prezent zapakowany w nieznaną przyszłość. Przyjmijmy i my Jego wszystkie takie dary. Nieznane, budzące niekiedy pewien lęk, ale wynikające z głębokiej troski Jezusa, by nas wszystkich doprowadzić do domu Ojca. Pozostańmy u Niego i zamieszkajmy z Nim już teraz i na zawsze. Tego i Wam i sobie życzę. Niech się tak stanie!

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) - Wychowanie ku dobru i miłości.

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) - Wychowanie ku dobru i miłości.


Mów, Panie, bo sługa Twój słucha
(1 Sm, 3, 10)
 

„Czego szukacie?" pytanie to zadał Jezus idącym za Nim uczniom. Każdy jednak musi zapytać sam siebie czego tak na- prawdę szukam, czego mi brakuje, co bym chciał znaleźć, co pozwoliłoby mi poczuć się szczęśliwym? Odpowiedzi na te pytania znaleźć można w szkole Jezusa Mistrza, do której dziś On sam nas zaprasza: ,,Chodźcie a zobaczycie!". Nie sposób nie przyjąć Jego zaproszenia, nie sposób nie zaspokoić ciekawości poznania samego Boga. On czeka - wystarczy przyjść i wsłuchać się w Jego głos. Z dziecięcą ufnością dajmy się prowadzić. Tylko wtedy będziemy mogli zdać egzamin z miłości, której uczy nas Jezus. Dopiero wte- dy dowiemy się, gdzie On mieszka, gdy znajdziemy Go w drugim człowieku, kiedy zauważymy, że jest On pośród chorych, samotnych, gdy spotkamy Go w sierocińcach, hospicjach, więzieniach. Nie przechodźmy obojętnie obok swego Zbawiciela.
Samuel czuwał w przybytku. Arka Przymierza, widzialny znak obecności Boga na ziemi, była blisko. W ciszy nocnej Samuel usłyszał skierowane do niego wezwanie. Ktoś wołał go po imieniu. Był przekonany, że to kapłan Heli. Pobiegł do niego. Jeszcze nie umiał odróżnić głosu człowieka od głosu Boga. Pomógł mu w tym stary kapłan. Wiedział on, że Bóg może przemówić do człowieka. Odtąd Samuel do końca swego życia pozostanie w bezpośrednim kontakcie z Bogiem. To wielki dzień, w którym człowiek wierzący usłyszy swoje imię wypowiedziane przez Boga. Jest to wezwanie do podjęcia dialogu. Odtąd ten jeden głos wyróżnia się jakościowo wśród wszystkich głosów, jakie można usłyszeć na ziemi. Mówi do nas każde stworzenie: szum jodły, szmer strumyka, plusk fali, śpiew ptaka, grzmot pioruna, łoskot sunącej w dół lawiny. Ojciec Święty mówił w Polsce (w Zamościu): „Kontempluję piękno tej ojczystej ziemi. Tutaj z wyjątkową mocą zdaje się przemawiać błękit nieba, zieleń lasów i pól, srebro jezior i rzek. Tutaj śpiew ptaków brzmi szczególnie znajomo - po polsku, a wszystko świadczy o miłości Stwórcy, o ożywczej mocy Jego ducha i o Odkupieniu, którego Syn dokonał dla człowieka i dla świata. Wszystkie te istnienia mówią o swojej świętości i godności, które odzyskały wtedy, gdy Pierworodny z całego stworzenia przyjął Ciało z Maryi Dziewicy i w Jej łonie: „Słowo Ciałem się stało". Nigdy Chrystus nie zamyka przed nami ramion swego miłosierdzia. Szczególnie wiele mówią do nas ludzie. Bywa, że jesteśmy zmęczeni ich mówieniem. Czekamy na chwilę ciszy. Wśród tych milionów słów - słowo Boga skierowane do nas posiada znaczenie wyjątkowe. Nikt bowiem nie ma nam do powiedzenia nic cenniejszego niż Bóg.
Niewielu ludzi wierzących ma takie szczęście jak Samuel, by już  we wczesnej młodości usłyszeć Boga, większość dorasta do tego całymi latami. Przeżywają tę przygodę wytrwali. W dorastaniu do spotkania z Bogiem trzeba mieć na uwadze dwa przeszkadzające głosy. Pierwszym jest głos ciała. Najgłośniej na tej ziemi woła nasze ciało. Ono też stanowi z reguły stację zagłuszającą głos samego Boga. Ciało woła o chleb, napój, ubranie, mieszkanie, rozrywkę, wygodę, przyjemność. To jest bardzo głośne wołanie.
Św. Paweł ujawnia Koryntianom szczególną moc tego głosu, przestrzegając, że „ciało nie jest dla rozpusty, ale dla Pana, a Pan dla ciała. Ciało jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, chwalcie więc Boga w waszym ciele!" Wezwanie to przypomina, że człowiek nawet ciałem może wielbić Boga, o ile tylko dostosuje je do Jego prawa. Drugi głos pochodzi od świata. Ten ma nam do zaofiarowania tysiące swoich wartości. Usiłuje je reklamować możliwie głośno. Świat posiada wiele rozgłośni o wielkim zasięgu, z których przekazuje swoje wezwanie. W praktyce głos świata najczęściej potęguje głos ciała. Ten duet jest w stanie odwrócić uwagę człowieka od Boga. Jeśli się to uda, delikatny głos Stwórcy nie dociera do człowieka przez całe lata. Mądrość polega na rozróżnieniu głosu ciała i świata od głosu Boga. Ten, kto nastawi swe serce na jego odbiór, wchodzi w bardzo żywy i ubogacający kontakt z samym Stwórcą. Tak się stało z uczniami Jezusa, którzy odpowiedzieli na Jego wezwanie.
Dziś wielu ludzi lubi słuchać głosu ciała i głosu świata, nie zabiegając zupełnie o usłyszenie głosu Boga. Jest to smutny znak upadku moralnego i religijnego konkretnego człowieka. Wszelka bowiem kultura ducha oparta jest zawsze na kontakcie z Bogiem, na umiejętności słuchania Jego głosu.
Trwa w naszej Ojczyźnie dyskusja poświęcona edukacji, systemowi szkolnemu, wychowaniu. Padają rozmaite wizje wychowania i kształcenia polskich dzieci. Wiadomo, że celem wychowania jest wewnętrzne przetworzenie człowieka. Ma ono zaszczepić w wychowanku siłę woli, dzięki której będzie mógł realizować obiektywne cele swojego życia. Podmiotem wychowania jest człowiek, od wieku dziecięcego poczynając. Wychowanie polegać powinno na współpracy z rozwojem oraz na kierowaniu nim. Właściwym wychowawcą jest każdy, sam dla siebie przy pomocy innych czynników. Nie można nikogo wychować, nie mając ideału, do którego dążymy i w imieniu którego wychowujemy. Ideałem tym jest wizja osoby w pełni ukształtowanej, dojrzałej - wychowanej właśnie. Cel w każdym prawdziwym wychowaniu jest zawsze określony, chodzi o to, by nie był on dobierany przypadkowo, lecz świadomie. Ostatecznym celem stworzenia rozumnego jest poznanie Boga. Dlatego też każdy czyn ludzki nabiera dodatniej lub ujemnej wartości moralnej, w zależności od tego, czy zbliża, czy też oddala człowieka od jego ostatecznego dobra. Tak więc prawo naturalne wola Boża ostateczny cel człowieka - jest niewątpliwą podstawą do określania celów wychowania człowieka. Współgra z nim sumienie - mechanizm uzgadniający nasze czyny z normami moralnymi. Wychowanie wymaga samowychowania i odpowiedzialności.
Głównymi elementami ludzkiej natury, którą rozwijamy, są świadomość i wolność. Jednym z ważniejszych elementów koncepcji wychowawczej jest odpowiedzialność. Jest ona koniecznym warunkiem wychowania. Warunkami odpowiedzialności są: wolność, obiektywnie istniejące wartości oraz przyczynowa struktura świata. Jeżeli więc człowiek może być przyczyną swoich czynów, dokonywać je w sposób wolny, to może także za nie odpowiadać. Celem wychowania jest wykształcenie odpowiedzialności w wychowanku.
Celem wychowania człowieka jest cnota sprawności jako postawa nakierowana na realizację dobra. Jest to w pełni świadomy i wolny nawyk czynienia dobra, dlatego też kształtowanie cnót powinno być celem procesu wychowawczego. Dysputy o wychowaniu także w aspekcie religijnym są zasadne a oparte o mądrość i prawdę mogą udzielić wiele pożytecznych wskazówek. Wciąż szukamy światła, które by rozświetliło mroki naszego życia: osobistego, rodzinnego, ale także życia społecznego, gospodarczego i politycznego naszego Narodu. 

Stąd godna uwagi jest mądrość płynąca ze Słowa Bożego. Chrześcijanin, podobnie jak biblijny młody Samuel, powinien być zawsze gotowy na wezwanie Boga. Nie zawsze jest łatwo rozpoznać głos Pana. Ewangelia podaje tego typu przykład w powołaniu Jana i Andrzeja. Bóg nie powołał ich wprost, lecz przez pośrednictwo Chrzciciela, ich mistrza. Uderza prawość i bezinteresowność Chrzciciela, który nie troszczy się o zjednanie zwolenników dla siebie. Głosi tylko Mesjasza i kieruje uczniów do Niego. Pozostaje całkowicie wierny swojemu posłannictwu "głosu przygotowującego drogi Pańskie", a następnie znika w milczeniu. Uderza również pośpiech, z jakim Jan i Andrzej idą za Jezusem. Dziś, gdy nowa ekonomia globalna nabiera kształtów, Kościół troszczy się, by „zwycięzcą w tym procesie była cała ludzkość, a nie tylko bogata elita kontrolująca naukę, technikę, środki łączności i zasoby planety"; innymi słowy, Kościół pragnie ,,nadać globalizacji taki kształt, aby służyła ona całemu człowiekowi i wszystkim ludziom". Dlatego dziś także internet może wnieść niezwykle cenny wkład w życie ludzkie. Może wspierać pomyślność i pokój, wzrost intelektualny i estetyczny, wzajemne zrozumienie między narodami na skalę globalną.
Nowe media są potężnymi narzędziami edukacji i kulturowego bogactwa, wzajemnego zrozumienia, a także mogą służyć sprawie religii. Wszyscy użytkownicy internetu powinni wykorzystywać go w świadomy, zdyscyplinowany sposób, dla celów moralnie dobrych; rodzice powinni kierować wykorzystaniem go przez dzieci i nadzorować je. Szkoły i inne instytucje wychowawcze oraz programy dla dzieci i dorosłych powinny zapewniać kształcenie w krytycznym wykorzystaniu internetu jako część ogólnego wykształcenia medialnego, nie jedynie kształcenie umiejętności technicznych, ale kształcenie zdolności do świadomej, krytycznej oceny treści. Osoby, których decyzje i działania przyczyniają się do kształtowania struktury i treści internetu są szczególnie zobowiązane do praktykowania solidarności w służbie dobra wspólnego. Niesie to olbrzymie konsekwencje dla jednostek, narodów i świata. Jak dzisiejszy świat, tak i media, a w tym internet, zostały wprowadzone przez Chrystusa, zalążkowe, ale prawdziwie, w granice królestwa Bożego i wprzęgnięte w służbę słowu zbawienia. „Oczekiwanie jednak nowej ziemi nie powinno osłabiać, lecz ma raczej pobudzać zapobiegliwość, aby uprawiać tę ziemię, na której wzrasta owe ciało nowej rodziny ludzkiej, mogące dać pewne wyobrażenie nowego świata" (Papieska Rada ds. Społecznego Przekazu: Etyka w internecie, Watykan, 22 II 2002, p. 18). ,,Za każdym krokiem w tajniki stworzenia coraz się bardziej dusza rozprzestrzenia i większym staje się Bóg. Nie trzeba dębów tysięcy. Ta jedna licha drzewina z szeptem się ku mnie przegina i mówi mi: jest Bóg, i czegóż ci więcej" - pisał Kasprowicz. Człowiek patrzy na cuda natury, wsłuchuje się w głos przyrody i wyraża zachwyt dla Stwórcy, dla tego piękna, które Bóg zawarł w przyrodzie. Każdy chrześcijanin jest wezwany - odpowiednio do swojego stanu do naśladowania Chrystusa, do świętości, do apostolstwa. Charles de Foucauld powiedział: ,,Jezu, pierwsze słowo, jakie skierowałeś do uczniów to: 
«Przyjdźcie i zobaczcie», to znaczy: «chodźcie i patrzcie». Ostatnie jakże delikatne, słodkie, zbawienne, pełne miłości to słowo! «Pójdź za Mną, czyli «naśladuj Mnie»!"
Cóż słodszego może usłyszeć ten, kto miłuje? Cóż może być bardziej zbawiennego, skoro naśladowanie tak ściśle łączy się z miłością? Dzisiejszy świat nie chce słuchać nauczycieli, ale słucha świadków. Do bycia świadkiem powołani są wszyscy chrześcijanie. Nie można mówić o prawdziwej wierze u tego, kto nie ma pragnienia dzielenia się nią z innymi. Jan Chrzciciel ujrzał Pana i dał świadectwo o Nim. Jeśli i my naprawdę widzimy Pana oczami wiary, to będziemy o Nim świadczyć w życiu codziennym. Jezu, błogosław Polską Szkołę i Ojczyznę miłą w dobrych radach, w dobrym bycie wspieraj jej siłę swą siłą. Amen.

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) – Powołanie

stycznia 13, 2024

2. Niedziela Zwykła (B) – Powołanie
Oto Baranek Boży!” - powiedział o Jezusie Jan Chrzciciel. Rozpoznał bowiem w Jezusie mającego cierpieć Mesjasza, którego zapowiadał prorok Izajasz. „Dręczono Go - prorokował Izajasz - lecz sam dał się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek prowadzony na zabicie, jak niema owca wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich” (Iz 53,7).
To wiele daje do myślenia, że Syn Boży Jezus Chrystus, który jest Bogiem wszechmocnym, został nazwany Barankiem i rzeczywiście zachowywał się jak Baranek. „Uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29) - powiedział kiedyś sam o Sobie. W postawie łagodnego Baranka Jezus przeszedł zwłaszcza swoją mękę i śmierć na krzyżu. I to nie było tak, że na czas swojej męki Syn Boży zawiesił swoją Boską wszechmoc. Przecież właśnie wtedy, kiedy dał się zabić niby Baranek, Jezus wykonał największy czyn swojej potęgi: On wtedy świat odkupił! Wrogowie szydzili sobie z Niego: „Zstąp z krzyża, a uwierzymy w Ciebie”, (Mt 27,42). A On właśnie wtedy ogarnął potęgą swojej miłości nas wszystkich, również tych, którzy sobie z Niego szydzili.
Jezus powiedział kiedyś: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Uważnie wpatrujemy się w Jezusa jako w Baranka Bożego, a zrozumiemy nieco tajemnicę Bożej wszechmocy. Wyjaśni nam się trochę, dlaczego wszechmoc Boża jest tak dyskretna i tak pokorna. Bo wszechmoc Boża to przede wszystkim potęga Jego miłości. Bóg po prostu nas kocha, a jeśli my tę Jego miłość przyjmujemy, ogarnia nas światło i pokój i chęć czynienia dobra i moc w znoszeniu cierpień i życzliwość wobec bliźnich i radosne oczekiwanie życia wiecznego.
Są takie rodziny, w którym gołym okiem widać, że miłość Boża w nich kwitnie - i chciałoby się o nich powiedzieć, iż żyją sobie jakby w przedsionku nieba. Otóż gdybyśmy my wszyscy otworzyli się więcej na miłość Bożą, to cała nasza ziemia zmieniłaby się jakby w przedsionek nieba. Jeśli jest wśród nas tak wiele cierpień i niezadowolenia i krzywdy i samotności i bezsensu, to nie dlatego, że Bóg nas za mało kocha albo że nie jest wszechmocny - ale dlatego, że wolimy żyć raczej w naszych ciemnościach niż w świetle Bożym i zamiast przemieniać naszą ziemię w przedsionek nieba, my potrafimy zrobić z niej przedsionek piekła, gdzie panuje egoizm, powszechna nieufność i wzajemna wrogość.
Zwracam się teraz wszystkich tych, którzy mają jakieś swoje cierpienia, kłopoty i niemożności. Bracia i Siostry! Wzmocnijmy w sobie wiarę w Baranka Bożego, który jest pokornym, ale i wszechmocnym Synem Bożym. Kto stoi blisko tego Baranka, jest bezpieczny i nie zginie. Przed tym Barankiem nawet ryczący lew ucieka w panice - mówię, rzecz jasna, o tym lwie ryczącym, przed którym ostrzega Apostoł Piotr, że „krąży, szukając, kogo pożreć” (1P 5,8).
Wspomniałem już, że Baranek ten okazuje swoją potęgę w sposób pokorny. Nie zstąpił z krzyża, nawet kiedy Go do tego prowokowano; dał się zamordować, ale nawet na chwilę nie przestał kochać wszystkich bez wyjątku, a trzeciego dnia zmartwychwstał.
Również w nasze cierpienia i ciemności Jezus Baranek nie będzie wkraczał w ten sposób, jak my byśmy sobie tego życzyli. Raczej wsłuchajmy się w Jego wolę i starajmy się rozpoznać, w jaki sposób On chce nam pomóc. Bo jeśli więcej otworzymy siebie i swoje cierpienia na Jego świętą obecność, nieraz okaże się, że nawet fizyczna strona naszych cierpień ulegnie wówczas zmniejszeniu.
Dzisiejsza Ewangelia w bardzo prostych słowach przedstawia dwa wzorce przyjścia ludzkiego do Baranka Bożego. Kiedy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela, (przyszli apostołowie Jan i Andrzej), usłyszeli, że Jezus jest Barankiem Bożym, poszli za Nim. Przy pierwszej nadarzającej się okazji pytają Go: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”
Otóż Jezus nie traktuje ich jako wysoką umawiającą się stronę. Kto chce być z Jezusem, musi Mu zawierzyć samego siebie. Nie możemy Jezusowi stawiać naszych warunków. Jeśli chcę iść za Jezusem, powinienem w całości i z radosnym sercem przyjąć Jego naukę, wypełniać Jego przykazania, zaakceptować to wszystko, co w moim losie nie zależy ode mnie.
Jezus nie odpowiedział Janowi i Andrzejowi na ich pytanie, gdzie mieszka. Kiedy poszli za Nim, przekonali się, że Jezus jest tak ubogi, iż w ogóle nie ma własnego mieszkania. „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Mt 8,20). Ale Jan i Andrzej przekonali się również, że Baranek Boży jest wystarczająco potężny, żeby nas doprowadzić do domu Ojca, bo „w domu Jego Ojca jest mieszkań wiele” (J 14,2). Żeby jednak to poznać, musieli najpierw pójść za Jezusem bez stawiania Mu żadnych warunków.
Przypatrzmy się drugiemu spotkaniu człowieka z Barankiem Bożym. Zafascynowany Jezusem Andrzej dzieli się ze swoim bratem Szymonem nowiną: „Znaleźliśmy Mesjasza” - i przyprowadza go do Jezusa. Szymon przychodzi do Jezusa po raz pierwszy w życiu, a Jezus wita go słowami: „Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz się nazywał Piotr”. Jezus jest Synem Bożym i nie musiał Szymona poznawać ani mu się przypatrywać.
On wie wszystko o człowieku, zna całe jego wnętrze, zanim człowiek zacznie Go szukać.
Szymon dopiero po raz pierwszy przychodzi do Jezusa. Jeszcze nie wie, że Jezus wybrał go, aby był pierwszym apostołem w Jego Kościele, ale Jezus już to wie: „Ty jesteś Szymon, ale ty będziesz Piotrem, czyli Skałą”. Potem, pod Cezareą Filipowa, Jezus powie mu więcej: „Ty jesteś Skałą i na tej Skale zbuduję mój Kościół i bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego” (Mt 16,18n).
Po swoim zmartwychwstaniu Jezus powie Piotrowi jeszcze więcej: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21,18). Powołaniem Piotra była bowiem śmierć męczeńska.
Bracia i Siostry! Powołanie młodego Samuela oraz powołanie apostołów każą nam przypatrzeć się naszemu własnemu powołaniu. Różnorodne są ludzkie powołania. Jednego Bóg powołuje do kierowania Kościołem, innego do wychowania gromadki dzieci, a jeszcze inny jest powołany do tego, żeby dzielnie i po Bożemu trwał w swoim życiu samotnym. Ktoś obdarzony szczególnym talentem do działalności gospodarczej jest powołany do dawania świadectwa że wszystko, co czynimy, powinniśmy czynić na chwałę Bożą, z pożytkiem dla ludzi i w poszanowaniu prawa moralnego. Ktoś inny zaś jest powołany przede wszystkim do tego, żeby otaczać troskliwą miłością swoje upośledzone dziecko.
Otóż nie mierzmy znaczenia różnych powołań naszymi ludzkimi miarami. Ktoś urodzony z zespołem Downa może przejść przez swoje życie tak pięknie, że pozostawi po sobie więcej dobra niż autor poczytnych książek lub reżyser głośnych filmów.
Nie porównujmy naszych powołań, nie podejmujmy jałowych rozmyślań, dlaczego moje życiowe powołanie jest właśnie takie, a nie inne. Niech każdy stara się raczej wnikać w swoje powołanie, w takie jakie ono jest, i niech wypełnia je jak najlepiej, jak najbardziej po Bożemu.
I nie zapominajmy o tym, że Boże powołanie dotyczy nas całych, całości naszego postępowania. To właśnie dlatego Kościół przypomniał nam dzisiaj słowa Apostoła Pawła: Bracia! Strzeżcie się rozpusty! Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego? Chwalcie więc Boga w naszym ciele!
Zatem módlmy się, Bracia i Siostry, ażeby każdy z nas podszedł dzisiaj bliżej do Baranka Bożego. Zawierzmy Barankowi Bożemu samych siebie i całe nasze życie. I wsłuchajmy się z wiarą, do czego On mnie, każdego z nas, powołuje. Amen.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger