czerwca 26, 2021

13. Niedziela Zwykła (B) - Wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu

13. Niedziela Zwykła (B) - Wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu

Chciałbym, żeby ludzie nazywali mnie wierzącym, bo czy można sobie wyobrazić niewierzącego księdza? Ale czytając dzisiejszą Ewangelię według św. Marka rumienię się przed Bogiem. Zawstydza mnie przełożony synagogi Jair, który upadł do nóg Jezusa i prosił usilnie: "Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła" (Mk 5,23).

Jego wiara była mocna! A kiedy mu oznajmiono: "Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?" (Mk 5,25) - dalej wierzył! Wierzył Jezusowi, Jego słowom. "Nie bój się, tylko wierz" (Mk 5,36). Wierzył nawet wówczas, gdy sąsiedzi wyśmiewali Jezusa: "Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. I wyśmiewali Go" (Mk 5, 39-40). A on wciąż wierzył. W sytuacji niezwykle niekorzystnej dla siebie wierzył i z pewnością dlatego stał się świadkiem wielkiego cudu. Jezus "ująwszy dziewczynkę za rękę powiedział do niej: "Talitha kum - Dziewczynko, mówię ci wstań! Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia" (Mk 5,41-42).

A ja wciąż rumienię się, bo nie mam takiej wiary. Wołałbym powiedzieć tak, jak ten ojciec z Ewangelii: "Wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu" (Mk 9,24).

Jeszcze bardziej zawstydza mnie ta chora kobieta. Ileż się nacierpiała przez 12 lat. Leczyła się u znakomitych lekarzy. Całe swe mienie wydała, aby tylko być zdrową. Niestety, lekarz jest tylko człowiekiem. Czuła się coraz gorzej. Teraz już nie szuka ratunku u lekarzy, postanawia dotknąć się Chrystusa. Ale czyni to z wielką wiarą: "Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości" (Mt 5, 28-29). Jezus wystawia jej wiarę na próbę... "Kto dotknął się mojego płaszcza?" (Mk 5,30). Mogła się ukryć w tłumie, odejść zdrowa, niezauważona... ale Jezus domagał się jej świadectwa. "Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę" (Mk 5,33). Jesteśmy świadkami nie tylko wielkiego cudu, ale również wielkiej wiary. "Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości" (Mk 5,34). Chciałbym, żeby Chrystus również do mnie powiedział: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiony ze swej dolegliwości.

Siostry i Bracia!

Przed grotą Matki Bożej w Lourdes modliła się młoda pani na wózku. Przypatrywał się jej pewien mężczyzna. Po dłuższej chwili obserwacji, kiedy trzeba było chorą odwieźć do miejsca zamieszkania, powiedział do niej: "Modliłaś się tak długo, a Matka Boża cię nie uzdrowiła". Ona odpowiedziała: "Nie modliłam się o moje uzdrowienie. Modliłam się za Pana, o nawrócenie".

Wiara jest przylgnięciem do Boga jako jedynego Pana...

Lubię odmawiać modlitwę: "Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję..." Czy naprawdę nad wszystko? Czy potrafię dziękować Bogu również za cierpienie? Tak jak to uczyniła św. Bernadeta Soubirous, ta z groty Massabielskiej? Posłuchaj przez chwilę jej testamentu:

"Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie... dziękuję Ci Jezu. Dziękuję Ci, Boże mój, za prokuratora, za komisarza, za żandarmów, za twarde słowa księdza... Za dni, w które przychodziłaś, Maryjo i za te, w które nie przyszłaś. Nie będę się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu... dziękuję Ci, Matko" (wg. Fonti vive, Caravate, wrzesień 1960 - z książki ks. Tadeusza Dajczera, Rozważania o wierze, s. 19).

Uzdrowiona kobieta z dzisiejszej Ewangelii mogła zniknąć w tłumie, ale wiara nakazała jej podziękować za uzdrowienie. Podziękowała z wielkim szacunkiem, z drżeniem, wyznała całą prawdę.



Wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu! Daj mi choć trochę wiary, którą miał przełożony synagogi Jair. On się nie zrażał trudnościami, bo on uznawał, że wszystko w jego życiu jest darem.

Niedawno spotkała mnie wielka przykrość, trudna do zniesienia. Ale gdy uświadomiłem sobie, że jestem człowiekiem wierzącym, że wiara oznacza uznanie własnej bezradności - uspokoiłem się... a raczej Bóg mnie uspokoił. Człowiek wierzący oczekuje wszystkiego od Boga, człowiek pyszny wszystko sobie przypisuje.

Nie mogłem uczestniczyć w Kongresie Odnowy w Duchu Świętym na Jasnej górze. Miałem jednak okazję zobaczyć w 2 Programie Telewizji Polskiej film dokumentalny Iwony Sobas pt. "Odnaleźć światło". Cieszyłem się z tymi, którzy tam, na Jasnej Górze wielbi Boga, szczerze cieszyłem się z tymi, którzy zostali uzdrowieni na ciele, ale również z tymi, którzy wracali do domu na wózkach, uzdrowieni na duszy, z wielkim światłem w sercu, że to wszystko ma sens.

Wszystko jest darem - twoja żona, mąż, dzieci, talenty, którymi cię Bóg obdarzył, również cierpienie jest darem.

Rozpoczął się okres wakacji, urlopów, letnich wyjazdów. Czas odpoczynku. Czas wolny. Dla chrześcijanina czas wolny jest darem Bożym" (abp Damian Zimoń, Czas zbawienia, Rok liturgiczny B, Katowice 1992, s. 161). Czy potrafię podziękować za ten dar?

"W swojej podróży do San Giovanni Rotondo - pisze ks. Tadeusz Dajczer - spotkałem naukowca, który jechał razem ze mną do Ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał swoim Opus Vitae - Dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo.

Reakcja Padre Pio była przerażająca, przede wszystkim zdumienie - to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył: to jest opus vitae, to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki napisać, to był cel twojego życia - prawie krzyczał - to jest opus vitae, po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? - No, tak, zawał serca. - Właśnie to wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae. Patrz - mówił dalej - co znaczą bożki, przywiązania.

Gdybyś robił to samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to wszystko sobie przywłaszczyłeś. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu Ojca Pio. Znowu podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, proszę wyjść. Padre Pio był szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który kochał, a miłość jest mocna. To miłość Padre Pio sprawiła, że ta wstrząsająca rozmowa połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej myśleć i inaczej patrzeć na świat" (Ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierze, s. 53-54).

Siostry i Bracia!

Uczestniczymy w Eucharystii, która jest wyniszczeniem się Boga-Człowieka. Podejdźmy do niej z czystym sercem i z wielką wiarą, tak jak przełożony synagogi Jair. Dotknijmy się płaszcza Chrystusa, jak owa kobieta, dotknijmy się jego nieskończonej Miłości. Żebym się choć Jego płaszcza dotknął, a będę zdrowy. Dotknijmy się Jego Miłości, a zostaniemy uzdrowieni. Amen.

 

 

czerwca 20, 2021

12. Niedziela Zwykła (B) - Chrześcijanin w niebezpieczeństwie

12. Niedziela Zwykła (B) - Chrześcijanin w niebezpieczeństwie

Trzej ewangeliści opisują burzę na morzu. Każdy z nich notuje rozmowę uczniów z Jezusem nieco inaczej. Św. Mateusz: „Panie, ratuj, giniemy!" — „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" (Mt 8,25-26). Św. Marek: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?" (Mk 4,38). — „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary". Św. Łukasz: „Mistrzu, Mistrzu, giniemy". — „Gdzie jest wasza wiara?" (Łk 6,24-25). Wszyscy trzej ukazują nam tę samą sytuację: oto uczniowie Jezusa są w niebezpieczeństwie, reagują rozpaczliwie, gdy im śmierć zajrzała w oczy. Ukazują nam także Jezusa, który jest Panem. Panem także potężnych sił przyrody; rozkazuje im, ucisza, panuje nad nimi. Natura nie jest wrogiem człowieka. Dzięki prawom przyrody ustanowionym przez Stwórcę, żyć może także człowiek, który jest jej cząstką. Dzięki tym nakazom, które złamały jej groźną potęgę, dzięki temu, że są wrzeciądze i brama, że padł rozkaz: „aż dotąd, nie dalej!" A mimo to przecież człowiek przegrywa z siłami przyrody: rybacy nie wracają z połowu, zaskoczył ich sztorm; trzęsienia ziemi przynoszą nieszczęścia i śmierć — czasem trudno je przewidzieć; giną ludzie pod lawinami śnieżnymi — zlekceważyli tablice ostrzegawcze; tornado, wybuchy wulkanów — niosą straszliwe zniszczenia. To prawda. Ale to nie jest największe zagrożenie dla współczesnego człowieka. Największym zagrożeniem dzisiaj, prawdziwym niebezpieczeństwem jest naruszona równowaga sił w przyrodzie, głównie przez zanieczyszczenia ekologiczne. I to w tempie zawrotnym.

Kilkanaście lat temu można było oglądać martwe lasy w rejonie Puław. Dziś mówi się o tym, że 70 % wszystkich lasów w Polsce umiera. Przed dwudziestu laty mówiono, że niektóre rzeki są tak zatrute, że nie ma już w nich żadnego życia. Dziś nie ma już w naszym kraju ani jednej rzeki, która by miała wodę pierwszej czystości. Są duże miasta w Polsce, gdzie dzieci masowo chorują na przewlekłe zapalenie oskrzeli. Zjawiają się inne schorzenia, nowe, których nazwy zapamiętać trudno. Lekarze mówią: to takie współczesne choroby. Skąd się wzięły! Jaka jest ich etiologia? Nie wiemy? Wiemy. I wiemy również, co czynić należy, aby tej burzy, która nadciąga zapobiec. Teoretycznie. A jak jest w praktyce? Oto notatka prasowa z ostatnich tygodni: „Japończycy są znani z grzeczności, więc japoński ekspert, prof. Hitoshi Katsuga, nie krytykuje, nawet się nie dziwi. Obserwując polskie absurdy w dziedzinie ochrony środowiska, uznaje, że taki już los. Wydaje mi się — mówi japoński profesor w końcowej części rozmowy drukowanej w „Polityce" (Nr 19/88) — że polski rząd i organizacje odpowiedzialne za środowisko są dobrze zorganizowane. Ale dlaczego działają tak słabo, na najniższym poziomie swoich możliwości — nie wiem. Po prostu, panie profesorze, pewne sprawy są nie do zrozumienia w krajach Zachodu, do których (wbrew geografii) zalicza się Japonia. Taki już los. Koniec notatki. Taki już los... Naprawdę? Czy mamy prawo skarżyć się niebiosom: „Panie, nic Cię to nie obchodzi?" Nie! Nie trzeba tu niepokoić sił nadprzyrodzonych. Są środki i metody już wypróbowane na tej ziemi i bardzo skuteczne. Ale jeśli będziemy ciągle czekać... Kraków ocalony przez armię Koniewa powoli się rozsypie, nie pomogą żadne rewaloryzacje. I nie tylko Kraków!

Inne zagrożenie: drugi człowiek. Niedawno w „Czterech porach roku" przez dwie godziny rozmawiano na temat kariery, jej pozytywów w rozwoju człowieka. Są na pewno w tej dziedzinie bodźce dodatnie, które zachęcają do wysiłku i osiągnięcia poziomu ponad przeciętność. Atoli jedna z uczestniczek tej rozmowy zwróciła uwagę na to, że od słowa kariera pochodzi także określenie karierowicz, a ma ono już wydźwięk ujemny. Wiadomo, co się dzieje, gdy robi się karierę za wszelką cenę, po trupach, gdyż wtedy każdy, kto się zjawi na drodze, jest śmiertelnym wrogiem...

Zatrważająca jest u nas ilość wypadków drogowych. Najczęstszą przyczyną pozostaje wciąż alkohol i niestosowanie się do przepisów drogowych. Wymuszanie pierwszeństwa prowadzi do poważnych kolizji, gdyż kierowca na drodze z pierwszeństwem przejazdu czuje się pewniej i jedzie szybko, czasem za szybko. Gdzie dziś można czuć się pewnie? W zakładzie pracy, w którym przepracowało się wiele lat? Czemu więc tylu ludzi marzy o tym, by tylko dożyć do emerytury? Są zmęczeni, ale przecież nie nadmiarem pracy. W kręgu przyjaciół? Czemu więc osłabło życie towarzyskie? Mówi się, żeśmy zamknęli się w sobie... W gronie najbliższej rodziny? Tak, to być powinien najpewniejszy azyl. I to jest prawdziwe błogosławieństwo, gdy wraca się do domu, który jest domem pokoju i wytchnienia. Bywa też inaczej — jest czasem miejscem wojny domowej. Nawet sąsiedzi nie mają spokoju, gdy burze przewalają się jedna za drugą... Nie można ostrzec przed niebezpiecznym człowiekiem, jak się ostrzega przed lawinami w Tatrach. Człowiek niebezpieczny zjawia się niespodziewanie. Jak nam wtedy bliska jest modlitwa psalmisty:

„Wymierz mi, Boże, sprawiedliwość i broń mojej sprawy

przeciw ludowi, co nie zna litości,

wybaw mnie od człowieka podstępnego i niegodziwego.

Przecież Ty jesteś Bogiem mej ucieczki, dlaczego mnie odrzuciłeś?

Czemu chodzę smutny, gnębiony przez wroga?" (Ps 43,1,2). Zagrożenie trzecie: j a sam. To tylko bardzo młodemu człowiekowi może się marzyć, że życie upłynie mu spokojnie i bez wstrząsów — bez burz. Może to sprawia w okresie młodości dynamika wzrostu, dość szybkich sukcesów, ukończenie szkoły, zdobycie zawodu... Na tej fali awansów i powodzenia łatwo i beztrosko podejmuje się poważniejsze decyzje, ślubuje się wierność małżeńską naprawdę z przekonaniem, że tak będzie. Życie rysuje się pogodnie, bez burzy... A jak się te sprawy widzi z drugiego końca? Otrzymałem niedawno list od kogoś, kto przeżył już lat sporo. Oto jego refleksje: „Właściwie to chyba żadnego życia ludzkiego nie ominie burza, często niejedna, a każda niepowtarzalna. Nie musi się kończyć nieszczęściem, ale nie ma takiej, która by w człowieku czegoś nie poprzestawiała. Może stać się po niej gorszy lub lepszy, ale na pewno inny. Zależy to od niego... Ewangeliczna burza jest groźnym wydarzeniem dla apostołów. Nie zdali egzaminu. Często go nie zdawali. Ale ich reakcja stała się lekcją. W pierwszej chwili żywiołowe przerażenie, lęk o życie, a w następnej — błagalny wybuch: „Panie, ratuj nas, giniemy". I to wołanie uczniów w obliczu zła-burzy stało się odtąd wołaniem ludzkości..."

Burza — groza — niebezpieczeństwo... Jest udziałem każdego człowieka, także ucznia Chrystusowego. Św. Paweł, gdy był jeszcze Szawłem, prowadził jako dostojny faryzeusz żywot godny i uporządkowany. Kiedy stał się sługą Chrystusa sam w Drugim Liście do Koryntian opisał trudy apostołowania: „Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci" (2 Kor 11,26). Ze wszystkich opresji wychodził szczęśliwie, ale też wiedział komu to zawdzięcza. „Wszystko mogę w tym — powtarzał — który mnie umacnia" (Flp 4,13). Wiedział , że ten Jezus, który stanął na jego drodze pod Damaszkiem, jest z nim stale. Ten sam Jezus, mój Zbawiciel, jest ze mną. Nie śpi, choćby mi się tak zdawało. Jest tak blisko, że wystarczy wyciągnąć rękę, by Go dotknąć. Byleby nam tylko nigdy tej wiary nie zabrakło, że On jest. Amen.

czerwca 13, 2021

11. Niedziela Zwykła (B) – Czy starasz się podobać Bogu?

11. Niedziela Zwykła (B) – Czy starasz się podobać Bogu?
Bracia i Siostry!
Przede wszystkim Bogu staramy się podobać! - napisał Apostoł Paweł w Drugim Liście do Koryntian. Wielu ludzi wierzących w Boga w ogóle nie myśli o tym, żeby podobać się Bogu. Ktoś może nawet co niedzielę chodzić do kościoła, może przestrzegać ogólnych zasad uczciwości, a zarazem obce mu jest samo nawet pragnienie, żeby podobać się Bogu.
Postawmy sobie proste pytanie: O czym to świadczy?
Świadczy to o tym, że Bóg dla tego człowieka jest kimś bardzo dalekim. Człowiek taki Boga uznaje, liczy się z Nim, ale nie szuka przyjaźni ani zażyłości z Bogiem. W życiu codziennym takiego człowieka Bóg jest praktycznie nieobecny. Nawet niedzielną Mszę Świętą traktuje się wtedy raczej jako wypełnienie obowiązku, niż jako odnowienie w sobie miłości Bożej i swojej jedności z Chrystusem.
Tymczasem natura nie znosi próżni. Kto mało myśli o tym, żeby podobać się Bogu, będzie zbyt wiele wagi przykładał do tego, żeby podobać się ludziom. Nie mówię o sytuacji, kiedy ludziom podoba się to, co podoba się Bogu. Każda taka sytuacja świadczy o tym, że rośnie wśród nas Królestwo Boże. Toteż jeśli ludziom podoba się nasze czynienie dobra i nasza wierność Bożym przykazaniom, dziękujemy za to Bogu.
Ale ja mówię o czymś innym. Mówię o takich sytuacjach, kiedy tak bardzo pragniemy podobać się ludziom, że gotowiśmy nawet przyłożyć ręki do zła, byle by nie utracić czyjejś przychylności albo uzyskać jakąś pochwałę.
Podam konkretny przykład. Oto przychodzi do ciebie ktoś, kto zaczyna myśleć o swoim rozwodzie albo ktoś właśnie kuszony do pozbycia się swego poczętego dziecka. Ty widzisz, że decyzja na rozwód byłaby czymś pochopnym, dobrze też wiesz, że zabicie dziecka jest czymś złym. Ale widzisz zarazem, że ten człowiek wcale nie szuka u ciebie rady. On raczej oczekuje, że ty go rozgrzeszysz z tej jego złej decyzji. Czujesz, że jeśli mu powiesz to, co o tym myślisz naprawdę, zawiedziesz jego oczekiwania, a może nawet zrazisz go do siebie gruntownie.
Gdybyś pamiętał o tym, że masz się bardziej Bogu podobać niż ludziom, próbowałbyś tego człowieka powstrzymać od zła. Ale ty w tej chwili o Bogu nie pamiętasz. Nie myślisz też o prawdziwym dobru tego człowieka. Zależy ci tylko na tym, żeby się jemu podobać, a przynajmniej żeby mu się nie narazić. Toteż przystępujesz do gry. Zaczynasz mówić mu rzeczy, które wcale nie płyną z twojego sumienia, ale z twojej słabości. Może gdyby starczyło ci spokojnej odwagi, żeby powiedzieć owemu człowiekowi, co o tym myślisz, uratowałbyś jego duszę. Tymczasem stałeś się współuczestnikiem zła twego bliźniego.
Bracia i Siostry!
Jeśli ktoś w dzisiejszym kazaniu usłyszy tylko to jedno, że muszę podobać się Bogu, prawda ta stanie się w nim ziarnem gorczycznym, które będzie w nim rosło i rozrośnie się w drzewo wielkie, i życie tego człowieka wypełni się obecnością Boga i będzie się przyczyniało do rozwoju Królestwa Bożego na ziemi.
Spróbujmy zrozumieć, że to jest ogromnie ważne, żeby każdy z nas chciał się podobać Bogu: żeby chciał się podobać Bogu na każdy dzień, każdym swoim czynem i całym postępowaniem.
Bracia i Siostry!
Dziś w roku liturgicznym jest wspomnienie św. brata Alberta. Świętość jego daje nam pewność, że życie jego nie było drogą donikąd, lecz drogą Jezusa, że wielbił on Boga zawsze, nawet w warunkach trudnych, w jakich żył, starał się zawsze podobać Bogu, że wielbi Boga teraz w niebie; a my, odczytując ślady Bożej drogi Adama Chmielowskiego, brata Alberta, możemy się uczyć autentycznego, nie­pomniejszonego życia katolickiego – podobać się Bogu. Widzimy go jako siedemna­stoletniego chłopca w szeregach powstania styczniowego. Zapła­cił za udział w powstaniu wielką cenę: ciężko rannemu ampu­towano nogę. Był studentem Akademii Sztuk Pięknych w Kra­kowie i Monachium. Próbę życia zakonnego uniemożliwił mu słaby system nerwowy. Podole i Kraków to dalsze etapy jego służby Bogu w posłudze biednym duchowo i materialnie. Nie załamał się kalectwem, które jest rzeczywistością straszliwą. Kie­dyś pewna staruszka — kaleka od urodzenia — żaliła mi się, że o swoim kalectwie nie może zapomnieć ani przez jedną chwi­lę. Brat Albert wiedział, iż jest on kaleką, wiedział w każdej minucie, lecz wielkie sprawy miłości Boga w ludziach kazały mu o tym zapomnieć. I sprawa słabego systemu nerwowego. Kto z was spotkał się z kimś, co chociażby na krótko przeżywał załamanie systemu nerwowego, mógł poznać, jakie nieuleczalne prawie zranienie nosi taki człowiek w sobie. Brat Albert i o tym zapomniał, gdy w Ogrzewalni, w Krakowie, w nędzarzach, a potem w każdym biednym człowieku, potrzebującym pomocy, widział obraz Chrystusa, rzeczywistość świętą! I chociaż w Kra­kowie i ówczesnej Galicji było wiele dzieł miłosierdzia, zrozu­miał, że on sam, ale na swój sposób — on sam i stworzone przez niego Zgromadzenie Braci Albertynów i Sióstr Albertynek, podobnie jak księża salezjanie w Oświęcimiu, jak ks. Br. Markiewicz, założyciel księży michalitów w Miejscu Piastowym, musi swą „duszę dać nędzarzom”, starając się dla nich, w mia­rę swoich możliwości, o chleb i... o Pana Boga. I duszę dał „jak brat naszego Boga”, dawał ją w każdej sekundzie swego utrudzonego życia, on „najpiękniejszy człowiek swego pokole­nia”.
Od 1916 r., od śmierci Brata Alberta, zmieniły się uwarun­kowania czasowe, ale program Ewangelii jest zawsze aktualny — jak wtedy. Każdy z nas winien służyć Bogu żywemu i praw­dziwemu (1 Tes 1, 9), odczytując swoje powołanie, w którym drugi człowiek, szczególnie człowiek potrzebujący jakiejkolwiek naszej pomocy, odgrywa niezastąpioną rolę. Zmieniły się czasy, lecz pro­gram brata Alberta, by każdy z nas był jakby bochenkiem chle­ba dla drugich ludzi, szczególnie dla ludzi uważanych za nie­potrzebnych, jest zawsze aktualny! Może ty będziesz takim chle­bem? Zmieniły się czasy, ale i dzisiaj, właśnie dzisiaj potrzeba takich uczniów Chrystusa, którzy by chcieli „duszę dać” — jak brat Albert — biednym duchowo i materialnie.
Zgromadzenia założone przez brata Alberta — braci alber­tynów, sióstr albertynek — czekają na ciebie, gdybyś chciał, gdybyś chciała „duszę dać”, jak św. Paweł, jak św. Franciszek, jak właśnie on, brat Albert, Adam Chmielowski, bo Chrystus dzisiaj szuka przyjaciół serdecznych, jakich mógłby posłać na pracę swojego żniwa, swojej winnicy do najbiedniejszych — zapomnianych, odrzuconych, wyizolowanych. Wszyscy jednak, w miarę naszych możliwości, urzeczywistniajmy program brata Al­berta: „dla drugich ludzi stawać się chlebem”, a przez to podobać się Bogu. Amen.



Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger