sierpnia 23, 2018

Słowo Boże na dziś - Przypowieść o zaproszonych na ucztę

Słowo Boże na dziś - Przypowieść o zaproszonych na ucztę
Słowa Ewangelii według św. Mateusza. Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: "Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawi ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych".  Oto słowo Pańskie.
 
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
 
Dzisiejsza ewangeliczna przypowieść Jezusa rysuje przed naszymi oczyma obraz uczty, na którą król zaprosił wybranych. W Izraelu znany był zwyczaj powiadamiania gości, zaproszonych na ucztę, że przygotowania zakończono i gospodarz oczekuje ich przybycia. Zlekceważenie takiego powiadomienia było wielką ujmą dla zapraszającego! A tak właśnie potraktowany został król z dzisiejszej przypowieści. Dlatego zapewne – uznając, że zaproszeni nie okazali się godni – wezwał na ucztę wielu przygodnych ludzi.
            Ewangeliczna uczta jest zapowiedzią wiecznego zbawienia. Stary Testament bardzo często ukazywał je jako ucztę mesjańską. Dowód tego odnajdziemy chociażby w dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Proroka Izajasza, w którym usłyszeliśmy opis uczty, przygotowanej przez Pana Zastępów na świętej górze, dla wszystkich narodów. Ukazany przez Jezusa w Ewangelii obraz uczty wyraźnie do tego nawiązuje.
            Jak zatem ewangeliczny król zaprosił gości, tak Bóg zaprosił swój naród do pełnej jedności ze sobą. Niestety, Izrael wielokrotnie odrzucał to Boże zaproszenie, także wtedy, gdy było ono wielokrotnie ponawiane przez proroków, a w końcu – definitywnie zostało potwierdzone przez Jezusa Chrystusa. Zostało odrzucone! Wobec tego, zaproszeni zostali poganie, a więc wszyscy spoza Izraela, którzy z otwartym sercem gotowi byli przyjąć dar zbawienia.
            Ale – uwaga! – zaproszenie do Królestwa nie jest gwarancją jego zdobycia! Bo potrzebny jest jeszcze właściwy strój, a więc osobiste zaangażowanie, osobisty wkład, wysiłek, staranie…
            Dostrzegamy zatem, że zbawienie wieczne w Królestwie niebieskim to taka jedyna chyba rzeczywistość na świecie – a właściwie: poza nim – której nie zdobywa się na drodze znajomości, pochodzenia, przynależności do określonej grupy, czy posiadanego majątku. Zbawienie wieczne to rzeczywistość, do której trzeba być zaproszonym i o którą jednocześnie trzeba się postarać, zapracować. Z tym pierwszym akurat problemu nie ma, bo zaproszeni jesteśmy wszyscy, bez wyjątku. Z tym drugim – bywa różnie. Bo owych zaproszonych ciągle coś zatrzymuje: jakieś pole, jakieś kupiectwo, jakieś sprawy – zawsze najważniejsze, najbardziej pilne…
            Więc może trzeba odszukać w kieszeni, wśród tysiąca papierów i papierków, kart kredytowych i wizytówek, czeków i banknotów – to jedno zaproszenie, które kiedyś tam, w dzieciństwie, zostało włożone i o którym może „z tego wszystkiego” to się i zapomniało… Może dzisiaj jest najlepszy czas, żeby sobie o nim przypomnieć, odkurzyć je, a jednocześnie – odnowić odświętny strój, a więc swoje zaangażowanie, swoje staranie, swój osobisty wysiłek…
            Ktoś może zapyta teraz: dlaczego właśnie dzisiaj? Jakie to święto przeżywamy, że akurat teraz powinniśmy się tym zająć? Przeżywamy tak zwany Dzień Papieski, ukazujący Jana Pawła II jako człowieka modlitwy. Może to i dobrze, że taki dzień przeżywamy, bo przypominamy sobie postać Błogosławionego Papieża. Nie chciałbym tu uchodzić za malkontenta, który się wszystkiego – mówiąc kolokwialnie – czepia, zastanawiam się jednak, czy nie lepiej by było, żeby każdy nasz dzień był takim dniem papieskim, a więc dniem, w którym będziemy zgłębiali naukę Jana Pawła II?
            Bo to jest tak – chociaż to daleka analogia – jak z akcją sprzątania świata. W jakiś wyznaczony dzień wyciąga się młodzież ze szkoły i wszyscy, na komendę, sprzątają świat. Najczęściej – las. To nic, że później od tej młodzieży nikt nie wymaga nawet elementarnego porządku, pozostawionego po sobie w swoim pokoju, czy w klasie, bo mama, lub pani sprzątaczka wszystko po dziecku posprząta. To nic. Ale jak jest akcja, to wszyscy sprzątamy świat! A może lepiej by tak było wyrobić w dzieciach – i nie tylko w dzieciach – nawyk nieśmiecenia, nawyk porządku, pozostawianego po sobie! Wtedy rozliczne akcje nie będą potrzebne.
            I tak samo z tym Dniem Papieskim: jeżeli my każdego dnia będziemy żyć według tego, czego Jan Paweł nauczał, to nie trzeba będzie organizować takiego specjalnego dnia, bo w takiej sytuacji grozi nam, że w ten dzień pogadamy o Papieżu, wręczymy „Totusy” – czy jakieś tam inne: pobawimy się na imprezach, pozbieramy pieniążki do puszek, a potem temat Papieża, a już tym bardziej – jego nauczania, odłożymy na półeczkę, do przyszłego roku i przyszłego Dnia Papieskiego… A przecież w tym wszystkim nie imprezy i ich zewnętrzna okazałość jest najważniejsza, ale głębsze wejście w nauczanie Papieża i wprowadzenie je w praktykę życia.
            Skoro jednak przeżywamy ów Dzień, to może takim prezentem, jaki sprawimy Papieżowi, będzie to, że weźmiemy do ręki to jedyne – wspomniane wcześniej – zaproszenie i zaczniemy się przygotowywać na ucztę. Tak, właśnie dzisiaj! Teraz! Natychmiast!
            Właśnie dzisiaj z większym, niż dotąd, przekonaniem powtórzymy za Świętym Pawłem jego słowa z drugiego dzisiejszego czytania: Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony. […] Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia. Jeżeli takie słowa każdy nas pewnie i świadomie będzie mógł powiedzieć, a tę swoją pewność i świadomość będzie wyprowadzał z wiary i z głębokiego wczytania się w Ewangelię i w nauczanie Jana Pawła II, to naprawdę większego prezentu naszemu Papieżowi nie możemy sprawić.
            Bo my w Polsce ciągle jesteśmy katolikami „świątecznymi”. Bardzo pięknie przeżywamy wielkie święta i uroczystości, przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą do konfesjonałów ustawiają się kolejki. Na Rezurekcję i Pasterkę kościoły nasze są pełne. Tylko nie zawsze widać to w codziennych postawach, wzajemnych relacjach – i dokonywanych wyborach, także politycznych. Nie zawsze także atmosfera rodziny jest potwierdzeniem wiary jej członków. I również to, że tak wielu ludzi, szczególnie młodych, nie przejmuje się w ogóle nauką Jezusa i potwierdzającą ją nauką Jana Pawła II, gdy idzie o wspólne mieszkanie przed ślubem, przedmałżeńskie współżycie – i wiele innych wymiarów życia osobistego i rodzinnego zdaje się potwierdzać tę smutną obserwację.
            Także coniedzielna Msza Święta to dla wielu pieśń zamierzchłej przeszłości, albo jakiejś odległej przyszłości – kiedyś tam, może na emeryturze. No tak, tylko doświadczenie życia pokazuje, że wcale nie ma pewności dożycia do emerytury. Tempo życia wielu „współczesnych nowoczesnych” powoduje, że tak szybko, jak całe życie pędzą, tak szybko odchodzą, bardzo często – niespodziewanie… I co wtedy?…
           Jezus mówi jasno w Ewangelii. I wcale nie chodzi o jakieś straszenie, tylko o usłyszenie tego, co Jezus wyraźnie mówi! A On takim właśnie zapędzonym, zajętym, zapracowanym będzie musiał wskazać miejsce na zewnątrz. A właśnie tam, na zewnątrz, w ciemnościach, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów, znajdzie się – niestety! – wielu takich, którzy „jeszcze mieli czas”… I milion ważniejszych spraw na głowie…
            W tym kontekście pomyślmy:
·      - Co ostatnio czytałem z nauczania Jana Pawła II?
·      - Czy moje dobre postanowienia realizuję od razu, czy ciągle „mam na to jeszcze czas”?
·      - Czy moja wiara to codzienność, czy tak naprawdę tylko Pasterka i Rezurekcja?
Oto przygotowałem moją ucztę! […] Przyjdźcie!

sierpnia 22, 2018

Słowo Boże na dziś - Przypowieść o robotnikach w winnicy

Słowo Boże na dziś - Przypowieść o robotnikach w winnicy

Słowa Ewangelii według św. Mateusza. Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: "Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: «Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam». Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy». A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych». Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?» Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi". Oto słowo Pańskie. 

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Przypowieść o „robotnikach w winnicy” szokuje tak chrześcijan jak również niechrześcijan.
Może być niezrozumiała. Nasuwa się bowiem pytanie, czy nie jest to przykład niesprawiedliwości. Robotnik, aby mógł żyć godnie, powinien otrzymać słuszną i sprawiedliwą zapłatę, za dobrze wykonaną pracę. Powinien otrzymać słuszne wynagrodzenie za rodzaj wykonywanej pracy, za jakość wykonywania, a także stosownie do czasu pracy. Często robotnik walczy o sprawiedliwość i ma rację, bo to jest jego obowiązkiem.
Jakże bliskie to są problemy dzisiaj, kiedy tak wielu ludzi poszukuje pracy, narzekają – używając języka przypowieści ewangelicznej – „nikt ich nie najął”.
Dla jednych jest to dramatem – codziennie stać i wyczekiwać na pracę, dla drugich może to być wymówka – nie chce się pracować systematycznie.
Gospodarz – Bóg – Stwórca – powołuje każdego człowieka do swojej winnicy, aby pracował i „czynił sobie ziemię poddaną”. Każdemu wyznaczył jakieś stanowisko pracy, każdemu wyznaczył indywidualne cele i zadania.
Tych zdań jest wiele, gdyż Królestwo Boże na ziemi jest tak rozległe jak cały świat. I wiele jest w nim do zrobienia na różnych odcinkach: w rodzinie, w miejscu pracy, w kontaktach międzyludzkich, w życiu ściśle osobistym i społecznym.
Zapłata umówiona jest jednak dla wszystkich – za jednego denara -to znaczy dla wszystkich, którzy skorzystają z zaproszenia Gospodarza za cenę obcowania z Bogiem w jego Królestwie.
Ludzie przychodzą do owej winnicy o różnych godzinach swojego życia. Jedni pracują dla Królestwa Bożego od wczesnego ranka – od młodości – jak chociażby wczorajszy św. Stanisław Kostka. Inni młodość marnują. Byli wprawdzie zaproszeni do Winnicy Pańskiej, ale później dużo w tym opowiadaniu ewangelicznym pojawiło się elementów typowo polskich. Ten „słomiany zapał” i to: „Idę panie, do winnicy pracować” – I Komunia Św., ślub w kościele, jubileusze, uroczystości i święta… a potem?
Jest coś, co można nazwać i uporem. Nie chcę, nie pójdę. Może kiedyś po namyśle – jeszcze spróbuję, może dopiero o 9 godzinie, a może pod wieczór? Tylko, czy nawet u schyłku naszego życia możemy powiedzieć, że każda nasza myśl, każde słowo, każdy czyń pozostają w zgodzie z myślą z wolą i z planem Właściciela Winnicy?
W winnicy Pana (w Kościele) można przebywać – jak ktoś napisał – i można pracować. Nigdzie nie ma tyle wspaniałych okazji, żeby sobie poprzebywać. Mamy wielkie wspólnoty, podzielone funkcje, miłosierdzie w słowach, delikatność w rozliczaniu, mistrzowskie wzory pozorów, wzniosłe określenia, którymi wszystko można osłonić.
Od samego początku mamy w kościele tych co pracują, którzy są gotowi na wezwanie Encykliki „Christi fideles laici” – podjąć się zadań odpowiedzialnych, i tych drugich. Powstaje obecność chwilami uciążliwa. Może być obecność pusta, bezład obowiązków. Zanika zaradność. Ludzie zmęczeni pustymi przebiegami. Można być zajętym przez cały dzień i nie ruszyć pracy. Gorzej, można być przekonanym o wyniszczeniu pracą i przeciążeniu.
Z drugiej strony widzimy wspaniałą okazję, aby naprawdę popracować dla Królestwa Bożego. W Służbie Zdrowia – Siostry – w wielu sytuacjach pracują bez rozgłosu, bez pochwały, bez uznania (nie stać ich na kosztowną reklamę) – pracują na zapleczu instytucji i nie Uczą na nagrodę dostojników. Tym pracownikom – Siostrom – zakonnym i świeckim – Bóg powierza wyjątkowo trudne odcinki, gdzie trzeba siebie samego, nie tylko coś, ale wszystko poświęcić.
Najtrudniejsze sale chorych, najgorsze godziny lekcyjne, wszystkich, których odrzuci nawet najbliższa rodzina – tych uczą kapłani katecheci. Tych uczą, leczą i miłują Siostry. Nie, nieważne, która akurat godzina, dobrze, że są w winnicy. Zdaję sobie sprawę – jak wszyscy słabi – że trzeba jeszcze swoją pracę uporządkować, może pochylić się troskliwiej – ale oni nie przebywają, lecz pracują dla Królestwa.
Winnicą jest Kościół. Kościół, który żyje dwa tysiące lat. Żywy, mimo, że po ostatnie dni wolontariusze chirurgii Kościoła kładą na stole chirurgicznym jego makietę i krają jak torcik i czasem używają sobie do woli. Kiedyś ten Kościół był monolitem i nikt rozsądny by go nie krajał. Teraz -nadarzyła się sposobna okazja – można wykroić z Kościoła Kościół instytucjonalny. Co pozostaje po tym wycięciu? Kościół Ludu Bożego? To brzmi jeszcze ładnie. Ale można by wyciąć skalpelem: „Mistyczne Ciało Chrystusa”, „Wspólnotę wiernych pod najwyższym przewodnictwem papieża”… Któreś zasadnicze Prawdy wiary… po czym wszystkie te kawałki układamy w tej winnicy i mówimy o rozpadzie Kościoła. Selekcjonerzy uczący się na pseudozwłokach Kościoła dla dobra społecznego – zapominają o istocie Kościoła – że to nie „trup”. Że choćby był poćwiartowany, to te części – na szczęście – żyją samodzielnie.
I ludzie winni ćwiartowania – mają specjalne długi względem Boga -i my możemy na to patrzeć obojętnie. Nie warto zachęcać do rozbicia Kościoła w imię „dobra Ojczyzny”.
W tej winnicy Pańskiej – pragnie się nagiąć Kościół, aby zmienił swą naukę, aby stał się popularny. Aby w tej winnicy za denara – jednakowo -nie tak jak każą tańczyć, jak mu określone kręgi zagrają – będzie równy, wolny we wszystkim co nie jest złe.
Gospodarz winnicy – dając wszystkim jednakową zapłatę – tym samym dał posłanie Kościołowi – aby był tam gdzie trzeba wybrać Boga. Być tam i wybierać tam, gdzie wchodzi w grę kwestia moralności i etyki, gdzie grzech w życiu politycznym może być również grzechem przeciw Bogu. I w tym zakresie Kościół ma obowiązek interesowania się polityką i wypowiadania się na określone tematy. Nie zajmuje się natomiast życiem partii i stronnictw, a jeżeli niektóre z nich są bliskie Kościołowi, to one zbliżyły się do Niego, a Kościół nikogo kto się zbliża nie odtrąca. W tej winnicy Gospodarz – którym jest sam Chrystus – wie co musi. Kościół może skorzystać z rad, ale nie musi, a całe życie Kościoła jest dialogiem, który nigdy nie został przerwany – „czyż nie umówiłeś się ze mną za denara…”.
Obietnica została spełniona, zobowiązania dotrzymane. Kto wie, czy nie jest to przypowieść o dziejach ludzkości, o ludziach każdego czasu, o każdym z nas z osobna. I o zapłacie. O tym, że niektórzy z nas przychodzą wcześnie, pracują wiernie i u krańca dni mają za sobą wiele dzieł dobrych – a mniemali, że więcej otrzymają. Inni zaś ręce prawie puste, a może tylko żal. A jednak zapłata może być taka sama. Mogłaby to być opowieść o tym, że łotr, który na krzyżu umierania ledwie zdążył wyznać i zaufać – otrzymać może to samo co święty: wszystko.
Jest to także przypowieść o Bogu i Jego sprawiedliwości, która nie jest jak sprawiedliwość człowieka. „Albowiem myśli moje nie są myślami waszymi, ani drogi wasze drogami moimi mówi Pan”.
Słowo Boże dzisiejszej liturgii przypomina nam zapomniany temat o dobroci Boga. Ta dobroć Boga wobec człowieka objawiła się już w stworzeniu świata: „Chwalcie Pana, bo jest dobry” (1 Kor 16,34). W sposób szczególny dobroć Boga objawiła się w przebaczeniu. Dobroć Ojca nie mierzy się miarą zasług lecz miarą dobroci i szczodrobliwości. Bóg jest nieograniczoną dobrocią, która się udziela ludziom.
Nagroda jaka nas czeka, będzie miała źródło w dobroci. Nagroda jest łaską. Św. Paweł wprost stwierdza w liście do Efezjan, że zbawienie grzeszników (Żydów i pogan) dokonało się dzięki dobroci Boga objawionej w Chrystusie. „A Bóg będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia…” (Ef 2,4-7).
Dobroć Boża postawiona jest na tym samym poziomie, co miłosierdzie, miłość, łaska. Zostaliśmy zbawieni, dzięki dobroci Boga, objawionej w Chrystusie.
Mamy obowiązek (na wzór Jezusa) mówić o dobroci Boga. Żyjemy w szczególnych czasach i szczególnym świecie, który można by nazwać pustynią bez Boga.
Jak człowiek na pustyni pragnie wody, bez której umiera, tak współczesny człowiek, żyjący na pustyni dzisiejszego świata, pragnie Boga. Mało się mówi o Bogu. A jeżeli się mówi, to bardzo rzadko i płytko. Wielki Augustyn pisał: „Biada milczącym o Tobie, Boże, ponieważ przy całej swojej gadatliwości są jednak tylko niemowami…”
Mamy nie bać się jesieni, – czasu na refleksję, czasu zadumy i powrotów. Ale smutno w sercu, gdy się widzi słabnący zapał i kiedy wszyscy widzimy, co się nam porobiło w tej „polskiej winnicy”. I chociaż winne grona wolności piękne i soczyste, to jednak ciężkie, gdy w koszach noszone do składowania, a ciężka praca i wysiłek pracujących w winnicy jakby ich poróżnił, a nie zespolił.
My jednak jesteśmy narodem wierzącym i mającym nadzieję. Nie wynika z tego, że – po swojemu fałszywie rozdzielając Sprawiedliwość i Miłosierdzie – zaczniemy liczyć tylko na Miłosierdzie i powiemy sobie: mam jeszcze czas, wezmę się za robotę dopiero wieczorem. Gdyż byłaby to już świadomie zła wola i moglibyśmy się nie znaleźć wśród tych ostatnich. Skąd my zresztą wiemy, kiedy ta jedenasta czy dwunasta godzina dla nas wybije? A może już za 5 minut dwunasta. Jeśli zwlekamy do wieczora, to cóż my chcemy Panu Bogu ofiarować? Resztki z przeceny. Wieczorny chłód wypalonego serca, w którym ostatnie blaski ideałów wygasły, z którego nie można już wykrzesać ani jednej iskry entuzjazmu? To chcemy Bogu ofiarować.
Przeciwnie. Widząc, że niektórzy w zapale słabną, my przychodzimy do winnicy i trwamy na modlitwie. Ciągle robimy dobre postanowienia i każdy nowy dzień chcemy wypełnić ufnością i prawdą, solidną pracą i miłością.
Przecież ciągle żyją nasze sumienia i serca. Przecież do Boga i do ludzi nie zawsze idziemy główną bramą. Czasem na przełaj, trochę naokoło od tyłu, poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz, przez biedne, pokraczne ścieżki, z każdego miejsca, skąd On – nasz Pan – wzywa nas nie umarłym sumieniem.
Bo nasz Pan ma swój sposób działania. On celników i nierządnice przygarnia nie za wszystkich, a najbardziej za tych spóźnionych składa Samego Siebie w nieustającej Ofierze.
Zanim ich osądzi – daje im wielkie szanse. Tylko pod tym warunkiem nawet ostatni mogą stać się pierwszymi. Amen!

sierpnia 21, 2018

Słowo Boże na dziś - U Boga wszystko jest możliwe

Słowo Boże na dziś - U Boga wszystko jest możliwe
Słowa Ewangelii według św. Mateusza. Jezus powiedział do swoich uczniów: "Zaprawdę powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego". Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: "Któż więc może się zbawić?"  Jezus spojrzał na nich i rzekł: "U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe". Wtedy Piotr rzekł do Niego: "Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?"  Jezus zaś rzekł do nich: "Zaprawdę powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzyście poszli za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi". Oto słowo Pańskie.
 

Refleksja nad Słowem Bożym

 
Czy bogactwo jest jakimś złem? Jest darem Bożym. Jednak każdy dar może być źle użyty, albo w niewłaściwy sposób zdobyty, np przez kradzież, oszustwa itp. Ewangeliczny bogacz został potępiony nie dlatego, że był bogaty, ale że te bogactwa trzymał tylko dla siebie. Bogaci ludzie inwestują, tworzą nowe miejsca pracy i przyczyniają się do społecznego rozwoju. Jeżeli jednak motywem ich działania jest tylko zysk i chciwość, wtedy przestają być włodarzami, a stają się ździercami.
 
Bogactwo także przysłania Boga, gdyż człowiek bogaty z powodu swego bogactwa staje się pysznym i nie chce uznać swojej zależności od Boga. Prorok Ezechiel w ten sposób określił władcę Tyru: „Dzięki swej przezorności, dzięki swoim zdolnościom kupieckim pomnożyłeś swoje majętności i serce twoje stało się wyniosłe z powodu twego majątku” (Ez 28, 5).
 
O pysze się wiele mówi, ale tak naprawdę nikt do niej się nie chce przyznać, bo instynktownie czujemy, że to poważna przywara. Ludzie mogą się chlubić swoim bogactwem lecz nie pychą. Wielu ludzi może być nawet nieświadomymi tego, że są pyszni i będą mylić pychę z obroną swojej ludzkiej godności.
 
Skąd możemy wiedzieć, że jesteśmy ludźmi pysznymi? Najbardziej prostym testem na pychę jest nasza reakcja na krytykę innych. Ludzie pokorni przyjmują krytykę spokojnie, nie oburzają się i nie próbują się odegrać, choćby nawet te krytyczne uwagi były niesłuszne i niesprawiedliwe. Pyszni odwrotnie. Oburzają się, że ktoś ośmielił się ich krytykować. Jednak nikt z nas nie rodzi się pokornym. Przecież lubimy tych, co nas chwalą a unikamy ludzi, którzy nas krytykują i ganią. Pysznymi jesteśmy już z urodzenia, a pokornymi stajemy się przez różne przykre doświadczenia losowe i przez pobożne życie, gdyż najlepszym lekarstwem na pychę są: modlitwy, życie sakramentalne i medytacje.
 
Kim jest człowiek wobec potęgi Boga? W Jego rękach jest nasze życie i śmierć, słyszymy w dzisiejszym czytaniu: „Ja, Pan, śmierć daję i Ja sam ożywiam”(Pwt 32, 39). Gdy człowiek medytuje nad wielkością Stwórcy, że wszystko zostało stworzone z niczego i że we wszystkim jesteśmy zależni od Boga, to czym się wtedy pysznić? Trafnie to wyraził św. Paweł Apostoł: „I niech nikt w swej pysze nie wynosi się nad drugiego. Któż będzie się wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” (1 Kor 4, 6 -7).
"Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego."(Mt 19,24)
I to nie dlatego, żeby bogactwa były jakimś złem same w sobie, ale mają one tę właściwość, że potrafią całkowicie zniewolić człowieka i przesłonić mu Boga. Tak było z tym ewangelicznym bogatym młodzieńcem, o którym wczoraj czytałem - to przecież jego bogactwa sprawiły, że nie poszedł za Jezusem, że odszedł zasmucony.
A co ja zrobiłbym, gdyby mi Jezus kazał sprzedać wszystko, rozdać ubogim i pójść za Nim?
Nie mam wiele, ale zawsze coś mam.
Czy potrafiłbym zrezygnować dla Jezusa ze swego mieszkania czy swego komputera?
Raczej w to wątpię. Bez Bożej pomocy na pewno tego nie zrobiłbym.
"U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe."
Niemożliwe, abym o własnych siłach uwolnił się z niewoli, w jaką wciągają mnie dobra doczesne, od chęci ich posiadania. Ale przecież Bóg może wszystko uczynić.
A ponieważ coraz częściej stwierdzam u siebie tę niezdrową chęć posiadania, proszę dziś Boga o łaskę wyzwolenia z tego, o dar prawdziwej duchowej wolności.

sierpnia 20, 2018

Słowo Boże na dziś - Czego uczy nas spotkanie Jezusa z bogatym młodzieńcem?

Słowo Boże na dziś - Czego uczy nas spotkanie Jezusa z bogatym młodzieńcem?
Słowa Ewangelii według św. Mateusza. Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: "Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?" Odpowiedział mu: "Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania". Zapytał Go: "Które?" Jezus odpowiedział: "Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego".
Odrzekł Mu młodzieniec: "Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?" Jezus mu odpowiedział: "Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną". Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Oto słowo Pańskie.
 
 
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
 Gdy Jezus wybierał się w drogę, zbliżył się do Niego pewien młody człowiek. W jaki sposób ten człowiek zostaje scharakteryzowany w Ewangelii? Przez jedno słowo, że “był bogaty”. Jan Paweł II rozważa w Liście do młodych tę Ewangelię, i stwierdza, że “już młodość jest bogactwem człowieka poprzez fakt, że jest on młody, że jest zdrowy, że ma przed sobą wiele możliwości – może wybrać taką a nie inną pracę, rozeznaje swoje powołanie – następne lata, to już tylko realizacja drogi, którą się wybrało”.
Młodość jest bogactwem. Ale ten człowiek był również bogaty w sensie materialnym, miał bogatych rodziców, a więc był człowiekiem – można powiedzieć – zabezpieczonym; nie miał problemów, jak dzisiejsi młodzi, z podjęciem nauki; nie miałby problemu ze zdobyciem pracy, a gdyby nawet jej nie miał, mógłby przejąć majątek swoich rodziców i go pomnażać; był człowiekiem, który nie musiał się kłopotać o swoją przyszłość. I zbliża się do Jezusa, bo ma jakiś problem, bo mimo że jest bogaty, mimo że jest młody – czegoś mu w życiu brakuje. Może szukał u wielu nauczycieli tajemnicy szczęścia i przychodzi teraz do Jezusa: “Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”.
Zauważmy, że kobieta kananejska z wczorajszej Ewangelii, gdy zbliża się do Jezusa, mówi: “Ulituj się nade mną Panie, Synu Dawida”. W tym pierwszym zdaniu już wyznaje wiarę w to, że Jezus jest Mesjaszem. Natomiast ten młody człowiek nie uwierzył, że Jezus jest Synem Bożym, że Jezus jest Mesjaszem, uważa Go tylko za jednego z nauczycieli.
Tak się może dziać w naszym życiu, kiedy szukamy wciąż odpowiedzi na pytanie o szczęście, i szukamy coraz to nowych nauczycieli. Tak się dzisiaj dzieje – są mody na różnych nauczycieli, przez jakiś czas słuchamy jednego, bo jest na fali, bo jest pokazywany w mediach, później słuchamy innych. I człowiek nie znajduje odpowiedzi na najgłębsze pytania o sens swojego życia. “Nauczycielu dobry – pyta ów młody człowiek – co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”, co mam czynić, aby być człowiekiem szczęśliwym? Jezus mu odpowiada: “Zachowuj przykazania”. – “Które?” Jezus podaje sześć przykazań z “drugiej tablicy” Dekalogu: «Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę, miłuj bliźniego jak siebie samego». Zadajmy sobie pytanie: Dlaczego Jezus nie mówi o tych pierwszych trzech przykazaniach? Jezus chce pokazać, że gdyby ten człowiek naprawdę zachowywał przykazania, co do których jest pewny, na pewno by rozpoznał Tego, który jest u początku; gdyby naprawdę z serca kochał drugiego człowieka, gdyby nie zabijał swoim słowem, gdyby nie sądził swoich bliźnich, gdyby nie próbował stosować zasady: “oko za oko, ząb za ząb”, musiałby spotkać się z prawdziwym Bogiem, musiałby w Niego uwierzyć. Można powiedzieć, że przykazania dotyczące drugiego człowieka są trudniejsze, ale też bez przykazań dotyczących Pana Boga, nasza miłość do drugiego człowieka jest pozorna. Bo możemy bardzo dużo dać drugiemu człowiekowi, poświęcić dla niego nawet całe swoje życie, i mieć w tym jakiś interes, i nasze intencje mogą być nieczyste – być człowiekiem popularnym, być na ustach wszystkich, być sławnym.
Ów młodzieniec odpowiada: “Wszystkiego tego przestrzegałem od swojej młodości” – nie zna ten człowiek swojego serca, ale – możemy powiedzieć – to jest jego kolejne bogactwo: urodził się w rodzinie, która dała mu dobre wychowanie, jest człowiekiem porządnym, rodzice dbali o jego religijne wychowanie, dawali mu dobry przykład, starali się, by był w świątyni, by się modlił i on mówi: “Wszystkie te przykazania zachowywałem od mojej młodości”. I wtedy Jezus chce zobaczyć, gdzie jest jego serce: “Jeżeli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj wszystko, co posiadasz, rozdaj ubogim, a potem przyjdź i chodź za Mną”. Jezus zaprasza tego religijnego młodzieńca, tego porządnego człowieka, do wiary; Jezus zaprasza go do chrześcijaństwa.
Chrześcijaństwo, to jest postawienie na pierwszym miejscu Jezusa Chrystusa; to jest uwolnienie serca od tego, co nie syci, co nie jest Bogiem. Stajemy dzisiaj w obliczu nowoczesnego humanizmu, który ma wszelkie pozory miłości do człowieka, ale “dzisiaj usiłuje się tak żyć – mówił Ojciec św. na krakowskich błoniach 18 sierpnia 2002) – jakby Boga nie było; usiłuje się czynić Boga Wielkim Nieobecnym”. Jeżeli człowiekowi zabraknie tej motywacji najgłębszej, duchowej; jeżeli człowiekowi zabraknie wiary w Boga – Dawcy życia – to ten nowoczesny humanizm się skompromituje poprzez aborcję, eutanazję, manipulacje genetyczne, poprzez podważanie nierozerwalności małżeństwa, bo zabraknie mu najgłębszych motywów miłowania drugiego człowieka, a są nimi: Bóg, godność człowieka wynikająca ze stworzenia go przez Boga na swój “obraz i podobieństwo”.
Chcemy i trzeba się modlić się, by była w nas ta radykalna postawa ludzi, którzy idą za Jezusem Chrystusem – “Jeżeli chcesz być doskonałym, sprzedaj co posiadasz, rozdaj ubogim i chodź za Mną”, to znaczy: uwolnij swoje serce od tego, co nie jest z Boga. Chcemy być ludźmi, którzy naprawdę stawiają na piedestale drugiego człowieka, nie ubóstwiając go bez Boga, ale widząc w nim “obraz i podobieństwo” Boże, i przez niego dostrzegając obecnego w każdym z nas Jezusa Chrystusa. Niech się tak stanie.

sierpnia 17, 2018

20. Niedziela Zwykła (B) - Dziękczynienie Panu Bogu za zbiory

20. Niedziela Zwykła (B) - Dziękczynienie Panu Bogu za zbiory
Trwajcie w Chrystusie i przynoście owoc obfity, w Nim możemy uczynić wszystko (J 15,15). Żniwa w pełni, a w wielu miejscach już skończone. Rolnicy zbierają na polach dojrzałe ziarno na chleb. W kościele w ofierze eucharystycznej również słyszymy o chlebie. I o tym chlebie, który Chrystus rozmnożył dla pięciu tysięcy męż­czyzn, aby zaspokoić głód ciała, i o ważniejszym, który ma zaspokoić głód duszy. Bowiem „Chleb, który rolnik wydziera ziemi, jest chlebem, który żywi ludzkość. Jest to także chleb Eucharystii, który Kościół każdego dnia konsekruje i daje do pożywania wszystkim swym synom, którzy pragną go dzielić jako bracia w tej samej wierze. Jest to chleb, który jednoczy nas w Kościele, który sprawia, że czujemy się braćmi i dziećmi tego samego Ojca. Jest to chleb, który żywi naszą wiarę na drodze pielgrzymowania” (Jan Pa­weł II).
Trzeba pamiętać, że rolnik jest najbardziej współpracownikiem Stwórcy w wyżywieniu świata i ma również udział w kulcie Bożym. Od najdawniej­szych czasów tak jakoś bywało, że pierwsze ołtarze u kolebki ludzkości bu­dowali rolnicy i sami na nich składali dary na cześć Boga (Rdz 4,2-5). Pierwsza świątynia poświęcona prawdziwemu Bogu, którą budował król Salomon w Jerozolimie, została wzniesiona na klepisku, gdzie złożono ofiarę. Z przyjściem na świat Zbawiciela nastąpiło jeszcze ściślejsze powią­zanie piastuna ziemi z ołtarzem. W przededniu swojej śmierci na krzyżu, Jezus ustanawia jedyną ofiarę eucharystyczną — ofiarę Ciała i Krwi swojej na fundamencie chleba i wina (Mt 26,26-28).
Rolnik chlebem wydobytym z serca ziemi — karmicielki żywi nie tylko ludzi, ale i Kościół, gdy chleb na ołtarzu staje się Eucharystią (Ps 5,84). Stąd godność i prawa rolników mają zasadnicze znaczenie. Jan Paweł II w Encyklice Laborem exercens mówi, że trzeba uznać słuszne prawo rolni­ków, docenić ich pracę, sprawiedliwe wynagrodzenie, prawo do własności ziemi, ubezpieczenia i zapewnienia opieki w chorobie i starości. Prawo do wolnego zrzeszania się jest konieczne do właściwego rozwoju społecznego, kulturalnego i ekonomicznego. „Dlatego też należy głosić i popierać god­ność pracy, każdej pracy, a zwłaszcza pracy na roli, w której człowiek w sposób tak bardzo wymowny, ziemię otrzymaną w darze od Boga „czyni so­bie poddaną” i potwierdza swoje „panowanie” w widzialnym świecie (La­borem exercens, 21). Również w Tarnowie, w ubiegłym roku, Ojciec św. mówił: „Niechże rolnictwo wyjdzie z wielokrotnego zagrożenia i przestanie być skazane tylko na walkę o przetrwanie. Jesteście gospodarzami tej zie­mi. Przypatrzcie się, bracia, waszemu powołaniu”. Dlatego ta ziemia — rola, ziemia — ojczyzna jest ziemią dziedziczną. Nie jesteśmy tu od dziś. Jest to ziemia „ojcowska". W tej ziemi żyje jeszcze praca tamtych czasów. Rola bierze się z pracy jednych dla drugich. Służy nam, bo tak chcieli ojco­wie i będzie służyć dzieciom, bo takie są nasze postanowienia. Rola — miejsce, na którym spotyka się praca pokoleń. Kiedyś przedstawiciel pol­skiej wsi Wincenty Witos, wielki mąż stanu, powiedział: „Chłop zachował w najgorszych chwilach ziemię, religię i narodowość. Te trzy wartości dały podstawę do stworzenia państwa”.
Człowiek ma tę rolę od innych i dla innych. Jest właścicielem ziemi. Zie­mia należy do człowieka, ona jest mu poddana. I wszelkie utrudnienia w tym względzie są niesprawiedliwością dla rolnika, tego wielkiego żywiciela naszego narodu. Okres wojny i okupacji dobitnie uzasadnił odpowiedzial­ny, obywatelski status chłopa, który „żywił i bronił". I kiedy mówimy, że gospodarz ma ziemię, to jednak wiemy, że nie ma jej dla siebie, bo gospo­darować znaczy: z ziemi czynić rolę. Kto z ziemi czyni rolę, ten pomaga zie­mi rodzić. To co rodzi — to jest owoc pracy — chleb, którym według sza­cunku ONZ mógłby wyżywić w naszym kraju 80 milionów ludzi, a nie 40 milionów. Tylko że chłopi i w ogóle wieś muszą dostrzec żywioły życzliwe dla rolniczego trudu. Bezkarnie można uderzyć wieś, która nie odpowie strajkiem i nie zmusi dyrekcji do podwyżki płac, ale odpowie brakiem pro­dukcji, zaś apatia produkcyjna jest gorsza od strajku, bo całą swoją konse­kwencją uderza we wszystkich.
Trzeba przede wszystkim uznać rolnictwo indywidualne. I to wcale nie uchwałami, zmianami w Konstytucji. Trzeba uznać praktycznie, realnie. Ono też ma potrzeby rozwoju. Mówmy o rolnictwie w Polsce. Każdy błąd w rolnictwie naprawiany jest latami. Zie­mia nie toleruje błędów. Trzeba umieć ją przeprosić. Łatwo można zburzyć różne przemysły, handle, pałace i domy secesyjne i nawet je odbudować, ale z rolnictwem — inaczej. Mozolnie budowano tzw. „nowe rolnictwo”, rumaki stalowe. Tylko ludzi nie było, a i ziemia się poznała, że to nie ta ręka sieje. To są prawdy powszechne i sprawdzone. Chleb — owoc pracy jest jak słowo, własne i wspólne. Im więcej chleba i im lepszy chleb, tym bardziej wspólna jest mowa, i nic tu nie przeszkadza, że rolnik mówi: „moje gospodarstwo”, moje ręce do pracy, moje narzędzia. A co przeszka­dza: to brak chleba, to ziemia leżąca odłogiem, plony przywalone śnie­giem, zmrożone, i gromadzony na punktach skupu żywiec ginący z głodu, skomplikowana administracja — to przeszkadza.
Ten chleb jest jeden. Każde ziarno zatrute powiększa jego gorycz. Każ­de ziarno dobre czyni go ludzkim i życiodajnym, zdatnym do konsekracji. Obecni tutaj rolnicy przynieśli pierwsze chleby z tegorocznego ziarna. Po­dzielimy się nimi po zakończeniu mszy św. jak opłatkiem. Myślami i sercem będziemy się dzielić z wszystkimi, którzy nas teraz słuchają, uczestnicząc w Eucharystii przy głośnikach radiowych. Szczególnie tym chlebem chcemy podzielić się z tymi, którzy wszystkie swoje siły i zdrowie poświęcili pracy na roli — pracy dla innych, a dzisiaj tak często są zapomnieni, opuszczeni i cierpią w samotności. Dziękujmy Bogu za tych dzielnych spadkobierców Drzymały, Ślimaka, Boryny, Witosa. Dziękujmy Bogu, że trwają na pol­skiej ziemi.
Chleb polski tworzyły pokolenia, znaczone wspólnym trudem Bożej hi­storii i pracy Polaków. Od zasiewu pola do żniwa, od żniwa do wypieku to­warzyszyły im dola i niedola plecionych w jeden łańcuch próśb modlitew­nych, by był to chleb Boży. Różny był jego smak. Były chleby pokoju i do­stojeństwa, chleby tułaczy i pielgrzymów, chleby zakuwane po stokroć w kajdany, chleby rozmodlone nad ziarnem zasiewu, chleby złowrogie zaciś­nięte w pięść buntu. Były chleby pędzone polami Syberii, chleby zroszone potem trudu codziennego, chleby zadumane nad grobami bliskich, chleby zaczytane w poezji wolności, chleby sprzedawane na licytacji narodów, chleby święte w wierze niezłomnej. Były chleby wpatrzone w obraz jasno­górski, chleby klęczące u ołtarzy Pańskich, chleby wymodlone przez na­szych ojców.
Kilka dni temu dziękowaliśmy Maryi, Matce Zielnej, za hojność chleba peł­ną garścią wsypaną w skiby; czarnej ziemi za dobroć, wodzie za ugaszenie pragnienia, słońcu za ciepło i radość, a wiatrom za ukołysanie dorodnego łanu chleba. Matka Żniw — Wniebowzięta — najdoskonalszy owoc ziemi, ze złotych ram spłynie nad pola, by dotknąć zbóż i pachnącego chleba. Psalm dziękczynienia zanieśmy Pani Zielnej, Ogrodniczce Sierpnia, Matce Pól w roku maryjnym. Przynosząc plony ziemi do kościoła, wołamy słowa­mi poety:
Wszytko mi się dziś wydało
jak z dziecinnej bajki.
Niebo modre jak uszyte z niezapominajki.
O wy kwiaty mej młodości
prosto z łąki zioła,
Co na Matkę Boską Zielną
znoszą do kościoła” (J. Lechoń). Niesiemy także i my bochen własnego chleba; własny trud, cierpienie, owoc pracy i zmagania duchowe. I my stoimy pośrodku pola. Może i na nas przyszedł czas żniwa. Czas na nasz chleb. Dając siebie samych mamy roz­dawać dobry, polski chleb. Dla oszukanych mamy być kromką prawdy, dla ociemniałych kromką światła, dla uwięzionych kromką wolności, dla tchórzliwych kromką odwagi, dla cierpiących kromką otuchy, dla prześla­dowanych kromką nadziei, dla odrzuconych, poniżonych i złamanych — kromką miłości.
Dziękujemy Ci Boże za chleb, którym karmiłeś naszych ojców. Wycią­gając nasze ręce do Ciebie, wołamy: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, nie tylko dzisiaj, ale i jutro, pozostań z nami w tym chlebie, daj nam chleba! Amen.


sierpnia 17, 2018

20. Niedziela Zwykła (B) – Jezus, Chleb żywy, który zstąpił z nieba

20. Niedziela Zwykła (B) – Jezus, Chleb żywy, który zstąpił z nieba
W tę wakacyjną niedzielę słyszymy kolejny już raz fragment Ewangelii św. Jana o chlebie eucharystycznym. O chlebie, który przychodzi z nieba za życie świata. Jezus mówi nam o sobie, że to On właśnie jest chlebem żywym, który daje życie prawdziwe. I że tym chlebem jest Jego Ciało.
Pragnę zaprosić teraz wszystkich obecnych w kościele, abyśmy się wspólnie wsłuchali w "głos" kawałka chleba, tego chleba, który spożywamy codziennie, aby mieć siły do pracy i życia. Będzie to trochę nietypowa forma kazania. Chcę niejako użyczyć swoich ust, aby posłużył się nimi chleb i wygłosił do nas słowo. Słuchając zaś jego mowy spróbujemy dostrzec jak bardzo mocno i wyraźnie przemawia do nas Bóg przez wszystko, co nas otacza. A także zechciejmy uczyć się szacunku i wdzięcznego przyjęcia daru, jakim jest powszedni chleb. A nade wszystko starajmy się pogłębiać, a może obudzić w sobie pragnienie i tęsknotę za chlebem przemienionym w Ciało Pańskie. Chlebem dawanym nam w Komunii św.
Wsłuchajmy się więc w to, co pragnie do nas powiedzieć zwykły, codzienny chleb. A może poczujemy w sobie bardziej osobiste zaproszenie, by poprowadzić podobny dialog w ciszy własnego serca.
Przyszedłeś dziś na Mszę św. zaproszony jak kiedyś Apostołowie na ucztę do Wieczernika. To spotkanie wypełniają: miłość i służba, prawda i życie. To przecież Twój najgłębszy głód i najważniejsze pragnienie. Rozumiem Cię doskonale, gdyż prawda o głodzie i nasyceniu jest zawarta we mnie samym. Proszę Cię serdecznie zechciej mnie posłuchać, chcę Ci pomóc umocnić Twoje dotychczasowe dążenia. Albo jeżeli życie przecieka Ci przez palce, nie bardzo możesz się w tym świecie połapać, nie widzisz sensu życia, a w głębi duszy uwiera Cię jakaś pustka przeogromna, to spróbuj uwierzyć, że może być inaczej.
Zanim stałem się kawałkiem chleba było tak, jak Zbawiciel powiedział w Ewangelii: "...siewca wyszedł siać ziarno...". Ziarna padały na grunt skalisty, między ciernie, przy drodze, a także na ziemię urodzajną, aby ostatecznie wydać plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.
Potem był czas żniw. Na pole wyjechali ludzie z ciężkimi maszynami, aby ścinać kłosy. Często mieli dumnie podniesione głowy, jakby sami dali im wzrost. Albo wykonywali swoją pracę obojętnie i bezmyślnie.
Dawniej było inaczej. Czas żniw był wielkim świętem. Człowiek pochylał się nad dojrzałym łanem z wielką czcią i szacunkiem. Wiedział dobrze, że to jest Boży dar i przyjmował go z ręki Ojca i dziękował Mu. Czas żniw oznaczał radość życia, albo niepewność i zapowiedź głodu. Odpowiesz, że dzisiaj nie ma czasu na sentymenty, bo Ci się strasznie śpieszy i chcesz robić wszystko szybciej i łatwiej. Być może, ale dlaczego mniej święcie? Chwilami Cię nie rozumiem. Chcesz zaoszczędzić jak najwięcej czasu, i co z nim robisz? Czy nie widzisz jak podsunięto Ci wiele sposobów, aby ten czas marnować.
A potem wszystko dzieje się szybko. Ziarna ściera się na mąkę, z której niedługo będzie chleb. Takie ścieranie bardzo boli, ale to nie jest ważne, kiedy się pamięta, że to czemuś służy. Możesz mi wierzyć, że ten ból i cierpienie ma swój sens. Nie pamiętam łez, gdy widzę radość i szczęście tych, co spożywają chleb, aby żyć i pracować.
To wielkie szczęście, kiedy czuję ręce matki podające chleb dziecku. Ręce dorosłego człowieka, którym daje siłę do pracy. Wzruszają ręce starca z trudem podnoszące mnie do ust, aby jeszcze na pewien czas podtrzymać gasnące życie.
Za tę radość, że jestem potrzebny, tak bardzo Bogu dziękuję. Zauważ jakie to dziwne; ludzie codziennie spożywają zwykły, powszedni chleb, a on nigdy nie traci dla nich smaku. Ciągle na nowo odzywa się głód, a chleb jest tak samo dobry i potrzebny.
Proszę, powiedz mi jak zrozumieć nieraz Twoje dziwne zachowanie? Tak bardzo musisz się napracować, namęczyć, aby zdobyć mnie - kawałek chleba. A potem tak łatwo wyrzucasz mnie w błoto, na ulicę, do śmietnika. To bardzo boli, a ten ból niepozbawiony jest sensu. Zwłaszcza, gdy wiem, że są na świecie ludzie umierający z głodu. Wyciągają ręce po chleb, a nikt im go nie poda. Może warto, byś przemyślał na nowo sens słów poety i czasami do nich powracał: "Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba, tęskno mi Panie"(C.K. Norwid). Ja nie chcę być wyrzucany i deptany, chcę służyć!
Pamiętam niezwykłe chwile. To były wielkie święta w mym życiu. Był wtedy czas żniw. Przez pola przechodził Nauczyciel z uczniami. Byli głodni, zrywali dojrzewające kłosy, ścierali je w ręku i ze smakiem jedli ziarno, aby w ten sposób zaspokoić głód. Czy wyobrażasz sobie większą radość nad tę, gdy się jest pokarmem samego Boga?
Albo ten wieczór, kiedy Pan po całym dniu nauczania, spojrzał na otaczających Go ludzi. Zrobiło Mu się ich żal. Byli na pustkowiu, do domu długa droga, a im brakowało sił. Przyprowadzili wtedy do Jezusa małego chłopca, który miał kilka małych chlebów. Pan wziął mnie w swoje ręce, błogosławił, dawał uczniom, a uczniowie ludziom. Jak to się stało, że kilka chlebów starczyło dla kilku tysięcy ludzi?
Był też inny wieczór. Trudniejszy. Pan mówił dziwne słowa o chlebie, który jest Jego Ciałem, i jeżeli człowiek nie będzie spożywał tego chleba, to umrze. Pamiętam jak wielu ludzi odeszło wtedy od Niego. Nie umieli słuchać tej twardej mowy. Ja czułem i wiedziałem dobrze, że cud, uczyniony w tamten wieczór, był zapowiedzią innego wieczoru, a chleb cudownie pomnożony, był zaledwie słabym odblaskiem chleba, którego człowiekowi nie zabraknie do końca świata.
I w końcu nadszedł ten przedziwny wieczór. Był to czwartek przed paschą. Dziś nazywamy go Wielkim Czwartkiem. Nauczyciel był smutny, przedziwnie skupiony. Spożywał z uczniami wieczerzę. W pewnej chwili wziął w ręce mnie , kawałek chleba i wypowiedział niepojęte słowa: 'To jest moje Ciało za was wydane". A we mnie wstąpiła niezwykła moc. Zrozumiałem, że w tej chwili nie ja jestem ważny, liczy się jedynie On, Bóg-Człowiek, Zbawiciel. Oto stałem się schronieniem dla Boga samego! To Bóg i Stwórca użył mnie, by pozostać ze swoim ludem. I ten tajemniczy chleb, który nazwał swoim Ciałem podawał swoim uczniom. Uczniowie łamali chleb i podawali sobie z ręki do ręki, nic nie rozumiejąc. Zresztą i później niewiele pojęli, gdyż ten święty chleb, Ciało ich Pana, pozostanie dla nich i dla wszystkich ludzi świętą tajemnicą.
I dzisiaj za każdym razem, gdy nade mną wypowiada te same słowa człowiek-kapłan, przypomina się tamten wielkoczwartkowy wieczór, wstępuje we mnie nieznana siła i moc, a ja wiem, że jestem osłoną dla Boga żywego, który przychodzi, aby bronić i dawać życie swojemu ludowi.
Wiesz, widziałem wiele w swoim życiu:
- widziałem, jak sięgali po ten Święty Chleb ludzie dobrzy i sprawiedliwi, by na świętych rosnąć;
- był pokarmem dla świętych i wielkich, małych i grzesznych, bogatych i biednych, władców i uciśnionych, prostych i uczonych, tak bardzo bliskich sobie przez spożywanie tego Chleba, pamiętam obozy zagłady, wojny, tułaczkę i cierpienia tylu ludzi, gdzie odrobina Bożego Chleba znaczyła więcej niż wszystkie skarby świata, wzruszające obrazy, gdy człowiek stary, porażony grzechem, po latach duchowego głodu nawraca się i płacze jak nowonarodzony, gdyż ten Chleb wprowadza go w komunię z Bogiem.
Chociaż muszę wyznać, że chwilami nie rozumiem was zupełnie. Boicie się bomby, choroby nieuleczalnej, śmierci, samotności, życia bezsensownego... dlaczego nie wyciągacie rąk po ten Chleb? Udajecie silnych? Brak wam wiary?
Tak bardzo chcę Ci to wszystko powiedzieć i zachęcić; jeżeli odczuwasz w sobie tęsknotę za życiem szlachetnym, uczciwym i godnym, jeżeli przeraża Cię zło, którego tak wiele wokół - nie pozostawaj sam, wyjdź naprzeciw! Pan czeka na Ciebie w tym Chlebie, który nazywasz Komunią św. On chce być z Tobą zawsze, we wszystkich chwilach życia, a nie tylko od święta.
Mój drogi Bracie, Siostro, widzę, jak bardzo chcesz być szczęśliwy. W Twoim sercu drzemią tęsknoty i marzenia o życiu sensownym i prawdziwym, o miłości, która przetrwa wszystko. Uwierz, że jest to możliwe. Ale jako uczeń Jezusa pamiętaj, że Bóg, który złożył w Tobie te pragnienia towarzyszy Ci, zaprasza, proponuje swoją pomoc. Jednak niczego nie czyni wbrew Tobie.Tak bardzo szanuje Twoją godność i wolność, że nic nie narzuca na siłę. Po prostu jest Miłością tak wielką, że nie boi się stanąć przed Tobą jak "żebrak" mówiąc: "Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną".
Słyszałeś przed chwilą słowa Apostoła, że dni są złe. We wszystkich czasach dni były złe. Gdyż od samego początku zmagają się ze sobą siły dobra i zła, i Ty także jesteś poddawany próbie tych sił. Nie wygrasz tej próby sam, w pojedynkę. Ale z Nim i w Nim możesz dokonać wszystkiego. Uwierz mi, kawałkowi chleba, który tyle widział w swoim życiu i tak wiele przeżył.
Oto za chwilę zostaniesz zaproszony na ucztę. Usłyszysz dobrze znane Ci słowa: "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest moje Ciało za was wydane".
Podejdziesz do stołu Pańskiego, albo też przy odbiorniku radiowym postarasz się duchowo otworzyć na przyjęcie Jezusowego Ciała.
Niech ta komunia z Jezusem umocni Twoje życie w jego najgłębszych pragnieniach. Niech pomoże Ci bardzo osobiście i konkretnie podejmować życiowe decyzje wolne od głupoty, a pełne życia i prowadzące drogami rozwagi. A Ty wypełniony chlebem przemienionym w Ciało Boga-Zbawiciela pójdziesz w codzienność. Spotkasz drugiego człowieka i powiesz mu, nie tyle słowem, co własnym życiem: "Bracie, Siostro chcę dzielić się z tobą tym, co wypełnia moje serce, życiem, którym Bóg podzielił się ze mną".
Zobacz, że często chodzi o tak niewiele, dobre i życzliwe słowo, przełamanie gniewu, poświęcenie odrobiny swojego czasu, niekiedy o gest przebaczenia i trochę cierpliwości. I wtedy dzieje się cud, twoje serce poszerza się, a w świecie przybywa miłości. Zaczynasz rozumieć, że jest to możliwe dzięki spożywaniu tego świętego, przemienionego Chleba.
I ten przemieniony Chleb przemienia powoli całe Twoje życie.
Oby i dzisiaj, dzięki Tobie było tej miłości więcej pośród nas. I nieś tę miłość dalej, między ludzi, niech poznają i zobaczą, że ta niedzielna Eucharystia, to wielki ważny dzień dla Ciebie. Tyle kryje się w nim miłości i radości.
Kończąc, chcę Ci przypomnieć słowa Ojca Świętego Jana Pawła II wypowiedziane podczas Mszy św. na stadionie dziesięciolecia w Warszawie: "Moi drodzy Bracia i Siostry! Niech się ta Eucharystia niesie. Niech nią żyje Warszawa, niech nią żyje Polska. Niech z niej czerpie pokój, miłość i zbawienie. Amen."


sierpnia 14, 2018

Rozważania codzienne - Dzieci posiadaczami Królestwa Bożego

Rozważania codzienne - Dzieci posiadaczami Królestwa Bożego
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza. Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?». On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych».
Oto słowo Pańskie.


Refleksja nad Słowem Bożym


Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego (Mt 18,3).
„Jezus przyjaciel dzieci" — często takie nagłówki spotykamy nad tą perykopą w różnych wydaniach Biblii, a szczególnie w katechizmach. Podobne podpisy spotykamy na mniej lub bardziej artystycznych obrazkach. Przepowiadanie, katecheza i sztuka w wyjaśnieniach tego opisu poszły raczej drogą psychologiczną niż teologiczną, zrobiono z tego epizodu uroczą sielankę, idyllę dziecięcej romantyki: dziecinna niewinność, wielcy ludzie kochają dzieci itp. Przy takiej interpretacji zatarła się głębia teologiczna perykopy.
1. Spojrzenie teologiczne jest głębsze i nie ma w sobie nic z dziecinnej naiwności. Aby odczytać tę treść teologiczną trzeba redakcję Mateusza (18,1-3) zestawić z redakcją Marka (10,13-16) i Łukasza (18,15-17). Co oznacza przyjąć Królestwo Boże jak dziecko (Mk 10,15) lub stać się jak dziecko (Mt 18,3)? Jezus stawia dziecko jako wzór dla tych, którzy chcą wejść do Królestwa. Dziecko jest wzorem nie przez niewinność dziecięcą — jak się często popularnie tłumaczy — ponieważ Stary Testament i judaizm uczyły, że dziecko od poczęcia ma już „złe popędy". Następnie żądanie od wszystkich ludzi dorosłych „dziecinnej niewinności" byłoby utopią i wzywaniem do infantylizmu. Jezus nie był utopistą. Dziecko jest wzorem tylko i wyłącznie jako typ tego, co małe, mało znaczące, słabe. Tylko taka interpretacja zgodna jest z kontekstem całej ewangelii, szczególnie ze słowami Pana, które małym, biednym, słabym i prostym, grzesznikom i poganom obiecują Królestwo Boże (Mt 11,25; 18,10). Dlatego właśnie dziecko postawił Jezus jako wzór tych prostych ludzi, którzy z wiarą i otwarciem przyjmują słowa Pana o Królestwie.
2. W słowach Jezusa jest również ostre przeciwstawienie się faryzeizmowi, który przynależność do Królestwa uzależniał od ludzkiej sprawiedliwości, a ta polegała na wiernym pełnieniu Prawa. Chrystus uczy, że posiadanie Królestwa nie zależy od wypełnienia Prawa, lecz jest suwerennym darem miłości Bożej. Ponieważ zaś dziecko — według poglądów żydowskich nie zachowywało Prawa, nie miało więc zasług i nie należało do Królestwa. Jezus przekreślił te poglądy. Królestwo i zbawienie są darem i łaską. A więc i dzieci należą do wspólnoty Chrystusa i będą zbawione. W ten sposób Chrystus podniósł godność dziecka. Ono również, jak wszyscy biedni, mali, grzesznicy powołane zostało do zbawienia. Ewangelia jest także dla niego dobrą nowiną. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im”. Kościół pierwotny nawiązując do tego gestu i do tych słów Chrystusa dopuścił małe dzieci do chrztu.
Tak rozumiana dzisiejsza ewangelia nie jest sielanką i idyllą. Jest dobrą nowiną, nie tylko dla dzieci, lecz dla wszystkich małych, biednych i grzesznych. Aktóż z nas do nich nie należy? Wszyscy mamy prawo do Królestwa, bo jest ono łaską i darem. To powołanie małych dzieci do Królestwa winno być poważnie wzięte pod uwagę przez dorosłych, którzy mają je wprowadzić w życie wspólnoty. Obowiązek ten szczególnie akcentuje św. Mateusz (18,5-11), przestrzegając przed zgorszeniem i pogardą tych „małych", obiecując równocześnie, że kto przyjmie dziecko w Jego imię, ten samego Chrystusa przyjmuje.
3. "Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego." (Mt 18,3)
Najważniejszą chyba cechą dziecka jest to, że ono bezgranicznie ufa swoim rodzicom. Dla dziecka nie jest ważne, że wielu z decyzji rodziców nie może zrozumieć - ono głęboko wierzy, że rodzice je kochają i robią wszystko dla jego dobra. I ja mam być podobny do dziecka w swoim zaufaniu Bogu, w wierze w Jego miłość do mnie.
Jest to łatwe, gdy w życiu wszystko pięknie się układa i gdy Bóg nie stawia żadnych niezrozumiałych dla mnie wymagań. Ale gdy pojawia się krzyż, którego nie rozumiem, z tym zaufaniem i wiarą w Bożą miłość bywa u mnie różnie. Dziecko wie, że wszystko co ma, ma od rodziców. Ono zdaje sobie sprawę z tego, że całe jego życie od nich zależy i bez rodziców nie dałoby sobie rady. A więc o wszystko prosi z wiarą, że otrzyma. A mnie się tak często wydaje, że o własnych siłach mogę przejść przez to życie. A gdy Bóg przypomina mi o mojej od Niego zależności, gdy mi pokazuje moją niezaradność, to zamiast z ufnością dziecka Mu się powierzać, rodzi się często we mnie bunt.
Panie, naucz mnie wierzyć jak dziecko, ufać jak dziecko, kochać Jak dziecko!

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger