grudnia 31, 2018

Homilia na Nowy Rok, (C) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki - Jaki będzie ten rok?

Homilia na Nowy Rok, (C) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki - Jaki będzie ten rok?
Kochani moi. Już mamy Nowy Rok, Rok Pański 2019. Tamten już minął. Pożegnaliśmy go Sylwestrem. Nie wiem, jaka była dla ciebie ta noc? Jedni chcieli się ucieszyć balem sylwestrowym, drudzy zostali przy służebnych zajęciach, dla chorych była to jeszcze jedna noc cierpienia, dla więźniów jeszcze jedna noc samotności; jeszcze dla innych noc modlitwy w kościołach i w domach, noc dziękczynienia Bogu, noc przepraszania Boga, noc błagania Boga, aby Nowy Bok był lepszy. Ekonomiści zakończyli rok gospodarczy. Planiści zaprogramowali następny, księgowi uczynili bilans. Ukaże się rocznik statystyczny za rok miniony, a każdemu z nas zostaje pragnienie: żeby było trochę lepiej, żeby ludzie stali się trochę lepsi, żeby ten świat stary stał się nowym światem. Czy stanie się tak i kiedy? Tak, ten świat stanie się nowy, kiedy człowiek stanie się lepszy.
Człowiek z nocy sylwestrowej jest podobny do Nikodema, który przychodzi nocą i pyta Chrystusa: co mam uczynić, aby być zbawionym? Musisz się na nowo narodzić. Jak to mam zrobić ja stary człowiek? Musisz się na nowo narodzić z wody i z Ducha Świętego (J 3, 5).
Na nowo narodzić się, to znaczy na nowo uwierzyć Bogu. Bóg ma się stać dla mnie nowym zdziwieniem, żebym zaczął myśleć po nowemu, chcieć po nowemu i po nowemu żyć jak człowiek. Świat boi się człowieka rozumu — bez wiary, bo taki może wymyśleć genialne głupstwo, które stanie się zniszczeniem człowieka i świata. Świat dziś boi się człowieka woli — bez wiary, bo taki może stać się tyranem i podeptać wszelkie szlachetne pragnienia. Świat boi się dziś człowieka, co zwapniały jest w schematach swego postępowania, bo taki zniszczy w początku każdą witalną siłę ku odrodzeniu. Nam wierzącym nie wolno w żadnym nowym roku życia ucieszyć się tym, że nie jestem kłamcą, cudzołożnikiem, zabójcą, złodziejem — jako tamten. W takiej radości można się szybko zestarzeć i nie zauważyć, że Bóg się na nowo narodził, a ja pozostałem człowiekiem adwentowym. W Nowym Roku muszę na nowo odkryć tajemnicę Boga, muszę na nowo odkryć moc Jego słowa, które wiecznie trwa, a jest żywe, młode i skuteczne, muszę na nowo odkryć potęgę modlitwy, która czyni cuda. Poznał wół i osioł swego Pana, a człowiek Go nie poznał.
Na nowo się narodzić, to znaczy na nowo zacząć miłować. Siłą każdego odrodzenia jest miłowanie. Jeżeli nie kochasz Boga i człowieka, stałeś się rachitycznym szkieletem obleczonym w człowieczą skórę, w którym wyschło serce. Takie okazy należy zbierać do muzeum antropologicznego. Gorzej gdy w sercu zamiast miłowania zamieszka nienawiść. Ci są najbardziej niebezpieczni. Takich społeczeństwo winno bezpiecznie oddzielić jako okazy, które się nie rozwinęły w swoim człowieczeństwie, a reprezentują tylko ewolucyjny atawizm gatunku człekokształtnych. Popatrz, kochany — tydzień od wigilii. Jaki nowy byłby świat, gdyby ludzie wyciągnęli do siebie ręce z opłatkiem i mówili słowami miłowania. Tę mowę rozumieją i zwierzęta, a nawet najbardziej drapieżne stają się łagodne, bo mowę serca — ewangelię — rozumie wszelkie stworzenie. Człowieku, rok idzie nowy, a ty wciąż po staremu chcesz nienawidzić, zabijać, kłamać, cudzołożyć, kraść i niszczyć?! Chcesz reformować, nawracać, przekonywać, świat odradzać — a kochasz? To do nas mowa — szlachetni chrześcijanie. Gdybyśmy w Nowym Roku potrafili być ludźmi z .wigilii Bożego Narodzenia, to stary, odchodzący rok powiedziałby raz jeszcze: patrzcie jak oni się miłują.
Na nowo się narodzić, to znaczy mieć nową, radosną nadzieję. Pytasz mnie, czy w Nowym Roku stanie się nowy, lepszy świat? Tak. To mówi Pan: „wtedy swe miecze przekują na lemiesze a włócznie na sierpy” (Iz 2, 4). Popatrz, ile tego żelastwa. Ile z tego byłoby pługów? Uprawiłby człowiek tę oskalpowaną ziemię i sierp jeden by nie wystarczył, aby zebrać plony, bo: „ziemia wyda swój owoc i rozweseli się pustynia i spieczona ziemia i rozradują się stepy i zakwitną … i ziemia zrodzi kwiaty i lilie polne … wtedy wilk zamieszka z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą … niemowlę igrać będzie na gnieździe kobry … a dziecko włoży rękę do kryjówki żmii … będzie tam droga czysta i głupi nie będą się po niej wałęsać … spotkają się ze sobą dobroć i wierność, ucałują się sprawiedliwość i pokój, wierność z ziemi wyrośnie, a sprawiedliwość spojrzy z nieba” (Iz 35; 11; Ps 85, 11—12). To mówi sam Pan. I do ojczyzny mojej do mego umiłowanego Jeruzalem powie Pan: „rozszerz przestrzeń twego namiotu, nie krępuj się, wbij mocno słupy, bo się rozprzestrzenisz na prawo i lewo i twoje potomstwo zaludni opuszczone miasta … na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę … będziesz prześliczną koroną w rękach Pana i królewskim diademem w dłoni twego Boga i nie będą mówić o tobie porzucona, a o krainie twojej już nie powiedzą spustoszona … bo góry mogą ustąpić a pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie” (Iz 54; 62).
O Boże, Boże mój, nie mów więcej, bo serce moje nie zniesie. Dzieciątko Małe — Boże mój wielki, przymnóż mi wiary, że się to stanie, daj mi serce nowe, abym w Nowym Roku był nowym człowiekiem. I zostaw mi tę nadzieję, że sny szlachetnych ucieleśnisz, że stanie się wszystko nowe i dawne rzeczy przeminą.
Bogurodzico, Matko nowego życia, Matko naszych nowych nadziei, powiedz nam jeszcze raz na Nowy Rok ku pokrzepieniu serc: „Nigdy jam ciebie ludu nie rzuciła, nigdym od ciebie nie odjęła lica, jam po dawnemu moc twoja i siła — Bogurodzica” (M. Konopnicka).
Bracia kochani, więc nie bądźcie już smutni, przecież Bóg się narodził i moc struchlała, nowy rok przyszedł, dnia przybędzie, świat będzie lepszy; tylko czy ty nie zostaniesz starym człowiekiem z tamtego roku? Więc dziś, w pierwszy dzień Nowego Roku wyciągam nad tobą ręce i błogosławię ci, jak kazał Pan: „Niech Pan cię błogosławi i niech cię strzeże, niech rozpromieni oblicze swe nad tobą i niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem”. Amen. (Lb 6, 24—26)


grudnia 22, 2018

Homilia na Uroczystość Bożego Narodzenia (C) - Pasterka – Cicha i święta noc

Homilia na Uroczystość Bożego Narodzenia (C) - Pasterka – Cicha i święta noc
"Oto zwiastują wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawi­ciel, którym jest Mesjasz Pan!" (Łk 2,10)
Ukochani Bracia i Siostry!
W tę jedyną i niepowtarzalną, cichą i świętą noc roku ze szczególnym przejęciem chcemy wniknąć w tajemnicę Betlejem. Przeto z wielkim wzruszeniem wpatrujemy się w łagodne oblicze Maryi, która w grocie betlejemskiej porodziła tak wytęsknionego, kilka tysięcy lat wyglądanego Mesjasza. Patrzymy na św. Józefa, pragnącego zaradzić wszystkim niedogodnościom Maryi, osłonić ją od tego, co mogłoby jej sprawić przykrość. Ciesząc się narodze­niem Jezusa, Józef na pewno sam głęboko przeżywał tajemnicę Betlejem, choć i jemu tak wielką boleść musiał sprawić fakt, że kiedy szukał schronienia z mającą wkrótce porodzić Maryją, ni­gdzie nie chciano ich przyjąć. A przecież przyszedł do swoich krewnych - stryjów i kuzynów, gdyż pochodził właśnie z Betlejem. Nie było jednak dla nich miejsca, gdyż każda rodzina obawiała się rytualnej nieczystości z powodu obecności w domu rodzącej kobie­ty.
Ale z całą pewnością powyższe rozważania nie przysłoniły Józefowi istoty tego, co dokonało się w Betlejem. Oto Chrystus przyszedł na świat! "Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami!" (J 1,14). Bóg w ciszy betlejemskiej nocy złożył ludzkości wyznanie swej miłości, zsyłając swego Syna na świat.
Nie pojęli tego mieszkańcy Betlejem. Siedzieli nad pełnymi misami i zadowoleni z siebie spędzili tę noc jak jedną z wielu, nawet nie przypuszczając, że tuż obok narodził się od wieków obiecany Mesjasz.
Nie oni zostali wybrani na świadków tej wielkiej tajemnicy Miłosierdzia Bożego - przybycia Chrystusa na ziemię. Oto Anioł Pański pospieszył na pola pasterzy, tuż za Betlejem, obudził ich i przekazał im orędzie o narodzeniu Zbawiciela. I jak podaje tradyc­ja - choć zmęczeni, lecz bez wahania, spontanicznie postanowili złożyć hołd nowo narodzonemu i obdarować Go "owocami ziemi i pracy rąk ludzkich". Nie bali się pozostawić całego dobytku w ciemnościach, nie bali się trudu nocnej wyprawy, lecz wielkodusz­nie zostawiając wszystko, pospieszyli na spotkanie z Jezusem. W tym samym czasie i trzej Mędrcy z odległych krajów bez wahania, za przewodem gwiazdy betlejemskiej, wyruszyli w nieznane, by uczcić Zbawiciela świata.
Nie pojęli tego, co zaszło w Betlejem jego mieszkańcy; nie zrozumiał i Herod, który w pobliskiej Jerozolimie dojrzewał do ohydnej zbrodni. Tajemnicę Betlejem odkryli natomiast pasterze. Pojęli ją trzej Królowie.
Kilka lat temu tuż przed Bożym Narodzeniem telewizja fran­cuska nadała program, w czasie którego kamery telewizyjne usta­wiono w ukryciu przed wyjściem z dużego pawilonu handlowego w Paryżu. Wiele osób wychodziło ze świątecznymi zakupami. Młody człowiek pytał niektórych: Czy moglibyście pomóc młodemu mał­żeństwu, które przybyło do Paryża z Palestyny? Są w trudnej sytuacji. Nic nie mają, a ona spodziewa się dziecka. Nikt z pyta­nych nie odpowiedział pozytywnie, wszyscy mieli jakieś trudności. Dopiero właściciel małej kawiarenki, Algierczyk, ofiarował swoją pomoc, pieniądze, samochód do szpitala, pokój...
Jaki z tego wniosek? Ludzie, wciąż mówią o wierze w Boga, wolą jednak, by był On bardziej nieobecny, mniej bezpośredni, raczej historyczny niż dzisiejszy.
Bóg się narodził! Miejmy odwagę zapytać siebie o to, czy Chrystus narodził się dzisiaj w naszym domu, w naszej rodzinie?
W betlejemską noc "naród kroczący w ciemności ujrzał świat­łość wielką, nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło" (Iz 9,1). Wysłannicy nieba budzili pasterzy. Dziecko, które się narodziło, było Synem Najwyższego Boga. Bezradnie otworzyło ręce. Boga można było wziąć w ramiona. I wyciągnęły się do Niego różne ręce. Te najbardziej kochające - ręce Matki. Były też ręce męskie, pełne troski i zakłopotania - ręce Józefa. A także ręce pasterzy: spracowane, twarde, ale szczere, niosące to, co miały, dzielące się swoim ubóstwem. Do Dziecka wyciągnęły się też ręce gościnne, które otworzyły drzwi jakiegoś domu i przenios­ły je ze stajni do mieszkania. Bóg na te ręce czekał i oddał się im bez zastrzeżeń.
Do tego Dziecka z Betlejem wyciągnęły się też inne ręce. Ręce pełne zazdrości, niechęci i nienawiści. Chwytające za miecz i wy­pełniające Betlejem płaczem matek i krwią zabijanych dzieci. Ręce Heroda i jego sług. Bóg przed tymi rękami uciekał, dopóki nie zastygły martwe. Dopiero wówczas wrócił z Egiptu.
Betlejemska noc była nocą wyciągniętych rąk ludzkich w stronę Boga. Popatrzmy uważnie na nasze ręce. Zapytajmy się, czy są to ręce Maryi, Józefa czy pasterzy? A może są to ręce Hero­da i jego straży? Czy czekają one z radością na nowo narodzonego Boga, czy też musi On przed nimi uciekać?
Pod koniec ubiegłego wieku położono podmorski kabel telefo­niczny łączący Amerykę z Europą. Pierwszymi słowami, jakie przeniósł on z jednego brzegu na drugi, były słowa: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli". Były to te same słowa, którymi w betlejemską noc aniołowie pozdrowili pas­terzy, kiedy po raz pierwszy nawiązana została łączność między niebem a ziemią, kiedy przyszedł Jezus jako pośrednik między Bogiem a nami, abyśmy mogli porozumieć się z naszym Ojcem w niebie.
Pomyślmy o pokoju na ziemi. Kto by pragnął wojny i ją wy­woływał, uważany byłby za "podżegacza wojennego". Kto by prag­nął go, ale nie starał się o to, co warunkuje zachowanie pokoju, takiego człowieka uznać by trzeba za szaleńca. Kto chce pokoju i czyni wszystko, co jest konieczne do jego zachowania w państwie, w miejscowości, w której mieszka, w rodzinie, jest jednym z tych, o których śpiewali aniołowie. Jest człowiekiem dobrej woli.
A my do jakiej grupy ludzi należymy? Czy wielu z nas nie powinno się uważać za szaleńców? Wielu z nas chciałoby, aby wypełniła się druga część betlejemskiej pieśni aniołów - pokój lu­dziom dobrej woli - ale bez pierwszej. Chcielibyśmy mieć w świe­cie pokój, ale bez oddawania chwały Bogu. A to jest niemożliwe! Chcieć pokoju na świecie, w kraju, w rodzinie, a przy tym wy­rzucić Boga z wszelkich przejawów życia społecznego i prywatnego jest czymś bezsensownym. Nie ma pokoju bez Boga! To, co ogłosił anielski śpiew nad betlejemską szopą jest zasadą, której w żaden sposób nie da się zmienić. Jak jednak oddawać chwałę Bogu, aby zyskać Jego pokój? Klaskaniem czy wołaniem «niech żyje!»? Nie, Bóg pragnie czegoś więcej.
Zbrodnią jest nie chcieć pokoju. Pragnąć pokoju bez Boga jest utopią. Chcieć pokoju z Bogiem - to jest prawdziwa mądrość. Po­winniśmy więc życzyć sobie tego, byśmy dostrzegali żywą prawdę, iż Bóg wszedł w ludzkie życie; a wskrzeszając tę prawdę w ser­cach, wyszli z tych świąt bogatsi duchowo, z radością, która nigdy nie gaśnie. Czasem mogą ją zasłonić małe, bezwartościowe rzeczy. Ale po chwilowej nieobecności wraca ona - i tych, którzy są temu światłu wierni - prowadzi do celu człowieczego trudu.
Ukochani Bracia i Siostry!
Tajemnica Betlejem staje tej nocy i przed nami. Patrząc na postawę pasterzy i mędrców, łatwo dostrzegamy, iż kluczem do odkrycia tej tajemnicy była prostota ich wiary. Bezgranicznie zaufali Bogu, nie targowali się z Nim, nie stawiali wymagań jak Herod, nie byli zajęci tylko sobą jak mieszkańcy Betlejem i dla­tego spotkali Zbawiciela, który przyszedł na ziemię. I my w takim stopniu wnikniemy w tę tajemnicę i przeżyjemy te święta Bożego Narodzenia, w jakim z prostotą zaufamy Bogu. Jeśli rzeczywiście przyjmiemy tę prawdę jako naukę dla nas, gdy nie będziemy się zamartwiać naszymi ziemskimi królestwami; gdy na ten krótki czas zapomnimy o naszym dobytku; gdy spędzimy te święte dni nie jak mieszkańcy Betlejem, siedząc nad zastawionymi stołami i myśląc tylko o sobie...
Abyśmy, dzięki bezgranicznemu zawierzeniu Bogu, mogli usłyszeć i przyjąć słowa Anioła: "Oto zwiastują wam radość wiel­ką!" (Łk 2,10). Tego i sobie i Wam wszystkim życzę. I niech się tak stanie. AMEN


grudnia 07, 2018

Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny - Bóg posłał anioła

Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny - Bóg posłał anioła
„Bóg posłał anioła”. Czyni to z potrzeby serca. Posyła, aby zaproponować rozwiązanie. Nie może patrzeć na cierpienie nas, których powołał do życia, nie zaś do śmierci, powołał do radości, nie zaś do życia w smutku. Nie znajduje w człowieku grzesznym zachęty do takiego postępowania, do wychodzenia naprzeciw. Bóg jest otwarty, wychodzący naprzeciw bez względu na postawę moralną i duchową człowieka. On nie zniechęca się moją grzesznością. Boli Go ona, lecz nie powstrzymuje od wychodzenia naprzeciw. Bóg nie zamyka się na mnie. Posyła anioła, ponieważ tęsknię za wypełnieniem Jego obietnicy, Jego pragnień serca.
Zmieszanie się Maryi. Odczuwa lęk, lecz jest on błogosławiony. Lęk, który jest z Boga, skłania ją do stawiania pytań, wyrażania odczuć, odsłonięcia się. Ten lęk nie zamyka ją w sobie, nie zmusza do wycofania się z dialogu. Anioł mówi „Nie bój się”. Dostrzegł obawę Maryi. Ona nie ukrywa tego, co czuje. Jest szczera, wyraźna w pokazywaniu wnętrza. Bóg pomaga jej przez anioła, mówiąc do niej. Nawet w lęku Bóg mówi do mnie. Jego przyjście może niepokoić. Niepokoi to, co we mnie jest nieprzygotowane na Jego przyjście. Nigdy nie mogę się na nie przygotować. Uświadamiam sobie, że to nie ja się przygotowuję, lecz On mnie przysposabia do tego spotkania przez codzienną kontemplację. Maryja codziennie rozważała w swoim sercu obietnice Boga.
„Poczniesz i porodzisz Syna”. Jak mogła przyjąć taką wieść, z jakimi odczuciami serca? Wydaje się, że z nieskrywaną radością. Co jest najpiękniejsze dla kobiety? To, że jest bardzo kochana przez swojego mężczyznę oraz, że będzie miała dziecko. Jej radość łączy się z bólem. Wiele jest spraw niejasnych, niedopowiedzianych. Chcąc uwolnić radość od obecnego bólu, pozbawiam się radości. Okazuje się, że są te doznania dane człowiekowi razem. To musiało być trudne dla Maryi. Nie było obok niej Józefa. Nie mogła dzielić radości od razu, natychmiast. Nie mogła postawić Jemu pytań, które niewątpliwie były w Niej. Więc postawiła je Bogu. To jest niezwykłe, że te pytania, które człowiek pragnie postawić człowiekowi, stawia je Bogu. On jest najbliżej. Miała łaskę odczuwania, że Bóg jest bliżej niej od Józefa.
Kochała Boga i kochała Józefa. Prowadząc dialog z Bogiem, prowadziła go również z Józefem. Ten dialog dokonywał się w miłości. W miłości wszyscy są obecni, których kochamy. Oni wszyscy uczestniczą w takiej rozmowie. Rozmawiając z Bogiem, rozmawiam też z człowiekiem, którego kocham. Gdy rozmawiam z OSOBĄ, którą KOCHAM, rozmawiam z NASZYM PANEM. „W Nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy”, kochamy, rozmawiamy, śmiejemy się, odpoczywamy, płaczemy, przeżywamy obawy. Może łatwiej byłoby Jej rozmawiać z Józefem, niż z Aniołem? Bóg chciał, żeby Józefa przy niej nie było, w sensie fizycznej obecności, na dotknięcie dłonią, na czułe spojrzenie. Nieobecność Józefa, zbliża ją do tego, którego kocha. Spotkanie z Bogiem nie oddala, lecz zbliża do człowieka. Kontemplacja Jego słów pozwala kochać głębiej, rozumieć więcej, odczuwać to, czego bez kontemplacji odczuć nie możemy.
Maryja stawia pytania, szukając w nich szczęścia dla obiecanego Syna, dla Józefa i siebie. Jest „pełna łaski”, pełna szczęścia, pełna troski o tych, których kocha. Jej „pełnią” są ci, których kocha, z którymi jest wszędzie nigdy się nie rozstając. Przez postawione pytania i usłyszane odpowiedzi – dojrzewa do misji, czyli do miłości. Pytania, jakie stawia, wynikają z jej wrażliwości, czułości serca. One pogłębiają Jej czułość w słuchaniu.
Z czułości Jej serca emanuje pragnienie służby. Gdy człowiek jest wzruszony Bogiem, niczego Mu nie odmówi. Służba jest owocem kontemplacji słowa, zanurzenia się w Bogu przez Słowo. Bóg wzrusza, otula ciepłem swojego serca. Pragnienie służby łączy się nierozdzielnie z odnalezieniem przez Maryję nowego DOMU, w którym zamieszka z Jezusem i Józefem. Gdzie brakuje czułości, brakuje też domu, chęci do dawania. Maryja znalazła DOM w zwiastowaniu. Ten DOM przenika otwartość, szczerość, prawdziwość, kontemplacja, czułość – życie pełnią serca.
Dzieła Boże dokonują się często w głębokiej samotności. Gdy Bóg objawia człowiekowi swoją wolę, misję do spełnienia, otula niejako to wydarzenie ciemnością, intymnością, którą człowiek doświadcza jako dojmujące poczucie samotności. Takie „sam na sam” z Bogiem może być doświadczeniem bolesnym. Człowiek może czuć się osamotniony, bo NIKOGO z ludzi wówczas nie ma, nawet najbliżsi nie mogą wejść w tę tajemnicę. Tak naprawdę człowiek jest SAM wobec Boga. To jest trudne. Może nawet wywoływać lęk, przerażenie. Jest tajemnicą Boga, że w taki właśnie sposób przychodzi do człowieka, nawiedza go, w taki właśnie sposób odkrywa przed nim swe zamiary, swe plany. Spotkanie z Bogiem może być naznaczone doświadczeniem głębokiej samotności.
Bóg przez Anioła zapewnia Maryję, że jest „łaski pełna”. Co to znaczy: „łaski pełna”? Człowiek jest „łaski pełen”, to znaczy – otrzymuje pełnię łask do wypełnienia zadania, które Bóg mu powierza. Może odczuwać głębokie osamotnienie czy wręcz samotność, ale jest „pełen łaski”, czyli otrzymuje to wszystko, co jest potrzebne, co jest konieczne, aby udźwignąć wolę Boga i tajemnicę własnego życia.
Maryja „zmieszała się i rozważała, co by to miało znaczyć…”. Człowiek może odczuwać w sobie coś w rodzaju niepokoju, niepewności, nawet zagubienia. Tak jak Maryja. To nasza ludzka kondycja – boimy się tak często nieznanego, boimy się, że cały nasz dotychczasowy ustabilizowany świat nagle runie. Boimy się przychodzącego Boga, ponieważ tajemnica wywołuje lęk, poczucie niepewności, własnej kruchości.
„…rozważała, co by to miało znaczyć…”. Ważne, abyśmy nie uciekali od nawiedzeń Boga, nie uciekali od samotności, w którą Bóg wprowadza, gdy przychodzi. Trzeba wówczas „rozważać”, to znaczy: medytować, kontemplować, rozeznawać na modlitwie. Rozważać swoje życie. Rozważać to wszystko, co się wydarza w moim życiu. Rozważać to, co być może niepokoi, burzy poczucie stabilizacji. Maryja pyta: „Jakże się to stanie?”. Trzeba usilnie pytać Boga, co znaczy to wszystko, co mnie dotyka, co przeżywam, czego doświadczam – jaki jest tego sens?, po co to jest mi potrzebne?, ku czemu służy?
Gdy próbujemy wejść w rozeznawanie, gdy medytujemy czy kontemplujemy Słowo, przychodzi Bóg ze swoim pocieszeniem: „Nie bój się…, znalazłaś łaskę…”. Przychodzi Boże pocieszenie. Pośród naszej samotności, może nawet rozdarcia serca, ciemności i niezrozumienia, PRZYJDZIE Boże pocieszenie. Byle tylko nie uciec. Byle tylko wytrwać w tym „sam na sam” z Bogiem, wytrwać z ciężarem tajemnicy, do której inni nie mają dostępu, choćbyśmy nawet bardzo tego chcieli…
Po doświadczeniu pocieszenia przyjdzie poznanie. Przyjdzie światło. Bóg objawi sens swoich działań, Bóg objawi drogę i poprowadzi – tak jak Maryja otrzymała światło, poznanie co do Bożych zamiarów: „poczniesz…, porodzisz…, nadasz Mu imię…”. Po doświadczeniu głębokiej samotności, niezrozumienia, ciemności, zagubienia, rozdarcia, niepewności, nawet lęku – przychodzi pocieszenie, poznanie i wejście w jeszcze głębszy dialog z Bogiem. Dialog tak głęboki, tak osobisty, że człowiek przestaje się już lękać, przestaje się bać tajemnicy… Jest w stanie wyrazić zgodę na stan, w który Bóg go wprowadził. „Niech mi się stanie”…

grudnia 07, 2018

Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny - Maryja uczy nas otwierania się na Słowo

Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny - Maryja uczy nas otwierania się na Słowo
Drodzy bracia i siostry – uczestnicy tej Eucharystii.
Wszyscy, jak tu jesteśmy, trawmy w adwentowym przygotowaniu do Uroczystości Bożego Narodzenia, do Uroczystości wyjątkowej. Wszak w Uroczystość Bożego Narodzenia rozpoczniemy czas Roku Jubileuszowego, czas szczególnej łaski od Pana, czas, w którym będziemy przeżywali i wspominali wielkie dzieła Boże, które dokonały się dla nas i dla naszego zbawienia - wiekie dzieła Miłosiernego.
W czasie adwentowym, kiedy otwieramy karty czytań adwentowych, przed nami przesuwają się adwentowe postacie: proroków i świętych.
W adwentowych czytaniach mszalnych mówi do nas prorok Izajasz: "Słuchajcie więc Domu Dawidowy, czyż mało wam naprzykrzać się ludziom, iż naprzykrzacie się także mojemu Bogu. Dlatego Pan sam da wam znak: oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emanuel, tzn. Bóg z wami".
Proroctwo izajaszowe spełnia się. I dzisiaj staje przed nami Maryja, jak słyszeliśmy w Ewangelii, ta Dziewica poślubiona Mężowi imieniem Józef z rodu Dawida, staje przed nami Ta, Która jest błogosławiona między niewiastami, i dowiaduje się, że jest Łaski pełna. Powtarzamy wobec Niej słowa anielskiego pozdrowienia: "Bądź pozdrowiona, tutaj przez nas, w tej wspólnocie wiary, w tej maryjnej parafii, bądź pozdrowiona Ty, pełna łaski".
Maryja jest pełna łaski dzięki działaniu Boga, dzięki temu działaniu Boga, które możemy określić, jako nieustanny dialog zbawienia. To Bóg prowadzi z ludzkością, prowadzi z każdym człowiekiem dialog zbawienia. Jego najgłębszym wyrazem jest Jezus Chrystus, Emanuel, Bóg z nami. To Syn Boży jest tą najpiękniejszą i najgłębszą mową Boga Ojca do człowieka, do każdego z nas przez Maryję.
Dlatego powtórzmy dzisiaj słowa drugiego czyt. Mszalnego za św. Pawłem: "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego Obliczem". To wolny wybór Boga, z uwagi na Jezusa Chrystusa, Jego zasługi, dotyczy najpierw Jego Matki, zachowanej od skazy grzechu pierworodnego.
Ale ten wolny wybór Boga, który ogarnia człowieka miłością, dotyczy także każdego z nas. Ten wybór Boga, który nas dotyczy, on jest celowy, ma swój cel: Bogu chodzi o to, że mamy istnieć "ku chwale Jego Majestatu".
Maryja, Ta pierwsza wybrana Nowego Testamentu, przez swoje fiat – niech się stanie – otwarła drogę człowieczeństwu Bożego Syna. To Ona zrodziła Tego, który siebie nazwał Bramą; to Jego Bóg Ojciec ustanowił Bramą zbawienia i życia, otwartą Bramą przebaczenia. To Jezus Chrystus, przez Niego, otwarła się dla nas brama niebieskiej Ojczyzny.
Brama, drzwi – pełnią niejako podwójną funkcję: ograniczają i zamykają przestrzeń, w tym przypadku przestrzeń kościoła. W kościele otwierają nam dostęp do rzeczywistości Liturgii, a pośrednio wskazują na rzeczywistość, którą w Liturgii przekraczamy.
Drzwi dają poczucie bezpieczeństwa. Im mniej go na ulicy, w świecie, tym solidniejsze drzwi, tym potężniejsze zabezpieczenia. Aby znaleźć się w tej bezpiecznej, zamkniętej przestrzeni, potrzeba przekroczyć drzwi.
Ale, czy Kościół żywy, może zamknąć się drzwiami w przestrzeni, nawet najpiękniejszej świątyni? A przecież za drzwiami pozostaje świat. Jesteśmy zebrani, jako Kościół żywy, aby spotkać się z Tym, który jest Bramą owiec. Ale potem mamy w Jego imieniu iść do świata, i mamy ten świat ewangelizować, mamy być misjonarzami, mamy dawać świadectwo prawdzie.
Jezus Chrystus nazywa siebie Bramą – otwiera nam drogę Kościoła w Sakramencie Chrztu św., i nakazuje nam wchodzić przez wąską bramę, nakazuje nam dokonywać wyborów, trudnych, które nie mają nic wspólnego z pójściem na łatwiznę. Uświadamiamy sobie, że to przede wszystkim Jezus Chrystus, i trzeba nam takiego uświadomienia w dzisiejszej rzeczywistości, że to On jest Bramą owiec, On jest jedynym Zbawicielem człowieka i nie ma innego, na zasadach wyłączności. Wszak sam stwierdził: "Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce".
Jezus Chrystus jest Bramą i jest Dobrym Pasterzem, który daje życie za owce i prowadzi je do zbawienia. Bo "przez Niego mamy przystęp do Ojca". Tenże Chrystus nam wszystkim stawia wymagania. Aby wejść przez Bramę, którą On jest, potrzeba wiary, i potrzeba nawrócenia. "Wchodźcie przez bramę ciasną". Wezwanie to jakże współbrzmi z propozycją dźwigania codziennego krzyża, podejmowania swoich obowiązków w tej rzeczywistości, w której żyjemy, w tym czasie, jaki został nam dany.
Te zachęty kończy jednak Jezus Chrystus, Dobry Pasterz, bardzo realistycznym stwierdzeniem, że nie wszystkich stać na takie postępowanie, na takie dokonywanie trudnych wyborów.
"Starajcie się wchodzić wąską bramą. Bo mówię wam, że wielu będzie usiłowało wejść, a nie będą mogli". Odnieśmy te słowa do nas, którzy uczestniczymy w tej wyjątkowej uroczystości; odnieśmy je do nas i uczyńmy adwentowy rachunek sumienia.
Przesłanie o ciasnej bramie kojarzy się z wymaganiami moralnymi, które Jezus Chrystus stawia swoim uczniom. Zachęta do wybierania ciasnej bramy, to zarazem przestroga, by nie decydować się na łatwe rozwiązania życiowe, na unikanie za wszelką cenę trudności, komplikacji, niewygód, cierpienia. Brama wąska, to także zdecydowane "nie" Chrystusa wobec wszelkich nadużyć moralnych. Wszak powszechność zjawisk ubrana w formułę: "Wszyscy tak postępują", nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem ani wytłumaczeniem. Odpowiadamy bowiem nie za czyny innych, tylko za nasze postępowanie. Pamiętajmy, że nie samym chlebem żyje człowiek, a kto chce zachować swoje życie na tym świecie, straci je, a kto tego życia nienawidzi na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. To jeden z paradoksów nauki Chrystusa.
Ciasna brama to nie tylko ogólne wymagania moralne, to przede wszystkim ewangeliczne błogosławieństwa, które zachęcają do pozytywnego działania w świecie, do przemiany świata w duchu Ewangelii, do przemiany tej rzeczywistości, w której żyjemy. Nie wystarcza tylko powstrzymywać się od czynienia zła.
Treść ewangelicznych błogosławieństw została nam przypomniana podczas wizyt św. Jana Pawła II w naszym kraju, a szczególnie w Starym Sączu. Pamiętamy te pełne troski słowa Ojca św. wzywające nas do świętości, do starania się o świętość, a to przecież nic innego, jak codzienny wysiłek naśladowania Chrystusa i wchodzenia przez ciasną bramę w rzeczywistość Bożego Królestwa.
Niech przechodzenie przez tę bramę naszego kościoła, zawsze wam te wezwania przypomina. Jest ona symbolem Chrystusa, który chce nas wprowadzić w rzeczywistość Ojca. Niech nam ta święta brama przypomina także dzień naszego chrztu, dzień naszego wejścia w Kościół, niech nam przypomina, że jesteśmy ciągle w drodze do Niebieskiej Ojczyzny.
Maryja idzie pierwsza w pielgrzymce wiary i uczy nas otwierania się na Boże Słowo, prowadzenia z Bogiem zbawczego dialogu, i wpatrzeni w przykład Maryi z dzisiejszej Ewangelii, usiłujmy w okresie Adwentu Bogu odpowiadać: "tak, niech się stanie w moim życiu, niech się staną w moim życiu ciałem wszystkie wezwania, które Ty przede mną stawiasz". To jest Maryjny, a zarazem ewangeliczny sposób przemiany świata, postępowanie za Niepokalanie Poczętą Maryją – to sposób oddawania chwały Chrystusowi.
A co jest chwałą Chrystusa? Jest nią przede wszystkim nasze chrześcijańskie życie. Próbujmy naszym życiem oddawać Chrystusowi, Królowi wieków, Nieśmiertelnemu, chwałę. Niech ta prawda staje się nam bliska, niech staje się w nas żywa, ilekroć będziemy przekraczać bramę naszej świątyni. AMEN.

grudnia 02, 2018

1. Niedziela Adwentu (C) – Żyjemy dla spotkania z Panem

1. Niedziela Adwentu (C) – Żyjemy dla spotkania z Panem
Liturgia słowa ostatniej niedzieli roku kościelnego była wy­raźnie skoncentrowana wokół jednego tematu: „Syn Człowieczy przyjdzie z wielką mocą i chwałą". Dzisiaj rozpoczynamy nowy rok liturgiczny i temat nam się powtarza. Oto życzenia, które Ko­ściół składa swym dzieciom na progu nowego okresu: Czuwajcie... abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym (Łk 21, 36). Znamienne, że i finał i start mają tę samą dominantę myślową: Idziemy na spotkanie z Panem. Bardzo mocno ten nastrój udziela się nam wszystkim w ostatnim dniu kalendarzowym, to jest 31 gru­dnia. Nie możemy się od tych refleksji uwolnić, gdy przychodzimy wieczorem na nabożeństwo dziękczynne, ale zaraz potem jest noc sylwestrowa i 1 stycznia, który budzi nadzieję, że Nowy Rok bę­dzie lepszy.
Wprowadzając nas dziś w nastrój Adwentu, Kościół chce nas przez cztery tygodnie zatrzymać w tej atmosferze oczekiwania, wyjścia naprzeciw Temu, który przychodzi. Każe się nam przygo­tować. Ten pełen uroku czas religijnego przygotowania do świąt Bożego Narodzenia jest też okazją do pomyślenia, że naprawdę staniemy kiedyś przed Panem. A jest to przecież w katechezie Chrystusa temat, który się powtarza jak refren. Także w przypo­wieści o sługach oczekujących swego Pana powracającego z uczty weselnej. Mają być gotowi, aby natychmiast mu otworzyć, gdy na­dejdzie i zakołacze. Bez względu na porę dnia czy nocy. I w przy­powieści o pannach roztropnych i nierozsądnych. Wszystkie cze­kały, ale weszły na ucztę tylko te, które były przygotowane. One miały dość oliwy w lampach, by oświecić drogę. Tylko one we­szły na gody, a potem drzwi zamknięto. I w przypowieści o talen­tach. Wrócił Pan po dłuższym czasie i rozliczył się ze sługami. Szczęśliwy sługa, który nie stanął przed Panem z pustymi ręka­mi: Oto drugie 5, oto drugie 2 talenty zyskałem. Został zaproszo­ny: Wejdź do radości (Mt 25, 20—24). Przychodzi ta chwila, jak złodziej — niespodziewanie. To prawda, ale też nikt z nas nie bę­dzie mógł powiedzieć: „nie wiedziałem" albo „zapomniałem". Tym bardziej, że życie tę prawdę potwierdza faktami.
W ubiegłym tygodniu byłem na pogrzebie krewnej z mojego pokolenia. Zadzwonił nagle telefon: „Ala nie żyje, pogrzeb we czwartek. Jeśli mażesz — przyjedź". Choroba jej była długa, prze­wlekła — a śmierć przyszła znienacka. Zjechali się moi rówieśnicy, trochę starsi, trochę młodsi. Pomodlili się nad otwartą mogiłą, by Pan okazał zmarłej swoje miłosierdzie. Popatrzyli po sobie... i pomyśleli zgodnie: „ale nas życie podciągnęło do brzegu, już naprawdę niedaleko". Ktoś westchnął: „Będziemy się teraz spoty­kać częściej, właśnie w takich okolicznościach". A potem się wszy­scy rozeszli, każdy do siebie, do swego życia, które jeszcze się toczy. Upomnienie zostało, że przyjdzie Pan, że ja także spotkam się z Nim. Czy myślę o tym spotkaniu? Oczywiście, nie mogę nie myśleć, kiedy słucham Słowa, które mnie upomina, kiedy przeży­wam fakty przypominające, że nie będę wyjątkiem. Ale myśleć muszę o tych wszystkich spotkaniach, które dokonują się dziś, one są bowiem zapowiedzią i przygotowaniem na to wielkie spotkanie twarzą w twarz.
Polecił nam Pan, byśmy byli przepasani, gotowi do drogi, byś­my przygotowali światło ratujące przed ciemnością. Tym światłem ukazującym drogę jest modlitwa. Usłyszeliśmy dziś nakaz samego Chrystusa: „Módlcie się w każdym czasie" (Łk 21, 36). Nauczono nas w dzieciństwie, że trzeba rano — na początku dnia — i wie­czorem, gdy kładziemy się na spoczynek, i stanąć przed Bogiem. Czy to nie chwila, która jest gotowością na to wielkie spotkanie? Mówisz: „Nie mam czasu". Mówisz: „Tak jestem zapędzony, wszy­stko robię w biegu, nie potrafię się skupić. Ledwie zdążę się prze­żegnać"... To nie o czas chodzi. Może wystarczy jedna minuta, je­dno „Ojcze nasz", jedna prośba:
„Zbawicielu mój, bądź dziś ze mną,
pomóż, abym dzień przeżył mądrze.
Czuwaj, bym umiał być człowiekiem
i z życzliwością dostrzegał innych ludzi.
Naucz mnie w każdym człowieku zobaczyć Ciebie".
A wieczorem, nawet przy największym znużeniu, wyjdź znów Panu naprzeciw i pomyśl: „Za co dziś powinienem powiedzieć: przepraszam, za co: dziękuję, o co mam prosić?" Taka refleksja jest konieczna, by serce nie stało się ociężałe, taka chwila jest czu­waniem.
A jak wielką szansą są nasze wspólne spotkania z Panem, któ­ry przychodzi w zgromadzeniu eucharystycznym? Tu słuchamy Jego słowa, tu stajemy przed Bogiem jako Jego dłużnicy, wyzna­jąc publicznie, że jesteśmy grzesznikami, tu oddajemy chwałę Bo­gu i wyznajemy wiarę, tu pokornie oświadczamy, że nie jesteśmy godni i tutaj karmimy się Ciałem Pańskim, które jest zadatkiem życia wiecznego. Wiemy, że to jest najważniejsze przeżycie reli­gijne w tygodniu.I nieraz z wielkim trudem, resztkami sił przy­chodzimy do kościoła, by być razem w przeżywaniu świętej litur­gii, jest nas w tej chwili — w kościele — kilka­set osób, może nawet więcej niż tysiąc. Mogłoby być więcej... Czy to nie jest spotkanie z Panem, który przy­chodzi?
Żyjemy w czasach zapowiadanych przez Chrystusa. Odczytuje­my znaki zapowiedziane przez Niego: są wojny daleko i blisko, trzęsienia ziemi i katastrofy, giną z rąk terrorystów niewinni lu­dzie, pasażerowie porwanych samolotów przez długie godziny umie­rają ze strachu... Trudno być optymistą, gdy tylko po ludzku pa­trzymy w naszą przyszłość. Żyjemy w udręce spraw, które niesie współczesne życie, mamy mnóstwo kłopotów osobistych, rodzin­nych, narodowych. To wszystko prawda. Ale właśnie w takiej chwili słyszymy słowa zachęty samego Chrystusa Pana: „Nabierz­cie ducha i podnieście głowy, zbliża się Wasze odkupienie" (Łk 21, 34).
„Daj mi poznać Twoje drogi, Panie,
naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami.
Prowadź mnie w prawdzie według Twoich pouczeń,
Boże i Zbawco, w Tobie mam nadzieję" (Ps 25, 4, 5). Amen.
 
 

grudnia 01, 2018

1. Niedziela Adwentu (C) – Czas czuwania

1. Niedziela Adwentu (C) – Czas czuwania
Adwent. Czas znaków, które mówią o bliskości Boga z człowiekiem. Czas rekolekcji. Tysiące misjonarzy rusza w świat, jak pielgrzymi. Z duszą na ramieniu i ze Słowem Bożym. Znów zapełnią się kaplice, kościoły i ba­zyliki. Będzie cicho, jakby ktoś makiem zasiał. W kościołach zapala się dodatkowe światło, oznaczające oczekiwanie. Przybądź - to jest credo Adwentu. W kościołach wierni przyjdą na "roraty" z zapalonymi świecami, dzieci z lampionami, które będą także oznaczały oczekiwanie. Adwent, to także oczyszczenie naszej duszy. Trzeba oczyścić to co brudne i grzeszne. Po cichutku wchodzimy w misterium świąt Bożego Narodzenia, na wigilię, ale także i przede wszystkim na Obecność Boga w Święcie. Nie jako na pamiątkę, którą można się zadowolić i w folklorze święta roztkliwić ko­lędą: "li li li li laj" - ale w pamięci tego święta i w obecności Bożej Dzieciny, która rodzi zobowiązania.
Pierwszym adwentowym znakiem jest mądra katecheza Kościo­ła, który chce przypomnieć dzisiejszemu zajętemu człowiekowi (ciągle zajętemu czymś innym), aby pamiętał o Obecnym wśród nas Bogu. Bo On przyszedł do nas. Dlatego "i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie..." (Mt 24,44).
Chce przypomnieć, że to jest czekanie nie na święta, tak bardzo nastrojowe, ciepłe, święta wspólnego stołu, przełamanych barier, otwar­tych serc... to jest piękne, ale liturgia dzisiejsza wprowadza w to nasze myślenie zasadniczą korektę. W Adwencie - wszystko prowadzi nie do świąt, ale do Osoby Chrystusa. To On jest przedmiotem naszej nadziei, to On jest Obietnicą i jej Spełnieniem.
Czekanie na osobę, czekanie na pewien dramat osoby, nie jest tym samym, co czekanie na święto.
W czekaniu na kogoś jest zawarta pewna prawdziwość życia - piękno i trud, nadzieja i możliwość rozpaczy, radość i lęk.
Dlatego już na początku Adwentu Bóg przypomina, że chrześcijań­skie czekanie nie jest czymś mechanicznym, biernym, bezideowym. Inauguracja Adwentu powinna zawierać pewien program pracy na najbliższe tygodnie.
Najważniejszym zadaniem tego czasu jest przygotowanie się na osta­teczne przyjście Pana poprzez wewnętrzną przemianę serca.
Źródłem przemiany ludzkiego serca - jest dążenie do doskonałości. Do tego jest potrzebne czuwanie. Inaczej mówiąc - duchowa praca nad sobą...
Czuwać - aby czasu oczekiwania i przygotowania nie stracić. Czuwamy, aby nie zlekceważyć napomnień Bożych: "uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe".
"Czuwajcie" - słowo to znane jest harcerzom, którzy pozdrawiają się przy spotkaniach i w listach "czuwaj"! Tysiące młodych powtarza to słowo: czuwaj! "Czuwaj" - znaczy - "nie śpij".
Czuwanie - znane jest każdej matce.
Czuwanie - znane Szkole Podchorążych - bo te słowa zawsze działały na wyobraźnię patriotycznej młodzieży polskiej. Były one symbolem czynu zbrojnego i poświęcenia. Zryw listopadowy podchorążych, który zapocząt­kował wojnę 1830 roku powstaniem listopadowym - był dla tej młodzieży wskazówką, jak działać, aby odzyskać wolność i niepodległość.
Czuwać - to troszczyć się. To czuwać nad swoim językiem, czuwać nad swoim wzrokiem. Gotowe niech będzie wasze sumienie, żeby oczy Jezusa, brata wszystkich, których odkupił krwią swoją, mogły być przyjęte i uznane.
Gotowe niech będzie wasze życie, by niosło dobro. Gotowe słowa, by powitały Pana brzmieniem znanym i bliskim przez całe życie.
Smutne są następstwa braku czuwania nad wzrokiem, nad językiem. Ile nieporozumień między ludźmi, ile gniewu, a nawet rozpraw sądowych.
"Czuwać - to oczekiwać na Gościa. Człowiek, który oczekuje - czuwa. Chrystus przychodzi ciągle w naszą ludzką codzienność. Przychodzi tam, gdzie jest człowiek ze swoimi problemami, ze swoimi biedami, tam gdzie są ludzkie porażki i wygrane, niepowodzenia i sukcesy. Przychodzi tam, gdzie człowiek wypowiada słowo: przyjdź"!
Przyjdzie wreszcie po raz ostatni: dla człowieka w chwili jego śmierci i dla świata - przy jego końcu. Może się zjawić znienacka... "z wieczora, czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem"... I dlatego czuwać, tzn. iść na spotkanie z Osobą, na spotkanie z tradycją, celebracją, znakami kultury. I na tej drodze, dane nam są znaki, słowa krótkie, gdyż Bóg jest zwięzły, ale w tych słowach zawarta jest prawda o człowieku, o czasie w którym żyje, o celu drogi, którą idzie. Uwięzić oczy w zjawiskach tego świata i nie widzieć tych znaków, to nie przeżywać adwentu.
Obserwując świat - zauważamy, że to nasze chrześcijańskie czuwanie osłabło. Zbyt bardzo zadomowiliśmy się w tym świecie doczesnym, w tym przemijającym świecie...
My już często nie potrafimy tęsknić tak, jak ludzie z czasów Chrystusa i apostołów, do innego doskonalszego świata. Czuwanie - mówi Ojciec św. to nie bierne trwanie, ale dynamiczne włączenie się w kształ­towanie lepszego jutra". Dzisiaj próbuje się tak żyć (nie wiem, skąd to idzie), jakby Bóg był daleko, jakby był nieobecny, jakby nie miał nam nic do powiedzenia, jakbyśmy ostatecznie przed Bogiem nie musieli zdać sprawy ze swego życia. Wielu żyje tak, jakby nie było dylematu: dobro czy zło, światłość czy ciemność. Akceptuje wszystko, nie podejmując trudu oceny i wyboru. A jednak taki dylemat istnieje. Jest przecież ciągłe napięcie między światłem a ciemnością, między życiem z Bogiem, a ży­ciem bez Boga. Między tymi wartościami stoi człowiek. I musi sam dokonać wyboru. Być mądrym. I Bóg w swojej dobroci i mądrości ukazuje człowiekowi wiele znaków, tak aby się nie zagubił.
U progu Adwentu Bóg w swoim słowie wzywa nas,"abyśmy umieli zrozumieć chwilę obecną" (Św.Paweł).
Zrozumieć chwilę obecną - to znaczy stworzyć dobry klimat, dobrą atmosferę w swoich rodzinach i w naszej Ojczyźnie.
Poeta Norwid - pozostanie zawsze człowiekiem współczesnym. W trosce o nasze społeczeństwo pisał: "Umiemy się tylko kłócić, albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno". Powiedzenie to cytują najczęściej ci, którzy "wszystkim mają wszystko za złe", lecz sami nie potrafili dotychczas nie tylko niczego zdziałać, ale wyrazić coś pozytywnie, twórczo. Szczególnie ostro występował Norwid przeciwko tym Polakom, którzy zaślepieni swoim własnym "ja", nie doceniali zasług i mądrości innych".
Stawianie pytań przez posłankę Sejmu: Czy Polsce potrzebny jest konkordat i jakie z niego będzie mieć korzyści nasze państwo, i podnosze­nie tych samych i nieprawdziwych zarzutów przeciwko konkordatowi nie stwarza dobrego klimatu.
Jesteśmy krajem katolickim, przyjęliśmy kulturę zachodu, od ponad tysiąca lat bronimy tej kultury. Nie wolno takich pytań stawiać, bo to ubliża katolikom i nie buduje dobrego klimatu. Pewnie, że Kościół nie jest salonem, w którym obowiązuje towarzyski savoir vivre. Lecz Kościół jest przybytkiem Miłości, a miłość zobowiązuje też chyba do grzeczności, do zwyczajnej ludzkiej uprzejmości i wyrozumiałości, do zachowania się, które bliźnich nie denerwuje... i to jeszcze w kościele w obliczu Samej Miłości! Jest nas dużo katolików w Polsce i nie można na konkordat patrzeć tylko przez salę sejmową. Trzeba zobaczyć, że to nie przywileje układają program pracy duszpasterskiej w szpitalach, więzieniach, w woj­sku i policji - ale racje duszpasterskie. One zwyciężają. Bez przywilejów i bez zapłaty w walucie idziemy do szkół (jak dotychczas), spełniamy posługę bez pensji, co wydaje się bardzo dziwne w innych kościołach, szczególnie na Zachodzie, gdzie te sprawy są jakoś unormowane. Ale nie o to chodzi. Nas cieszy klimat i atmosfera, w której jesteśmy. Dobrze, że są ludzie mądrzy, którzy na te pytania odpowiadają. Tylko, czy wystarczy równie dobra wola, aby odpowiedzi przyjąć?!
Trzeba zobaczyć dobry klimat dzieci adwentowych w naszych świątyniach - tej spontanicznej dziecięcej wiary i tych, którzy realizują podstawowe prawo miłości, aby dostrzec wigilijną świecę dobroci przy dodatkowym nakryciu dla osoby samotnej.
My chcemy pamiętać o dobrych słowach św. Jana Pawła, i podnoszeniu Polaków na duchu w czasie stanu wojennego - bo jeżeli się straci pamięć - to traci się życie. Dlatego upomina nas dzisiejsze słowo: "Niech nie będą ociężałe wasze serca".
Chcemy żyć w Adwencie godnie, zdrowo, spokojnie i przyjaźnie. Nie zawsze pragniemy sławy, majątku, urody, chociaż to jest ludzkie. Ale nade wszystko pragniemy żyć mądrze. A mądrze, to znaczy tak, aby zachować w sobie umiejętność refleksji nad rzeczywistością obecną. Chcemy mieć tę umiejętność rozróżnienia dobra od zła. Ten, który będzie umiał rozróżnić dobre pytania od złych, będzie uchodził za mądrego człowieka.
Uszanujmy ludzkie sumienia. Zostawmy je wolne, ale uszanujcie, bo są boskie i katolickie. Może często słabe, upadające, ale przecież boskie. Czuwajmy - abyśmy umieli rozpoznać znaki i potrafili "Przekroczyć próg nadziei". Amen!


listopada 29, 2018

1. Niedziela Adwentu (C) – Czuwać znaczy kochać

1. Niedziela Adwentu (C) – Czuwać znaczy kochać
Czas i okoliczności, w których żyjemy, postawiły nas wobec wielu pytań. Niekiedy przychodzą one z zewnątrz i są wynikiem manipulacji człowiekiem. Dobrze, gdy wówczas przebudzi się człowiek i dojdzie do wniosku, że nie wszystko wolno zakwestionować, nie przy wszystkim wolno postawić znak zapytania. Bogu niech będą dzięki, gdy w porę obudzi się człowiek, obudzi naród, gdy w porę spostrzeże, że niektóre pytania, choćby te z początku dziejów człowieka, z raju, mają iście diabelski podtekst i wydźwięk. Poeta opisując to rajskie wydarzenie i pytanie trafnie napisał: „Pierwsza mowa szatana do rodu ludzkiego zaczęła się najskromniej od słowa: dlaczego?” (A. Mickiewicz).
Upłynęły wieki. Czasy, w których żyjemy trudno nazwać rajskimi, ale podtekst i pytania są takie same. Potrafiły one zaprowadzić wielu ludzi i niejeden naród na manowce ateizmu czy negacji wszelkich zasad moralnych. Ale dziś wydaje się najbardziej niebezpieczne sprowadzenie wszystkich życiowych problemów do tego jednego, natarczywego pytania: co będziemy jedli, co będziemy pili, czym się przyodziejemy? W tym ślepym zaułku człowiek stwierdza, że życiowa konieczność tych pytań o byt materialny wyjaławia i paraliżuje ludzkie dążenia. To krok dalej niż ateizm jako program, o którym mówił Jan Paweł II na placu Defilad.
Dzisiejsza liturgia pierwszej niedzieli Adwentu prowokuje nas do stawiania sobie zupełnie innych pytań. Są to pytania o wnętrze, o istotę naszego życia i działania. O nasze chrześcijańskie wnętrze wystawione wciąż na próbę i niebezpieczeństwo spłycenia. Pozwólmy sobie w tym miejscu na nieco inne odczytanie dzisiejszego urywka Pierwszego Listu do Koryntian. Uczyńmy go pytaniem: Czy w Nim, w Chrystusie zostaliście wzbogaceni we wszystko, we wszelkie słowo i poznanie? Czy świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was tak, iż nie doznajecie braku żadnej łaski? Czy oczekujecie objawienia się Pana naszego Jezusa Chrystusa? Czy okażecie się bez zarzutu w dniu przyjścia naszego Pana? Tak postawione pytania bardziej podkreślają wymowę przypowieści ewangelicznej, którą usłyszeliśmy przed chwilą.
Pan Jezus mówi o potrzebie czujności, gdyż królestwo Boże powierzone Jego wyznawcom ma wartość nieocenioną. Trzeba pilnować go jak skarbu. Chrystus Pan w przypowieści utożsamia się z gospodarzem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czy można lepiej zobrazować wartości najdroższe sercu człowieka? Obraz domu, powierzonego pieczy mieszkańców, przemawia do wszystkich. Nad dom rodzinny nie ma nic bliższego i droższego. Pojęcie domu przekazuje najwyższe i ponadczasowe wartości. Domem jest Kościół, domem ojczyzna. Domem Boga jest człowiek. Domem ludzi po wszystkie wieki, na zawsze jest królestwo Boże. Pan zostawił nam swój dom, a do czasu swego powrotu wyznaczył nam domowe zajęcia. Każdy w tym domu ma do spełnienia wyjątkowe zadanie. Nad domem tym na wieki będzie powtarzane to, co słyszeliśmy dzisiaj w Liście do Koryntian: „Chrystus będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dniu Jego przyjścia” (1 Kor 1,8). Będzie umacniał, bo nieustannie jest z nami w domu swego Królestwa. Umacnia nas trwających w Jego domu, bo miłuje nas do końca. Miłość jest spoiwem tego domu. Gdy jej zabraknie — uboższy jest Kościół, uboższa ojczyzna, uboższy i smutny jest człowiek. Może właśnie teraz, w tym czasie i okolicznościach pytać o nią trzeba będzie częściej niż kiedykolwiek. Z pewnością będzie więcej wśród nas potrzebujących, dla których wzajemna miłość musi otworzyć czule serca i mocne ręce.
Ojciec św Jan Paweł II mówił o tym, że nasza ojczyzna wciąż potrzebuje nowej ewangelizacji; chyba w dziedzinie wzajemnej miłości najbardziej. Poddając się nowej ewangelizacji musimy zdać sobie sprawę z mocy, która w nas jest. Odwołajmy się jeszcze raz do tekstu św. Pawła: „W Nim zostaliśmy wzbogaceni we wszystko: we wszelkie słowo i wszelkie poznanie, bo świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was, tak iż nie doznajecie braku żadnej łaski” (1 Kor 1,5-7). Trzeba więc sięgnąć na nowo do tego źródła mocy i na nowo uwierzyć, że czerpiemy od wieków z wartości trwalszych niż przelotne hasła i trzepot transparentów. O Kardynale Wyszyńskim opowiadają, że jako kapelan oddziałów powstańczych w 1944 r. patrzył pewnego razu z podwarszawskich Lasek na łunę nad dogorywającą stolicą. Wiatr niósł swąd spopielałego dobytku i resztki nadpalonych śmieci i papierów. Wśród nich późniejszy Prymas znalazł kartkę, na której ogień ocalił tylko dwa słowa: „Będziesz miłował…” Mówił o tym, że to był testament ginącej Warszawy, która nic droższego nie mogła mu przysłać.
Nowa ewangelizacja niech nam pomoże ocalić miłość, bo jedynie miłość ocala. Niech wzmocni wiarę w Chrystusa, który umacnia nas aż do końca. Niech obudzi nadzieję nowego życia w Bogu. Tak ocala się dom, który nam Pan zostawił. Tak umacnia się wśród nas królestwo Boże, bo jedynie miłość ocala.
Ukochani bracia i siostry! Dzisiejsza Ewangelia pierwszej niedzieli Adwentu mówi o czuwaniu. Jak więc żyć, by być przygotowanym na przyjście Pana? Myślę, że z wielu znaczeń słowa „czuwać” Jest jedno najpiękniejsze - „kochać”. Czuwa ten, kto nieustannie kocha; kto pragnie wypełnić wolę Bożą; kto nieustannie wychodzi ze swego egoizmu; kto pragnie dobra drugiego bardziej niż swego; kto ćwiczy się w postawie podobnej do Jezusa, kiedy umywał nogi Apostołom. Nie da się tak kochać: bez wiary, bez modlitwy, bez życia w Bogu.
I właśnie tak, czuwając w miłości, najlepiej przygotowujemy się na przyjście Pana, to znaczy: na naszą śmierć, na wieczne życie w Bogu. 


listopada 25, 2018

Homilia na Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – “Mój wierny świadek”

Homilia na Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – “Mój wierny świadek”
„Czy Ty jest Królem?” – słowa Piłata wypowiedziane do Chrystusa.
„Mój wierny świadek” – słowa Chrystusa zapisane w Apokalipsie św. Jana.
Umiłowani Bracia i siostry.
Przeżywamy dziś Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Jezus to na pewno Król Wszechświata. Przekonamy się o tym w wieczności. Spełni się to, co pisał św. Paweł, że nastąpi kiedyś rekapitulacja wszystkich rzeczy w Chrystusie. Recaput – powrót do głowy, rekapitulacja, to znaczy, że kiedyś wszystkie rzeczy znajdą się u stóp Chrystusa, Króla Wszechświata. On zatryumfuje, i wtedy – jak pisał św. Paweł – „Bóg będzie wszystkim we wszystkich”. Spełni się to, co przedstawia ta wspaniała rzeźba na sali audiencjonalnej   papieskiej w Rzymie – Chrystus kosmiczny, to znaczy Chrystus, który ostatecznie zwycięży – Chrystus, Król Wszechświata.
Zechciejmy dziś tego Króla Wszechświata zobaczyć na dziedzińcu Piłata, tuż przed męką i śmiercią krzyżową, którą miał ochotnie podjąć za nas. Przewód sądowy, jeden z najbardziej tragicznych, mord – jeden z najbardziej tragicznych, jaki miał miejsce na ziemi. Żydzi oskarżają Chrystusa o to, że się czyni Królem. Chcą w ten sposób zmusić namiestnika cesarza rzymskiego Piłata, żeby wydał wyrok śmierci na Jezusa. A Piłat, który był przekonany co do niewinności tego niezwykłego skazańca, zapytał Go: Czy Ty jesteś Królem?  Na to pytanie Chrystus odpowiedział: Tak, jestem Królem. Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy kto jest z prawdy słucha mojego głosu.
Prawda. Zatrzymajmy się dzisiaj przy tym słowie, przy tym jednym wyrazie, bo Królestwo Chrystusa – jak będziemy śpiewać w prefacji – to jest Królestwo Prawdy, a Chrystus to przede wszystkim Król Prawdy. Człowiek dzisiejszy nie bardzo lubi tego słowa Ostatnio przebadano język polski używany w środkach masowego przekazu – w radio, w telewizji. Przebadano częstotliwość używanych w naszych środkach masowego przekazu wyrazów. Należy do najbardziej używanych wyraz „produkcja” zajmuje on 40te miejsce, a więc dość wysoko. Wyrazy związane produkcją, jak fabryka, przedsiębiorstwo, zajmują miejsca od 1-go do 240tego. A na jakim miejscu znajduje się wyraz „prawda”? Na dalekim 946 miejscu. A tymczasem prawda jest najważniejsza, bo bez niej życie ludzkie staje się nonsensem, bzdurą, nieszczęściem dla człowieka, który je przeżywa. To ona ma przenikać wszystko: ona musi być w produkcji, i w tym, co nie jest produkcją. Prawda powinna mieć królewskie miejsce. Nic więc dziwnego, że Syn Boży gdy zstąpił na ziemię przyniósł prawdę i przez to przede wszystkim stał się Królem. Pan Jezus wyraźnie deklaruje wobec Piłata: nie pomyliłeś się ja jestem Królem, Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Chrystus przyniósł prawdę, która nie zawodzi. Ja bym chciał dzisiaj zwrócić uwagę na jeden szcze­gół Biblii, Pisma Św., który może łatwo unikać naszej uwagi. Biblia, Pismo św. Chrystusowi nadaje rozmaite tytuły, nie tylko w Nowym ale i w Starym Testamencie. Przypomnijmy sobie, że Chrystus Pan sam nadał sobie jeden tytuł. Jaki? Amen. Zwykliśmy na zakończenie naszych modlitw, na zakończenie naszych kazań, przemówień mówić Amen. Gdybyśmy zapytali się jakiegoś chłopca czy dziewczynkę na katechizacji co znaczy ten wyraz, posłyszelibyśmy zapewne odpowiedź: niech się tak stanie, a tymczasem sam Chrystus nazywa się Amen.  Św. Jan Apostoł, wygnany przez cesarza Domicjana na wyspę Patmos, pogrążony na modlitwie słyszał, jak Chrystus do biskupa Laodycei powiedział: To mówi Amen, świadek wierny i prawdomówny. „Amen” – to jest nazwa Chrystusa, który przyniósł ostateczną prawdę, prawdę nieodwołalną. Stad Amen znaczy niech się to stanie, ale amen przede wszystkim znaczy na pewno, zaprawdę, amen znaczy: oczywiście, amen znaczy po prostu: tak, tak i nie inaczej! W Chrystusie nigdy nie było równocześnie „tak i nie”. To u nas nieraz jest „tak i nie” – na dwoje babka wróżyła, a w Chrystusie dokonało się tylko „TAK”. I dlatego jest Królem, jest Królem Prawdy.
To Królestwo prawdy, jakie przyniósł Chrystus, jaśnieje tym bardziej im więcej dzisiaj fałszu, im więcej zakłamania, im więcej ludzi, u których jest i „tak i nie” co do tego samego, zależnie od sytuacji życiowej. I za to winniśmy Chrystusowi gorąco dziękować, że przyniósł nam prawdę: Jam się na to narodził, i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie – myśmy Mu powinni za to na kolanach dzięko­wać codziennie, bo tylko prawda może nas wyswobodzić .W zakłamaniu nikt nie może być szczęśliwy. Trzeba nam przeżyć głęboko to Imię Chrystusa: AMEN.
Moi drodzy, Jezus mówił do Piłata, że przyszedł, ażeby zaświadczyć o prawdzie, dać świadectwo prawdzie. Ale Jezus to świadek wierny, to Ten, który głoszoną przez siebie prawdę potwierdził śmiercią. I my dzisiaj chcemy uwielbić Chrystusa, świadka wiernego, bo On właśnie przez to wierne świadectwo, jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, oddał swoje życie – Jezus Ukrzyżowany – ten obraz poucza nas, w jaki to sposób Chrystus dał świadectwo prawdzie.
Chrystus, rozważmy, rozpoczął nowotestamentalny pochód świadków wiernych. Za Chrystusem idą świadkowie Bożej prawdy, którzy przypieczętowali ją swoją śmiercią. W Kościele, w ciągu jego historii, my raz po raz spotykamy wspaniałe postacie, cudowne postacie, wiernych świadków Chrystusa, którzy świadectwo, jakie dawali Chrystusowi, przypieczętowali swoją krwią – oni zasłużyli na to, żeby Chrystus do każdego z nich mówił: mój wierny świadek. Przypomnijmy sobie jednego z nich: Świecki kanclerz królestwa Anglii, kanclerz Henryka VIII, król bardzo go cenił – Tomasz Morus. Tomasz Morus to katolik, mąż, ojciec, który ponad wszystko stawiał świadectwo wierne dawane Chrystusowi. Nie chciał od tego świadectwa odstąpić, nie chciał uznać postępowania króla, który rzucił prawowitą małżonkę i poślubił kochankę Annę Boleyn. Nie chciał uznać Henryka VIII za głowę Kościoła w miejsce Papieża, nie chciał żadną miarą złożyć tzw. przysięgi supremacyjnej. Za to wtrącono go do więzienia i tam przychodzili do niego przyjaciele, tłumaczyli mu, że jest bardzo przez króla ceniony, że nie ma się co upierać, i że właściwie już duchowieństwo angielskie i biskupi załamali się, poszli za królem, a na to on odpowiedział: fakt, że wszyscy biskupi weszli w sposób widzenia monarchy nie uwalnia mojego sumienia od potępienia wszystkiego, co popełnił Król. I został ścięty. Stał się wiernym świadkiem Króla Królów, zasłużył na to, żeby Chrystus do niego powiedział: mój świadek wierny! I w tym jest wielkość Tomasza Morusa. I gdy w czasie podróży Ojca św. Jana Pawła II do Anglii anglikanie w swojej katedrze Westminsterskiej ze łzami całowali po rękach Papieża, sam arcybiskup Westminsteru rozpłakał się jak dziecko, to w tych łzach było na pewno świadectwo Tomasza Morusa, które jeszcze będzie owocować, bo Pan Bóg pracuje na długiej fali, na fali wieków, na fali stuleci. Jakże bardzo dzisiaj ludzkość potrzebuje takich świadków wiernych prawdy na wzór Chrystusa. Jakże bardzo dzisiaj ludzkość potrzebuje takich ludzi, którzy by byli podobni do Chrystusa, Wcielonego Amen, do Tego Chrystusa, który stał się tym Wcielonym Amen – TAK! Może czytaliście Traktat moralny Czesława Miłosza. On w tym Traktacie moralnym pisze o ludziach dzisiejszych chorych na schizofrenię, na rozdwojenie jaźni. Nie chodzi mu o tę schizofrenię fizyczną leczoną w szpitalach psychiatrycznych, chodzi mu o inną schizofrenię, duchową, przez którą człowiek – jak pisze ten laureat Nagrody Nobla – ku zgubie pędzi. Na czym polega ta schizofrenia duchowa dzisiejszego człowieka? Polega na poczuciu – jak pisze Miłosz – że te moje czyny spełniam nie ja, ale ktoś inny. To nie ja, a ktoś inny to czyni. Ci dzisiejsi schizofrenicy tłumaczyli się i tłumaczą jak pisze Miłosz – że zło jest bezimienne, a nas użyto jako narzędzi, myśmy tego nie chcieli, zrobiliśmy ale to nie my, byliśmy tylko narzędziami – to jest ta schizofrenia duchowa.
I rozważmy, że działalność Kościoła zmierza do tego, żeby ludzkości dać takich ludzi, wychować takich właśnie ludzi, w których dowodzie osobistym można by napisać „Amen”, „Wierny Świadek Chrystusa”, do których Chrystus mógłby odnieść to takie czułe powiedzenie: mój wiemy świadek. Nad tym  Kościół pracuje.
Jako wzór Kościół stawia nam na tej drodze Matkę Najświętszą. W minionym tygodniu, we czwartek, obchodziliśmy święto Ofiarowania Matki Bożej w świątyni. O Ofiarowaniu Matki Bożej w świątyni nie mówi nam Pismo Św., ale bogata tradycja od wieków podaje nam, że Maryja jako dziewczynka mała została oddana do świątyni, aby tam służyła całkowi­cie Panu. Ona w tej świątyni zostaje, aby tam w tej świątyni później była wiernym świadkiem Bożej Prawdy na wzór swojego Syna. Nikt Bożej prawdzie na ziemi po Chrystusie tak nie zaświadczył jak Maryja. A za Maryją idą dusze ludzkie…
„Mój wierny świadek” – te słowa Chrystusowe odnoszą się do każdej i każdego z nas. Mój wierny świadek – mówi Chrystus do siostry zakonnej, która za cenę ofiary daje świadectwo Bożej prawdzie, Chrystusowej prawdzie przez śluby zakonne. Mój wierny świadek – mówi Chrystus do ojca i matki, którzy trudzą się nad wychowaniem swoich dzieci w duchu wiary i miłości. Mój wierny świadek – mówi dziś Chrystus Król do mnie, do Ciebie, zapraszając do dawania pięknego świadectwa o Nim we współczesnym świecie.
Człowiek musi być świadkiem. Człowiek musi być świadkiem czegoś, kogoś. Nie może być ani momentu, w którym by człowiek nie dawał komuś świadectwa. Można mądrze powiedzieć, że świadectwo wyznacza nasze życie i według tego, jakimi jesteśmy świadkami my będziemy kiedyś sądzeni przez Pana Boga. I pamiętajmy, że to świadectwo, jakie dajemy swoim życiem, rozstrzyga o szczęściu człowieka. Tylko ten człowiek może być szczęśliwy, który daje świadectwo o Bogu. Nie musi   dawać tego świadectwa w sutannie, w habicie, ale musi dawać, żeby był szczęśliwy. Tylko ten człowiek może być szczęśliwy, do którego  Chrystus mówi: mój wierny świadek. Chrystus bowiem to jest Król Prawdy, Chrystus to jest owo Wcielone Amen. Amen to imię Chrystusa Króla, który nas uszczęśliwia. I ilekroć będziecie, drodzy bracia i siostry, wymawiać Amen, myślcie o Wcielonym Amen, o Chrystusie, który mógł o sobie powiedzieć: Ja jestem Amen i pobudzajcie się do tego, żeby za Jego przykładem być wiernym świadkiem, świadkiem Bożej prawdy zawsze i wszędzie, do końca.


października 31, 2018

Homilia na Uroczystość Wszystkich Świętych - Spotkamy się wszyscy w domu Ojca

Homilia na Uroczystość Wszystkich Świętych - Spotkamy się wszyscy w domu Ojca
Umiłowani w Chrystusie Zmartwychwstałym!
 
W ten listopadowy dzień stajemy zadumani wspominając tych, co odeszli już spośród żywych. Wspominamy naszą pamięcią ich radosne uśmiechy, czasem łzy smutku, miłość jaką nas otaczali. Myślimy o wszystkich – o tych, którzy przeżyli wiele lat, dożywając sędziwego wieku, i o tych, którym piszemy na grobach: powiększył grono Aniołów.
Oczyma duszy widzimy tych, których kochaliśmy i kochamy nadal, a którzy już są po tamtej stronie. Chcemy, by trwali w naszej pamięci.
Myślimy o tych, którzy nas poprzedzili w drodze do niebieskiej Ojczyzny. Podczas uroczystości pogrzebowych zapewnialiśmy ich, że na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Teraz, w pędzie życia zatrzymujemy się nad ich grobami, przypominamy imiona, wydobywamy z mroku zapomnienia.
Jeszcze raz odkrywamy, jak wiele zawdzięczamy innym, tym, co już po tamtej stronie życia. Wspominamy rodziców i ich piękną, wielką miłość ku nam, dziadków z ich ciepłymi sercami, kapłanów z ich Bożą miłością, wychowawców, nauczycieli, którzy uczyli nas żyć. Dziś szczególnie przypominamy sobie, że w drodze do domu Ojca nie jesteśmy sami, że każdego dnia naszego życia otaczali nas ludzie, pragnący nieść nam pomoc, dawać nadzieję, budować naszą wiarę. Tyle im zawdzięczamy!
Siostry i Bracia!
Współcześnie wielu z nas wyznaje pogląd, że to kim są, co posiadają, jak żyją, zawdzięczają jedynie sobie samym. Takie zdanie to dowód wielkiej niedojrzałości ludzkiej. Kim byłbyś dziś, gdyby matka nie nauczyła cię znaku krzyża? Gdybyś w spracowanych dłoniach ojca nie widział różańca, modlitewnika?
Trzeba nam dziś popatrzeć jak mijają pokolenia, przechodzą przez ten świat ludzie, trzeba nam dziś pomyśleć jaki ślad zostawili w nas i jak nadal w nas żyją. Co z ich życia, wartości, którym służyli, miłości, jaką nam dawali, co pozostało w nas?
Oni są dziś u Boga. Dziś modlą się za nas, a my uwielbiając Boga za Jego Miłosierdzie, prosimy ich o wstawiennictwo. Istnieje jakaś prawdziwa, realna więź między nami a nimi, którzy patrzą w twarz dobrego Ojca albo czekają jeszcze w czyśćcu na to ostateczne spotkanie. Często chcemy im pomóc, by szybciej dostali się do niebieskiej Ojczyzny. Przywołujemy zatem na pamięć słowa Księgi Machabejskiej: „Dobrą rzeczą jest modlić się za zmarłych” i przez całe wieki wraz z powszechnym Kościołem modlimy się o wieczny odpoczynek i światłość dla nich.
Nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus powiedział nam, że ci, którzy od nas odeszli, nie wyruszyli   w drogę do nikąd, ale w drogę do domu Ojca, gdzie Jezus odszedł pierwszy, by przygotować nam miejsce. Dlatego w jednej z prefacji mówimy: „Życie Twoich wiernych o Panie zmienia się, ale się nie kończy”. Te słowa wyrażają naszą wiarę w życie pozagrobowe, w to, że istnieje lepszy świat, w to wreszcie, że śmierć nie jest ostatecznym końcem i przeznaczeniem człowieka. Dlatego właśnie nie przygniata nas i nie druzgocze myśl, że musimy odejść z tego świata, tak jak przytłaczała tych, którzy żyli przed przyjściem Chrystusa. Starożytni Grecy ustami Homera wypowiadali swój lęk przed śmiercią. Achilles, któremu Odyseusz gratulował panowania w krainie śmierci, wypowiada takie słowa: „Nie zachwalaj mi śmierci Odysie, wolałbym służyć na ziemi za parobka, niż królować nad tymi co odeszli ze świata”. Pobożny król żydowski Ezechiasz rozpłakał się jak dziecko, gdy prorok obwieścił mu nadchodzącą śmierć, a Damokles powiesił nad swoją głową miecz, zaczepiony na cienkim włosie, by pokazać jak kruche jest życie człowieka, żyjącego w ciągłym lęku przed śmiercią.
My, chrześcijanie, wraz z Jezusem odsłaniamy zasłonę, którą przed naszymi oczami rozsnuła śmierć, wchodzimy w świat zmartwychwstania, bo nasz Zbawiciel jest Zmartwychwstaniem i życiem. I to jest powód, by nie smucić się śmiercią bliskich, lecz radować z ich chwały w niebie.
Prawda o obcowaniu świętych, a więc łączności ziemi, czyśćca i nieba, ma nas uczyć jak postępować i żyć, by spotkać kiedyś Boga i naszych bliskich twarzą w twarz. Pytano Jezusa, co należy czynić, aby osiągnąć życie wieczne. Jezus odpowiedział: „Znasz przykazania, zachowuj je”. Trzeba nam więc wyprowadzić wnioski z faktu, który Norwid poetycko przedstawił w wierszu „W pamiętniku”:
„Coraz to z ciebie jak z drzazgi smolnej
wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny,
czy to co twoje, ma być zatracone?
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
co idzie w przepaść z burzą? Czy stanie
na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
wiekuistego zwycięstwa zaranie.”
Właśnie. Co zostanie po nas? Jak będą nas wspominać ci, którzy po nas przychodzą na ziemię? Czy zostanie tylko popiół w grobie i szarość w pamięci czy też może diamenty miłości wyświadczonej innym, diamenty dobrych czynów, dokonań, modlitwy, myśli? I mimo że mamy świadomość, iż tu, na ziemi, nie będziemy żyć wiecznie, to pamiętamy, że jesteśmy stworzeni na obraz Boży. Nasz duch jest nieśmiertelny, a ciało zmartwychwstanie w myśl słów Chrystusa: „Każdy, kto wierzy we mnie, nie umrze na wieki”.
Nasze życie powinno być cały czas przepojone pamięcią o nieuchronnej śmierci. Dzisiejszy świat zdaje się zapominać, że kiedyś to wszystko, co ziemskie musi się skończyć. Mieli jakąś ogromną mądrość ludzie średniowiecza, którzy na każdym właściwie kroku przypominali MEMENTO MORI – pamiętaj, że umrzesz. Bez świadomości tego, że będziemy musieli zdać sprawę ze swoich czynów człowiek dziczeje, wynaturza się, bo wydaje mu się, że wszystko jest dozwolone. Tymczasem nasze życie ma być takie, by ci, którzy staną nad naszymi grobami, myśleli o nas dobrze. Ale nie tylko takie. Ono ma być takie, by mogło tu na ziemi być początkiem życia wiecznego, zbawienia. Nie wolno zatem zabijać w sobie tej świadomości, że kiedyś umrzemy, nie wolno jej odsuwać i oddalać, bo przez to oddalamy się od naszego celu, jakim jest życie wieczne.
Jest taka legenda żydowska, według której Pan Bóg stworzył człowieka wytapiając złoto. Wytapiał złoto, po czym wziął naczynie z rozgrzanym metalem i spojrzał w nie. Na powierzchni pływały jakieś paprochy. Bóg dmuchnął, ale powierzchnia nie była całkiem czysta. Dmuchnął trzeci raz i zobaczył w czystym złocie swój obraz, swoje odbicie. Ten obraz był tak piękny, że Bóg postanowił podarować go najdoskonalszemu ze stworzeń. I dał go człowiekowi.
Najmilsi!
Po co opowiadam tę legendę? Po to, żebyśmy uświadomili sobie czyj obraz nosimy w naszej duszy. Jeśli będziemy o tym pamiętać, łatwiej będzie nam nie zabijać go w sobie przez zło i grzech. Łatwiej będzie ten obraz utrzymać w czystości, zdmuchiwać te paprochy i brudy, które będą go przesłaniać.
A dziś szczególnie trzeba dbać o czystość Bożego obrazu w nas. Zobaczcie, drodzy, gdyby ktoś nie wiedzący nic o pochodzeniu człowieka od Boga przyglądał się ludzkiemu postępowaniu, nabrałby niechybnie przekonania, że ojcem i stwórcą człowieka jest ktoś zły, krwiożerczy, pazerny, mściwy, podły, zawistny… Tak bardzo człowiek zbrudził, zniszczył w sobie obraz tego, który go stworzył. Tak mocno zapomniał o tym, że będzie musiał zdać o sobie sprawę przed Sędzią.
Siostry i Bracia! Co najpewniej gwarantuje nam dojście do wieczności? Ewangelia świętego Jana powiada : „Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. tak więc wieczność zaczyna się już tu, na ziemi, kiedy w Twoim sercu mieszka Bóg i kiedy Twoje serce jest Jego obrazem. Nie zaniedbujmy zatem tego największego daru – bo w nim Bóg daje nam już tu na ziemi możliwość spotkania z Nim samym, zadatek zbawienia.
Przed kilkunastu laty w Krakowie odbył się pogrzeb jednego z profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Żegnano Zmarłego słowami ciepłymi, pełnymi miłości. Jednak ostatnie pożegnanie utkwiło w pamięci wszystkich obecnych. Jeden z przyjaciół powiedział: „Do widzenia kochany kolego”. Chcemy dziś to zdanie powtórzyć: „Do widzenia, nasi ukochani zmarli , bliscy i nieznani”. Spotkamy się wszyscy w domu Ojca, by przez całą wieczność cieszyć się i radować przebywaniem w jego chwale, wierzymy bowiem, że i my usłyszymy słowa Jezusa: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo przygotowane dla was od założenia świata.” Amen.
 
 
Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger