grudnia 30, 2023

Homilia na Nowy Rok (B) - Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

Homilia na Nowy Rok (B) - Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki


Zatem mamy już rok 2024. Nawet kalendarz przypomina nam o tym najważniejszym wydarzeniu w ludzkich dziejach: że tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał nam, abyśmy mogli być zbawieni. Mniej więcej 2024 lat temu anioł zwiastował pasterzom betlejemskim radość wielką, że „dzisiaj w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel". Wydarzenie to miało miejsce ponad dwa tysiące lat temu, ale przecież nasz Zbawiciel żyje i chce również dzisiaj przychodzić do naszych serc i do naszych rodzin, również dzisiaj chce napełniać swoją obecnością nasze miasta i wio- ski. To przecież stąd się bierze tak radosny charakter świąt Bożego Narodzenia, to dlatego narodziny Mesjasza są dla nas tak nieprzemijalnie nowe, tak świeże, tak fascynujące!

Wystarczy wczytać się w teksty śpiewanych przez nas kolęd, żeby uświadomić sobie, że my nie świętujemy wydarzenia, które było i minęło. My świętujemy rodzenie się Mesjasza dla nas; radujemy się z tego, że również my możemy się do Jezusa przybliżyć. Inaczej jaki sens miałoby śpiewanie kolędy: "Pójdźmy wszyscy do stajenki, do Jezusa i Panienki, Powitajmy Maleńkiego i Maryję, Matkę Jego". Radujemy się z tego, że Jezus dzisiaj obdarza nas swoją zbawczą obecnością i swoją łaską. To dlatego modlimy się: ,,Podnieś rękę, Boże Dziecię - podnieś ją dzisiaj - błogosław Ojczyznę miłą! W dobrych radach, w dobrym bycie, wspieraj jej siłę swą siłą. Dom nasz i majętność całą i wszystkie wioski z miastami". 

Krótko mówiąc, dzisiaj noc betlejemska wciąż trwa. Zbawiciel historycznie przyszedł do nas dwadzieścia wieków temu, ale również w naszym pokoleniu przychodzi realnie do tych wszystkich, którzy zapraszają Go do swoich serc i do swojego życia. Tę prawdę że Boże Narodzenie jest czymś więcej, niż historycznym wydarzeniem, które minęło, trafnie wyraził Adam Mickiewicz w znanym dwuwierszu: „Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie".

Ewangelia dzisiejsza mówi o pasterzach, którzy pobiegli do Betlejem adorować nowonarodzonego Mesjasza. W ten sposób poniekąd zrównoważyli niegościnność mieszkańców tego miasta. ,,Nie było tam bowiem dla Niego miejsca w gospodzie". To jest wielka tajemnica naszych ludzkich dziejów, że jedni cieszą się z przyjścia Mesjasza i biegną Go adorować, inni Go odrzucają. W każdym po- koleniu powtarza się to, co napisał Jan w swojej Ewangelii: Przyszedł Zbawiciel ,,do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli". Ale czytajmy dalej: „Wszystkim tym jednak, którzy Go przyjęli, dał On moc, aby się stali dziećmi Bożymi".

Panie Jezu, daj nam tę łaskę, żebyśmy możliwie wszyscy należeli do tych, którzy Cię przyjmują. Panie Jezu, Ty przecież możesz tak nas ogarnąć swoją mocą, żebyśmy Twojego narodzenia dla nas nie zmarnowali. Panie Jezu, w każdym dniu tego Nowego Roku 2024 rozpraszaj ciemności, w których jesteśmy pogrążeni w ciemności egoizmu i niezgody, ciemności pychy i rozpusty; rozpraszaj, Panie Jezu, te wszystkie ciemności, które ogarniają nas, kiedy uciekamy od Boga i próbujemy tworzyć świat, tak jakby Boga nie było. Panie Jezu, nie dopuść, żeby ktokolwiek z nas bardziej miłował swoje ciemności, aniżeli Twoje światło.

Wróćmy do dzisiejszej Ewangelii. Dzisiaj mamy ósmy dzień po Bożym Narodzeniu. Ewangelista Łukasz poinformował nas przed chwilą, że ósmego dnia po urodzeniu Boże Dziecię zostało obrzezane i nadano Mu imię Jezus. Już w dniu Zwiastowania anioł polecił Maryi, żeby właśnie to imię nadała swemu Dziecku. Później to samo polecenie zostało powtórzone Jego dziewiczemu ojcu, Józefowi. Imię Jeszua, Jezus, znaczy: Bóg zbawia, Bóg jest Zbawicielem. Warto wiedzieć, że imię to nosił następca Mojżesza, Jozue. Kiedy ojcowie Kościoła zwracali na to uwagę, lubili podkreślać, że dopiero Jezus jest prawdziwym Jozuem, który wprowadza lud Boży już nie do doczesnej ziemi obiecanej, ale do ziemi obiecanej życia wiecznego.

Zauważmy przy okazji, że dopiero wiara w Jezusa, Syna Bożego, pozwala zrozumieć gorszące nas zazwyczaj Boże rozkazy, ażeby zdobywając ziemię obiecaną, wytępić wszystkie ludy kananejskie. Bibliści wyjaśniają nam, że takie, bardzo okrutne, były ogólne obyczaje tamtej epoki. Ponadto, zwracają uwagę na to, że Księga Jozuego została ostatecznie zredagowana w kilkaset lat po czasach Jozuego, a wytępienie ludów kananejskich było faktem bardziej literackim, niż historycznym. Ale nakazy wytępienia ludów Kanaanu tak naprawdę można zrozumieć dopiero w świetle wiary w Jezusa, nowego Jozuego, naszego Pana i Zbawiciela.

Chodzi mianowicie o to, żebyśmy nie mieli litości dla naszych wad, dla tych wszystkich wrogich nam duchów, którym nieraz ulegamy - żebyśmy z całą stanowczością tępili w sobie ducha kłamstwa, ducha niezgody i nienawiści, ducha nieczystości i ducha chciwości, i ogólnie, ducha nieposłuszeństwa prawu Bożemu. Nie zdobędziemy ziemi obiecanej życia wiecznego, jeżeli tych nieprzyjaciół zbawienia z naszego życia nie będziemy ustawicznie przepędzali. Otóż z pomocą Jezusa i dzięki Jego łasce na pewno będzie to się nam udawało. Panie Jezu, nigdy nie pozwól mi, nie pozwól nam odłączyć się od Ciebie! Tylko Ty masz moc wprowadzić nas do życia wiecznego.

Jeszcze jeden wątek warto w dniu Nowego Roku podnieść. Mam na myśli wartość czasu i sens naszego przemijania. Już Psalmista modlił się: „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zdobyli mądrość serca". ,,Czas jest darem Bożym... Każdy dzień jest dla nas darem Bożej miłości... Jedynie Bóg wie, jaka będzie przyszłość. My natomiast wiemy, że będzie to przyszłość łaski, że będzie to wypełnienie się Bożego planu miłości wobec całej ludzkości i wobec każdego człowieka. Dlatego też, patrząc w przyszłość, bądźmy pełni ufności i nie poddawajmy się lękowi" (Jan Paweł II, 19.11.1997). I nie bójmy się tego, że czas przemija; bójmy się marnowania czasu, bójmy się złego wykorzystywania czasu, bójmy się przeznaczania naszego czasu na czynienie zła. Włóżmy do naszych serc wołanie Psalmisty: „Boże, naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zdobyli mądrość serca". Niech każdy dzień tego Nowego Roku 2024 będzie w naszym życiu czasem wypełnionym miłością Boga i bliźniego.

Bracia i Siostry! Na koniec przynajmniej parę słów powiedzmy o głównym tytule dzisiejszej uroczystości, o Bożym macierzyństwie Maryi. Niemowlę, które ona urodziła, Jezus, jest jedynym człowiekiem, który nie zaczął istnieć w momencie swojego ludzkiego poczęcia. Bo jest On przedwiecznym Synem Bożym. W Kościele często zachwycamy się tą paradoksalną prawdą, tym absolutnym wyjątkiem w ludzkich dziejach, że Syn jest Stwórcą swojej własnej matki. Maryja urodziła Go w ludzkiej naturze, ale Ten, którego urodziła, jest boską osobą Syna Bożego. Dlatego słusznie nazywamy ją Matką Bożą, bo chociaż w ludzkiej naturze, to przecież Syna Bożego ona urodziła. 

Jest ona matką dziewiczą. Nie godziło się przecież, ażeby miał ludzkiego ojca Ten, którego ojcem jest sam Ojciec Przedwieczny. Natomiast wypadało, ażeby Maryja, którą Ojciec Przedwieczny wybrał na matkę swojego Syna, od początku była święta i niepokalana. Tylko do niej jednej sam Syn Boży mówił: ,,mamusiu!". Spośród wszystkich aniołów i świętych ona jest ukochana przez Boga najszczególniej. Jest Maryja tą Niewiastą, o której na samym początku ludzkich dziejów mówił Bóg, kiedy zapowiadał szatanowi ostateczną klęskę. To jej Syn, a nasz Pan Jezus Chrystus, swoją śmiercią na krzyżu zadał decydujący cios szatanowi, zmiażdżył mu głowę.

Toteż każde pokolenie Kościoła dziękuje Bogu za Maryję, za jej Boże macierzyństwo. Nikt z nas nie pojmie, jak potężnego zawierzenia trzeba było, ażeby w dniu Zwiastowania odpowiedzieć na Boże wezwanie: ,,Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". Możemy tylko domyślać się tego, jak często i jak głęboko ranił jej macierzyńskie serce miecz zapowiedziany przez starca Symeona, kiedy razem z Józefem przyniosła Boże Dzieciątko do Świątyni.

Dzisiaj, w uroczystość Bożego macierzyństwa Maryi, może przede wszystkim przypomnijmy sobie to, że w najtrudniejszej godzinie jej życia, kiedy stała pod krzyżem, na którym wisiał jej Syn, została dana za matkę umiłowanemu uczniowi Jezusa. To bardzo ważne, żebyśmy zauważyli, że był to umiłowany uczeń Jezusa. Bo Jezus Maryję daje za matkę tym, których miłuje. Zatem to nie dzieje się automatycznie, że Boża Matka jest zarazem Matką naszą. Jeżeli naprawdę pragniemy mieć ją za matkę, musi nam bardzo zależeć na tym, ażeby znaleźć się w gronie umiłowanych uczniów Jezusa. I niech to będzie nasze pierwsze życzenie noworoczne: obyśmy możliwie wszyscy znaleźli się wśród umiłowanych uczniów Jezusa! Oby Matka Jezusa była zarazem Matką możliwie nas wszystkich! Oby! Oby! Amen.

1 stycznia 2024 r.


grudnia 30, 2023

Homilia na Uroczystość Świętej Rodziny (B) - Święta Rodzina wzorem dla nas!

Homilia na Uroczystość Świętej Rodziny (B) - Święta Rodzina wzorem dla nas!

W dzień święta Świętej Rodziny, Jezusa, Maryi i Józefa, kiedy podejmujemy naszą refleksję nad sensem i pięknem życia rodzinnego, Kościół przedkłada nam do rozważenia fragment Listu św. Pawła do Kolosan, w którym znaleźć możemy mocno chyba niepopularne dziś słowa. Obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem. Nie będą zachwyceni tym wezwaniem niejedni małżonkowie, którzy toczą ze sobą kłótnie i spory. „Mam być cichy? Pokorny? Mam cierpliwie znosić moją drugą połowę? O nie. To przecież program życia dla naiwnych. Ja nie dam się wykorzystać, będę dochodził swego, a jak to nie poskutkuje, to najwyżej wszystko skończę. Nie cofnę się nawet przed rozwodem. Nie dam sobą pomiatać". Takie poglądy, niejeden młody mężczyzna czy młoda kobieta noszą w sercu już przed ślubem. Nierzadko jeszcze rodzina, bliscy, znajomi przypominają: tylko pamiętaj, nie daj się wykorzystać. A kiedy potem w takim małżeństwie dzieje się źle, to chyba w 99% przypadków obie strony obstają przy tym, że to jej wina, to on jest winny. Ja to tylko głupi byłem przed ślubem, że dałem się tak nabrać. Ja to tylko naiwnie patrzyłam na świat". Jako duszpasterz wiem, jak trudno jest takie sprawy rozwiązywać. A główną przeszkodą jest ta właśnie duma, zacięcie, upór. Obu stron. Po prostu ich pycha. Jest ona tak wielka i szalona, że małżonkowie decydują się na rozwód nierzadko bardzo szybko, niekiedy zupełnie bez walki. Nie próbują odnaleźć swej miłości na rekolekcjach, we wspólnocie religijnej, nie korzystają z możliwości separacji, tylko od razu pada słowo: "koniec". Wiedzą, że tym samym nieprawdopodobnie krzywdzą dzieci, że często zamykają sobie drogę do Komunii św., że nierzadko resztę życia spędzą w samotności i smutku. Nie zwracają na to uwagi. Powtarzają tylko z uporem: nie podaruje, nie przebaczę I będą to powtarzać swoim znajomym przez lata, do końca życia, w setkach rozmów: ależ on był zły, ależ ona była głupia. Będą to powtarzać z taką intensywnością by zagłuszyć głos sumienia. Ten głos, który cichutko mówi, że w tym konflikcie nie wszystko było takie jednostronne i że gdyby udało się zdobyć na odrobinę pokory, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Święty Paweł wiedział, co mówi. Pisząc o życiu rodzinnym zaczyna właśnie od tego: Przyobleczcie się w pokorę, cierpliwość, znosząc siebie nawzajem. Apostoł Narodów wie, że to jest fundamentem rodzinnej miłości, że jeśli małżonkowie przyjmą za dewizę słowa, "oko za oko, ząb za ząb" to będzie początkiem ich końca. Kiedy chłopak, dziewczyna składają przysięgę małżeńską często nie pojmują tego, że w słowach: "biorę ciebie za żonę za męża" ukryta jest także prawda, żenię się z twoimi słabościami, wadami. Wychodzę za mąż za twój egoizm, za twoje zranienia. I wiem, że będę musiał, że będę musiała nieść do końca życia także twój krzyż. Niejedna dziewczyna naiwnie myśli, że oczywiście wychowa sobie męża. Gdy przed ślubem mówi mu: jesteś wspaniały, to w ciszy serca dodaje często, "jesteś wspaniałym materiałem na męża, który ja już potem po swojemu uformuję". Niejeden mężczyzna myśli, że swoją inteligencją tak oczaruje i przekona o wszystkim żonę, iż ona nie zauważy, że jej mąż po ślubie pragnie wieść dalej kawalerskie i beztroskie życie. Jak wielkie są potem ich rozczarowania. Mąż wcale nie chce realizować narzucanego mu programu, żona nie przyjmuje argumentów męża i nie daje się zwieść jego błyskotliwej, ale naciąganej nierzadko logice wywodu. I co wtedy się dzieje? Rośnie natężenie krzyku. Padają sformułowania: "żeby mi to było ostatni raz".


Aż wreszcie pojawia się słowo "rozwód". A sprawy są często naprawdę do rozwiązania. Tylko potrzeba do tego pokory. A o nią w wirze kłótni, oskarżeń, uporu bardzo trudno. Nie sprzyjają jej często także rady, z jakimi spotykają się skonfliktowani małżonkowie. Ich rodzice, znajomi nierzadko jeszcze podsycają atmosferę słowami: Nie daruj jej, pokaż mu drzwi, nie ustępuj. Wielka szkoda, bo pokora potrafi czynić cuda. Proszę posłuchać świadectwa pewnej kobiety.

Z jakąkolwiek koleżanką bym się nie spotkała, one wszystkie od razu zaczynają narzekać na swoich mężów. Jedna przez drugą opowiadają o tym, jaki to ten mój mąż jest okropny". To niemal norma. Moja serdeczna przyjaciółka, pracując z dziećmi, ma taką zasadę: „Jeśli musisz dziecko poprawić, dać mu jakąś swoją krytyczną uwagę, musisz je przedtem najpierw trzy razy pochwalić". To moje odkrycie zbiegło się w jednym czasie z naszym bardzo poważnym kryzysem małżeńskim. Z dnia na dzień obserwowałam, jak nasz związek powoli się rozpada. Tak sobie wtedy pomyślałam: o mężczyznach mawia się czasem, że to trochę takie duże dzieci. Może by spróbować tej metody na mężu? Zrobiłam eksperyment. Zaczęłam chwalić męża. Chwaliłam go za wszystko, za co tylko mogłam go pochwalić, bez zbytniego naciągania oczywiście. I mąż powolutku zaczął się zmieniać. Na lepsze. Zrobił się dla mnie milszy. Z zszarzałego faceta, przeobraził się w pełnego radości, energii mężczyznę. Ten fajny facet był w nim przez cały czas. Tylko ja go nie potrafiłam dostrzec Jego wady oczywiście dalej pozostały takie, jakie były. Ale starałam się nie zwracać na nie uwagi. Przymykałam oko. I dalej chwaliłam. Również w towarzystwie. Nic tak nie podnosi męskiej samooceny, jak chwalenie go przy innych. Na początku nie było łatwo. Przyzwyczajona do tego, by mieć pretensje o wszystko, musiałam się nieźle natrudzić, by się powstrzymywać przed wytykaniem mu błędów. Taki zszarzały mąż jakoś nie zachęca do tego, by go chwalić. Ale zawzięłam się. Pomyślałam sobie - przecież to jest w jakiś sposób ciągle ten sam człowiek, za którego wyszłam. Przecież za coś go kiedyś podziwiałam. To wszystko musi tam gdzieś w nim nadal być! Gdy cokolwiek zrobił dla mnie, zamiast wychodzić z założenia, że to jego obowiązek, chwaliłam go i bardzo mu dziękowałam. Zaczęło się od drobiazgów - zakupy, wyrzucone śmieci, naprawiona klamka w łazience. Stworzyłam w swojej wyobraźni obraz dobrego męża, a potem "tu i teraz" zachowywałam się wobec niego trochę tak, jakby on już tym dobrym mężem był. A mąż (ku mojemu wielkiemu zdziwieniu) powolutku przeobrażał się w ten mój "ideał mężczyzny". Ale (to bardzo istotne) - "zaczęłam od siebie!" To ja pierwsza zaczęłam "dawać". Nie czekałam, aż on zacznie. Nie trudno się domyślić, że po ja- kimś czasie mąż zaczął robić dla mnie dużo więcej, z ochotą bez ma- rudzenia. Minął rok i znów mam wspaniałego męża, który (po 15 latach wspólnego życia) znów jest we mnie do szaleństwa zakochany, fajnego synka, spokojny, ciepły dom. Czuję się bardzo szczęśliwa.

I może jeszcze świadectwo drugiej kobiety. Po kilku latach małżeństwa dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza. Wiadomość ta spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Najpierw był szok, niedowierzanie, wrażenie, że to koszmarny sen potem bunt, gniew, płacz, a w końcu poczucie winy i utrata wiary w siebie. Poczułam się samotna i opuszczona, wydawało mi się, że cały mój świat runął w gruzy. Nie przestawałam się jednak modlić. I bardzo szybko dotarła do mnie prawda - nie jestem samotna, bo Bóg jest ze mną i kocha mnie. Myślę, że dzięki wstawiennictwu Maryi mogłam mimo wszystko powtarzać mężowi, że go kocham i, że niezależnie od tego, co postanowi zrobić, będę go kochała. Czułam, że to Szatan opętał mojego męża i na nic nie przydadzą się ludzkie sposoby. Walczyłam środkami duchowymi: postem, jałmużną i modlitwą. Podczas Mszy Świętej prosiłam o nawrócenia męża. Każdej nocy nakładałam ręce na śpiącego męża i modliłam się do Ducha Świętego. Kochałam. I choć może się to wydać dziwne, starałam się go traktować jak zawsze. Nie separowałam go ani od stołu, ani od łoża. Chcę być dobrze rozumiana - nie akceptowałam romansu męża, ale nie odtrącałam go. Mówiłam mu, że postępuje źle, ale że ja wierzę w jego miłość do mnie i dobro ukryte w jego sercu. Starałam się niekiedy wspominać najpiękniejsze chwile naszej wspólnej historii. Rozmowy ciągnęły się całymi godzinami. Nie wszystkie były spokojne, często się raniliśmy. Widziałam jednak wyraźnie, że moja wiara, modlitwa i okazywana miłość zmieniają męża. Jezus zmieniał także mnie. Nie pozwalał, by moje serce stwardniało, zamknęło się w urazie, by miłość uległa ambicji czy pragnieniu zemsty. Zrozumiałam, że ja też mam za co przepraszać, że nie jestem skrzywdzoną niewinnością. Zobaczyłam, jak wiele ran w przeszłości zadałam.

Nasze małżeństwo przetrwało! Przebaczyliśmy sobie nawzajem. W dodatku mój mąż się nawrócił i dla nas obojga jedynym trwałym fundamentem jest Chrystus.

Zdaję sobie sprawę, że nie we wszystkich przypadkach taka metoda oparta na cierpliwości i pokorze poskutkuje. Były zapewne sytuacje, kiedy kobieta swoją dobrocią nic nie osiągnęła a może nawet przyczyniła się do jeszcze większej zuchwałości męża. Ale kto był mądrze pokorny i cierpliwy, nigdy nie powinien tego żałować. Jezus Chrystus karmił rzesze, uzdrawiał je, a potem Ci sami ludzie krzyczeli w Wielki Piątek, by skazać Go na śmierć. To nie zniechęciło Zbawiciela. Nadal był gotowy okazywać ludziom swe miłosierdzie. Czy Jezus był naiwny? On był, On jest wielki. Jego miłość jest potężna a to wyraża się w cierpliwości i dobroci jaką nam okazuje. A czyni to zawsze jako pierwszy. Nie postawił Zacheuszowi warunku: jak się poprawisz, to Cię odwiedzę. Poszedł pierwszy do grzesznika w gościnę. Taką postawą uratował wiele osób. W nie- jednej rodzinie bliscy sobie ludzie czekają latami, aż ktoś drugi wyciągnie rękę. Czekają, bo są dumni. Czekają, aż ktoś się przyzna, aż uzna ich rację, aż zmieni swoje postępowanie. I często do śmierci się nie doczekują. Wolą zachować swoją perfekcyjną pryncypialność, niż uratować rodzinę. Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja wiem, że na przykład palenie papierosów jest złe, że jest grzechem, ale jeśli mąż nie może sobie z tym nałogiem poradzić to czy lepiej zniszczyć życie rodzinne wywołując w tym temacie wielkie awantury czy może lepiej będzie na razie przymknąć oko. I trzeba zapytać się koniecznie czy tak naprawdę chodzi tu o jego zdrowie czy o to, że nie dopasowuje się do wymagań żony. To jest często sedno sprawy i przyczyna wielkich tragedii, że ktoś nie postępuje, tak jak my sobie to wymarzyliśmy. Nawet w małżeństwie nie mamy człowieka na własność, do swojej dyspozycji. Mój mąż nie jest do końca mój. Także moja żona nie jest dosłownie moja. Dzieci nie są własnością rodziców. Tak naprawdę należymy do Boga. W Świętej Rodzinie Jezus był Synem Maryi, ale nie był Jej własnością. Maryja była żoną Józefa, ale nie była jego. Oni wszyscy należeli do Boga. I to była ich świętość. Także i my winniśmy żyć nie jak się komuś podoba, ale jak się Bogu podoba.

W życiu nie raz trzeba się będzie pogodzić: muszę znosić współmałżonkę, męża z taką czy inną jego słabością. Oczywiście są sprawy, na które nie można przymykać oczu. Jeśli mąż bije żonę to nie można reagować na to pokorną zgodą. Jeśli żona ewidentnie kokietuje obcych mężczyzn, to wtedy trzeba sprawę postawić bardzo zasadniczo, bo to grozi rozbiciem małżeństwa. Mi chodzi o ludzkie niedoskonałości, z którymi można żyć, choć wymagają od nas wiele pokory i cichości. Spójrzmy na dzisiejszą Ewangelię. Starzec Symeon żył latami w oczekiwaniu na Zbawiciela. Kiedy dane jest mu Go zobaczyć prosił Boga, by zabrał go z tego świata. Jego życie było czekaniem. Nie miał wszystkiego. Dopiero u schyłku życia jego nadzieje się spełniają. Dziś wiele osób pragnie natychmiastowego spełnienia marzeń. Także dotyczących rodziny. Współmałżonek musi być według oczekiwań drugiej strony, dzieci jak na zamówienie. I to szybko, najlepiej natychmiast. Ale to się nigdy nie spełnia. I trzeba się z tym pogodzić. Ktoś kiedyś powiedział: "Jeśli nie wierzysz, że historia człowieka, który stoi naprzeciwko ciebie jest święta to daj mu święty spokój". Nawet historia człowieka, która toczy się zupełnie inaczej niż to sobie wymarzyliśmy jest święta i trzeba ją szanować i jej służyć. To jest najkrótsza droga do tak upragnionego przez nas wszystkich rodzinnego szczęścia.


listopada 04, 2023

31. Niedziela Zwykła (A) - Na czym polegała obłuda faryzeuszów?

31. Niedziela Zwykła (A) - Na czym polegała obłuda faryzeuszów?


Ukochani Bracia i Siostry!

Swoją mowę przeciw uczonym i faryzeuszom Pan Jezus zakończył siedmioma przejmującymi ,,biada wam". Jest to Jego ostatnie i najmocniejsze słowo upomnienia pod adresem ówczesnych przywódców ludu Starego Przymierza. Ewangeliści Mateusz, Marek i Łukasz są zgodni co do tego, że Pan Jezus mowę tę wygłosił już po swoim uroczystym wjeździe do Jerozolimy i po wypędzeniu przekupniów ze świątyni jerozolimskiej. Już w najbliższy piątek miał umrzeć za nas wszystkich na drzewie krzyża.

Była to z Jego strony ostatnia próba uratowania tych ludzi. Ciągle musimy mieć przed oczyma, że Pan Jezus jest Synem Bożym i nawet jeżeli wypowiada słowa gniewu, to w Jego ustach są to słowa miłości. Kiedy On mówi do faryzeuszy,,biada wam", to dlatego, że chodzi Mu o ich dobro, że pragnie nimi wstrząsnąć, aby porzucili wreszcie swoją niewiarę. Podobnie jak czasem trzeba potrząsnąć człowiekiem nieprzytomnym, żeby ten odzyskał świadomość. Pan Jezus aż siedem razy mówił faryzeuszom,,biada wam", bo niewątpliwie byli oni ludźmi duchowo nieprzytomnymi.

Przypomnijmy sobie, że już wkrótce te Pana Jezusowe,,biada wam" zaczęły przynosić błogosławione owoce. Już za dwa-trzy miesiące - a stało się to dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu wręcz wielu faryzeuszów, a nawet starotestamentalnych kapłanów miało uwierzyć w Pana Jezusa i przyjąć chrzest. Dzieje Apostolskie wspominają o tym w jednej z pierwszych informacji na temat rozszerzania się wiary w Chrystusa (6, 7). W tych samych Dziejach Apostolskich czytamy, że w tzw. Soborze Jerozolimskim wzięli udział,,niektórzy nawróceni ze stronnictwa faryzeuszów" (15, 5).

Trzech wspaniałych faryzeuszów, których Kościół zachowa w czci aż do końca świata, Nowy Testament wspomina z imienia. Pierwszy z nich to, oczywiście, faryzeusz Nikodem. Człowiek prawy i odważny, który razem z Józefem z Arymatei zajął się w Wielki Piątek pogrzebem Pana Jezusa. Drugi to faryzeusz Gamaliel, który podczas posiedzenia Sanhedrynu wziął w obronę uwięzionych apostołów, mimo że sam nie był uczniem Chrystusa, ale tak mu kazało jego poczucie sprawiedliwości.

Faryzeuszem był wreszcie zatwardziały w swojej niewierze i zapiekły w nienawiści do uczniów Chrystusa Szaweł, którego łaska Boża przemieniła w naczynie wybrane i apostoła narodów. Apostoł Paweł nawet po swoim nawróceniu mówił o sobie:,,Jestem faryzeuszem i uczniem faryzeuszów" (Dz 23, 6) - bo łaska Boża rozjaśniła w Pawle jego ciemności i oczyściła go z jego grzechów, ale zachowała w nim to wszystko, co w jego faryzejskiej formacji było dobre.

Przypominam o tych różnych dobrych wydarzeniach, jakie miały miejsce w środowisku faryzeuszów już po śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa, bo dopiero w ich świetle możemy peł- niej zrozumieć niezwykle ostrą mowę przeciw faryzeuszom, której początek słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii. Bo również dzisiaj - kiedy Pan Jezus mówi do kogoś z nas,,biada tobie", „biada wam" nie są to słowa potępienia, ale upomnienia. Pan Jezus nawet jeśli sam sobie, a również innym wydaje się całkiem nienawracalny – zwraca się do twojego zatwardziałego serca, ażebyś w końcu się jednak opamiętał i nawrócił.

W swojej mowie piętnuje Pan Jezus obłudę i egocentryzm faryzeuszów, ich zadufanie w sobie, brak zrozumienia dla innych, jałowy formalizm ich religijności. A wszystko po to, żeby odsłonić złą glebę, z której wyrosła ich niewiara - niewiara agresywna, która już wkrótce, w Wielki Piątek miała się ujawnić w sposób wręcz przerażający.

Bracia i Siostry!

Ja tylko próbuję pokazać, że miłosierdzie Boże jest większe nawet od tych grzechów, które tak mocno piętnuje u faryzeuszów Pan Jezus. Szukanie własnej chwały, formalizm i hipokryzja były to grzechy naprawdę niemałe, skoro uczyniły ich niezdolnymi do uwierzenia w Syna Bożego, a nawet popchnęły ich do tego, żeby rzucić się na Niego i Go zamordować. A jednak miłosierdzie Boże jest większe nawet od tak wielkich grzechów i przynajmniej nie- którzy faryzeusze jednak się nawrócili.

W świetle dzisiejszej Ewangelii z wielką jasnością można zobaczyć, że niewiara może się zdarzyć nawet u ludzi formalnie religijnych. Ponadto, dzisiejsza Ewangelia każe zweryfikować popularny pogląd, jakoby niewiara była niewinnym wyborem światopoglądowym. Niewiara faryzeuszów z całą pewnością nie była moralnie neutralnym wyborem światopoglądowym. Była ciężkim grzechem, który był owocem uprzednich przewinień moralnych i który miał ich doprowadzić do udziału w zamordowaniu samego Chrystusa.

Boże zachowaj, gdyby w tym, co przed chwilą powiedziałem, ktoś chciał usłyszeć zaproszenie do osądzania niewierzących z powodu ich niewiary. Jeden Bóg zna ludzkie serca. Nam nie wolno uzurpować sobie boskiej władzy osądzania drugiego człowieka. W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus zaprasza nas do czegoś zupełnie innego. Zaprasza do zastanowienia się, czy przypadkiem ty sam swoimi grzechami nie oddalasz się od Boga, a może nawet już dojrzewa w tobie twoja przyszła niewiara. Innych ludzi nie wolno ci osądzać, ale jeżeli zauważyłeś, że Pan Bóg w twoim życiu coraz mniej znaczy, jest to dzwonek alarmowy, że najwyższy czas, abyś zaczął wystawiać się na osąd swojego własnego sumienia.

Kryzys wiary przejawia się u różnych ludzi różnie. U jednego przyjmowanie sakramentów przemieniło się w rutynę, ktoś inny już bardzo dawno nie był u spowiedzi, a jeszcze komuś innemu coraz częściej zdarza się opuszczać coniedzielną Mszę świętą. Zjawiskom tym nieraz towarzyszy naśladowanie prarodziców w ich udawaniu, że jesteśmy równi Bogu. Jeden - zamiast zobaczyć, jak wiele zła wprowadzamy w nasze życie własnymi grzechami krytykuje Pana Boga, że źle urządził świat, i zapomina o tym, że Bóg jest nie tylko naszym Ojcem, ale zarazem źródłem i wzorem wszelkiego prawdziwego ojcostwa. Drugi dochodzi do wniosku, że lepiej od Boga poznał różnicę między dobrem i złem, i próbuje ustanawiać swoje własne normy moralne, zapominając o tym, że "jeden jest tylko nasz Nauczyciel, Chrystus". Jeszcze ktoś inny zachowuje się tak, jak gdyby modlitwa i słowo Boże i sakramenty były mu praktycznie niepotrzebne. Kryzys wiary może się przejawiać bardzo różnie.

Otóż przyjmijmy słowo Chrystusa Pana przeciw niewierze faryzeuszów jako szczególny dar, którym On chce nas obdarzyć właśnie dzisiaj. Nie wolno ci osądzać drugiego człowieka z powodu jego niewiary, ale może w sobie zauważasz jakieś narastanie religijnej obojętności, jakieś oddalanie się od Pana Boga. Jeżeli tak, to zacznij pytać własnego sumienia, czy nie kryją się za tym jakieś twoje grzechy, może nawet grzechy bardzo ciężkie. Porzucenie grzechów i ożywienie modlitwy to najważniejsze sposoby ocalenia wiary, która znalazła się w kryzysie.

Również środowisko może komuś utrudniać wiarę. Wśród faryzeuszów, którym Pan Jezus wygłosił swoje siedem,,biada wam", na pewno byli również ludzie zacni, którzy niestety ulegli złym wpływom swojego środowiska.

To jest również nasz problem współczesny. Podam może konkretny przykład. Swego czasu na słupach ogłoszeniowych w wielu miastach Polski pojawiła się reklama pewnego tygodnika z rzucającym się w oczy hasłem:,,Niewierność zaczyna być w modzie". Od czasu do czasu przez radio lub w jakiejś gazecie pojawiają się twierdzenia, że poligamia jest to naturalna potrzeba każdego mężczyzny, że żony dopuszczają się zdrady małżeńskiej może nawet częściej niż mężowie, a różni ludzie publicznie głoszą, że nie widzą nic złego w uprawianiu rozpusty. Wydaje się, że bezwstyd ujawnia się publicznie na skalę dotychczas u nas nieznaną. Łatwo głosić różne nieodpowiedzialne poglądy, ale warto czasem pomyśleć, ile krzywdy kiedyś z tego wyniknie. W XIX wieku różni - nieraz osobiście bardzo zacni dziennikarze i profesorowie głosili, że najbardziej skuteczną drogą do ustanowienia sprawiedliwości społecznej będzie zrobienie rewolucji. A przecież mogli przewidzieć, że takie poglądy muszą zaowocować ogromem ludzkiej krzywdy, przelaniem morza ludzkiej krwi.

Podobnie jeżeli przyzwyczaimy się do twierdzeń, że w seksualnym promiskuityzmie nie ma nic złego, musi to w przyszłości owocować, zwiększeniem liczby rozbitych małżeństw, krzywdą niewinnych dzieci, nieszczęściem porzuconych żon i mężów, deformacją wzorów życia rodzinnego. Musi się to również skończyć społecznym kryzysem wiary. Przecież to byłby absurd, gdyby to samo społeczeństwo odznaczało się wysokim poziomem wiary i jednocześnie wysokim poziomem lekceważenia Bożych przykazań. Stoimy wobec albo-albo. Albo wzrośnie wśród nas poszanowanie dla Bożych przykazań, albo czeka nas masowe odchodzenie od wiary. Przecież nie robimy Panu Bogu łaski, że się do Niego przyznajemy. Obyśmy usłyszeli te siedem ,,biada wam", jakie wypowiedział Pan Jezus przeciwko niewierze faryzeuszów. Obyśmy się nawrócili i w wierze naszej - również na skalę społeczną - wytrwali.

Doprawdy niespodziewanej aktualności nabierają dziś słowa, jakie ponad dwadzieścia lat temu skierował do nas św. Jan Paweł II: "Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w dzieje człowieka? Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale - pytanie zasadnicze: czy wolno? I w imię czego «wolno»? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć
«nie» temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło".

Czy można porzucić Chrystusa? Bracia i Siostry, prośmy Chrystusa, abyśmy przy Nim trwali i wytrwali do końca! Amen.


listopada 04, 2023

Rozważania Codziene - Proszę Cię, Jezu, o łaskę pokory!

Rozważania Codziene - Proszę Cię, Jezu, o łaskę pokory!

 

Słowo Boże na dziś

Sobota, 30 tygodnia Okresu Zwykłego

 Przypowieść o zaproszonych na ucztę  (Łk 14, 1. 7-11)


Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: «Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by przypadkiem ktoś znamienitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”, a wtedy musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. A gdy przyjdzie ten, który cię zaprosił, powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej”. I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».

Refleksja nad Słowem Bożym

W dzisiejszej Ewangelii czytamy o tym, jak Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek. Jako zapewne wiemy z różnych fragmentów Ewangelii, faryzeusze nie jadali z byle kim. Ludzi, których uważali za nieczystych, nie tylko, że nie zapraszali, ale nawet nie przystawali z nimi. Zatem zaproszenie Jezusa na wspólny posiłek świadczy o tym, iż mimo, że wciąż Go śledzili i wciąż im coś zarzucał, był dla nich niewygodny, to jednak nie uważali Go za nieczystego. Pamiętamy również, że faryzeusze lubili robić wiele rzeczy na pokaz. W jednej z Ewangelii możemy przeczytać, że nosili długie frędzle u płaszczy, modlili się głośno na rogach ulic, na rynku, żeby ich widziano, pościli na pokaz i zajmowali pierwsze miejsca w synagogach. Na różnych przyjęciach, gdzie bardzo ważnym miejscem był suto zastawiony stół, miejsca przy stole były związane Zgodnością lub bliskością osoby względem gospodarza, lubili zajmować pierwsze miejsca. Zatem nic dziwnego, że Jezus, będąc właśnie w takiej sytuacji, wykorzystał okazję, aby zganić ich pychę.
Powiedział do nich wyraźnie: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. I musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Jezus mówił też, że jeśli usiądziesz na ostatnim miejscu, to wtedy ten, co cię zaprosił, każe ci się przesiąść i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich.
Z tych prostych słów Jezusa widać wyraźnie, że pycha się nie opłaca, a pokora przynosi pozytywne efekty i tu wcale nie chodzi tylko o miejsca przy stole, ale o zachowanie ludzi w ogóle. Tu trzeba właściwej samooceny, trzeba też zauważyć innych ludzi wokół siebie. W życiu jest trochę podobnie jak w sporcie. Wielu sportowców z całego świata przygotowuje się do olimpiady z jakiejś konkretnej dyscypliny, ale na pierwszym stopniu podium może stanąć tylko jeden. Reszta musi się zadowolić kolejnymi miejscami. Proszę więc sobie wyobrazić, co by było, gdyby wszyscy zawodnicy byli pewni, że są najlepsi, więc muszą być pierwszymi. Zapewne po przegranej nie wiedzieliby, co z sobą zrobić. Zdrowi zawodnicy jednak nie załamują się, ale już przygotowują się do kolejnej olimpiady. Niestety, ta faryzejska cecha, aby pokazać się lepszym od innych, aby wywyższać się ponad innych, nie wiedząc nawet, kim oni są lub zwalać winę na innych, aby samemu uniknąć nieprzyjemności, była i jest zauważalna przez wieki i prowadzi do wielu niepotrzebnych cierpień. Jezus zaś przed ostatnią wieczerzą umywał nogi swoim uczniom i polecił apostołom, aby czynili podobnie. Jezus był ich Mistrzem, Nauczycielem, a zajął miejsce sługi.
Tę samą postawę zajmował wciąż wobec Boga Ojca, mówiąc, że po to przyszedł na świat, aby pełnić Jego wolę. Był też posłuszny Ojcu aż do śmierci krzyżowej. Ojcu, a nie komukolwiek z ludzi, jeśli ktoś wymagał od Niego czegoś, co nie było zgodne z prawdą. Postawę służby wykazywał również przez uzdrowienia, nauczanie, w którym nikt nie może dopatrzyć się choćby odrobiny pychy.
Dobrze by było raz jeszcze wczytać się w Ewangelię, aby w stosunkach międzyludzkich móc naśladować naszego Mistrza Jezusa Chrystusa.
Mamy przez pokorę, przez rezygnację z przyznawania samemu sobie pierwszego miejsca, zwłaszcza na rzecz innych naśladować swego Mistrza. Nie oznacza to poniżania się, ale uniżenie - na wzór Jezusa, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć.
Prośmy dzisiaj - przez wstawiennictwo św. Karola Boromeusza - o dar prawdziwej pokory, która jest wyznaniem prawdy o Bogu i nas samych.
 
 

listopada 02, 2023

Rozważania Codzinne - Słowo Boże na Dzień Zaduszny

Rozważania Codzinne - Słowo Boże na Dzień Zaduszny

 

Słowo Boże na dziś

Czwartek, 30 tygodnia Okresu Zwykłego

 W domu Ojca mego jest mieszkań wiele (J 14, 1-6) 


Słowa Ewangelii według Świętego Jana

Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę». Odezwał się do Niego Tomasz: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?» Odpowiedział mu Jezus: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie». 
 

Refleksja nad Słowem Bożym

Nie tylko dni, w których wspominamy tych, co odeszli już do Pana (świętych w Niebie i oczyszczających się w czyśćcu), ale nawet obecna pora roku i cała ta atmosfera wprowadza w nasze życie pewną duchową nostalgię i kieruje nasze myśli ku wieczności, ku tej rzeczywistości jeszcze przed nami zakrytej, ale ku której każdy z nas nieuchronnie zmierza.
Myślenie o śmierci, o końcu naszego życia, nie należy być może do przyjemności, jednak to również jest nam potrzebne i jest dla nas pomocne.
Św. Kasper del Bufalo w kilku swoich sentencjach o pokorze również zawarł motyw eschatologiczny: „Kiedy doświadczasz niesprawiedliwości, pamiętaj, że z prochu jesteś stworzony": „Przypatrz się uważnie otwartemu grobowi - będziesz znów pokorny". Myślenie o śmierci, o naszej wędrówce do wieczności nie tylko pomaga nam w ćwiczeniu się w cnocie pokory, ale ukierunkowuje nasze myślenie i spojrzenie na Boga, na ten właściwy kierunek, ku któremu zdążamy przez całe nasze życie.
Jezus mówi o tym swoim uczniom w dzisiejszej Ewangelii, aby wierzyli w życie wieczne, aby zdążali do tego życia, aby oczekiwali tej wiecznej rzeczywistości... On sam, jako Bóg - Człowiek, przejdzie przez bramę śmierci i wejdzie do domu Ojca. Pójdzie tam przed nami, aby przygotować dla nas miejsce, gdyż jest tam dostatecznie dużo miejsca dla każdego z nas. Sam Jezus nas o tym zapewnia.
Są to bardzo pocieszające dla nas słowa. Jezus chce, abyśmy byli razem z Nim w Niebie i przyjdzie, aby nas tam zabrać. Ale jest tylko jedna droga, która tam prowadzi, tą drogą jest sam Jezus. Dlatego trzeba nam mieć ciągle nasz wzrok utkwiony w Nim samym, trzeba nam ciągle słuchać Jego słów i iść za ich wskazaniami, trzeba iść tą drogą, którą jest On sam. A wtedy niezawodnie dojdziemy do tej upragnionej przez nas szczęśliwości wiecznej.
I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: módlmy się dziś i w tych dniach za zmarłych, oni bardzo potrzebują i oczekują naszej modlitwy.
Bo oni nie mogą już modlić się za siebie samych, ale mogą modlić się za nas i z wdzięczności za naszą modlitwę uczynią to chętnie.
Panie Jezu, dziękujemy Ci, że będąc Bogiem, dla nas stałeś się człowiekiem. Bądź nie tylko naszym przewodnikiem do Domu Ojca, a pomóż nam zaufać Tobie, słuchać słów Twojej praw i realizować Je. Twoja Krew przelana za wszystkich nich obdarza zmarłych zbawieniem. Amen.
 


października 31, 2023

Homilia na Uroczystość Wszystkich Świętych - Świętość to codzienność.

Homilia na Uroczystość Wszystkich Świętych - Świętość to codzienność.

Dzisiejsza uroczystość ma swój początek w pierwszych wiekach Kościoła, kiedy wielu uczniów Pana Jezusa oddawało swoje życie za wiarę. Wielu nie znano z imienia, ale wierzono, że ich świadectwo jest powodem tego, by zamieszkali na zawsze w niebie. Potem przez całe wieki Kościół niektórych świętych ogłaszał po imieniu ukazując piękno ich życia. Jednocześnie też Kościół był świadomy, że wielu przechodzi przez tę ziemię w sposób cichy i pokorny. Są znani tylko Bogu i za swoją codzienną wierność na pewno są w Jego królestwie. Stąd ta dzisiejsza uroczystość gromadzi nas, aby tym wszystkim świętym oddać chwałę. Dzisiaj również dziękujemy Bogu, że Jego tron otaczają niezliczone rzesze aniołów i świętych. Przychodzimy dzisiaj dziękować, że my również powołani jesteśmy do tego samego. Bóg przygotował dla nas miejsce w niebie, a święci są dla nas przykładem, że trzeba tak iść, by znaleźć się tam, gdzie Bóg nas oczekuje. Święci otaczają nas modlitwą, towarzyszą nam zachętą, abyśmy nie ustawali w tym staraniu się, by się Bogu podobać każdego dnia.

Ta wspaniała uroczystość ukazuje nam wielkość miłości Boga i wielkość człowieka. Ukazuje nam jak wielką miłością obdarzył nas Bóg. Mówi św. Jan: ,,Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi". Bóg objawił swoją chwałę, ale jeszcze pełniej objawi się nam, gdy będziemy z Nim razem przebywać w niebie.

W czym się przejawia miłość Boga do nas, ta wielka miłość? Swego jedynego Syna dał, stał się człowiekiem, podobnym do nas we wszystkim oprócz grzechu. Przez swój krzyż i Zmartwychwstanie otworzył nam bramy nieba, odkupił nas umarł na krzyżu, zamiast ciebie i mnie, byśmy mogli być zbawieni przez Jego Krew i zmartwychwstanie. Popatrzcie jak wielką miłością obdarzył nas Ojciec. Powie św. Jan: ,,Nie ma większej miłości jak ta, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Taką miłością Bóg nas umiłował. Zamiarem Boga jest to, abyśmy wszyscy byli świętymi. Do tego powołał nas Bóg od początku i po to posłał swego jedynego Syna, abyśmy my, zranieni przez grzech, przez Niego byli uleczeni i przez Niego uświęcani. Mocą Jego laski, przez dar świętych sakramentów. Wszyscy jesteśmy powołani do tego by być świętymi. Tę prawdę trzeba nosić głęboko w sercu, żyć nią każdego dnia. Mam być święty. Taka jest wola Boża wobec mnie. Taka jest wola Boża wobec każdego z nas na naszej konkretnej drodze, tam gdzie jesteś, tam gdzie żyjesz. Bóg nas prowadzi swoimi drogami. Prowadzi nas jak ojciec, który bierze dziecko za rękę, przez konkretne wydarzenia, przez konkretne sytuacje, po to, byśmy byli świętymi. Zobaczmy dzisiaj. O świętości jest wiele powiedziane w różnych miejscach tego słowa. To nie jest takie życie infantylne, jakaś religijna naiwność.

Św. Jan widząc ten tłum otaczający tron Boga mówi: „Kim oni są i skąd przychodzą?" Kim oni są, ci przyodziani w białe szaty? Panie, ty wiesz, to ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili. Przychodzą z wielkiego ucisku. Czyż Chrystus nie mówi do nas, że brama, która wiedzie do życia jest wąska i niewielu nią idzie, a szeroka na zatracenie i wielu w nią wchodzi? Św. Paweł powie do nas, że ktoś, kto walczy o świętość jest jak zawodnik, który biegnie do mety. Codziennie trenuje, aby uzyskać wieczną nagrodę. Chrystus powie: ,,Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne". To jest codzienna walka z pokusami, przeciwnościami, z grzechem, w końcu z tym co nas od Boga odrywa. Jest to również troska o to, aby nie zatracić relacji z Bogiem. Konkludując, jest to wszystko, nie tylko pokusy, zło, które nas dotyka, ale nieraz i cierpienie, które przychodzi i stawia człowiekowi pytania o sens życia, o cel życia. Przechodzimy konkretną drogą. Jak mówi św. Jan: ,,Idziemy często pośród wielkiego ucisku". Dochować wierności Bogu, to często wyrzec się tego, co proponuje świat. Wybrać wolę Boga, to odrzucić często swoje pożądania i swoją pychę. Przychodzą z wielkiego ucisku, ale też płuczą swe szaty we krwi Baranka, czyli korzystają z wielkiego daru miłości zbawienia danego nam w Jezusie Chrystusie. Z Nim przeżywają swoje życie. Ewangelia w wielu obrazach mówi, że człowiek błogosławiony, należący do Boga, często żyje inaczej jak żyje świat.
 
Błogosławieni, którzy się smucą. I rzeczywiście człowiek duchowy ma powody do smutku. Nie tylko, gdy patrzy na swoje słabości, na swoją niewierność, ale również na tyle istniejącego w świecie cierpienia, zła i niesprawiedliwości. Ma prawo do smutku. Patrzy na zniszczone rodziny, na zagubioną młodzież. Smuci się w sposób Boży. Przeżywa to wszystko z Bogiem, Bogu to wszystko polecając. W ten sposób uobecnia w świecie Boże miłosierdzie, przez swój smutek i swoją modlitwę.

Błogosławieni cisi. Dzisiaj w świeci jest tak modne pokazywać swoje racje, głośno krzyczeć, walczyć o swoje prawa. Zająć postawę pokornego, cichego, ostatniego nie jest łatwo.

Błogosławieni miłosierni, którzy nie odpłacają złem na zło znosząc cierpienia i niesprawiedliwość. Znoszą utrapienia, odpłacają dobrem na zło. Miłosierni, miłosierni tą miłością jaką Bóg nas miłuje. To jest miłosierni wobec nas.

Błogosławieni czystego serca. Człowiek, który walczy o czystość swojego ciała, swojej duszy ze względu na Boga, z miłości do Niego, ponieważ jest Jego dzieckiem i nosi w sobie godność dziecka Bożego. Walczy o czystość. Jakie jest to niełatwe dzisiaj. Błogosławiony jest ten, kto tak żyje.

Błogosławieni, którzy znoszą prześladowania z powodu Jezusa Chrystusa. Ilu jest takich naszych braci i sióstr każdego dnia na całym świecie? Więzionych, torturowanych, zabijanych? Mających podpalone i zniszczone świątynie? Ukrywających się? To jest codzienność. Zobaczmy, że świętość dotykam niektórych tylko - spraw - to nie jest żadne infantylne życie. Jest to ważne zmaganie dochować wierności Chrystusowi. Wymaga to nieraz, aby przyjąć ze strony świata niesprawiedliwość, prześladowanie, a może nawet i śmierć. 
 
Świętość to być w jedności z Chrystusem, bo On nas Nasze życie nie jest tutaj na ziemi, ponieważ do innego życia prowadzi do życia wiecznego. Jesteśmy tutaj tylko przechodniami. idziemy, tam gdzie Bóg nas oczekuje w niebie. Chciejmy naprawdę iść tą drogą, którą Bóg nam wytycza każdego dnia. Chciejmy pełnić każdego dnia wolę Boga. Zobaczmy, że Kościół ma w tej rzeszy świętych przykłady osób ze wszystkich rodzajów i stanów. Począwszy od dzieci z Fatimy. Maleńkie dzieci podejmują modlitwę, aby błagać Boga o miłosierdzie dla świata. Odeszły wcześnie z tego świata, ale umiały odczytać ten Boży zamiar. Ilu młodych ludzi nastoletnich oddało życie broniąc czystości. Maria Goretti, Karolina Kózkówna, czy wielu innych. Ilu małżonków pielęgnowało świętość rodząc dzieci, przekazując im wiarę, budując jedność i miłość. Na przykład rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Wszystkie ich córki poszły do klasztorów, a oni sami są dzisiaj błogosławionymi. Ile osób dla świata zapomnianych, prawie nieznanych umiłowało Chrystusa całym sercem. Jak choćby służąca bł. Aniela Salawa, którą mało kto znał. Zagubiona, zapomniana, miłująca Boga. Ilu zakonników i zakonnic przeżywało swe życie w pokorze, ukryci dla Boga. Życie pełne modlitwy i miłości do Boga i do ludzi.

Każdy z nas znajdzie świętych. Tych, którzy będą dla niego przykładem. I ty możesz być świętym. Przeżywaj swoje życie poważnie. Szukaj woli Boga każdego dnia. Oczywiście rozumiemy dobrze jak nieodzowne jest we wzrastaniu w świętości codzienne pielęgnowanie modlitwy. Jak ważne jest stałe przyjmowanie świętych sakramentów. wyznawanie grzechów, błaganie Boga o miłosierdzie, Eucharystia, słowo Boże. Wszystko to co, w Kościele mamy dla naszego uświęcenia. Jesteśmy powołani do tego, by być świętymi. A święty w tym pokoleniu - jak w każdym - jest jak światło, które świeci w ciemności, jak sól ziemi. Święci zbawiają pokolenia. Święci ratują świat. Święci pokazują ludziom zagubionym piękno i prawdę życia. Bóg chce, by w każdym pokoleniu byli święci.

Zobaczmy jak jest w jakimś sensie dramatem to, że w szkołach gdzie odbywa się katechizacja, gdzie się uczy wiary, sama szkoła i nauczyciele szerzą dzisiaj Halloween, który jest obcy polskiej kulturze. Zobaczmy jak ośmiesza się wśród dzieci i młodzieży powagę śmierci i powagę życia. Ze wspomnienia zmarłych i kultu świętych robi się jakąś groteskę. Jak zubaża się patrzenie na piękno i głębię ludzkiego życia przez tę całą głupkowatość w dancingu z duchami i kpinach ze śmierci. Jak jest to dalekie od powagi dzisiejszego słowa Bożego.

Święty przychodzi z wielkiego ucisku i utrapienia
. On ciągle oczyszcza siebie we krwi Chrystusa. On znosi utrapienia tego świata i ponad wszystko pielęgnuje jedność z Bogiem. Świętość to nie jakaś śmieszność i groteska. Dzisiaj wstałem rano, dochodziła 6.00 godzina, szykując się na tę Mszę św., zauważyłem na ulicy całe hordy młodych ludzi wracających z tzw. imprez Halloween, wyjących i krzyczących jak dzikusy. W czasie kiedy wszyscy po- ważni ludzie przeżywają powagę śmierci i fakt, że w naszym życiu jesteśmy wezwani by być świętymi. Zobaczmy jak Halloween jest obce kulturze, która rodzi się z wiary. Tym bardziej jest to dla nas mocne wezwanie, aby w naszym życiu, naszym przykładem pielęgnować piękno chrześcijańskiego życia. I naprawdę pragnąć z całego serca chodzić drogami Boga, wzrastać w świętości, żyć nadzieją przyszłej chwały.

Polecajmy się wszystkim świętym. Oni nam dzisiaj towarzyszą modlitwą i przykładem abyśmy byli wszyscy świętymi przez nasze życie zgodne z wolą Boga. Amen.


października 31, 2023

Rozważania Codzienne - Przypowieści o ziarnku gorczycy i o zaczynie

Rozważania Codzienne - Przypowieści o ziarnku gorczycy i o zaczynie

 

Słowo Boże na dziś

Wtorek, 30 tygodnia Okresu Zwykłego

 

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
(Łk 13,18-21)

Jezus mówił: «Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach». I mówił dalej: «Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło».
 

Refleksja nad Słowem Bożym

 
 
"Ziarenko gorczycy wyrosło i stało się wielkim drzewem(...), a zaczyn zakwasił wszystko". A zaczęło się od trzech miar mąki. Ziarenko gorczycy i zaczyn to symbole królestwa Bożego, które przyniósł na ziemię Jezus. Ziarenko było małe, niepozorne, może nawet niewidoczne, a stało się wielkim drzewem, rozrosło się na cały świat, stworzyło wartości i kulturę chrześcijańską. Ziarno gorczycy rosło, rozwijało się, podobnie zaczyn zakwasił mąkę.
Tak dzieje się i dziś, jeśli ktoś trwa w miłości Bożej, w miłości Chrystusa. Ona wzrasta, promienieje, rozprzestrzenia się. Jest jak promienie słońca - gdzie padną, tam rozkwita życie.
Warto przyjąć do swojego serca królestwo Boże, królestwo Jezusa, warto czynić Jego dobro, razem z Nim, ponieważ to dobro promieniuje i przemienia świat.
ZIARENKO GORCZYCY
Królestwo Boże przychodzi do człowieka w ziarenkach, takich nikłych, niepozornych, a przecież ogromnie cennych drobinach Łaski. Pada ziarenko słowa czytanego, mówionego, modlitwy w książce, gestu w liturgii, rozmowy przyjaznej, cichego natchnienia w kaplicy, spotkanego cierpienia, bliskości z jakimś człowiekiem.
A potem, dzięki sile, jaką Bóg chciał w nim zmieścić, zaczyna się człowiek nowy, pełniejszy, bogatszy, bardziej Boży.
Ale w dzisiejszym tekście zauważmy jeden szczegół: otóż, to ziarenko ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Właśnie ten osobisty udział człowieka który zaznaczył się w troskliwości palców, gdy maleńkie gorczyczne nasiono obejmuje palcami, przyjmuje, otula ciepłem rąk. A potem idzie do ogrodu, wypatruje dobrą ziemię, poruszy miejsce, aby było miękkie i pulchne dla ziarna. Musi to ziarenko tam ułożyć ze znajomością gospodarza. Wiedzieć jak głęboko, jak obsypać i wyrównać powierzchnię. Później odpędzać pta- ki, żeby nie wydziobały i dbać, żeby przechodnie nie deptali.
Właśnie to sobie podkreślmy i zapamiętajmy.
Ziarno przychodzi z łaski Boga obficie. Ziarenka są cudowne i rodziły prze- cież najwspanialszych świętych. Rzecz w tym, aby je przyjąć i stworzyć warunki do wzrastania. Ziarenko zastaje nas nieprzygotowanymi, bezmyślnymi, znużonymi. Nasze myśli są gęstwiną nieprzenikliwą. Zapatrzeni w swoje sprawy, zagubieni w ludzkich problemach. Wbiegamy w ostatniej chwili, jak ci, którzy chcieli wysłuchać pięknej muzyki, ale wbiegają akurat z dzwonkiem. Zanim usiądą, pomyślą, uciszą myśli, nastroją - ileż czasu upłynie. Przychodzimy, niczego nie oczekując, znudzeni powszechnością czynności. To samo miejsce, ci sami odprawiają, tego głos znam, znowu ten czyta... ludzkie wrażenia, zasłona przyzwyczajenia. Wybiegamy, byle sprawnie, żeby zdążyć. Już w drzwiach myślimy o czym innym, co będzie, kto przyjdzie, muszę powiedzieć, podać, przygotować... ziarenko dla biedaków... Nie marnujmy ziaren, które są skarbami łaski i darem dla gorczycy, cudowne dzieło, z którego mogło wyróść drzewo i schronienie znękanych ptaków.
Czy chcę przyjąć dziś Królestwo Boże, Królestwo Jezusa, samego Jezusa do mojego serca?

października 30, 2023

Rozważania Codzienne - Jezus ma moc nad Złym!

Rozważania Codzienne  - Jezus ma moc nad Złym!

Słowo Boże na dziś

Poniedziałek, 30 tygodnia Okresu Zwykłego
  Łk 13, 10-17
 

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
 Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: «Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!». Pan mu odpowiedział: «Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?». Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.
 

Refleksja nad Słowem Bożym

 
Jezus znów dokonuje cudu. Tym razem zauważa chorą kobietę. Jej wygląd zwrócił Jego uwagę. Zatem mając moc uzdrowienia, wykorzystał tę moc, aby jej pomóc. Nie myślał, co na to powiedzą inni, przesadnie dbający o zachowanie zasad tradycji. Raczej starał się wykorzystać sytuację, aby wyprowadzić z błędu tych, którzy starają się bezmyślnie, bez empatii, stosować się do litery Prawa, zamiast kierować się współczuciem, miłosierdziem.
Zdarza się, że ludzie szukają kontaktu z szatanem, bo myślą sobie, że pakt z nim zawarty daje specjalne możliwości. Zło bardzo się nadyma i rzeczywiście przybiera wielkie rozmiary. Szatan też wydaje się niektórym potężny i chcieliby z tej potęgi skorzystać. Takie postawy i próby znajdujemy - jeśli nie w życiu - to przynajmniej w literaturze. Przypominamy sobie doktora Fausta, czy chociażby naszego rodzimego Pana Twardowskiego. Wszystkie opowieści o czarownicach również zawierają przeświadczenie o potędze szatana i o tym, że różne urocze panie mogą z tej potęgi korzystać, aby szkodzić ludziom.
W dzisiejszej Ewangelii pojawia się kobieta, która miała ducha niemocy. Kiedy odszukamy w Ewangelii miejsca, gdzie jest mowa o duchu głuchym i niemym (por. Mk 9,25), wtedy ukaże się nam inny obraz szatana i ten właśnie obraz jest prawdziwy. Zły duch nie daje człowiekowi żadnych możliwości, tylko je odbiera. Wszelkie działania, które człowiek podejmuje służąc złu, są działaniami pozornymi. Z takiej działalności nic nie wynika, nikt z niej nie ma korzyści, nawet ten, kto posługuje się szatańskimi metodami. Nie należy się temu dziwić, jeśli przyjmiemy naukę Akwinaty, według której zło nie jest żadnym bytem, lecz jego brakiem, a sam szatan egzystuje jedynie jako tragiczny fakt sprzeciwu względem Boga. Trudno to nawet nazwać istnieniem, a co najwyżej, balansowaniem na krawędzi istnienia. Potęga szatana jest wielkim oszustwem, a jego poplecznicy, a tym bardziej czciciele, są ludźmi najbardziej oszukanymi i pokrzywdzonymi na świecie.
Zły duch jest duchem niemocy i ten fakt staje się oczywisty i zauważalny, kiedy ten wielki pozorant staje wobec prawdziwej mocy, która jest w Chrystusie. Wtedy wśród wrzasków i konwulsji musi ustąpić.
Rzadko się zdarza, aby ludzie szukający kontaktu z szatanem otrzymali od niego jakąś moc. Przypuszczam, że takie przypadki można znaleźć tylko w literaturze i w ludowych gadkach o Rokicie i Borucie. Bardzo często jednak duch niemocy poraża ludzi mu oddanych niemocą. Ta niemoc odbiera im możliwość robienia czegokolwiek dobrego na tym świecie. Porażenie niemocą odbywa się w sposób paradoksalny. Niemoc kobiety z dzisiejszej Ewangelii objawia się w tym, że "była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować" (Łk 13,11). Opętanie polega na tym, że człowiekowi zostaje odebrana godność dziecka Bożego, które nawet postawą wyprostowaną wskazuje kierunek swego życia, który wyraża się słowami "Sursum corda". Szatan łamie człowieka i zgina go do ziemi. Nie mogąc się wyprostować, nie może już zobaczyć Boga, a widzi tylko ziemię. Paradoks polega na tym, że mając tak ograniczone pole widzenia i tak ograniczone pole działania, złamany przez szatana człowiek nawet na tak małym terenie nie może nic dobrego dla ziemi zrobić. Jedyną rzeczą, na którą stać człowieka porażonego duchem niemocy, to tę ziemię niszczyć.
Duch niemocy, który opanował wielu ludzi, zagnieżdżą się w ludzkiej duszy. Poraża umysł, który nie chce szukać prawdy, paraliżuje wolę, sprawiając, że opanowanemu przez niemoc, niczego się nie chce. Konsekwencją tego są spętane ręce i nogi. Nie przypadkiem słowa "opętanie" i "spętanie" pochodzi od tego samego rdzenia.
Na ducha niemocy jest jednak sposób. Nachylenie ku ziemi nie jest kwestią przymusu, lecz wyboru. Szatan, który jest duchem niemocy, nie może człowieka do niczego zmusić wbrew jego woli. Może wywierać swój wpływ tylko wtedy, gdy człowiek tego chce. Jeżeli ktoś chce, może przez całe życie chodzić w postawie pochylonej, ale też, jeżeli ktoś chce, może się wyprostować i chwalić Boga. To jest moment uzdrowienia i uwolnienia od ducha niemocy.
Czy i ja bezmyślnie nie przyłączam się do tych, którzy prawo ludzkie przedkładają nad prawo naturalne lub prawo Boże? Czy ja, który być może wiem więcej niż inni, gdyż czytam i staram się rozważać Ewangelię, nie oceniam pochopnie lub niemiłosiernie innych ludzi? Czy litera prawa mnie nie zaślepia na to, co jest naprawdę ważne, na miłość do drugiego człowieka, na działanie Boga w mojej obecności? Czy potrafię cieszyć się z powodu łask, które otrzymują od Boga inni ludzie? Czy może jestem zazdrosny lub pomniejszam sukcesy innych ludzi? Czy zawsze staję po stronie dobra pochodzącego od Boga?

października 29, 2023

30. Niedziela Zwykła (A) - "Będziesz miłował...!"

30. Niedziela Zwykła (A) - "Będziesz miłował...!"

 



Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza (Mt 22, 34-40)
 
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając Go na próbę: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?». On mu odpowiedział: «Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy».
 
Refleksja nad Słowem Bożym
 
Miłować to znaczy otworzyć się przed Bogiem i poddać. Być do dyspozycji. Udostępnić Bogu swoją mądrość, ażeby mógł z niej robić użytek, jaki uważa za stosowny. Żeby rozdał tym, którym uzna On, i dal tyle, ile będzie wiedział, że potrzeba.
 
Udostępnić swój czas, dzisiejszy dzień i wszystkie następne, żeby mógł nim obdzielać potrzebujących mojej obecności i bliskości ze mną. Nie wiem ile czasu Bóg złożył w moje posiadanie, ale cały - jaki jest, niech będzie w Jego władaniu. Czas mojej radości niech daje tym, którzy takiego czasu potrzebują. Czas bólu niech da tym, którym akurat w takim nastroju byłbym przydatny.
 
Udostępniam swoje zdrowie, siły fizyczne i duchowe, psychiczne wartości i zdolności przeżywania. Chciałabym, aby On wybierał miejsce dla zużycia moich sił, żeby On kierował ludźmi, którzy po nim przyjdą. Niech wykorzysta moje zdrowie w takim miejscu i w tych sytuacjach, w których będę pożyteczny. Udostępniam mój dom, sprzęty, dobra materialne, pieniądze, które trzymam w ręku, ale niech On rozdziela, komu uzna za konieczne, żeby posiadając, posiadać zawsze dla innych, którzy przyjdą od Niego. Bo miłować to znaczy udostępnić temu, kogo się umiłowało. Ale nie tylko udostępnić, trzeba jeszcze umiłowanemu przygotować obfitość.
 
Miłować więc to znaczy ubogacić dar dla umiłowanego. Dlatego moje zdrowie nie jest tylko moje, ale jest do dyspozycji Boga, musi być sprawne. Muszę je otaczać troską. Mądrość, jeżeli ma służyć Bogu, musi mieć całą możliwość posiadania wiedzy. Czas, który chcę dać Bogu, musi być uporządkowany. Narzędzie, które gotowe jest służyć - jak człowiek dla sprawy Bożej, musi być sprawny i wartościowy. Nad tym musi pracować, aby dać Bogu narzędzie godne dzieła.
 
Miłować to znaczy jeszcze wytrwać w geście otwarcia i udostępnienia siebie. Niech Bóg nami rozporządza według Swej woli, a my w trudzie pracy nad sobą postanowimy być sprawni i wytrwali do końca.
 
Pan Jezus wyraźnie wskazuje, jakie są największe i najważniejsze przykazania. Nie przeszkadza Mu to, że pytający wystawiają Go na próbę, wręcz wykorzystuje tę okazję, by streścić cały Dekalog, w który wpisana jest miłość Boga i bliźniego.
 
Miłość Boga, który kocha człowieka i oczekuje takiej samej odpowiedzi dla nas. Nie jakiejś powierzchownej i płytkiej, ale z całego serca, z całej duszy i całym umysłem. Znaczy to, że wszystko, co w nas jest i co nas tworzy, łączymy z Bogiem, żyjemy dla Boga, z Nim są związane nasze pragnienia, nasze tęsknoty - i te doczesne, i te duchowe, przenikające w wieczność. I Miłość bliźniego jak siebie samego.
 
Jezus w obu przypadkach używa formy nakazującej będziesz; więc skoro masz świadomość, człowiecze, że jesteś kochany przez Boga - to właśnie z tego źródła wypływa też zdolność kochania siebie - tak jak Bóg mnie kocha. Mam z tą miłością wyjść do mojego bliźniego.
Czy zawsze pamiętam o tym, że Bóg mnie kocha i posyła mnie z tą miłością do drugiego człowieka, pragnąc otrzymać taki dar z powrotem przez niego?

sierpnia 14, 2023

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny


Bracia i Siostry, dziś wielka uroczystość. Świętujemy z radością Wniebowzięcie Matki Bożej. Gromadzimy się na tej uroczystej Mszy św. w tej świątyni. Radują się wierzący. Także wszyscy ludzie dobrej woli, którzy szukają, pytają o sens życia, czują się trochę zagubieni, mogą się dzisiaj zatrzymać i przez chwilę pomyśleć nad sobą i swoim życiem. Kartka w kalendarzu od niedawna czerwona przypomina, że dziś dzień wolny od pracy. Pozostaje więc dyskretna zachęta: "...zatrzymaj się i pomyśl, po co żyjesz". Na wspólne nam wszystkim pytania o sens życia i śmierci pada dzisiaj światło z nieba. Maryja Wniebowzięta ofiaruje nam odpowiedź.

Radują się dzisiaj pielgrzymi, którzy z różnych zakątków Polski dotarli na Jasną Górę. I wszyscy, którzy pielgrzymują w ten dzień do licznych sanktuariów na całej naszej ziemi. Nawet kwiaty, zioła i kłosy dojrzałych zbóż przynoszone do naszych świątyń oddają pokłon Maryi, która na tej ziemi wyrosła. Na tej ludzkiej ziemi żyła, była jedną z nas. Dzisiaj nam patronuje z nieba i uczy jak żyć prawdziwie po chrześcijańsku. Jak wędrować po tej czasami "nieludzkiej" ziemi, by w końcu stanąć w domu Ojca, do którego zło i śmierć nie mają przystępu. 

Ostatnie chwile Maryi na tej ziemi, tak opisuje poetyckim językiem ks. J. Twardowski: 

"Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodach
nikt nie zamknął Twych oczu nie zasłonił twarzy 
Pan uchronił do końca i zdrową zostawił 
tylko kiedy pukano Ciebie już nie było 
nie śmierć ale miłość całą Cię zabrała 
jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać" 
(Ks. J. Twardowski, Wniebowzięcie).


Dlaczego taka radość? Przecież ktoś bardzo bliski odchodzi. Przyzwyczajeni jesteśmy wtedy, raczej smucić się niż weselić. Kościół jednak zachęca nas do radości. Zwycięstwo zostało odniesione. Ostatni wróg człowieka został pokonany, śmierć nie ma już nad nami władzy. Te radosną nowinę objawia nam Bóg przez Maryję. Została nam dana jako znak. Była jedną z nas a śmierć Jej nie dotknęła.

Nasza radość ma źródło w tak wielkim wyróżnieniu Maryi. Dzisiejsza uroczystość przypomina nam prawdę o naszym wyniesieniu i godności. Zaprasza do spojrzenia w górę, tam gdzie jest nasza prawdziwa ojczyzna. Jest wezwaniem: popatrz chrześcijaninie, jaka jest twoja godność i na czym polega twoją wielkość. Widzisz, dokąd twa droga prowadzi. Twoje życie ma głęboki sens, chociaż niekiedy wydaje się takie trudne na co dzień. Patrzysz dzisiaj na Maryję Wniebowziętą, ale też spojrzyj na samego siebie. Wsłuchaj się w najgłębsze pragnienia, które znajdują się w twym sercu, a odkryjesz, że ty także jesteś wezwany, abyś stawał się wielkim i wspaniałym. Ze droga do nieba, którą przeszła Maryja jest także twoją drogą.

Czy jest naprawdę możliwe, abyśmy mogli iść tak jak Maryja? Była co prawda jedną z nas, ale została wybrana, zachowana od grzechu. Matka Zbawiciela, wzięta do nieba z duszą i ciałem, ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Patrzymy dzisiaj w niebo, ale jesteśmy trochę onieśmieleni. Słyszeliśmy przed chwilą, że jest "Niewiastą obleczoną w słońce, na głowie korona z gwiazd dwunastu, pod stopami księżyc...", obraz wielki i wspaniały. Jesteśmy przyzwyczajeni oddawać Jej hołd i cześć, pielgrzymować do sanktuariów, śpiewać pieśni do Niej, ale iść w Jej ślady, uczyć się od Niej jak żyć, czy to jest możliwe? Dobrze przecież czujemy własną grzeszność i słabość, szare, zwyczajne ziemskie życie przeplatane różnymi biedami, cierpieniami, niezrozumieniem i odrzuceniem. Jak tu myśleć o niebie, kiedy na usta ciśnie się nieraz przekleństwo jako jedyna odpowiedź na wszystko, co nas spotyka tu na ziemi. Czy ten dzień dzisiejszy nie jest tylko chwilowym pocieszeniem się, wzruszeniem na kilka chwil, a potem szarość i monotonia codzienności odsunie myślenie o niebie...

Może spróbujmy spojrzeć na Maryję jako Matkę. Chociaż wzięta do nieba nie przestaje być Matką. Czego chce nas uczyć dzisiaj nasza i Jezusowa Matka?

Matka, dla której serce jest istotą powołania. Kochać, czuwać nad innymi, być dyskretną, ale troskliwie, obecną oto cały sens życia każdej matki, Matki Jezusa także. By pojąć takie życie i naukę jaką ofiaruje swoim dzieciom trzeba przyłożyć miarę serca.

Wsłuchajmy się uważnie w serce Matki Wniebowziętej. Z dziecięcą prostotą i ufnością popatrzmy jakie to serce było i jakim nadal pozostaje, mimo że jest w niebie, a my ciągle na ziemi.

Widzimy, że to serce ziemskie i niebieskie splata się z paradoksów. Zamieszkują w nim obok siebie wielkość i małość, potęga i słabość, wiara i zaufanie obok bólu i niepokoju...
 

Mówimy: Niepokalane serce Maryi. Już sam tytuł nas chociaż dobrze wiemy, że Jej serce powinno być zachowane od zła i grzechu, gdyż ono właśnie będzie formować serce Zbawiciela. I widzimy ogromną przepaść między Jej Niepokalanym sercem a naszymi sercami. Jak wiele w nas słabości bardziej czy mniej zawinionej, uwikłania w grzech, głupotę, egoizm. onieśmiela,

Ale obok tej świętości bez skazy zamieszkała w jej sercu zwykła ludzka słabość i kruchość. Słyszymy, że serce Matki wypełnione jest bólem i cierpieniem, "...oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie..." Taka jest logika matczynego serca, każdego serca, które kocha - wydać swoje serce na przyjęcie bólu i cierpienia. Im bardziej wrażliwe serce, tym łatwiej je zranić. Jak bliska jest nam Wniebowzięta ze swoim bólem szukania Jezusa. Jak podobna tylu matkom czekającym z niepokojem na powrót swych dzieci. Jak nie odkryć Jej matczynego oblicza w twarzach matek i ojców niespokojnych o przyszłość swych synów i córek. Ból serc, które oddziela od najbliższych przepaść złości i nienawiści, obcości i zapomnienia. Jak nie odczytać w Jej pełnych bólu oczach tysiące matek spoglądających na nas z ekranów telewizorów. Zastygłe w bólu po stracie swych najbliższych matki i żony z Czeczeni, Białorusi, Ukrainy, z Rwandy i wielu miejsc na świecie.

Jeżeli składamy dzisiaj hołd sercu najbardziej wrażliwemu spośród ludzkich serc, to powinniśmy pamiętać, że było to serce najbardziej zranione i najbardziej cierpiące. Dzięki temu najbardziej nam bliskie, rozumiejące i współczujące. I dzisiaj Ona - Wniebowzięta przeżywa razem z nami każdy ból, każdą biedę, która dotyka i rani nasze ludzkie serca. Uczy nas, że taki ból szukania może być drogą do nieba.

Dzisiaj wysławiamy Maryję wziętą do nieba, oddajemy cześć Jej matczynemu sercu, które przekracza dystans między niebem a ziemią. Chcemy Jej dziękować i prosić, aby formowała nasze serca i uczyła nas cierpliwości w długim nieraz i bolesnym szukaniu tego, co najważniejsze.

Są w nas odwieczne tęsknoty za wielką i piękną miłością, która przetrwa różne przeciwności życiowe. O takiej miłości marzą, piszą, śpiewają ludzie wszystkich czasów. W ten uroczysty dzień przyglądamy się naszej miłości i pytamy się, co z tych wielkich marzeń spełniło się w naszym życiu. Miłość krótkiego wzruszenia, przelotnych wzruszeń, czasem słabości, która przemieniła się w obcość? Maryja z dzisiejszej Ewangelii uczy nas, że miłość zawarta w Jej sercu jest mocna i zdecydowana, konkretna i praktyczna, uboga i prosta. Serce wypełnione miłością - Ona przyjmuje ją jako dar Pana - wzywa do działania. Wrażliwa miłość wzywa do śpiesznej wędrówki w góry, by pomóc krewnej Elżbiecie.

Serce wypełnione Tajemnicą Boga, pragnie się dzielić swym szczęściem z drugim człowiekiem.

Prawdziwa miłość do człowieka musi czerpać ze Źródła. W przeciwnym wypadku szybko się wypali, wyczerpie i skończy. Bez odniesienia do Boga nie sposób dobrze i godnie pokochać człowieka. Dlatego spotkanie z Elżbietą rozpoczynają słowa: "Wielbi dusza moja Pana..." Możemy się spotkać ze sobą najgłębiej i podjąć wspólną wędrówkę, jeżeli między nami będzie Pan. Tak więc Maryja uczy nas, że do nieba prowadzi podwójna droga: do Boga i do człowieka. Te dwie linie powinny się przecinać: od Boga do człowieka i od człowieka do Boga.

Ucz nas, Maryjo, miłości mocnej i konkretnej, abyśmy patrząc na człowieka umieli zobaczyć Boże oblicze. Choć chwilami chciałoby się odwrócić i pójść w swoją stronę, zapomnieć, wymazać z pamięci. A Ty przypominasz, że trzeba się śpieszyć, nie można odtrącać człowieka, zapominać, bo u Boga wszystko jest możliwe. Nawet umarłą miłość może On wskrzesić do życia.

Śpiewa Maryja przez wieki hymn uwielbienia, że "Wszechmocny uczynił Jej wielkie rzeczy..." Jak wiele zaufania do Boga musiało się kryć w Jej sercu podczas wędrówki do Betlejem, w czasie poniewierki na wygnaniu w Egipcie. Przecież Wszechmocny nie uczynił żadnego wielkiego znaku, aby dopomóc, ułatwić przeżycie trudnych chwil. Wędruje Matka naszego Pana pośród wątpliwości i niepokojów. Na czym się oprzeć pośród tego mroku? Pozostaje tylko słowo Odwiecznego i wiara, że On- Bóg - widzi lepiej i dalej, choć serce rozdarte jest między zaufaniem do Boga, a ludzkimi rozterkami i niepokojem.

Przynosimy dzisiaj do Ciebie, Matko Boża Wniebowzięta, nasz pielgrzymi trud, nasze wędrowanie ku niebu. Przychodzimy z tym, co ofiaruje codzienne życie. Jaki jest ten nasz pielgrzymi szlak? Męczymy się nierzadko pomiędzy trwogą i nadzieją, zniechęcamy się wskutek naszej małości, ale odkrywamy w sobie nieskończone pragnienia. Przeżywamy zamęt ducha, rozdarcie serc i niepewność umysłu wobec zagadki śmierci. Udręczeni samotnością gorąco pragniemy wspólnoty z innymi. Maryjo Wniebowzięta, uczysz nas przez różne wydarzenia Twego życia, że nadzieja odniesie zwycięstwo nad trwogą, wspólnota nad samotnością pokój nad zamętem, radość i piękno nad zniechęceniem i odrazą, życie nad śmiercią (por. Marialis cultus, p. 57).

Prosimy Cię, Maryjo, wypraszaj nam wiarę tak mocną, że się można na niej oprzeć pośród mroków życia. Ucz nas, że droga do nieba prowadzi pośród niepewności i niepokoju.

W cichym, ubogim i zwyczajnym życiu w Nazarecie miłość serca Maryi dojrzewa jak w ogniu. Monotonia codzienności, lata prostego życia. Codzienne gotowanie, sprzątanie, zmęczenie, ból głowy. Niepokój czy na jutro wystarczy. Żadnego nadzwyczajnego znaku i cudownej pomocy z nieba. Jak wiele trzeba mieć zaufania do Boga, by widzieć głęboki sens tego co się robi, chociaż na zewnątrz niewiele można zobaczyć... Spójrzmy, Bracia i Siostry, na samych siebie i na swoje szare, codzienne życie. Prośmy z Maryją, abyśmy odkryli, że jest ono drogą do nieba. sens tego

Kiedy stajemy z Maryją pod krzyżem, pochylamy się ze czcią nad ogromnym cierpieniem Matki. Podziwiamy wielkość i moc serca, które nie pękło od tak wielkiego bólu. Jak bliski jest nam ten obraz! Zwłaszcza Wam, Drodzy Bracia i Siostry chorzy, i cierpiący. Jak wytrwać pod krzyżem trudnych pytań? Patrzymy na Maryję, która uczy nas jak stawać pod krzyżem. Do krzyża została przybita miłość Jej życia, Syn umiłowany. Od takiego krzyża nie można uciec, gdyż od miłości się nie ucieka. Przy miłości się wiernie trwa, chociaż to bardzo boli.

Przypomina nam Matka Jezusowa, że trzeba nasze serca ciągle wychowywać i wciąż na nowo uczyć je prawdziwej miłości. Nieraz jest to bardzo trudna nauka, kiedy wszystko boli i brak jakiejkolwiek pociechy. Jak zrozumieć niekończące się pasmo udręki, którego końca nie widać? Co z tym wszystkim zrobić, gdy ciężar krzyża wydaje się być naprawdę ponad nasze siły? Maryja podpowiada swoim życiem odpowiedź - "Ona chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2,51). Serce matki jest pamięta, troszczy się, jest odpowiedzialne.

Zobaczmy Wniebowziętą z sercem przebitym mieczem boleści. Ona z matczyną czułością szuka i zbiera to wszystko, co człowiek uważa za nic nie warte i wyrzuca na śmietnik. Serca zbolałe, porzucone, wypełnione goryczą, zapomniane przez wszystkich, serca złamane i według rachunków i wyceny tego świata - niepotrzebne. Oto Jej matczyne ręce podnoszą te nasze biedne serca i składają je w zranionym sercu Jej Syna. Tam jest miejsce dla wszystkich ludzkich serc. Więcej, to co wydawało się całkiem bez sensu, zaczyna być skarbem w ręku Boga. Z tego wszystkiego Zbawiciel tworzy swoje Ciało - Kościół. Jakie to ważne, byśmy pamiętali, że jesteśmy Bogu potrzebni z naszą małością i wielkością, z naszymi biedami i cierpieniami, z całym naszym zwyczajnym, prostym życiem. Taka jest bowiem droga do nieba. Przeszła nią najpierw Maryja i teraz przewodzi nam w pielgrzymce do nieba.

Maryja Wniebowzięta wskazuje nam, pielgrzymom tej ziemi, na swego Syna. Zaprasza, abyśmy teraz, na tej Mszy św. nasze dojrzałe kłosy bólu cierpienia, osamotnienia, zwyczajnego życia - złożyli na ołtarzu.Niebo się nad nami pochyla, przyjmuje nasze życie, przemienia je i karmi nas swoją miłością. By nam sił nie brakło na nasze dalsze wędrowanie. Abyśmy sami mogli się stawać dla innych drogowskazem ku niebu, tak jak Maryja jest nim dla nas. Niech się tak stanie. Amen.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger