sierpnia 14, 2023

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny


Bracia i Siostry, dziś wielka uroczystość. Świętujemy z radością Wniebowzięcie Matki Bożej. Gromadzimy się na tej uroczystej Mszy św. w tej świątyni. Radują się wierzący. Także wszyscy ludzie dobrej woli, którzy szukają, pytają o sens życia, czują się trochę zagubieni, mogą się dzisiaj zatrzymać i przez chwilę pomyśleć nad sobą i swoim życiem. Kartka w kalendarzu od niedawna czerwona przypomina, że dziś dzień wolny od pracy. Pozostaje więc dyskretna zachęta: "...zatrzymaj się i pomyśl, po co żyjesz". Na wspólne nam wszystkim pytania o sens życia i śmierci pada dzisiaj światło z nieba. Maryja Wniebowzięta ofiaruje nam odpowiedź.

Radują się dzisiaj pielgrzymi, którzy z różnych zakątków Polski dotarli na Jasną Górę. I wszyscy, którzy pielgrzymują w ten dzień do licznych sanktuariów na całej naszej ziemi. Nawet kwiaty, zioła i kłosy dojrzałych zbóż przynoszone do naszych świątyń oddają pokłon Maryi, która na tej ziemi wyrosła. Na tej ludzkiej ziemi żyła, była jedną z nas. Dzisiaj nam patronuje z nieba i uczy jak żyć prawdziwie po chrześcijańsku. Jak wędrować po tej czasami "nieludzkiej" ziemi, by w końcu stanąć w domu Ojca, do którego zło i śmierć nie mają przystępu. 

Ostatnie chwile Maryi na tej ziemi, tak opisuje poetyckim językiem ks. J. Twardowski: 

"Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodach
nikt nie zamknął Twych oczu nie zasłonił twarzy 
Pan uchronił do końca i zdrową zostawił 
tylko kiedy pukano Ciebie już nie było 
nie śmierć ale miłość całą Cię zabrała 
jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać" 
(Ks. J. Twardowski, Wniebowzięcie).


Dlaczego taka radość? Przecież ktoś bardzo bliski odchodzi. Przyzwyczajeni jesteśmy wtedy, raczej smucić się niż weselić. Kościół jednak zachęca nas do radości. Zwycięstwo zostało odniesione. Ostatni wróg człowieka został pokonany, śmierć nie ma już nad nami władzy. Te radosną nowinę objawia nam Bóg przez Maryję. Została nam dana jako znak. Była jedną z nas a śmierć Jej nie dotknęła.

Nasza radość ma źródło w tak wielkim wyróżnieniu Maryi. Dzisiejsza uroczystość przypomina nam prawdę o naszym wyniesieniu i godności. Zaprasza do spojrzenia w górę, tam gdzie jest nasza prawdziwa ojczyzna. Jest wezwaniem: popatrz chrześcijaninie, jaka jest twoja godność i na czym polega twoją wielkość. Widzisz, dokąd twa droga prowadzi. Twoje życie ma głęboki sens, chociaż niekiedy wydaje się takie trudne na co dzień. Patrzysz dzisiaj na Maryję Wniebowziętą, ale też spojrzyj na samego siebie. Wsłuchaj się w najgłębsze pragnienia, które znajdują się w twym sercu, a odkryjesz, że ty także jesteś wezwany, abyś stawał się wielkim i wspaniałym. Ze droga do nieba, którą przeszła Maryja jest także twoją drogą.

Czy jest naprawdę możliwe, abyśmy mogli iść tak jak Maryja? Była co prawda jedną z nas, ale została wybrana, zachowana od grzechu. Matka Zbawiciela, wzięta do nieba z duszą i ciałem, ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Patrzymy dzisiaj w niebo, ale jesteśmy trochę onieśmieleni. Słyszeliśmy przed chwilą, że jest "Niewiastą obleczoną w słońce, na głowie korona z gwiazd dwunastu, pod stopami księżyc...", obraz wielki i wspaniały. Jesteśmy przyzwyczajeni oddawać Jej hołd i cześć, pielgrzymować do sanktuariów, śpiewać pieśni do Niej, ale iść w Jej ślady, uczyć się od Niej jak żyć, czy to jest możliwe? Dobrze przecież czujemy własną grzeszność i słabość, szare, zwyczajne ziemskie życie przeplatane różnymi biedami, cierpieniami, niezrozumieniem i odrzuceniem. Jak tu myśleć o niebie, kiedy na usta ciśnie się nieraz przekleństwo jako jedyna odpowiedź na wszystko, co nas spotyka tu na ziemi. Czy ten dzień dzisiejszy nie jest tylko chwilowym pocieszeniem się, wzruszeniem na kilka chwil, a potem szarość i monotonia codzienności odsunie myślenie o niebie...

Może spróbujmy spojrzeć na Maryję jako Matkę. Chociaż wzięta do nieba nie przestaje być Matką. Czego chce nas uczyć dzisiaj nasza i Jezusowa Matka?

Matka, dla której serce jest istotą powołania. Kochać, czuwać nad innymi, być dyskretną, ale troskliwie, obecną oto cały sens życia każdej matki, Matki Jezusa także. By pojąć takie życie i naukę jaką ofiaruje swoim dzieciom trzeba przyłożyć miarę serca.

Wsłuchajmy się uważnie w serce Matki Wniebowziętej. Z dziecięcą prostotą i ufnością popatrzmy jakie to serce było i jakim nadal pozostaje, mimo że jest w niebie, a my ciągle na ziemi.

Widzimy, że to serce ziemskie i niebieskie splata się z paradoksów. Zamieszkują w nim obok siebie wielkość i małość, potęga i słabość, wiara i zaufanie obok bólu i niepokoju...
 

Mówimy: Niepokalane serce Maryi. Już sam tytuł nas chociaż dobrze wiemy, że Jej serce powinno być zachowane od zła i grzechu, gdyż ono właśnie będzie formować serce Zbawiciela. I widzimy ogromną przepaść między Jej Niepokalanym sercem a naszymi sercami. Jak wiele w nas słabości bardziej czy mniej zawinionej, uwikłania w grzech, głupotę, egoizm. onieśmiela,

Ale obok tej świętości bez skazy zamieszkała w jej sercu zwykła ludzka słabość i kruchość. Słyszymy, że serce Matki wypełnione jest bólem i cierpieniem, "...oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie..." Taka jest logika matczynego serca, każdego serca, które kocha - wydać swoje serce na przyjęcie bólu i cierpienia. Im bardziej wrażliwe serce, tym łatwiej je zranić. Jak bliska jest nam Wniebowzięta ze swoim bólem szukania Jezusa. Jak podobna tylu matkom czekającym z niepokojem na powrót swych dzieci. Jak nie odkryć Jej matczynego oblicza w twarzach matek i ojców niespokojnych o przyszłość swych synów i córek. Ból serc, które oddziela od najbliższych przepaść złości i nienawiści, obcości i zapomnienia. Jak nie odczytać w Jej pełnych bólu oczach tysiące matek spoglądających na nas z ekranów telewizorów. Zastygłe w bólu po stracie swych najbliższych matki i żony z Czeczeni, Białorusi, Ukrainy, z Rwandy i wielu miejsc na świecie.

Jeżeli składamy dzisiaj hołd sercu najbardziej wrażliwemu spośród ludzkich serc, to powinniśmy pamiętać, że było to serce najbardziej zranione i najbardziej cierpiące. Dzięki temu najbardziej nam bliskie, rozumiejące i współczujące. I dzisiaj Ona - Wniebowzięta przeżywa razem z nami każdy ból, każdą biedę, która dotyka i rani nasze ludzkie serca. Uczy nas, że taki ból szukania może być drogą do nieba.

Dzisiaj wysławiamy Maryję wziętą do nieba, oddajemy cześć Jej matczynemu sercu, które przekracza dystans między niebem a ziemią. Chcemy Jej dziękować i prosić, aby formowała nasze serca i uczyła nas cierpliwości w długim nieraz i bolesnym szukaniu tego, co najważniejsze.

Są w nas odwieczne tęsknoty za wielką i piękną miłością, która przetrwa różne przeciwności życiowe. O takiej miłości marzą, piszą, śpiewają ludzie wszystkich czasów. W ten uroczysty dzień przyglądamy się naszej miłości i pytamy się, co z tych wielkich marzeń spełniło się w naszym życiu. Miłość krótkiego wzruszenia, przelotnych wzruszeń, czasem słabości, która przemieniła się w obcość? Maryja z dzisiejszej Ewangelii uczy nas, że miłość zawarta w Jej sercu jest mocna i zdecydowana, konkretna i praktyczna, uboga i prosta. Serce wypełnione miłością - Ona przyjmuje ją jako dar Pana - wzywa do działania. Wrażliwa miłość wzywa do śpiesznej wędrówki w góry, by pomóc krewnej Elżbiecie.

Serce wypełnione Tajemnicą Boga, pragnie się dzielić swym szczęściem z drugim człowiekiem.

Prawdziwa miłość do człowieka musi czerpać ze Źródła. W przeciwnym wypadku szybko się wypali, wyczerpie i skończy. Bez odniesienia do Boga nie sposób dobrze i godnie pokochać człowieka. Dlatego spotkanie z Elżbietą rozpoczynają słowa: "Wielbi dusza moja Pana..." Możemy się spotkać ze sobą najgłębiej i podjąć wspólną wędrówkę, jeżeli między nami będzie Pan. Tak więc Maryja uczy nas, że do nieba prowadzi podwójna droga: do Boga i do człowieka. Te dwie linie powinny się przecinać: od Boga do człowieka i od człowieka do Boga.

Ucz nas, Maryjo, miłości mocnej i konkretnej, abyśmy patrząc na człowieka umieli zobaczyć Boże oblicze. Choć chwilami chciałoby się odwrócić i pójść w swoją stronę, zapomnieć, wymazać z pamięci. A Ty przypominasz, że trzeba się śpieszyć, nie można odtrącać człowieka, zapominać, bo u Boga wszystko jest możliwe. Nawet umarłą miłość może On wskrzesić do życia.

Śpiewa Maryja przez wieki hymn uwielbienia, że "Wszechmocny uczynił Jej wielkie rzeczy..." Jak wiele zaufania do Boga musiało się kryć w Jej sercu podczas wędrówki do Betlejem, w czasie poniewierki na wygnaniu w Egipcie. Przecież Wszechmocny nie uczynił żadnego wielkiego znaku, aby dopomóc, ułatwić przeżycie trudnych chwil. Wędruje Matka naszego Pana pośród wątpliwości i niepokojów. Na czym się oprzeć pośród tego mroku? Pozostaje tylko słowo Odwiecznego i wiara, że On- Bóg - widzi lepiej i dalej, choć serce rozdarte jest między zaufaniem do Boga, a ludzkimi rozterkami i niepokojem.

Przynosimy dzisiaj do Ciebie, Matko Boża Wniebowzięta, nasz pielgrzymi trud, nasze wędrowanie ku niebu. Przychodzimy z tym, co ofiaruje codzienne życie. Jaki jest ten nasz pielgrzymi szlak? Męczymy się nierzadko pomiędzy trwogą i nadzieją, zniechęcamy się wskutek naszej małości, ale odkrywamy w sobie nieskończone pragnienia. Przeżywamy zamęt ducha, rozdarcie serc i niepewność umysłu wobec zagadki śmierci. Udręczeni samotnością gorąco pragniemy wspólnoty z innymi. Maryjo Wniebowzięta, uczysz nas przez różne wydarzenia Twego życia, że nadzieja odniesie zwycięstwo nad trwogą, wspólnota nad samotnością pokój nad zamętem, radość i piękno nad zniechęceniem i odrazą, życie nad śmiercią (por. Marialis cultus, p. 57).

Prosimy Cię, Maryjo, wypraszaj nam wiarę tak mocną, że się można na niej oprzeć pośród mroków życia. Ucz nas, że droga do nieba prowadzi pośród niepewności i niepokoju.

W cichym, ubogim i zwyczajnym życiu w Nazarecie miłość serca Maryi dojrzewa jak w ogniu. Monotonia codzienności, lata prostego życia. Codzienne gotowanie, sprzątanie, zmęczenie, ból głowy. Niepokój czy na jutro wystarczy. Żadnego nadzwyczajnego znaku i cudownej pomocy z nieba. Jak wiele trzeba mieć zaufania do Boga, by widzieć głęboki sens tego co się robi, chociaż na zewnątrz niewiele można zobaczyć... Spójrzmy, Bracia i Siostry, na samych siebie i na swoje szare, codzienne życie. Prośmy z Maryją, abyśmy odkryli, że jest ono drogą do nieba. sens tego

Kiedy stajemy z Maryją pod krzyżem, pochylamy się ze czcią nad ogromnym cierpieniem Matki. Podziwiamy wielkość i moc serca, które nie pękło od tak wielkiego bólu. Jak bliski jest nam ten obraz! Zwłaszcza Wam, Drodzy Bracia i Siostry chorzy, i cierpiący. Jak wytrwać pod krzyżem trudnych pytań? Patrzymy na Maryję, która uczy nas jak stawać pod krzyżem. Do krzyża została przybita miłość Jej życia, Syn umiłowany. Od takiego krzyża nie można uciec, gdyż od miłości się nie ucieka. Przy miłości się wiernie trwa, chociaż to bardzo boli.

Przypomina nam Matka Jezusowa, że trzeba nasze serca ciągle wychowywać i wciąż na nowo uczyć je prawdziwej miłości. Nieraz jest to bardzo trudna nauka, kiedy wszystko boli i brak jakiejkolwiek pociechy. Jak zrozumieć niekończące się pasmo udręki, którego końca nie widać? Co z tym wszystkim zrobić, gdy ciężar krzyża wydaje się być naprawdę ponad nasze siły? Maryja podpowiada swoim życiem odpowiedź - "Ona chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2,51). Serce matki jest pamięta, troszczy się, jest odpowiedzialne.

Zobaczmy Wniebowziętą z sercem przebitym mieczem boleści. Ona z matczyną czułością szuka i zbiera to wszystko, co człowiek uważa za nic nie warte i wyrzuca na śmietnik. Serca zbolałe, porzucone, wypełnione goryczą, zapomniane przez wszystkich, serca złamane i według rachunków i wyceny tego świata - niepotrzebne. Oto Jej matczyne ręce podnoszą te nasze biedne serca i składają je w zranionym sercu Jej Syna. Tam jest miejsce dla wszystkich ludzkich serc. Więcej, to co wydawało się całkiem bez sensu, zaczyna być skarbem w ręku Boga. Z tego wszystkiego Zbawiciel tworzy swoje Ciało - Kościół. Jakie to ważne, byśmy pamiętali, że jesteśmy Bogu potrzebni z naszą małością i wielkością, z naszymi biedami i cierpieniami, z całym naszym zwyczajnym, prostym życiem. Taka jest bowiem droga do nieba. Przeszła nią najpierw Maryja i teraz przewodzi nam w pielgrzymce do nieba.

Maryja Wniebowzięta wskazuje nam, pielgrzymom tej ziemi, na swego Syna. Zaprasza, abyśmy teraz, na tej Mszy św. nasze dojrzałe kłosy bólu cierpienia, osamotnienia, zwyczajnego życia - złożyli na ołtarzu.Niebo się nad nami pochyla, przyjmuje nasze życie, przemienia je i karmi nas swoją miłością. By nam sił nie brakło na nasze dalsze wędrowanie. Abyśmy sami mogli się stawać dla innych drogowskazem ku niebu, tak jak Maryja jest nim dla nas. Niech się tak stanie. Amen.


sierpnia 14, 2023

Uroczystość Wniebowzięcia NMP - Weź nas do nieba Matko kochana!

Uroczystość Wniebowzięcia NMP - Weź nas do nieba Matko kochana!
 

Kochani moi!
Dziś 15 sierpnia,
uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny,
a u nas święto Matki Boskiej Zielnej.

Piękne jest to święto,
ale bardzo trudne w swojej treści.
Maryja, Najpiękniejszy Kwiat tej Ziemi
wybrana od początku przez Ojca Niebios 
jest pełna łaski, 
błogosławiona między wszystkim niewiastami,
a więc zachowana od grzechu,
nawet od grzechu pierwszych rodziców,
Niepokalana, Nowa Ewa, 
Matka nas wszystkich wierzących, 
Wierna Służebnica Pańska, Matka Zbawiciela,

Matka Kościoła,
Zasypiająca, Wniebowzięta, 
uczestnicząca w chwale Trójcy,
a dla nas znak niezawodnej nadziei, 
że po pielgrzymkach tej ziemi
wszyscy pójdziemy do Matki,
z dożynkowymi wieńcami,
aby uczestniczyć w chwale Ojca,
z Matką Boską Anielską,
Królową nieba i ziemi.

Pewnie dlatego
z całej Polski szły rzesze pielgrzymów,
aby przypomnieć sobie
i przeżyć tę prawdę,
że życie nasze jest pielgrzymowaniem
do Matki Wniebowziętej, 
do nieba, gdzie Ojciec przygotował nam miejsce.

Każda z pielgrzymek jest dla mnie cudem
i każdy z pielgrzymów jest dla mnie 
znakiem wiary i tęsknoty 
za Matką Boga i naszą Matką, 
za innym życiem, którego oczekujemy.

Biały Ojcze,
Czcigodny Paulinie, Księże Czcigodny, 
Siostro Wielebna, Żołnierze Kochani, Pielgrzymi,
przecież to za gorąco, za gorąco Wam 
w tych strojach upiętych, 
w habitach, w sutannach, w mundurach. 
Żołnierze to Wy chcecie swoje święto 
świętować na Jasnej Górze?
 
Tak jest! 
To Was podziwiam i kocham! 
Przecież można inaczej?

Można, ale my pątnicy 
chcemy iść do Matki
w szatach naszego powołania. 
Niech się człowiek trochę zmęczy,
aby dusza była wybielona we Krwi Baranka.

Nie rozumiem Was,
nie umiem naśladować.
Podziwiam tylko niepełnosprawnych i ich opiekunów.
Tyle kilometrów prowadzicie wózki z chorymi,
przewijacie ich jak niemowlęta,
karmicie z troską matki. 
Podziwiam starszych, chorych idących po cud.
Podziwiam żołnierzy, lekarzy, pielęgniarki, młodzież, dzieci. 
Wy młodzi, jesteście dla mnie muzyką, 
radością, uśmiechem dla tego świata. 
Dlatego idziecie z nadzieją.

I skąd Wam to wszystko?
Wiem.
Inni jesteście niż ci, którzy czynią szkody i grzeszą.
Dlatego ludzie dają Wam noclegi, 
dach nad głową, dzielą się chlebem
i wodą czystą.
O sen zdrowy modlą się dla Was,
abyście nie ustali w drodze.
 
Przed Jubileuszem Zbawienia, 
przed rokiem dwutysięcznym uprzedziła Was 
na Jasną Górę Matka Boska z Nazaretu. 
A dlaczego jeszcze jedna Wędrowniczka?
Jeszcze jedna figura? 
Skąd przychodzi i po co?
 
Na prośbę Ojców Franciszkanów z Ziemi Świętej 
i Braci Mniejszych Kapucynów z Loreto 
wyrzeźbili figurę Dzieweczki z Nazaret 
Vinzenzo i Gregor Messnnar - ojciec i syn,
rzeźbiarze z Ortisei. 
Figura jest przepiękna.
Maryja jest po Zwiastowaniu. 
Jest Brzemienną.
Biegnie do Elżbiety (jak dziś w Ewangelii) 
i do nas wszystkich
przez góry.

Ogłasza światu, że:
,,Bóg uczynił nam wielkie rzeczy", 
że spełnił daną nam obietnicę, 
że Jego „Słowo stało się Ciałem 
i zamieszkało pośród nas". 
A ja - Służebnica Pańska, noszę Je.

Maryja ta Nazaretańska 
jest Królową nieba, mórz i ziemi,
dlatego ma welon niebieski jak niebo, 
płaszcz koloru złocistej ziemi 
i zielonkawą suknię, jak morze.

17 kwietnia 1998 roku 
Ojciec Święty Jan Paweł II
ukoronował Ją subtelnym diademem, 
z gwiazd dwunastu. 
Odtąd wędruje przez wszystkie kraje.
Modlą się przed Nią:
katolicy, prawosławni, protestanci, 
muzułmanie i niewierzący. 
Dziwne.

30 kwietnia 1999 roku 
Pątniczka z Nazaretu 
stanęła w Jasnogórskiej kaplicy - cudnie! 
jak Królewna przy Królowej,
a Ksiądz Prymas 
w uroczystość Matki Boskiej Królowej Polski 
zawiesił Jej srebrne serduszko, od Polaków 
i zawierzył los naszej Ojczyzny, 
Wędrującej Nazaretance.

„Opalona Cudzoziemko, 
Z dwoma warkoczami,
A znasz Ty zapach polskiej lipy,
Z miodem i pszczołami? 
Weź do domu nasze kłosy. 
Z chabrem, z rumiankami...
Gdy będziemy z Tobą w niebie,
Najpiękniejszy Kwiatku Ziemi,
Dokończymy Magnificat 
z Aniołami, ze Świętymi"  (ks. Tymoteusz, z Kalendarza SS. Loretanek na rok 2000).

W sierpniu, 
w uroczystość Matki Boskiej Wniebowziętej
nie sposób nie wspomnieć 
jeszcze jednego Pielgrzyma,
który wędrował przez naszą Ziemię
i mówił nam: Dzieci moje, miłujcie się!
Bóg jest miłością!

Płakaliśmy, śpiewaliśmy, 
krzyczeliśmy z radości.
Dzieciaki z Nim rozmawiały 
jak przyjaciel z przyjacielem. 
Zdawało się nam, że to teraz
odmieni się oblicze Tej Ziemi, 
że już „przyjdą nowi ludzie
jakich dotąd nie widziano" (por. Z. Krasiński), 
że to „z naszych ramion, czy tak, czy siak, 
wyrośnie Polska wolna jak ptak" (por. K. K. Baczyński).

O nie, Krzysiu Baczyński, 
jeszcze się długo nie spełnią 
Twoje słowa.
Nie!

,,No cóż, należymy do narodu,
którego losem jest 
strzelać do wroga z brylantów" (St. Pigoń).

Jeśli prawa nam nie staje, 
to jeszcze zostało przecież sumienie. 
Co winien ten, 
który daje mi chleb z polskiego pola,
a dziś nakryli mi go kirem. 
Mój ojczysty chleb niechciany! 
Zapomnieliśmy już ,,do kraju tego, 
gdzie kruszynę chleba
podnoszą z ziemi przez uszanowanie,
dla darów nieba, tęskno mi, Panie" (C. K. Norwid - Moja Piosenka) 
Mnie też jest tęskno.

„Polacy...
Nazwijcie wreszcie Polskę - Polską, a nie krzywdą, 
a miłość miłością". (K. K. Baczyński)
 
Modlił się Ojciec Święty w Radzyminie
tam, gdzie poległ ksiądz Skorupka, 
pośród snopów nie zebranych,
w sierpniu, przy miedzy. 
To na jego zawołanie:
Za Boga i Ojczyznę!
Stał się cud.
Dobrze, iż Polska zbudowała Mu pomnik.
Wreszcie!
„Im jedna szarża - do nieba wzwyż
i jeden order nad grobem krzyż"... 
„Czy nam postawią, z litości chociaż"... (K. K. Baczyński)

Przecież Krzysztof Baczyński, którego wiersze cytuję
zginął mając 23 lata,
największy z poetów minionego stulecia,
a jego żona Basia zginęła 
będąc w trzecim miesiącu ciąży.
Wyśnili sobie dziecko,,całe czerwone od krwi".

O Wniebowzięta,
o Powstańcza,
o Pielgrzymkowa!
"Nagnij pochmurną broń naszą, 
Gdy zaczniemy walczyć miłością". (K. K. Baczyński)

I jeszcze.
Gdy oglądaliśmy zaćmienie słońca 
my ludzie z wiedzą XXI wieku, 
zachowywaliśmy się jak tam z czasów, 
"gdy słońce było bogiem" (J. Parandowski).
 
Nie interesują mnie zdania wróżek, wróżbitów,
przepowiednie sekt, 
ale nie jest mi obojętne zdanie z ewangelii, 
że na końcu czasów:,,Słonce się zaćmi (samo) 
i księżyc nie będzie świecił". (por. Mk 13,24)

Wiem, że tak będzie, na pewno, 
bo to powiedział Pan.
Kiedy to będzie?
Nie wiem! 
I nie chcę wiedzieć!

Gdy czytałem dziś ewangelię o Zwiastowaniu 
i o Nawiedzeniu Świętej Elżbiety przez Matkę Bożą, 
to jest jedno zdanie,
które czyni mi wciąż niepokój: 
,,Duch Święty zstąpi na ciebie 
i moc Najwyższego Cię zacieni". (Łk 1,35)

Jak to jest z tym zaćmieniem, zaciemnieniem? 
Pomógł mi trochę w zrozumieniu tej tajemnicy 
Roman Brandstaetter swoim opisem Zwiastowania. Pisze o tym tak:
,,Miriam wyszła przed dom.. 
Usiadła przy drodze w pełnym słońcu.
Spojrzała w czyste niebo, 
błękitne, bez żadnej chmury...
Nagle poczuła na sobie cień, 
który ją coraz szczelniej otulał.
Otworzyła oczy i spostrzegła,
że pada na nią cienista smuga... 
Przecież na niebie nie było żadnego obłoku,
a mimo to cień padał od obłoku, 
sam cień był obłokiem...
cienisto obłocznym JESTEM, 
który wpłynął w krew Miriam...
aż do ostatnich granic Jej jestestwa...
Co Ci jest, Miriam?
Po Jej wargach i powiekach 
przesuwał się fioletowy cień" (R. Brandstaetter - Jezus z Nazaretu)
To ten Obłok,
który prowadził Izraelitów w czasie dnia 
i słup ognia,
który prowadził ich nocą.

Bardzo mi się podoba 
witraż w świątyni mojej parafialnej. 
Mówię to w Święto Wniebowziętej. 
Wniebowzięta jest w krakowskim stroju 
i we wianku z sierpniowych kwiatów.

Lubię taką Wniebowziętą.
„Bo moja matuś tak się stroiła. 
Dlatego kocham te stroje 
krasne i czyste, piękne i proste proste 
jak życie jest moje".

Poświęcę z radością i wzruszeniem 
Wasze wieńce i Wasze wianki
z polskich kwiatów 
i ten snop z kirem.
Może będzie dla kogoś wyrzutem sumienia. 
A to wszystko Wniebowziętej w podzięce.

I jeszcze wrócę do swojego domku na wsi, 
blisko taty i mamy kochanej,
którzy w Niebie już są 
od dawna przy Jej boku...
Z okna mojego widać daleko,
Ciebie, Matuchno kochana,
jak stoisz i parzysz z miłością i troską, 
w znaku fatimskiej Figury.
Wniebowzięta jest naszą patronką 
i opiekunką.

Więc wszystkich nas, 
o, Matko Boska Wniebowzięta,
Weź w swoją obronę...
Amen.


                               Copyright by Ks. Tymoteusz


sierpnia 11, 2023

Jezus chodzi po jeziorze - Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!

Jezus chodzi po jeziorze - Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!

Słowo Boże na dziś

Niedziela, 19 tygodnia Okresu Zwykłego
Mt 14, 22-33
Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym». 
.

Refleksja nad Słowem Bożym


Dzisiejsza Ewangelia ukazuje wspaniałe zawierzenie Piotra Jezusowi. Jest w tym coś fascynującego: mimo strasznej burzy, nie boi się opuścić łodzi i iść do Jezusa. Gdy tylko Go poznał, z właściwym sobie zapałem reaguje: “Panie, jeśli Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po falach”, a Jezus natychmiast rozkazuje: “Przyjdź!” Piotr wychodzi z łodzi i kroczy po wodzie, jak po twardej grudzie. Zawierza całkowicie Jego słowu. Kiedy jednak już przebył połowę drogi, wtedy nagle zwątpił, i przyszła pokusa – widocznie spojrzał na swoje stopy i w obawie, że oto znajduje się nad głębiną, dojrzał ruch fal – doszło do głosu codzienne doświadczenie, i w tej chwili zwątpił w moc Jezusowych słów, o czym dowiadujemy się chwilę później – Jezus ujmie go za rękę ze słowami: “Dlaczego zwątpiłeś człowieku małej wiary?” Kiedy zaczął tonąć, nie próbuje się już sam ratować, lecz woła: “Panie, ratuj mnie bo ginę”. W ten sposób wyraził swoją głęboką wiarę i ufność, jakby pragnął powiedzieć Jezusowi, że mimo chwilowego zwątpienia jednak nadzieję pokłada w Nim, w Jego słowie. Zawierzył i nie doznaje zawodu. Bezpieczna dłoń Jezusa przynosi mu ratunek.
Taka postawa, jak św. Piotra, powtarza się nieraz i w naszym życiu. Każdy z nas przeżywa trudne chwile i wydarzenia, które niszczą i odbierają siły; ogarnia nas często niepokój, zniechęcenie, czujemy się przygnieceni przez los, buntujemy się, wydaje się, że jesteśmy jak Apostołowie na łodzi, do której wlewają się strugi wody i grożą zatopieniem. I w takich chwilach może pytamy z wyrzutem: Boże, dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego to moje życie jest takie trudne, pełne cierpienia? Dlaczego mnie, Boże, opuściłeś? Takie wyrzuty może stawiamy Bogu, gdy przyszła nieuleczalna choroba, gdy naszych bliskich, przyjaciół spotkało jakieś nieszczęście, gdy zawodzą wszelkie ludzkie starania. Co więc w takiej sytuacji czynić? Jak się ratować? Chyba jeden jest ratunek wtedy: wyjść na spotkanie Pana i zawołać z głębi serca: Panie, ratuj, bo ginę; Panie, ratuj, bo ginie mój mąż, moja żona, mój syn, moja córka, mój przyjaciel. Trzeba podjąć szczerą pokutę i modlitwę o łaskę ratunku. Taka modlitwa jest pełna mocy. Ona jedynie może przynieść pokój, pewność i zaufanie. Przecież dla Boga nic nie jest możliwe; przecież jest to dłoń Tego, który woła: “Nie lękajcie się, odwagi, Ja jestem”. Stań więc przed Bogiem i wołaj z ufnością, a On na pewno cię nie zawiedzie. Uczyń tylko ku Niemu krok wiary, a On podejdzie blisko do ciebie.
Po drugie, uwierzcie, że nie wszystko jeszcze stracone. Choćby ciebie lub twoich bliskich spotkało wielkie nieszczęście, uwierz, że trudne doświadczenia, które przeżywasz, mogą stać się dla ciebie łaską i błogosławieństwem. Dzięki temu doświadczeniu pogłębi się twoja wiara, rozpali się nadzieja, a te trudne chwile, które przeżywasz, mogą cię zbliżyć do Chrystusa. A to już w dużej mierze zależy od twojej postawy. Przez te doświadczenia możesz jeszcze skuteczniej zbliżyć się do Boga, po warunkiem, że Mu zaufasz, że nie ulegniesz pokusie zniechęcenia i załamania. I to chyba jest najważniejsze, by nie ulec zniechęceniu w takich trudnych chwilach.
Błogosławiony Michał Kozal lapidarnie ujął jeden z tragicznych skutków groźnej choroby ducha, jakim jest zwątpienie i często powtarzał: “Wątpiący, zniechęcony, załamany człowiek staje się, mimo woli, sojusznikiem szatana”. Każda sekunda zwątpienia jest klęską. Człowiek przez swoją małoduszność: ja nie potrafię, ja nie chcę – oddaje się w ręce szatana. Jak długo się zmaga, tak długo szala zwycięstwa może być przeważona na jego stronę. Gdy w jego sercu zrodzi się zwątpienie, następuje klęska, wada otrzymuje sojusznika i dlatego ponosi zwycięstwo. Człowiek ciągle musi się zmagać, bo wielu wrogów czyha na moment jego słabości, na chwilę zwątpienia i załamania. W każdym z nas jest wiele wad, i zwycięstwo nad nimi w wielkiej mierze jest uzależnione od wiary w siebie i łaskę Bożą. Trzeba każdemu z nas, w obliczu tych zagrożeń, wielkiej wiary, by nie tylko ocalić siebie od zniechęcenia i załamania, ale też naszych bliźnich, którym trzeba dać świadectwo głębokiej wiary, że tylko Jezus przynosi wybawienie ze wszystkich naszych nieszczęść, w jakie popadliśmy wskutek naszej nędzy, winy czy też na wskutek złośliwości innych ludzi; tylko Jezus gwarantuje zwycięstwa nad wszelkimi wrogami, uzależniając je jednak od mocy naszego zawierzenia. Ta moc zawierzenia czyni człowieka niezwyciężonym.
Chrystus dziś chce nas wyleczyć z choroby zwątpienia; pragnie nas przekonać, że nigdy nie wolno stać się sprzymierzeńcem szatana. Kościół, wzywając nas do głębokiej wiary i zawierzenia bezgranicznego Chrystusowi, zwalcza zwątpienie, jako jedną z najgroźniejszych chorób ludzkiego ducha. Prośmy dzisiaj Jezusa obecnego pośród nas, aby nas ustrzegł od tej choroby zwątpienia, i prośmy o łaskę głębokiej wiary i bezgranicznego zaufania Jezusowi w każdej chwili naszego życia.

 Refleksja modlitewna

Pewnie i ja bym się bał, gdybym zobaczył Ciebie kroczącego po jeziorze.
Trudno byłoby tak po prostu uwierzyć, że to Ty.
Takie już mam bojaźliwe serce.
Ale dzisiaj pragnę usłyszeć, jak mówisz do mnie: 

To Ja jestem, nie bój się.
Nie musisz się bać, gdy Ja, twój Pan, jestem blisko.
Zawsze wyciągnę do ciebie rękę, uratuję cię z największej otchłani grzechu.
Zawsze będę szedł do ciebie po falach twojego wzburzonego czasami życia.
Obyś tylko Mnie zauważył i usłyszał: «To Ja jestem»”.

„On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się!”(J 6,20)
Tyle rzeczy ich przerażało.
Bali się szalejącej na jeziorze gwałtownej burzy.
Przerażał ich fakt, że w tej trudnej chwili Jezus pozostawił ich samych.

I wreszcie przerazili się niespodziewanie widząc Mistrza, kroczącego po wzburzonych falach.
A On rzekł: „Nie bójcie się!” i nagle ich niepokoje gdzieś znikły.
I mnie często przeraża wiele rzeczy i niespodziewanych sytuacji.
Przeraża mnie nieraz myśl, że nie podołam zadaniu, które stawia przede mną nadchodzący dzień.

Czuję się niepewnie słysząc w mas-mediach o szerzącej się w kraju przestępczości.
I wtedy – jak w czytanym dziś ewangelicznym opisie – zjawia się Jezus ze swoim uspakajającym: „Nie bójcie się!”
Wystarczy nieraz krótka chwila modlitwy, czasami konieczna jest Eucharystia, aby wrócił znowu spokój i abym znowu widział świat na różowo.
Jezus naprawdę jest ze mną zwłaszcza w trudnych chwilach mego życia.
On mnie naprawdę nigdy nie opuszcza.
Chwała Mu za to!

sierpnia 11, 2023

19. Niedziela Zwykła (A) - Moc wiary

19. Niedziela Zwykła (A) - Moc wiary

Żywioły takie, jak woda, siła wiatru, ogień, trzęsienia ziemi, potężne burze, tajfuny i cyklony - zawsze budziły lęk w człowieku. Człowiek od zarania dziejów zmagał się z żywiołami i siłami przyrody. Mimo wielkiego postępu - jak dotychczas, nie znalazł takiej siły, w której mógłby się oprzeć tym żywiołom. Nie ma takiego statku, który oparłby się wielkiej nawałnicy morskiej. Z żywiołem nie było i nie ma żartów.
 
Poganie często sądzili, że Bóg jest obecny w burzy, błyskawicy lub trzęsieniu ziemi: stąd czcili bogów słońca, ziemi, morza, wiatru. Już prorok Eliasz, żyjący w ósmym wieku przed Chrystusem, utwierdzał wiarę w jednego Boga, Stwórcę nieba i ziemi. "Pan nie był w wichurze, Pan nie był w trzęsieniu ziemi i w ogniu", nie utożsamia się z siłami przyrody, jest nad materią, ale jest wszędzie obecny. I Eliasz doświadczył tego, że Wszechmocny może być obecny "w łagodnym powiewie wiatru". Co więcej, jest to najczęściej stosowany przez Boga sposób obecności Jego majestatu w naszym życiu: kochająca i milcząca Obecność.

Można by się zapytać: "Kim jestem wobec Ciebie, Boże?" Artysta Michał Anioł na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej przedstawia palec Boży Stwórcy wyciągnięty ku chwiejnej dłoni pierwszego człowieka. Wyraża tym samym głęboką prawdę o wyjątkowym miejscu człowieka w dziele stworzenia z miłości. Jedynie człowiek, ten z fresku Michała Anioła, jest zdolny poznać swojego Stwórcę, jest w stanie odkryć i zrozumieć prawdę: prawdziwie - to jest mój Ojciec.

Przestać być człowiekiem to wielka przed Bogiem Stwórcą i przed ludźmi odpowiedzialność. Człowiek, który wyrzeka się tego, co jest w nim święte, który zamazuje w sobie obraz Boga, czyni się niezdolnym do tego, by po prostu być człowiekiem. Człowiek, który rezygnuje z prawdy o sobie zakorzenionej w Bogu - Stwórcy i Tajemnicy Chrystusa, zgadza się na niewolę, poddaje się wszystkim anonimowym determinacjom Kosmosu. Łatwo jest wtedy usłyszeć „małej wiary, czemuś zwątpił".

Wątpiącemu Piotrowi i zalęknionym uczniom daje Jezus nowy znak sprawia, że wiatr cichnie i ustaje burza na jeziorze. W ten sposób Jezus objawił swoją władzę nad żywiołem morskim, nad wiatrem przeciwnym i groźnymi falami. Jak Bóg Ojciec z Kaplicy Sykstyńskiej, tak Jezus na Jeziorze Genezaret wyciąga rękę i ratuje Piotra: „Małej wiary, czemuś zwątpił"... usłyszy naganę, gdyż siła wiatru była większa niż jego wiara, a zwątpienie pogrążyło go w wodzie. Zwątpienie podcina skrzydła i usuwa grunt spod nóg dlatego tak niekiedy ciężko jest człowiekowi wątpiącemu dojść do Boga. Pozostaje nam tylko wołać: „Panie, ratuj mnie!".

Doświadczenie Piotra wskazuje, w jaki sposób Bóg wychowuje nas do dojrzałości w wierze. Bywa niekiedy tak, że nasz postęp w wierze dokonuje się w naszym życiu w sytuacji granicznej, która wzywa nas do wzniesienia się ponad to, co ludzkie. Sytuacja Piotra może stać się i naszym udziałem. I nam może Pan kazać wyjść z życia spokojnego, bezpiecznego i niezagrożonego. Drogi Boże nie zawsze są ludzkimi drogami, nieraz prowadzą daleko poza granice, do których przyzwyczaiły się ludzkie oczy i ludzkie nogi. Wezwanie Boże może wykraczać poza doczesne struktury, może rozsadzać struktury i układy, do których przywykliśmy. I tu rodzi się niekiedy nasza małoduszność i niezrozumienie Bożej woli. Taka mała stabilizacja życiowa. Ludziom wystarcza ulica, stadion, dom... Przeraża mnie, że do wszystkiego można się przyzwyczaić i wszystko staje się koniecznością. Przeraża mnie, że można się przyzwyczaić do przelewu krwi, do procesów, głodówek, protestów, nałogów, kłamstwa i demagogii. Przeraża mnie taki stan, który staje się również przyzwyczajeniem. Natomiast wierzę w sens działania, pisania, niesienia otuchy, nadziei, gestu i wiary.

Kto nie ma wiary, nie przetrzyma burz, które przynosi życie. Niewierzący i nieszczęśliwy Nitzsche powiedział o niektórych współczesnych mu chrześcijanach:"Nie robią wrażenia, że są dostatecznie zbawieni". Nie widział mocnej wiary u chrześcijan, wiary mocnej i niezłomnej także w czasie burz. "W pomyślności łatwo jest dobrym być, w cierpieniu dają się poznać junacy" - powie poeta.

Gnębi nas kompleks Syzyfa. Jak długo jeszcze przyjdzie nam zaczynać od nowa. Tak jest z wiarą. Czasem jest potrzebny krzyk o ratunek wiary, szczególnie w gąszczu rozpaczy po stracie osób najbliższych, po ludzkich katastrofach, po moralnych krzywdach - jest potrzebny krzyk o cud, o ratunek. Chrystus zna moje niepokoje i te ścieżki i do wołających o litość powie: "niech wam się stanie według waszej wiary".

Wiara jest także, a może przede wszystkim zawierzeniem, wiernością Bogu, którego istnienie raz się uznało; wiernością Jego Słowu i naszemu oddaniu się Jemu. Jest to wierność w każdej chwili. To życie liczące się z Bogiem świadczy o tym, że moja wiara jako wyraz osobistej decyzji jest postawą całej osobowości, a nie tylko zewnętrznej deklaracji. Obserwując życie chrześcijan możemy zaobserwować pewne trud
ności naszej wiary. 
 
Wiara dlatego jest trudna, bo wymaga od nas: po pierwsze -  uznania czegoś czego nie można dotknąć. 
Ale to nie jest największa trudność. Wiara nasza ma największy słaby punkt, ponieważ zabiera za młodu mnie ludzki czas. A człowiek dzisiejszy jest skąpcem. I skąpstwem czasem obejmuje wszystko - Boga też. Dlatego są trudne praktyki religijne, bo nam się wydaje, że za znak krzyża, którego kiedyś nauczyła matka, trzeba teraz płacić haracz Panu Bogu i że Pan Bóg ma różne sposoby na opornych. Więc lepiej na wszelki wypadek być w porządku z Panem Bogiem. I zaczyna się wiarę traktować jako kontyngent, oddanie zboża dla państwa. Tak rozumie wielu ludzi. W Stanach Zjednoczonych rodzimy katolik uważa się w porządku, jeśli odda tamtejszemu proboszczowi czek na akcje charytatywne i skwitowana sprawa między mną a Panem Bogiem. Jakaś gwarancja zbawienia jest. A rodzimy katolik znad Odry i Wisły wykroi z ogromnej płachty rocznego czasu kilka godzin na Pasterkę, Rezurekcję i kiedyś tam jeszcze i odda systemem ratalnym Panu Bogu. Gdzież tu jest mowa o moim spotkaniu z Bogiem, o przylgnięciu do Niego.

Jeszcze inna trudność wiary naszej to wymaganie moralne. To trudne, nie wolno ci, nie wypada, nie godzi się i człowiek się zżyma i człowiek by wolał jakąś swoją drogą pójść. Taka jest niekiedy reakcja człowieka na Boże wymagania. Nie to, że nie wierzę, mnie się nie chce wierzyć. To zbyt trudne, zbyt wymagające.

Zresztą czy to nie przypomina słynnego Sienkiewiczowskiego "Quo vadis" - kiedy to Sienkiewicz wkłada w usta Petroniusza bardzo znamienne słowa. Otóż Winnicjusz zwraca się do Petroniusza, pełen zachwytu i entuzjazmu jak wspaniała jest religia chrześcijańska, że ty taki inteligentny i światły na pewno ją przyjmiesz. A Petroniusz odpowiada spokojnie i cynicznie: ja, ja jej nie przyjmę, choćby w niej tkwiła prawda i mądrość zarówno ludzka jak i boska. To wymagałoby trudu, a ja nie lubię się trudzić. To wymagałoby wyrzeczeń, a ja nie lubię niczego w życiu się wyrzekać.

Powiedzmy sobie szczerze: jesteśmy wszyscy dziećmi swojego wieku. Jesteśmy narażeni na jedną wielką chorobę - chorobę łatwizny życiowej, pójścia po linii najłatwiejszego oporu przez życie. Wiara nasza dlatego, że jest trudna, jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Zagraża jej wysoka fala. Tylko trzeba wiedzieć i ciągle wierzyć, że na tych wysokich falach od dwóch tysięcy lat stoi Chrystus. I nasze Credo nie może być wyizolowane z życia, nie może być zamknięte w świątyniach (to nie te czasy). Nie można z Chrystusa uczynić tylko pięknej postaci historycznej, którą z sentymentem wspominamy, ale która już nie jest obecna w aktualnym życiu. Ludzie z barokowego kościoła zepchnęli Chrystusa z naszego życia do historii... aby wejść tanio do Europy... A chrześcijanin, ubolewa, popłacze do następnej niedzieli...

Otóż Chrystus wchodzi w rzeczywistość. Przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o swoim Ojcu. Nauczyciel nie jest daleko. Nie zostawi nas samych w walce z falami zła. Twoja wiara musi być wiarą żywą, wiarą podobną do tej, która prowadziła Piotra do Jezusa. Sam musisz wybrać Jezusa jako Mistrza twojego życia. Im bardziej odczuwasz burzę dziejów, która się przewala przez ziemię, tym bardziej zdecydowanie masz wyciągnąć rękę do Pana i mówić: „Każ mi przyjść do Ciebie!. Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!". Amen!





sierpnia 11, 2023

Słowo Boże na dziś - Co znaczy pójść za Jezusem?

Słowo Boże na dziś - Co znaczy pójść za Jezusem?


 Piątek, XVIII tydzień zwykły

  Z Ewangelii według Świętego Mateusza (Mt 16, 24-28)


Jezus powiedział do swoich uczniów: 

Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim.


Refleksja nad Słowem Bożym

Dzisiejszy fragment Ewangelii przypomina mi stwierdzenie Pana Jezusa o tym, że wąska jest droga, która prowadzi do królestwa niebieskiego. Niełatwo jest zgodzić się na cierpienie. Człowiek często podświadomie wybiera to, co łatwiejsze i przyjemniejsze. Bóg chce mojego szczęścia, tak samo jak każdego innego człowieka. Szczęście nie oznacza jednak łatwizny ani samej przyjemności. Potrzebne nam są w życiu chwile przyjemne i gdy wszystko idzie jak z płatka. One jednak rzadko dają nam tyle, co trudności, które pokonujemy dzięki Bogu.

Bez krzyża i śmierci Jezusa nie byłoby zmartwychwstania. Jestem przekonany, że Bóg oszczędza nam wiele trudów i zabiera wiele krzyży (doświadczyłem tego nie raz); są jednak takie krzyże, na które pozwala, aby dać nam możliwość pójścia za Nim Jego drogą i pozwala nam wzrastać w życiu wiarą. Dobry Pasterz przyszedł, aby dać nam życie w obfitości (por. J 10,10). Nigdzie nie otrzymujemy tak wiele jak pod krzyżem Jezusa, choć jest on tylko przystankiem w drodze ku zmartwychwstawaniu. Możliwe, że bez krzyża jeszcze bardziej zapomnielibyśmy o Bogu, a przez to skazalibyśmy się na wieczną śmierć.

Spróbujmy dziś uwielbić Boga za nasz codzienny krzyż i prośmy Go, aby pomógł nam w jego podjęciu i pójściu za naszym Zbawicielem.

MODLITWA EWANGELIĄ DNIA - IŚĆ ZA JEZUSEM ZA WSZELKĄ CENĘ

‣ Zbliżę się do Jezusa, aby wsłuchać się w Jego słowa. Wie dobrze, że już od lat staram się chodzić za Nim. Chce mnie uchronić przed pokusą pozornego naśladowania Go.

▸ Faktyczne naśladowanie Jezusa sprawdza się przez to, że potrafię zaprzeć się siebie i nosić swój krzyż (w. 24). Co obecnie jest moim największym krzyżem? Czy pogodziłem się z nim? Jak sobie radzę z oporami wobec tego, co trudne?

Zwrócę uwagę na moje najsilniejsze życiowe przywiązania: do osób, rzeczy, opinii, pracy... Z czego nie potrafiłbym zrezygnować dla Jezusa? Jakiej straty obawiam się najbardziej?

▸ Jezus proponuje mi ćwiczenie: pomyśl, że osiągnąłeś wszystko, o czym marzyłeś, lecz za cenę duszy... Czy było warto?

▸ Czy nie dokonuję wyborów kosztem duszy? Co najbardziej niszczy moje życie duchowe? Jakie wybory w ostatnim czasie wzmocniły mnie duchowo, przyniosły mi pokój i radość?

▸ Jezus przypomina mi, że liczy się perspektywa wieczności. Każdy mój wybór życiowy ma swoje konsekwencje na wieczność: „Syn Człowieczy przyjdzie... i odda każdemu według jego postępowania" (w. 27). Jakie przeżycia budzi we mnie ta zapowiedź?

Uświadomię sobie, że moje życie zmierza ostatecznie do spotkania z Jezusem w wieczności. Co mogę powiedzieć o moim obecnym stanie duszy? Będę powtarzał dzisiaj: „Jezu, przygotuj mnie na spotkanie z Tobą".


sierpnia 11, 2023

19. Niedziela Zwykła (A) - "To Ja jestem, nie bójcie się!"

19. Niedziela Zwykła (A) - "To Ja jestem, nie bójcie się!"

Bracia i Siostry!

Zanim skomentuję główną scenę dzisiejszej Ewangelii, chodzenie Pana Jezusa po morzu, warto przypatrzeć się okolicznościom towarzyszącym temu wydarzeniu. Pan Jezus lubił spędzać całe godziny, zwłaszcza godziny nocne, na modlitwie. Również teraz wyszedł na górę, aby się modlić. W tym czasie uczniowie wsiedli do łodzi, żeby dopłynąć do miejsca noclegu. Niestety, na jeziorze rozszalała się burza: nie tylko że nie dało się dopłynąć do celu, ale sytuacja stała się dla uczniów po prostu niebezpieczna; podczas takiej burzy można było nawet utonąć.

Otóż pierwszym przesłaniem dzisiejszej Ewangelii jest pokazanie nam związku między modlitwą a miłością bliźniego. To nie przypadek, że Jezus zauważył zagrożenie, w jakim znaleźli się Jego uczniowie, właśnie podczas modlitwy. Przeżywał niepojęte dla nas zjednoczenie ze swoim Przed- wiecznym Ojcem i właśnie wtedy zobaczył, że uczniowie potrzebują pomocy. Bo w ogóle taka jest natura modlitwy: im bardziej modlitwa jednoczy nas z Bogiem, tym więcej rozszerza się nasze serce na potrzeby naszych bliźnich, tym wyraźniej potrafimy zauważyć bliźniego potrzebującego pomocy.

Bracia i Siostry, czyż nie wyrywa się z Waszych serc spontaniczne westchnienie: O, gdybyśmy umieli więcej i lepiej się modlić, z pewnością nie byłoby wśród nas tyle sobkostwa i egocentryzmu, o ile więcej kwitłaby miłość rodzinna i zgoda sąsiedzka, o ile mniej byłoby samotności i rozgoryczenia!

Zauważmy teraz drugi moment ogromnie ważny w dzisiejszej Ewangelii. Uczniowie byli daleko od Pana Jezusa, wypłynęli pod wieczór, teraz już było nad ranem. Ale to tylko uczniowie byli daleko, Pan Jezus był blisko, przyszedł im z pomocą w jednym momencie. I tak jest zawsze: ktoś czasem długo odchodził od Boga i zaszedł bardzo daleko od dróg Bożych. Ale Bóg nigdy nie jest oddalony od swojego stworzenia, On jest zawsze blisko, znaleźć Go można w każdym momencie, w każdej chwili można Mu się rzucić w ramiona i zostać przez Niego uratowanym.

Przejdźmy do głównego wydarzenia dzisiejszej Ewangelii. Oto Pan Jezus przychodzi uczniom na ratunek, a oni się przestraszyli. Dokładnie tak samo my się nieraz zachowujemy: boimy się, żeby przypadkiem Pan Jezus nas nie uratował. Wydaje nam się, że przecież to niemożliwe, żebym mógł się wyrwać z nałogu pijaństwa czy z innego nałogu, który niszczy moją wolność, albo żeby się dało ocalić jedność mojej rozbitej rodziny. A przecież u Boga nie ma nic niemożliwego. Czasem nasza małoduszność osiąga taki poziom, że Bóg przychodzi nam na ratunek, a my nie chcemy, żeby przychodził. Przyzwyczailiśmy się do świata, w którym panuje egoizm i śmierć. Pomieszanie dobra ze złem wydaje nam się czymś swojskim, dlatego boimy się Boga, boimy się prawdziwej miłości, wolimy naszą moralną byle jakość.

Uczniowie przestraszyli się tego, że Pan Jezus przyszedł do nich jako ktoś transcendentny wobec praw tego świata. Kiedy Go zobaczyli, jak idzie do nich po wodach jeziora, pierwszym ich odruchem było nieprzyjęcie do wiadomości tego faktu, choć widzieli to na własne oczy. Przestraszyli się, że to zjawa. Zapewne każdy z nas zareagowałby podobnie.

Postawmy sobie proste pytanie: Co oznaczał ten fakt, że Jezus przyszedł do swoich uczniów po wodach wzburzonego jeziora? Pierwsze wyjaśnienie tego faktu wynika bezpośrednio z samego tekstu Ewangelii: Jezus przyszedł do nich po prostu po to, żeby wyratować z burzy morskiej. Przy okazji dał nam sygnał, że Jego miłość do nas jest naprawdę wszech mocna i nie ograniczają jej nawet prawa przyrody. On może i chce być pomocą każdemu z nas zawsze, nawet w sytuacjach po ludzku beznadziejnych.

Warto tylko pamiętać o tym, że wszechmoc Boża względem nas zawsze jest pełna delikatności i miłości. Idealnie pokazuje to opis objawienia się Boga na górze Horeb. Prorok Eliasz otrzymuje pouczenie, że potęga Boża nie powinna mu się kojarzyć ani z huraganem rozwalającym góry i druzgocącym skały, ani z trzęsieniem ziemi, ani z ogniem, który wszystko pali i topi. Dopiero kiedy prorok usłyszał szmer łagodnego powiewu, zrozumiał, że jest to znak obecności Wszechmogącego Boga. Tak, bo swoją wszechmoc Bóg najpełniej przejawia w ten sposób, że kocha swoje stworzenie miłością pełną delikatności i czułości. Przyjście Pana Jezusa do uczniów, kiedy łódź ich miotana była falami morskimi, jest wzorcowym przykładem tej delikatnej i tajemniczej miłości Boga do człowieka.

Jest w scenie chodzenia Jezusa po morzu jeszcze ogromnie ważny wymiar symboliczny. Wody stojące symbolizują w Starym Testamencie śmierć, tak jak wody płynące są symbolem życia. Wodami śmierci były na przykład wody potopu. W czasach Noego ludzie zalali ziemię swoimi grzechami i prawie wszyscy się w tych swoich grzechach potopili. Wody potopu swoim śmiercionośnym działaniem tylko ujawniły tę śmierć, jaką ci ludzie już przedtem na siebie sprowadzili. Wodami śmierci, przed którymi Bóg ocalił swój lud, były również wody Morza Czerwonego. Do wód śmierci został wrzucony prorok Jonasz, żeby zaś ta symbolika śmierci jeszcze bardziej się uwyraźniła, czytamy w Księdze Jonasza, że prorok nie tylko został wrzucony do wody, ale jeszcze połknięty przez jakiegoś potwora morskiego. Okazuje się jednak - i to jest główne przesłanie opowieści o wrzuceniu Jonasza do wód śmierci - że nie ma takiej opresji, z której Bóg nie mógłby nas wybawić.

Symboliczne przesłanie wynikające ze sceny chodzenia Jezusa po wodach śmierci jest jeszcze głębsze. Jest to jakby prorocza zapowiedź tego, co się miało stać na Kalwarii. Oto sam Syn Boży przyszedł na ziemię, którą myśmy zalali naszymi grzechami. Po ludzku rzecz biorąc, było rzeczą niemożliwą, żeby ktokolwiek mógł uchronić się od śmierci grzechu: grzech zalewa bowiem całą ziemię. Uchronić się od śmierci grzechu było tak samo niemożliwe, jak to, żeby człowiek chodził po wodzie.

Ale oto stał się cud nad cuda: Syn Boży stał się jednym z nas i żył wśród grzeszników. Chociaż sam był bez grzechu, przyjął na siebie wszystkie ułomności wynikające z ludzkiej grzeszności; przede wszystkim zaś żył na naszej ziemi zalanej ludzkimi grzechami. Okazało się, że nie tylko nie utonął w ludzkich grzechach, ale przeszedł przez te wody grzechu suchą stopą. Przez całe swoje ziemskie życie był wypełniony całoosobową, najczystszą miłością do Boga i ludzi. Nawet podczas tego potwornego ataku, jaki siły zła podjęły przeciwko Niemu na Kalwarii, Jezus pozostał sobą, był kimś całkowicie i bez reszty kochającym Boga i ludzi.

W ten sposób wyjaśnia nam się pozornie tajemniczy epizod z Piotrem. Piotr, ażeby ostatecznie przekonać się, że to nie zjawa, że to naprawdę Pan Jezus, powiada: "Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie". Piotrze, żebyś ty wtedy wiedział, o jak ważną rzecz prosisz! Przecież Syn Boży przyszedł na naszą ziemię właśnie po to, żeby nas wszystkich uwolnić od wód śmierci, a nawet uzdolnić do przejścia przez nie suchą stopą.

Toteż nic dziwnego, że prośbę Piotra Jezus od razu wysłuchuje. Piotr wyszedł z łodzi i zaczyna iść po wodzie. Był blisko Jezusa i dlatego to było możliwe. Jeśli ja i ty będziemy blisko Jezusa, doświadczymy tego samego cudu, nawet gdyby przyszło nam znaleźć się w samym środku jakiejś burzy zła.

Patrzmy jednak, co dalej dzieje się z Piotrem. Uprzytomnił sobie, że to przecież burza morska, a on stoi na wodzie i ogarnęło go zwątpienie. I wtedy zaczął tonąć. Na szczęście był blisko Jezusa. Zawołał: "Panie, ratuj!" - i został ocalony. Wielka to pociecha dla nas grzeszników, że nawet jeśli czasem nasza słabość okaże się większa niż nasza wiara - Jezus nawet wtedy nami nie gardzi, lecz chce nam podać rękę i nas ocalić. Bylebyśmy starali się być blisko Jezusa.

I niech to będzie konkluzją tej naszej medytacji nad świętym tekstem Ewangelii: Zawsze starajmy się być blisko Jezusa, jak najbliżej Jezusa. Szczególnie Wam, Drodzy Bracia i Siostry, tego życzę. Amen.





Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger