stycznia 31, 2022

Święto Ofiarowania Pańskiego – Nauczycielka zawierzenia

Święto Ofiarowania Pańskiego – Nauczycielka zawierzenia
Liturgia Święta Ofiarowania Pańskiego opiewa wydarzenie, które miało miejsce czterdzieści dni po narodzeniu Pana Jezusa. Maryja i Józef przynoszą Jezusa do świątyni w Jerozolimie, by, jak mówi Ewangelista, „postąpić z Nim według zwyczaju Prawa” (Łk 2,27). Takie wydarzenia były na porządku dziennym w świą­tyni. A jednak tym razem było inaczej. O tej inności stanowią i Osoby, i sam akt ofiarowania. I one mogą nas wiele nauczyć.
W dawnej tradycji dzisiejsze święto nosiło nazwę: Matki Bożej Gromnicznej. Wskazywało w ten sposób na Maryję jako Tę, która staje w centrum uwagi Kościoła. Skorzystajmy z tej sugestii. Naj­pierw jednak odpowiedzmy na pytanie: czy tylko ze względu na tradycję zasługuje Maryja na szczególną naszą uwagę? Dlaczego w ogóle tyle się mówi o Niej, dlaczego właśnie Ją stawia się na pierwszym miejscu w tylu kazaniach?
Musimy pamiętać, że przepowiadanie jest częścią kościelnego nauczania. Nauczania, którego adresatami są ludzie, w ogromnej większości ci, którzy Boga szukają i do Niego wędrują po nie­łatwych ścieżkach świata. Celem ich, czy też naszym celem tego pielgrzymowania jest zjednoczenie z Bogiem. Jest więc to nasze życie zbliżaniem się do Boga, zacieśnianiem więzi z Nim. Powstaje więc pytanie: kto nas może tego najlepiej nauczyć, kto może być najlepszym przewodnikiem na tej drodze? Chyba tylko ten, a ra­czej Ta, która starała się zawsze być najbliżej Pana, której droga może być przykładem dla każdego z nas.
To, czego uczy nas dzisiaj Maryja, to postawa zawierzenia Bogu. Ale zawierzenia nie polegającego tylko na słownej dekla­racji, lecz na oddaniu siebie, całkowitym i bez żadnych zastrzeżeń. Oto Matka ofiarowuje swe Dziecię. To nie jest tak, jak w tylu sytuacjach z naszej codzienności, gdy coś komuś ofiarowujemy. Więź matki z dzieckiem jest jedyna w swoim rodzaju. Matka czuje wraz ze swym dzieckiem, kocha razem z nim i razem z nim cierpi, a nieraz jest gotowa poświęcić swe życie dla dziecka. Więź ta może być jeszcze spotęgowana, gdy matka kocha swe dziecko naj­czystszą miłością. Trudno przeczyć, że taka właśnie więź istniała między Maryją a Jezusem. I oto Maryja słyszy słowa: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz prze­niknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,34-35). Myślę, że i Maryi i nam nie było trudno przeczuć, co te słowa oznaczały, jaką zapowiadały przyszłość Jej Dziecku, a poprzez Nie Jej samej. A jednak Maryja nie wycofuje swego daru, nie wycofuje swej goto­wości i swego oddania. Podziwiamy wiarę Matki Jezusa, bo wie­my, jaka przyszłość miała być udziałem nie tylko Jezusa, ale i Jej samej. W momencie ofiarowania jednak Maryja nie wiedziała do końca, co by to miało być. Proroctwo Symeona, jak wiele innych proroctw, które znamy ze Starego Testamentu pełne było niewia­domych, co potęgowało jeszcze jego grozę. Nie boimy się tak bar­dzo tego złego, co nas czeka, jeśli wiemy, co to za zło. Tutaj była wielka, groźna niewiadoma. A mimo to Maryja nie wycofała swego "fiat", i nie uczyniła Bogu żadnych zastrzeżeń, ani w mo­mencie ofiarowania, ani, jak wiemy, nigdy później.
Popatrzmy teraz jak to wygląda w naszym życiu. Chrześci­janin jest wezwany do naśladowania Chrystusa, do kroczenia tą samą drogą, co On. A Jezus nie ukrywa, że jest to droga krzy­żowa, choć na pewno jakoś "rozciągnięta" w czasie: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24). Ten krzyż rzeczywiście do nas przychodzi pod różną postacią. Tyle, że nasza postawa wobec niego jakże bardzo się różni od postawy Maryi. Jesteśmy gotowi podjąć krzyż, jaki spotykamy na naszej drodze, ale nie każdy i nie zawsze. Chętnie też byśmy się tego naszego krzyża pozbyli, bo przecież „i nam się coś od życia należy”. Łatwo przy­chodzi nam zadeklarować gotowość do jego dźwigania, gorzej z wykonaniem tej deklaracji.
Życie nie jest łatwe. Łatwo natomiast zapomnieć o jego celu i o drodze do niego wiodącej. Łatwo się zagubić i właśnie dlatego potrzebujemy kogoś, kto by nas poprowadził, kto by nam przypo­minał o naszym celu, wreszcie kto by nam pomagał. Potrzeba nie tylko przewodnika, ale kogoś takiego, kto by miał do nas cierpli­wość, otoczył ciepłem i miłością, potrzeba kogoś takiego jak mat­ka. Jezus to wiedział i dlatego dał nam swoją Matkę, by była naszą Matką, byśmy mieli, do kogo się uciekać z naszymi potrze­bami. Dziś właśnie jest kolejna taka okazja, by sobie to uświa­domić.

W czasie liturgii chrztu rodzic zapala świecę od paschału, aby dar wiary w Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego nigdy nie zgasł w sercu dziecka, tak by

mogło ono pójść na spotkanie z Panem, kiedy przyjdzie w chwale, zgodnie z treścią przypowieści o pannach (zob. Mt 25,1-13). Zapalenie światła jest wyrazem przyjęcia zbawienia i wzrastania w nim, aby móc radować się podczas powtórnego przyjścia Zbawiciela.
Podczas obrzędu chrztu rodzic, trzymając w ręku zapaloną świecę, która będzie oświetlać życie dziecka, podkreśla własne zaangażowanie w wychowanie nowo ochrzczonego w świetle Paschy Pana.


Wy jesteście światłem

Zapalenie świecy oznacza dokonanie wyboru życia: jedynie Pan może oświecać nasze serce i określać motywacje towarzyszące naszym wyborom. Tylko On jest towarzyszem podróży oświetlającym całą naszą drogę. Zapalamy więc nasze świece podczas procesji, aby zaświadczyć przed światem, że tylko światło Chrystusa może nadać sens naszemu życiu. Kroczenie w świetle ma źródło w przekonaniu, że jesteśmy dziećmi światłości, jak mówi św. Paweł: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień (...) Przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa” (Rz 13,12-14).
Zapalona świeca, która oświetla drogę procesji wspólnoty, uwidacznia, jak Jezus Chrystus oświeca serca wierzących i rozprasza wszystkie ciemności.
Kościół w modlitwie po Komunii w czasie Mszy o świętych kobietach modli się: „Wszechmogący Boże, niech (...) działanie Najświętszego Sakramentu oświeci nas i zapali, aby płonęły w nas święte pragnienia (...)”. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego Kościół błaga, przywołując mocy Ducha Świętego: „Światłości najświętsza, serc wierzących wnętrza poddaj Twej potędze”; „Przyjdź Duchu Święty, napełnij serca swoich wiernych i zapal w nich ogień swojej miłości”. Zapalenie świecy wyraża rozbrzmiewające w duszy rozmaite uczucia, które łączy wspólny element: radość życia i radość z dawania życia.
W płonącym świetle zawarte jest pragnienie wzniesienia serca modlącego się ku Bogu i całkowitego zawierzenia się Temu, który jest jedynym gwarantem życia. Każda zapalona świeca jest wychwalaniem życia przez modlące się serce.
Zapalenie świecy jest znakiem, że Duch Boski ogarnia nas i ofiaruje nam możliwość świadczenia przed światem o potędze Najwyższego. Dlatego też zapalenie świecy staje się wyrazem naszego przekonania, że Chrystus oświeca całą naszą osobę, abyśmy mogli przez życie kroczyć z nadzieją, oczekując nadejścia dnia, który nie zna zachodu. 

 

stycznia 31, 2022

Homilia na Święto Ofiarowania Pańskiego – Przytulenie i ofiarowanie

Homilia na Święto Ofiarowania Pańskiego – Przytulenie i ofiarowanie


Kochani moi, 

po wysłuchaniu dzisiejszej Ewangelii rodzi się w moim sercu modlitwa i rodzi się takie oto rozważanie:

Mój Boże, już wiem, życie mnie tego nauczyło – szkoda czasu, by działać po swojemu. Chcę ofiarowywać Tobie wszystkie moje sprawy. Nie dlatego, żeby było mi łatwiej, ale ponieważ uwierzyłem w Twoją nieogarnioną miłość do mnie. I stąd moja odwaga. Moje życie jest w Twoich rękach.

Gdy słuchamy dzisiaj Ewangelii w wyobraźni pojawiają się dwa obrazy. Pierwszy oparty na następującym tekście: „Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu”. Oto Mesjasz wkracza do swojej Świątyni. Może to wyglądało mniej więcej tak: czterdziestodniowe Niemowlę niesione przez Józefa, a obok krocząca Matka Boża. I ten gest – podniesienie chłopca w górę, a w sercu pragnienie, by stało się własnością Boga. Ofiarowanie Bogu. Być może cichuteńko, razem, wypowiedzieli modlitwę, chociażby psalm, który przed chwilą śpiewaliśmy: „Bramy podnieście swe szczyty, unieście się, odwieczne podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały”.

Drugi obraz jest związany z Symeonem: „On wziął Je w objęcia”. Przytulenie Mesjasza. Może pocałunek. Może szeptem wypowiedziane słowa, które tylko serce, mocno kochające, jest w stanie wypowiedzieć. Scena pełna czułości, tym bardziej wymowna, że Symeon jest gotowy do odejścia z tego świata. Stąd należy się spodziewać, że jest w podeszłym wieku. Chciałbym, aby te dwie sceny, dwa znaki – stały się punktem wyjścia dla naszej refleksji nad Słowem Bożym.

Przytulenie mówi o bliskości. Jezus jest bardzo blisko ludzi. List do Hebrajczyków mówi o tym w taki oto sposób: „Jezus… przygarnia potomstwo Abrahamowe… musiał się upodobnić pod każdym względem do braci… w czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom”. Wymieńmy kilka przejawów bliskości Jezusa z ludźmi. Najpierw Jego solidarność z ludźmi ubogimi i doświadczanymi przez życie. Narodziny daleko od domu rodzinnego – w ubogiej stajence. Ucieczka i pobyt na obczyźnie – nie wśród swoich. Cisza Nazaretu – z pracą ciesielsko-stolarską. Działalność publiczna – z niezrozumieniem rodaków, niekiedy w głodzie, bez miejsca na spoczynek. Jezus przytula się – utożsamia, z tymi wszystkimi, którzy są w podobnej sytuacji. Dalej: Jezus przytula się do tych, których atakuje diabeł. Sam na pustyni, po czterdziestodniowym poście, kuszony przez złego ducha. A później przez swoją śmierć pokonał szatana. Jest blisko z tymi wszystkimi, którzy popełnili błąd życiowy i otwarli się na działanie złych duchów. Pragnie ich uwolnić od balastu udręczeń. Jest blisko z tymi, których złe duchy kuszą do wejścia na drogę grzechu. Chce dla nich być światłem i mocą, które pokażą drogę i dadzą moc do kroczenia Bożymi drogami. Wreszcie Jezus przytula się do chorych i cierpiących. W Ogrójcu – przeżywając przerażenie jest z tymi, których dosięgają rozmaite lęki. Przed sądami: Sanhedrynu i Piłata – jest z tymi, którzy przeżywają niesłuszne oskarżenia, niewinnie siedzą w więzieniach, są bici i sponiewierani. Niosąc krzyż jest z tymi, którzy cierpią – nieraz niewyobrażalne męki. Umierając, utożsamia z tymi, którzy odchodzą. Jezu, chcę dziś przeżyć Twoje przytulenie. Wiem – jesteś blisko. Tak dobrze mi jest w twoich ramionach. To nie jest tylko wiedza o bliskości z Tobą. To jest przenikanie miłości. Tak cudownie, że mnie kochasz!

Drugim obrazem, gestem, znakiem, który dziś do mnie tak bardzo mocno przemawia jest oddanie Bogu, ofiarowanie, przekazanie. Podjęcie decyzji: „Boże, nad tą sprawą, nad tą dziedziną oddaję Ci władzę. Pomóż mi. Sam nie dam rady”. Bóg bierze wtedy odpowiedzialność za człowieka. Nie zawiedzie. Naprawdę. Oto jeden z przykładów, który akurat sam przeżyłem. Pogmatwało mi się w życiu. Wszedłem na błędną ścieżkę. Dużo niepokoju i swoista bezradność. Będąc w jednym z sanktuariów Matki Bożej podjąłem decyzję oddania tej sprawy, zejścia z nieewangelijnej dróżki, Panu Bogu. Po półtora roku zauważyłem całkowite załatwienie mojej prośby. Inaczej, niż sam bym zaplanował. Bóg wybrał najcudowniejszy sposób wyjścia z grzesznej sytuacji. Ciekawe było dla mnie, że nie od razu pozbyłem się kłopotu. Trwało to trochę, ale jestem Bogu bardzo wdzięczny.

Oto inne zdarzenie. Księdza Józefa Tischnera dotknęła choroba nowotworowa. Podjął konkretne leczenie, które przyniosło ulgę. Niestety po pewnym okresie nastąpił nawrót choroby. Wiązało się to z dużym bólem. Wówczas cierpiący kapłan napisał tekst: Siostra Faustyna i Fryderyk Nietzsche. Pisze w nim o współodczuwaniu cierpień Chrystusa i o tworzonej w ten sposób wspólnocie z Nim. Pisze wprost, że można dokonać istotnego aktu ofiary i ofiarować swój ból Bogu za zbawienie świata. Ofiarować, to znaczy już się nim nie zajmować. To, co ofiarowane nie jest moją sprawą, lecz sprawą tego, kto dar otrzymał. Nie ból jest tu istotny. Istotna jest miłość, która dokonuje aktu ofiary. Człowiek zbawia się nie na zasadzie ilości przeżytego bólu, ale na zasadzie miłości, która uszczęśliwia i pozwala znieść ból. Bardzo trudną sytuacją, którą często spotykam, czy to w rozmowach duchowych, czy też w konfesjonale jest sprawa przebaczenia doznanej krzywdy. Wtedy konieczna jest decyzja woli uczyniona wobec Boga o przebaczeniu konkretnej osobie krzywdy. Tylko wówczas człowiek pozbywa się ciężaru, tego bólu, który bardzo obciąża. Jest to swoiste oddanie doznanej krzywdy Panu Bogu, by ją zabrał i serce uczynił wolne. Wiem, że te wymagania ewangelijne należą do najtrudniejszych. Ale Jezus tę sprawę stawia w wielu miejscach i to bardzo mocno. Jestem przekonany, że każdy borykający się z tym problemem może „podłączyć” się pod słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu: „Ojcze, przebacz im bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). I dzięki Jego łasce możliwe jest przebaczenie.

Boże, już wiem, życie mnie tego nauczyło – szkoda czasu, by działać po swojemu. Chcę ofiarowywać Tobie wszystkie moje sprawy. Nie dlatego, żeby było mi łatwiej, ale ponieważ uwierzyłem w Twoją nieogarnioną miłość do mnie. I stąd moja odwaga. Moje życie jest w Twoich rękach.

 



stycznia 29, 2022

4. Niedziela Zwykła (C) – Prawda i miłość

4. Niedziela Zwykła (C) – Prawda i miłość

Ukochani Bracia i Siostry! Oto wybrzmiały w kościele słowa Pisma św. Każdy z nas przyjął je jak gleba ziarno: stosownie do swej potrzeby jak i przygotowania. Ale wszyscy zapewne jesteśmy pod urokiem pięk­na hymnu o miłości, który św. Paweł wyśpiewał w Pierwszym Liście do Koryntian. Rzecz niezwykła: Korynt słynny był z tego, że jego mieszkańcy nie żyli na najwyższym poziomie moralnym. To tutaj właśnie sprowadzono ludzką miłość do odczuć tylko cie­lesnych. I takiemu społeczeństwu — tonącemu w erotyzmie — Apostoł Paweł głosi wzniosłą i duchową miłość, która „nie do­puszcza się bezwstydu" (1 Kor 13, 5).

Ten tekst znajduje się w wyborze fragmentów Pisma Św., któ­re mogą być czytane w obrzędzie sakramentu małżeństwa. Przy­znam się, że osobiście rzadko go wybieram. Czytam go, gdy znam osobiście nowożeńców i wiem, że naprawdę złączyła ich duchowa więź, która rokuje nadzieję, że ich uczucie przetrwa próbę czasu i będzie się rozwijać. Wprawdzie niemal wszyscy młodzi ludzie decydujący się na zawarcie małżeństwa mówią o swojej miłości, nie jest to jednak określenie jednoznaczne. Słyszymy je z estrady rozrywkowej, reklamuje się je w piosenkach szlagierowych, spo­tykamy je w tekstach sakralnych. Słowo to samo, ale przecież nie ta sama treść.

O jakiej miłości mówi św. Paweł? O najdoskonalszej. O tej samej, którą Chrystus Pan uczynił swoim nowym przykazaniem. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem" (J 15, 12). A umiłował nas naprawdę: „Jak mnie umiłował Ojciec, tak i ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej" (J 15, 9). Wytrwać w Jego miłości. To jest program i cel życiowy każdego z nas. Mówimy przecież, że Je­zus jest naszym Mistrzem i Panem. Chcemy pójść za Nim, chce­my Go naśladować. Ciągle więc trzeba nam wracać do tego we­zwania. I porównywać nasze sytuacje życiowe i nasze postawy z zachowaniem się Chrystusa, gdy przeżywał podobny los. Słysze­liśmy dziś o wydarzeniu w Nazarecie. Oto Pan Jezus odczytał urywek z księgi Izajasza: „Duch Pański spoczywa na mnie, po­nieważ mnie namaścił i posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwołał rok łaski od Pana" 4, 18). Przeczytał to tak, że nie było wątpliwości: mówił o sobie. Sam to potwierdził: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli" (Łk 4, 21). Dlatego oczy wszystkich w syna­godze były w nim utkwione. Ale zwyciężyła chęć odrzucenia. Oto mieszkańcy Nazaretu, jego znajomi i sąsiedzi nie uznali Go za Posłańca Bożego. Znamy to: „Żaden prorok nie jest mile wi­dziany w swojej ojczyźnie" (Łk 4, 24). Wyrzucili Go z miasta, chcieli strącić ze skały, tzn. zabić. Toż to był policzek i poniże­nie. Reakcja Zbawiciela? Przeszedłszy pośród nich oddalił się. Miłość cierpliwa jest i łaskawa.

Moi Drodzy! Ten policzek wróci potem jak gorzkie wspomnienie w Jego nauczaniu. „Jeśli Cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i dru­gi" (Łk 6, 29). Przyjdzie niebawem jeszcze jeden moment próby, gdy w czasie przesłuchania sądowego sługa nadgorliwiec sopoliczkuje Go dosłownie — oburzony, czy też udając oburzenie, bo mógł nie zrozumieć rzeczowych wyjaśnień, które Więzień składał przed Najwyższym Sanhedrynem. Zachowanie Zbawiciela? Nadsta­wia drugi policzek? Ale z jakim spokojem i godnością się broni: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli do­brze, to dlaczego mnie bijesz?" (J 18, 23). ...Miłość nie unosi się gniewem, nie pamięta złego (1 Kor 13). Nawet wtedy, gdy gwoź­dzie przytwierdzające do krzyża ranić będą boleśnie — potrafi modlić się za oprawców: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 24). Najbardziej wstrząsająca i zobowiązująca nas modlitwa naszego Pana. Miłość wszystko znosi... wszystko przetrzyma (1 Kor 13, 7). „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13).

Ale wróćmy – drodzy Bracia i Siostry – do tych dwojga, najczęściej bardzo młodych lu­dzi, którzy przychodzą z orszakiem weselnym do kościoła, by przed ołtarzem Boga żywego ślubować sobie wzajemnie miłość. Mają najczęściej dobrą wolę i traktują swoją przysięgę na serio. Dlaczego więc tyle mamy rozwodów? Statystyki mówią wprawdzie, że więcej jest małżeństw rozwiedzionych, które zostały tylko cy­wilnie zawarte. Do sądu jednak biegną — prosząc o rozwiąza­nie — także ci małżonkowie, którzy Pana Boga wzywali na świad­ka, że dotrzymają swej przysięgi religijnej, że się nie opuszczą aż do końca dni swoich. Więc jak to jest? Tak się przecież kochali, żyć bez siebie nie mogli. Starczyło tej miłości na kilka lat, nie­cały rok, czasem krócej.

Powiedziała mi kiedyś taka dostojna jubilatka, co to złote go­dy przyszła „zamówić": „Proszę księdza, my się teraz naprawdę bardziej i mocniej kochamy, niż wtedy, kiedy zaczynaliśmy życie małżeńskie". Czyż może być piękniejsze podsumowanie historii małżeństwa? Bo oto zakochanie się w sobie, oczarowanie wzajem­ne przemieniło się w miłość najprawdziwszą, którą jest wierność i troska o współmałżonka, ciągłe wychodzenie sobie naprzeciw, odgadywanie nawet myśli niewypowiedzianych, wspólne dźwiganie ciężarów życia, wspólne przeżywanie dni radosnych i dni smut­nych, wspólna troska o dzieci, wspólny niepokój i wspólne szczę­ście — wszystko razem. To jest tworzenie tej atmosfery, w któ­rej miłość jak kwiat wspaniały będzie miała szansę rozwoju.

A co mam powiedzieć tym wszystkim, co to trwają, bo duma nie pozwala inaczej i wstyd by było, powiedziało się przecież. Radzę tym wszystkim do swego pacierza dołączyć jeszcze jeden tekst. Ten właśnie, który mówiłeś, gdyś trzymał w swoich dło­niach jej rękę:

„Ja biorę cię za żonę

i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską

oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący". Nie ma takich napięć, zahamowań, zacietrzewień, rozgoryczeń i żalu, by nie można było wrócić do pierwszej miłości. Zawsze jest czas. „Miłość nie unosi się pychą... miłość cierpliwa jest, ła­skawa jest" (1 Kor 13, 4). Amen.

 

stycznia 22, 2022

3. Niedziela Zwykła (C) – Czym dla ciebie jest Słowo Boże?

3. Niedziela Zwykła (C) – Czym dla ciebie jest Słowo Boże?


 Drodzy Bracia i Siostry!

Jakże wzruszający jest fragment Księgi Nehemiasza. Na­tchniony autor pisze: lud zgromadził się jak jeden mąż i domagali się, by przyniesiono świętą księgę. I słuchali słowa Bożego od rana aż do popołudnia. Potem pokłonili się i upadli przed Panem na kolana, dotykając twarzą ziemi. Cały lud płakał, gdy usłyszał słowa świętej księgi.

Może ktoś pomyśleć: odległe to czasy, dalekie to ziemie. Dziś już chyba w żadnym kraju ludzie nie słuchaliby tak godzinami, na kolanach, ze łzami w oczach słów Biblii. Świat bardzo się zmienił.

To prawda, ale nie zmieniła się natura człowieka. Problemy tamtych ludzi były takie, przed jakimi staje każdy z nas: samotność, grzech, poszukiwanie Boga, pieniądze, seks, choroby. Skoro jednak byli to ludzie w istocie nam podobni, to dlaczego aż tak niezwykle poboż­nie się zachowali? Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny w jakim miało miejsce to wydarzenie. Naród izraelski był w niewoli i po siedemdziesięciu latach wygnania wrócił do ojczyzny. Żydzi odbudowali świątynię, ale wciąż byli nękani przez wrogów. Najważniej­szym problemem było to, że mury wokół Jeruzalem były ciągle zbu­rzone i miasto zdane było na łaskę i niełaskę wszystkich rabusiów pustynnych. Dopiero po latach życia w niepewności i zagrożeniu przybył do Jerozolimy Nehemiasz i z zadziwiającą szybkością wcią­gnął cały naród do pracy nad odbudową murów. Skończono ją w 52 dni. Odtąd Jerozolima mogła spokojnie patrzeć na swoich sąsiadów. Ale Nehemiasz wiedział, że same fortyfikacje nie obronią narodu. Dlatego zaczął odbudowywać nie tylko mur kamienny, ale starał się dźwignąć także twierdzę moralną. I z tego właśnie powodu przez tyle godzin, z takim namaszczeniem czytano publicznie słowo Boże.

Moi Drodzy!

Z jednej strony te wydarzenia to dla nas rzeczywiście odległa historia z dalekich stron świata, ale z drugiej czyż właśnie nie brak poczucia bezpieczeństwa jest jedną z naszych największych, współczesnych bolączek? Czy w miastach, miasteczkach, na ulicach nie czujemy się często zagrożeni? Nie ma dnia, by nie usłyszeć słów, że dziś to nawet strach z domu wychodzić. Ale nie tylko niebezpieczeństwo chuligańskiego napadu stanowi realne zagrożenie dla każ­dego z nas. Bowiem nawet ci, którzy mają mocne kraty w oknach, wynajmują ochroniarzy, są silni, sprawni i uzbrojeni zostają często okradzeni z tego, co było ich największym skarbem. Kraty i alarmy nie zabezpieczają przed rozbiciem rodziny, utratą ukochanej osoby czy pokoju serca. Ilu ludzi żyjących bezpiecznie w dobrobycie zma­ga się z depresją, bezsensem, często nawet rozpaczą. Znamienny jest fakt, że spośród wielu różnych zawodów, w najbliższych latach wzrośnie w naszym kraju zapotrzebowanie na psychologów.

Kiedy próbuje się odnaleźć przyczynę tego zjawiska wiele osób wskazuje na zubożenie społeczeństwa, brak pracy, życiowych perspektyw. Czy jednak zbyt łatwo nie pomija się faktu, że dziś miliony ludzi przyjmują za naczelną dewizę życia słowa: „robię to, na co mam ochotę i niech nikt mi się w moją wolność nie wtrąca?" Ludzie mówią: „dziś świat zwariował, kiedyś było więcej dobra, szacunku, kultury". Te same jednak osoby, kiedy sugeruje się im, by przestały siedzieć godzinami przed telewizorem czy komputerem, by myślały nie tylko o swoich zarobkach, te same osoby mówią, by się od nich odczepić, bo same będą decydowały o swoim życiu. No i decydują. O swoim życiu i o życiu innych.

Kiedy Żydzi odbudowali mury Jerozolimy nie zrobili hucznego festynu tylko postanowili słuchać Bożego słowa. Ten naród miał żywo w pamięci wydarzenia sprzed lat, kiedy ich miasto zostało doszczętnie zniszczone. Tamta klęska czegoś ich nauczyła. Czy nasze klęski, nie tyle te narodowe, ale te rodzinne, osobiste - rozwody, alkoholizm, narkomania dzieci i młodzieży niczego nie uczą? Czy naprawdę mamy prawo liczyć na to, że armia specjali­stów od ludzkiej psychiki, ludzi także nierzadko słabych i bezrad­nych w swoim prywatnym życiu, rozwiąże bezboleśnie problemy?

Jezus zapowiada dziś w synagodze, że to On jest tym, który więźniom głosi wolność. Więźniom grzechu, egoizmu, kariery, pieniądza, seksu. On niewidomym daje przejrzenie. Przywraca wzrok duszy tym, którzy przestali widzieć bliźniego i przyjaciela w mężu, matce, koledze z pracy. On uciśnionych czyni wolnymi. Właśnie tych, którzy mówią: nie daję rady, mam już wszystkiego dość, nie widzę w tym wszystkim sensu. Jezus dokonuje tego przez słowo spisane na kartach Biblii. Dlaczego więc Pismo święte, chy­ba dość powszechnie obecne w domach ludzi jest jednak ciągle dla wielu tylko ozdobą domowej biblioteczki czy regału?

Od pierwszych słów Księgi Rodzaju, aż po ostatnie z Apokalipsy Biblia opowiada o najprawdziwszej miłości. Co więcej, jako słowo Boże żywe i skuteczne, potrafi przemieniać głębię ludzkiego serca

i napełniać je rzeczywistym dobrem. Żadna inna książka z najpiękniejszą nawet poezją, żadna najlepsza powieść nie mają takiej mocy. Dlaczego więc tam, gdzie ludzie czekają na miłość, szukają jej, nie biorą do ręki właśnie Biblii? Może powodem jest to, że wiele osób ma bajkowe pojęcie miłości i takiej właśnie szuka w życiu - romantycz­nej, ciepłej, bezbolesnej, miłej. I dlatego, kiedy czytają na przykład w Piśmie świętym o grzechach, zdradach, wojnach, kiedy czytają twarde słowa Jezusa o krzyżu, o wyrzeczeniu się wszystkiego, o tym, że trzeba zostawić niekiedy najukochańszą matkę, że czasem trzeba wyłupić oko i odciąć rękę, by prawdziwie miłować, to ludzie ci nie widzą w tych słowach nic pociągającego. Co więcej, są niekiedy zgor­szeni, że w Biblii podejmowane są takie tematy. A przecież tu na zie­mi dotkniętej grzechem nie może być innej miłości jak ta, której zna­kiem jest krzyż, walka i ogień rzucony na ziemię przez Jezusa.

Jakże te święte teksty są często inne od wzruszających filmów, gdzie piękna muzyka, śliczni aktorzy i szczęśliwe zakończenia. Oglądamy je, wzruszamy się i potem nierzadko tęsknimy do takie­go kolorowego świata. I nie tylko fabularne produkcje mam na myśli. Nawet w dokumentach, dziennikarskich relacjach media pokazują świat fragmentarycznie, w odpowiednich ujęciach.

Niedawno odwiedził Polskę znany światowy aktor. Przyjechał z piękną żoną. Piątą żoną. Wizycie towarzyszyły czarujące uśmie­chy i podkreślanie tego, jak ważne jest rodzinne szczęście. „Co za miłość!" - można by powiedzieć. Tyle, że na przykład ani słowa nie wspomniano o cierpieniu dzieci z poprzednich małżeństw, któ­re pozbawione zostały wzrastania w atmosferze miłości swoich rodziców. Przy takim obrazie miłości lansowanym przez świat nie trudno potem o fałszywy jej obraz i pełne złudzeń oczekiwania. W jednym z czasopism dla kobiet ukazała się rada dla żon, co mają zrobić, kiedy w małżeństwie pojawiła się wrogość, niechęć czy nawet agresja. Brzmi ona tak: „Usiądźcie przy stole razem z mężem i dziećmi. Wspólnie powiedzcie im, że nie jest wam dobrze razem i dlatego chcecie się rozstać. Nie płaczcie i nie krzyczcie. Dzieci poczują się bezpieczniej, widząc, że kontrolujecie sytuację. Spokojnie porozmawiajcie o zmianach, np. o przeprowadzce lub o tym, co się stanie ze wspólnymi rzeczami". Tak sugeruje jedno z kobiecych pism. Prawda, że proste? I jakie humanitarne. Dzieci będą wniebo­wzięte. Domyślam się, jakie pytanie może się komuś nasunąć: Czy małżonkowie mają na siłę być ze sobą, skoro już się nie kochają? Czy taki dom bez miłości będzie dobrym środowiskiem dla wycho­wywania dzieci? Nie, taki dom nie będzie dobrym środowiskiem. Ale istnieje trzecia możliwość: zawalczyć o małżeńską miłość! Ile małżeństw zanim złoży sprawę o rozwód zdobędzie się na przeżycie wspólnych rekolekcji? Ile poszuka kapłana - rodzinnego duszpasterza, by pomógł im odnaleźć drogę porozumienia?

Biblia uczy miłości prawdziwej, Biblia taką miłość daje, ale trzeba o nią zabiegać. Znajdzie ją każdy, kto ze wszystkich sił jej pragnie. Przypominam to wszystkim, którzy mają w zwyczaju mówić: miłość była, odeszła, może wróci. A ja siedzę i czekam na nią, jakbym wyglądał ślepego ptaka, który być może przypadkiem wpadnie przez okno do mojego domu. Mówię to tym, którzy oglą­dają bajki o pięknych królewiczach i ich kolejnych żonach i wzdy­chają z zazdrością: „Tym to się trafiło szczęśliwe życie".

Biblia jest pełną realizmu księgą miłości. Może trudno ją czy­tać tym, którzy nie byli wychowywani przez ojca. Jeśli w ich życiu praktycznie obecna była tylko matka, to są oni często przyzwycza­jeni jedynie do pochwał, czekają na ciepło, pieszczotę, podziw. A słowo miłości Ojca niebieskiego jest dla nich obce i przyjmują je niekiedy z gorszącym zdumieniem. Wolą romantyczne filmy i peł­ne złudzeń internetowe znajomości. Potrafią powiedzieć współ­małżonkowi: „Już cię nie kocham". A przecież, jeśli ktoś mówi, że przestał kochać, nie kochał nigdy. Biblia uczy nas tego wyraźnie. Miłość nigdy się nie kończy, jest cierpliwa, nie zazdrości, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Teraz ktoś może powiedzieć: „proszę księdza, to są właśnie bajki". Nie, to nie są bajki. Ale, że mało jest takiej miłości to fakt. Jest jej mniej więcej tyle, ilu jest ludzi, ile rodzin, które siadają w domu i w skupieniu czytają Pismo Święte. Dlatego do wszystkich, którzy mówią, że wokół nas mało miłości, dobroci, którzy narzekają, że takie czasy złe nastały, Bóg mówi przez dzisiejsze czytania: sięgnij po biblię. Czytaj uważnie, wytrwale, a słowo Boże będzie niezdobytym murem warownym dla twojego szczęścia, dla szczęścia Twoich najbliższych. AMEN.


stycznia 15, 2022

2. Niedziela Zwykła (C) - Ewangelia radości

2. Niedziela Zwykła (C) - Ewangelia radości


Jezus na weselu w Kanie Galilejskiej wraz z ze swoją Matką i uczniami. Dzieli radość i szczęście z dwojgiem młodych ludzi, którzy rozpoczynają nową drogę życia. Znamiennym w tym wydarzeniu jest fakt, że Chrystus rozpoczyna swoją działalność publiczną i czyni pierwszy cud na godach weselnych. Rozpoczyna Zbawiciel od tego co uważane jest za rzecz mało ważną: związek dwojga ludzi i cudowna przemiana wody w wino. Rozpoczyna Chrystus od tego co można by nazwać „teologią rzeczywistości życiowej”. Małżeństwo i naturalne Boże dary podnosi do rangi nadprzyrodzonej, aby je uświęcić.

Chrystus przyjął zaproszenie na wesele młodych ludzi, nie odmówił im. Widział bowiem w małżeństwie wielką tajemnicę i świętość. Dla Niego małżeństwo ma znaczenie bardzo głębokie: jest zadatkiem wieczności. „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19,6). Nie ma niczego i nikogo, kto mógłby to małżeństwo rozerwać na tym świecie, ma ono trwać zawsze, aż do śmierci i dalej w wieczności.

Nic więc dziwnego, że Jezus przyjął zaproszenie na gody weselne w Kanie. Cud, który uczynił, był prawdziwym znakiem i symbolem nowego życia i nowych czasów, które On zapoczątkowuje. Woda zamienia się w wino, w symbol radości i szczęścia. Chrystus Pan przychodząc na świat i głosząc Ewangelię o Królestwie Bożym rozpoczyna nowa erę – erę radości. Jak zapowiadał prorok Izajasz: „Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele” (Iz 9,2).

Chrystus Pan rozpoczynając nową erę, nie wymaga od nas abyśmy rezygnowali z radości i korzystania z pełni życia. W Nim jest najwyższa afirmacja życia. Tylko człowiek, żyjący pełnią życia, czyli żyjący życiem nadprzyrodzonym i ziemskim,  przezwycięża w sobie i wokół siebie smutek ogarniający świat. Człowiek żyjący pełnią życia to święty. I tutaj dotykamy problemu dzisiejszego świata, który uważa że świętość zabiera człowiekowi radość. Żyjemy bowiem w świecie, w którym świętość Boga i świętość do jakiej jest wezwany każdy człowiek nie są radością, szczęściem, ani celem dla wielu ludzi. Dzisiaj ludzie zaślepieni są wizją człowieka silnego, zdrowego, bogatego, sprytnego, o atrakcyjnym wyglądzie, zawsze młodego, zawsze uśmiechniętego, żyjącego tak jakby Bóg nie istniał, żyjącego dla siebie, człowieka sukcesu. I każdy z nas niejako podświadomie czuje się wplątany w to zawirowanie świata i stara się odrzucić ową świętość, jako nie osiągalną dla niego i zabierająca radość życia. Chrystus Pan jednak niczego nam z życia nie zabiera, a nawet poucza przez św. Pawła: „co szlachetne - zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” (1 Tes 5,21-22). Świat z jego dobrami jest darem Bożym. I życie jest darem. A daru nie wolno odrzucać, nie wolno lekceważyć. Z daru życia trzeba nam korzystać zgodnie z wolą ofiarodawcy.

Zadziwiające jest, że w dzisiejszych czasach istnieje taka dziwna pokusa, zniszczenia wszystkich darów Bożych. Bóg jednak staje na ich straży i woła: „nie zabijaj” – to znaczy nie niszcz tego wszystkiego. W dzisiejszym wydarzeniu w Kanie Galilejskiej podnosi miłość mężczyzny i kobiety do rangi sakramentu. Stając na straży tego wszystkiego, Bóg chroni istniejąca w tym wszystkim radość.

Korzystajmy z życia, które daje na Chrystus. Nie korzystajmy z życia jak złodzieje, podkradający się w nocy do zamkniętego ogrodu – i kosztujący owoce przyprawione smakiem zakazanym. Przed Bogiem i na Jego oczach kosztujmy dary Jego ogrodu. Radujmy się tym wszystkim, co Bóg dał nam dla naszej radości na świecie. Nie bójmy się świętości życia i płynącej z niej radości.

Chrystus Pan cudem przemiany wody w wino ukazuje cud życia i radości. Wskazuje przez to na jeszcze większy cud, który dokona się w Wieczerniku i poprzez pokolenia będzie się dokonywał na ołtarzach całego świata: na cud przemiany wina w Jego Najświętszą Krew, która będzie przelana na odpuszczenie grzechów. I to będzie największa radość dla wszystkich.

stycznia 15, 2022

2. Niedziela Zwykła (C) – Zaprosić Chrystusa do siebie

2. Niedziela Zwykła (C) – Zaprosić Chrystusa do siebie

Przy drodze z Nazaretu do Jeziora Tyberiadzkiego, wśród drzew oliwkowych i granatowców, wśród pól pszenicznych i jasnych pagórków, nawodniona jedynym źródłem – Kana Galilejska, która na zawsze pozostanie mieściną ewangeliczną.

Święty Jan Ewangelista uwiecznił ją przez najbardziej uroczą opowieść o weselu w Kanie. Zwięzłość i prostota, przejrzystość stylu i naturalność gestów dają sugestywny obraz wiejskiego wesela, na które wszyscy czują się zaproszeni.

Odnosi się wrażenie, że to Matka Jezusa opowiada o tym wydarzeniu, o którym słyszeliśmy przed chwilą w Ewangelii. Opowiada je tak, jak je przeżywała – w najdrobniejszych szczegółach.

To Maryja dostrzegła, że zabrakło wina. To ona, pragnąc zaoszczędzić wstydu młodej parze, ośmiela się zwrócić do swojego Syna, przybyłego również na to wesele: „Synu, wina nie mają”. To Ona wreszcie wydaje polecenie służbie weselnej, dogląda przygotowania stągwi, by były napełnione po brzegi,przygląda się staroście weselnemu kosztującemu wino i zachowuje w pamięci wszystkie te sprawy.

Moi Drodzy!

To ewangeliczne wydarzenie miało miejsce na samym początku publicznej działalności Jezusa. I tutaj Jezus po raz pierwszy objawił swoją nadzwyczajną, boską moc. Oto Pan Jezus, tak jak Jego Matka, został zaproszony, aby wziąć udział w uczcie weselnej.

Po raz pierwszy Pan Jezus jest zaproszony pomiędzy ludzi i Jezus przyjmuje to zaproszenie, przebywa z nimi, rozmawia, uczestniczy w ich radości – wszak zaślubiny, to moment radosny, ale także Jezus uczestniczy w ich trosce i aby zapobiec tej trosce, czyni znak, pierwszy cud w Kanie Galilejskiej.

W ten sposób Pan Jezus wszedł między ludzką codzienność, tak pełną zaskakujących niespodzianek.

Ta moc i chwała Chrystusa będzie się przejawiała w całej Jego publicznej działalności, w codziennym Jego trudzie niezmordowanego nauczania, uzdrawiania ludzkich ciał i dusz, pochylania się nad ludzkimi biedami i słabościami.

Moi Drodzy!

Pan Jezus, w czasie swej publicznej działalności, będzie szereg razy zapraszany przez ludzi. I będzie przyjmował ich zaproszenia, będzie z ludźmi przebywał, będzie zasiadał do stołu i rozmawiał.

Wypada nam jednak przedłużyć linię wydarzeń, bowiem Jezus Chrystus jest ciągle, po dzień dzisiejszy zapraszany przez poszczególnych ludzi, przez poszczególne wspólnoty ludzkie. I nie ma na świecie osoby, która miałaby tyle zaproszeń. Co więcej – należy stwierdzić – że Jezus Chrystus te nasze zaproszenia przyjmuje, jest z poszczególnymi ludźmi, przebywa wśród nas, przybywa do nas.

W ciągu swego ziemskiego życia, Jezus był niejako ograniczony miejscem i czasem. Natomiast po Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu, po ustanowieniu sakramentów św., a zwłaszcza Sakramentu Eucharystii, Jezus Chrystus w sposób nowy może być Gościem wszystkich ludzi, którzy Go zapraszają. Powiedział przecież: „Kto mnie miłuje, umiłuje go Ojciec mój i do niego przyjdziemy i mieszkanie u niego uczynimy”.

Drogi Bracie i Siostro!

Tak już jest z natury, że serce człowieka nie znosi pustki! Serce człowieka, serce moje i twoje jest jak Kana Galilejska, do której Pan Jezus chce i powinien być zaproszony. Dlatego Pan Jezus narodził się w betlejemskim żłobie, i po to rodzi się na Ołtarzu w czasie każdej Mszy Św., aby zagościć w naszych sercach, aby w nich zamieszkać na stałe, na zawsze. Czeka tylko na nasze zaproszenie!

A co to znaczy zaprosić Jezusa do siebie? Zaprosić Chrystusa do siebie, to znaczy: żyć na co dzień treściami Bożego Narodzenia, tymi treściami, które może nieco za wiele ustrojone zostały – jak ta choinka – obyczajami i tradycją i dlatego – być może – nie są przez niektórych ludzi właściwie dostrzeżone, właściwie odczytane i docenione. A nam trzeba po prostu bardziej poznać, pokochać i nauczyć się Jezusa Chrystusa; trzeba nam przybliżyć się niejako ku Niemu, i iść krok w krok za Nim, naśladować Go, być z Nim w łączności i stałym kontakcie.

Zaprosić Chrystusa do siebie, to znaczy również i przede wszystkim korzystać ze środków łączności z Nim, a pozostawionych przez Niego nam, do naszej dyspozycji – są to: modlitwa, ta intymna rozmowa z Bogiem, sakramenty święte, a w szczególności Sakrament Pokuty i Eucharystii. I mamy to czynić w różnych sytuacjach naszego życia, zwłaszcza wtedy, gdy nam trudno żyć, gdy już sił brakuje, aby dalej iść, kiedy narośnie spraw i problemów nie do rozwiązania, gdy zawiedzie wszelka ludzka logika – właśnie wtedy do „naszej Kany Galilejskiej”, w naszą codzienność, zaprośmy Chrystusa wraz z Jego Matką i prośmy o cud przemiany naszych serc, naszego życia.

Niech więc na drodze naszego życia, naszej codzienności, będzie nam pomocą Maryja z Kany Galilejskiej, która matczyną intuicją wyczuła grożące upokorzenie gospodarzy wesela i skutecznie zaradziła mu, zwracając się do swojego Syna o interwencję. Niech Ona, tak jak wtedy, stanie i dzisiaj na naszej drodze życia i jak dobra i zatroskana Matka niech nas prowadzi do Jezusa, swojego Syna. Bo tylko On ma moc dokonać w nas cudu przemiany. Pozwólmy Mu w nas działać – działać mocą Jego łaski. AMEN. 

 

stycznia 08, 2022

Homilia na Święto Chrztu Pańskiego (C) – Powróć do Chrztu świętego

Homilia na Święto Chrztu Pańskiego (C) – Powróć do Chrztu świętego


Było to nad Jordanem, gdzie Jan nauczał i udzielał chrztu. Któregoś dnia Chrystus, Mesjasz, Syn Boży, zrodzony z Dziewicy, pokornie staje w jednym rzędzie z grzesznikami, aby przyjąć chrzest Janowy. Niewinny, bez grzechu, nie musiał tego czynić. Ale czyni to z miłości do człowieka, którego pragnie zbawić. Jeszcze brzmią nam w uszach słowa anioła wypowiedziane w Noc Betlejemską do pasterzy i do każdego z nas: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida, narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz. Pan" (Łk 2, 10-11). Jako Zbawiciel bierze na siebie ciężar grzechów całego świata, by
zanieść go aż na Golgotę. Staje pokornie w wodach Jordanu przed tym, który mówił do zebranego tłumu: „Ja was chrzczę wodą, lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem" (Łk 3, 16).

Co nam zostało z tego ognia? Takie pytanie warto sobie dziś postawić. Wszak jesteśmy ochrzczeni, wpisani do księgi metrykalnej, nadano nam imię, a może dwa imiona, przygotowano białą szatę, świecę chrzcielną. I co z tego nam zostało? Może jako ojciec nie chcesz pozwolić na to, żeby swoje dziecko ochrzcić, żona twoja też nie praktykuje, ale babcia nalega, by ochrzcić dziecko. Dlatego jedziesz do sąsiedniego kościoła, dla świętej zgody. I postępujesz dla tradycji i pewnie wiary zabobonnej. A czasem kłócisz się z proboszczem w kancelarii, który nie może się zgodzić na twoją kandydaturę ojca chrzestnego. Bo wskazany przez ciebie ojciec chrzestny nie praktykuje, nie żyje w sakramentalnym małżeństwie, a może będąc na Zachodzie wypisał już z Kościoła, by nie płacić podatku kościelnego. „Ale ksiądz proboszcz jest nietolerancyjny - powiadasz - ksiądz nas odpycha od Kościoła". A proboszcz odpowiada: „To nie ja wypędzam pana z Kościoła, to pański brat sam, dobrowolnie i świadomie oddalił się od Kościoła".

A przecież przed laty został ochrzczony. Co nam zostało z tego ognia?

Tajemnica Chrztu Pańskiego powtórzyła się podczas misterium naszego Chrztu św. Przez Chrzest św. zostaliśmy poświęceni na własność Trójcy Przenajświętszej i weszliśmy we wspólnotę z Ojcem i Synem i Duchem Świętym, a jest to wspólnota miłości, wspólnota z Bogiem przez Chrystusa w Duchu Świętym. I właśnie z udziału w tej wspólnocie wypływa obowiązek dążenia do świętości. Bez tej świadomości trudno stać się chrześcijaninem. Mówisz: „Zostałem ochrzczony, więc jestem chrześcijaninem, chodzę do kościoła". A Ewangelia poucza o Duchu, o wierze, o wodzie, o Chrzcie św. Chrześcijaninem staję się przez wiarę i chrzest. Chrzest bez wiary nie wystarczy. Nad każdym z nas wtedy „otwarły się niebiosa" i zostaliśmy ogarnięci nieskończoną miłością Boga. Staliśmy się przybranymi dziećmi Boga. Nad Jordanem „otwarło się niebo i zabrzmiał głos Ojca: to jest mój Syn umiłowany. Jego słuchajcie" (por. Mk 9, 6).

„...Jego słuchajcie". Być posłusznym Bogu to nic innego jak tylko uwzględnić Jego obecność i reagować na nią. Człowiek, który nie chce być posłuszny, jest jak ten, który zamyka oczy i chce iść przez las czy przez miasto. Jest oczywiste, że będzie go to drogo kosztować. Święty Łukasz zauważył, że w chwili, kiedy Jezus się modlił „otworzyło się niebo" (Łk 3, 21). Nam, którzy otrzymaliśmy Chrzest z wody i Ducha, czyż to nie modlitwa jest najbardziej potrzebna, abyśmy odzyskali świadomość naszego synostwa? Jestem dzieckiem Boga... Mogę do Niego mówić Ojcze!

Chrystus, który stale we Mszy św. ofiaruje się swojemu Ojcu, nie chce być sam. On chce naszej wspólnoty, naszej Komunii, a także naszej ofiary.

Ośmioletni Michał napisał do mnie: „Choruję na zanik mięśni, nie chodzę wcale, ale umiem czytać i pisać. Byłem już u I Komunii św. i często przyjmuję Pana Jezusa. Bardzo proszę o przyjęcie mnie do Apostolstwa Chorych, bo chciałbym swoje cierpienia ofiarować za Kościół i świat".

Chrzest jest tylko wstępem, początkiem drogi, ukazaniem Bogu gotowości serca, za którą musi nastąpić wypełnienie tego, co przy Chrzcie przyrzekamy Bogu.

Czy to nie wspaniałe, że tak bardzo pomogliśmy naszym braciom i siostrom w Armenii? Jakże imponuje nam entuzjazm pierwszych chrześ­cijan. Piotr jest pełen radości, że może udzielić Chrztu Korneliuszowi i jego rodzinie, „bo w każdym narodzie miły jest Bogu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie" (Dz 10, 35).

Podczas tej Mszy Św., obecny wśród nas Chrystus, ten sam, który nas ochrzcił „ogniem i Duchem" - pyta nas dzisiaj o wierność danym kiedyś przyrzeczeniom. Każdego dnia zadaje nam to samo pytanie.

Niedawno podczas mojej posługi w Hospicjum otrzymałem od lekarza adres i numer telefonu człowieka, do którego należało pójść. W godzinach wieczornych zadzwoniłem do żony chorego, by zapowiedzieć swoje przyjście. „Ależ proszę księdza, mój mąż nie praktykuje od wielu lat, nie wiem, czy on zechce księdza przyjąć - odpowiada żona - może by ksiądz przyszedł tylko porozmawiać". Pytam: „Czy pani mąż jest ochrzczony?" „Ależ tak - był u Komunii Św., mamy ślub kościelny". „Bardzo proszę - nalegam - przygo­tować stół z białym obrusem, krzyżem i świeczkami". „Proszę księdza, maleńki stolik przygotuję w hallu, bo co by mąż na to powiedział". Następnego dnia o oznaczonej godzinie dzwonię do drzwi. W jednej ręce trzymam bursę z Panem Jezusem, a w drugiej różaniec. Żona otworzyła drzwi, przedstawiła mi pielęgniarki, które już zdążyły obmyć chorego. Wchodzę do pokoju chorego z lękiem, a tymczasem chory wita mnie nadzwyczaj serdecznie: „Dobrze, że ksiądz przyszedł, ja już tak dawno czekam na księdza". Wzruszająca rozmowa zakończyła się absolucją sakramentalną, a potem w towarzystwie żony i pielęgniarek udzieliłem choremu na jego życzenie Sakramentu Chorych i Komunii św. Już dawno nie uczestniczyłem w tak wzruszającej liturgii, w której Chrystus pochyla się nad człowiekiem, aby mu pomóc. Przy pożegnaniu usłyszałem: „A kiedy ksiądz przyniesie mi znowu Pana Jezusa?"

Święty Augustyn powiedział kiedyś: „Tak późno Cię ukochałem, Miłości moja nieskończona".

Znamy datę naszych urodzin, a czy jest nam znana data naszego Chrztu? Wtedy zostaliśmy dziećmi Boga i weszliśmy do wspólnoty Kościoła. Czy nie warto tę rocznicę uczcić przez przyjęcie Tego, który jest naszym Zbawicie­lem?


stycznia 08, 2022

Homilia na Święto Chrztu Pańskiego (C) – Ty jesteś moim Synem

Homilia na Święto Chrztu Pańskiego (C) – Ty jesteś moim Synem


Za nami już radosne przeżycia Bożego Narodzenia, Nowego Roku, Trzech Króli, podczas których żywiej bije serce. Został we wspomnieniach blask świateł choinki, stół wigilijny, kawałek ludzkiego serca podanego z kruszyną opłatka. Nade wszystko zaś pozostała w nas i wciąż żyje ta prawda, że Słowo stało się Ciałem zamieszkało między nami, a my oglądaliśmy Jego chwałę. Oglądaliśmy, choć Boga nikt nigdy nie widział. A my z łaski Boga widzieliśmy — z Maryją i Józefem — Niemowlę leżące w żłobie, gdyż nie było dla Niego miejsca bardziej godziwego; pasterzy oddających pokłon; kłaniających się Mędrców ze Wschodu i szalejącego Heroda, drżącego o swój stołek. Widzieliśmy i wciąż widzimy oczyma wiary, że Ten, który przyszedł, nie może być tylko dodatkiem do życia, efektownym ozdobnikiem, po który czło­wiek sięga od przypadku. Widzieliśmy po raz kolejny, pośród bożonarodzeniowych radości, że Bóg się objawia nam po to, by bez reszty wypełnić nasze życie. Zawsze wzrusza w tym miejscu swoją odwieczną prawdą mszalna prefacja z okresu Bożego Na­rodzenia: „Albowiem przez tajemnicę wcielonego Słowa zajaśniał oczom naszej duszy nowy blask Twojej światłości, abyśmy pozna­jąc Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umi­łowania rzeczy niewidzialnych". Dać się unieść, porwać, poddać Duchowi Świętemu, choć nuży nas życie, męczą ludzie i ciś­nie ku ziemi grzech. Dać się porwać, bo rodzący się wciąż w nas Chrystus „udzielił nam na nowo światła swojej nieśmiertelności", czyli uzdolnił do pojmowania spraw, po ludz­ku sądząc, niepojętych. Takie oto wspaniałe treści stały się nam bliższe w to kolejne Boże Narodzenie! Nieśmiertelny Bóg rodząc się jako słabe Dziecię czeka na miłość i tę miłość w nas, ska­mieniałych, wyzwala. Obyśmy pozwolili dać Mu się porwać w całości, nie chowając niczego dla siebie, a wszystko w Bogu znajdując. Oby potrafili takie niepodzielone serce umieć przynieść Temu, który w swoim Synu poświęca dla człowieka wszystko.

Pójdźmy za myślą czytań przeznaczonych na dzisiejsze święto Chrztu Chrystusa Pana, by zobaczyć wyraźniej tę wielką praw­dę. Prorok Izajasz na kilka wieków przed Chrystusem mówi o Słudze Pańskim prezentującym niepopularne wartości, jakimi są: cichość, pokora, łagodność. Te właśnie cechy, choć wzgardzone przez świat Bogu przeciwny, w Jezusie Chrystusie znalazły swój najdoskonalszy wyraz. One też przyniosły nadzwyczajne owoce, choćby te, o których mówi Prorok: prawo dla narodów, przy­mierze dla ludzi, wolność dla uwięzionych, światłość dla pogrą­żonych w mrokach (Iz 42, 6—7). Nie zliczymy dobra, które cichy i pokorny Chrystus wyzwala w ludziach, którzy potrafią z Nim pisać swoje układy, oparte o tę cudowną wymianę: „wszystko za wszystko". Ten, który „nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze" (Iz 42, 2), będzie do końca świata inspirował serca i umysły do cichego dobra, które nie lęka się żadnej przeciwności. Takiego Chrystusa głosi nam również pierwszy papież — apostoł Piotr w czytanym dziś frag­mencie Dziejów Apostolskich. Podał chyba najkrótszą charakte­rystykę działalności Jezusa: „Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod wodzą diabła, dlatego, że Bóg był z Nim" (Dz 10, 38). A my, czytając te słowa dziś — w XXI stuleciu od przyjścia Chrystusa, mamy na myśli tych wszystkich szaleńców, „porwanych do umiłowania rzeczy nie­widzialnych" (Prefacja o Objaw.), którzy ze względu na Chry­stusa nie ulękli się prześladowań, cierpień, więzienia — dlate­go tylko, że był z nimi w tych wszystkich doświadczeniach Ten, który uzdalnia serce człowieka do wszelkich poświęceń i czy­nienia dobra. Jakże ta świadomość, po której stronie jest moc i zwycięstwo, potrzebna jest człowiekowi wtedy, gdy staje na­przeciw niego mały Herod czy też wielki Cezar. Im bardziej jest on chytry i po diabelsku przebiegły, tym większa potrzebna świadomość, o jaką stawkę idzie. O władzę nad człowiekiem! Chrześcijanin, człowiek Chrystusowi w pełni oddany, będzie tą prawdą żył w każdym miejscu i czasie, w każdym systemie czy układzie sił. Różne formy, zależnie od sytuacji, przybierać będzie ta walka o rząd dusz. Wybierzmy dziś z polskiego kalejdoskopu przestrogę, jakiej udziela rodakom jeden z pisarzy, komentując burzliwe wydarzenia z początku naszego stulecia: „Czy wam już serca przegniły, o Wenedzi, nie czujecie, że to nie o skrócenie dnia roboczego, nie o język polski w gminach, ale chodzi o... całego człowieka?" (T. Miciński). Oby nie podzielone serce umieć przynieść w darze Temu, który w swoim Synu poświęca dla człowieka wszystko i zwiastuje pokój, jakiego serce sprze­dajne czy podzielone nigdy nie przyjmie.

Pośród nas stanął dzisiaj w sposób szczególny Jezus Chrystus. Widzimy Go w kolejce z grzesznikami, oczekującymi w Jorda­nie chrztu z rąk Jana. Ewangelia mówi nam: „Jezus także przyjął chrzest" (Łk 3, 21) — przyjął jak grzesznik, choć grzechu nie znał. Był do nas we wszystkim podobny, z wyjątkiem grze­chu. Ale tam, w wodach Jordanu, solidaryzuje się z wszystkimi grzesznikami i przyjmuje obmycie od Jana. On cały należał do Ojca i dlatego wskazuje drogę grzesznikom. Wchodzi, jak w bru­dne wody Jordanu, w ludzką niedolę, grzech i rozdarcie, by wszystko uczynić nowym.

W jakimś sensie więc te słowa, które słyszy nad sobą: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie" (Łk 3, 22) — odnoszą się do nas, do każdego grzesz­nika na ziemi. Bóg w Chrystusie, swoim umiłowanym Synu pochyla się nad człowiekiem i jego wielką nędzą. A my uczy­my się w Chrystusie poprzez Kościół święty, że chrzest jest szcze­gólną godziną łaski i krzyża. Chrystus potem o godzinie swo­jej męki powie: Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udrę­ki, aż się to stanie (Łk 12, 50). Chrzest gładzi grzech, a krzyż wprowadza w tajemnicę miłości Ojca. Nie można pominąć w tym miejscu tych wszystkich, którzy przez krzyż cierpienia i choroby są wprowadzeni szczególnie w tajemnicę miłości Trójcy Przenajświętszej.

Drodzy Bracia i Siostry! Dziś do waszego mętnego Jordanu schodzi Chrystus, jeżeli nie po to, by natychmiast leczyć i sprawić cud uzdrowienia, to głównie po to, by powiedzieć w jakiś szczegól­nie ciepły, intymny sposób: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie" (Łk 3, 22). Przychodzi w sposób szczególny do tych, którzy cierpią,bo choroba i cierpienie jest trud­nym sprawdzianem wiary, nadziei i miłości. Ale gdy w takim doświadczeniu dasz się Bogu porwać do umiłowania rzeczy nie­widzialnych, będziesz wówczas szczęśliwy, że w twoim ciele, jak mówi Apostoł, dopełniasz braki udręk Chrystusa dla zbudowa­nia Jego Ciała, jakim jest Kościół (Kol 1, 24). Daj się porwać w całości! I umiej wtedy prosić za tych, których porwał nurt życia, za tych, którzy w walce o całego człowieka utracili to, co najważniejsze za kilka srebrników jałowego spokoju. Ocalicie modlitwą wiele serc od przegnicia.

stycznia 01, 2022

Homilia na Nowy Rok, (C) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

Homilia na Nowy Rok, (C) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
Umiłowani, Siostry i Bracia,
Dziś, kiedy cały Kościół w pierwszy dzień Nowego 2022 Roku obchodzi Światowy Dzień Pokoju, w świecie, a nawet w Europie trwają okrutne wojny.
Świat cierpi z powodu braku pokoju.
Z tego samego powodu cierpią dziś liczne rodziny. Brak zgody i prawdziwego pokoju serc widoczny jest też w wielu rodzinach. Są tam wówczas niekończące się kłótnie, spory a czasami nawet nienawiść. A końcowym efektem tych ‚wojen’ jest krzywda wyrządzona współmałżonkowi, dzieciom i wreszcie rozwód.
Człowiek cierpi z powodu braku pokoju.
Jak często brak pokoju nęka dziś ludzkie serca. To wszechogarniający lęk. To lęk przed jutrem, przed samotnością, przed odrzuceniem, lęk przed życiem bez wyraźnych perspektyw ludzkiego rozwoju.
Kiedy w pierwszy dzień Nowego Roku widzimy zmęczone od świątecznych reklam i noworocznych promocji portale społecznościowe stojące przed egzystencjalną pustką, my chrześcijanie gromadzimy się w naszych świątyniach, aby uczcić Maryję, Świętą Bożą Rodzicielkę i z nadzieją patrzeć w przyszłość
Zaledwie kilka dni temu przeżywaliśmy wspaniałą Uroczystość Bożego Narodzenia. Chóry aniołów, śpiewający pasterze i my wraz z nimi, z całym światem staliśmy u wrót betlejemskiej szopy, gdzie narodził się nasz Zbawiciel, Chrystus Pan.
Dziś, kilka dni później, nasze oczy kierujemy w stronę Tej, która zrodziła nam Zbawiciela. Kierujemy nasz wzrok w stronę Świętej Bożej Rodzicielki.
Oto Maryja.
Oto Matka Boga.
Oto Boża Rodzicielka.
Na progu Nowego 2022 Roku pytamy bardziej lub mniej świadomie, co będzie jutro? Pytamy o coś czego nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć.
Na jednym ze społecznościowych portali internetowych (Onet) zobaczyłem dziś w Nowy Rok na pierwszym miejscu ogromną, rzucającą się w oczy reklamę i napis: „Horoskop 2022 – sprawdź co cię czeka!”
Wokół nas widać, jak bezradny, przestraszony świat ateistów szuka zrozumienia swego życia, swego jutra w kartach, w gwiazdach, podobnie jak czyniono to przed wiekami pokładając nadzieję w pogańskich bóstwach. Wiara we wróżki, pasjanse, horoskopy jest tylko wyrazem przerażającego zagubienia współczesnego człowieka, któremu czasami łatwiej uwierzyć w to, że to karty czy gwiazdy, ich konstelacja będą decydować o naszej przyszłości, niż uwierzyć prawdziwemu Bogu, który dla nas ludzi stał się Człowiekiem, aby nas swym bóstwem ubogacić.
Nowy Rok. Jak wielu w minioną sylwestrową noc składało sobie życzenia w przekonaniu, że to oni sami projektują swą przyszłość, gdy tak na prawdę dziś i nasze jutro jest tylko w rękach Bożej Opatrzności.
Również i my, chrześcijanie, ludzie wierzący, zebrani w naszej świątyni w pierwszy dzień stycznia stajemy na progu Nowego Roku. Jednak ilu z pośród nas nie doczeka końca tego Nowego Roku, bo być może będzie to nasz ostatni rok? Może to będzie tylko moje ostatnie półrocze? Może dziś zaczął się mój ostatni miesiąc, tydzień, a może zaczął się mój pierwszy, ale i zarazem ostatni dzień Nowego Roku?
Mimo tych obaw, to właśnie my ludzie wiary, my chrześcijanie spoglądamy z nadzieją w przyszłość, ponieważ w Maryi znajdujemy wzór życia dla Boga w doczesności, którą tylko Bóg może zamienić w wieczność i dodajmy w szczęśliwą wieczność, ku której ziemski czas codziennie nas przybliża.
My, chrześcijanie, czcimy dziś w pierwszy dzień Nowego Roku Świętą Bożą Rodzicielkę i to przez Nią patrzymy z nadzieją w przyszłość. Maryja ukazuje nam tę przyszłość nie jako jakaś bogini, ale ukazuje ją nam, jako Maryja Dziewica, dziewczyna z Nazaretu, którą Bóg przygotował i wybrał na Matkę Zbawiciela, na Matkę Bożego Syna, na Świętą Bożą Rodzicielkę.
Czcimy ją na progu Nowego Roku ponieważ Maryja, która staje dziś przed naszymi oczami jest też pierwszym pełnym owocem dzieła zbawienia, którego dokonał Jej Syn, a nasz Pan, Jezus Chrystus. Jest pierwszą, która ukazuje nam pełnię odkupienia. Pokazuje początek i cel bycia człowiekiem, ale dodajmy człowiekiem odkupionym.
Dziś uświadamiamy sobie, że to i my jesteśmy jak Ona podobnie odkupieni.
Rodzicielka Boga jest pierwszą, która zaznała tego odkupienia w pełni, dlatego jest Niepokalana, dlatego jest doskonałym wzorem dla mojego i twojego życia.
Na progu Nowego 2022 Roku Jezusowy Kościół pokazuje nam autentyczną przewodniczkę ludzi do nowego życia, do pięknego życia w Bogu.
Ona, pełna owoców odkupienia, zachęca nas, byśmy w życiu kroczyli bożymi drogami.
My tutaj zebrani, my zwykli a zarazem niezwykli naśladowcy Maryi, pragnijmy także wydawać owoce łaski tego samego odkupienia, w którym mamy udział przez chrzest święty.
Jakie zatem jest nasze powołanie?
Naszym powołaniem jest pomnażanie dobra.
Dlatego składając sobie dziś życzenia życzmy sobie dobra.
Niech Bóg pomnoży w nas dobro.
Niech to dobro, które rodzi się w nas z pomocą łaski Bożej, będzie pomnażane przez nas w każdej minucie, w każdej godzinie i każdego dnia Nowego 2022 Roku.
A zatem, drodzy bracia i siostry, życzmy sobie dobra.
Życzmy sobie dobra i pomnażajmy je w naszym życiu za pomocą łaski Bożej.
Życzmy sobie dobra w naszej Ojczyźnie, w Polsce, ale i dla naszej Ojczyzny.
Chciejmy, aby Polska nie była areną demoralizacji dzieci, deprawacji młodzieży, ale niech będzie przestrzenią wolności w Bogu, duchowej wolności od zła, korupcji, grzechów, uzależnień, takiej wolności ducha, w której Naród z nad Wisły będzie mógł się rozwijać i ubogacać.
Życzmy sobie, aby w naszej Ojczyźnie rządzący pamiętali, że z racji zajmowanych politycznych stanowisk nie mają sobie służyć, ale obdarowani mandatem zaufania wyborców mają służyć wszystkim obywatelom.
Życzmy dziś sobie, aby Polska przestała być krajem eksodusu tysięcy młodych polaków, waszych synów i waszych córek, którzy we własnym domu, we własnej ojczyźnie nie znajdują godziwych warunków pracy i rozwoju.
Życzmy sobie dobra w naszej Ojczyźnie, aby w niej wreszcie była praca dla każdego, ale równocześnie życzmy sobie, aby pracodawcy w Polsce szanowali swoich pracowników. Jakże często godność pracowników jest dziś naruszana w imię prywatnego interesu. Dziś w Polsce nie tylko nie szanuje się niedzieli, jako dnia Pańskiego, ale też nie szanuje się dziś wolnej soboty, kiedyś wywalczonej za taką cenę przez ‚Solidarność’, za cenę krwi, śmierci i udręk wielu polskich robotników, aby wszyscy Polacy mieli wolną sobotę i niedzielę dla rodziny. Dziś bardzo często niewolnictwo pracy zabija nie tylko młodych Polaków. Dziś w Polsce dochodzi do zniewolenia ludzi przez pracę. Pogoń za pieniądzem i luksusem jest fałszywym celem ludzkiego życia kreowanym przez media.
Praca ma z jednej strony bogacić pracodawców, bo to też ich wielki wysiłek, ale nie za cenę krzywdy pracownika, nie za cenę niewolniczej pracy ludzi.
Życzmy sobie, aby godziwe warunki pracy przekładały się też na wzajemny szacunek pracownika dla pracownika, dla kolegi i koleżanki w pracy. Aby praca nie zamieniała ludzi w tzw. ‚wyścig szczurów’, gdzie po trupach, taranując innych zdobywa się kolejne szczeble zawodowego czy społecznego awansu.
Dziś w Nowy Rok życzmy sobie dobra również w Kościele, w Jezusowym, katolickim Kościele.
Życzmy sobie, aby papież Franciszek był tym, który z mandatu Chrystusa umacnia wiarę wszystkich braci. Życzmy sobie, aby papież Franciszek nie był dłużej przedmiotem manipulacji ze strony ateistycznych mediów, które często manipulując papieskimi wypowiedziami usiłują przedstawić go w opozycji do biskupów poszczególnych krajów, czasami w opozycji do kapłanów, niekiedy jakby papież był w opozycji do katolickiej nauki, doktryny, a czasami wręcz, jakby był w opozycji do samego Chrystusa i Jego Ewangelii.
Życzmy dziś dobra naszym biskupom. Niech będą dobrymi pasterzami powierzonego im ludu. Niech będą po stronie narodu. Niech też będą ojcami dla swoich kapłanów, którym w dzisiejszych czasach nie jest łatwo być na pierwszej linii ‚frontu’. Niech wspierają nas kapłanów w gorliwości, w budowaniu Jezusowego Królestwa, nawet za cenę wykluczenia, pogardy ze strony świata, czy nawet męczeństwa.
Życzmy sobie, Siostry i Bracia, dobrych i świętych kapłanów w naszych, waszych wspólnotach parafialnych. Niech ‚pachną owcami’, jak mówi papież Franciszek.
Życzmy też sobie dziś na progu Nowego Roku, aby nasze katolickie rodziny odnowiły w sobie sakrament miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Życzmy sobie, aby wszyscy małżonkowie w tym Nowym Roku na nowo rozpalili w sobie ogień miłości, która zaprowadziła ich do ołtarza, gdzie przed Bogiem i Kościołem zawarli nierozerwalne małżeństwo.
Życzmy sobie dobra w rodzinach. Niech ojcowie i matki będą dla swych ochrzczonych dzieci przewodnikami wiary przez przykład codziennej, pobożnej modlitwy, przez czynny udział w coniedzielnej Mszy św., przez częstą, wspólną, rodzinną spowiedź, a nie tylko od święta.
Siostry i bracia,
Życzmy dziś sobie dobra w nas samych.
A Maryja, która zrodziła nam ludziom największe Dobro, Zbawiciela Świata niech oręduje za nami i wspiera każdą i każdego z was w Nowym 2022 Roku.
Niech wszelkie dobro od dziś w nas i wokół nas wzrasta ku pełni człowieczeństwa, które jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Amen.

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger