czerwca 15, 2024

11. Niedziela Zwykła (B) – Czy starasz się podobać Bogu?

Bracia i Siostry!
Przede wszystkim Bogu staramy się podobać! - napisał Apostoł Paweł w Drugim Liście do Koryntian. Wielu ludzi wierzących w Boga w ogóle nie myśli o tym, żeby podobać się Bogu. Ktoś może nawet co niedzielę chodzić do kościoła, może przestrzegać ogólnych zasad uczciwości, a zarazem obce mu jest samo nawet pragnienie, żeby podobać się Bogu.
 
Postawmy sobie proste pytanie: O czym to świadczy?
Świadczy to o tym, że Bóg dla tego człowieka jest kimś bardzo dalekim. Człowiek taki Boga uznaje, liczy się z Nim, ale nie szuka przyjaźni ani zażyłości z Bogiem. W życiu codziennym takiego człowieka Bóg jest praktycznie nieobecny. Nawet niedzielną Mszę Świętą traktuje się wtedy raczej jako wypełnienie obowiązku, niż jako odnowienie w sobie miłości Bożej i swojej jedności z Chrystusem.
 
Tymczasem natura nie znosi próżni. Kto mało myśli o tym, żeby podobać się Bogu, będzie zbyt wiele wagi przykładał do tego, żeby podobać się ludziom. Nie mówię o sytuacji, kiedy ludziom podoba się to, co podoba się Bogu. Każda taka sytuacja świadczy o tym, że rośnie wśród nas Królestwo Boże. Toteż jeśli ludziom podoba się nasze czynienie dobra i nasza wierność Bożym przykazaniom, dziękujemy za to Bogu.
Ale ja mówię o czymś innym. Mówię o takich sytuacjach, kiedy tak bardzo pragniemy podobać się ludziom, że gotowiśmy nawet przyłożyć ręki do zła, byle by nie utracić czyjejś przychylności albo uzyskać jakąś pochwałę.
 
Podam konkretny przykład. Oto przychodzi do ciebie ktoś, kto zaczyna myśleć o swoim rozwodzie albo ktoś właśnie kuszony do pozbycia się swego poczętego dziecka. Ty widzisz, że decyzja na rozwód byłaby czymś pochopnym, dobrze też wiesz, że zabicie dziecka jest czymś złym. Ale widzisz zarazem, że ten człowiek wcale nie szuka u ciebie rady. On raczej oczekuje, że ty go rozgrzeszysz z tej jego złej decyzji. Czujesz, że jeśli mu powiesz to, co o tym myślisz naprawdę, zawiedziesz jego oczekiwania, a może nawet zrazisz go do siebie gruntownie.
 
Gdybyś pamiętał o tym, że masz się bardziej Bogu podobać niż ludziom, próbowałbyś tego człowieka powstrzymać od zła. Ale ty w tej chwili o Bogu nie pamiętasz. Nie myślisz też o prawdziwym dobru tego człowieka. Zależy ci tylko na tym, żeby się jemu podobać, a przynajmniej żeby mu się nie narazić. Toteż przystępujesz do gry. Zaczynasz mówić mu rzeczy, które wcale nie płyną z twojego sumienia, ale z twojej słabości. Może gdyby starczyło ci spokojnej odwagi, żeby powiedzieć owemu człowiekowi, co o tym myślisz, uratowałbyś jego duszę. Tymczasem stałeś się współuczestnikiem zła twego bliźniego.
 
Bracia i Siostry!
Jeśli ktoś w dzisiejszym kazaniu usłyszy tylko to jedno, że muszę podobać się Bogu, prawda ta stanie się w nim ziarnem gorczycznym, które będzie w nim rosło i rozrośnie się w drzewo wielkie, i życie tego człowieka wypełni się obecnością Boga i będzie się przyczyniało do rozwoju Królestwa Bożego na ziemi.
Spróbujmy zrozumieć, że to jest ogromnie ważne, żeby każdy z nas chciał się podobać Bogu: żeby chciał się podobać Bogu na każdy dzień, każdym swoim czynem i całym postępowaniem.
 
Bracia i Siostry!
Jutro w roku liturgicznym jest wspomnienie św. brata Alberta. Świętość jego daje nam pewność, że życie jego nie było drogą donikąd, lecz drogą Jezusa, że wielbił on Boga zawsze, nawet w warunkach trudnych, w jakich żył, starał się zawsze podobać Bogu, że wielbi Boga teraz w niebie; a my, odczytując ślady Bożej drogi Adama Chmielowskiego, brata Alberta, możemy się uczyć autentycznego, nie­pomniejszonego życia katolickiego – podobać się Bogu. Widzimy go jako siedemna­stoletniego chłopca w szeregach powstania styczniowego. Zapła­cił za udział w powstaniu wielką cenę: ciężko rannemu ampu­towano nogę. Był studentem Akademii Sztuk Pięknych w Kra­kowie i Monachium. Próbę życia zakonnego uniemożliwił mu słaby system nerwowy. Podole i Kraków to dalsze etapy jego służby Bogu w posłudze biednym duchowo i materialnie. Nie załamał się kalectwem, które jest rzeczywistością straszliwą. Kie­dyś pewna staruszka — kaleka od urodzenia — żaliła mi się, że o swoim kalectwie nie może zapomnieć ani przez jedną chwi­lę. Brat Albert wiedział, iż jest on kaleką, wiedział w każdej minucie, lecz wielkie sprawy miłości Boga w ludziach kazały mu o tym zapomnieć. I sprawa słabego systemu nerwowego. Kto z was spotkał się z kimś, co chociażby na krótko przeżywał załamanie systemu nerwowego, mógł poznać, jakie nieuleczalne prawie zranienie nosi taki człowiek w sobie. Brat Albert i o tym zapomniał, gdy w Ogrzewalni, w Krakowie, w nędzarzach, a potem w każdym biednym człowieku, potrzebującym pomocy, widział obraz Chrystusa, rzeczywistość świętą! I chociaż w Kra­kowie i ówczesnej Galicji było wiele dzieł miłosierdzia, zrozu­miał, że on sam, ale na swój sposób — on sam i stworzone przez niego Zgromadzenie Braci Albertynów i Sióstr Albertynek, podobnie jak księża salezjanie w Oświęcimiu, jak ks. Br. Markiewicz, założyciel księży michalitów w Miejscu Piastowym, musi swą „duszę dać nędzarzom”, starając się dla nich, w mia­rę swoich możliwości, o chleb i... o Pana Boga. I duszę dał „jak brat naszego Boga”, dawał ją w każdej sekundzie swego utrudzonego życia, on „najpiękniejszy człowiek swego pokole­nia”.
 
Od 1916 r., od śmierci Brata Alberta, zmieniły się uwarun­kowania czasowe, ale program Ewangelii jest zawsze aktualny — jak wtedy. Każdy z nas winien służyć Bogu żywemu i praw­dziwemu (1 Tes 1, 9), odczytując swoje powołanie, w którym drugi człowiek, szczególnie człowiek potrzebujący jakiejkolwiek naszej pomocy, odgrywa niezastąpioną rolę. Zmieniły się czasy, lecz pro­gram brata Alberta, by każdy z nas był jakby bochenkiem chle­ba dla drugich ludzi, szczególnie dla ludzi uważanych za nie­potrzebnych, jest zawsze aktualny! Może ty będziesz takim chle­bem? Zmieniły się czasy, ale i dzisiaj, właśnie dzisiaj potrzeba takich uczniów Chrystusa, którzy by chcieli „duszę dać” — jak brat Albert — biednym duchowo i materialnie.
Zgromadzenia założone przez brata Alberta — braci alber­tynów, sióstr albertynek — czekają na ciebie, gdybyś chciał, gdybyś chciała „duszę dać”, jak św. Paweł, jak św. Franciszek, jak właśnie on, brat Albert, Adam Chmielowski, bo Chrystus dzisiaj szuka przyjaciół serdecznych, jakich mógłby posłać na pracę swojego żniwa, swojej winnicy do najbiedniejszych — zapomnianych, odrzuconych, wyizolowanych. Wszyscy jednak, w miarę naszych możliwości, urzeczywistniajmy program brata Al­berta: „dla drugich ludzi stawać się chlebem”, a przez to podobać się Bogu. Amen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger