Bracia
i Siostry!
Przede
wszystkim Bogu staramy się podobać! - napisał Apostoł Paweł w
Drugim Liście do Koryntian. Wielu ludzi wierzących w Boga w ogóle
nie myśli o tym, żeby podobać się Bogu. Ktoś może nawet co
niedzielę chodzić do kościoła, może przestrzegać ogólnych
zasad uczciwości, a zarazem obce mu jest samo nawet pragnienie, żeby
podobać się Bogu.
Postawmy
sobie proste pytanie: O czym to świadczy?
Świadczy
to o tym, że Bóg dla tego człowieka jest kimś bardzo dalekim.
Człowiek taki Boga uznaje, liczy się z Nim, ale nie szuka przyjaźni
ani zażyłości z Bogiem. W życiu codziennym takiego człowieka Bóg
jest praktycznie nieobecny. Nawet niedzielną Mszę Świętą
traktuje się wtedy raczej jako wypełnienie obowiązku, niż jako
odnowienie w sobie miłości Bożej i swojej jedności z Chrystusem.
Tymczasem
natura nie znosi próżni. Kto mało myśli o tym, żeby podobać się
Bogu, będzie zbyt wiele wagi przykładał do tego, żeby podobać
się ludziom. Nie mówię o sytuacji, kiedy ludziom podoba się to,
co podoba się Bogu. Każda taka sytuacja świadczy o tym, że rośnie
wśród nas Królestwo Boże. Toteż jeśli ludziom podoba się nasze
czynienie dobra i nasza wierność Bożym przykazaniom, dziękujemy
za to Bogu.
Ale
ja mówię o czymś innym. Mówię o takich sytuacjach, kiedy tak
bardzo pragniemy podobać się ludziom, że gotowiśmy nawet
przyłożyć ręki do zła, byle by nie utracić czyjejś
przychylności albo uzyskać jakąś pochwałę.
Podam
konkretny przykład. Oto przychodzi do ciebie ktoś, kto zaczyna
myśleć o swoim rozwodzie albo ktoś właśnie kuszony do pozbycia
się swego poczętego dziecka. Ty widzisz, że decyzja na rozwód
byłaby czymś pochopnym, dobrze też wiesz, że zabicie dziecka jest
czymś złym. Ale widzisz zarazem, że ten człowiek wcale nie szuka
u ciebie rady. On raczej oczekuje, że ty go rozgrzeszysz z tej jego
złej decyzji. Czujesz, że jeśli mu powiesz to, co o tym myślisz
naprawdę, zawiedziesz jego oczekiwania, a może nawet zrazisz go do
siebie gruntownie.
Gdybyś
pamiętał o tym, że masz się bardziej Bogu podobać niż ludziom,
próbowałbyś tego człowieka powstrzymać od zła. Ale ty w tej
chwili o Bogu nie pamiętasz. Nie myślisz też o prawdziwym dobru
tego człowieka. Zależy ci tylko na tym, żeby się jemu podobać, a
przynajmniej żeby mu się nie narazić. Toteż przystępujesz do
gry. Zaczynasz mówić mu rzeczy, które wcale nie płyną z twojego
sumienia, ale z twojej słabości. Może gdyby starczyło ci
spokojnej odwagi, żeby powiedzieć owemu człowiekowi, co o tym
myślisz, uratowałbyś jego duszę. Tymczasem stałeś się
współuczestnikiem zła twego bliźniego.
Bracia
i Siostry!
Jeśli
ktoś w dzisiejszym kazaniu usłyszy tylko to jedno, że muszę
podobać się Bogu, prawda ta stanie się w nim ziarnem gorczycznym,
które będzie w nim rosło i rozrośnie się w drzewo wielkie, i
życie tego człowieka wypełni się obecnością Boga i będzie się
przyczyniało do rozwoju Królestwa Bożego na ziemi.
Spróbujmy
zrozumieć, że to jest ogromnie ważne, żeby każdy z nas chciał
się podobać Bogu: żeby chciał się podobać Bogu na każdy dzień,
każdym swoim czynem i całym postępowaniem.
Bracia
i Siostry!
Jutro w roku liturgicznym jest wspomnienie św. brata Alberta. Świętość
jego daje nam pewność, że życie jego nie było drogą donikąd,
lecz drogą Jezusa, że wielbił on Boga zawsze, nawet w warunkach
trudnych, w jakich żył, starał się zawsze podobać Bogu, że
wielbi Boga teraz w niebie; a my, odczytując ślady Bożej drogi
Adama Chmielowskiego, brata Alberta, możemy się uczyć
autentycznego, niepomniejszonego życia katolickiego – podobać
się Bogu. Widzimy go jako siedemnastoletniego chłopca w
szeregach powstania styczniowego. Zapłacił za udział w
powstaniu wielką cenę: ciężko rannemu amputowano nogę. Był
studentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i Monachium. Próbę
życia zakonnego uniemożliwił mu słaby system nerwowy. Podole i
Kraków to dalsze etapy jego służby Bogu w posłudze biednym
duchowo i materialnie. Nie załamał się kalectwem, które jest
rzeczywistością straszliwą. Kiedyś pewna staruszka —
kaleka od urodzenia — żaliła mi się, że o swoim kalectwie nie
może zapomnieć ani przez jedną chwilę. Brat Albert wiedział,
iż jest on kaleką, wiedział w każdej minucie, lecz wielkie sprawy
miłości Boga w ludziach kazały mu o tym zapomnieć. I sprawa
słabego systemu nerwowego. Kto z was spotkał się z kimś, co
chociażby na krótko przeżywał załamanie systemu nerwowego, mógł
poznać, jakie nieuleczalne prawie zranienie nosi taki człowiek w
sobie. Brat Albert i o tym zapomniał, gdy w Ogrzewalni, w Krakowie,
w nędzarzach, a potem w każdym biednym człowieku, potrzebującym
pomocy, widział obraz Chrystusa, rzeczywistość świętą! I
chociaż w Krakowie i ówczesnej Galicji było wiele dzieł
miłosierdzia, zrozumiał, że on sam, ale na swój sposób —
on sam i stworzone przez niego Zgromadzenie Braci Albertynów i
Sióstr Albertynek, podobnie jak księża salezjanie w Oświęcimiu,
jak ks. Br. Markiewicz, założyciel księży michalitów w Miejscu
Piastowym, musi swą „duszę dać nędzarzom”, starając się dla
nich, w miarę swoich możliwości, o chleb i... o Pana Boga. I
duszę dał „jak brat naszego Boga”, dawał ją w każdej
sekundzie swego utrudzonego życia, on „najpiękniejszy człowiek
swego pokolenia”.
Od
1916 r., od śmierci Brata Alberta, zmieniły się uwarunkowania
czasowe, ale program Ewangelii jest zawsze aktualny — jak wtedy.
Każdy z nas winien służyć Bogu żywemu i prawdziwemu (1 Tes
1, 9), odczytując swoje powołanie, w którym drugi człowiek,
szczególnie człowiek potrzebujący jakiejkolwiek naszej pomocy,
odgrywa niezastąpioną rolę. Zmieniły się czasy, lecz program
brata Alberta, by każdy z nas był jakby bochenkiem chleba dla
drugich ludzi, szczególnie dla ludzi uważanych za niepotrzebnych,
jest zawsze aktualny! Może ty będziesz takim chlebem? Zmieniły
się czasy, ale i dzisiaj, właśnie dzisiaj potrzeba takich uczniów
Chrystusa, którzy by chcieli „duszę dać” — jak brat Albert —
biednym duchowo i materialnie.
Zgromadzenia
założone przez brata Alberta — braci albertynów, sióstr
albertynek — czekają na ciebie, gdybyś chciał, gdybyś chciała
„duszę dać”, jak św. Paweł, jak św. Franciszek, jak właśnie
on, brat Albert, Adam Chmielowski, bo Chrystus dzisiaj szuka
przyjaciół serdecznych, jakich mógłby posłać na pracę swojego
żniwa, swojej winnicy do najbiedniejszych — zapomnianych,
odrzuconych, wyizolowanych. Wszyscy jednak, w miarę naszych
możliwości, urzeczywistniajmy program brata Alberta: „dla
drugich ludzi stawać się chlebem”, a przez to podobać się Bogu.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz