Umiłowani
bracia i siostry! Dziś w ostatni dzień oktawy Zmartwychwstania
Pańskiego jesteśmy zaproszeni jakby do podsumowania naszej refleksji nad
tajemnicą zmartwychwstałego Chrystusa, szczególnie do wniknięcia w tę
Bożą tajemnicę. Oglądamy Jezusa w Wieczerniku, jak wychodzi naprzeciw
słabej, załamanej, a czasem nawet już nie istniejącej wierze swoich
uczniów. Jezus liczy się z trudnościami, jakie ze swoją wiarą ma
człowiek przyjmujący tylko to, co dotykalne, sprawdzalne, doświadczalne.
Dlatego choć wypowiada błogosławieństwo o tych, którzy nie widzieli, a
uwierzyli, to jednak nie rezygnuje z pokazania siebie uczniom. Nawet
więcej, do najbardziej wątpiącego kieruje słowa zachęty, aby dotknął
Jego boku i w ten sposób stał się człowiekiem wierzącym.
Scena
z dzisiejszej Ewangelii pokazuje, jak bardzo Chrystusowi
zmartwychwstałemu zależy na tym, aby spotkać się z każdym człowiekiem, a
zwłaszcza z tymi, którzy wątpią, mają zastrzeżenia, załamują się. Chce
rozwiać ich wątpliwości i zastrzeżenia, odbudować ich wiarę.
Najbardziej wątpiącym chce pokazać swój bok, aby mogli wejść w tajemnicę
Jego przebitego serca z którego na krzyżu wypłynęła krew i woda. Jest
to bowiem tajemnica wielkiej Jego miłości, wielkiego Bożego
miłosierdzia. Tego miłosierdzia, które jawi się w całej historii
zbawienia. Tego miłosierdzia, które głosi zarówno Stary jak i Nowy
Testament. „Stary Testament — zauważa Ojciec św. Jan Paweł II w swojej
Encyklice Dives in Misericordia — który ludziom pogrążonym w niedoli, a nade wszystko obciążonym grzechem… każe odwoływać się do tego Miłosierdzia” (21).
Miłosierdzie Boże to jeden z głównych tematów nauczania Jezusa i znak Jego mesjańskiego posłannictwa (Dives in Misericordia 13).
Jezus głosi, że Ojciec w niebie jest pełen miłosierdzia, a sam o sobie
powiada, że przychodzi szukać i zbawić przede wszystkim to, co było
zginęło (Łk 9, 19), że nie przychodzi do sprawiedliwych, ale do tych,
którzy się źle mają. Kulminacyjnym jednak momentem objawienia się
miłosierdzia Bożego światu jest zmartwychwstanie Chrystusa. Zdaniem Ojca
Św., zmartwychwstanie wieńczy „całokształt objawienia się Miłości
Miłosiernej w świecie poddanym złu” (Dives in Misericordia 13).
Bez zrozumienia tej tajemnicy właściwie nie znamy Boga, Boga, który
pochyla się nad człowiekiem, Boga, który karmi głodnych, który uzdrawia
chorych, który odpuszcza grzechy.
Według
Ojców i teologów Kościoła, miłosierdzie to główna pobudka działania.
„Wszystko, co Bóg czyni — powiada św. Jan Chryzostom — pochodzi z Jego
Miłosierdzia” (Mignę, PI 55, 468). Miłosierdzie Boże, według św. Tomasza
z Akwinu, to motyw wszelkiego Bożego działania (I q 21 a 3 c).
Szczególnie widoczne jest ono w odpuszczeniu grzechów. Bóg sam zapewnia:
„Choćby grzechy wasze były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1,
18). Dlatego to Jezus ku zgorszeniu faryzeuszów, staje się przyjacielem
grzeszników i celników (Mt 11, 19). Jako Dobry Pasterz zostawia
dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, aby szukać jednej, która zginęła.
Cieszy się z całym niebem, gdy człowiek się nawraca. Im większa jest
nędza człowieka, tym większe jest pochylenie się Boga nad człowiekiem,
tym większe Boże miłosierdzie. Jeżeli jestem bardzo biedny, przybity do
łoża boleści, pozbawiony należnej opieki, opuszczony, bliski
załamania, to Bóg wychodzi przede wszystkim do mnie, abym doświadczył
Jego miłości i zmiłowania. Jakże często potrzebuję tej Bożej obecności!
Jakże często potrzebuję tego znaku! Jakże często nie wystarcza mi
tylko słowo. Zwłaszcza gdy chwieje się moja wiara, potrzebuję, aby Jezus
prawdziwie stanął przede mną, jak niegdyś stanął przed Tomaszem. Gdy
doświadczam obecności Boga wyrywa się z serca wołanie: „Pan mój i Bóg
mój” (J 20, 28). Rodzi się pragnienie, aby za miłość i miłosierdzie
odpłacać miłością. Skoro On mnie tak umiłował, skoro zlitował się nade
mną, to co ja powinienem uczynić dla Niego?
To
prawda, że powinienem dziękować, że powinienem Go wielbić, że
powinienem zaufać niezachwianie Jego dobroci! Ale moja wdzięczność
byłaby niepełna, gdybym za miłosierdzie nie odwdzięczył się
miłosierdziem. Nie dlatego, że Bóg potrzebuje mojego miłosierdzia, ale
dlatego, że człowiek potrzebuje miłosierdzia Bożego, że Bóg utożsamił
się z najbardziej potrzebującymi i że każdą przysługę którą wyświadczam
potrzebującym traktuje jako przysługę, którą wyświadczam Jemu samemu.
Bóg chce, aby Jego miłosierdzie objawiło się światu poprzez Jego
uczniów, a także przeze mnie. „Żebyście wiedzieli — zwierza się swoim
uczniom — co znaczą słowa: miłosierdzia chcę” (Mt 9, 13). Właściwie
mówiąc nie ma dla mnie ważniejszej sprawy. Nie mogę bowiem lepiej uczcić
Boga. Nie mogę lepiej ukochać bliźniego. Bóg pragnie ujrzeć we mnie
obraz swojego miłosierdzia. Miłosierdzie decyduje o wartości mojego
życia. Od jego pełnienia zależy moje zbawienie. Tych, którzy nie
pełnili miłosierdzia, nic nie usprawiedliwi. Bo nie można kochać
człowieka, nie okazując mu miłosierdzia. Bo nie ma sprawiedliwości poza
miłosierdziem. Życie bez miłosierdzia praktycznie jest nie do
usprawiedliwienia, ani przed Bogiem, ani przed ludźmi i praktycznie
takie życie nie ma sensu. Bez miłosierdzia nie ma opieki nad chorymi,
starszymi, ich istnienie uważa się za ciężar społeczny. Istniały i
istnieją po dziś dzień ideologie, które traktują miłosierdzie jako
słabość ludzką. Wszystkie systemy siły i przemocy uważają miłosierdzie
za wyraz słabości. Tak, rzeczywiście, miłosierdzie to wielka „słabość”
Boga do człowieka. Wskutek tej „słabości” istniejemy i ciągle
doświadczamy Bożej dobroci, mimo naszych słabości i grzechów, tak jak
niejednokrotnie małe i słabe dziecko jest dla swoich rodziców bardzo
wymagające. Wskutek tej „słabości” Bóg, mimo wciąż powtarzających się
grzechów człowieka, lituje się, odpuszcza i troszczy się o człowieka,
okazuje mu swoje miłosierdzie.
Bóg
chce, abym postępował podobnie. Na Sądzie Ostatecznym zapyta mnie tylko
o to jedno. Nic innego nie będzie Go interesowało. Być miłosiernym to
dawać człowiekowi to, co mu jest najbardziej potrzebne. Niekoniecznie
to, o co on prosi. Człowiekowi proszącemu o jałmużnę odpowiada Piotr:
„Nie mam złota ani srebra, ale co mam to ci daję: w Imię Jezusa
Chrystusa Nazarejczyka, chodź” (Dz 3, 6). Czy jestem człowiekiem
miłosierdzia? Człowiekiem, który wychodzi naprzeciw ludziom
najbardziej potrzebującym, człowiekiem, który wzorem Ojca Niebieskiego
obejmuje swoją miłością nie tylko sprawiedliwych, ale i
niesprawiedliwych? A może moja miłość, moje miłosierdzie odnosi się
tylko do ludzi miłych, sprawiedliwych, pobożnych — tych, którzy mało lub
wcale mnie nie potrzebują? „Być miłosiernym to czuć potrzeby drugiego
człowieka jak swoje własne, to chcieć dobra dla innych, tak jak chcemy
go dla siebie” (św. Tomasz z Akwinu, De molo q 10 a 2 c). W tym duchu
pisze nasz poeta Jan Kasprowicz: „Pali mnie surdut niezdarty na ciele,
gdy widzę łachman na ciele nędzarza, widok głodnego gasi me wesele,
jeśli się kiedy w mym oku zajarzy”.
Czy
czuję drugiego człowieka tak, jak czuję siebie, czy go rozumiem? Czy
mam z nim wspólny język? Czy jestem wyrozumiały, cierpliwy,
współczujący? Czy w razie konfliktów jestem gotowy do pojednania? Czy
mam miłosierdzie w sercu; czy okazuję je w słowach i czynach? To są
pytania, które stawia przede mną dzisiejsza liturgia, stawia Chrystus,
który dziś mówi. do nas: „Jak mnie posłał Ojciec, tak i ja was posyłam”
(J 20, 21). A świat, który jak podkreśla św. Paweł Apostoł: „…oczekuje z
tęsknotą objawienia synów Bożych” (Rz 8, 19), czeka niecierpliwie na
tych Bożych wysłańców, czeka na ludzi miłosierdzia. Od tego, czy tacy
ludzie się znajdą zależy, czy świat dziś ujrzy Boże zbawienie, czy ujrzy
Boże miłosierdzie, czy ujrzy Zmartwychwstałego. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz