Kochani
moi, komu Pan Jezus opowiedział przypowieść o pewnym człowieku, który
miał dwóch synów? Słyszeliśmy: faryzeuszom i uczonym w Piśmie. Cel był
jasny — uciszyć ich szemranie i wykazać, że właśnie celnicy i grzesznicy
mają do Niego prawo. Komu dziś przeczytano tę niezwykłą opowieść o
pewnym człowieku, który jest ojcem zarówno dla syna — nicponia, jak i
dla syna, który nigdy się nie zawieruszył? Spełniamy wiernie rozkaz
ostatni naszego Pana: Ewangelia jest dziś głoszona wszelkiemu
stworzeniu, ale jak ona jest słuchana, jak zostanie przyjęta — któż na
to odpowiedzieć może? Wiadomo, jak niejednakowy jest los ziarna, które
pada na różne miejsca i różny plon przynosi. Ale na pewno w tej wielkiej
gromadzie słuchaczy, jest wielu takich, co pomyśleli sobie: to o mnie
Chrystus opowiadał, to ja roztrwoniłem majątek ogromny: wolność, którą
mnie obdarował, zamieniłem w niewolę. Uzależniłem się całkowicie, dziś
już nie mogę nie pić... Zaufanie, wielki dar Ojca, zdeptałem. Poszedłem
swoją drogą, nie bardzo mnie to wzrusza, co On sobie o mnie pomyśli. Nie
zostało już nic z darów, które od Ojca otrzymałem — został głód,
niedostatek — żołądek mój pusty.
Czyż aż takiej nędzy trzeba, aby się ocknąć? Ale ocknięcie jest możliwe tylko wtedy, gdy odrobina wiary zostanie, gdy o ojcu nie zapomnę do końca. Wtedy możliwa jest ta myśl: Ja tu z głodu ginę, a w domu jest chleba pod dostatkiem (Łk 15, 17). Zauważmy: motywacja jest prosta — głód sprawił, że zrodził się pomysł powrotu. A więc nie tęsknota, miłość do ojca, rozumienie, że trzeba krzywdy naprawić... Nic z tego. Po prostu skrajna nędza, śmierć głodowa, która zajrzała w oczy, uświadomienie, że innego wyjścia nie ma. Trzeba więc wybrać się w drogę powrotną. Trzeba też ułożyć sobie tekst wyznania, że zgrzeszyłem, że mogę zostać najemnikiem, bo synem już trudno się nazwać (Łk 15, 19). Tymczasem słowa okazały się zbędne. Ojciec nie powiedział słowa, gdy usłyszał żądanie: „Daj mi część majątku" (Łk 15, 11). Dał nic nie mówiąc, syn był dorosły, miał prawo. Teraz, gdy syn wrócił, straciwszy wszystko, nic nie odpowiada na jego deklaracje słowne, lecz rozkazuje sługom: szybko, najlepszą suknię... pierścień... utuczone cielę... będziemy ucztować (Łk 15, 23). Nie słowa się liczą, gdy dochodzi do takiego spotkania – liczą się fakty: umarł a ożył... zaginął a odnalazł się (Łk 15, 24). Takie proste, nie trzeba było ojca szukać, czekać w niepokoju, czy przyjmie... Nawet do końca formuły pojednawczej nie można było wyrecytować. Syn znalazł się w ramionach ojca, słowa były już niepotrzebne. To dlatego tak łatwy był finał spotkania. Tak łatwy, że stał się zgorszeniem dla porządnych, że trzeba było długo tłumaczyć, co się stało, że jest powód do radości, że trzeba wejść i przywitać się z bratem. Większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia (Łk 15, 7).
Bracia i siostry! Kto z nas nie potrzebuje nawrócenia? Taki zadowolony z siebie był starszy brat. Rzeczywiście: nigdy ojca nie opuścił; nie przekroczył jego rozkazu; tyle lat mu wiernie służył; nie roztrwonił z nierządnicami jego majątku. To wszystko prawda. I nagle niespodziewanie dla samego siebie znalazł się poza domem ojca. Niby niedaleko, tuż za ścianą, ale nie razem z ojcem. Nie chciał wejść... Co go zatrzymało na zewnątrz - żal, rozgoryczenie, że taki niedowartościowany, zazdrość, gniew? Co jeszcze? Taki porządny, niezawodny, a jednak poza radością, która panowała wewnątrz. I nie wiadomo — przypowieść już o tym nie mówi — czy przyjąć perswazję ojca, czy zdobyć się na to, by podejść do brata i uściskać go: „Dobrze, żeś wrócił". Ile czasu będzie potrzebować, by zrozumieć, że to nie on, ale ojciec ma rację. Nazwano tę przypowieść: „ewangelią w Ewangelii". W tak niewielu zdaniach powiedział Chrystus tak dużo o Bogu i człowieku. O tym, że są różne odejścia, ale zawsze można wrócić. Zawsze! Nigdy nie jest ani za daleko, ani za późno. Kochani, przez nasze kościoły przechodzą teraz fale rekolekcyjnych powrotów. Takich radosnych, wielkich bo trudnych. Powrotów prawdziwych, bo zmieniających o 180 stopni dotychczasowe życie.
Przed laty przyszła do mnie para narzeczonych z zamiarem zawarcia katolickiego małżeństwa. W rozmowie wstępnej ustaliłem, że oboje mają za sobą kawał pokręconego życia. On niedawno wrócił z więzienia, ona siadła na dnie. Oboje po cywilnych związkach już rozwiedzionych. Oboje w trakcie leczenia odwykowego. Zjeżyłem się wewnętrznie. Jak mogą sobie w sposób sakramentalny przysięgać miłość i wierność? Przecież na przyjęciu weselnym już popłyną. A co potem? Nie taiłem swoich wątpliwości. I wtedy usłyszałem: „My już ani kropli. Bo kiedy wiedziałam, że ze mną koniec, nie dam sobie rady, poszłam do kościoła, uklękłam przed ołtarzem i powiedziałam: „Panie Jezu, musisz mi pomóc, musisz! A ja ci przysięgam, że ani kropli do końca życia. I prosto z kościoła poszłam do przychodni". Minęło sporo czasu od ich ślubu. Czasem ich odwiedzam. Nie do wiary: naprawdę wyszli na prostą. Sąsiedzi mówią o nich z podziwem: „Coś takiego, oni są zupełnie inni. Pracują solidnie, żyją porządnie, cicho, czysto. A pamiętamy, jak to było dawniej, co się stało?" Wrócili, byli daleko i po prostu wrócili. I żyją po ludzku. Możecie mnie zapytać, ile znam takich przykładów. Z własnej praktyki duszpasterskiej niewiele, policzyć można łatwo, na palcach jednej ręki. Ale nie to jest istotne. Chrystus powiedział: Z jednego grzesznika... Ważne jest, że w ogóle jest to możliwe, dziś, w naszych czasach, takich trudnych podobno, jakby dawniej były czasy łatwe.
Jest możliwy powrót z przeklętych kręgów grzechu pijaństwa, oszołomienia narkotycznego, innych nałogów. Trzeba jednak przyjść i z całą pokorą i z całą stanowczością powiedzieć Jezusowi wprost: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić" (Mk 1, 40). Bo „uznaję nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego. Stwórz, Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha" (Ps 51, 3—4. 12). Amen.
Czyż aż takiej nędzy trzeba, aby się ocknąć? Ale ocknięcie jest możliwe tylko wtedy, gdy odrobina wiary zostanie, gdy o ojcu nie zapomnę do końca. Wtedy możliwa jest ta myśl: Ja tu z głodu ginę, a w domu jest chleba pod dostatkiem (Łk 15, 17). Zauważmy: motywacja jest prosta — głód sprawił, że zrodził się pomysł powrotu. A więc nie tęsknota, miłość do ojca, rozumienie, że trzeba krzywdy naprawić... Nic z tego. Po prostu skrajna nędza, śmierć głodowa, która zajrzała w oczy, uświadomienie, że innego wyjścia nie ma. Trzeba więc wybrać się w drogę powrotną. Trzeba też ułożyć sobie tekst wyznania, że zgrzeszyłem, że mogę zostać najemnikiem, bo synem już trudno się nazwać (Łk 15, 19). Tymczasem słowa okazały się zbędne. Ojciec nie powiedział słowa, gdy usłyszał żądanie: „Daj mi część majątku" (Łk 15, 11). Dał nic nie mówiąc, syn był dorosły, miał prawo. Teraz, gdy syn wrócił, straciwszy wszystko, nic nie odpowiada na jego deklaracje słowne, lecz rozkazuje sługom: szybko, najlepszą suknię... pierścień... utuczone cielę... będziemy ucztować (Łk 15, 23). Nie słowa się liczą, gdy dochodzi do takiego spotkania – liczą się fakty: umarł a ożył... zaginął a odnalazł się (Łk 15, 24). Takie proste, nie trzeba było ojca szukać, czekać w niepokoju, czy przyjmie... Nawet do końca formuły pojednawczej nie można było wyrecytować. Syn znalazł się w ramionach ojca, słowa były już niepotrzebne. To dlatego tak łatwy był finał spotkania. Tak łatwy, że stał się zgorszeniem dla porządnych, że trzeba było długo tłumaczyć, co się stało, że jest powód do radości, że trzeba wejść i przywitać się z bratem. Większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia (Łk 15, 7).
Bracia i siostry! Kto z nas nie potrzebuje nawrócenia? Taki zadowolony z siebie był starszy brat. Rzeczywiście: nigdy ojca nie opuścił; nie przekroczył jego rozkazu; tyle lat mu wiernie służył; nie roztrwonił z nierządnicami jego majątku. To wszystko prawda. I nagle niespodziewanie dla samego siebie znalazł się poza domem ojca. Niby niedaleko, tuż za ścianą, ale nie razem z ojcem. Nie chciał wejść... Co go zatrzymało na zewnątrz - żal, rozgoryczenie, że taki niedowartościowany, zazdrość, gniew? Co jeszcze? Taki porządny, niezawodny, a jednak poza radością, która panowała wewnątrz. I nie wiadomo — przypowieść już o tym nie mówi — czy przyjąć perswazję ojca, czy zdobyć się na to, by podejść do brata i uściskać go: „Dobrze, żeś wrócił". Ile czasu będzie potrzebować, by zrozumieć, że to nie on, ale ojciec ma rację. Nazwano tę przypowieść: „ewangelią w Ewangelii". W tak niewielu zdaniach powiedział Chrystus tak dużo o Bogu i człowieku. O tym, że są różne odejścia, ale zawsze można wrócić. Zawsze! Nigdy nie jest ani za daleko, ani za późno. Kochani, przez nasze kościoły przechodzą teraz fale rekolekcyjnych powrotów. Takich radosnych, wielkich bo trudnych. Powrotów prawdziwych, bo zmieniających o 180 stopni dotychczasowe życie.
Przed laty przyszła do mnie para narzeczonych z zamiarem zawarcia katolickiego małżeństwa. W rozmowie wstępnej ustaliłem, że oboje mają za sobą kawał pokręconego życia. On niedawno wrócił z więzienia, ona siadła na dnie. Oboje po cywilnych związkach już rozwiedzionych. Oboje w trakcie leczenia odwykowego. Zjeżyłem się wewnętrznie. Jak mogą sobie w sposób sakramentalny przysięgać miłość i wierność? Przecież na przyjęciu weselnym już popłyną. A co potem? Nie taiłem swoich wątpliwości. I wtedy usłyszałem: „My już ani kropli. Bo kiedy wiedziałam, że ze mną koniec, nie dam sobie rady, poszłam do kościoła, uklękłam przed ołtarzem i powiedziałam: „Panie Jezu, musisz mi pomóc, musisz! A ja ci przysięgam, że ani kropli do końca życia. I prosto z kościoła poszłam do przychodni". Minęło sporo czasu od ich ślubu. Czasem ich odwiedzam. Nie do wiary: naprawdę wyszli na prostą. Sąsiedzi mówią o nich z podziwem: „Coś takiego, oni są zupełnie inni. Pracują solidnie, żyją porządnie, cicho, czysto. A pamiętamy, jak to było dawniej, co się stało?" Wrócili, byli daleko i po prostu wrócili. I żyją po ludzku. Możecie mnie zapytać, ile znam takich przykładów. Z własnej praktyki duszpasterskiej niewiele, policzyć można łatwo, na palcach jednej ręki. Ale nie to jest istotne. Chrystus powiedział: Z jednego grzesznika... Ważne jest, że w ogóle jest to możliwe, dziś, w naszych czasach, takich trudnych podobno, jakby dawniej były czasy łatwe.
Jest możliwy powrót z przeklętych kręgów grzechu pijaństwa, oszołomienia narkotycznego, innych nałogów. Trzeba jednak przyjść i z całą pokorą i z całą stanowczością powiedzieć Jezusowi wprost: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić" (Mk 1, 40). Bo „uznaję nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego. Stwórz, Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha" (Ps 51, 3—4. 12). Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz