Refleksja nad Słowem Bożym
Głosiciele nieautentyczni są hipokrytami, obłudnikami. Choćby dobrze
potrafili zagrać swoją rolę, przyciągając uwagę słuchaczy, to widać
istotną różnicę między życiem i słowami, które wygłaszają. Jezus mówi,
że obłudnicy - nieautentyczni głosiciele - nie tylko powodują, że ludzie
śmieją się za ich plecami, ale nade wszystko obłudnicy czynią zło:
"Zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi". Inaczej mówiąc: jesteście
do tego stopnia przejęci waszą poprawną formalnie recytacją, że nie
interesuje was, czy przez wasze słowa ludzie czują się zachęceni do
podążania w kierunku Królestwa Bożego, co więcej, przeszkadzacie temu
Królestwu, zamykacie je przed innymi.
Drugie oskarżenie dotyczy
wymiaru zewnętrznego: "Obchodzicie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego
współwyznawcę". Szuka się niejednokrotnie prestiżu poprzez liczbowy
rozwój swojej grupy. Zależy człowiekowi na uznaniu ze strony innych,
które zajmuje miejsce przepowiadania. Przepowiadanie dzieli się Słowem
w wolności i dlatego może prowadzić do porozumienia. Bez tego będą tylko
natarczywe, podstępne formy propagandy, szantażu moralnego i duchowego.
Trzecie
oskarżenie jest równie mocne: "Biada wam przewodnicy ślepi". Ślepi
przewodnicy nie znają drogi, nie wiedzą, gdzie jest kres podróży, nie
mają jasności Bożej drogi. Nie wiedząc, gdzie się idzie, mówi się to, co
ślina przyniesie na język, niejasno, choć może w sposób przyjemny,
mieszając rzeczy istotne z przypadłościami, kładąc nacisk na mało
znaczące przepisy, a zapominając o fundamentalnych; i w ten sposób można
deprawować religijny i moralny zmysł słuchaczy.
Jezus mówi
o "przewodnikach ślepych", którzy "przecedzają komara, a połykają
wielbłąda". Przewodnik powinien prowadzić ludzi i jeśli nie umie tego
robić, wiedzie ich przez urwiska i przepaści, i gubi. Jest to ostre
słowo przeciwko tym, którzy myślą, że widzą więcej od innych,
a w rzeczywistości są zaślepieni, ponieważ stracili m.in. wyczucie:
"przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda".
Jezus tak często krytykuje postawę faryzeuszów, tak często o nich mówi,
że może nam się czasem wydawać, że to jedynie oni nic nie potrafili
zrozumieć. Że te ostrzeżenia nie dotyczą nas samych. A przecież nie
chodzi tutaj o członków konkretnego ugrupowania religijnego, ale o
wszystkich ludzi, w których jest jakiś fałsz. Dotyczy to w takiej samej
mierze każdego chrześcijanina, każdego katolika, którego słowa i życie
nie pokrywają się ze sobą, u którego to wszystko zgrzyta.
Krytyki faryzeuszów nie bierzemy do siebie czasem dlatego, że traktujemy
ich jako z gruntu złych, w każdym calu złych, a przecież my tacy nie
jesteśmy. Tymczasem faryzeusze to nie przestępcy godni odrzucenia. To
ludzie, którzy robili wiele dobrego. Nawet w dzisiejszej Ewangelii
między wierszami jest pochwała dla faryzeuszów: "przemierzacie morze i
ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę". Kto z nas może się
pochwalić, że kogoś przyprowadził do Boga? Ilu z nas poświęciło na
czytanie Biblii tyle czasu, co faryzeusze? Ilu z nas te prawdy potrafi
przekazać innym? Skupienie się jedynie na potępieniu może nas wprowadzić
w błąd i uspokoić, że to nie o nas chodzi. A jak najbardziej chodzi
także o nas. O każdego przeciętnego katolika.
Faryzeusze to nie
ci, którzy nie zrobili nic dobrego. Tu chodzi raczej o hipokryzję. O
nieszczerość życia. Hipokryta to kiedyś aktor odtwarzający wyuczoną
rolę. Aktor nie czuje się w obowiązku żyć według wyuczonej postawy na
scenie. Aktor nie musi przemieniać siebie, żeby jakąś rolę zagrać.
Faryzeusze często dobrze wypełniali swoje zadania, postępowali zgodnie z
Prawem. Ale świat był dla nich sceną. Odgrywali swoją rolę dobrze,
starali się być widoczni, czekali na oklaski. Ale nie widzieli potrzeby
przemiany swojego serca. Dobra postawa bez przemiany serca nie porywa
innych. Raczej męczy. Próba dorównania do takiej "doskonałości" sprawia,
że myśli się tylko o rzeczach zewnętrznych. One są jakby pewne. Jeszcze
100 zł jałmużny, jeszcze dodatkowa modlitwa, jeszcze jeden dzień bez
mięsa. Tu nie ma mowy o radości życia, bo tego nie ma w przepisach i
można się na tym przejechać.
Smutne będzie nasze
chrześcijaństwo bez przemiany serca. Będzie pełne lęku: czy to
wystarczy, czy jeszcze coś trzeba, czy już ktoś widział, czy lepiej
powtórzyć. Będzie pełne szukania przepisów i szczegółowych pytań na
forach internetowych. Będzie też często związane z rozpaczą, gdy
upadniemy. Bez przemiany serca będą się liczyć tylko przepisy i
wypełnione punkty. Chrześcijaństwo natomiast to właśnie przemiana serca.
Czy coś już dzisiaj się udało, czy jeszcze nie wyszło, to naprawdę jest
mniej ważne od tego, jak bardzo chcieliśmy to zrobić, ile wysiłku w to
włożyliśmy i jak blisko Jezusa pragnęliśmy wtedy być. Jeśli dziś zrobimy
tyle ile dziś potrafimy, to jutro potrafimy zrobić więcej. Chodzi o to,
by się uchwycić Boga. Nie jest faryzeuszem ten, komu dzisiaj się
jeszcze nie udało. Faryzeuszem może być ten, komu wprawdzie się nie
udało, ale ludziom chce wmówić, że tak właśnie jest dobrze jak zrobił.
Szuka ideologii do własnych błędów i niedociągnięć.
Jeśli nie
grzeszymy jedynie dlatego, że boimy się kary, albo dlatego, że nie mamy
okazji do grzechu, albo dlatego, że ludzie akurat na nas patrzą, to z
naszym chrześcijaństwem coś jest nie tak. To nadal jest kręcenie się
wokół grzechu, a przecież naszym centrum powinien być Bóg. Tylko
przemiana serca daje nam radość i spokój wewnętrzny, nawet pomimo
upadków, które przecież zawsze będą, a także pomimo każdego bólu, który w
każdym życiu pojawi się wcześniej czy później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz