Wielki
Post jest okresem głębszego spojrzenia na nasze życie, które
każdego roku zbliża się o jeden skok śruby do swego kresu –
jest czasem stawiania sobie pytań najważniejszych: po co żyjemy?
jaka jest prawda naszego życia? jaka jest prawda naszego
chrześcijaństwa?
Wobec
tych pytań musimy zająć stanowisko – i to taką postawę, jakiej
się tutaj uczymy, rozważając rzeczy istotne. Ile już razy
powtarzaliśmy tutaj, że człowiek, który wierzy w Chrystusa,
powinien zajmować w swoim życiu takie postawy, jakie by zajął
Chrystus na jego miejscu. Uczymy się tego przez całe nasze
życie. Reflektując nad tym, pytamy w sytuacjach trudnych: co Ty
byś, Panie, zrobił w mojej sytuacji – dzisiaj, w tej chwili?
Dzisiejsze
czytania są tak ułożone, od pierwszego aż po ostatnie, że
jeszcze raz w jakimś syntetycznym skrócie podejmują całą prawdę
chrześcijaństwa. Zresztą myślę, że również prawdę ludzkiego
życia. Mianowicie te dwa wydarzenia – pustynia i pragnienie
Jezusa, też niemal na pustyni – mówią, że życie ludzkie jest
podobne do pustyni. Kto ma za sobą trochę życia, ten już chyba
doświadczył tej spiekoty pustynnej. Doświadczył może i klęsk, a
myślę – bo jeszcze tego nie wiem – że ludzie, którzy pod
wieczór życia dochodzą, doświadczają tej spiekoty coraz więcej.
I wtedy ten dialog, który Jezus sam sprowokował, chcąc naprowadzić
Samarytankę na istotną nić, na zasadniczy nerw życia – jest nam
bliski. Proszę przypatrzeć się jeszcze raz temu, co dokonało się
przy studni Jakuba.
Pan
Jezus spokojnie siedzi przy studni – szósta godzina, samo
południe! – nie czerpie wody, czeka. Przychodzi kobieta — i
wtedy Chrystus zaczyna: „Daj mi pić” (J 4, 7). A koniec
dialogu jest odwróceniem: już nie Chrystus, ale ona mówi do Niego:
„Daj mi tej wody” (J 4, 15). Dokonało się to, co się miało
dokonać. Kobieta zrozumiała w tym krótkim dialogu, że nie
woda jest najważniejsza.
My
doceniamy wartość dobrej wody, gdy po naszej chlorowanej napijemy
się z prawdziwego źródła – czujemy smak wody, jak czujemy smak
powietrza poza miastem. Ale nie o ten smak tutaj chodzi. My wiemy, że
można żyć w epoce, kiedy wszystkie wodociągi są zachlorowane i
niszczą nas zadymione powietrza. Że to nie jest jeszcze największa
plaga – choć jest wielką plagą. Największa tragedia jest
wtedy, kiedy człowiek nie pragnie już tego, co go przekracza.
Kiedy tak się zbliżył do elementów tego świata, do tych trocin i
kurzu ziemi – że tylko tym się napycha. Wtedy jest tragedia.
Tak
było z Samarytanką. Pamiętacie, był taki moment, kiedy Chrystus
powiedział do niej: „Idź, zawołaj swego męża” (J 4, 16). Ona
wtedy już chyba wiedziała, przeczuwała, z kim mówi i
odrzekła: „Nie mam męża — ten, którego dzisiaj mam, jest
piątym z kolei” (por. J 4, 18). Otóż to właśnie! To jest ta
rzeczywistość tego świata, która była, która jest i która
będzie. I właśnie tej kobiecie Jezus sugeruje: jest coś więcej
niż to, co ty znasz... Pod koniec tej rozmowy ona zaczyna mówić:
daj mi tej wody, za którą ja też tęsknię, mimo, że pięciu
mężów miałam... To nie to. Ona już wie, że to nie jest to
– ale nie potrafi nazwać tego, co ma być.
Ilu
ludzi uważa, że to właśnie, co robią, da im szczęście —
chociaż już wiedzą, gdy to robią, że to im szczęścia nie da.
Wręcz przeciwnie: skończy się goryczą, skończy się rozpaczą,
skończy się – jak często – tragedią. I czują, że gdzieś
jest na pustyni źródło wody żywej, które orzeźwia. Czasem czują
to ludzie niewierzący. Czasem swoją niewiarę chcą pokryć jakąś
wewnętrzną dumą, że oni to wszystko już odrzucili –
podczas gdy powinni być bardzo pokorni i bardzo milczący, tak jak
wieśniak w jakiejś wielkiej hali maszyn czy dziecko wobec
rozległego oceanu. Nic nie wiedzą – tylko jakoś dziwnie
czują, że nie to da im szczęście, co myślą, że im da. Nie
chciałbym zresztą sprowadzać sensu życia do szukania
szczęścia, bo to też nie o to chodzi.
O
cóż więc idzie? Gdzie jest ta żyła wody żywej, o której
Chrystus mówi? W pierwszym czytaniu był opis cudu Mojżesza na
pustyni. Wiecie, kim był Mojżesz. Wielkim prorokiem, mężem
Bożym, którego Bóg bardzo wcześnie – długo przed Chrystusem –
wyznaczył, by obwieszczać przez niego swoją moc. I wiecie, że
kiedy lud wyszedł z ziemi egipskiej z domu niewoli i szedł
przez pustynię do Ziemi Obiecanej, ziemi wolności – zaczął
konać z pragnienia. Wtedy Mojżesz uderzył laską w skałę i
wytrysnęła woda. Ale – nazwał to miejsce miejscem zwątpienia,
miejscem pokusy, bo tam Izraelici kusili Pana, mówiąc: „Czy też
Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?” (Wj 17, 7).
Kapitalna rzecz! Zasadniczo wtedy, kiedy Chrystus był wśród
Żydów w Palestynie, też można było nazwać ich miasta Massa
i Meriba – miasto kuszenia i miasto zwątpienia. Stanął wśród
nich, a oni zadawali te same pytania: Czy Pan jest rzeczywiście
pośród nas, czy nie? Czy On może nam dać żywej wody, czy nie?
Dzisiaj
jest to samo. Dzisiaj też można nazywać nasze miasta „Massa
i Meriba” – miasto zwątpienia, miasto pokusy, miasto rozpaczy.
Domy zwątpienia, domy pokusy, domy rozpaczy. Znamy takie. Dony,
w których pytają: czy rzeczywiście jest Pan, czy Pana nie ma? Czy
jest Pan i może dać wody żywej, która gasi nam pragnienie – czy
nie może dać?
Wszyscy
wiemy dobrze, co to jest woda żywa. Symbol wody żywej wskazuje na
rzeczywiste źródło: Chrystusa Zmartwychwstałego, który umarł i
zmartwychwstał i JEST. „Dzisiaj,
gdy Jego głos usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych” (Ps
95,8).
Dzisiaj.
Znowu dzisiaj. Jutro też powiemy: dzisiaj. I pojutrze powiemy:
dzisiaj. I tak będzie do naszej śmierci, bo to „dzisiaj”, które
w chwili śmierci nadejdzie, przychodzi każdego dnia. Kto Boga zna,
kto się Go tak dotknie, jak Samarytanka przy źródle, bo On tu jest
– ten już Go spotkał. Spotkał źródło wody żywej i spotkał
to, co będzie kiedyś po śmierci, tylko sceneria będzie trochę
inna: podniosą kurtynę do góry i zobaczymy – będzie człowiek z
Tym, którego szuka, którego pragnie, którego chce.
My
– ciągle idziemy przez pustynię, ciągle jesteśmy spragnieni i
ciągle śpiewalibyśmy hymny na cześć mającej spaść z niebiosów
wody – a On nam tę wodę daje. Każdemu, kto chce. I mówi:
trzeba, abyście za tę wodę dziękowali, abyście oddawali Bogu
kult i cześć w duchu i w prawdzie. To znaczy, abyście dziękowali
życiem waszym, waszą postawą tam, kiedy będziecie poza murami
kościoła. Kiedy pokarm, któryście tu przyjęli, przekształci się
w pełnienie woli Ojca.
To
jest właśnie to, o co chodzi. Kiedy pokarm woli Bożej staje się
zasadą naszego życia poza kościołem – człowiek dochodzi do
pełni szczęścia.
Nie
wiem, czy to wszystko zrozumieliście tak, jak chciałem wam
przekazać w tym krótkim słowie, ale tak to jest. Człowiek jest
szczęśliwy wtedy, kiedy pilnuje swoich pięciu owiec, kiedy ma swój
wyznaczony posterunek, swoją misję, kiedy ma swój konkret. I kiedy
jest wierny temu, co robi. Szczęście człowieka nie jest na
bezdrożach gwiezdnych. Jest ono – jak mówi przysłowie francuskie
– w małych dolinkach. W miłości, w przyjaźni, w czynieniu
dobrze. A dzieje się tak wtedy, kiedy moc Chrystusa
Zmartwychwstałego przynagla nas.
Oto
są te perspektywy chrześcijańskie, które trzeba mieć stale przed
oczyma. One ukazują nam sens w okresach niemal powszechnego
relatywizmu, nieładu, przewartościowania wszelkich wartości – i
dają nam cichą radość, taką, jaką mieli pierwsi chrześcijanie,
kiedy Neron szalał, a oni mieli radość z posiadania prawdy i z
ukochania Chrystusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz