Liturgia
słowa ostatniej niedzieli roku kościelnego była wyraźnie
skoncentrowana wokół jednego tematu: „Syn Człowieczy przyjdzie z wielką
mocą i chwałą". Dzisiaj rozpoczynamy nowy rok liturgiczny i temat nam
się powtarza. Oto życzenia, które Kościół składa swym dzieciom na progu
nowego okresu: Czuwajcie... abyście mogli stanąć przed Synem
Człowieczym (Łk 21, 36). Znamienne, że i finał i start mają tę samą
dominantę myślową: Idziemy na spotkanie z Panem. Bardzo mocno ten
nastrój udziela się nam wszystkim w ostatnim dniu kalendarzowym, to jest
31 grudnia. Nie możemy się od tych refleksji uwolnić, gdy przychodzimy
wieczorem na nabożeństwo dziękczynne, ale zaraz potem jest noc
sylwestrowa i 1 stycznia, który budzi nadzieję, że Nowy Rok będzie
lepszy.
Wprowadzając
nas dziś w nastrój Adwentu, Kościół chce nas przez cztery tygodnie
zatrzymać w tej atmosferze oczekiwania, wyjścia naprzeciw Temu, który
przychodzi. Każe się nam przygotować. Ten pełen uroku czas religijnego
przygotowania do świąt Bożego Narodzenia jest też okazją do pomyślenia,
że naprawdę staniemy kiedyś przed Panem. A jest to przecież w katechezie
Chrystusa temat, który się powtarza jak refren. Także w przypowieści o
sługach oczekujących swego Pana powracającego z uczty weselnej. Mają
być gotowi, aby natychmiast mu otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Bez
względu na porę dnia czy nocy. I w przypowieści o pannach roztropnych i
nierozsądnych. Wszystkie czekały, ale weszły na ucztę tylko te, które
były przygotowane. One miały dość oliwy w lampach, by oświecić drogę.
Tylko one weszły na gody, a potem drzwi zamknięto. I w przypowieści o
talentach. Wrócił Pan po dłuższym czasie i rozliczył się ze sługami.
Szczęśliwy sługa, który nie stanął przed Panem z pustymi rękami: Oto
drugie 5, oto drugie 2 talenty zyskałem. Został zaproszony: Wejdź do
radości (Mt 25, 20—24). Przychodzi ta chwila, jak złodziej —
niespodziewanie. To prawda, ale też nikt z nas nie będzie mógł
powiedzieć: „nie wiedziałem" albo „zapomniałem". Tym bardziej, że życie
tę prawdę potwierdza faktami.
W
ubiegłym tygodniu byłem na pogrzebie krewnej z mojego pokolenia.
Zadzwonił nagle telefon: „Ala nie żyje, pogrzeb we czwartek. Jeśli
mażesz — przyjedź". Choroba jej była długa, przewlekła — a śmierć
przyszła znienacka. Zjechali się moi rówieśnicy, trochę starsi, trochę
młodsi. Pomodlili się nad otwartą mogiłą, by Pan okazał zmarłej swoje
miłosierdzie. Popatrzyli po sobie... i pomyśleli zgodnie: „ale nas życie
podciągnęło do brzegu, już naprawdę niedaleko". Ktoś westchnął:
„Będziemy się teraz spotykać częściej, właśnie w takich
okolicznościach". A potem się wszyscy rozeszli, każdy do siebie, do
swego życia, które jeszcze się toczy. Upomnienie zostało, że przyjdzie
Pan, że ja także spotkam się z Nim. Czy myślę o tym spotkaniu?
Oczywiście, nie mogę nie myśleć, kiedy słucham Słowa, które mnie
upomina, kiedy przeżywam fakty przypominające, że nie będę wyjątkiem.
Ale myśleć muszę o tych wszystkich spotkaniach, które dokonują się dziś,
one są bowiem zapowiedzią i przygotowaniem na to wielkie spotkanie
twarzą w twarz.
Polecił
nam Pan, byśmy byli przepasani, gotowi do drogi, byśmy przygotowali
światło ratujące przed ciemnością. Tym światłem ukazującym drogę jest
modlitwa. Usłyszeliśmy dziś nakaz samego Chrystusa: „Módlcie się w
każdym czasie" (Łk 21, 36). Nauczono nas w dzieciństwie, że trzeba rano —
na początku dnia — i wieczorem, gdy kładziemy się na spoczynek,
i stanąć przed Bogiem. Czy to nie chwila, która jest gotowością na to
wielkie spotkanie? Mówisz: „Nie mam czasu". Mówisz: „Tak jestem
zapędzony, wszystko robię w biegu, nie potrafię się skupić. Ledwie
zdążę się przeżegnać"... To nie o czas chodzi. Może wystarczy jedna
minuta, jedno „Ojcze nasz", jedna prośba:
„Zbawicielu mój, bądź dziś ze mną,
pomóż, abym dzień przeżył mądrze.
Czuwaj, bym umiał być człowiekiem
i z życzliwością dostrzegał innych ludzi.
Naucz mnie w każdym człowieku zobaczyć Ciebie".
A
wieczorem, nawet przy największym znużeniu, wyjdź znów Panu naprzeciw i
pomyśl: „Za co dziś powinienem powiedzieć: przepraszam, za co:
dziękuję, o co mam prosić?" Taka refleksja jest konieczna, by serce nie
stało się ociężałe, taka chwila jest czuwaniem.
A
jak wielką szansą są nasze wspólne spotkania z Panem, który przychodzi
w zgromadzeniu eucharystycznym? Tu słuchamy Jego słowa, tu stajemy
przed Bogiem jako Jego dłużnicy, wyznając publicznie, że jesteśmy
grzesznikami, tu oddajemy chwałę Bogu i wyznajemy wiarę, tu pokornie
oświadczamy, że nie jesteśmy godni i tutaj karmimy się Ciałem Pańskim,
które jest zadatkiem życia wiecznego. Wiemy, że to jest najważniejsze
przeżycie religijne w tygodniu.I
nieraz z wielkim trudem, resztkami sił przychodzimy do kościoła, by
być razem w przeżywaniu świętej liturgii, jest nas w tej chwili — w kościele — kilkaset osób, może nawet więcej niż tysiąc. Mogłoby być więcej... Czy to nie jest spotkanie z Panem, który przychodzi?
Żyjemy
w czasach zapowiadanych przez Chrystusa. Odczytujemy znaki
zapowiedziane przez Niego: są wojny daleko i blisko, trzęsienia ziemi i
katastrofy, giną z rąk terrorystów niewinni ludzie, pasażerowie
porwanych samolotów przez długie godziny umierają ze strachu... Trudno
być optymistą, gdy tylko po ludzku patrzymy w naszą przyszłość. Żyjemy w
udręce spraw, które niesie współczesne życie, mamy mnóstwo kłopotów
osobistych, rodzinnych, narodowych. To wszystko prawda. Ale właśnie w
takiej chwili słyszymy słowa zachęty samego Chrystusa Pana: „Nabierzcie
ducha i podnieście głowy, zbliża się Wasze odkupienie" (Łk 21, 34).
„Daj mi poznać Twoje drogi, Panie,
naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami.
Prowadź mnie w prawdzie według Twoich pouczeń,
Boże i Zbawco, w Tobie mam nadzieję" (Ps 25, 4, 5). Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz