"Oto
zwiastują wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w
mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan!" (Łk 2,10)
Ukochani Bracia i Siostry!
W
tę jedyną i niepowtarzalną, cichą i świętą noc roku ze szczególnym
przejęciem chcemy wniknąć w tajemnicę Betlejem. Przeto z wielkim
wzruszeniem wpatrujemy się w łagodne oblicze Maryi, która w grocie
betlejemskiej porodziła tak wytęsknionego, kilka tysięcy lat wyglądanego
Mesjasza. Patrzymy na św. Józefa, pragnącego zaradzić wszystkim
niedogodnościom Maryi, osłonić ją od tego, co mogłoby jej sprawić
przykrość. Ciesząc się narodzeniem Jezusa, Józef na pewno sam głęboko
przeżywał tajemnicę Betlejem, choć i jemu tak wielką boleść musiał
sprawić fakt, że kiedy szukał schronienia z mającą wkrótce porodzić
Maryją, nigdzie nie chciano ich przyjąć. A przecież przyszedł do swoich
krewnych - stryjów i kuzynów, gdyż pochodził właśnie z Betlejem. Nie
było jednak dla nich miejsca, gdyż każda rodzina obawiała się rytualnej
nieczystości z powodu obecności w domu rodzącej kobiety.
Ale
z całą pewnością powyższe rozważania nie przysłoniły Józefowi istoty
tego, co dokonało się w Betlejem. Oto Chrystus przyszedł na świat! "Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami!" (J 1,14). Bóg w ciszy betlejemskiej nocy złożył ludzkości wyznanie swej miłości, zsyłając swego Syna na świat.
Nie
pojęli tego mieszkańcy Betlejem. Siedzieli nad pełnymi misami i
zadowoleni z siebie spędzili tę noc jak jedną z wielu, nawet nie
przypuszczając, że tuż obok narodził się od wieków obiecany Mesjasz.
Nie
oni zostali wybrani na świadków tej wielkiej tajemnicy Miłosierdzia
Bożego - przybycia Chrystusa na ziemię. Oto Anioł Pański pospieszył na
pola pasterzy, tuż za Betlejem, obudził ich i przekazał im orędzie o
narodzeniu Zbawiciela. I jak podaje tradycja - choć zmęczeni, lecz bez
wahania, spontanicznie postanowili złożyć hołd nowo narodzonemu i
obdarować Go "owocami ziemi i pracy rąk ludzkich". Nie bali się
pozostawić całego dobytku w ciemnościach, nie bali się trudu nocnej
wyprawy, lecz wielkodusznie zostawiając wszystko, pospieszyli na
spotkanie z Jezusem. W tym samym czasie i trzej Mędrcy z odległych
krajów bez wahania, za przewodem gwiazdy betlejemskiej, wyruszyli w
nieznane, by uczcić Zbawiciela świata.
Nie
pojęli tego, co zaszło w Betlejem jego mieszkańcy; nie zrozumiał i
Herod, który w pobliskiej Jerozolimie dojrzewał do ohydnej zbrodni.
Tajemnicę Betlejem odkryli natomiast pasterze. Pojęli ją trzej Królowie.
Kilka
lat temu tuż przed Bożym Narodzeniem telewizja francuska nadała
program, w czasie którego kamery telewizyjne ustawiono w ukryciu przed
wyjściem z dużego pawilonu handlowego w Paryżu. Wiele osób wychodziło ze
świątecznymi zakupami. Młody człowiek pytał niektórych: Czy moglibyście
pomóc młodemu małżeństwu, które przybyło do Paryża z Palestyny? Są w
trudnej sytuacji. Nic nie mają, a ona spodziewa się dziecka. Nikt z
pytanych nie odpowiedział pozytywnie, wszyscy mieli jakieś trudności.
Dopiero właściciel małej kawiarenki, Algierczyk, ofiarował swoją pomoc,
pieniądze, samochód do szpitala, pokój...
Jaki
z tego wniosek? Ludzie, wciąż mówią o wierze w Boga, wolą jednak, by
był On bardziej nieobecny, mniej bezpośredni, raczej historyczny niż
dzisiejszy.
Bóg się narodził! Miejmy odwagę zapytać siebie o to, czy Chrystus narodził się dzisiaj w naszym domu, w naszej rodzinie?
W betlejemską noc "naród kroczący w ciemności ujrzał światłość wielką, nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło" (Iz
9,1). Wysłannicy nieba budzili pasterzy. Dziecko, które się narodziło,
było Synem Najwyższego Boga. Bezradnie otworzyło ręce. Boga można było
wziąć w ramiona. I wyciągnęły się do Niego różne ręce. Te najbardziej
kochające - ręce Matki. Były też ręce męskie, pełne troski i
zakłopotania - ręce Józefa. A także ręce pasterzy: spracowane, twarde,
ale szczere, niosące to, co miały, dzielące się swoim ubóstwem. Do
Dziecka wyciągnęły się też ręce gościnne, które otworzyły drzwi jakiegoś
domu i przeniosły je ze stajni do mieszkania. Bóg na te ręce czekał i
oddał się im bez zastrzeżeń.
Do
tego Dziecka z Betlejem wyciągnęły się też inne ręce. Ręce pełne
zazdrości, niechęci i nienawiści. Chwytające za miecz i wypełniające
Betlejem płaczem matek i krwią zabijanych dzieci. Ręce Heroda i jego
sług. Bóg przed tymi rękami uciekał, dopóki nie zastygły martwe. Dopiero
wówczas wrócił z Egiptu.
Betlejemska
noc była nocą wyciągniętych rąk ludzkich w stronę Boga. Popatrzmy
uważnie na nasze ręce. Zapytajmy się, czy są to ręce Maryi, Józefa czy
pasterzy? A może są to ręce Heroda i jego straży? Czy czekają one z
radością na nowo narodzonego Boga, czy też musi On przed nimi uciekać?
Pod
koniec ubiegłego wieku położono podmorski kabel telefoniczny łączący
Amerykę z Europą. Pierwszymi słowami, jakie przeniósł on z jednego
brzegu na drugi, były słowa: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi
pokój ludziom dobrej woli". Były to te same słowa, którymi w betlejemską
noc aniołowie pozdrowili pasterzy, kiedy po raz pierwszy nawiązana
została łączność między niebem a ziemią, kiedy przyszedł Jezus jako
pośrednik między Bogiem a nami, abyśmy mogli porozumieć się z naszym
Ojcem w niebie.
Pomyślmy
o pokoju na ziemi. Kto by pragnął wojny i ją wywoływał, uważany byłby
za "podżegacza wojennego". Kto by pragnął go, ale nie starał się o to,
co warunkuje zachowanie pokoju, takiego człowieka uznać by trzeba za
szaleńca. Kto chce pokoju i czyni wszystko, co jest konieczne do jego
zachowania w państwie, w miejscowości, w której mieszka, w rodzinie,
jest jednym z tych, o których śpiewali aniołowie. Jest człowiekiem
dobrej woli.
A
my do jakiej grupy ludzi należymy? Czy wielu z nas nie powinno się
uważać za szaleńców? Wielu z nas chciałoby, aby wypełniła się druga
część betlejemskiej pieśni aniołów - pokój ludziom dobrej woli - ale
bez pierwszej. Chcielibyśmy mieć w świecie pokój, ale bez oddawania
chwały Bogu. A to jest niemożliwe! Chcieć pokoju na świecie, w kraju, w
rodzinie, a przy tym wyrzucić Boga z wszelkich przejawów życia
społecznego i prywatnego jest czymś bezsensownym. Nie ma pokoju bez
Boga! To, co ogłosił anielski śpiew nad betlejemską szopą jest zasadą,
której w żaden sposób nie da się zmienić. Jak jednak oddawać chwałę
Bogu, aby zyskać Jego pokój? Klaskaniem czy wołaniem «niech żyje!»? Nie,
Bóg pragnie czegoś więcej.
Zbrodnią
jest nie chcieć pokoju. Pragnąć pokoju bez Boga jest utopią. Chcieć
pokoju z Bogiem - to jest prawdziwa mądrość. Powinniśmy więc życzyć
sobie tego, byśmy dostrzegali żywą prawdę, iż Bóg wszedł w ludzkie
życie; a wskrzeszając tę prawdę w sercach, wyszli z tych świąt bogatsi
duchowo, z radością, która nigdy nie gaśnie. Czasem mogą ją zasłonić
małe, bezwartościowe rzeczy. Ale po chwilowej nieobecności wraca ona - i
tych, którzy są temu światłu wierni - prowadzi do celu człowieczego
trudu.
Ukochani Bracia i Siostry!
Tajemnica
Betlejem staje tej nocy i przed nami. Patrząc na postawę pasterzy i
mędrców, łatwo dostrzegamy, iż kluczem do odkrycia tej tajemnicy była
prostota ich wiary. Bezgranicznie zaufali Bogu, nie targowali się z Nim,
nie stawiali wymagań jak Herod, nie byli zajęci tylko sobą jak
mieszkańcy Betlejem i dlatego spotkali Zbawiciela, który przyszedł na
ziemię. I my w takim stopniu wnikniemy w tę tajemnicę i przeżyjemy te
święta Bożego Narodzenia, w jakim z prostotą zaufamy Bogu. Jeśli
rzeczywiście przyjmiemy tę prawdę jako naukę dla nas, gdy nie będziemy
się zamartwiać naszymi ziemskimi królestwami; gdy na ten krótki czas
zapomnimy o naszym dobytku; gdy spędzimy te święte dni nie jak
mieszkańcy Betlejem, siedząc nad zastawionymi stołami i myśląc tylko o
sobie...
Abyśmy, dzięki bezgranicznemu zawierzeniu Bogu, mogli usłyszeć i przyjąć słowa Anioła: "Oto zwiastują wam radość wielką!" (Łk 2,10). Tego i sobie i Wam wszystkim życzę. I niech się tak stanie. AMEN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz