„Przyjdzie
czas, kiedy z tego na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu”
(Łk 21, 6).
Ukochani
Bracia i Siostry! W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o mieście.
Mówi o mieście, które kocha. Kocha, bo ono jest domem Ojca. Jest
najpiękniejszym domem, jaki ludzie potrafili zbudować Ojcu na
ziemi. Jezus mówi o zburzeniu miasta. Mówi o straszliwej tragedii,
która przyniesie miastu zagładę. Nie zostanie kamień na kamieniu.
Zatrzęsą się posady i… runą wspaniałe, złocone sklepienia,
przestronne krużganki,
dziedzińce, stare ulice, potężne bramy. Padnie świątynia, zbezczeszczone będzie święte świętych i ołtarz ofiarniczy, zrabowane sprzęty liturgiczne. Zostanie rumowisko, żałosne świadectwo dawnej świetności wybranego narodu. Zostanie tylko ściana płaczu, do której będą pielgrzymować synowie Abrahama przez długie wieki.
dziedzińce, stare ulice, potężne bramy. Padnie świątynia, zbezczeszczone będzie święte świętych i ołtarz ofiarniczy, zrabowane sprzęty liturgiczne. Zostanie rumowisko, żałosne świadectwo dawnej świetności wybranego narodu. Zostanie tylko ściana płaczu, do której będą pielgrzymować synowie Abrahama przez długie wieki.
Cały
ten obraz widział Jezus w duszy swojej; był to obraz proroczy. W
siedemdziesiątym roku ten obraz stał się dymiącą
rzeczywistością. Rzymianin stanął na gruzach, pełen chwały i
dumy z dokonanego dzieła wojennego. Grek, przypadkowy przechodzień,
mógł mieć pretensje do Rzymu o barbarzyństwo i psucie smaku
estetycznego. Jezus-Prorok, Żyd, zapłakał. Nie nad bramami,
dziedzińcami czy sklepieniami. Jezus płakał nad ludźmi, bo nie
rozpoznali czasu Bożego nawiedzenia (Łk 19, 44).
Co
za tragiczna pomyłka, jakiż paradoks! Budowali przecież na chwałę
Boga. Zapamiętali się w budowaniu. Wszystko oddali na tę budowę.
Stała się częścią ich życia, była ich chwałą. I tak…
zapomnieli o Bogu. Postawili siebie na Jego miejscu. Człowiek stał
się sobie bogiem! Człowiek zaczął rozkazywać Przedwiecznemu.
Jahwe miał obowiązek radzić się uczonych w Piśmie, jakie warunki
ma spełniać zapowiedziany Mesjasz. A kiedy Bóg – nie pytając
nikogo – posłał swego Jednorodzonego Syna na ziemię, przyjrzeli
się Przychodzącemu, obrazili się na Niego, zapłonęli gniewem,
zabili Go! I tak człowiek, który chciał być bogiem, stał się
mordercą.
U
zarania dziejów ludzkości nie pozostał kamień na kamieniu, gdyż
pycha rozkazała ludziom budować niebotyczną wieżę Babel. Nie
mógł pozostać kamień na kamieniu tym bardziej wtedy, gdy człowiek
podniósł rękę na Syna Bożego. Właśnie tu, w bogobójstwie,
które dokonało się pod osłoną prawa, wzięło swój początek
wszelkie barbarzyństwo nowej historii ludzkości. Każde cesarstwo,
królestwo, państwo, gdy podniosło swą bogobójczą rękę, padało
pod samobójczym ciosem! Ze zgrozą musimy patrzeć, jak narasta
wciąż na śmietnisku historii tragiczne gruzowisko pychy,
bluźnierstwa i zbrodni ludzkich. Człowiek, który przebiera się za
boga, jest straszniejszy od najdzikszej bestii!
Jednocześnie
człowiek jest jak żebrak, w całym kosmosie najbardziej godny
politowania. Tyle w nim potłuczonego piękna, tyle okruchów prawdy,
tyle śladów autentycznego dobra… Przecież to człowiek jest jak
otwarta koncha gotowa przyjąć nieograniczone wprost zdroje wiary,
nadziei i miłowania. Do granic bolesnej nieskończoności rośnie w
sercu człowieka tęsknota za doskonałością, za szczęściem.
Jakże często człowiek czuje otaczającą go przestrzeń świętości,
a przecież nie potrafi jej zamknąć w swojej duszy. Aniołowie ze
snu patriarchy Jakuba wciąż wchodzą po drabinie do nieba i schodzą
ku człowiekowi, ale takie sny są krótkie, po przebudzeniu zostaje
jeno znaczący kamień… I człowiek musi kuleć, bo nie ma powrotu
do dawnej równowagi, gdy się widziało otwarte niebo. Jakże często
Bóg, gdy dotyka człowieka, tnie lemieszem niby oracz ziemię. I
świeci Bogu w twarz głęboka rana, którą z kolei, gdyby człowiek
próbował załatać, zabliźnić czy uciec od niej, straciłby
zdolność odczuwania tak szczęścia jak i nieszczęścia. Kimże
jesteś, człowieku? Czy nie ptakiem złapanym we własne sidła?
Nie! Poeta oponuje. Wielką niewiadomą o człowieku zamienia na
tajemnicę człowieka:
„Nie
tylko człowiek modli się do niebios.
Niebiosa
modlą się do człowieka
W
nieustannym przewidywaniu,
Ze
jest w nim ukryty Bóg” (R. Brandstaetter).
Byłaby
to tylko piękna metafora, przynosząca ulgę zmęczonemu poecie,
gdyby nie Betlejem – koronny świadek spełniającej się
obietnicy; gdyby nie historyczny ludzki czas, w którym niebiosa –
jak rosę – spuściły Sprawiedliwego na ziemię. Bóg stał się
człowiekiem, aby człowiek odnalazł w sobie Boga.
Tak
więc nie przebieranie się za Boga, ale odnalezienie! Pokorne
odnalezienie Boga i wspólnie z Nim odbudowywanie tego co runęło.
Pokorne i wytężone stawianie na nowo kamienia na kamień. Byłoby
to niemożliwe, gdyby sam Bóg nie chciał być kamieniem węgielnym
tej nowej budowli mego wnętrza. To prawda, że Chrystus nigdy nie
przestanie na ziemi być znakiem sprzeciwu, ale jeżeli się nań
zgodzę, jeżeli przyjmę otwartym sercem tego
Boskiego
Budowniczego, to nie roztrzaskam się o ten kamień, ani on mnie nie
zmiażdży (Mt 21, 44).
Chrystus,
którego przyzywam, gdy przyjdzie do mnie, to cóż przyniesie –
czy tylko litość? Nie! On jest Miłością. Jest Bogiem bogatym w
miłosierdzie (Ef 2, 4). To On wziął wszystkie moje choroby i
grzech ze sobą na krzyż. On wleje kojącą oliwę w moją krwawiącą
ranę. On wypełni mnie darami Ducha. On pozbiera wszystkie okruchy
prawdy, dobra i piękna i ułoży w sensowną całość. On mnie
odnowi!
Na
koniec weźmijcie ze mną, bracia i siostry, prorocką księgę
Malachiasza i czytajmy wspólnie, i módlmy się: „Oto nadchodzi
dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający
krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień”.
Boże miłosierny, obroń mnie od pychy i nienawiści, i od pogardy.
Dla tych, którzy przebierają się za bogów, by w majestacie prawa
niszczyć życie ludzkie, błagamy Cię o światło i skruchę serca.
Przyprowadź ich drogą pokuty do źródła odrodzenia duchowego. A
wszystkim czczącym Twoje Imię, niech „wzejdzie słońce
sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach” (Ml 3, 19–20).
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz