sierpnia 15, 2019

20. Niedziela Zwykła (Rok C) – Zapal w nas ogień Twojej miłości

Chrystus Pan przynosi nam dzisiaj słowa o ogniu rzuconym na świat, o rozłamie i podziale – i to nawet wśród najbliższych, we własnym domu. Słowa szokujące i trudne, zwłaszcza wtedy, gdy padają w serca twarde jak kamienista droga, podobna do handlowego traktu z przeciągającymi sprzedawczykami tanich mamideł. Tanie słowa, tanie poglądy, obiecujące a puste ideologie stają w sprzeczności z tym, co daje człowiekowi Chrystus. To nie są zresztą jedyne przeszkody w całkowitym przyjęciu Chrystuso­wej nauki o ogniu. Czasem znacznie groźniejsze jest to, co po­chodzi z naszego wnętrza. Niszczy nas grzech, rujnuje naszą reli­gijność materializm praktyczny, pustoszy nasze serce chęć posia­dania, i to czasem za wszelką cenę. Nikt z nas nie jest tutaj bez winy. Próba tłumaczenia takiej postawy tak zwanymi ciężkimi czasami, układami i uwarunkowaniami pogłębia tylko nasze spę­tanie duszy, a w konsekwencji wyziębia nas i uniemożliwia przy­jęcie Bożego ognia. Czy można biec do mety z walizką lub ka­mieniem u szyi? Obarczony ciężarem człowiek będzie tylko drep­tał w miejscu. Trudniej wtedy poświęcić się Bogu, trudniej słu­żyć bliźniemu, trudniej „do krwi ostatniej” – o tym też w sier­pniu pamiętać trzeba – służyć ojczyźnie.
Naszej opieszałości i dreptania w miejscu nie wytłumaczy na­wet wskazywanie palcem tych, którzy są może i więcej winni, bo sprzedali dusze diabłu, wysługując się mu za kilka srebrników podszytego strachem. bytowania. Autor Listu do Hebrajczyków, dziś czytanego w liturgii, mówi nam tak: „... odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który łatwo nas zwodzi, win­niśmy wytrwale biec w wyznaczonych zawodach” (Hbr 12, 1). Mo­że to właśnie jest najbardziej konieczne dzisiaj dla nas zadanie, by odrzucić wszelki ciężar, wszelkie więzy niewoli, gdy tyle naj­świętszych spraw mól zniszczył i zżarła rdza, gdy tyle kąkolu pośród naszych ojczystych łanów? Rozejrzyj się, bracie, dokoła i popatrz, czy nie stoisz już na zgliszczach tego, co było zawsze dla nas święte i najważniejsze! Nie czas myśleć o swoich tłumoczkach, nabijaniu kabzy, gdy tyle spraw tak ważnych jest w groźnym potrzasku! Czy ocali je solidarność naszych serc?
Wracając do myśli z Listu do Hebrajczyków jasno trzeba so­bie uświadomić, co jest w naszych konkretnych zagrożeniach owym „wyznaczonym zawodem”, do którego mamy biec wytrwa­le. Pierwszym i wciąż aktualnym zadaniem jest zdecydowane opo­wiedzenie się za Chrystusem. Dziś słowo Boże zachęca nas: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydo­skonala” (Hbr 12, 2). Jak bardzo gorąco trzeba nam prosić Boga o ogień, który przecież nikomu jeszcze od przyjścia Chrystusa na świat krzywdy nie uczynił. Nadziwić się nie można ludzkiej głu­pocie, która czyni wciąż postępy, że z taką zajadłością występuje przeciw Chrystusowi, przybierając również formy religioznawczej naukowości. Nie jest to wcale nowe i nie jesteśmy jedynymi, któ­rzy takie bolesne doświadczenie znieść musieli. Długa byłaby li­sta doświadczeń manifestowania nienawiści wobec Boga, Chry­stusa i Kościoła. Aby nie pójść za daleko, wystarczy jeszcze raz wrócić do czytanego dziś słowa Bożego: „Zastanawiajcie się nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wro­gość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu” (Hbr 12, 3). Taka postawa wrogości wobec Chrystusa legła u funda­mentów Kościoła, taka sięga Jego szczytów, trwając do dziś; bo nie jest uczeń nad Mistrza. Skoro prześladowano Chrystusa – i uczniów prześladować będą. Patrzmy więc na Jezusa, który nam w wierze przewodzi ... nie ustawajmy, złamani na duchu! Niech coraz głośniejszą będzie stara odpowiedź dana ongiś przez Apo­stoła Pawła w dawno rozsypanym w gruzy Imperium Rzymskim: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? ... Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie – nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezu­sie, Panu naszym” (Rz 8, 35 nn). A z rodzimych doświadczeń wy­bierzmy dziś tę odpowiedź, którą, wciąż nie złamani na duchu w ostatnich dziesiątkach lat z wiarą i ogniem podejmujemy: „Próżne zakusy duchów złych i próżne ich zamiary!
Bronić będziemy Twoich dróg – Tak nam dopomóż Bóg!” Stańmy zwartym kręgiem solidarnych serc przy Chrystusie, jak tyle razy w sierpniu, i nie dajmy Go sobie zasłonić. Patrzmy na Jezusa! On przynosi nam miłość i ogień rozświecający mroki na­szego ojczystego domu, który przecież ma chrześcijańskie podwa­liny.
Drugim, nie mniej aktualnym, w „wyznaczonych zawodach” za­daniem jest walka z grzechem w nas samych. Patrzenie na Je­zusa, do czego nas zachęca dzisiejsza liturgia słowa; i w tej waż­nej dziedzinie musi budzić w, nas tęsknotę za wewnętrzną prawdą i czystością. Brak zakłamania, usunięcie rozdźwięku między teo­rią wiary, a praktyką życia – najważniejsze nasze zadanie. Zawstydza nas nieustannie to dzisiejsze stwierdzenie: „Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12, 4). Tak mało jeszcze w nas miłości Boga i chęci odło­żenia ciężaru grzechu. Grzech waruje u naszych drzwi, łasi się do nas i liże ognistym językiem. Mądry Orygenes mówi: „Jeśli byłeś święty, będziesz ochrzczony Duchem Świętym; jeśli jesteś grzesz­nikiem, zanurzysz się w ogniu”. A nam wciąż grozi, dziś może szczególnie, wystawianie się na płomienie innego ognia, nie tego, który przynosi Chrystus. Wciąż łatwo poddać się wygodnej wie­rze, że nie ma szatana, nie ma grzechu, bo to tylko wymysł dewocyjnej wyobraźni. Stop! Tak nie można. Jeśli boisz się nazwać to herezją, to na pewno jest to choroba, głębokie dotknięcie nie­mocy. Tak łatwo wtedy zamienić poczucie winy na poczucie krzywdy. Źdźbło w oku brata bardzo wówczas przeszkadza, a bel­ka we własnym zupełnie nie doskwiera. Kościół uczy wyznawców Chrystusa trzeźwej oceny postępowania. Od dziecka mówisz prze­cież: „moja wina, moja bardzo wielka wina” i jest to najbar­dziej prawdziwe wobec Boga i bliźniego, gdy wyznajesz – zgrze­szyłem – i prosisz: przebacz! Nie słuchaj więc, gdy ci powie­dzą, że Kościół nie umie i nie uczy przyznawać się do winy, to krzywdząca potwarz. Każdy niech bije się we własne piersi, a wtedy spotkamy się w prawdzie. Tego uczy każda wierząca mat­ka, Matka-Polska również. Niech ogień Chrystusa wypali w nas grzech, nienawiść i wszelką niechęć do bliźniego.
Patrzmy na Jezusa, by ocalić każde serce. Czyż to nie wtedy twierdzą nam będzie każdy próg? Tak! To właśnie wtedy! Nie jesteś w tych wysiłkach osamotniony. Autor Listu do Hebrajczy­ków zachęcał, byśmy „mając dokoła siebie takie mnóstwo świad­ków ... wytrwale biegli w wyznaczonych zawodach” (Hbr 12, 1). Rozejrzyj się więc dokoła. Chyba ci ich nie zbraknie. Takich jak ciśnięty w błoto za mówienie prawdy Jeremiasz i tylu innych. To ludzie jak ogień – bez których ziemia byłaby jałowa. Nasza ojczysta również. Prośmy więc Pana, by w nas wszystkich zapalił ogień swojej miłości. Amen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger