Chrystus
Pan przynosi nam dzisiaj słowa o ogniu rzuconym na świat, o
rozłamie i podziale – i to nawet wśród najbliższych, we własnym
domu. Słowa szokujące i trudne, zwłaszcza wtedy, gdy padają w
serca twarde jak kamienista droga, podobna do handlowego traktu z
przeciągającymi sprzedawczykami tanich mamideł. Tanie słowa,
tanie poglądy, obiecujące a puste ideologie stają w sprzeczności
z tym, co daje człowiekowi Chrystus. To nie są zresztą jedyne
przeszkody w całkowitym przyjęciu Chrystusowej nauki o ogniu.
Czasem znacznie groźniejsze jest to, co pochodzi z naszego
wnętrza. Niszczy nas grzech, rujnuje naszą religijność
materializm praktyczny, pustoszy nasze serce chęć posiadania,
i to czasem za wszelką cenę. Nikt z nas nie jest tutaj bez winy.
Próba tłumaczenia takiej postawy tak zwanymi ciężkimi czasami,
układami i uwarunkowaniami pogłębia tylko nasze spętanie
duszy, a w konsekwencji wyziębia nas i uniemożliwia przyjęcie
Bożego ognia. Czy można biec do mety z walizką lub kamieniem
u szyi? Obarczony ciężarem człowiek będzie tylko dreptał w
miejscu. Trudniej wtedy poświęcić się Bogu, trudniej służyć
bliźniemu, trudniej „do krwi ostatniej” – o tym też w
sierpniu pamiętać trzeba – służyć ojczyźnie.
Naszej
opieszałości i dreptania w miejscu nie wytłumaczy nawet
wskazywanie palcem tych, którzy są może i więcej winni, bo
sprzedali dusze diabłu, wysługując się mu za kilka srebrników
podszytego strachem. bytowania. Autor Listu do Hebrajczyków, dziś
czytanego w liturgii, mówi nam tak: „... odłożywszy wszelki
ciężar, a przede wszystkim grzech, który łatwo nas zwodzi,
winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych zawodach” (Hbr 12, 1).
Może to właśnie jest najbardziej konieczne dzisiaj dla nas
zadanie, by odrzucić wszelki ciężar, wszelkie więzy niewoli, gdy
tyle najświętszych spraw mól zniszczył i zżarła rdza, gdy
tyle kąkolu pośród naszych ojczystych łanów? Rozejrzyj się,
bracie, dokoła i popatrz, czy nie stoisz już na zgliszczach tego,
co było zawsze dla nas święte i najważniejsze! Nie czas myśleć
o swoich tłumoczkach, nabijaniu kabzy, gdy tyle spraw tak ważnych
jest w groźnym potrzasku! Czy ocali je solidarność naszych serc?
Wracając
do myśli z Listu do Hebrajczyków jasno trzeba sobie
uświadomić, co jest w naszych konkretnych zagrożeniach owym
„wyznaczonym zawodem”, do którego mamy biec wytrwale.
Pierwszym i wciąż aktualnym zadaniem jest zdecydowane opowiedzenie
się za Chrystusem. Dziś słowo Boże zachęca nas: „Patrzmy na
Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (Hbr
12, 2). Jak bardzo gorąco trzeba nam prosić Boga o ogień, który
przecież nikomu jeszcze od przyjścia Chrystusa na świat krzywdy
nie uczynił. Nadziwić się nie można ludzkiej głupocie,
która czyni wciąż postępy, że z taką zajadłością występuje
przeciw Chrystusowi, przybierając również formy religioznawczej
naukowości. Nie jest to wcale nowe i nie jesteśmy jedynymi, którzy
takie bolesne doświadczenie znieść musieli. Długa byłaby lista
doświadczeń manifestowania nienawiści wobec Boga, Chrystusa i
Kościoła. Aby nie pójść za daleko, wystarczy jeszcze raz wrócić
do czytanego dziś słowa Bożego: „Zastanawiajcie się nad Tym,
który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość
przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu” (Hbr 12,
3). Taka postawa wrogości wobec Chrystusa legła u fundamentów
Kościoła, taka sięga Jego szczytów, trwając do dziś; bo nie
jest uczeń nad Mistrza. Skoro prześladowano Chrystusa – i uczniów
prześladować będą. Patrzmy więc na Jezusa, który nam w wierze
przewodzi ... nie ustawajmy, złamani na duchu! Niech coraz
głośniejszą będzie stara odpowiedź dana ongiś przez Apostoła
Pawła w dawno rozsypanym w gruzy Imperium Rzymskim: „Któż nas
może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?
... Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani
Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani co
wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie – nie
zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie
Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, 35 nn). A z rodzimych doświadczeń
wybierzmy dziś tę odpowiedź, którą, wciąż nie złamani na
duchu w ostatnich dziesiątkach lat z wiarą i ogniem podejmujemy:
„Próżne zakusy duchów złych i próżne ich zamiary!
Bronić
będziemy Twoich dróg – Tak nam dopomóż Bóg!” Stańmy zwartym
kręgiem solidarnych serc przy Chrystusie, jak tyle razy w sierpniu,
i nie dajmy Go sobie zasłonić. Patrzmy na Jezusa! On przynosi nam
miłość i ogień rozświecający mroki naszego ojczystego
domu, który przecież ma chrześcijańskie podwaliny.
Drugim,
nie mniej aktualnym, w „wyznaczonych zawodach” zadaniem jest
walka z grzechem w nas samych. Patrzenie na Jezusa, do czego nas
zachęca dzisiejsza liturgia słowa; i w tej ważnej dziedzinie
musi budzić w, nas tęsknotę za wewnętrzną prawdą i czystością.
Brak zakłamania, usunięcie rozdźwięku między teorią wiary,
a praktyką życia – najważniejsze nasze zadanie. Zawstydza nas
nieustannie to dzisiejsze stwierdzenie: „Jeszcze nie opieraliście
się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12, 4).
Tak mało jeszcze w nas miłości Boga i chęci odłożenia
ciężaru grzechu. Grzech waruje u naszych drzwi, łasi się do nas i
liże ognistym językiem. Mądry Orygenes mówi: „Jeśli byłeś
święty, będziesz ochrzczony Duchem Świętym; jeśli jesteś
grzesznikiem, zanurzysz się w ogniu”. A nam wciąż grozi,
dziś może szczególnie, wystawianie się na płomienie innego
ognia, nie tego, który przynosi Chrystus. Wciąż łatwo poddać się
wygodnej wierze, że nie ma szatana, nie ma grzechu, bo to tylko
wymysł dewocyjnej wyobraźni. Stop! Tak nie można. Jeśli boisz się
nazwać to herezją, to na pewno jest to choroba, głębokie
dotknięcie niemocy. Tak łatwo wtedy zamienić poczucie winy na
poczucie krzywdy. Źdźbło w oku brata bardzo wówczas przeszkadza,
a belka we własnym zupełnie nie doskwiera. Kościół uczy
wyznawców Chrystusa trzeźwej oceny postępowania. Od dziecka mówisz
przecież: „moja wina, moja bardzo wielka wina” i jest to
najbardziej prawdziwe wobec Boga i bliźniego, gdy wyznajesz –
zgrzeszyłem – i prosisz: przebacz! Nie słuchaj więc, gdy ci
powiedzą, że Kościół nie umie i nie uczy przyznawać się
do winy, to krzywdząca potwarz. Każdy niech bije się we własne
piersi, a wtedy spotkamy się w prawdzie. Tego uczy każda wierząca
matka, Matka-Polska również. Niech ogień Chrystusa wypali w
nas grzech, nienawiść i wszelką niechęć do bliźniego.
Patrzmy
na Jezusa, by ocalić każde serce. Czyż to nie wtedy twierdzą nam
będzie każdy próg? Tak! To właśnie wtedy! Nie jesteś w tych
wysiłkach osamotniony. Autor Listu do Hebrajczyków zachęcał,
byśmy „mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków ...
wytrwale biegli w wyznaczonych zawodach” (Hbr 12, 1). Rozejrzyj się
więc dokoła. Chyba ci ich nie zbraknie. Takich jak ciśnięty w
błoto za mówienie prawdy Jeremiasz i tylu innych. To ludzie jak
ogień – bez których ziemia byłaby jałowa. Nasza ojczysta
również. Prośmy więc Pana, by w nas wszystkich zapalił ogień
swojej miłości. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz