Kochani moi,
po wysłuchaniu dzisiejszej Ewangelii rodzi się w moim sercu modlitwa i rodzi się takie oto rozważanie:
Mój Boże, już wiem, życie mnie tego nauczyło – szkoda czasu, by działać po swojemu. Chcę ofiarowywać Tobie wszystkie moje sprawy. Nie dlatego, żeby było mi łatwiej, ale ponieważ uwierzyłem w Twoją nieogarnioną miłość do mnie. I stąd moja odwaga. Moje życie jest w Twoich rękach.
Gdy słuchamy dzisiaj Ewangelii w wyobraźni pojawiają się dwa obrazy. Pierwszy oparty na następującym tekście: „Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu”. Oto Mesjasz wkracza do swojej Świątyni. Może to wyglądało mniej więcej tak: czterdziestodniowe Niemowlę niesione przez Józefa, a obok krocząca Matka Boża. I ten gest – podniesienie chłopca w górę, a w sercu pragnienie, by stało się własnością Boga. Ofiarowanie Bogu. Być może cichuteńko, razem, wypowiedzieli modlitwę, chociażby psalm, który przed chwilą śpiewaliśmy: „Bramy podnieście swe szczyty, unieście się, odwieczne podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały”.
Drugi obraz jest związany z Symeonem: „On wziął Je w objęcia”. Przytulenie Mesjasza. Może pocałunek. Może szeptem wypowiedziane słowa, które tylko serce, mocno kochające, jest w stanie wypowiedzieć. Scena pełna czułości, tym bardziej wymowna, że Symeon jest gotowy do odejścia z tego świata. Stąd należy się spodziewać, że jest w podeszłym wieku. Chciałbym, aby te dwie sceny, dwa znaki – stały się punktem wyjścia dla naszej refleksji nad Słowem Bożym.
Przytulenie mówi o bliskości. Jezus jest bardzo blisko ludzi. List do Hebrajczyków mówi o tym w taki oto sposób: „Jezus… przygarnia potomstwo Abrahamowe… musiał się upodobnić pod każdym względem do braci… w czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom”. Wymieńmy kilka przejawów bliskości Jezusa z ludźmi. Najpierw Jego solidarność z ludźmi ubogimi i doświadczanymi przez życie. Narodziny daleko od domu rodzinnego – w ubogiej stajence. Ucieczka i pobyt na obczyźnie – nie wśród swoich. Cisza Nazaretu – z pracą ciesielsko-stolarską. Działalność publiczna – z niezrozumieniem rodaków, niekiedy w głodzie, bez miejsca na spoczynek. Jezus przytula się – utożsamia, z tymi wszystkimi, którzy są w podobnej sytuacji. Dalej: Jezus przytula się do tych, których atakuje diabeł. Sam na pustyni, po czterdziestodniowym poście, kuszony przez złego ducha. A później przez swoją śmierć pokonał szatana. Jest blisko z tymi wszystkimi, którzy popełnili błąd życiowy i otwarli się na działanie złych duchów. Pragnie ich uwolnić od balastu udręczeń. Jest blisko z tymi, których złe duchy kuszą do wejścia na drogę grzechu. Chce dla nich być światłem i mocą, które pokażą drogę i dadzą moc do kroczenia Bożymi drogami. Wreszcie Jezus przytula się do chorych i cierpiących. W Ogrójcu – przeżywając przerażenie jest z tymi, których dosięgają rozmaite lęki. Przed sądami: Sanhedrynu i Piłata – jest z tymi, którzy przeżywają niesłuszne oskarżenia, niewinnie siedzą w więzieniach, są bici i sponiewierani. Niosąc krzyż jest z tymi, którzy cierpią – nieraz niewyobrażalne męki. Umierając, utożsamia z tymi, którzy odchodzą. Jezu, chcę dziś przeżyć Twoje przytulenie. Wiem – jesteś blisko. Tak dobrze mi jest w twoich ramionach. To nie jest tylko wiedza o bliskości z Tobą. To jest przenikanie miłości. Tak cudownie, że mnie kochasz!
Drugim obrazem, gestem, znakiem, który dziś do mnie tak bardzo mocno przemawia jest oddanie Bogu, ofiarowanie, przekazanie. Podjęcie decyzji: „Boże, nad tą sprawą, nad tą dziedziną oddaję Ci władzę. Pomóż mi. Sam nie dam rady”. Bóg bierze wtedy odpowiedzialność za człowieka. Nie zawiedzie. Naprawdę. Oto jeden z przykładów, który akurat sam przeżyłem. Pogmatwało mi się w życiu. Wszedłem na błędną ścieżkę. Dużo niepokoju i swoista bezradność. Będąc w jednym z sanktuariów Matki Bożej podjąłem decyzję oddania tej sprawy, zejścia z nieewangelijnej dróżki, Panu Bogu. Po półtora roku zauważyłem całkowite załatwienie mojej prośby. Inaczej, niż sam bym zaplanował. Bóg wybrał najcudowniejszy sposób wyjścia z grzesznej sytuacji. Ciekawe było dla mnie, że nie od razu pozbyłem się kłopotu. Trwało to trochę, ale jestem Bogu bardzo wdzięczny.
Oto inne zdarzenie. Księdza Józefa Tischnera dotknęła choroba nowotworowa. Podjął konkretne leczenie, które przyniosło ulgę. Niestety po pewnym okresie nastąpił nawrót choroby. Wiązało się to z dużym bólem. Wówczas cierpiący kapłan napisał tekst: Siostra Faustyna i Fryderyk Nietzsche. Pisze w nim o współodczuwaniu cierpień Chrystusa i o tworzonej w ten sposób wspólnocie z Nim. Pisze wprost, że można dokonać istotnego aktu ofiary i ofiarować swój ból Bogu za zbawienie świata. Ofiarować, to znaczy już się nim nie zajmować. To, co ofiarowane nie jest moją sprawą, lecz sprawą tego, kto dar otrzymał. Nie ból jest tu istotny. Istotna jest miłość, która dokonuje aktu ofiary. Człowiek zbawia się nie na zasadzie ilości przeżytego bólu, ale na zasadzie miłości, która uszczęśliwia i pozwala znieść ból. Bardzo trudną sytuacją, którą często spotykam, czy to w rozmowach duchowych, czy też w konfesjonale jest sprawa przebaczenia doznanej krzywdy. Wtedy konieczna jest decyzja woli uczyniona wobec Boga o przebaczeniu konkretnej osobie krzywdy. Tylko wówczas człowiek pozbywa się ciężaru, tego bólu, który bardzo obciąża. Jest to swoiste oddanie doznanej krzywdy Panu Bogu, by ją zabrał i serce uczynił wolne. Wiem, że te wymagania ewangelijne należą do najtrudniejszych. Ale Jezus tę sprawę stawia w wielu miejscach i to bardzo mocno. Jestem przekonany, że każdy borykający się z tym problemem może „podłączyć” się pod słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu: „Ojcze, przebacz im bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). I dzięki Jego łasce możliwe jest przebaczenie.
Boże, już wiem, życie mnie tego nauczyło – szkoda czasu, by działać po swojemu. Chcę ofiarowywać Tobie wszystkie moje sprawy. Nie dlatego, żeby było mi łatwiej, ale ponieważ uwierzyłem w Twoją nieogarnioną miłość do mnie. I stąd moja odwaga. Moje życie jest w Twoich rękach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz