stycznia 22, 2022

3. Niedziela Zwykła (C) – Czym dla ciebie jest Słowo Boże?


 Drodzy Bracia i Siostry!

Jakże wzruszający jest fragment Księgi Nehemiasza. Na­tchniony autor pisze: lud zgromadził się jak jeden mąż i domagali się, by przyniesiono świętą księgę. I słuchali słowa Bożego od rana aż do popołudnia. Potem pokłonili się i upadli przed Panem na kolana, dotykając twarzą ziemi. Cały lud płakał, gdy usłyszał słowa świętej księgi.

Może ktoś pomyśleć: odległe to czasy, dalekie to ziemie. Dziś już chyba w żadnym kraju ludzie nie słuchaliby tak godzinami, na kolanach, ze łzami w oczach słów Biblii. Świat bardzo się zmienił.

To prawda, ale nie zmieniła się natura człowieka. Problemy tamtych ludzi były takie, przed jakimi staje każdy z nas: samotność, grzech, poszukiwanie Boga, pieniądze, seks, choroby. Skoro jednak byli to ludzie w istocie nam podobni, to dlaczego aż tak niezwykle poboż­nie się zachowali? Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny w jakim miało miejsce to wydarzenie. Naród izraelski był w niewoli i po siedemdziesięciu latach wygnania wrócił do ojczyzny. Żydzi odbudowali świątynię, ale wciąż byli nękani przez wrogów. Najważniej­szym problemem było to, że mury wokół Jeruzalem były ciągle zbu­rzone i miasto zdane było na łaskę i niełaskę wszystkich rabusiów pustynnych. Dopiero po latach życia w niepewności i zagrożeniu przybył do Jerozolimy Nehemiasz i z zadziwiającą szybkością wcią­gnął cały naród do pracy nad odbudową murów. Skończono ją w 52 dni. Odtąd Jerozolima mogła spokojnie patrzeć na swoich sąsiadów. Ale Nehemiasz wiedział, że same fortyfikacje nie obronią narodu. Dlatego zaczął odbudowywać nie tylko mur kamienny, ale starał się dźwignąć także twierdzę moralną. I z tego właśnie powodu przez tyle godzin, z takim namaszczeniem czytano publicznie słowo Boże.

Moi Drodzy!

Z jednej strony te wydarzenia to dla nas rzeczywiście odległa historia z dalekich stron świata, ale z drugiej czyż właśnie nie brak poczucia bezpieczeństwa jest jedną z naszych największych, współczesnych bolączek? Czy w miastach, miasteczkach, na ulicach nie czujemy się często zagrożeni? Nie ma dnia, by nie usłyszeć słów, że dziś to nawet strach z domu wychodzić. Ale nie tylko niebezpieczeństwo chuligańskiego napadu stanowi realne zagrożenie dla każ­dego z nas. Bowiem nawet ci, którzy mają mocne kraty w oknach, wynajmują ochroniarzy, są silni, sprawni i uzbrojeni zostają często okradzeni z tego, co było ich największym skarbem. Kraty i alarmy nie zabezpieczają przed rozbiciem rodziny, utratą ukochanej osoby czy pokoju serca. Ilu ludzi żyjących bezpiecznie w dobrobycie zma­ga się z depresją, bezsensem, często nawet rozpaczą. Znamienny jest fakt, że spośród wielu różnych zawodów, w najbliższych latach wzrośnie w naszym kraju zapotrzebowanie na psychologów.

Kiedy próbuje się odnaleźć przyczynę tego zjawiska wiele osób wskazuje na zubożenie społeczeństwa, brak pracy, życiowych perspektyw. Czy jednak zbyt łatwo nie pomija się faktu, że dziś miliony ludzi przyjmują za naczelną dewizę życia słowa: „robię to, na co mam ochotę i niech nikt mi się w moją wolność nie wtrąca?" Ludzie mówią: „dziś świat zwariował, kiedyś było więcej dobra, szacunku, kultury". Te same jednak osoby, kiedy sugeruje się im, by przestały siedzieć godzinami przed telewizorem czy komputerem, by myślały nie tylko o swoich zarobkach, te same osoby mówią, by się od nich odczepić, bo same będą decydowały o swoim życiu. No i decydują. O swoim życiu i o życiu innych.

Kiedy Żydzi odbudowali mury Jerozolimy nie zrobili hucznego festynu tylko postanowili słuchać Bożego słowa. Ten naród miał żywo w pamięci wydarzenia sprzed lat, kiedy ich miasto zostało doszczętnie zniszczone. Tamta klęska czegoś ich nauczyła. Czy nasze klęski, nie tyle te narodowe, ale te rodzinne, osobiste - rozwody, alkoholizm, narkomania dzieci i młodzieży niczego nie uczą? Czy naprawdę mamy prawo liczyć na to, że armia specjali­stów od ludzkiej psychiki, ludzi także nierzadko słabych i bezrad­nych w swoim prywatnym życiu, rozwiąże bezboleśnie problemy?

Jezus zapowiada dziś w synagodze, że to On jest tym, który więźniom głosi wolność. Więźniom grzechu, egoizmu, kariery, pieniądza, seksu. On niewidomym daje przejrzenie. Przywraca wzrok duszy tym, którzy przestali widzieć bliźniego i przyjaciela w mężu, matce, koledze z pracy. On uciśnionych czyni wolnymi. Właśnie tych, którzy mówią: nie daję rady, mam już wszystkiego dość, nie widzę w tym wszystkim sensu. Jezus dokonuje tego przez słowo spisane na kartach Biblii. Dlaczego więc Pismo święte, chy­ba dość powszechnie obecne w domach ludzi jest jednak ciągle dla wielu tylko ozdobą domowej biblioteczki czy regału?

Od pierwszych słów Księgi Rodzaju, aż po ostatnie z Apokalipsy Biblia opowiada o najprawdziwszej miłości. Co więcej, jako słowo Boże żywe i skuteczne, potrafi przemieniać głębię ludzkiego serca

i napełniać je rzeczywistym dobrem. Żadna inna książka z najpiękniejszą nawet poezją, żadna najlepsza powieść nie mają takiej mocy. Dlaczego więc tam, gdzie ludzie czekają na miłość, szukają jej, nie biorą do ręki właśnie Biblii? Może powodem jest to, że wiele osób ma bajkowe pojęcie miłości i takiej właśnie szuka w życiu - romantycz­nej, ciepłej, bezbolesnej, miłej. I dlatego, kiedy czytają na przykład w Piśmie świętym o grzechach, zdradach, wojnach, kiedy czytają twarde słowa Jezusa o krzyżu, o wyrzeczeniu się wszystkiego, o tym, że trzeba zostawić niekiedy najukochańszą matkę, że czasem trzeba wyłupić oko i odciąć rękę, by prawdziwie miłować, to ludzie ci nie widzą w tych słowach nic pociągającego. Co więcej, są niekiedy zgor­szeni, że w Biblii podejmowane są takie tematy. A przecież tu na zie­mi dotkniętej grzechem nie może być innej miłości jak ta, której zna­kiem jest krzyż, walka i ogień rzucony na ziemię przez Jezusa.

Jakże te święte teksty są często inne od wzruszających filmów, gdzie piękna muzyka, śliczni aktorzy i szczęśliwe zakończenia. Oglądamy je, wzruszamy się i potem nierzadko tęsknimy do takie­go kolorowego świata. I nie tylko fabularne produkcje mam na myśli. Nawet w dokumentach, dziennikarskich relacjach media pokazują świat fragmentarycznie, w odpowiednich ujęciach.

Niedawno odwiedził Polskę znany światowy aktor. Przyjechał z piękną żoną. Piątą żoną. Wizycie towarzyszyły czarujące uśmie­chy i podkreślanie tego, jak ważne jest rodzinne szczęście. „Co za miłość!" - można by powiedzieć. Tyle, że na przykład ani słowa nie wspomniano o cierpieniu dzieci z poprzednich małżeństw, któ­re pozbawione zostały wzrastania w atmosferze miłości swoich rodziców. Przy takim obrazie miłości lansowanym przez świat nie trudno potem o fałszywy jej obraz i pełne złudzeń oczekiwania. W jednym z czasopism dla kobiet ukazała się rada dla żon, co mają zrobić, kiedy w małżeństwie pojawiła się wrogość, niechęć czy nawet agresja. Brzmi ona tak: „Usiądźcie przy stole razem z mężem i dziećmi. Wspólnie powiedzcie im, że nie jest wam dobrze razem i dlatego chcecie się rozstać. Nie płaczcie i nie krzyczcie. Dzieci poczują się bezpieczniej, widząc, że kontrolujecie sytuację. Spokojnie porozmawiajcie o zmianach, np. o przeprowadzce lub o tym, co się stanie ze wspólnymi rzeczami". Tak sugeruje jedno z kobiecych pism. Prawda, że proste? I jakie humanitarne. Dzieci będą wniebo­wzięte. Domyślam się, jakie pytanie może się komuś nasunąć: Czy małżonkowie mają na siłę być ze sobą, skoro już się nie kochają? Czy taki dom bez miłości będzie dobrym środowiskiem dla wycho­wywania dzieci? Nie, taki dom nie będzie dobrym środowiskiem. Ale istnieje trzecia możliwość: zawalczyć o małżeńską miłość! Ile małżeństw zanim złoży sprawę o rozwód zdobędzie się na przeżycie wspólnych rekolekcji? Ile poszuka kapłana - rodzinnego duszpasterza, by pomógł im odnaleźć drogę porozumienia?

Biblia uczy miłości prawdziwej, Biblia taką miłość daje, ale trzeba o nią zabiegać. Znajdzie ją każdy, kto ze wszystkich sił jej pragnie. Przypominam to wszystkim, którzy mają w zwyczaju mówić: miłość była, odeszła, może wróci. A ja siedzę i czekam na nią, jakbym wyglądał ślepego ptaka, który być może przypadkiem wpadnie przez okno do mojego domu. Mówię to tym, którzy oglą­dają bajki o pięknych królewiczach i ich kolejnych żonach i wzdy­chają z zazdrością: „Tym to się trafiło szczęśliwe życie".

Biblia jest pełną realizmu księgą miłości. Może trudno ją czy­tać tym, którzy nie byli wychowywani przez ojca. Jeśli w ich życiu praktycznie obecna była tylko matka, to są oni często przyzwycza­jeni jedynie do pochwał, czekają na ciepło, pieszczotę, podziw. A słowo miłości Ojca niebieskiego jest dla nich obce i przyjmują je niekiedy z gorszącym zdumieniem. Wolą romantyczne filmy i peł­ne złudzeń internetowe znajomości. Potrafią powiedzieć współ­małżonkowi: „Już cię nie kocham". A przecież, jeśli ktoś mówi, że przestał kochać, nie kochał nigdy. Biblia uczy nas tego wyraźnie. Miłość nigdy się nie kończy, jest cierpliwa, nie zazdrości, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. Teraz ktoś może powiedzieć: „proszę księdza, to są właśnie bajki". Nie, to nie są bajki. Ale, że mało jest takiej miłości to fakt. Jest jej mniej więcej tyle, ilu jest ludzi, ile rodzin, które siadają w domu i w skupieniu czytają Pismo Święte. Dlatego do wszystkich, którzy mówią, że wokół nas mało miłości, dobroci, którzy narzekają, że takie czasy złe nastały, Bóg mówi przez dzisiejsze czytania: sięgnij po biblię. Czytaj uważnie, wytrwale, a słowo Boże będzie niezdobytym murem warownym dla twojego szczęścia, dla szczęścia Twoich najbliższych. AMEN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger