Ukochani Bracia i Siostry!
W bardzo tajemniczy sposób prowadził Jezus uczniów do miejsca, gdzie pragnął spożyć z nimi Ostatnią Wieczerzę. Dostali polecenie, by pójść do miasta, tam spotkać ich miał nieznajomy człowiek niosący dzban z wodą. Apostołowie mieli za nim podążyć i w ten sposób odnaleźć dom, gdzie będzie na nich czekała gotowa i usłana sala. Wszystko to dokonało się bez zadawania żadnych pytań, dodatkowych wyjaśnień, jakby w jakiejś konspiracji. Uczniowie Chrystusa nauczyli się już, że On wszystko wiedział i potrafił przewidywać. Przepowiedział przecież Piotrowi, że złowi rybkę z pieniążkiem w pyszczku. Wiedział, gdzie zarzucić sieć, by wyciągnąć mnóstwo ryb. I teraz też to, co zapowiedział, dokładnie się sprawdziło. A wszystko to działo się w ostatnich godzinach przed pojmaniem Jezusa. I patrząc po ludzku niezrozumiałe wydaje się, że tuż przed atakiem sił ciemności, Zbawiciel nie dał Apostołom żadnych wskazówek, gdzie mają uciekać, jak się ukryć, jak przetrwać te zatrważające chwile Golgoty. On tylko dał im chleb i powiedział: „To jest Ciało moje". Podał im kielich z winem mówiąc: „To jest Krew moja". On im dał, dał nam wszystkim na wieki swoją niepojętą obecność. Dał coś, co stanowi serce Kościoła, jego największy skarb. I zostawił to w kawałku chleba, w kielichu wina. Jak odkryć ten dar? Jak się nim nasycić? Jak go przyjąć? Wydaje się, że Jezus, aby po- zostać z nami wybrał materię chleba i wina, a więc czegoś tak powszedniego i prostego, między innymi po to, by jak o skałę roztrzaskały się wszelkie pokusy pełnego zrozumienia, intelektualnego zapanowania nad tym darem. Ludzie nieznający chrześcijaństwa pytają niekiedy: To jest największy skarb Kościoła? Taki mały, cieniutki chlebek? Żeby to był jakiś migocący klejnot, drżąca skała, tajemnicza roślina. A czy ten chleb uzdrawia? Usuwa cierpienie? Wprowadza w stan ekstazy? Nie? To po co on jest? Po co Bóg chrześcijan im go zostawił? My znamy odpowiedź. Zostawił nam po to, byśmy pokonali śmierć i żyli w pełni.
Św. Tomasz, wielbiąc dar Eucharystii napisał: „Zbliżam się w pokorze i niskości mej". Tylko tak można przyjąć Bóstwo ukryte w chlebie i winie. Nie jest to proste dla współczesnego człowieka. On ciągle pyta: a do czego mi się to przyda? Na czym to w istocie polega? A jak czegoś nie rozumie, jak coś nie jest zgodne z jego przekonaniami, to uznaje to za zbędne. Uczestniczyłem ostatnio w spotkaniu z młodzieżą gimnazjalną. Stawiali mi pytania. W przeważającej większości dotyczące homoseksualizmu, prezerwatyw i AIDS. Domagali się, żeby Kościół zgadzał się na to, co ludzie uważają za swoje szczęście. Tak podpowiadał im ich rozum. Tak to widzieli i tego się domagali. Współczesny człowiek ma dla Kościoła i dla Boga gotowe scenariusze. I sprawdza tylko, czy Boże przesłanie się do nich dopasowuje. Chce wiedzieć: co? jak? dlaczego? Pan Bóg zostawił nam treść objawienia, a w nim odpowiedzi na wiele pytań. Ale nie wiedza jest istotą chrześcijaństwa, ale miłość. Agnieszka Osiecka napisała w jednej ze swoich piosenek: „Bo taki, co kochać nie umie, przegra, choć wszystko rozumie". Dziś ludzie mają coraz większe kłopoty z miłością. Wokół nas króluje kult wiedzy. Wszystko trzeba zobaczyć, zrozumieć, podejrzeć. Małżonkowie często się nie kochają, ale wzajemnie analizują. A potem punktują. Cios za cios. „Teraz już wiem jaki jesteś. Teraz już ciebie rozgryzłam". „A taki, co kochać nie umie, przegra, choć wszystko rozumie". I tak władczo wychowany człowiek, kiedy spojrzy na Eucharystię, to zazwyczaj doświadczy pustki, bo ani widokiem tego chleba zmysłów nakarmić nie można, ani rozum zbyt wiele nie ma tu do roboty. Chrystus powiedział: „Bierzcie i jedzcie", a nie bierzcie i rozumcie. Ktoś dociekliwy zapyta: to co mamy robić, siedząc przed Najświętszym Sakramentem? Przytoczę świadectwo pewnego człowieka: Od lat nudziłem się przed wystawioną Hostią. Jak przystało na gorliwego katolika robiłem pobożne miny, ale w środku cierpiałem wręcz zmuszając się do klęczenia. Próbowałem oczywiście jakoś się modlić. Kierowałem do Boga wielkie słowa, przyzywałem Go wzniosłymi tytułami, mówiłem Mu o moim życiu, podsuwałem prośby do spełnienia. Ale wszystko to było sztuczne, drętwe i wymuszone. Aż kiedyś wyrwało mi się na adoracji jedno słowo: „jesteś. Jesteś. Ty Boże jesteś. Tu jesteś. Teraz jesteś. Jesteś... jesteś... jesteś..." I coś we mnie ożyło. Pomyślałem, że to nie ważne, jakim tytułem zwrócę się do Niego. Wszystkie tytuły są śmiesznie małe. To nie ważne, co Mu opowiem i o co Go poproszę. Przecież On i tak wszystko wie. Ale ważne jest - to niesamowite i porażające - że On jest! A jak On jest, to już jest wszystko dobrze. Chyba po raz pierwszy w życiu ożyłem przed białą Hostią. To jedno słowo - jesteś - stało się moją modlitwą. Na pewno w odkryciu tego duchowego aktu pomogło mi to, że jestem już dojrzałym człowiekiem i moją zadufaną w sobie ludzką mądrość bezlitośnie zweryfikowało życie. Spokorniałem. Przestałem targować się z Bogiem, handlować z Nim, przekonywać nieustannie samego siebie, że ja zawsze mam rację. Doświadczając swego zagubienia zaczynałem coraz bardziej się cieszyć, że On na szczęście „jest" i nie może Go nie być. I wtedy dopiero odkryłem Eucharystię.
Święty Tomasz swoim hymnie pisał: „Pod zasłoną teraz, Jezu, widzę Cię". To jest wyznanie człowieka, który do Hostii zbliża się w pokorze i niskości. Wszyscy pamiętamy ten radosny okrzyk Jezusa: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom". Bo prości ludzie widzą. Nawet, kiedy są niewidomi. Ks. Prof. Waldemar Chrostowski opowiadał o tym, jak był przewodnikiem grupy osób niewidomych po Ziemi Świętej. Z wiadomych powodów on sam i opiekunowie musieli niepełnosprawnym pielgrzymom nieustannie wszystko po drodze opowiadać: gdzie teraz są, którędy przejeżdża autokar. Kiedy pielgrzymka powróciła już do Warszawy, ksiądz profesor usłyszał na lotnisku rozmowę jednej niewidomej pani z oczekującą ją rodziną. I jak tam było? - pytali jej bliscy. Na to ona odpowiedziała: Było wspaniale! Czegoż to ja nie widziałam! Ileż się naoglądałam! A co ci się najbardziej podobało? Najbardziej to Galilea. Jaka zielona! Jaka nieprawdopodobnie zielona! Bóg jest Panem ludzkiego widzenia. On pokornym szeroko otwiera oczy, pysznym dostrzec wielu rzeczy nie pozwala. Warto o tym pamiętać, kiedy nudzimy się może przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Zdarza mi się niekiedy, że na zakończenie rozmowy duchowej mój rozmówca pyta: to co ja mam teraz, proszę księdza, zrobić? Na pierwszy rzut oka pytanie to jest bardzo pożyteczne i pozytywnie charakteryzuje postawę tej osoby. Sugeruje jej gotowość do podjęcia konkretnych zadań. Ale takie podejście do sprawy może też być niebezpieczne, bo zdradza niekiedy pragnienie pełnej kontroli nad swoim życiem duchowym. Co masz robić? Godzić się na to, że nie wszystko rozumiesz, trwać, mimo, że sprawy nie idą po twojej myśli i ufać, że Boża Opatrzność wszystko prowadzi. Uczniowie podążający za mężczyzną niosącym dzban z wodą zmierzali na pierwszą Mszę św. w dziejach świata, ale wtedy jeszcze nie mieli o tym najmniejszego pojęcia.
Anioł Ślązak, śląski poeta religijny doby baroku, napisał kiedyś: „Bóg to jest blask przejasny i też nicość ciemna, co jej stworzenie żadne światłem swym nie sięga". Jak to możliwe, że Bóg to jest i blask i jednocześnie nicość ciemna? Autor tego sformułowania nie pisze tu o istocie Boga. Pisze o doświadczeniach mistyków ze spotkania ze Stwórcą. On jawi się im w pewnym sensie jednocześnie jako ciemność, bo przed Nim gasną wszystkie ich ludzkie światła mądrości, a jednocześnie jako niepojęte, nadprzyrodzone światło. Nie jest bowiem tak, że w naszym życiu religijnym wiemy dużo, pоtem więcej, jeszcze więcej i nagle wznosimy się na szczyt poznania Boga. To raczej jest podobne do wspinaczki w czasie, której rzeczywiście widzimy więcej i więcej, czujemy duchowy i moralny wzrost i kiedy mamy postawić już stopę na samym szczycie, wierzchołek góry zapada się i nagle tracimy wszystko, co wydawało się nam, że zdobyliśmy. I wtedy jesteśmy pogrążeni i w ciemności i jednocześnie. Eucharystia jest takim szczytem. Odkrywają ją ci, którzy w jasności pozwalają się prowadzić Bogu, jak Apostołowie dali się zaprowadzić do wieczernika. Niewiele z tych poleceń Jezusa rozumieli, ale ufali i szli. To jest droga do tajemnicy Najświętszego Sakramentu.
Święty Paweł, apostoł, pisał, że ze względu na Chrystusa wszystko uznaje za stratę. Dlatego Eucharystię uczynił jednym z najbardziej centralnych punktów swego życia i nauczania. Czytając wnikliwie Dzieje Apostolskie zauważyć możemy bardzo ciekawą rzecz. Otóż w opisie pierwszej wizyty nawróconego Pawła w Jerozolimie, nie pada ani jedna wzmianka, by Apostoł Narodów zainteresowany był szukaniem jakichś materialnych pamiątek po Chrystusie. Mam tu na myśli choćby nawiedzanie miejsc związanych z osobą Zbawiciela. Dzieje Apostolskie nic nie mówią, by odwiedził on Nazaret, Betlejem czy choćby poszedł do Wieczernika czy na Golgotę. Dlaczego? Bo Paweł nieustannie przebywał w obecności Zmartwychwstałego, Żywego Chrystusa. Odkrywał Go w łamaniu Chleba. Chrystus Eucharystyczny dawał mu nieprawdopodobną siłę ducha i męstwo. Paweł zaufał Mu do końca.
Kończąc swoje dzisiejsze rozważanie chciałbym jeszcze raz odwołać się do wydarzeń opisanych w dzisiejszej Ewangelii i przenieść je jakoś w rzeczywistość dnia dzisiejszego. Drogi bracie, droga siostro. I ty idź dziś, w Uroczystość Bożego Ciała, do miasta, miasteczka, swojej wsi. Tam spotkasz człowieka niosącego w monstrancji biały chleb. Nie pytaj, nie roztrząsaj, nie analizuj. Idź za nim. Od ołtarza do ołtarza i przy każdym z nich ofiaruj się wraz z Chrystusem Ojcu Niebieskiemu. To jest bardzo tajemnicza droga, ale podążaj nią w swoim sercu a wejdziesz w świat, w którym znajdziesz swój duchowy dom. Duży, usłany i przygotowany dla Ciebie. Tam będziesz spożywał ucztę życia wiecznego. Tam będziesz sercem śpiewał Bogu hymn dziękczynienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz