maja 29, 2024

Homilia na Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej - Spotkać Chrystusa!

Bardzo powszechne było kiedyś w Polsce pozdrawianie świątyni i Najświętszego Sakramentu. Przechodząc przed kościołem mężczyźni zdejmowali czapki, kobiety czyniły znak krzyża. Dziś przestrzegają tego już chyba tylko nieliczni i to raczej ludzie starsi. Pozostali może o tym zwyczaju zapomnieli, albo bardziej prawdopodobne, onieśmiela ich przed oddaniem czci miejscu świętemu to przerażające dla wielu pytanie: „co sobie inni o mnie pomyślą? Co sobie pomyślą, kiedy będę zdejmował czapkę przed kościołem albo czynił tam znak krzyża? A może jeszcze ktoś mnie wyśmieje, nazwie dewotką?" Jakże inaczej będzie to wyglądać dzisiaj. Jak Polska długa i szeroka przed Najświętszym Sakramentem klękać będą na ulicach i drogach starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Co tak zmieni nasze postępowanie? Skąd przybędzie nam tyle odwagi? Odpowiedź jest prosta: będziemy to czynić wspólnie. Niejeden człowiek nigdy by się na to sam nie zdobył, ale ze współmieszkańcami wioski, osiedla, miasteczka zrobi to nawet z wielkim uniżeniem. Jeszcze może wczoraj widząc przechodzącego księdza z Najświętszym Sakramentem, ktoś wstydliwie udawał, że niczego nie widzi, a dziś idzie tą samą ulicą, przyklęka, żegna się, a nawet śpiewa pobożne pieśni. Ale zachowujemy się tak tylko wtedy, gdy jesteśmy razem. Gdy otaczamy Najświętszy Sakrament jako wspólnota Kościoła parafialnego czy lokalnego. Trudno jest być świadkiem Chrystusa, świadkiem Ewangelii w pojedynkę. Boimy się wtedy otoczenia, środowiska, opinii publicznej. Siłą Kościoła jest oczywiście moc Ducha Świętego, ale jest nią niewątpliwie także, pochodzące od Boga, poczucie jedności. I dlatego na Ostatniej Wieczerzy Chrystus zgromadził uczniów wokół Eucharystii i kazał to im czynić na swoją pamiątkę. 

Nie jest tajemnicą dla mistrzów życia duchowego, że szatan, chcąc pokonać człowieka, najpierw wyprowadza go na bezdroża duchowej samotności. Można żyć w tłumie, ale swoją wiarę przeżywać samotnie. Sam ze swoimi poglądami w pracy, sam ze swoją postawą w środowisku. I zaczyna się człowiekowi wydawać, że już tylko on jeden sam pozostał takim dziwakiem przejmującym się Bogiem i Jego przykazaniami. To dlatego tak wielu ludziom zależy, by nasza wiara była sprawą tylko prywatną i ograniczała się tylko do intymnego wymiaru serca. A jak wiele może uczynić choćby najmniejsza wspólnota. 

Kiedyś pewna pani, która złożyła przyrzeczenie abstynencji, trafiała na przyjęcie, gdzie tradycyjnie namawiano ją do picia alkoholu, ale kilkuletnie doświadczenie w odmawianiu i tym razem bardzo się przydało. Całe towarzystwo, z wyjątkiem jednego pana, który także nie pił, z lekkim zdziwieniem potraktowało tę decyzję. Jakie było zaskoczenie tej pani, kiedy po przyjęciu podszedł do niej ten właśnie pan, aby jej podziękować. „Pan mi dziękuje? A za co?". „Widzi pani, jestem nałogowym alkoholikiem. Dla mnie każdy kieliszek może być początkiem końca. Nie czuję się duchowo za mocno i gdyby nie pani, pewnie bym się skusił i dzisiejszego wieczoru sięgnął po kieliszek, ale pani postawa bardzo mi pomogła. Nie byłem sam. Zwyciężyłem".

Myślę, że wielu ludzi dobrej woli przegrywa w Polsce swoją bitwę o trzeźwość, o czystość, o uczciwość, ponieważ są właśnie samotni w otaczającym ich tłumie. Dlatego i z tego powodu tak ważnym wyzwaniem dla Kościoła staje się sprawa gromadzenia ludzi we wspólnotę, a to od wieków dokonuje się właśnie na Eucharystii i poprzez Eucharystię. Bardzo to pilny postulat, ponieważ już jutro, kiedy pozamiatamy sypane na ulicę kwiatki, kiedy rozbierzemy procesyjne ołtarze, już jutro, w normalny powszedni dzień, rozpocznie się znowu, może nie tylko procesja Eucharystyczna co zwykłe wędrowanie Chrystusa po naszych ulicach i drogach. Będzie się ono dokonywało już bez śpiewów, feretronów i kadzideł, ale nie mniej realnie. Możemy spotkać Zbawiciela już rano. Może w niewidomym człowieku, który będzie chciał przejść przez ulicę. W tym, którego powszechnie w otoczeniu nazywają „głupim", może On sam będzie oczekiwał naszej pomocy. Może w wyśmianym koledze z pracy będzie czekał na nasze zwykłe: „nie martw się. Jestem z tobą." Co więcej, On sam będzie chciał jutro wyjść w nas na ulice i drogi. Jutro my będziemy dla Niego monstrancją. Jezus będzie chciał nas pocieszać, pomagać, ale jeśli trzeba to i sprzeciwiać się złu. Jeden z młodych chłopców, biorący udział w akcji antypornograficznej, zapytał kiedyś panią kioskarkę sprzedającą gorszące pisma, czy chciałaby, żeby to zdjęcia jej roznegliżowanej córki widniały w witrynach tysięcy kiosków całej Polski. Milczenie kobiety było jednoznaczną odpowiedzią. I wtedy padło drugie pytanie: „A czy wie pani, że ta dziewczyna, której zdjęcia pani sprzedaje też ma gdzieś w Polsce swoją mamę?". Jak ten chłopak i wielu innych ludzi mamy iść przez życie, jak Chrystus, ze słowem prawdy. Nie wolno milczeć tam, gdzie nie milczałby Jezus. Mamy być dla niego żywą monstrancją. Takie to oczywiste, a przecież takie trudne. I dlatego przyjrzyjmy się dziś dobrze. Jako chrześcijanie tacy jesteśmy piękni otaczając Najświętszy Sakrament, tacy prawdziwi. I jutro my, ci sami ludzie, wyjdziemy na te same ulice. Może tu gdzie dziś klęczymy, jutro będziemy stali czekając na autobus czy rozmawiać ze znajomym. Czy będziemy już zupełnie inni niż dziś? Czy droga od niedzieli Palmowej do Wielkiego Piątku i w naszym życiu może okazać się aż tak krótka? Aby się tak nie stało, musimy mocno zakorzenić się we wspólnocie Kościoła, a do jego serca prowadzi właśnie msza święta, Eucharystia. Kiedyś pewna pani zamówiła intencję mszalną na wtorkowy wieczór. Przyszła więc do kościoła, co jej się nigdy nie zdarzało, w dzień powszedni. Trafiła na mszę wspólnotową grupy oazowej. Eucharystia odprawiana była w bocznej kaplicy kościoła, wszyscy otaczali ołtarz, panowała prawdziwie braterska atmosfera. Po mszy świętej wzruszona parafianka udała się do księdza Proboszcza, by mu podziękować, myśląc, że to on jej taką wspaniałą mszę przygotował. Mówiła przy tym, że nie wiedziała, iż msza święta może być tak wspaniałym przeżyciem. Zawsze liturgia kojarzyła się jej z anonimowym tłumem i ciągnącymi się pieśniami. Ilu ludzi do dziś żywi takie właśnie ze mszą świętą skojarzenia. 

Spotkać Jezusa. Od tego zaczęło się powołanie Maryi, misja Apostołów, nawrócenie Szawła. Od tego spotkania zaczęła się ich odwaga. Stali się Jego świadkami, żyjąc realnie we wspólnocie Kościoła, czerpiąc z Eucharystii. Spotkać Chrystusa.

Powiedz, co widziałeś? - Był słoneczny dzień. 
Powiedz, co widziałeś? - Szedłem do kościoła.
Powiedz, co widziałeś? - Stanął tuż przede mną,
jego wzrok zatrzymał mnie.

Powiedz, jak wyglądał? - Miał wytarty mundur... 
Powiedz, jak wyglądał? - a we włosach piach... 
Powiedz, jak wyglądał? - Cały w kurzu, w błocie... 
W oczach? Nie wiem... Strach?

Quo vadis, Domine?
Quo vadis?
Quo vadis, Domine?
Quo vadis?
 
Powiedz, co ci mówił? – Spytał mnie: „Dlaczego?"
Powiedz, co ci mówił? – Już nie mówił nic. 
Powiedz, co ci mówił? – Tylko to „Dlaczego?" 
I już więcej nic.
 
Czy poszedłeś za Nim? - Szedłem do kościoła! 
Czy poszedłeś za Nim? - Miał we włosach piach!
 Czy poszedłeś za Nim? - Ludzie dokoła!
Ja?

Czy chciałbyś Go spotkać?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger