września 16, 2017

24. Niedziela Zwykła (A) – Przebaczenie

Nie ma wątpliwości: słowo Boże jeszcze raz przypomniało nam podstawową prawdę naszej wiary, że „Bóg nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie od­płaca” (Ps 103, 10). Z jaką nadzieją nową wsłuchujemy się w tę Dobrą Nowinę, że Bóg odpuszcza wszystkie winy, leczy wszyst­kie choroby, życie ratuje od zguby. Ta prawda nie podlega kon­testacji. Dobrze, że tak jest. Pan jest łaskaw, pełen miłosierdzia (Ps responsoryjny, refren). Nikt tego nie kwestionuje. To dla nas oczywiste. Zwątpienie w miłosierdzie Boże jest ostatnim zwąt­pieniem człowieka. Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy usłyszę i do siebie zastosuję siłowa Chrystusa: „Czyż i ty nie powinieneś był ulitować się... jak ja ulitowałem się nad tobą?” (Mt 18, 33). W teorii – tak. Dopiero, gdy nas to dotyczy bardzo konkretnie, zaczynamy mieć wątpliwości, czy to aż tak jest na­prawdę...
W tym miejscu podzielę się wspomnieniami mojego ojca. Był rok 1942. Nadchodziła Wielkanoc. Grupa rodaków, z którą znalazł się w Austrii, zaczęła głośno marzyć o spowiedzi „przynajmniej raz w roku”. Ale jak? Każdy modli się i spowiada tylko w ojczystym języku. A z księ­dzem, który by mówił po polsku, były kłopoty. Przypadek zda­rzył, że spotkał w tramwaju starego ojca franciszkanina, który się nie bał, polecił w najbliższą niedzielę przyjechać do siebie, do klasztoru. Pochodził ze Śląska, mówił śliczną, typową dla tego regionu polszczyzną. Wszyscy umówieni zjawili się w wyznaczo­nym terminie. Była wśród nich młoda Polka, która już po drodze tłumaczyła się, że do spowiedzi nie pójdzie, bo nie może przeba­czyć. Nie mogła darować mordercom swego ojca. Zginął on 11 września 1939 r. wraz z mężczyznami wioski Biała pod Zgie­rzem. Zebrano ich razem w jednym domu i tam wrzucono wiązkę granatów. Miała to być represja za niepowodzenia frontowe nad Bzurą. Poradzono jej, by przynajmniej poszła na rozmowę. Długo trwała ta rozmowa. Zakończyła się spowiedzią i rozgrzeszeniem. A nauka, którą im potem powtórzyła, była prosta: „Zostaw po­mstę Panu Bogu, a wkrótce na własne oczy zobaczysz, jaka kara przyjdzie na tych, którzy tak strasznie skrzywdzili ciebie i twój naród”.
Zostaw pomstę Panu Bogu”. To jest pierwszy warunek, który spełnić trzeba, by nie zatracić swego człowieczeństwa. Bo co się dzieje z człowiekiem, który doznał krzywdy i planuje zemstę? Toczy go robak nienawiści; od środka. Wżera teię w jego serce, w mózg – niszczy w nim to, co dobre, szlachetne. Nie wiadomo nawet, czy dojdzie do odwetu, czy zemsta sięgnie krzywdziciela, a już jej siły destrukcyjne niszczą tego, co rewanż planuje. Może też dlatego Pan Jezus wszystkim swoim uczniom odebrał prawo do zemsty: „Słyszeliście że powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb! A ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt 5, 38). Niewygodny to tekst, trudna mowa. Lecz to jest Ewangelia Pana naszego. Sam wprawdzie uderzony w twarz przez sługę arcykapła­na bronił się, ale z jaką godnością: „Jeżeli źle powiedziałem, udo­wodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 23). Tak jest. Odebrał Pan Jezus wszystkim swoim uczniom prawo rewanżu raz na zawsze. Co więcej: polecił nam miłować na­wet nieprzyjaciół i modlić się za tych, którzy nas prześladują (Mt 5, 44). To jest warunek, byśmy się mogli stać synami Ojca, który jest w niebie. Tego Ojca, którego codziennie sami prosimy, aby nam winy odpuścił. Czy wolno nam więc stawiać pytanie, ile razy mamy przebaczać? Nie. To pytanie już padło. I słyszeliś­my również odpowiedź. Innej nie ma. I mamy również uzasad­nienie: jesteśmy sami ciągle dłużnikami niewypłacalnymi – ży­jemy tylko dlatego, że nam darowano. A może to przekracza nasze możliwości? Może trzeba być Chrystusem, by zdobyć się na modlitwę: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34).
Czyż nie tak samo modlił się dobijany kamieniami za swe przekonania Szczepan, pierwszy męczennik? Czyż nie tak umierał, płonąc jak żywa pochodnia, Glaukos-lekarz? „Żył jeszcze. Twarz miał zbolałą i pochyloną, jakby chciał po raz ostatni przypatrzyć się swemu katowi, który go zdradził, pozbawił go żony, dzieci, nasadził na niego zabójcę, a gdy to wszystko zostało mu w imię Chrystusa odpuszczone, raz jeszcze wydał go w ręce oprawców. Nigdy człowiek człowiekowi nie wyrządził straszniejszych i bardziej krwawych krzywd. I oto ofiara płonęła teraz na smolnym słupie, a kat stał u jej stóp. Oczy Glauka nie odwracały się od twarzy Greka. Chwilami przesłaniał je dym, lecz gdy dmuchnął powiew, Chilo widział znów te utkwione w siebie źrenice. Pod­niósł się i chciał uciekać, lecz nie mógł... Czuł tylko..., że otacza go jakaś bezdenna, straszna i czarna pustka, w niej zaś widać tylko te oczy męczennika, które wzywają go na sąd. A tamten schy­łając coraz niżej głowę patrzył ciągle. Obecni zgadli, że między tymi ludźmi coś się dzieje, lecz śmiech zamarł im na ustach, w twarzy bowiem Chilona było coś strasznego: wykrzywiła tak trwoga i taki ból, jak gdyby owe języki ognia paliły jego własne ciało. Nagle zachwiał się i wyciągnąwszy w górę ramiona zawołał okropnym rozdzierającym głosem: – Glauku! W imię Chrystusa! Przebacz!
Uciszyło się naokół: dreszcz przebiegł obecnych i wszystkie oczy mimo woli podniosły się w górę.
A głowa męczennika poruszyła się lekko, po czym usłyszano z wierzchołka masztu podobny do jęku głos:
Przebaczam!...
Chilo rzucił się na ziemię... podniósł się po chwili z twarzą tak zmienioną, iż augustianom wydawało się, że widzą innego człowieka. Oczy płonęły mu niezwykłym blaskiem; ze zmarszczone­go czoła biło uniesienie; niedołężny przed chwilą Grek wyglądał teraz jak jakiś kapłan, który nawiedzony przez bóstwo, chce od­kryć prawdy nieznane” (H. Sienkiewicz, Quo vadis, Warszawa 1959 s. 641–642). I był to rzeczywiście już inny człowiek. Dopiero te­raz zdobył się na odwagę, by mówić prawdę, dopiero teraz przy­jął naukę Apostoła Pawła, dopiero teraz zaczął się modlić: „Chryste!... Chryste!... Odpuść mi! I przyjął chrzest i nie odwo­łał niczego, choć zamęczono go na śmierć.
Ten temat był Sienkiewiczowi bardzo bliski. Poruszał go w przeróżny sposób w swoich utworach doskonale rozumiejąc, że przebaczenie działa jak węgiel żarzący na głowie, dokonuje wstrzą­su u tego, któremu darowano winę.
Ale może powiesz: cóż, to literatura. Licentia poetka! Pięk­na wizja pisarza. Dobrze, spójrzmy więc na postawę ludzi z na­szego kręgu, z naszego świata. Otwieram Zapiski więzienne ks. kardynała Wyszyńskiego. Czytam, co napisał po trzech miesiącach więzienia w Stoczku Warmińskim: „Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez Rząd krzywdy. ... Pomimo to nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nau­czył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela, zamieniać w uczuciach na braci.
Sic volo – tak chcę. Z tym uczuciem mogę zamknąć ten rok ...” (31.12.1953).
I wreszcie jeszcze jedno świadectwo. Oto z okazji świąt Bo­żego Narodzenia 1983 roku Ojciec św. Jan Paweł II odwiedził rzymskie więzienie. Wszedł też do celi swego niedoszłego mordercy – skazanego na dożywocie i rozmawiał z nim przez 20 minut. Bez świadków, w cztery oczy. Ofiara i zbrodniarz. Zdjęcia obiegły cały świat. Dla ludzi były powodem zdziwienia, zadumy, a także wielką lekcją, bardziej przemawiającą do współczesnego człowieka niż nie jedna encyklika. To już nie jest literatura. To żywe świadectwo człowieka (dziś już oficjalnie świętego), którego nie sposób zapomnieć.
Moi Drodzy, tak sobie myślę głośno: ilu jest takich uczniów Chrystusa, którzy naśladując Mistrza, umieją się na to zdobyć: – „Niech ci Pan nie pamięta krzywdy, którą mi wyrządziłeś. Ja ci też przebaczam”. Mam nadzieję, że jest ich więcej, niż się nam wydaje. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger