Nie
ma wątpliwości: słowo Boże jeszcze raz przypomniało nam
podstawową prawdę naszej wiary, że „Bóg nie postępuje z nami
według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca”
(Ps 103, 10). Z jaką nadzieją nową wsłuchujemy się w tę Dobrą
Nowinę, że Bóg odpuszcza wszystkie winy, leczy wszystkie
choroby, życie ratuje od zguby. Ta prawda nie podlega kontestacji.
Dobrze, że tak jest. Pan jest łaskaw, pełen miłosierdzia (Ps
responsoryjny, refren). Nikt tego nie kwestionuje. To dla nas
oczywiste. Zwątpienie w miłosierdzie Boże jest ostatnim
zwątpieniem człowieka. Problemy zaczynają się dopiero wtedy,
gdy usłyszę i do siebie zastosuję siłowa Chrystusa: „Czyż i ty
nie powinieneś był ulitować się... jak ja ulitowałem się nad
tobą?” (Mt 18, 33). W teorii – tak. Dopiero, gdy nas to dotyczy
bardzo konkretnie, zaczynamy mieć wątpliwości, czy to aż tak jest
naprawdę...
W
tym miejscu podzielę się wspomnieniami mojego ojca. Był rok 1942.
Nadchodziła Wielkanoc. Grupa rodaków, z którą znalazł się w
Austrii, zaczęła głośno marzyć o spowiedzi „przynajmniej
raz w roku”. Ale jak? Każdy modli się i spowiada tylko w
ojczystym języku. A z księdzem, który by mówił po polsku,
były kłopoty. Przypadek zdarzył, że spotkał w tramwaju
starego ojca franciszkanina, który się nie bał, polecił w
najbliższą niedzielę przyjechać do siebie, do klasztoru.
Pochodził ze Śląska, mówił śliczną, typową dla tego regionu
polszczyzną. Wszyscy umówieni zjawili się w wyznaczonym
terminie. Była wśród nich młoda Polka, która już po drodze
tłumaczyła się, że do spowiedzi nie pójdzie, bo nie może
przebaczyć. Nie mogła darować mordercom swego ojca. Zginął
on 11 września 1939 r. wraz z mężczyznami wioski Biała pod
Zgierzem. Zebrano ich razem w jednym domu i tam wrzucono wiązkę
granatów. Miała to być represja za niepowodzenia frontowe nad
Bzurą. Poradzono jej, by przynajmniej poszła na rozmowę. Długo
trwała ta rozmowa. Zakończyła się spowiedzią i rozgrzeszeniem. A
nauka, którą im potem powtórzyła, była prosta: „Zostaw pomstę
Panu Bogu, a wkrótce na własne oczy zobaczysz, jaka kara przyjdzie
na tych, którzy tak strasznie skrzywdzili ciebie i twój naród”.
„Zostaw
pomstę Panu Bogu”. To jest pierwszy warunek, który spełnić
trzeba, by nie zatracić swego człowieczeństwa. Bo co się dzieje z
człowiekiem, który doznał krzywdy i planuje zemstę? Toczy go
robak nienawiści; od środka. Wżera teię w jego serce, w mózg –
niszczy w nim to, co dobre, szlachetne. Nie wiadomo nawet, czy
dojdzie do odwetu, czy zemsta sięgnie krzywdziciela, a już jej siły
destrukcyjne niszczą tego, co rewanż planuje. Może też dlatego
Pan Jezus wszystkim swoim uczniom odebrał prawo do zemsty:
„Słyszeliście że powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb! A ja wam
powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w
prawy policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt 5, 38). Niewygodny to
tekst, trudna mowa. Lecz to jest Ewangelia Pana naszego. Sam
wprawdzie uderzony w twarz przez sługę arcykapłana bronił
się, ale z jaką godnością: „Jeżeli źle powiedziałem,
udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie
bijesz?” (J 18, 23). Tak jest. Odebrał Pan Jezus wszystkim swoim
uczniom prawo rewanżu raz na zawsze. Co więcej: polecił nam
miłować nawet nieprzyjaciół i modlić się za tych, którzy
nas prześladują (Mt 5, 44). To jest warunek, byśmy się mogli stać
synami Ojca, który jest w niebie. Tego Ojca, którego codziennie
sami prosimy, aby nam winy odpuścił. Czy wolno nam więc stawiać
pytanie, ile razy mamy przebaczać? Nie. To pytanie już padło. I
słyszeliśmy również odpowiedź. Innej nie ma. I mamy również
uzasadnienie: jesteśmy sami ciągle dłużnikami
niewypłacalnymi – żyjemy tylko dlatego, że nam darowano. A
może to przekracza nasze możliwości? Może trzeba być Chrystusem,
by zdobyć się na modlitwę: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą,
co czynią” (Łk 23, 34).
Czyż
nie tak samo modlił się dobijany kamieniami za swe przekonania
Szczepan, pierwszy męczennik? Czyż nie tak umierał, płonąc jak
żywa pochodnia, Glaukos-lekarz? „Żył jeszcze. Twarz miał
zbolałą i pochyloną, jakby chciał po raz ostatni przypatrzyć się
swemu katowi, który go zdradził, pozbawił go żony, dzieci,
nasadził na niego zabójcę, a gdy to wszystko zostało mu w imię
Chrystusa odpuszczone, raz jeszcze wydał go w ręce oprawców. Nigdy
człowiek człowiekowi nie wyrządził straszniejszych i bardziej
krwawych krzywd. I oto ofiara płonęła teraz na smolnym słupie, a
kat stał u jej stóp. Oczy Glauka nie odwracały się od twarzy
Greka. Chwilami przesłaniał je dym, lecz gdy dmuchnął powiew,
Chilo widział znów te utkwione w siebie źrenice. Podniósł
się i chciał uciekać, lecz nie mógł... Czuł tylko..., że
otacza go jakaś bezdenna, straszna i czarna pustka, w niej zaś
widać tylko te oczy męczennika, które wzywają go na sąd. A
tamten schyłając coraz niżej głowę patrzył ciągle. Obecni
zgadli, że między tymi
ludźmi
coś się dzieje, lecz
śmiech
zamarł im
na
ustach, w twarzy bowiem Chilona było coś strasznego: wykrzywiła ją
tak
trwoga i taki ból, jak gdyby owe języki ognia paliły jego własne
ciało. Nagle zachwiał się i
wyciągnąwszy
w górę ramiona zawołał okropnym rozdzierającym głosem: –
Glauku! W imię Chrystusa! Przebacz!
Uciszyło
się naokół: dreszcz przebiegł obecnych i
wszystkie
oczy mimo woli podniosły się w
górę.
A
głowa męczennika poruszyła się lekko, po czym usłyszano z
wierzchołka masztu podobny do jęku głos:
Przebaczam!...
Chilo
rzucił się na
ziemię...
podniósł się po chwili
z
twarzą
tak
zmienioną, iż augustianom wydawało się, że widzą
innego
człowieka. Oczy płonęły mu niezwykłym blaskiem; ze
zmarszczonego
czoła biło uniesienie; niedołężny przed chwilą
Grek
wyglądał teraz jak jakiś kapłan, który nawiedzony przez
bóstwo,
chce
odkryć
prawdy nieznane” (H. Sienkiewicz, Quo
vadis,
Warszawa
1959 s. 641–642). I był to rzeczywiście już inny człowiek.
Dopiero
teraz
zdobył się na odwagę, by mówić prawdę, dopiero
teraz przyjął
naukę Apostoła Pawła, dopiero teraz zaczął się modlić:
„Chryste!... Chryste!... Odpuść mi! I przyjął chrzest i
nie odwołał
niczego, choć zamęczono go na śmierć.
Ten
temat był Sienkiewiczowi bardzo bliski. Poruszał go w przeróżny
sposób w swoich utworach doskonale rozumiejąc, że przebaczenie
działa jak węgiel żarzący na głowie, dokonuje wstrząsu u
tego, któremu darowano winę.
Ale
może powiesz: cóż, to literatura. Licentia poetka! Piękna
wizja pisarza. Dobrze, spójrzmy więc na postawę ludzi z naszego
kręgu, z naszego świata. Otwieram Zapiski
więzienne ks.
kardynała Wyszyńskiego. Czytam, co napisał po trzech miesiącach
więzienia w Stoczku Warmińskim: „Pragnę być jasny. Mam
głębokie poczucie wyrządzonej mi przez Rząd krzywdy. ...
Pomimo to nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi.
Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi
się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że
jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który
nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą
uważać mnie za swego nieprzyjaciela, zamieniać w
uczuciach
na
braci.
Sic
volo – tak chcę. Z tym uczuciem mogę zamknąć ten rok ...”
(31.12.1953).
I
wreszcie jeszcze jedno świadectwo. Oto z okazji świąt Bożego
Narodzenia 1983 roku Ojciec św. Jan Paweł II odwiedził rzymskie
więzienie. Wszedł też do celi swego niedoszłego mordercy –
skazanego na dożywocie i rozmawiał z nim przez 20 minut. Bez
świadków, w cztery oczy. Ofiara i zbrodniarz. Zdjęcia obiegły
cały świat. Dla ludzi były powodem zdziwienia, zadumy, a także
wielką lekcją, bardziej przemawiającą do współczesnego
człowieka niż nie jedna encyklika. To już nie jest literatura. To
żywe świadectwo człowieka (dziś już oficjalnie świętego),
którego nie sposób zapomnieć.
Moi
Drodzy, tak sobie myślę głośno: ilu jest takich uczniów
Chrystusa, którzy naśladując Mistrza, umieją się na to zdobyć:
– „Niech ci Pan nie pamięta krzywdy, którą mi wyrządziłeś.
Ja ci też przebaczam”. Mam nadzieję, że jest ich więcej, niż
się nam wydaje. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz