Przypowieść
o „robotnikach w winnicy” szokuje tak chrześcijan jak również
niechrześcijan.
Może
być niezrozumiała. Nasuwa się bowiem pytanie, czy nie jest to
przykład niesprawiedliwości. Robotnik, aby mógł żyć godnie,
powinien otrzymać słuszną i sprawiedliwą zapłatę, za dobrze
wykonaną pracę. Powinien otrzymać słuszne wynagrodzenie za rodzaj
wykonywanej pracy, za jakość wykonywania, a także stosownie do
czasu pracy. Często robotnik walczy o sprawiedliwość i ma rację,
bo to jest jego obowiązkiem.
Jakże
bliskie to są problemy dzisiaj, kiedy tak wielu ludzi poszukuje
pracy, narzekają – używając języka przypowieści ewangelicznej
– „nikt ich nie najął”.
Dla
jednych jest to dramatem – codziennie stać i wyczekiwać na pracę,
dla drugich może to być wymówka – nie chce się pracować
systematycznie.
Gospodarz
– Bóg – Stwórca – powołuje każdego człowieka do swojej
winnicy, aby pracował i „czynił sobie ziemię poddaną”.
Każdemu wyznaczył jakieś stanowisko pracy, każdemu wyznaczył
indywidualne cele i zadania.
Tych
zdań jest wiele, gdyż Królestwo Boże na ziemi jest tak rozległe
jak cały świat. I wiele jest w nim do zrobienia na różnych
odcinkach: w rodzinie, w miejscu pracy, w kontaktach międzyludzkich,
w życiu ściśle osobistym i społecznym.
Zapłata
umówiona jest jednak dla wszystkich – za jednego denara – to znaczy
dla wszystkich, którzy skorzystają z zaproszenia Gospodarza za cenę
obcowania z Bogiem w jego Królestwie.
Ludzie
przychodzą do owej winnicy o różnych godzinach swojego życia.
Jedni pracują dla Królestwa Bożego od wczesnego ranka – od
młodości – jak chociażby wczorajszy św. Stanisław Kostka. Inni
młodość marnują. Byli wprawdzie zaproszeni do Winnicy Pańskiej,
ale później dużo w tym opowiadaniu ewangelicznym pojawiło się
elementów typowo polskich. Ten „słomiany zapał” i to: „Idę
panie, do winnicy pracować” – I Komunia Św., ślub w kościele,
jubileusze, uroczystości i święta… a potem?
Jest
coś, co można nazwać i uporem. Nie chcę, nie pójdę. Może
kiedyś po namyśle – jeszcze spróbuję, może dopiero o 9
godzinie, a może pod wieczór? Tylko, czy nawet u schyłku naszego
życia możemy powiedzieć, że każda nasza myśl, każde słowo,
każdy czyn pozostają w zgodzie z myślą z wolą i z planem
Właściciela Winnicy?
W
winnicy Pana (w Kościele) można przebywać – jak ktoś napisał –
i można pracować. Nigdzie nie ma tyle wspaniałych okazji, żeby
sobie poprzebywać. Mamy wielkie wspólnoty, podzielone funkcje,
miłosierdzie w słowach, delikatność w rozliczaniu, mistrzowskie
wzory pozorów, wzniosłe określenia, którymi wszystko można
osłonić.
Od
samego początku mamy w kościele tych co pracują, którzy są
gotowi na wezwanie Encykliki „Christi fideles laici” – podjąć
się zadań odpowiedzialnych, i tych drugich. Powstaje obecność
chwilami uciążliwa. Może być obecność pusta, bezład
obowiązków. Zanika zaradność. Ludzie zmęczeni pustymi
przebiegami. Można być zajętym przez cały dzień i nie ruszyć
pracy. Gorzej, można być przekonanym o wyniszczeniu pracą i
przeciążeniu.
Z
drugiej strony widzimy wspaniałą okazję, aby naprawdę popracować
dla Królestwa Bożego. W Służbie Zdrowia – Siostry – w wielu
sytuacjach pracują bez rozgłosu, bez pochwały, bez uznania –
pracują na zapleczu instytucji i nie liczą na nagrodę dostojników.
Tym pracownikom – Siostrom – zakonnym i świeckim – Bóg
powierza wyjątkowo trudne odcinki, gdzie trzeba siebie samego, nie
tylko coś, ale wszystko poświęcić.
Najtrudniejsze
sale chorych, najgorsze godziny lekcyjne, wszystkich, których
odrzuci nawet najbliższa rodzina – tych uczą kapłani katecheci.
Tych uczą, leczą i miłują Siostry. Nie, nieważne, która akurat
godzina, dobrze, że są w winnicy. Zdaję sobie sprawę – jak
wszyscy słabi – że trzeba jeszcze swoją pracę uporządkować,
może pochylić się troskliwiej – ale oni nie przebywają, lecz
pracują dla Królestwa.
Winnicą
jest Kościół. Kościół, który żyje dwa tysiące lat. Żywy,
mimo, że po ostatnie dni wolontariusze chirurgii Kościoła kładą
na stole chirurgicznym jego makietę i krają jak torcik i czasem
używają sobie do woli. Kiedyś ten Kościół był monolitem i nikt
rozsądny by go nie krajał. Teraz – nadarzyła się sposobna
okazja – można wykroić z Kościoła Kościół instytucjonalny.
Co pozostaje po tym wycięciu? Kościół Ludu Bożego? To brzmi
jeszcze ładnie. Ale można by wyciąć skalpelem: „Mistyczne Ciało
Chrystusa”, „Wspólnotę wiernych pod najwyższym przewodnictwem
papieża”… Któreś zasadnicze Prawdy wiary… po czym wszystkie
te kawałki układamy w tej winnicy i mówimy o rozpadzie Kościoła.
Selekcjonerzy uczący się na pseudozwłokach Kościoła dla dobra
społecznego – zapominają o istocie Kościoła – że to nie
„trup”. Że choćby był poćwiartowany, to te części – na
szczęście – żyją samodzielnie.
I
ludzie winni ćwiartowania – mają specjalne długi względem Boga
– i my możemy na to patrzeć obojętnie. Nie warto zachęcać do
rozbicia Kościoła w imię „dobra Ojczyzny”.
W
tej winnicy Pańskiej – pragnie się nagiąć Kościół, aby
zmienił swą naukę, aby stał się popularny. Aby w tej winnicy za
denara – jednakowo – nie tak jak każą tańczyć, jak mu
określone kręgi zagrają – będzie równy, wolny we wszystkim co
nie jest złe.
Gospodarz
winnicy – dając wszystkim jednakową zapłatę – tym samym dał
posłanie Kościołowi – aby był tam gdzie trzeba wybrać Boga.
Być tam i wybierać tam, gdzie wchodzi w grę kwestia moralności i
etyki, gdzie grzech w życiu politycznym może być również
grzechem przeciw Bogu. I w tym zakresie Kościół ma obowiązek
interesowania się polityką i wypowiadania się na określone
tematy. Nie zajmuje się natomiast życiem partii i stronnictw, a
jeżeli niektóre z nich są bliskie Kościołowi, to one zbliżyły
się do Niego, a Kościół nikogo kto się zbliża nie odtrąca. W
tej winnicy Gospodarz – którym jest sam Chrystus – wie co musi.
Kościół może skorzystać z rad, ale nie musi, a całe życie
Kościoła jest dialogiem, który nigdy nie został przerwany –
„czyż nie umówiłeś się ze mną za denara…”.
Obietnica
została spełniona, zobowiązania dotrzymane. Kto wie, czy nie jest
to przypowieść o dziejach ludzkości, o ludziach każdego czasu, o
każdym z nas z osobna. I o zapłacie. O tym, że niektórzy z nas
przychodzą wcześnie, pracują wiernie i u krańca dni mają za sobą
wiele dzieł dobrych – a mniemali, że więcej otrzymają. Inni zaś
ręce prawie puste, a może tylko żal. A jednak zapłata może być
taka sama. Mogłaby to być opowieść o tym, że łotr, który na
krzyżu umierania ledwie zdążył wyznać i zaufać – otrzymać
może to samo co święty: wszystko.
Jest
to także przypowieść o Bogu i Jego sprawiedliwości, która nie
jest jak sprawiedliwość człowieka. „Albowiem myśli moje nie są
myślami waszymi, ani drogi wasze drogami moimi mówi Pan”.
Słowo
Boże dzisiejszej liturgii przypomina nam zapomniany temat o dobroci
Boga. Ta dobroć Boga wobec człowieka objawiła się już w
stworzeniu świata: „Chwalcie Pana, bo jest dobry” (1 Kor 16,34).
W sposób szczególny dobroć Boga objawiła się w przebaczeniu.
Dobroć Ojca nie mierzy się miarą zasług lecz miarą dobroci i
szczodrobliwości. Bóg jest nieograniczoną dobrocią, która się
udziela ludziom.
Nagroda
jaka nas czeka, będzie miała źródło w dobroci. Nagroda jest
łaską. Św. Paweł wprost stwierdza w liście do Efezjan, że
zbawienie grzeszników (Żydów i pogan) dokonało się dzięki
dobroci Boga objawionej w Chrystusie. „A Bóg będąc bogaty w
miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i
to nas umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił
do życia…” (Ef 2,4-7).
Dobroć
Boża postawiona jest na tym samym poziomie, co miłosierdzie,
miłość, łaska. Zostaliśmy zbawieni, dzięki dobroci Boga,
objawionej w Chrystusie.
Mamy
obowiązek (na wzór Jezusa) mówić o dobroci Boga. Żyjemy w
szczególnych czasach i szczególnym świecie, który można by
nazwać pustynią bez Boga.
Jak
człowiek na pustyni pragnie wody, bez której umiera, tak
współczesny człowiek, żyjący na pustyni dzisiejszego świata,
pragnie Boga. Mało się mówi o Bogu. A jeżeli się mówi, to
bardzo rzadko i płytko. Wielki Augustyn pisał: „Biada milczącym
o Tobie, Boże, ponieważ przy całej swojej gadatliwości są jednak
tylko niemowami…”
Mamy
nie bać się jesieni, – czasu na refleksję, czasu zadumy i
powrotów. Ale smutno w sercu, gdy się widzi słabnący zapał i
kiedy wszyscy widzimy, co się nam porobiło w tej „polskiej
winnicy”. I chociaż winne grona wolności piękne i soczyste, to
jednak ciężkie, gdy w koszach noszone do składowania, a ciężka
praca i wysiłek pracujących w winnicy jakby ich poróżnił, a nie
zespolił.
My
jednak jesteśmy narodem wierzącym i mającym nadzieję. Nie wynika
z tego, że – po swojemu fałszywie rozdzielając Sprawiedliwość
i Miłosierdzie – zaczniemy liczyć tylko na Miłosierdzie i
powiemy sobie: mam jeszcze czas, wezmę się za robotę dopiero
wieczorem. Gdyż byłaby to już świadomie zła wola i moglibyśmy
się nie znaleźć wśród tych ostatnich. Skąd my zresztą wiemy,
kiedy ta jedenasta czy dwunasta godzina dla nas wybije? A może już
za 5 minut dwunasta. Jeśli zwlekamy do wieczora, to cóż my chcemy
Panu Bogu ofiarować? Resztki z przeceny. Wieczorny chłód
wypalonego serca, w którym ostatnie blaski ideałów wygasły, z
którego nie można już wykrzesać ani jednej iskry entuzjazmu? To
chcemy Bogu ofiarować.
Przeciwnie.
Widząc, że niektórzy w zapale słabną, my przychodzimy do winnicy
i trwamy na modlitwie. Ciągle robimy dobre postanowienia i każdy
nowy dzień chcemy wypełnić ufnością i prawdą, solidną pracą i
miłością.
Przecież
ciągle żyją nasze sumienia i serca. Przecież do Boga i do ludzi
nie zawsze idziemy główną bramą. Czasem na przełaj, trochę
naokoło od tyłu, poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz, przez
biedne, pokraczne ścieżki, z każdego miejsca, skąd On – nasz
Pan – wzywa nas nie umarłym sumieniem.
Bo
nasz Pan ma swój sposób działania. On celników i nierządnice
przygarnia nie za wszystkich, a najbardziej za tych spóźnionych
składa Samego Siebie w nieustającej Ofierze.
Zanim
ich osądzi – daje im wielkie szanse. Tylko pod tym warunkiem nawet
ostatni mogą stać się pierwszymi. Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz