września 23, 2017

25. Niedziela Zwykła (A) – Zaproszeni do winnicy

Przypowieść o „robotnikach w winnicy” szokuje tak chrześcijan jak również niechrześcijan.
Może być niezrozumiała. Nasuwa się bowiem pytanie, czy nie jest to przykład niesprawiedliwości. Robotnik, aby mógł żyć godnie, powinien otrzymać słuszną i sprawiedliwą zapłatę, za dobrze wykonaną pracę. Powinien otrzymać słuszne wynagrodzenie za rodzaj wykonywanej pracy, za jakość wykonywania, a także stosownie do czasu pracy. Często robotnik walczy o sprawiedliwość i ma rację, bo to jest jego obowiązkiem.
Jakże bliskie to są problemy dzisiaj, kiedy tak wielu ludzi poszukuje pracy, narzekają – używając języka przypowieści ewangelicznej – „nikt ich nie najął”.
Dla jednych jest to dramatem – codziennie stać i wyczekiwać na pracę, dla drugich może to być wymówka – nie chce się pracować systematycznie.
Gospodarz – Bóg – Stwórca – powołuje każdego człowieka do swojej winnicy, aby pracował i „czynił sobie ziemię poddaną”. Każdemu wyznaczył jakieś stanowisko pracy, każdemu wyznaczył indywidualne cele i zadania.
Tych zdań jest wiele, gdyż Królestwo Boże na ziemi jest tak rozległe jak cały świat. I wiele jest w nim do zrobienia na różnych odcinkach: w rodzinie, w miejscu pracy, w kontaktach międzyludzkich, w życiu ściśle osobistym i społecznym.
Zapłata umówiona jest jednak dla wszystkich – za jednego denara to znaczy dla wszystkich, którzy skorzystają z zaproszenia Gospodarza za cenę obcowania z Bogiem w jego Królestwie.
Ludzie przychodzą do owej winnicy o różnych godzinach swojego życia. Jedni pracują dla Królestwa Bożego od wczesnego ranka – od młodości – jak chociażby wczorajszy św. Stanisław Kostka. Inni młodość marnują. Byli wprawdzie zaproszeni do Winnicy Pańskiej, ale później dużo w tym opowiadaniu ewangelicznym pojawiło się elementów typowo polskich. Ten „słomiany zapał” i to: „Idę panie, do winnicy pracować” – I Komunia Św., ślub w kościele, jubileusze, uroczystości i święta… a potem?
Jest coś, co można nazwać i uporem. Nie chcę, nie pójdę. Może kiedyś po namyśle – jeszcze spróbuję, może dopiero o 9 godzinie, a może pod wieczór? Tylko, czy nawet u schyłku naszego życia możemy powiedzieć, że każda nasza myśl, każde słowo, każdy czyn pozostają w zgodzie z myślą z wolą i z planem Właściciela Winnicy?
W winnicy Pana (w Kościele) można przebywać – jak ktoś napisał – i można pracować. Nigdzie nie ma tyle wspaniałych okazji, żeby sobie poprzebywać. Mamy wielkie wspólnoty, podzielone funkcje, miłosierdzie w słowach, delikatność w rozliczaniu, mistrzowskie wzory pozorów, wzniosłe określenia, którymi wszystko można osłonić.
Od samego początku mamy w kościele tych co pracują, którzy są gotowi na wezwanie Encykliki „Christi fideles laici” – podjąć się zadań odpowiedzialnych, i tych drugich. Powstaje obecność chwilami uciążliwa. Może być obecność pusta, bezład obowiązków. Zanika zaradność. Ludzie zmęczeni pustymi przebiegami. Można być zajętym przez cały dzień i nie ruszyć pracy. Gorzej, można być przekonanym o wyniszczeniu pracą i przeciążeniu.
Z drugiej strony widzimy wspaniałą okazję, aby naprawdę popracować dla Królestwa Bożego. W Służbie Zdrowia – Siostry – w wielu sytuacjach pracują bez rozgłosu, bez pochwały, bez uznania – pracują na zapleczu instytucji i nie liczą na nagrodę dostojników. Tym pracownikom – Siostrom – zakonnym i świeckim – Bóg powierza wyjątkowo trudne odcinki, gdzie trzeba siebie samego, nie tylko coś, ale wszystko poświęcić.
Najtrudniejsze sale chorych, najgorsze godziny lekcyjne, wszystkich, których odrzuci nawet najbliższa rodzina – tych uczą kapłani katecheci. Tych uczą, leczą i miłują Siostry. Nie, nieważne, która akurat godzina, dobrze, że są w winnicy. Zdaję sobie sprawę – jak wszyscy słabi – że trzeba jeszcze swoją pracę uporządkować, może pochylić się troskliwiej – ale oni nie przebywają, lecz pracują dla Królestwa.
Winnicą jest Kościół. Kościół, który żyje dwa tysiące lat. Żywy, mimo, że po ostatnie dni wolontariusze chirurgii Kościoła kładą na stole chirurgicznym jego makietę i krają jak torcik i czasem używają sobie do woli. Kiedyś ten Kościół był monolitem i nikt rozsądny by go nie krajał. Teraz – nadarzyła się sposobna okazja – można wykroić z Kościoła Kościół instytucjonalny. Co pozostaje po tym wycięciu? Kościół Ludu Bożego? To brzmi jeszcze ładnie. Ale można by wyciąć skalpelem: „Mistyczne Ciało Chrystusa”, „Wspólnotę wiernych pod najwyższym przewodnictwem papieża”… Któreś zasadnicze Prawdy wiary… po czym wszystkie te kawałki układamy w tej winnicy i mówimy o rozpadzie Kościoła. Selekcjonerzy uczący się na pseudozwłokach Kościoła dla dobra społecznego – zapominają o istocie Kościoła – że to nie „trup”. Że choćby był poćwiartowany, to te części – na szczęście – żyją samodzielnie.
I ludzie winni ćwiartowania – mają specjalne długi względem Boga – i my możemy na to patrzeć obojętnie. Nie warto zachęcać do rozbicia Kościoła w imię „dobra Ojczyzny”.
W tej winnicy Pańskiej – pragnie się nagiąć Kościół, aby zmienił swą naukę, aby stał się popularny. Aby w tej winnicy za denara – jednakowo – nie tak jak każą tańczyć, jak mu określone kręgi zagrają – będzie równy, wolny we wszystkim co nie jest złe.
Gospodarz winnicy – dając wszystkim jednakową zapłatę – tym samym dał posłanie Kościołowi – aby był tam gdzie trzeba wybrać Boga. Być tam i wybierać tam, gdzie wchodzi w grę kwestia moralności i etyki, gdzie grzech w życiu politycznym może być również grzechem przeciw Bogu. I w tym zakresie Kościół ma obowiązek interesowania się polityką i wypowiadania się na określone tematy. Nie zajmuje się natomiast życiem partii i stronnictw, a jeżeli niektóre z nich są bliskie Kościołowi, to one zbliżyły się do Niego, a Kościół nikogo kto się zbliża nie odtrąca. W tej winnicy Gospodarz – którym jest sam Chrystus – wie co musi. Kościół może skorzystać z rad, ale nie musi, a całe życie Kościoła jest dialogiem, który nigdy nie został przerwany – „czyż nie umówiłeś się ze mną za denara…”.
Obietnica została spełniona, zobowiązania dotrzymane. Kto wie, czy nie jest to przypowieść o dziejach ludzkości, o ludziach każdego czasu, o każdym z nas z osobna. I o zapłacie. O tym, że niektórzy z nas przychodzą wcześnie, pracują wiernie i u krańca dni mają za sobą wiele dzieł dobrych – a mniemali, że więcej otrzymają. Inni zaś ręce prawie puste, a może tylko żal. A jednak zapłata może być taka sama. Mogłaby to być opowieść o tym, że łotr, który na krzyżu umierania ledwie zdążył wyznać i zaufać – otrzymać może to samo co święty: wszystko.
Jest to także przypowieść o Bogu i Jego sprawiedliwości, która nie jest jak sprawiedliwość człowieka. „Albowiem myśli moje nie są myślami waszymi, ani drogi wasze drogami moimi mówi Pan”.
Słowo Boże dzisiejszej liturgii przypomina nam zapomniany temat o dobroci Boga. Ta dobroć Boga wobec człowieka objawiła się już w stworzeniu świata: „Chwalcie Pana, bo jest dobry” (1 Kor 16,34). W sposób szczególny dobroć Boga objawiła się w przebaczeniu. Dobroć Ojca nie mierzy się miarą zasług lecz miarą dobroci i szczodrobliwości. Bóg jest nieograniczoną dobrocią, która się udziela ludziom.
Nagroda jaka nas czeka, będzie miała źródło w dobroci. Nagroda jest łaską. Św. Paweł wprost stwierdza w liście do Efezjan, że zbawienie grzeszników (Żydów i pogan) dokonało się dzięki dobroci Boga objawionej w Chrystusie. „A Bóg będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia…” (Ef 2,4-7).
Dobroć Boża postawiona jest na tym samym poziomie, co miłosierdzie, miłość, łaska. Zostaliśmy zbawieni, dzięki dobroci Boga, objawionej w Chrystusie.
Mamy obowiązek (na wzór Jezusa) mówić o dobroci Boga. Żyjemy w szczególnych czasach i szczególnym świecie, który można by nazwać pustynią bez Boga.
Jak człowiek na pustyni pragnie wody, bez której umiera, tak współczesny człowiek, żyjący na pustyni dzisiejszego świata, pragnie Boga. Mało się mówi o Bogu. A jeżeli się mówi, to bardzo rzadko i płytko. Wielki Augustyn pisał: „Biada milczącym o Tobie, Boże, ponieważ przy całej swojej gadatliwości są jednak tylko niemowami…”
Mamy nie bać się jesieni, – czasu na refleksję, czasu zadumy i powrotów. Ale smutno w sercu, gdy się widzi słabnący zapał i kiedy wszyscy widzimy, co się nam porobiło w tej „polskiej winnicy”. I chociaż winne grona wolności piękne i soczyste, to jednak ciężkie, gdy w koszach noszone do składowania, a ciężka praca i wysiłek pracujących w winnicy jakby ich poróżnił, a nie zespolił.
My jednak jesteśmy narodem wierzącym i mającym nadzieję. Nie wynika z tego, że – po swojemu fałszywie rozdzielając Sprawiedliwość i Miłosierdzie – zaczniemy liczyć tylko na Miłosierdzie i powiemy sobie: mam jeszcze czas, wezmę się za robotę dopiero wieczorem. Gdyż byłaby to już świadomie zła wola i moglibyśmy się nie znaleźć wśród tych ostatnich. Skąd my zresztą wiemy, kiedy ta jedenasta czy dwunasta godzina dla nas wybije? A może już za 5 minut dwunasta. Jeśli zwlekamy do wieczora, to cóż my chcemy Panu Bogu ofiarować? Resztki z przeceny. Wieczorny chłód wypalonego serca, w którym ostatnie blaski ideałów wygasły, z którego nie można już wykrzesać ani jednej iskry entuzjazmu? To chcemy Bogu ofiarować.
Przeciwnie. Widząc, że niektórzy w zapale słabną, my przychodzimy do winnicy i trwamy na modlitwie. Ciągle robimy dobre postanowienia i każdy nowy dzień chcemy wypełnić ufnością i prawdą, solidną pracą i miłością.
Przecież ciągle żyją nasze sumienia i serca. Przecież do Boga i do ludzi nie zawsze idziemy główną bramą. Czasem na przełaj, trochę naokoło od tyłu, poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz, przez biedne, pokraczne ścieżki, z każdego miejsca, skąd On – nasz Pan – wzywa nas nie umarłym sumieniem.
Bo nasz Pan ma swój sposób działania. On celników i nierządnice przygarnia nie za wszystkich, a najbardziej za tych spóźnionych składa Samego Siebie w nieustającej Ofierze.
Zanim ich osądzi – daje im wielkie szanse. Tylko pod tym warunkiem nawet ostatni mogą stać się pierwszymi. Amen!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger