„Obarczę
ciebie odpowiedzialnością za twego brata!” Masz sprowadzić
występnego z jego złej drogi (Ez 33,7–9 ). Upomnij brata w cztery
oczy (Mt 18,15).
Przed
niektórymi poleceniami Pisma św. chciałoby się uciec. Lepiej tego
nie doczytać, pominąć, nie słyszeć. Tak właśnie jest z nakazem
skierowanym do nas dziś. Przecież każdy ma swój rozum...
Ludzie są za swe czyny odpowiedzialni... Czy można się wtrącać w
sprawy innych? Tyle jest własnych kłopotów! A jednak: „Obarczę
ciebie odpowiedzialnością za twego brata! Upomnij brata w cztery
oczy!”
Jeszcze
inaczej próbujemy ominąć Boże polecenie. Sam nie cierpię
morałów, wygłaszanych pod moim adresem, dlaczego więc mam
się stać stróżem moralności mojego bliźniego? Nie czyń
bliźniemu tego, co tobie nie miłe! Czyż nie spotkaliśmy się z
tym, że czyjaś uwaga nie wynikała z troski o nas. Jej motywem była
czyjaś zarozumiałość, u jej źródła była czyjaś złośliwość,
a mocą czyjeś zdenerwowanie i rozdrażnienie. Czasem bywa
odwrotnie: Uwaga, płynąca z dobrego serca, jest źle przyjęta.
Wywołuje gniew, pozostawia uraz, niszczy więź przyjaźni i
znajomości. Tyle niebezpieczeństw czai się wokół nakazu:
„Upomnij brata swego...” Naszym obawom sprzyja anonimowość
współczesnego życia. Iluż ludzi mieszka w blokach, w
wielkich osiedlach. Odizolowani od bliźniego drzwiami zaopatrzonymi
w wiele zamków, nie chcą słuchać, co o nich inni mówią. Nie
chcą nawet wiedzieć, jak oceniane jest ich postępowanie.
Każdą opinię o sposobie życia gotowi są uznać za targnięcie
się na ich osobistą wolność. Powiedzenie: „Wolność Tomku
w swoim domku...” stało się powszechnie przyjętą zasadą.
Chociaż ów domek to często bardzo akustyczne mieszkanie w bloku,
a sposób życia w tym domku jest dla sąsiadów nie do zniesienia.
Tak
bardzo chciałoby się przejść obok słów, które nas obarczają
odpowiedzialnością za występki naszego brata. „Jeśli twój brat
zgrzeszy przeciwko tobie; idź i upomnij go w cztery oczy...”
Nakaz Boży jest jednak tak wyraźny, że nie można się koło niego
prześlizgnąć. Trzeba więc choć na chwilę zatrzymać się nad
nim. Sprzyja temu okres, który przeżywamy. Początek września
to czas, w którym się mówi o szkole. To dni, w których o sprawach
wychowania myśli się w sposób szczególny. Dla jednych, to sprawa
nowej klasy, szkoły; dla innych, to starsi o przeżyte wakacje
uczniowie. Dla jednych to wspomnienia szkolnego mundurka, dla innych
wreszcie – stale aktualna rodzicielska troska. Nad tym wszystkim
unosi się atmosfera uwag. Tych zwykłych „nie garb się”, „nie
dłub w nosie”... i tych zasadniczych, którym towarzyszą
długie rozmowy; wreszcie tych, wpisywanych do dzienniczka, pod
którymi powinien się znaleźć podpis opieki domowej.
Towarzyszy
temu wszystkiemu zjawisko zwane konfliktem pokoleń. Jedni w
imię rodzicielskiego obowiązku instruują, pouczają, wygłaszają
kazania, a inni uważają za punkt honoru odporność na tego
rodzaju nacisk... W mniejszym lub większym stopniu dzieje się to
zawsze u styku pokoleń. Dlatego nie warto w tej chwili drzeć szat i
wołać, że w naszych czasach jest gorzej, że młodzież
współczesna... itd. Polski wrzesień każe nam w szczególny
sposób patrzeć na sprawy dziejące się na styku pokoleń, żyjących
na naszej ziemi. Dla nas wrzesień to początek strasznej nocy
okupacji. Ci, którzy odebrali nam wolność, wiedzieli dobrze,
że nie wystarczy siła przemocy, siła militarna. Naród
niewolników można mieć dopiero wtedy, gdy się zniszczy jego
historę, gdy się zniszczy jego kulturę i uniemożliwi się jej
przekazywanie. Gdy pokolenie dojrzałych Polaków nie będzie mogło
kształtować ludzkiego oblicza tych, którzy będą po nich mieszkać
nad Wisłą. Dlatego nasze doświadczenie września uczyło, by
konflikt pokoleń zastąpić solidarnością pokoleń. Gdy nam
zniszczono zabytki polskiej kultury, to starzy i młodzi z narażeniem
siebie gromadzili to, czego ogień nie strawił. Gdy brutalnie
fałszowano historię, to potajemnie, w atmosferze pietyzmu
uczono się dziejów narodu. Nie trzeba też nikogo przekonywać,
jakim nośnikiem chrześcijańskiej kultury narodu było
przekazywane poprzez pokolenia doświadczenie, że w wielu
momentach „ojczyzna była w Polsce Kościołem, a Kościół
ojczyzną”.
A
jak jest dziś? Na to pytanie można dać wyczerpującą odpowiedź
po latach. Teraz chcę tylko powiedzieć o radości, jaką
przeżyłem podczas wakacji. Mogłem przez pewien czas pomagać
księżom, prowadzącym pieszą pielgrzymkę do Częstochowy.
Uczestnikami tej wielokilometrowej wędrówki byli przede
wszystkim ludzie młodzi. Mimo kolei, samochodów, autobusów,
zdecydowali się na pielgrzymkę pieszą. Szedłem razem z nimi
polnymi drogami diecezji sandomierskiej i kieleckiej. Drogami
naznaczonymi kapliczkami i krzyżami. Drogami, przy których
mijaliśmy stare kościoły, cmentarze, mogiły tych, którzy
poginęli w lasach, walcząc o wolność ojczyzny. Z szumem łanów
zbóż wdychało się to, „co Polskę stanowi”. Działo się to w
atmosferze solidarności pokoleń. Przed domami stali ludzie starsi,
często ocierali łzy wzruszenia. Przez okna domów widać było
twarze chorych, którzy nie opuszczają swoich czterech ścian.
Myślę, że niektórzy z nich modlą się dziś z nami. Przysłowiowy
kubek zimnej wody, podany pielgrzymowi, był znakiem tej więzi,
która jest ponad wszelkie konflikty. Był po prostu miłością.
Docieramy
do sedna sprawy. Przekazywanie życia jest w sposób istotny związane
z miłością. Nie chodzi tu tylko o fizyczne rodzicielstwo.
Spotkanie, prawdziwe spotkanie człowieka z człowiekiem nie
jest bolesnym zderzeniem samolubstwa z wygodnictwem (choćby
przy tej okazji były wygłaszane podniosłe morały). Wszystkie
upomnienia i przykazania – jak nas dziś poucza św. Paweł Apostoł
– streszczają się w jednym nakazie: „Miłuj bliźniego swego,
jak samego siebie” (Mt 22,39). Miłość nie wyrządza zła
bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa (Rz
13,9–10). Spotkanie człowieka z człowiekiem nie jest pouczaniem i
wygłaszaniem umoralniających przemówień, jest natomiast
przekazywaniem życia. Jest przekazywaniem tego, co sami otrzymaliśmy
od innych i pomnożyliśmy w naszym życiu.
Słowo
Boże dziś skierowane do nas, każe nam uświadomić sobie, ile
otrzymaliśmy od innych. Jakie wartości kultury przekazali nam
ludzie. Ileż przejęliśmy od naszych rodziców, wychowawców, nie
tylko przyjmując ich uwagi, ale obcując z nimi na co dzień. Bo
wszędzie, gdzie spotyka się człowiek z człowiekiem, pozostaje w
duszy ludzkiej ślad spotkania. W jakimś sensie jesteśmy sumą tych
spotkań.
Słowo
Boże dziś do nas skierowane poucza nas o odpowiedzialności za
ślad, jaki pozostawiamy w naszych braciach. Mają to być spotkania,
które „zła nie wyrządzają”. Jest to bardzo trudne, pomyśli
sobie ktoś teraz. Na pewno! Odpowiedzialność za naszych braci jest
wielkim ciężarem. Pamiętajmy jednak o słowach Chrystusa.
Obiecał nam, że tam, gdzie w Jego Imię, a więc w imię miłości
dwaj lub trzej się spotkają, tam On sam jest obecny. To On nadaje
kształt spotkaniom człowieczym, bo On jest Miłością, bo On
jest dawcą życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz