sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Ludzie szukają Chrystusa

 

„Nie mam po co żyć". „Wszystko straciłem". "Nie mam gdzie iść". Takie wołanie słyszymy często od ludzi dotkniętych różnymi życiowymi tragediami. To wołanie przypomina scenę biblijną, gdy Izraelici wyszli z Egiptu, przeszli przez Morze Czerwone i zaczęli doświadczać trudów wędrówki na pustyni. Natrafili na gorzkie wody, których nie można było pić. Teraz stanęli wobec próby, wobec głodu. Wielu dotkniętych powodzią podob­nych jest do tych ludzi, którzy znaleźli się na pustyni, a może nawet jeszcze gorzej - bo tam mogli jeszcze stąpać po piachu, a tu jak iść po wodzie?

Nie uważaj tej sytuacji wyjątkowej i bardzo ciężkiej za karę, że to Pan Bóg Cię karze. Bóg nie jest katem i powołuje nas z miłością do nie­ba. Kara i piekło jest skutkiem totalnego odrzucenia Bożej miłości. Jakoś wierzyć się nie chce, żeby ci, którzy miłości doświadczyli, sami chcieli z niej zrezygnować. Trzeba jednak pamiętać, że Bóg ma swoje powody i kieruje się innymi wymiarami, aniżeli kierują się ludzie. Bóg chce, aby człowiek był blisko Niego. A jeżeli Go utracił, to chce aby człowiek za wszelką cenę szukał Boga. Dzieje ludzkości i życie poszczególnych jednostek świadczą, że człowiek ciągle wybierał się na poszukiwanie Boga. To pragnienie duszy ludzkiej, w której zakorzeniony jest bardzo mocno zmysł wiary. Może w takim duchu szukali Jezusa zdenerwowani uczniowie i znaleźli na przeciwległym brzegu jeziora. W takim też duchu szukały tłumy słuchaczy, gdy odchodził nagle, nie mówiąc dokąd... Potem szukali mądrzy nad kartkami ksiąg i pobożni w godzinach modłów. Kiedy indziej nawoływali cierpiący, opętani, bliscy i obcy... Poszukiwanie jest jedną z dróg do Jezusa. Odchodzenie Jezusa sprzed oczu i serca nawet bardzo bliskich jest jakby daniem im okazji wyznania z nim więzi.

Znalezienie jest darem, którego Bóg nie odmawia tym, którzy szukają naprawdę. O tym trzeba pamiętać w prywatnym przeżywaniu wiary. Blis­kość jest darem. Może dopiero teraz w czasie klęski powodzi, człowiek odczuwa dar bliskości drugiego człowieka, który podaje chleb, wodę do picia, koc, który ofiaruje mieszkanie. Jak bardzo jest potrzebna taka bliskość, która staje się darem. I należy jej oczekiwać jak oczekuje się pojawienia słońca na niebie. I o tę bliskość trzeba się modlić. A może Bóg chciał nam przypomnieć, abyśmy jako Polacy byli bliżej siebie w tym nie­szczęściu powodzi. Bo przyzna to każdy oddaliliśmy się od siebie i od Boga. Zapomnieliśmy o tym, że wyszliśmy z tego samego „Gniazda": spod Grodu Piastów, Jagiellonów... I walczyliśmy w imię wspólnego dobra...

Bliskość jest darem. Nie wolno nam nigdy o tym zapomnieć. Brak człowieka - to jest dramat dla tych, którzy zostali zabrani (przez powódź, śmierć). Ale ten ból ma jeszcze inny wymiar.

Nie zabiera nam bliskości Boga, którego szukamy. On pozostaje zaw­sze z człowiekiem przez wiarę, bo sam powiedział: „Jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Jestem! Tylko On tak mógł powiedzieć. Jestem Światłością. Jestem Drogą. Jestem Życiem. Jestem Zmartwychwstaniem. Jestem Chlebem... Na wieki. I przez to samo Jezus Chrystus jest naszą nadzieją na dalsze życie. Tej nadziei nic i nikt nam nie może odebrać. Trzeba wytrwałości i nadziei. Niektórzy odnajdują tę bliskość w bólu, inni w szczęściu, jedni w medytacji, jeszcze inni w pięknie świata, udanej przyjaźni, w słowie bez zmęczenia, w książce, albo w blis­kości ze światem łaski niepoznanej, która zapala się kiedy chce, byle jej nie zaprzeczyć, nie odrzucić, byle szukać. Dopóki szukasz, jesteś z Nim. Tęsknić do Niego, to znaczy już żyć z nim samym.

Poeta Goethe powie, że „szczęściem jest nie wstydzić się swojego życia, chcieć przeżyć swoje życie jeszcze raz, dokładnie tak samo". Ale jakże to trudne.

Pytanie do wierzących i niewierzących: dlaczego jedni muszą się wsty­dzić, że żyli, inni zaś mogą powiedzieć - dobrze żyłem, że żyłem właśnie tak. To pytanie nasuwa nam istnienie uniwersalnych wartości, ponadczasowych, wiecznych. Dlaczego jakiś czyn sprzed dwóch tysięcy lat uchodzi i dziś za hańbiący i będzie za hańbiący uchodził za tysiące lat? Przyznaję, że nie jest to pytanie oryginalne, ani chrześcijańskie. Wywodzi się z kręgu kultury antycznej Greków. Możemy odnaleźć je w klasycznych tragediach greckich. Wypowiedział to Sofokles w znanej tragedii „Antygona", kiedy w usta Kreona włożył słowa:
 
„O biada, win mi nie ujmie nikt inny
 Nie ujmie męki ni kaźni
 O, ja nieszczęsny, ja twej śmierci winny
 Wiedźcie mnie o słudzy, wiedźcie mnie co raźniej..."

To jest prawda o życiu człowieka. Dorasta się do niej latami, z bie­giem doświadczeń, kiedy można spojrzeć na swoje życie z perspektywy czasu. Życie, w którym nie byłoby nienawiści, by było to życie „w stronę światła". Równocześnie można by powiedzieć, że życie szczęśliwe to takie, które nie jest nigdy przegrane: - dla tej chwili warto żyć.

Tak mi często stoi przed oczyma obraz meksykańskiego malarza Siqueirosa, (który swego czasu można było oglądać w Zachęcie w Warsza­wie). Obraz przedstawia bardzo silnego, muskularnego człowieka. Ten silny mężczyzna ma bardzo niewyraźną, zamazaną twarz i rozpaczliwie puste dłonie. Te puste dłonie zdają się żebrać o litość i pomoc. Są sym­bolem problemów, ludzkiej egzystencji na ziemi. Chociaż człowiek potrafi dzisiaj wiele, to jednak ciągle przeżywa swoją nicość, małość wobec sił przyrody i ciągle spogląda na swoje puste ręce. To doprowadza go do refleksji, że zamiast wolności - otacza go niewola, zamiast pokoju - bunt, zamiast szczęścia - tragedia, zamiast nieba - piekło na ziemi. To wszystko wprowadza człowieka w stan zwątpienia.

Puste ręce, ale zostaje mi jeszcze twarz. Zostaje mi jeszcze moja godność. I właśnie w te ręce Chrystus z dzisiejszej Ewangelii wkłada mi chleb, jako pokarm na życie. Daje mi ten znak Boży, abym nie zwątpił, jak ci ludzie na pustyni. Bo on nie opuszcza człowieka w jego ziemskiej wędrówce. Staje na drogach ludzkiego życia jako pokarm i siła strudzo­nych i dotkniętych klęską. Trzeba dostrzec obecność Boga - trzeba mówi św. Paweł - stać się „nowym człowiekiem".

Aby człowiek żył, potrzebny jest pokarm dla duszy i ciała.

Chleb tej ziemi często przesycony jest krwią i łzami, a wtedy nie daje siły ani radości. Czasem jest wymówiony, a wtedy jest gorzki. Czasem zdo­byty jest krzywdą, a wtedy dławi. Czasem jest łupem chciwości i niena­wiści, a wtedy nie nasyca człowieka, ale powoduje jeszcze większy głód. Czasem jest zapłatą za grzech, a wtedy zatruwa serce niepokojem i zgry­zotą. Czasem człowieka wolnego zamienia w niewolnika, gdy dla kawałka chleba wyrzeka się swoich zasad i godności. Nawet ten chleb, który jest owocem sprawiedliwości i uczciwej pracy, nie jest w stanie zaspokoić człowieka bez reszty.

Dusza potrzebuje pokarmu, aby mogła wytrwać w wędrówce do życia wiecznego. „Człowiek potrzebuje Eucharystii, powie Ojciec święty, aby mógł żyć na wieki tym Życiem, które jest z Boga samego". Nikt nie po­trafił powiedzieć, ile od ponad dwudziestu wieków sprawił dobrego i od jakiego uchronił złego ten „biały opłatek", w którym pulsuje wiekuiste Życie, a dzięki któremu ludzkość posiada w najcięższych nawet chwilach spokój wewnętrzny i niezniszczalną nadzieję.

Rozpoczął się miesiąc sierpień. To jest nasz czas polskich tajemnic. Każdy naród ma swoją historię i swoje pamiątki, ważne dni, pomniki, bu­dowle. Jako Polacy, naród wierzący, mamy Jasną Górę z Czarną Madon­ną, do której pielgrzymujemy. Tysiące ludzi młodych chce jeszcze raz popatrzeć na twarz Czarnej Madonny. Twarz z bliznami po ranach, jak polska ziemia. Ale nie zakrywa ich, tych ran się nie wstydzi. Zobacz ile w tej twarzy królewskiej zadumy. A to Polska właśnie.

W sierpniu nieustannie każdego roku przychodzi jakiś anioł, trąca nas w bok i mówi: jak do Eliasza: „Wstawaj, bracie, jedz! Długa droga przed Tobą". Kościół nieustannie powtarza te słowa: „Bierzcie i jedzcie. Kto ten Chleb pożywa, będzie miał życie wieczne".

W sierpniu w miesiącu wielkich świąt maryjnych i Cudu nad Wisłą razem z konfederatami i Powstańcami Warszawy wyznamy:
 
„Bóg naszych ojców i dzisiaj jest z nami,
 więc nie dopuści upaść, żadnej klęsce.
 Wszak póki On był z naszymi ojcami -
 Byli zwycięzcę".

Niech matka Boża AK z biało-czerwona opaską, ta w żałobie z Pal­mir i Powązek i z wielu miejsc kaźni - będzie z nami! Oto nasza modlitwa o trzeźwość Narodu, za ten kraj zalany potopem, co się w bólu odradza, za ludzi smutnych i zmęczonych. Znajdujemy moc do trzeźwości w Eucha­rystii. Posileni tym Chlebem, którego nic nie zastąpi, idźmy rozdawać miłość Chrystusa innym. Bo ten kto do Niego przychodzi, „nie będzie łaknął" i kto w Niego wierzy „nigdy pragnąć nie będzie". Amen!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger