Któż nie znalazł się kiedyś w trudnej sytuacji - w jednej z tych nocy, w których nie ma nadziei na świt? Już wydawało się, że wszystko skończone, że nie uda się wyjść obronną ręką. Umarła nadzieja, wzeszło zaś rozczarowanie, strach i rozpacz. A tu niespodzianie nadchodzi wybawienie - w najmniej oczekiwanym momencie. Wówczas rewidujemy naszą ocenę sytuacji i stwierdzamy, iż pomyliliśmy się. Niepotrzebnie zwątpiliśmy w możliwość nastania poranka.
Wybawienie przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, często w ostatniej chwili, w beznadziejnej sytuacji. To dowód, że Bóg ujmuje się za nami, kiedy wszyscy i wszystko inne zawiodło. Kiedy znikąd nie ma już nadziei, interweniuje Bóg.
Antoine de Saint-Exupéry, francuski pisarz, poeta i lotnik, w książce Ziemia, planeta ludzi opisuje nocny lot samolotem z Tunisu do Egiptu. Zniżając nieświadomie pułap lotu zaczepił kołami o wzniesienie i utknął pośród piasków Sahary. Nie mając nawet jednego litra wody przeżył ze swym kolegą kilka dni. Pustynia to wrogi człowiekowi świat, który nie wybacza popełnionych błędów. Szukał pomocy przemierzając dziesiątki kilometrów. Trzeciego dnia zaczął tracić nadzieję. Pisze o tym jakby kreśląc testament: „Grałem i przegrałem. To należy do mojego zawodu", zawodu lotnika. Obrany kierunek szukania pomocy okazał się jednak właściwy. Wybawienie przyszło w chwili pogodzenia się z losem. Kiedy u kresu sił nieszczęśnik dostrzegł Beduina, nie był już w stanie ani się poruszać, ani krzyczeć. Mógł tylko liczyć na to, że Beduin również go dostrzeże, ale ten patrzył w innym kierunku. Czekał zatem, aż zwróci się w jego stronę. Do pełni szczęścia brakowało tylko ćwierć obrotu głowy. W chwili kiedy Beduin wykonał te ćwierć obrotu i dostrzegł go, odmieniło to jego świat. Wybawienie było już faktem.
Czy to łut szczęścia? Przypadek? Czy raczej ktoś za tym stoi? Dla dwóch lotników nie był to przypadek. Oni tego tak nie tłumaczyli. Według nich zadziałały siły wyższe. Kiedy gotujesz się na śmierć i cudownie nadchodzi wybawienie, to trudno jest uwierzyć w przypadkowość zbieżności wielu zdarzeń, bez których nie nastąpiłoby wybawienie z opresji.
Chrześcijanin nie wierzy w przypadkowość zdarzeń. W naszym życiu nie ma przypadków - wszystkim kieruje Opatrzność. Powiedzieć, że coś jest przypadkiem, to przyznać, że wymyka się Bogu spod kontroli, że nad czymś nie panuje. Godzi to w Jego wszechmoc i jest odebraniem Mu należnej chwały. Dlatego nie tylko sama rozpacz, ale już brak ufności w Bogu jest odebraniem Mu należnej czci. Detronizujemy wówczas Pana wszechrzeczy i czynimy Go takim malutkim i bezsilnym - skoro nie jest w stanie zaradzić naszym problemom. Wybawienie przychodzi często w beznadziejnej sytuacji, gdyż Bóg ujmuje się za nami, kiedy nikt inny nie może przyjść nam z pomocą. Kiedy nie ma już innych możliwości, do akcji wkracza On sam.
Jak pouczająca jest dzisiejsza Ewangelia. Uczniowie Jezusa wpadli w panikę, prawie że stracili nadzieję, a Jezus spał spokojnie. To, co uczniom wydało się tragedią, sytuacją bez wyjścia, według Jezusa nie zasługiwało na najmniejszy niepokój. Wobec potęgi żywiołu wystarczyło Jego jedno słowo: „Ucisz się!". Jako Pan wszechrzeczy jednym słowem ucisza rozszalałe jezioro i zaprowadza w sercach uczniów spokój. Człowiek traci nadzieję, gdyż ocenia sytuację na miarę swych możliwości zaradzenia jej. Kiedy coś przerasta je na możliwości, dochodzi do wniosku, że to sytuacja bez wyjścia - wtedy pojawia się lęk przed tym, co może się zdarzyć. Ale to, co przerasta ludzkie siły, jest dziecinnie proste dla Boga.
Sprawa ma się trochę tak jak z oceną sytuacji przez rodzica i jego małe dziecko. To, co w dziecku wywołuje lęk, jak szczekający pies czy nagła zmiana pogody, nie stanowi problemu dla dorosłego. Wtedy rodzic tuli swe dziecko, uspokaja je i próbuje wyjaśnić, że nie ma się czego bać. Lęk jest naturalną reakcją na zagrożenie, ale nie powinien przerodzić się w panikę i rozpacz. To brak ufności w Bogu. Dajemy wtedy dowód braku wiary w możliwość Jego przyjścia z pomocą. Akceptacja życiowych trudności bez buntowania się przeciwko Bogu jest jak ufne wtulenie się dziecka w ramiona rodzica. Wtedy dziecko jest najbezpieczniejsze, a taki rodzic zrobi wszystko, aby ochronić dziecko, które mu bezgranicznie zaufało.
Wypływając na bezkresne akweny życia trzeba wsiąść do łodzi, którą płynie Jezus – żeglować z Nim. Przy Nim jesteśmy bezpieczni. Gdyby nawet rozszalały się wszystkie żywioły świata i sprzysięgły przeciwko nam, wystarczy Jego jedno słowo, a wszystko wróci do normalności. Żeglowanie z Jezusem nie oznacza braku problemów, ale pewność ich rozwiązania. Na Jeziorze Galilejskim, położonym 200 m poniżej poziomu morza, zstępujący zimny wiatr z góry Hermon bardzo często porusza taflę wody i wywołuje szkwał. Jezus nie uchronił uczniów przed burzą, lecz przed jej skutkami. Nie ingerował w prawa natury, lecz zagwarantował bezpieczne wyjście z trudności.
Czasami potrzebujemy takich doświadczeń, jak to na Jeziorze Galilejskim, doświadczeń, które nami wstrząsną. Gdy ich nie ma, zaczynamy zbytnio ufać sobie i myśleć, że nad wszystkim panujemy, że jesteśmy panami naszego życia. Kiedy uczniowie Jezusa wsiadali z Nim do łodzi po dniu nauczania i dokonywania cudów, rozważali z pewnością świetlaną przyszłość ich Mistrza i swój w niej udział. Wszystko na to wskazywało. Mieli żywo przed oczami zachwyt tłumów. Przyszłość, jaką prognozowali, rysowała się w ich przekonaniu wspaniale. A tu nieoczekiwany obrót sprawy. Nagła burza na jeziorze i konieczność zweryfikowania dotychczasowego myślenia. Jeszcze przed chwilą spodziewali się chwały, a teraz trzeba stawić czoła okrutnej śmierci. Jaką wartość mają wówczas sny o przyszłości? Przelicytowane przez strach tracą całkowicie na wartości. Uczniowie wpadli w panikę, gdyż nie ocenili Jezusa na miarę tego, Kim rzeczywiście był. Popełniamy ten sam błąd, kiedy tracimy nadzieję czy popadamy w rozpacz. Nie doceniamy wtedy możliwości Boga, Jego wszechmocy.
Na tym samym Jeziorze Galilejskim z podobnych szkwałów wyszło obronną ręką wiele łodzi, wiele też zatonęło. Człowiek nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, że jeden zostaje cudownie ocalony, a drugi ginie. Pozostaje to dla nas tajemnicą. Lecz nie jest to kwestia przypadku. Nic nie wymyka się Bogu spod kontroli. Bóg każdemu zabezpiecza optymalną drogę do nieba. Nie zawsze rozwiązanie, jakie proponuje nam niebo, jest tym, którego byśmy sobie życzyli. Zaufanie Bogu jest tu absolutnie konieczne. Nie wiemy bowiem, która droga jest dla nas najlepsza. Nie wiemy, którą łodzią płynie Jezus. Być może nie luksusową fregatą, lecz starym rybackim kutrem. Każdy odruchowo wybrałby pierwszą, ale bezpieczniej jest na tym drugim. Stąd przyjęcie Bożej woli jest najbezpieczniejszym i najrozsądniejszym rozwiązaniem. Tam na pewno będzie Bóg.
Apostoł Paweł tak pisze o losie, jaki może spotkać chrześcijanina: „Czy w życiu czy w śmierci należymy do Pana" (Rz 14, 8b). Czy nasz statek zostanie ocalony czy zatonie, nasze życie nie jest związane z losem statku. Zatonie tylko statek, my zaś ocalejemy z Jezusem. Mając ufność w Bogu, zwłaszcza bezgraniczną ufność, trzeba oczywiście zachować zdrowy rozsądek. Kiedy podczas powodzi podpływa ponton, a my mówimy: „Nie" i liczymy na cud z nieba: że zstąpi sam anioł i przeniesie nas kilometry dalej na suchy ląd, to jest to kuszeniem Boga i brakiem rozsądku. We wszystkim trzeba za- chować zdrowy rozsądek. Żeglowanie na własną rękę jest ryzykowne, jak ryzykowne jest kuszenie losu. Jeżeli bowiem znajdziemy się w trudnej sytuacji, możemy jej nie sprostać i przypłacić to życiem. Bóg przychodzi z pomocą, to prawda, lecz głupiec niech zbytnio na to nie liczy, gdyż nie umiałby nawet tego docenić i prawdopodobnie przypisałby ocalenie sobie. W latach 80. ubiegłego wieku grupa młodych Włochów, około dwudziestu osób, wynajęła większą łódź i wypłynęła nią na pełne morze. Tam postanowili zakosztować morskiej kąpieli. Jeden po drugim wskakiwali do wody. Nieopisana radość trwała krótko. Szybko zorientowali się, że do wody wskoczyli wszyscy i że nie będzie miał im, kto pomóc we wspięciu się na pokład. Kąpiącym się nie miał kto zrzucić drabinki czy liny. Radość w mgnieniu oka przerodziła się w niepokój, a następnie w rozpacz. Na drewnianych burtach łodzi pozostały ślady krwi, kawałki paznokci i ciała - tak mocno i beznadziejnie usiłowali wspiąć się do góry. Wielu z nich nie doczekało nadejścia pomocy. Kiedy później eksperci oceniali całe zdarzenie, doszli do wniosku, że nieszczęśnicy wspomagając się wzajemnie mogli się na nią dostać, ale panika pozbawiła ich zdolności współdziałania i rozsądnego myślenia.
Na tej łodzi zabrakło sternika, Jezusa. Żeglowali na własną rękę; bawili się również na własną rękę. Człowiek sam przysparza sobie problemów. Warto dlatego zastanowić się przez chwilę, czy łodzią, do której wsiadamy płynie też Jezus.
Kościół jest jak łódź żeglująca po morzach świata. Tą łodzią może trząść na wszystkie strony. Przeciwko niej mogą się rozszaleć sztormy i uderzyć z całą siłą. Nic się nie stanie. Stawi opór największym wichurom, bo jej sternikiem jest Chrystus. W tej łodzi jesteśmy bezpieczni. Wystarczy Jego jedno słowo: „Ucisz się!". I nastanie głęboka cisza. Papież Innocenty III w trudnych dla Kościoła czasach miał sen. Widział walącą się bazylikę Laterańską, wówczas symbol Kościoła. Ale mały biedaczyna swymi rękami podtrzymał walącą się budowlę. W młodzieńcu ze snu rozpoznał Franciszka z Asyżu. Znajdujemy się nieraz w sytuacjach, które nas przygniatają i tracimy nadzieję. A Bóg zna z nich wyjście, wyjście bez szwanku. Potrzeba tylko ufności.
Wiktor Hugo w swej powieści Nędznicy opisuje biały szkwał, który niszczy 64-metrowy żaglowiec i przełamuje olbrzymi maszt. Potęga żywiołu może okazać się niewyobrażalna dla człowieka. Transatlantyk Titanic miał być statkiem niezatapialnym. Dowodzony był przez jednego z najlepszych kapitanów, Edwarda Smith'a, a zatonął już piątego dnia swego dziewiczego rejsu. Człowiek nie może liczyć tylko na siebie, bo zginie. Nie zawsze jest w stanie sprostać potędze żywiołów. Potrzebuje wsparcia z góry. Licząc zaś dumnie tylko na siebie zginie szybko, gdyż w swej pysze wybierze łódź bez sternika.
Bracia i Siostry! Każdy z nas zaznał z pewnością radości, których nic nie zwiastowało i to wtedy, kiedy wszystko wydawało się sprzysiąc przeciwko nam. Dziś może z nostalgią wspominamy minione trudności, zapowiadające nieopisaną radość. Świt docenia się tylko po doświadczeniu nocy. Kto nie doświadczył mroku nocy, tego nie cieszy światło poranka. Nie uważa go za dar. Nie popadajmy dlatego w przygnębienie w obliczu życiowych trudności. One zapowiadają radość poranka. Kiedy Saint-Exupéry i jego kolega pili wreszcie wodę, ta nigdy wcześniej im tak nie smakowała.
Dzięki Ci Panie za to, że płyniesz z nami. Wprawdzie od czasu do czasu coś wzbudza w nas lęk, jednak przy Tobie nasze życie zawsze jest bezpieczne. Choćby zerwał się wicher i uderzył w nas, nie zatoniemy, gdyż Ty jesteś naszą Łodzią i Sternikiem. W naszych uszach brzmią stale Twe słowa: JAM ZWYCIĘŻYŁ ŚWIAT (J 16, 33). Twa wszechmoc, Panie, pozwala z ufnością wypatrywać portu. Poranek nastanie na pewno, a słońce zaświeci każdemu. Amen.
22 czerwca 2024 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz