września 22, 2018

25. Niedziela Zwykła (B) - Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich

W sprawach Bożych sekretem pierwszeństwa jest miejsce ostatnie, postawa służby. Najlepszym przykładem jest sam Pan Jezus, o którym powiedziano, że w Nazarecie zajął ostatnie miejsce.
Dać się zepchnąć na ostatnie miejsce, to dowód nieporadności życiowej, ale zajmowanie ostatniego miejsca z całą świadomością naśladowania Jezusa, to wielka wygrana naszego życia.
Może nawet nie zauważyliśmy, jak gorzko przeżył Pan Jezus zachowanie swych uczniów. Oto mówi im wprost o swym poniżeniu wielkim, o aresztowaniu, wydaniu w ręce ludzi, którzy go zabiją. Słuchali tego niczego nie rozumiejąc. A zaraz potem zajęli się swoimi sprawami, sprzeczając się, kto z nich jest najważniejszy. Mistrz mówi o sobie, że będzie potraktowany jak ostatni, oni marzą o tym, kto będzie pierwszy...
A może byli przekonani, jak ludzie swego pokolenia, że Mesjasz będzie potężnym wodzem, który wyzwoli Izraela ze wszystkich udręk.
Dał temu wyraz właśnie Piotr, który przecież wyznał: "Ty jesteś Mesjaszem", ale zaraz odwołał Mistrza na bok i coś mu żarliwie szeptał. Był przerażony tą wizją o cierpieniu, odrzuceniu, zabiciu. To przecież nie tak! Dlatego uważał za konieczne, by go upomnieć.
Mesjasz był zwycięski, potężny, ale nie odniesie przecież zwycięstwa ponosząc klęskę. Słyszeliśmy odpowiedź Chrystusa: "Zejdź mi z oczu, szatanie". Jak mocno tkwiło w uczniach to przekonanie, jak potężne było oczekiwanie na tego, którego Bóg pośle, aby wyzwolił...
Ale takie są drogi ludzkiego myślenia. Nie pokrywają się często z Bożymi planami. Wielokrotnie będzie Pan Jezus zapowiadał, tłumaczył, wyjaśniał, że to odkupienie, wyzwolenie z niewoli szatana, nie dokona się z zewnątrz, przez interwencję z góry. Nie, ten proces odnowy dokona się przez wewnętrzne odrodzenie, zmianę zupełną stylu życia, naśladowanie Tego, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia.
I to jest zwycięstwo. Tak zobaczył zwycięskiego Jezusa św. Paweł. Pisał: "On to bytując w postaci Bożej, nie obstawał nieugięcie przy tym, by trwać w równości z Bogiem, a raczej wyniszczył siebie i przyjął postać sługi, stając się podobnym do człowieka. A gdy zjawił się w postaci ludzkiej upokorzył się i stał się posłusznym, aż do śmierci na krzyżu" (Flp 2,6-8).
I zachęca nas: "Bądźcie przejęci tym samym duchem", który ożywił Chrystusa Jezusa". Sam Jezus też będzie nas pouczał, co ma uczynić ten, kto chce być pierwszym. Woła do nas: uczcie się ode mnie, że jest cichy i pokornego serca. A my słuchamy tych wezwań i przyznajemy: skóra nam cierpnie. Bo mamy tych wezwań już dosyć, bo ciągle nas upominają, wzywając do pokory ludzie powołani i niepowołani.
A poza tym nasz obraz człowieka pokornego jest mocno zdeformowany, jak w krzywym zwierciadle. Trochę tak, jak w swej poczcie przedstawił niegdyś Ojciec Malachiasz:
"Człek bez własnego zdania, odstępujący łatwo od swych opinii, przyjmujący każdorazowo punkt widzenia swego rozmówcy, nadmiernie posłuszny i uległy - każdemu. Człek bez pragnień i bez ambicji. Sentymentalnie słaby i poczciwy, obrzydliwie potulny; można go obudzić o drugiej w nocy i posłać po papierosy na dworzec. Wystraszony lizus, rozpamiętywający bez końca, czy aby wystarczająco grzecznie zachował się wobec swego szefa" (Poczta T.M I, 208).
Tylko, co to ma wspólnego z tym wzorcem pokory, który nam Pan Jezus daje wskazując na siebie. Bo przecież tylko On, nikt inny, ma być dla nas wzorem i tylko On ma prawo wymagać od nas, byśmy nie zajmowali sami pierwszego miejsca, jeśli nas oto nie poproszą, bo mogą być kłopoty i trzeba się będzie przesiadać.
Ma prawo wymagać od nas, byśmy nie zadzierali nosa i nie spoglądali z góry na otoczenie, skoro On, wiedząc kim jest św. Józefa nazywał swoim ojcem i przez lata pracował w Nazarecie, jako sługa. Zabrania nam krzyczeć: "Panie, pan wie, kto ja jestem", bo sam ujawnił swą godność dopiero w ostatnich godzinach swego życia, zmuszony wezwaniem arcykapłana.
A przedtem pozwalał się domyślać, zachęcał do własnych przemyśleń, własnych sądów.
Każe nam być ostrożnym w postępowaniu wobec ludzi, uczy delikatności, bo sam knotka tlącego się nie zgasił, trzciny nadłamanej nie złamał.
Ale kiedy trzeba było, Ten, który był cichy i pokornego serca z biczem w ręku wprowadził porządek na dziedzińcu świątyni, bo zrobiono z niego jaskinię zbójców. Chodziło bowiem o godność Domu Bożego. W tych sprawach był stanowczy.
Ale kiedy trzeba było, nie przebierając w słowach, podniósł głos przeciw faryzeuszom, bo w swoim nauczaniu zachowując literę prawa, zabijali ducha. Był niepokorny?
Nie chodziło tu o jego sprawy osobiste, ale o deformację dróg prowadzących do Ojca. W tych sprawach był nieubłagany i chciał, by Boże drogowskazy były czytelne, wyraziste, nikogo nie wprowadzały w błąd.
To jest wielka sztuka: umieć rozgraniczyć między tym, co stanowi moje ja", a sprawą, która jest wartością nadrzędną, jak dobro Ojczyzny, Kościoła, samego Boga, któremu chcę służyć i spraw Jego chcę bronić. Bo ja mam się umniejszać, a jego chwała ma wzrastać. I to jest postawa pokory, bardzo chrześcijańskiej cnoty, która prowadzi do spotkania z Bogiem i sprawia, że nawet ludzie, którzy dopiero idą do Boga, stają się wolni od głupoty pychy.
Pokora jest prawdą, jest prostotą w najlepszym gatunku. Bez kombinacji przewidywań, przeliczeń, jest postawą: tak - to tak, nie - to nie. Taką postawę mają dzieci, małe dzieci, bo gdy podrosną, zaczynają naśladować dorosłych i zaczyna się gra.
To chyba nie przypadek, że to pouczenie, o którym nam dziś św. Marek opowiedział, kończy się spotkaniem Pana Jezusa z dziećmi. Dziecko w ramionach Chrystusa, przytulone do jego serca, pokazane nam dorosłym jako wzór:
"Jeśli się nie staniecie jak dzieci...". Wiemy, o co chodzi. O to, byśmy nawet wtedy, gdy nas starość dosięgnie, zachowali coś z postawy dziecka, którą ono ma, a potem powoli traci, obserwując otoczenie starszych od siebie.
Chodzi o tę ufność, zawierzenie bez sprawdzania, o czystość zamiarów, niesprowokowaną nabytym doświadczeniem. To jest konieczne w kontaktach z Panem Bogiem, w modlitwie nieagresywnej, żądającej za wszelką cenę, bo ta ufność dziecięca uspakaja nas, że Jego decyzja będzie i tak najlepsza, choć może być dla mnie w pierwszej chwili niezrozumiała.
Gdy tego pokornego zawierzenia braknie, zaczyna się dyktat, stawianie warunków. Św. Jakub Apostoł po prostu powiedział, że wtedy modlimy się źle. Ale ta odrobina ufności dziecięcej potrzebna jest w kontaktach z ludźmi. Gdy jej braknie, jest równie źle.
Zaczynają się dyskusje, które zamieniają się w kłótnie i walki prowadzące donikąd.
Na naszych oczach te procesy się dzieją, przegrywają skłócone grupy polityczne dzielą się partie, jakby ktoś pociągał za sznurek.
Afera goni aferę, sądy mają dużo roboty, a winnych najczęściej nie ma. Na to trzeba prawdziwej pokory, by powiedzieć: "Przepraszam, to moja wina".
A jak się nie znajdzie winy w sobie, to trzeba jej szukać gdzie indziej. I wtedy od góry w dół. Od papieża i biskupów, od prezydenta, premiera i ministrów - wszystkim jesteśmy skłonni stawiać zarzuty, proponować, co powinni robić, a czego unikać. Pycha łatwo podpowiada, nigdy nie bierze odpowiedzialności za to, co podpowiada.
I co? Odnosimy zwycięstwo? Coś się od tej gadaniny zmienia na lepsze?
Coś podobnego obserwujemy na własnym podwórku życia kościelnego, religijnego. Czasem tracimy zupełnie orientację, co się dzieje. Gdy się deklarują odmiennymi poglądami ludzie, którzy są innej wiary lub zupełnie niewierzący, to możemy jeszcze pojąć. Gorzej, gdy ludzie przyznający się do Kościoła, lub oficjalnie reprezentujący nasz naród, składają w naszym imieniu oświadczenia, które są obłędne, stajemy jak wryci.
Sposób jak na to reagujemy, jest miarą naszej wierności, jest sprawdzianem, czy idziemy drogą Chrystusową, czy schodzimy na bezdroża.
Bracia i siostry,
jeszcze raz uwierzymy i zaufajmy, że warto pójść tylko śladem Tego, którego "Bóg wywyższył ponad wszystko i nadał mu to imię, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolana, w niebie, na ziemi i w piekle". (Flp 2,9)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger