W
sprawach Bożych sekretem pierwszeństwa jest miejsce ostatnie, postawa
służby. Najlepszym przykładem jest sam Pan Jezus, o którym powiedziano,
że w Nazarecie zajął ostatnie miejsce.
Dać
się zepchnąć na ostatnie miejsce, to dowód nieporadności życiowej, ale
zajmowanie ostatniego miejsca z całą świadomością naśladowania Jezusa,
to wielka wygrana naszego życia.
Może
nawet nie zauważyliśmy, jak gorzko przeżył Pan Jezus zachowanie swych
uczniów. Oto mówi im wprost o swym poniżeniu wielkim, o aresztowaniu,
wydaniu w ręce ludzi, którzy go zabiją. Słuchali tego niczego nie
rozumiejąc. A zaraz potem zajęli się swoimi sprawami, sprzeczając się,
kto z nich jest najważniejszy. Mistrz mówi o sobie, że będzie
potraktowany jak ostatni, oni marzą o tym, kto będzie pierwszy...
A
może byli przekonani, jak ludzie swego pokolenia, że Mesjasz będzie
potężnym wodzem, który wyzwoli Izraela ze wszystkich udręk.
Dał
temu wyraz właśnie Piotr, który przecież wyznał: "Ty jesteś Mesjaszem",
ale zaraz odwołał Mistrza na bok i coś mu żarliwie szeptał. Był
przerażony tą wizją o cierpieniu, odrzuceniu, zabiciu. To przecież nie
tak! Dlatego uważał za konieczne, by go upomnieć.
Mesjasz
był zwycięski, potężny, ale nie odniesie przecież zwycięstwa ponosząc
klęskę. Słyszeliśmy odpowiedź Chrystusa: "Zejdź mi z oczu, szatanie".
Jak mocno tkwiło w uczniach to przekonanie, jak potężne było oczekiwanie
na tego, którego Bóg pośle, aby wyzwolił...
Ale
takie są drogi ludzkiego myślenia. Nie pokrywają się często z Bożymi
planami. Wielokrotnie będzie Pan Jezus zapowiadał, tłumaczył, wyjaśniał,
że to odkupienie, wyzwolenie z niewoli szatana, nie dokona się z
zewnątrz, przez interwencję z góry. Nie, ten proces odnowy dokona się
przez wewnętrzne odrodzenie, zmianę zupełną stylu życia, naśladowanie
Tego, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia.
I
to jest zwycięstwo. Tak zobaczył zwycięskiego Jezusa św. Paweł. Pisał:
"On to bytując w postaci Bożej, nie obstawał nieugięcie przy tym, by
trwać w równości z Bogiem, a raczej wyniszczył siebie i przyjął postać
sługi, stając się podobnym do człowieka. A gdy zjawił się w postaci
ludzkiej upokorzył się i stał się posłusznym, aż do śmierci na krzyżu"
(Flp 2,6-8).
I
zachęca nas: "Bądźcie przejęci tym samym duchem", który ożywił
Chrystusa Jezusa". Sam Jezus też będzie nas pouczał, co ma uczynić ten,
kto chce być pierwszym. Woła do nas: uczcie się ode mnie, że jest cichy i
pokornego serca. A my słuchamy tych wezwań i przyznajemy: skóra nam
cierpnie. Bo mamy tych wezwań już dosyć, bo ciągle nas upominają,
wzywając do pokory ludzie powołani i niepowołani.
A
poza tym nasz obraz człowieka pokornego jest mocno zdeformowany, jak w
krzywym zwierciadle. Trochę tak, jak w swej poczcie przedstawił niegdyś
Ojciec Malachiasz:
"Człek
bez własnego zdania, odstępujący łatwo od swych opinii, przyjmujący
każdorazowo punkt widzenia swego rozmówcy, nadmiernie posłuszny i uległy
- każdemu. Człek bez pragnień i bez ambicji. Sentymentalnie słaby i
poczciwy, obrzydliwie potulny; można go obudzić o drugiej w nocy i
posłać po papierosy na dworzec. Wystraszony lizus, rozpamiętywający bez
końca, czy aby wystarczająco grzecznie zachował się wobec swego szefa" (Poczta T.M I, 208).
Tylko,
co to ma wspólnego z tym wzorcem pokory, który nam Pan Jezus daje
wskazując na siebie. Bo przecież tylko On, nikt inny, ma być dla nas
wzorem i tylko On ma prawo wymagać od nas, byśmy nie zajmowali sami
pierwszego miejsca, jeśli nas oto nie poproszą, bo mogą być kłopoty i
trzeba się będzie przesiadać.
Ma
prawo wymagać od nas, byśmy nie zadzierali nosa i nie spoglądali z góry
na otoczenie, skoro On, wiedząc kim jest św. Józefa nazywał swoim ojcem
i przez lata pracował w Nazarecie, jako sługa. Zabrania nam krzyczeć:
"Panie, pan wie, kto ja jestem", bo sam ujawnił swą godność dopiero w
ostatnich godzinach swego życia, zmuszony wezwaniem arcykapłana.
A przedtem pozwalał się domyślać, zachęcał do własnych przemyśleń, własnych sądów.
Każe
nam być ostrożnym w postępowaniu wobec ludzi, uczy delikatności, bo sam
knotka tlącego się nie zgasił, trzciny nadłamanej nie złamał.
Ale
kiedy trzeba było, Ten, który był cichy i pokornego serca z biczem w
ręku wprowadził porządek na dziedzińcu świątyni, bo zrobiono z niego
jaskinię zbójców. Chodziło bowiem o godność Domu Bożego. W tych sprawach
był stanowczy.
Ale
kiedy trzeba było, nie przebierając w słowach, podniósł głos przeciw
faryzeuszom, bo w swoim nauczaniu zachowując literę prawa, zabijali
ducha. Był niepokorny?
Nie
chodziło tu o jego sprawy osobiste, ale o deformację dróg prowadzących
do Ojca. W tych sprawach był nieubłagany i chciał, by Boże drogowskazy
były czytelne, wyraziste, nikogo nie wprowadzały w błąd.
To
jest wielka sztuka: umieć rozgraniczyć między tym, co stanowi moje ja",
a sprawą, która jest wartością nadrzędną, jak dobro Ojczyzny, Kościoła,
samego Boga, któremu chcę służyć i spraw Jego chcę bronić. Bo ja mam
się umniejszać, a jego chwała ma wzrastać. I to jest postawa pokory,
bardzo chrześcijańskiej cnoty, która prowadzi do spotkania z Bogiem i
sprawia, że nawet ludzie, którzy dopiero idą do Boga, stają się wolni od
głupoty pychy.
Pokora
jest prawdą, jest prostotą w najlepszym gatunku. Bez kombinacji
przewidywań, przeliczeń, jest postawą: tak - to tak, nie - to nie. Taką
postawę mają dzieci, małe dzieci, bo gdy podrosną, zaczynają naśladować
dorosłych i zaczyna się gra.
To
chyba nie przypadek, że to pouczenie, o którym nam dziś św. Marek
opowiedział, kończy się spotkaniem Pana Jezusa z dziećmi. Dziecko w
ramionach Chrystusa, przytulone do jego serca, pokazane nam dorosłym
jako wzór:
"Jeśli
się nie staniecie jak dzieci...". Wiemy, o co chodzi. O to, byśmy nawet
wtedy, gdy nas starość dosięgnie, zachowali coś z postawy dziecka,
którą ono ma, a potem powoli traci, obserwując otoczenie starszych od
siebie.
Chodzi
o tę ufność, zawierzenie bez sprawdzania, o czystość zamiarów,
niesprowokowaną nabytym doświadczeniem. To jest konieczne w kontaktach z
Panem Bogiem, w modlitwie nieagresywnej, żądającej za wszelką cenę, bo
ta ufność dziecięca uspakaja nas, że Jego decyzja będzie i tak
najlepsza, choć może być dla mnie w pierwszej chwili niezrozumiała.
Gdy
tego pokornego zawierzenia braknie, zaczyna się dyktat, stawianie
warunków. Św. Jakub Apostoł po prostu powiedział, że wtedy modlimy się
źle. Ale ta odrobina ufności dziecięcej potrzebna jest w kontaktach z
ludźmi. Gdy jej braknie, jest równie źle.
Zaczynają się dyskusje, które zamieniają się w kłótnie i walki prowadzące donikąd.
Na
naszych oczach te procesy się dzieją, przegrywają skłócone grupy
polityczne dzielą się partie, jakby ktoś pociągał za sznurek.
Afera
goni aferę, sądy mają dużo roboty, a winnych najczęściej nie ma. Na to
trzeba prawdziwej pokory, by powiedzieć: "Przepraszam, to moja wina".
A
jak się nie znajdzie winy w sobie, to trzeba jej szukać gdzie indziej. I
wtedy od góry w dół. Od papieża i biskupów, od prezydenta, premiera i
ministrów - wszystkim jesteśmy skłonni stawiać zarzuty, proponować, co
powinni robić, a czego unikać. Pycha łatwo podpowiada, nigdy nie bierze
odpowiedzialności za to, co podpowiada.
I co? Odnosimy zwycięstwo? Coś się od tej gadaniny zmienia na lepsze?
Coś
podobnego obserwujemy na własnym podwórku życia kościelnego,
religijnego. Czasem tracimy zupełnie orientację, co się dzieje. Gdy się
deklarują odmiennymi poglądami ludzie, którzy są innej wiary lub
zupełnie niewierzący, to możemy jeszcze pojąć. Gorzej, gdy ludzie
przyznający się do Kościoła, lub oficjalnie reprezentujący nasz naród,
składają w naszym imieniu oświadczenia, które są obłędne, stajemy jak
wryci.
Sposób
jak na to reagujemy, jest miarą naszej wierności, jest sprawdzianem,
czy idziemy drogą Chrystusową, czy schodzimy na bezdroża.
Bracia i siostry,
jeszcze
raz uwierzymy i zaufajmy, że warto pójść tylko śladem Tego, którego
"Bóg wywyższył ponad wszystko i nadał mu to imię, które jest ponad
wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolana, w niebie,
na ziemi i w piekle". (Flp 2,9)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz