Poniedziałek w Oktawie Wielkanocy
Wspominanie
dni minionych jest przywilejem starości. „Już słyszeliście to?
- posłuchajcie jeszcze raz”. Niejeden dziadek tak rozpoczynał swe
opowieści... Z przeszłości pozostawało w pamięci to, co dobre,
dlatego wspomnienia dawnych dni bywają opromienione słońcem.
Czasem przeszłość wraca goryczą wyrzutów sumienia. Budzi
się świadomość zmarnowanych okazji, źle przeżytych dni.
„Gdyby można było rozpocząć raz jeszcze... teraz człowiek
byłby mądrzejszy...” Bogactwo życia, czy też ciężar
narastających lat? Jak dobrze rozumieją to ludzie chorzy,
którzy mają więcej czasu na snucie nici wspomnień! Człowiek ma
prawo do swojej przeszłości, bo sam nadał jej kształt. Świadomym
działaniem przyczynił się do tego, że tak a nie inaczej
zapisały się karty jego życia. Chociaż tak często doświadczamy,
że nie sami kierujemy swymi losami. Wspomnienia sięgają w
przeszłość. Ona ma już swoje kształty, ma swoją wartość.
Przeszłości nie można zmienić. Można ją tylko oddać w ręce
Boga miłosiernego i sprawiedliwego. Przeszłość już zastygła
w formie.
Mówią,
że cechą młodości jest nastawienie ku przyszłości. Planowanie,
ambitne wytyczanie dróg zmierzających do wymarzonych celów.
Przekonanie, że da się uniknąć błędów popełnionych przez
starszych - to przywilej ludzi młodych. Ileż napisano poematów
o idealizmie młodzieńczym! Ileż bolesnych konfliktów przeżywa
się w rodzinie, gdy doświadczenie i poczucie realizmu rodziców
zderza się z marzeniami dorastających dzieci! Przyszłość jest
dla nas kartą nieznaną. Darmo szukamy jasnowidzów, którzy
powiedzieliby nam, jak potoczą się nasze losy. Nie tylko
przeszłość, ale i przyszłość jest w rękach Boga.
Co
pozostaje nam, skoro wymyka się nam przeszłość, skoro przyszłość
jest przed nami zakryta? Nasze jest teraz... ta bardzo wąska granica
między przyszłością a przeszłością; ta bardzo szybko
przesuwająca się przestrzeń, w której dano nam możliwość
działania. Przez moje teraz nadaję kształt i wartość
przyszłości. Łatwo jest planować odległą przysizłość,
jeszcze łatwiej jest wspominać dni minione. Najtrudniej jest
jednak świadomie, po ludzku przeżywać teraźniejszość: w tym
momencie wybierać dobro, odrzucać zło.
„A
oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: „Witajcie!” (Mt 28, 9).
Nasze spotkania z Chrystusem spełniają się teraz, gdy przyjmuję z
rąk Stwórcy, biegnące jak kropla po kropli chwile, by je przeżyć
tak, jak Pan tego pragnie. W świadomym przeżywaniu teraźniejszości
dokonuje się wielka tajemnica spotkania człowieka z Bogiem.
Jeżeli wierzysz, że Chrystus zjednoczył się z każdym
człowiekiem, to właśnie teraz jest On przy tobie, gdy tę
chwilę przeżywasz świadomie, prawdziwie po ludzku, to znaczy
dobrze! I nie jest ważne ile masz lat, ile dni jest jeszcze przed
tobą, ile za tobą. Ważna jest ta chwila, bo ona jest spotkaniem.
„Witaj Panie!”.
A
jednak trudno jest nam podjąć ciężar mijających chwil. Trudno w
każdej chwili podobać się Panu. Trzeba mieć w sobie głęboko
zakorzenione przekonanie, że warto żyć po ludzku, że fałszywe
decyzje, choćby pozornie wydawały się korzystne, przynoszą
szkodę, zawsze są przegraną. Łatwo zwątpić. Idący do Emaus
uczniowie, świadomi klęski Chrystusa, mówią z goryczą: „A
myśmy się spodziewali”... (Łk 24, 21). Stracili nadzieję,
tę najważniejszą dla przeżywania codzienności cnotę.
Beznadziejność jest obumieraniem, nie warto podejmować aktywnie
naszego teraz, bieg wypadków nieuchronnie znosi nas ku śmierci. Na
bramach piekła Dante umieścił napis mówiący o porzuceniu
nadziei. Śmierć wieczna!
My
zaś żyjemy radością zmartwychwstania. Śmierć została pokonana!
Chrystus zwyciężył zło! Gdy tę radość przeniesiemy do naszej
codzienności, to wyrośnie z niej niewzruszona nadzieja dodająca
sił, aby nie ustać w drodze. Nadzieja dająca nam teraz udział w
zwycięstwie Pana Jezusa. Wieść o zmartwychwstaniu głosi nam dziś
pierwszy papież, św. Piotr. Zerwał więzy śmierci, bo
niemożliwe, by ona nad Nim panowała (Dz 2, 24). Ta wieść nie może
być zamknięta w dwóch świątecznych dniach. Trzeba ją przenieść
do naszej codzienności, aby nadzieja na zwycięstwo dobra pomagała
nam w podjęciu trudnego teraz. Bramy piekła zawsze chcą zburzyć
nadzieję. Używają metod wypróbowanych, aby wieść o pokonaniu
śmierci, piekła i szatana nie dotarła do człowieka: Po naradzie
dali im sporo pieniędzy, aby co innego rozpowiadali... Porozmawiamy
z namiestnikiem... Przekupstwo, szantaż, fałsz... I tak trwa, aż
do dnia dzisiejszego - dodaje św. Mateusz (28, 13-15).
Bóg
stał się człowiekiem. Stał się człowiekiem dla nas, a może
trzeba jeszcze wyraźniej powiedzieć: Stał się człowiekiem dla
mnie. Moim życiowym powołaniem jest dorastanie do człowieczeństwa.
Człowieczeństwo jest nam dane jako zadanie; To człowieczeństwo
spełnia się teraz. Dlatego w naszym teraz spotykamy się z
Bogiem. On jest w życiu człowieka obecny. Obecny w młodości, w
wieku dojrzałym, w zdrowiu i chorobie, w radości i smutku, od
chwili poczęcia aż do śmierci. Obecny po to, aby zwyciężać
naszą śmierć i darzyć nas życiem, które nie zna końca.
Chrystus zespolił się z tobą tak, że nawet śmierć tego
zjednoczenia nie zniszczy. Jest to nasza nadzieja na dziś, na nasze
teraz. Dlatego razem z Psalmistą śpiewamy: „Błogosławię Pana,
który dał mi rozsądek, bo serce me napomina mnie nawet nocą.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, On jest po mojej prawicy, nic
mną nie zachwieje” (Ps 16, 7, 8). „My wszyscy - jak mówi św.
Piotr - jesteśmy świadkami” (Dz 2, 32).
Ukochani
Bracia i Siostry!
Ewangelia
mówi:
„Oddaliły
się więc od grobu z bojaźnią, lecz równocześnie z wielką
radością, i pobiegły, aby zanieść tę nowinę Jego uczniom.
Wtedy Jezus zastąpił im drogę i rzekł: «Witajcie!» A one
zbliżyły się i objąwszy nogi Jego złożyły Mu hołd...”
Niech
nasza radość będzie dzisiaj większa niż bojaźń. Niech odwaga
głoszenia Jego obecności z nami, będzie większa niż nieśmiałość.
Niech uczniowie Jezusowi, nawet ci najbardziej ukryci, usłyszą
dobrą nowinę o Jego życiu, obecności, zwycięstwie, nawet
nad śmiercią. Niech na naszych drogach życia stanie On sam, w
znakach, w jasności łaski tak wyraźnej, żeby nasze myśli
nie miały wątpliwości, żeby nadzieja zmieniła się w
doświadczenie.
Żeby
wam, którzy kochacie Go, modlicie się, uczestniczycie w
życiu
Jego Kościoła, powiedział, jak tamtym kobietom, przyjacielskie:
„witajcie”! Żeby zadrżało radośnie serce ludzi cierpiących,
zagubionych, odtrąconych, grzesznych... On staje na drodze, aby być
blisko, objąć życzliwie, przekreślić samotność i
bezsilność...
On jest!!
Opowiadają,
że wspaniała pielęgniarka z obozu zagłady, Stanisława
Leszczyńska, która jest kandydatką na ołtarze za heroizm
ratowania matek rodzących dzieci i niemowląt przychodzących
na świat w nieludzkiej sytuacji, miała takie pokorne powiedzenie:
„W każdym z nich widać wyraźnie Jezusa Chrystusa”. Trzeba
mieć wspaniałe oczy miłości, aby tak widzieć i ogromną duszę,
aby tyle ryzykować z miłości do człowieka.
Dla
takich, Ten, który w dzisiejszej Ewangelii zastąpi im drogę, staje
się najpewniejszym przywołaniem do szczęścia.
Na
kartkach niedokończonej sztuki dla teatrzyku amatorskiego,
autor, ks. Aleksander Szyszko wymyślił scenę, jak dla dzieci: Oto
idą, aby coś spsocić, z całą lekkomyślnością wieku, i wtedy
spotykają Jezusa, który ich zatrzymuje i mówi: „Witajcie”,
a one, jak w opowieści dla dzieci cieszą się spotkaniem i
zapominają o swoich zamiarach...
„Gdybym
był pewny, że Jego, Jezusa, Boga, spotkam, to drżałbym całe
życie” - twierdzi Alex Bell...
Na
jakimś zakręcie drogi usłyszymy: „Witajcie”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz