sierpnia 25, 2024

Homilia na. Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej

Homilia na. Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej


Drodzy Bracia i Siostry! 

Obchodzimy dziś w naszym kraju święto Matki Bożej Częstochowskiej. Czczona jest ona przez wielu Polaków. Jasna Góra to miejsce szczególne dla wszystkich wierzących. Poprzez stulecia pielgrzymowali tutaj nasi ojcowie i praojcowie przynosząc przed oblicze Jasnogórskiej Pani swoje osobiste i narodowe problemy. Przychodzili z dziękczynieniem za Jej matczyną opiekę, ale najczęściej z wołaniem o pomoc, o ratunek w największych zagrożeniach dziejowych naszego narodu. I wracali z tego miejsca mocniejsi nadzieją. Pewni, że Ona, Matka, będzie im towarzyszyć we wszystkich chwilach ich życia.

 Tak jak dawniej i dzisiaj zmierzają na Jasną Górę pielgrzymi z różnych stron Polski. Obraz Jasnogórskiej Pani obmodliły miliony pielgrzymów. Pewnie i wśród Was, drodzy Siostry i Bracia niejedna osoba prosi o zdrowie, o rozwiązanie problemów rodzinnych, społecznych, nawrodowych. Jest to wpisane w nasz kruchy los, że zwracamy się poprzez Maryję do naszego Boga o pomoc w sprawach, w których nie dajemy sobie sami rady, wobec których czujemy się bezsilni. Czynimy to z zaufaniem, że On nasz Stwórca i Zbawiciel swą boską mocą może zmienić bieg rzeczy.

Warto jest przypomnieć sobie, że Maryja na obrazach przedstawiana jest w taki sposób, że trzyma Jezusa, pokazując Go nam. Wskazuje na Jezusa jako Tego, którego należy czcić i naśladować, który jest ostatecznym wypełnieniem naszych próśb.

Dzisiejsze czytania świąteczne wyrażają te właśnie treści. Pierwsze czytanie zaczerpnięte z Księgi Przysłów przypomina Boga Stwórcę. Czytany dzisiaj fragment tekstu o mądrości odnoszony jest w naszej tradycji do Maryi. Opisywana jest Ona jako arcydzieło Boga. Nasza myśl biegnie dalej, bo jeśli Ona jest takim arcydziełem, to jak wspaniały musi Ten, który ją stworzył? A potem mieliśmy czytany List do Galatów św. Pawła. A w nim Maryja wymieniona już jako niewiasta dzięki, której dokonało się przyjście na świat Jezusa. Zdarzenie to stało się początkiem wyzwolenia ludzi z ducha poddaństwa i wprowadzenia w ducha synostwa. Jezus przywrócił naszą relację z Bogiem. Możemy do Niego zwracać się z ufnością jak dzieci do Ojca.

Warto głębiej wsłuchać się w opis dzisiejszej Ewangelii, aby zrozumieć Jezusa i Maryję, aby uczyć się od Maryi prawdziwej modlitwy. Maryja swoim czujnym okiem zauważa brak wina. Nie wysuwa żadnej prośby, Ona tylko mówi: „Nie mają wina". Z jednej strony widzimy Maryję pełną miłości i troski o ludzi. Widzimy Jej matczyną czujność z jaką przyjmuje niedole innych, widzimy Jej serdeczną dobroć i gotowość przyjścia z pomocą. Z drugiej strony Maryja pozostawia wszystko woli swego Syna. Zwraca się z prośbą do sług by uczynili wszystko cokolwiek powie im Syn.

To wszystko staje się punktem wyjścia do rzeczy najważniejszej. Oto Jezus wkracza ze swoją mocą. To On dokonuje cudu, to On przemienia wodę w wino. W tym niezwykłym wydarzeniu widzimy także jak Bóg zaprasza do współdziałania człowieka. Na koniec widzimy, że to nie Jezus zanosi wino na weselne stoły, ale posyła z tym winem swoich uczniów.

Czasami mamy wątpliwości, czy jest sens kierować nasze prośby do Boga, jak to mówimy - za pośrednictwem Maryi. Jest oczywiste, że Bóg zna nasze wszystkie potrzeby zaním o cokolwiek poprosimy. Nasze prośby nie mają mieć charakteru załatwienia sobie czegoś, choćby nawet najlepszego u Pana Boga. Żadna nasza prośba nie może mieć w naszym zamiarze naginania Pana Boga do naszych spraw. Bóg jest całkowicie wolny w swoich działaniach i spełnienie się Jego woli i Jego planu wobec nas jest najlepszym scenariuszem, jaki może się nam przydarzyć. Taka postawa powinna towarzyszyć wszystkim naszym prośbom.

Powstać może pytanie, czy w takim razie warto o cokolwiek prosić. Sam Jezus przekonuje nas wielokrotnie, że tak, że warto. „Proście, a otrzymacie", „Proście a wam się spełni" - to są Jego słowa. Dlaczego warto? Bo nasze prośby wyrażają naszą miłość do innych, układając prośby porządkujemy życie w stosunku do innych, nasze prośby wyrażają wiarę w moc Boga.

Pozostaje jeszcze pytanie, czy w naszych prośbach potrzebujemy pośredników. Wiele osób ma wątpliwości. Opis wesela w Kanie ukazuje nam obraz, który pozwala lepiej wniknąć w rozumienie sensu tego, co nazywamy pośrednictwem. Oto bez wątpienia główną osobą tego, co się tam stało był sam Jezus, On był sprawcą cudu nikt inny. Zobaczmy jednak, że działania ludzi wokół Niego są nie- zwykle ważne i potrzebne. Ważna jest prośba Maryi, potrzebni są słudzy, którzy tylko nalali wodę do stągwi a potem zanieśli wino do gospodarza. To wszystko tworzy otoczkę tego zdarzenia. Co więcej, do cudu potrzebne był także brak wina. Cud Jezusa opiera się również na tym braku, bo Bóg potrafi ludzkie niedociągnięcia obrócić na korzyść człowieka.

Dostrzeżmy, że żadne z towarzyszących cudowi zdarzeń nie stanowi warunku dla mocy Boga. Bóg zechciał, aby tak właśnie objawiła się Jego moc, żeby człowiek miał w tym swój współudział. Cud w Kanie odbył się dzięki współczuciu Maryi, która zauważyła brak wina i się tym zmartwiła, dzięki współpracy sług. Tak samo w naszych prośbach niech będzie obecne współczucie dla innych i gotowość współdziałania z Bogiem.

Maryja nie powiedziała Jezusowi, co ma zrobić. Ona objawiła Mu tylko swoje współczucie. Chociaż może to być trudne dla nas, to w naszych modlitwach powinniśmy brać z Niej wzór i mniej dyktować Panu Bogu gotowe rozwiązania, recepty na nasze sytuacje. Tak jak Maryja powinniśmy okazać Bogu nasze współczucie i zainteresowanie drugim człowiekiem, o którego prosimy. Bóg lepiej od nas wie, co dalej ma z tym zrobić.

Trzeba nam prosić Maryję, aby uczyła nas ciągle na nowo wypełniania jej polecenia: „Czyńcie cokolwiek powie wam mój Syn". A co nam każe Syn Boży, Syn Maryi? Jakże ciągle aktualne są słowa Prymasa Tysiąclecia: „Każe przede wszystkim to, co wynika z naszego człowieczeństwa, z wysokiej godności osoby ludzkiej, z dostojeństwa dzieci Bożych. Jest to godność tak wielka, że chociaż byśmy odczuwali naszą słabość, aż do dna upadku, to jeszcze jesteśmy dziećmi Bożymi, dziećmi największej Miłości, która nie umiera. Jest to godność tak nieskończona, że człowiek nigdy nie ustaje, nigdy się nie kończy, trwa dalej".

Scena z dzisiejszej Ewangelii otwiera nowy rozdział w historii naszego zbawienia. Przemienienie wody w wino podczas wesela w Kanie jest pierwszym spośród cudów Jezusa, które zostały opisane w Ewangelii św. Jana. Cud w Kanie to wstęp do późniejszych cudów, rozmnożenia chleba. Ukazanie ludziom drogi do „życiodajnej uczty", do głodu „boskiego chleba". Tylko Bóg jest w stanie zaspokoić ten głód. Jest to więc pierwsze zaproszenie ludzi przez Jezusa do przystąpienia do niekończącej się uczty. Ostatecznie to On jest gospodarzem i w Kanie i w naszym życiu.

Scena ta również odsłania przed nami delikatność i dyskrecję Boga, który wchodzi w nasze życie często niepostrzeżenie. Nie natrętnie. Uczniowie tylko byli świadkami cudu. Goście weselni nie wiedzieli skąd wino się wzięło, chociaż się nim raczyli.

Tak więc nie miejmy wątpliwości czy prosić Boga. Prośmy Go. Kilka słów Maryi wypowiedzianych zatroskanym tonem دو Wina nie mają" - stoi u początku objawienia się mocy Boga. Miłość odpowiada miłością na nią. Prośmy więc Boga poruszeni miłością do naszych bliskich i dalekich. Prośmy a Bóg dokona z nami cudów. Tak jak czynił je w dziejach naszej Ojczyzny w ciągu wieków. Dlatego łącząc się duchowo z Jasną Górą módlmy się słowami ks. Piotra Skargi w intencjach naszej Ojczyzny:

Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by - Tobie zawsze wierna - chwałę przynosiła imieniowi Twemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

Wszechmogący, wieczny Boże, wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie. Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy naszego kraju sprawujące, by wedle woli Twojej, ludem sobie powierzonym, mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez Chrystusa, Pana naszego
. Amen".


sierpnia 24, 2024

Homilia na Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej

Homilia na Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej


 „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”.

 

Drodzy Bracia i Siostry!

 

        Od XIV wieku naród polski może oddawać cześć Najświętszej Maryi Pannie na Jasnej Górze, w narodowym sanktuarium Czarnej Madonny. Tę prawdę na nowo uświadamiamy sobie przeżywając dzisiaj uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. To szczególne święto angażuje myśli i uczucia chyba wszystkich Polaków. Bo oto oczyma serca spoglądamy dziś na sanktuarium, w którym – jak mawiał Św. Jan Paweł II – zawsze czuliśmy się wolni, bez względu na historyczne uwarunkowania i systemy polityczne. Wędrując dzisiaj na modlitwie do tej duchowej stolicy naszej ojczyzny, pragniemy zasłuchać się w słowa Chrystusa, który przemawia do nas przez Maryję.

Św. Jan Apostoł przekazuje nam w dzisiejszej Ewangelii opis wesela w Kanie Galilejskiej. Nie jest to jedynie kronikarski zapis, aby przybliżyć nam, jak przeżywali uroczystości rodzinne ludzie współcześni Jezusowi. Dzisiejsza Ewangelia chce zwrócić naszą uwagę zupełnie na inny fakt. Jest nim bowiem pierwszy cud Jezusa, który miał potwierdzić, że nie jest On jedynie człowiekiem, ale że jest On również Bogiem.

Bronił się przed tym cudem Jezus, kiedy powiedział Maryi: „Jeszcze nie nadeszła godzina moja”. Jednak wielkość i determinacja Matki Bożej przyczyniły do tego, że właśnie w tym momencie Jezus objawił swoją chwałę.

Konsekwencją cudu Jezusa nie było tylko wino, które zaspokoiło potrzeby biesiadników, ale coś znacznie ważniejszego. Konsekwencją znaku, jakiego dokonał Chrystus tam w Kanie Galilejskiej, na uroczystościach weselnych, była przede wszystkim wiara Jego uczniów w Chrystusa jako Boga. Uczniowie, którzy zobaczyli czyn Jezusa nie mieli już wątpliwości, że towarzyszą komuś szczególnemu, że towarzyszą samemu Bogu. Pewnie, że później wielokrotnie zdradzą Jezusa, odejdą od Niego, uciekną w chwili świadectwa, ale to nie będzie wynikać z niewiary, ale z ludzkiego strachu.  Uczniowie raz uwierzyli Chrystusowi i będą potrzebowali tylko tego, aby On ich wiarę nieustannie wzmacniał. Prosili Go o to w słowach: „Panie, przymnóż nam wiary”.

 

Postawa uczniów, którzy uwierzyli ma być dzisiaj dla nas przykładem. Bo i przed nami, na naszych oczach każdego dnia Chrystus dokonuje cudów. I za każdym razem, gdy ujrzymy taki cud, staje przed nami Maryja, Matka Jezusa ze słowami: „Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie”.

 

Drodzy Bracia i Siostry!

 

Do każdego i każdej z nas, którzy patrzymy dzisiaj chociażby na Cud Eucharystyczny, który tu za chwilę na ołtarzu Chrystusa dokona się, do każdego i każdej z nas mówi Maryja czczona w wizerunku Jasnogórskiej Królowej Polski:  „Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie”.

A co nam mówi Syn? Co do nas mówi Chrystus?

Mówi nam zawsze to samo: wzywa do miłości Boga i bliźniego. I mówi nam zawsze tak samo: to znaczy mówi do nas z miłością.

A jak my reagujemy na słowa Chrystusa?

Niejednokrotnie pięknie odpowiadamy, z wiarą i z zaufaniem. Ale tylko niejednokrotnie, bo ciągle w nas tyle niewiary, prywaty, obojętności.

Maryja, nasza przewodniczka w drodze do Boga potrafiła zauważyć braki i potrzeby innych ludzi. Jak chociażby w Kanie Galilejskiej. A my? Nie zawsze je widzimy. Natomiast nieufni i ostrożni spoglądamy często na czubek własnego nosa.

 

Umiłowani Bracia i Siostry!

 

„Zróbcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie”. A my? Zapominamy o głosie Chrystusa. Zapominamy o głosie tych, którzy występują w imieniu Chrystusa. Straszy się ludzi Kościoła sądem, tylko dlatego, że mają odwagę mówić prawdę. W naszej Ojczyźnie, na całym świecie.

Chrystus używał mocnych i trudnych słów. Nie bał się nazywać ludzi obłudnikami. Nie bał się powiedzieć faryzeuszom, że są jak groby pobielany. Nie bał się nazywać dobro dobrem, a zło złem. Nie bał się w końcu powiedzieć, że białe jest białe, a czarne jest czarne.

I jeżeli komuś dzisiaj nie podobają się te słowa. To niestety nie podoba mu się sam Chrystus. Bo głos Kościoła, to głos Chrystusa. Bo Chrystus to nie kompilacja, połączenie tego, co wygodne i niewymagające, ale Chrystus to Pewna Droga, Jedyna Prawda i Wieczne Życie. I jeżeli chcemy należeć do takiego Chrystusa. Jeżeli chcemy kroczyć pewną drogą, znać tę jedyną prawdę i osiągnąć wieczne życie musimy zrobić wszystko, cokolwiek nam powie.

 

Maryjo, Gwiazdo nowej Ewangelizacji,

Niepokalana Dziewico, Matko Kościoła,

Pani Jasnogórska!

Głupcem byłby ten, który by myślał, że chcesz przysłonić Syna.

Głupcem byłby ten, który by bał się mówić do Boga wraz z Tobą.

Ty nie zasłaniasz nam Chrystusa,

Ty nam Go w najdoskonalszy sposób ukazujesz.

Wyproś nam u dobrego Boga,

abyśmy nie bali się uwierzyć i zaufać Chrystusowi.

Wlej w serca ufność, że nasza ukochana Ojczyzna

może być prawdziwym królestwem Twojego Syna,

w którym będą panować: miłość, sprawiedliwość i pokój.

Zachowaj nas od relatywizmu, od obłudy,

od wolności w sferze moralnej, od lęku przed przestrzeganiem zasad.

Zachęć nas do takiej wiary, jaką Ty miałaś

i pokaż nam Jezusa – błogosławiony owoc żywota Twojego. Amen.

 

 

sierpnia 24, 2024

21. Niedziela Zwykła (B) - „Czy i wy chcecie odejść?”

21. Niedziela Zwykła (B) - „Czy i wy chcecie odejść?”

Pochyleni nad Słowem Pańskim słyszymy dziś prawdę o dochowaniu wierności Bogu. Najpierw Jozue, który wprowadził naród wybrany do Ziemi Obiecanej, zgromadził w Sychem wszystkie pokolenia Izraela, w celu przypomnienia powołania narodu i postawił im zasadnicze pytanie: «Rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie…Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu». Wtedy przedstawiciele narodu odpowiedzieli Jozuemu: «Dalecy jesteśmy od tego, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć cudzym bogom. My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem».
Słuchając  dzisiejszej Ewangelii rozważamy ten fragment, kiedy Pan Jezus, przemawiając w synagodze w Kafarnaum powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem», wtedy oburzyło się wielu, spośród Jego uczniów i zaczęli mówić: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?» Wielu odwróciło się od Niego i po prostu odeszli. Pan Jezus jest w pełni świadomy tego, że uczniowie Jego na to szemrali, dlatego mówi do nich: «To was gorszy?» Jezus uświadamia nam, że w czasie próby dla ludzi wierzących nie może być miejsca na tzw. obojętność. Przyszło nam żyć w ciekawych, aczkolwiek trudnych czasach dla obrony wiary, religii, Kościoła. Dużo osób w tym wszystkim dusi się, nie wie co ma o  tym myśleć i po prostu się gubi. Jak odzyskać utraconą pewność i wiarę, jak pomóc tym  osobom wątpiącym i niezdecydowanym na nowo powrócić do wierności?! Ważna jest modlitwa i postawa wiernej wytrwałości.
To pytanie, które Jezus zadaje uczniom w chwilach próby, zadaje dziś także i nam: „Czy i wy chcecie odejść?” Dlaczego Jezus stawiam nam to pytanie?! Dlatego, że Jezus wie, że nauka jest trudna i wymagająca, ale nie jest niemożliwa do zachowania i przestrzegania dla tych, którzy Mu w pełni ufają i wierzą. Czy my ufamy Jezusowi? Czy wierzymy? Wielu współczesnych ludzi woli się nie angażować w to, co jest trudne, i żyć wygodnie, pozostaje obojętnymi  religijnie. Wielu żyje jakby w dwóch światach i przez to ich postawa i zachowanie może wydawać nam się chwiejna, dwulicowa. Tymczasem Jezus domaga się konkretnej, opartej na wierze decyzji. Gdyby Jezus nas nie kochał, nie ufał nam, gdyby nie dał nam wolnej woli, to nie postawiłby nam tego pytania. Do nas należy decyzja, czy zostajemy z Nim, czy odejdziemy. Pamiętajmy jednak, że tylko On ma słowa życia wiecznego. Budująca jest postawa najwierniejszego z uczniów – Piotra, który jednak nie był wolny w swoim życiu od błędów, wypaczeń, bo przecież sam zaparł się trzykrotnie Mistrza. Piotr jednak wie za kim poszedł, kiedy w jego powołaniu swoje 5 minut miał  jego brat Andrzej, mówiąc do niego: „Znaleźliśmy Mesjasza”. To jemu potrójnie wyznał miłość, wierności przywiązanie, mówić: „Panie Ty wszystko wiesz! Ty wiersz, że Cię kocham!” Dlatego z ufnością mówi: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym».
Kościół w Polsce doczekał się beatyfikacji Sługi Bożego – Stefana Kardynała Wyszyńskiego, która miała miejsce 12 września 2021r. w Świątyni Opatrzności Bożej. Jest to wielka postać dla naszego narodu, wiele o nim wiemy, ale warto przypomnieć, że  był także wielkim patriotą, a w okresie Powstania Warszawskiego pełnił funkcje kapelana grupy Kampinos AK, działającej w Laskach, oraz kapelana szpitala powstańczego – pod pseudonimem Radwan III; Kiedy w nocy z 25/26 września 1953 roku ówczesne władze postanowiły internować Prymasa i przez trzy lata więzić go w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku Śląskim i Komańczy, to on potrafił dzięki swojej postawie niezłomnej wiary, nieustającej modlitwy, pokory i cierpliwości przetrwać ten trudny czas uwięzienia i upokorzenia. Ani przez moment nie załamał się, nie stracił wiary i przywiązania do Boga, Matki Najświętszej i do Kościoła. Dowodem tego są pamiętne słowa kardynała z dnia 25 listopada 1953 r.: „Gdy będę w więzieniu, a powiedzą Wam, że Prymas zdradził sprawy Boże – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył – nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”.
Na kilka miesięcy przed śmiercią, 6 stycznia 1981 r., Prymas mówił w Warszawie „Tak często słyszymy zdanie: Piękną i zaszczytną rzeczą jest umrzeć za Ojczyznę. Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla Ojczyzny. Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać i wytrzymać całe lata”. Uczmy się od Prymasa Tysiąclecia tej postawy wierności i wytrwałości na drodze wiary, przez wierne zachowywanie Bożego prawa, przez uczciwe wypełnianie swoich obowiązków chrześcijańskich we wspólnocie Kościoła, przez umacnianie miłości małżeńskiej i rodzinnej, która jak pisze Św. Paweł w II czytaniu jest pełnym  naśladowaniem miłości Chrystusa i Kościoła, a tylko wtedy przetrwamy, przetrzymamy najtrudniejsze momenty w naszym życiu. 

Zakończmy to nasze niedzielne rozważanie fragmentem słynnego przemówienia św. Jana Pawła II wygłoszonego na krakowskich Błoniach 10 czerwca 1979 roku:

Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w dzieje człowieka?

Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale – pytanie zasadnicze: czy wolno? I w imię czego „wolno”? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć „nie” temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło.

Kiedyś Chrystus zapytał apostołów (było to po zapowiedzi ustanowienia Eucharystii, gdy różni odsuwali się od Niego): „Czyż i wy chcecie odejść?” (J 6, 67). Pozwólcie, że następca Piotra powtórzy dzisiaj wobec was wszystkich tu zgromadzonych – i wobec całych naszych dziejów i całej współczesności..., że powtórzy dziś słowa Piotra – słowa, które wówczas były jego odpowiedzią na pytanie Chrystusa: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 68).

 

 

sierpnia 17, 2024

20. Niedziela Zwykła (B) - "Ja jestem chlebem żywym..."

20. Niedziela Zwykła (B) - "Ja jestem chlebem żywym..."

Pan Bóg dał nam dar największy, jakim jest On sam, w Chlebie Życia, w Eucharystii. Aż siedem razy mówi o Chlebie, który jest chlebem na życie wieczne.

Nie wyobrażamy sobie życia bez chleba. Jest on czymś powsze­dnim. Lecz zaraz przy tej okazji Chrystus wskazuje na chleb eucha­rystyczny, który jest pokarmem dla duszy i daje życie wewnętrzne.

Na czym to życie polega? Na mądrym przeżywaniu czasu i tego co nam zostało dane od Stwórcy. Chrystus poucza: „Jeżeli nie bę­dziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie".

Życie w sobie to znaczy życie mądre - inaczej nie żyje człowiek - tylko wegetuje.

Życie w sobie jest to przeżywanie własnego , ja", własnego stanu psychicznego. I z tym stanem wiąże się wszystko, kultura, moje życie rodzinne, życie harmonijne, nie rozdarte przez przeciwieństwa i kon­flikty. Wiąże się także umiejętność pokonywania wewnętrznych roz­darć i rozwiązywania sytuacji konfliktowych.

Życie w sobie oznacza rozwój. Świadomość, że może się pojawić zastój, odbiera człowiekowi nadzieję i optymizm. Zauważamy dzisiaj w naszym społeczeństwie bardzo niepokojące zjawisko stagnacji. Stagnacja w każdej dziedzinie jest wielką raną, która potrzebuje uzdrowiciela. Również stagnacja w życiu wewnętrznym chrześcija­nina jest bardzo niebezpieczna, jest wielką raną i również potrzebuje uzdrowiciela. Stagnacja. Nic się nie dzieje, nic się nie rozwija.

Znamy tę pieśń kibiców piłki nożnej, śpiewaną z ochotą po każdej kolejnej porażce polskich piłkarzy, czy po nieudanych igrzy­skach: „Polacy nic się nie stało". Tę pieśń, przejęli rządzący polity­cy. Cokolwiek by się nie działo, intonują ją w prorządowych środ­kach przymusu medialnego. Nie ma autostrad? - „Nic się nie sta­ło"! Brakuje miejsc pracy? - „Nic się nie stało"! Szkolnictwo upa­da? Nic się nie stało, korupcja, oszustwo ... nic się nie stało! I tak dalej, i tak dalej...

Proszę mi wybaczyć dygresję, ale w pewnym stopniu, my wszy­scy ulegamy dzisiaj takiemu stanowi ducha, także w dziedzinie życia duchowego. Były uroczyste komunie święte z rodzicami i chrzest­nymi. I pozostało tylko mgliste wspomnienie. „Nic się nie stało". Nie idę na Mszę św. - przecież w sondażach jest, że nie wszyscy chodzą do kościoła. - Żyję bez sakramentu małżeństwa: „Nic się nie stało".

Czy naprawdę nic się nie stało?... Przyzwyczailiśmy się do sta­gnacji, jakoś tam leci.

Tymczasem życie mądre będzie zgodą na samego siebie, nawet wówczas, gdy wydawać się będzie, że wszyscy, nawet najbliżsi żyją inaczej, niż żąda tego Pan Bóg.

Jezus Chrystus daje nam siebie w Eucharystii na pokarm ducho­wy po to, aby to nasze życie wewnętrzne mogło istnieć, było zdrowe, piękne, mądre, by mogło się prawidłowo rozwijać. Wszystkie porad­niki życia wewnętrznego, duchowego, podręczniki „kreatywnego myślenia" o tym nam przypominają i Pan Bóg, który jest naszym Stwórcą zadbał o to, abyśmy mieli możliwość przeżywania życia w Prawdzie.

Usłyszeliśmy dzisiaj w pierwszym czytaniu: „Mądrość zbudowa­ła sobie dom i wyciosała siedem kolumn... i stół zastawiła... Chodź­cie, nasyćcie się moim chlebem... Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodź­cie drogą rozwagi" (Prz 9, 1 -6).

Życie - to największa wartość człowieka. Niczego tak nie broni­my jak życia i niczego tak się nie boimy jak śmierci. A równocześnie w nic nie przychodzi nam trudniej uwierzyć naprawdę, że jesteśmy nieśmiertelni. Nawet chrześcijanin, który choć uznaje, że śmierć nie gasi życia, że jest przejściem tylko do innego życia, choć słucha o tym, czyta i sam o tym innym mówi, z trwogą przyjmuje myśl, że trzeba umierać... Ileż starań podejmują dzisiaj ludzie, by życie na ziemi przedłużyć tutaj. Im mniej ufają Chrystusowi i Jego zapew­nieniom o nieśmiertelności - „Kto wierzy, choćby i umarł, żyć będzie na wieki", tym usilniej ludzkimi sposobami starają się przedłu­żyć swoją obecność na świecie. Takimi słowami można popsuć za­bawę tym wszystkim, którzy pragną się jedynie bawić i nie myśleć o rzeczach wiecznych.

I oto wobec ludzkości staje Bóg-Człowiek i z pozycji najwyższe­go autorytetu mówi, że człowiek jest nieśmiertelny i raz powołany do życia już więcej żyć nie przestanie. Wysłużył nam życie wieczne na Krzyżu i dlatego ma prawo mówić nam: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeżeli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wie­ki. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne...".

Tyle razy słyszymy te słowa i mamy świadomość, że dotyczą one nas. Przyjdzie kiedyś taki moment, kiedy trzeba będzie odejść z tego świata. Dlatego teraz, tak jak rolnicy z pól zbierają ziarno na chleb, by mogli żywić siebie i innych, tak my karmimy się Bożym Chlebem na życie wieczne.

On - Chrystus jest nam potrzebny zawsze i wszędzie jak chleb, ponieważ wszędzie, gdzie jest życie potrzebny jest chleb. Ale tak jak chleb trzeba wypracować i trzeba po niego wyciągnąć rękę, tak i Chrystusa trzeba uznać, przyjąć, jak prosi nas dzisiaj św. Paweł: „Baczcie... pilnie, jak postępujecie - nie jako niemądrzy, ale jako mądrzy. Wyzyskujcie chwilę sposobną...".

Właśnie przed takimi fundamentalnymi katastrofami wynikają­cymi z fundamentalnych błędów przestrzega nas Chrystus. Przestrze­gają przed tym filozofowie mówiąc: „Przecież nikt nie chciałby prze­bywać stale w towarzystwie człowieka głupiego i niegodziwego, nikt nie chciałby mieć takiego przyjaciela, przecież w swoim własnym towarzystwie będziesz przebywał całą wieczność, swoim własnym przyjacielem będziesz zawsze. Dbaj o siebie, jesteś tego wart". Jesteś cenny jak diament. O diamenty się walczy, a człowiek jest jak brylant - bezcenny, ale zagrożony. Diament może być najcenniejszą ozdobą każdej korony, każdej kolii, może rozcinać najbardziej hartowaną stal, ale diamentami można też palić w piecu. W końcu koks i dia­ment to ten sam węgiel, tylko w innych atomowych strukturach. Ab­surd? A czy życie nasze nie jest często tak właśnie absurdalne? Z tysięcy przecudownych możliwości bycia, które daje nam Bóg, nieraz wybieramy tę najniższą, tę najbardziej prymitywną. Tymcza­sem On uczynił nas tak wielkimi, byśmy stawali się jeszcze więk­szymi, a nie - żebyśmy wszystko stracili - jak syn marnotrawny.

Na szczęście można dzisiaj zauważyć, jak wiele ludzi Eucharystii- adoruje Chrystusa w kościołach i kaplicach. Uderzająca jest cichość i pokora „Boga z nami". Ileż jest takich miejsc, w których adoruje Go jeden samotny człowiek, jak Charles de Foucauld, który w wigilię swego nawrócenia modlił się przed tabernakulum: „Mój Boże, jeśli istniejesz, daj mi się poznać". Jak klęcząca w kaplicy siostra z Pi­smem Świętym na kolanach, jak studenci zamyśleni... Zawsze tak samo obecny, niezależnie od tego czy kościoły są pełne czy puste. Każde tabernakulum, każda Hostia na ołtarzu, każde wystawienie Najświętszego Sakramentu jest wystarczającym świadectwem, że umiłował nas „aż do końca" (J 13, 1).

Świat, od dnia Wielkiego Czwartku, stał się „monstrancją" Boga ukrytego w białym Chlebie. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że w Eucharystii Jezus „pozostaje w tajemniczy sposób pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas siebie samego" (n. 1380). Jest dla nas tajemnicą nie tylko to, że ukrył się w kruchej Hostii, ale również to, że zgodził się pozostać milczący i ukryty dla świata. Jest nieustannie obecny w świecie, choć często nie zauważa­ny i nie odwiedzany. Karl Rahner SJ, znany współczesny teolog, z którego licznych dzieł o Eucharystii pisałem swoją pracę, mówił że: „Trwać na klęczkach i adorować Pana obecnego w Eucharystii, jest czymś, co wielu osobom nawet przez myśl nie przechodzi - zwyczaj dziękczynienia po Komunii i po zakończeniu Mszy wydaje się mniej lub bardziej zapomniany".

Często zbyt szybko rezygnujemy z adoracji, ponieważ nasz co­dzienny styl życia oduczył nas cierpliwego i spokojnego trwania „przy jednym". Żyjemy bardzo roztargnieni. Na co dzień nie jeste­śmy przyzwyczajeni do zatrzymania się, do ciszy i skupienia. W wie­lu kościołach w Polsce jest całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Tysiące ludzi przychodzi codziennie: uklękną i adorują.

Kiedy idziemy na adorację dostrzegamy, że niełatwo jest pozo­stać w „ukryciu", skupić uwagę serca na Jedynym najważniejszym. Trudno jest trwać przed milczącym Bogiem „bez działania", gdy tyle jest „do zrobienia". Trudno jest wyciszyć się wewnętrznie, gdy mnó­stwo w nas niepokoju z powodu nie załatwionych spraw, wielu nega­tywnych uczuć czy hałasu. Tymczasem właśnie adorowanie cichego i pokornego Boga w białej Hostii może przywrócić nam powoli upragniony spokój serca. Świadomość żywej obecności Boga i Jego bliskości może stać się „lekarstwem" na nasze lęki i niepokoje. Wy­starczy niewiele... Wystarczy ofiarować Mu swoje trwanie, swój trud skupienia, swoje roztargnione myśli. Próbować oddać Mu siebie ca­łego takim, jakim jestem w danej chwili. Bóg nie tylko jest obecny przy adorującym, ale przenika Go całego, jego życie, spotkania z ludźmi, pracę. Przenika i uświęca. Z pewnością kiedyś w wieczno­ści dowiemy się, ile znaczyła dla świata i każdego pojedynczego człowieka adoracja klęczącej siostry w nieznanej kaplicy; dowiemy się, ile dla naszych rodzin znaczyły wieczne adoracje w klauzuro­wych klasztorach, w naszych kościołach parafialnych. Ile wreszcie znaczą dla świata i dla nas samych nasze osobiste adoracje. Przecho­dząc obok kościoła, możemy wejść na chwilę adoracji. Wystarczy być i milczeć, wystarczy kilka aktów strzelistych oddania, wdzięcz­ności i pamięci. Gdy mijamy księdza idącego z komunią świętą do chorego, godzi się przystanąć, oddać pokłon, uczynić znak krzyża świętego i jeśli to jest możliwe przyklęknąć.

Każdy z tych momentów, choćby krótki, może stać się gestem miłości, adoracją milczącej obecności Boga. Dzieje się wtedy coś bardzo ważnego: Ilekroć adorujemy Boga w Sakramencie Miłosierdzia, tylekroć przypominamy sobie i światu, że ON JEST, że chce wypełniać swoją obecnością każdy brak miłości, chce być obecny w każdej „tkance” świata, zdrowej i chorej. Chce, byśmy przyzywali Go modlitwą jak św. Faustyna: „Hostio żywa, Siło jedyna moja, Zdroju miłości i miłosierdzia, ogarnij świat cały...”.

I jak mówił św. Papież Jan Paweł II: „Kościół i świat bardzo potrzebują kultu eucharystycznego. Jezus czeka na nas w tym Sakramencie Miłości. Nie odmawiajmy Mu naszego czasu, aby pójść i spotkać Go w adoracji, w kontemplacji pełnej wiary, otwartej na wynagrodzenie za ciężkie winy i występki świata. Niech nigdy nie ustanie nasza adoracja”. (List Dominicae cenae, n3) Amen.

 

 

sierpnia 17, 2024

20. Niedziela Zwykła (B) - Pokarm na życie wieczne

20. Niedziela Zwykła (B) - Pokarm na życie wieczne

Na pytanie, czy człowiek może żyć bez przyjmowania pokar­mów i płynów, odpowiedź jest jedna: nie może. Bez przyjmowania płynów nie przeżyje tygodnia; bez przyjmowania pokarmów przeży­je maksymalnie dwa miesiące. W latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku katolicy walczący o odłączenie Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii podejmowali strajki głodowe. Ci, którzy nie przerywali strajku, przeżywali o samej wodzie około dwóch miesięcy. Jednak po miesiącu zachodziły nieodwracalne procesy. Od tamtego momen­tu była to już podróż w jedną stronę. W krańcowych sytuacjach or­ganizm człowieka jest w stanie przetrwać wiele. Znamy przypadki ludzi, którzy zabłądzili w jaskini, zagubili się na pustyni czy utknęli w zaspach śnieżnych. Organizm usiłuje wtedy podtrzymać wszystkie funkcje życiowe. Zaczyna od zużywania nagromadzonych zapasów, ale kiedy te się skończą, zacznie pożywiać się sobą. Szukając rezerw zaatakuje nawet mięsień sercowy. Kiedy masa mięśniowa zmniejszy się o około 1/3, następuje koniec. Chociaż ludzki organizm może znieść znaczny niedobór pokarmów i płynów, to jest określona i nieprzekraczalna granica wytrzymałości.

A czy człowiek może żyć bez pożywiania się Ciałem i Krwią Chrystusa? Tu odpowiedzi będą prawdopodobnie różne. Ktoś powie, że nie może; ktoś inny powie, że zna takich, którzy nigdy nie byli w kościele, a żyją. Pokarm i napój, jakie codziennie przyjmujemy podtrzymują nas przy życiu, podtrzymują przez 80 czy 90 lat, ale później nie mają już wpływu na dalsze funkcjonowanie organizmu. Człowiek niejako wypala się i umiera. Pan Jezus zachęca w dzisiej­szej Ewangelii, abyśmy przyjmowali Jego Ciało i Krew, a wtedy będziemy żyli nadal. Kiedy skończy się moc ziemskiego pokarmu, Jego Ciało i Krew, które obecnie przyjmujemy, pozwolą nam prze­kroczyć granicę 80-ciu czy 90-ciu lat i wkroczyć w wieczność. Swo­je Ciało i Krew Jezus nazywa, dlatego prawdziwym pokarmem i prawdziwym napojem. Prawdziwe jest to, co zapewnia wieczność. Inne pokarmy nie są w tym sensie prawdziwe, ponieważ podtrzyma­ją człowieka przy życiu tylko przez kilkadziesiąt lat. Czymże jest tych kilkadziesiąt lat wobec wieczności. To nawet nie tyle, co po­równać mikrosekundę ze stuletnim życiem. Stuletnie życie dobie­gnie bowiem końca, a wieczność nie zna końca. Przyjmowane obec­nie pokarmy i napoje ugaszą nasze łaknienie i pragnienie, lecz nie ugaszą największego pragnienia człowieka, pragnienia życia bez końca. Wychodząc naprzeciw naszemu największemu pragnieniu Jezus proponuje nam pokarm, który pozwala je spełnić.

Ktoś może zapytać: a w jaki sposób Ciało i Krew Chrystusa za­pewniają nam życie wieczne? Wiemy, w jaki sposób pokarmy i napoje wpływają na podtrzymywanie naszego ziemskiego życia. A nawet jeżeli ktoś tego nie rozumie, to i tak uznaje to za oczywiste. Doświadczenie mu to podpowiada. Związek zaś między Eucharystią a życiem wiecznym przyjmujemy raczej na wiarę. Pan Jezus nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Ukazuje wyraźnie ten związek: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie a Ja w nim" (J 6, 56). Oto odpowiedź! Przyjmując Chrystusa zacieśnia­my z Nim więź, stajemy się z Nim jedno; On trwa w nas, a my w Nim. Kiedy dobiega końca ziemskie życie, kiedy urywają się wszelkie doczesne więzi, to więź z Chrystusem przeprowadza nas przez ten traumatyczny moment i wprowadza w życie wieczne. Sami jesteśmy śmiertelni, lecz stając się już teraz jedno z Chrystusem w Eucharystii, będziemy stanowili z Nim także jedno w wieczności.

Według wierzeń starożytnych Greków bogowie olimpijscy mu­sieli stale przyjmować specjalny pokarm i napój, które chroniły ich przed starzeniem się i zapewniały nieśmiertelność. Bogowie greccy nie byli z natury nieśmiertelni. Wszyscy oni mieli też początek, czyli swych rodziców, i dzieliliby wraz z ludźmi śmiertelność, gdyby nie owo pożywienie. Spożywali zatem szczególny niebieski pokarm, zwany ambrozją i pili równie wyjątkowe wino, zwane nektarem. Tylko dzięki nim unikali śmierci. Bogowie greccy strzegli zazdro­śnie tego pokarmu i napoju. Wiedzieli, że gdyby człowiek zaczął je przyjmować, stałby się jak oni nieśmiertelny. Chrystus zaprasza nas do przyjmowania pokarmu, który zapewnia nieśmiertelność. Nie strzeże go zazdrośnie, obawiając się, że będziemy jak On żyli wiecznie. On pragnie, abyśmy żyli z Nim na wieczność. Nie jeste­śmy dla Niego uciążliwymi gośćmi, których towarzystwem się znu­dzi. Jesteśmy Jego radością. Stąd radzi nam z serca, abyśmy przyj­mowali pokarm, który zapewni wieczne życie razem z Nim.

Od samego początku chrześcijanie zdawali sobie sprawę z wagi przyjmowania Eucharystii. W Afryce Północnej, w Kartaginie, w lutym 304 roku, za panowania cesarza Dioklecjana, przed trybuna­łem konsula rzymskiego, Anulinusa, stanęła gromadka chrześcijan z Abiteny - około 50-ciu osób. Z zachowanych świadectw znamy prze­bieg procesu. Konsul oskarżył ich o udział w nielegalnym zebraniu niedzielnym, podczas którego sprawowali Eucharystię. Konsul po­stawił jednemu z chrześcijan następujące pytanie: „Czy w twoim do­mu miały miejsce nielegalne zebrania?". Pytany odpowiedział: „Tak. Obchodziliśmy dzień Pański". Na co konsul: „Nie powinieneś był im na to pozwolić". Wówczas ten chrześcijanin, nasz brat w Chrystusie, żyjący siedemnaście wieków temu, odpowiedział: „Nie mogłem im nie pozwolić, gdyż my nie możemy żyć bez sprawowania Wieczerzy Pań­skiej". Oto piękny przykład z początków chrześcijaństwa: my nie mo­żemy żyć bez Eucharystii. Na nic groźby chłosty, więzienia czy śmierci. Oni dobrze rozumieli, że te skrócą ich ziemskie życie, ale odcięcie się od Eucharystii będzie odcięciem się od Chrystusa. To piękne świadec­two przywiązania naszych braci w wierze do Eucharystii.

Dzisiejsi chrześcijanie, żyjący siedemnaście wieków później, odczuwają podobnie potrzebę sprawowania Eucharystii. Tu nic się nie zmieniło. Ten sam Boży Duch zamieszkuje w nas i mówi, co ma prawdziwą wartość. Oto przykład z życia św. Ojca Pio. Wspomina jeden z jego współbraci, że o. Pio obudził go kiedyś w nocy i powie­dział, aby poszli odprawić Mszę św. Ten spojrzał na zegarek i po­wiedział, że jest środek nocy, w pół do trzeciej. Usiłował przekonać o. Pio, że jeżeli ktoś się spostrzeże, to weźmie ich za obłąkanych. Ale on nalegał. Kiedy współbrat powiedział mu, aby poczekał dwie, trzy godziny do rana, o. Pio odrzekł: „Ale ja już dłużej nie wytrzy­mam". O. Pio pałał takim pragnieniem przyjęcia Ciała i Krwi Chry­stusa, że nie był w stanie wytrzymać dwóch, trzech godzin. On od­czuwał to pragnienie, jak wygłodniały marzy o kromce chleba.

Człowiek pragnie pokarmu. Wie, że bez niego umrze. W sytuacji krańcowej, zagrożenia życia, odda wszystko inne za kromkę chleba. Zycie stanowi bowiem większą wartość od tego, co posiada. Jeżeli tak bardzo pragniemy pokarmu, który podtrzymuje życie doczesne, o ileż bardziej powinniśmy pragnąć pokarmu, który zapewnia życie wieczne - o ileż bardziej Ciała i Krwi Chrystusa! Marta Robin, fran­cuska mistyczka, która zmarła w 1981 roku, przez ponad 50 lat przyjmowała wyłącznie Eucharystię. Aby ten cud był bardziej oczywisty, nie przyjmowała w ogóle płynów. Zwilżano jej tylko usta. Z medycznego punktu widzenia jest to niemożliwe. Człowiek nie może żyć w ten sposób - w krótkim czasie umrze. Może jednak mocą Boga. A ta moc kryła się w Eucharystii. Moc pokarmów i napojów doczesnych rozciąga się tylko na teraźniejszość; moc Eucha­rystii rozciąga się na wieczność, ale rozciąga się już od teraz.

Ludzie narzekają, że od lat posilają się Ciałem i Krwią Chrystu­sa, a nie widzą u sobie żadnych zmian. Jacy byli, tacy są nadal. Nie jesteśmy materiałem, który łatwo się poddaje obróbce, ale niezależ­nie od tego Boże życie stale w nas dojrzewa. Trudno nieraz to do­strzec z zewnątrz, lecz wewnątrz dzieją się rzeczy niezwykłe. Powoli i z dala od ludzkich oczu Bóg rzeźbi swe arcydzieło. Na liściu klonu siedzi sobie gąsienica. Nie pociąga swym wyglądem, wręcz odpy­cha. Życie upływa jej na pożywianiu się soczystymi liśćmi. Porusza się powoli i w jednym celu - w poszukiwaniu nowego pożywienia. Tak mija dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Życie upływa jej na żerowaniu. Można dojść do wniosku, że z tego jedzenia nie ma żad­nego pożytku, że to zmarnowane życie; do tego niszczy listowie klonu. Aż tu nagle pewnego dnia z kokonu wyfruwa piękny motyl i wzlatuje ku niebu... Patrząc na gąsienicę i motyla ciśnie się na usta pytanie, co mają ze sobą wspólnego? Jedno wydaje się zaprzecze­niem drugiego. A jednak motyl wykluł się z tej gąsienicy. Z czegoś, co było ociężałe, wykluło się coś lekkiego; z tego, co powolne wy­kluło się coś zwinnego; z oślizłego i odpychającego wykluło się coś pięknego i miłego. Nasza zewnętrzna powłoka może wiele skrywać wewnątrz. Nieraz nie dałbyś złamanego szeląga za kogoś, a nie wiesz, jak piękne jest jego wnętrze. Ten ktoś może sam nie wie­dzieć, co w nim dojrzewa. I w większości przypadków tego nie wiemy. A w nas wszystkich kiełkują wielkie rzeczy, Boże życie. Zewnętrzna powłoka ukrywa pięknego motyla.

Z obrazu gąsienicy i motyla można wyciągnąć jeszcze jedną lekcję. Zanim z kokonu wyfrunie motyl, gąsienica przeobraża się najpierw w poczwarkę. Ta się w ogóle nie porusza i nie pobiera po­żywienia; zamiera w niej zewnętrzna aktywność, a zachodzą prze­miany wewnętrzne. To obumarcie gąsienicy staje się zwiastunem największego i najpiękniejszego przekształcenia - w motyla. Podob­ne zjawisko można zaobserwować u ludzi. Kiedy przygasa aktyw­ność życiowa, dokonują się największe zmiany wewnętrzne. Ktoś, kto obserwował ludzi chorych czy umierających, może spostrzegł, że w ciągu ostatnich miesięcy czy nawet tygodni dokonał się u nich większy rozwój duchowy niż w przeciągu całego życia. Ostatni krok jest najdłuższy. Przygasa zewnętrzna aktywność i człowiek łatwiej, szybciej otwiera się na Boga. Wtedy Bóg wykonuje najważniejsze pociągnięcia dłutem i Jego arcydzieło jest już prawie gotowe.

Zamiast martwić się, że nasze życie jest często takie przeciętne, przyjmujmy Ciało i Krew Chrystusa, aby ten pokarm nas odmienił. Jakość przyjmowanego pokarmu przekłada się na jakość życia. My potrzebujemy pokarmu na miarę życia, do jakiego zmierzamy; pokarmu, który pozwoli już teraz gromadzić moc na życie nieśmiertel­ne. Nie martw się tym, że daleko ci do motyla. Motyl też był kiedyś gąsienicą. Bierz lekcję z gąsienicy! Pożywiaj się i czekaj cierpliwie! Wewnątrz już się stajesz motylem. A nadejdzie dzień, że będziesz nim w całej okazałości. Moment wyklucia się będzie miłym zasko­czeniem. Czeka nas naprawdę wielka niespodzianka!

Pan Jezus mówi dziś do nas: „Kto przyjmuje moje Ciało i Krew moją pije, będzie żył na wieki". Jeżeli obciążają nas w tej chwili jakieś winy, pojednajmy się z Bogiem i przystąpmy do stołu Pań­skiego. Dzisiejszy udział w Eucharystii jest budowaniem naszej wieczności. Amen.



sierpnia 13, 2024

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów Dzienniczka św. siostry Faustyny Kowalskiej jest niewątpliwie opis piekła. Od dziesięcioleci ta przejmująca wizja wielkiej mistyczki z mocą przemawia do każdego czytelnika jej duchowych zapisków. Nie raz zda­rzyło mi się, że ktoś w rozmowie przywoływał ten obraz męki dusz potępionych, wyznając zazwyczaj, iż słowa te poruszyły go do głębi. Ciekawym wydaje się jednak fakt, że kiedy wspominałem, iż św. Faustyna miała też - opisaną w Dzienniczku - wizję nieba i wiecznej szczęśliwości, wielu moich rozmówców przyznawało się, że jakoś nie zwróciło na ten fragment szczególnej uwagi.

Niewątpliwie próbom bardziej sugestywnego przedstawienia niebiańskiego świata przeciwstawiają się słowa zawarte w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian: „Ani oko nie wiedziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują". Może z tego też powodu - co zauważył już św. Jan Chryzostom - nawet Jezus częściej wspomi­nał o piekle niż o niebie. Podejmuję powyższe zagadnienie, dlatego że dzisiejsza uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny stanie się dla nas autentycznie radosnym, osobistym świętem, o ile słowo „niebo" będzie w naszym życiu duchowym czymś więcej niż tylko ważnym pojęciem teologicznym. Gdy będzie określało jak naj­bardziej konkretny, upragniony cel naszej wewnętrznej pracy.

Naprawdę przeżyjemy Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny wtedy, kiedy dotrze do nas prawda, że to niepojęte wywyższenie prostej kobiety z Nazare­tu, może stać się w jakimś stopniu udziałem każdego z nas. Dlatego dziś powinniśmy zadać sobie pytanie: Czy naprawdę fascynuje mnie niebo? Czy rzeczywiście oczekuję go z wielkim pragnieniem serca? W jednej z piosenek znanego, polskiego zespołu, autor słów, pisząc właśnie o niebie, wyznał:
 „Więc mi wybaczcie proszę myśl grzeszną
którą powiedzieć tutaj aż trudno
że mi tam wcale jeszcze nie spieszno
tam gdzie jest równie pięknie co nudno".

Czy taka opinia, nie jest przypadkiem skrytym poglądem cał­kiem sporej części chrześcijan? Jakie jest to niebo? Co będziemy tam robić przez całą wieczność? Od uzyskania prawidłowych odpowiedzi na te pytania zależeć może jakość całego naszego duchowego życia. Natomiast każde zafałszowanie, skrzywienie obrazu naszej wieczności we wspólnocie zbawionych, może bardzo osłabić nasze zmagania o świętość. Pewien młody chłopiec, bardzo silnie motywowany przez mamę i babcię, należał do parafialnej scholki, którą twardą ręką prowadziła emerytowana nauczycielka muzyki, pani Helena. Kiedy usłyszał na kazaniu, że w niebie będziemy wiecznie wielbić Boga pieśnią chwały, powiedział mocno przerażony: Miliar­dy lat śpiewu z panią Heleną? To ja nie chcę iść do nieba.

Przyjmując z pokorą cytowane już słowa z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, mówiące o nieprzekraczalnej barierze po­znania nieba zmysłami i ludzkim rozumem, zapytajmy jednak nieco zuchwale: Jaka jest ta niebiańska kraina? A przynajmniej poszukaj­my wokół nas obrazów, które choćby w najmniejszym stopniu mo­gły ją nam przybliżyć. Zdarza się, że ktoś podczas górskiej wędrów­ki wchodzi na szczyt i podziwiając cudowny widok, wypowiada słowa: To jest naprawdę pejzaż jak z nieba. Ktoś inny słuchając dzieła wybitnego kompozytora, także może zapewniać, że ta muzyka przeniosła go w pozaziemski świat. Myślę jednak, że są sytuacje, mają miejsce takie wydarzenia, które jeszcze mocniej pozwalają doświadczyć choćby namiastki nieba. Zapewne niejedna z matek, niejeden z ojców płakał ze szczęścia, gdy lekarz w szpitalu zapewnił, że zagrażająca życiu dziecka choroba ustąpiła, że operacja się udała. Pamiętacie, jak na szpitalnym łóżku tuliliście swego synka czy có­reczkę? Istotą nieba będzie nie jakaś nieprawdopodobna przestrzeń i jej wystrój, ale głębokie, czyste, relacje osobowe. Najpierw z Bo­giem w Trójcy jedynym, a potem z całą rzeszą zbawionych. Relacje wolne od udawania, nieszczerości, egoizmu. Takie momenty blisko­ści i jedności zdarzają się w życiu wielu ludzi bardzo rzadko, przy wyjątkowych okazjach. Znam wiele małżeństw, gdzie mąż, żona, dzieci to naprawdę dobrzy ludzie, a jednak tak bardzo cierpią z po­wodu braku wzajemnego porozumienia. Starają się to zmienić, ale ciągle każdy z nich pozostaje niejako w swoim świecie. Niekiedy taka separacja jest wynikiem wyolbrzymionych, nierealnych oczeki­wań, jakie ktoś pokładał w małżeństwie. Jakże często niejedna kobie­ta, stawała na ślubnym kobiercu z nadzieją jakiegoś wręcz osobowe­go stopienia się ze swoim wybranym w małżeńskim życiu. A takie pełne zjednoczenie myśli, uczuć, woli nie jest na ziemi możliwe, zwłaszcza przez wiele lat wspólnego życia. Podobnie dla ogromnej rzeszy naprawdę religijnych ludzi Bóg ciągle pozostaje Bogiem z daleka. Stwórcę i Jego królestwo oglądają oni jakby w zwierciadle wiary, sakramentów, Biblii. W niebie wszystkie te znaki, słowa będą już niepotrzebne. Spojrzymy Bogu w oczy, będziemy już bez zasłony poznawać Go bez końca. Patrząc na innych ludzi oczami Chrystusa dostrzeżemy w nich oszałamiające piękno i dobroć. Tak więc niebo jest niesamowitą perspektywą, dla tych, którzy mozolnie budują w sobie i wokół siebie, w swoich rodzinach, środowiskach relacje miłości, dialogu, porozumienia.

Jedną z podstawowych zasad umożliwiających odnalezienie drogi do nieba jest odróżnianie rzeczy ważnych od mniej istotnych, a z tym ludzie mają po grzechu pierworodnym spore kłopoty. Męż­czyzna, który zdradził żonę przekonuje ją, że owszem, to było nie fair, ale nie ma tu co tragizować. Ten sam pan traci humor na kilka dni, kiedy nieznany sprawca zarysuje mu na parkingu samochód. Nieobecność na Eucharystycznej Uczcie, na którą swoje dzieci za­prasza sam Bóg, niektórzy usprawiedliwiają lekkim stwierdzeniem „po prostu nie miałem czasu". Natomiast, gdy zapomną wyprowa­dzić psa na spacer potrafią tulić się do zwierzaka powtarzając: „Nie­dobry pan, niedobry, zapomniał o pieseczku". Szatan chce nas po­wstrzymać w naszej wędrówce do domu Ojca przykuwając nasz wzrok, nasze emocje, nasze pragnienia do spraw doczesnych. Pa­miętam, jak na rekolekcjach do studentów w Warszawie o. Jacek Salij powiedział rzecz zdumiewającą, mianowicie, że Szatan na pu­styni nie kusił Jezusa do złego, ale do dobrego. Mniej więcej przed­stawił on Chrystusowi taką propozycję: „Panie Jezu, popatrz ile tu na ziemi ludzi biednych, chorych, bezdomnych i nieszczęśliwych. Nakarm ich, ulecz, daj im pokój serca i radość. A oni Cię będą za to bardzo kochać. A po co Ci ta męka, po co krzyż i tyle bólu?" Czy Jezus mógł napełnić serca ludzi ziemskim szczęściem, dać wszyst­kim jedzenie, zdrowie, zapewnić pokój na świecie? Ależ oczywiście, że mógł. Ale Szatanowi powiedział „idź precz". Bo On przyszedł nie po to, by naprawiać skażoną grzechem ziemię. By nasz ziemski świat cerować, łatać, sztukować. Jezus wszystko czyni nowe. Przy­szedł by wprowadzić nas do domu Ojca. Do nieba.

Jak Bóg pragnie nas zabezpieczyć przed pokusą Szatana? Jak chce nas zmotywować do nieustannego podejmowania wędrówki do domu Ojca? Chce to uczynić, dając nam wielkie, nieskończone pra­gnienia. Z jednej strony można je postrzegać jako przekleństwo. Nie możemy się od nich uwolnić, a one ciągle są nie do zrealizowania. Gerard May napisał kiedyś, że w każdym z nas tkwi pragnienie, w miejscu, które nazywamy sercem. Urodziliśmy się z nim, ono nigdy nie jest zaspokojone ani nigdy nie umiera. Nasza tożsamość, przyczyna naszego istnienia, tkwi właśnie w tym pragnieniu. Może jeszcze raz posłużę się przykładem. Gdyby ktoś patrzył na niemowlę w łonie matki, a - załóżmy - nie wiedział, że za kilka miesięcy na­stąpi poród, mógłby być zadziwiony. Bo po co dziecku usta, po co nos, płuca skoro dostaje tlen przez pępowinę? Po co mu nogi? Na jakie wędrówki, skoro leży sobie malutki w brzuchu mamy? W rzeczywistości nikt nie ma kłopotów z udzieleniem odpowiedzi na postawione pytania. W dziecku kształtują się narządy, które będą mu potrzebne w nowym życiu, w nowym świecie, poza łonem mat­ki. To samo Bóg zrobił z wszystkimi ludźmi. Dał nam coś, czego na tej ziemi nigdy nie zaspokoimy, co jest przeznaczone na nowe życie w niebie. Dał pragnienie pełnej miłości i pełnej jedności. I te nieskończone pragnienia mają w Bożym zamyśle rozbijać nasze iluzje, że tu na ziemi zbudujemy sobie raj. Bogu dzięki, że ciągle nam cze­goś brakuje, że świat nas rozczarowuje, bo to ten niepokój popycha nas, by iść dalej.

W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny kierujemy naszą myśl ku niebu, ale nie wolno nam zapomnieć, że jeszcze bardziej ważnym dla nas tematem jest nasza droga do życia w chwale. Pierwszym pielgrzymem - obok Jezusa oczywiście - który dotarł aż przed tron Boga jest Maryja. Jej wiara, czystość, pokora i posłuszeństwo Du­chowi Świętemu, to wszystko otworzyło Jej bramy nieba. Nie była spłoszoną dziewczynką, pragnącą uciec przed wszystkimi i schować się przed światem ze swoją tajemnicą. Zaraz po poczęciu z Ducha św. poszła z pośpiechem w góry. Tam dzieliła się z Elżbietą, Zacha­riaszem swoją radością, swoim wybraniem. Droga do nieba to co­dzienność, to zmaganie się o każdą godzinę, o każdy poranek, wie­czór, by spełniły się w nich dzieła Boże.

Niebo jest otwarte dla tych, którzy mocno stąpają po ziemi. Dziś, w tej Eucharystii, z pewnością uczestniczą przedstawiciele polskiej wsi. Rolnicy. To właśnie wy przyszliście tutaj, aby podziękować za tegoroczny plon i pro­sić o błogosławieństwo na dalszą pracę. Dziękując Bogu za Jego dary, składamy swe podziękowania wszystkim rolnikom za ich trud, za zmaganie się z niesprzyjającą pogodą i - jak to sami rolnicy podkre­ślają - z postawą tych, którzy o sprawach wsi decydują, a nie zawsze je rozumieją. Wszystkie problemy ludzi pracujących na roli zawie­rzamy Dobremu Bogu, prosząc, by nigdy nie zabrakło chleba na na­szych stołach. A Maryja Wniebowzięta niech ma w opiece naród cały, który żyje dla Jej chwały, niech rozwija się wspaniały. Amen.



sierpnia 13, 2024

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Ta dzisiejsza uroczystość, szczególnie w kontekście naszej polskiej historii, zawiera ogromnie dużo tematów i wątków. Z ko­nieczności możemy zaledwie dotknąć niektórych z nich. Ale jest to wezwanie by dzisiaj w kontekście Bożego słowa i tego wszystkie­go co przeżywamy w historii naszego narodu, każdy z nas zamyślił się nad tym dzisiejszym dniem.

Najpierw to co mówi liturgia o rzeczywistości w jakiej zawsze żyje Kościół, żyje każdy chrześcijanin. Nasza ojczyzna jest w niebie. Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy, pokonał śmierć, otworzył niebo i nas wszystkich tam prowadzi. Maryja jako pierwsza z ludzi wzięta do nieba, z ciałem i duszą. Królowa Wniebowzięta, która dzisiaj swoją modlitwą przykładem, prowadzi swoje dzieci do tej właśnie ojczyzny. A z drugiej strony obraz odwiecznego nieprzyjaciela Boga, ognistego smoka, który walczy z potomstwem Niewiasty i z Niewiastą obleczoną w słońce. I ta walka to prawdziwy wysiłek, by zadać potomstwu Niewiasty śmierć, by człowieka oderwać od Boga, zniszczyć duchowo, spłycić, wykoleić. I ta walka będzie trwała również do końca czasów. Jesteśmy uczestnikami tej walki. Ona się rozgrywa w każdym z nas. Św. Paweł mówi: „Pamiętajcie, zwy­cięstwo dokonuje się tylko przez Chrystusa".

I słyszymy dzisiaj jak Maryja śpiewa hymn uwielbienia Boga. Mimo, że jest ubogą wśród ludzi, pokorną służebnicą można powiedzieć, w oczach świata, osobą bez znaczenia, a jednak, ona śpie­wa Bogu na chwałę: „Uwielbia dusza moja Pana, bo wejrzał na po­korę swojej służebnicy". I wyśpiewuje tę prawdę o Bogu, który jest Panem dziejów, Panem czasów, że on „rozprasza pyszniących się, wywyższa pokornych, strąca władców z tronu, głodnych nasyca, bogatych z niczym odprawia". Tak, że pierwsza rzecz to zachęta, byśmy chcieli tę duchową walkę toczyć.

Ja nie chcę dzisiaj rozwijać jak wiele jest prób oderwania nas od Boga, jak wiele jest zgorszeń, demoralizacji, drwiny z religii, z Boga. To wszystko stanowi wezwanie dla nas: do wierności i do świętości. Tylko taka może być nasza odpowiedź. Trwać przy Bogu i uwielbiać Jego imię.

Z bólem  i szczerym uznaniem patrzymy dzisiaj  na rolników. Wiemy jak wyludniają się polskie wsie, jak coraz mniej na każdej wsi gospodarzy uprawiających ziemie, jak często staje się nieopłacalne i trud rolnika i owoce jego trudu. Takie mamy dzisiaj czasy, taką sytuację w naszym Narodzie. Na pewno takie zawsze nie będą. Ale znowu chrześcijanin powinien pamiętać to, co Bóg powiedział do człowieka: „Czyńcie sobie ziemię poddaną uprawiajcie ją będziesz żył z owoców ziemi".

I dzisiaj, gdy Boga błogosławimy za plony naszych pól, za pracę rolnika, mamy świadomość, że od Boga pochodzi całe nasze pożywienie i utrzymanie i o tym człowiek nigdy nie może zapomnieć. Mimo, że będą różne próby odebrania nam ziemi, sprzedaży, pom­nażanie nieużytków, zamienianie wielu rejonów naszego kraju w różne przyrodnicze skanseny. To przeminie, bo zawsze będzie pierwotne, podstawowe, życiodajne dla człowieka to co jest wolą Boga: „Czyńcie sobie ziemię poddaną". I rolnik dobrze wie, jak bardzo owoc jego pracy zależy od Boga. Bo Bóg daje słońce i deszcz, Bóg daje owoce naszym polom. I dzisiaj Bogu za to z całego serca dziękujemy, prosząc, aby ci, którzy jeszcze kochają polską ziemię, uprawiają ją, byli wierni temu swojemu powołaniu.

I trzecia rzecz: „Cud nad Wisłą". Niektóre tylko wątki przypo­mnę korzystając z zapisów ks. Stanisława Tworkowskiego, świadka, uczestnika tamtych wydarzeń. Parę tylko faktów: „Rewolucyjni wodzowie: Dzierżyński, Marchlewski, Próchniak, Tuchaczewski (pamiętamy, niedawno pomnik Dzierżyńskiego w Warszawie jeszcze stał) pisali do czerwonoarmistów: „Towarzysze! Runął Bóg, ten największy ciemiężca proletariatu. Legli nasi wrogowie. Wy teraz wolni, ale oto tam, na Zachodzie ciemiężona i krępowana brać Wasza ręce ku nam wyciąga... Po trupie Polski wiedzie droga do światowej rewolucji. Idźcie i we krwi zmiażdżonej armii polskiej utopcie zbrodnicze rządy Polaków. Na Wilno, Mińsk i Warszawę - marsz Towarzysze (...) Towarzysze, już pochwyćcie władzę w swoje ręce i wyjdźcie na spotkanie Czerwonej Armii Wyzwoleńczej! Warszawa miała być zaledwie wstępem do Rewolucji światowej, a po niej miał być Berlin, Paryż i cały świat".

I ksiądz Skorupka Ignacy, który w swoje imieniny 31 lipca mówi tak: „Nie martwcie się! Bóg ześle nam człowieka takiego jak Kor­decki, jak Joanna d'Arc. Człowiek ten stanie na czele armii, doda odwagi i nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień. Nie minie 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity". Jak wiemy wkrótce spełniło się to na jego osobie.

I dalej: „Kiedy zbliżała się nawała bolszewicka, w tym czasie, w procesji na Plac Zamkowy wyniesione zostały relikwie św. An­drzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa. Huk armat spod Ra­dzymina mieszał się z modlitwą „Święty Boże, Święty mocny, Świę­ty a nieśmiertelny... Od powietrza, głodu, ognia i wojny! Zachowaj nas, Panie!" Na Placu Zamkowym przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie klęczał Nuncjusz Apostolski Achilles Ratti i kardynał Aleksander Rakowski. A na prośbę generała Józefa Halle­ra, w kościele Zbawiciela w Warszawie, przy ołtarzu Matki Bożej Jasnogórskiej, koronowanej przez Jana Pawła II, rozpoczęto modli­tewną nowennę dla żołnierzy w intencji Ojczyzny".

To tylko niektóry fakty. Ale też pamiętajmy, że Bolszewicy mówili, że widzieli niewiastę obleczoną w słońce, tam gdzie toczyła się ta ogromna bitwa, która była wielkim zwycięstwem Polaków, „Cudem nad Wisłą", i nie możemy nigdy o tym zapomnieć. I dzisiaj w tej duchowej walce, uciekajmy się pod opiekę Dziewicy Maryi. I pozwólcie, zakończę piękną modlitwą Bernarda z Clairvaux, który mówi tak o Dziewicy Maryi, naszej Królowej, Pannie wiernej, która również dzisiaj nam patronuje i zaprasza, byśmy nigdy nie opuścili Boga i tych powołań jakimi nas obdarzył. „Oj ktokolwiek jesteś, jeżeli widzisz, że w biegu doczesnego życia, wśród burz, raczej i nawałnic się miotasz, aniżeli chodzisz spokojnie po ziemi, nie odwracaj oczu od blasku tej gwiazdy, jeśli nie chcesz, by cię burze pochłonęły (...). W niebezpieczeństwach, w utrapieniach, w wątpliwo­ści, o Maryi myśl, Maryję wzywaj. Niech Ci ona nie schodzi z ust, niech nie odstępuje od serca; i żebyś mógł uprosić pomocnego jej wstawiennictwa, nie spuszczaj z oka wzoru Jej postępowania. Idąc za Nią, nie zajdziesz na manowce; wzywając Ją nie popadniesz w roz­pacz; mając Jana myśli, nie pobłądzisz". Amen.





sierpnia 10, 2024

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia NMP - Maryjne fiat, moje "tak"

Homilia na Uroczystość Wniebowzięcia NMP - Maryjne fiat, moje "tak"

Świat lubi podziwiać Niewiastę. Na całym świecie. Nie wiem jak to się dzieje, ale szukają oblicza Twego Maryjo, choćby w od­blasku tego spojrzenia, które skierowałaś do Archanioła Gabriela, a potem na Dzieciątko Jezus.

Szukają Cię w kościołach, muzeach w kapliczkach przydroż­nych. Masz tyle twarzy, tyle wyobrażeń jest w tobie, Matko, ale które jest prawdziwe? Nie masz portretu, ani fotografii, a jednak ile ich jest w wizerunkach. Surowa twarz Królowej Częstochowskiej, z której bije blask klejnotów.

Próbują Cię odnaleźć w słodkiej Madonnie Nieustającej Pomo­cy i w zapatrzonej w Swojego Syna Madonnie Leonarda da Vinci. Może i ta, która przeżyła mękę Jezusa Chrystusa z obrazu Botticellego. I Maryja Wniebowzięta dzieło Wita Stwosza w Kościele Ma­riackim w Krakowie. Nam łatwo dzisiaj malować Ciebie z symbo­lami, łatwo układać wiersze, ale w pokorze ze świętymi. Artyści próbują bez powodzenia uchwycić Twoje rysy.

Wymykasz im się nieuchwytna, niepojęta. Ty zwykła kobieta, współodkupicielka ludzkości. Na obrazach widzimy tylko część prawdy - jak w każdym człowieku. Wszędzie czekasz na nas go­towa na pomoc - módl się za nami grzesznymi.

Bogurodzica włączona w historię zbawienia ludzi wpisana jest w życiorys każdego z nas. Obecna. Świadoma naszych losów, spraw i potrzeb. Uczy jak kochać Boga, jak Go szukać, jak odnajdywać Go w sobie, jak przy Nim trwać. Matka, która wszystko rozumie, ser­cem ogarnia każdego z nas. Czy i na ile prowadzi mnie do Syna?

I dlatego Bóg podarował nam ten ideał nie w jakiejś abstrak­cyjnej formie i nie w jakichś zwiewnych obrazach, ale w uciele­śnionej osobie, która miała tak samo krew jak inni ludzie i dlatego jest taka bliska, swojska i dostępna. Artyści i poeci patrząc na Ma­ryję tworzyli istne arcydzieła pędzla i dłuta, - które pociągają na­sze oczy i zmuszają do naśladowania.

Ale Maryja swoją wielkością wewnętrzną swoim pięknem przypomina nam, co straciliśmy przez grzech pierworodny. A przez Swojego Syna umożliwia nam drogę powrotną.

Dlatego dzisiaj w to święto święci się zioła i kwiaty, aby sobie przypomnieć, że Maryja jest naszym najpiękniejszym kwiatem i owocem tej ziemi. Stąd nie tylko w Bazylice Świętokrzyskiej, ale we wszystkich świątyniach Polski jest tak kolorowo - z wieńcami kwiatów, koszami owoców i pachnie świeżym chlebem. Bóg za­płać Wam Rolnicy, że dzielicie się chlebem. Jesteście wielcy, gdy tak jak Maryja mówicie Bogu „tak". Gdy kreślicie znak krzyża na bochenku chleba.

Niech się stanie wola Twoja. Najpiękniejszą modlitwą jest umieć Bogu powiedzieć „tak". Wszyscy to wiemy. Tak Ojcze! Tak jak Maryja. Tak może powiedzieć tylko człowiek wielkiej wiary. Iw nagrodę za to swoje „tak" została Maryja z ciałem i duszą wzięta do nieba. Za to „tak" została pochwalona przez swoją krew­ną Elżbietę. Za „tak" chwalą dzisiaj Maryję wszystkie pokolenia. „Wielbi dusza moja Pana". To jest Jej najpiękniejsza modlitwa. I wiemy, że ona jest bardziej złączona z wolą niż z rozumem. Po­wiedzieć Panu Bogu „tak" - jak to zrobiła Maryja, tzn. przyjąć drogę wiary i do końca wypełnić wolę Bożą. Wyłoniła się na po­wierzchnię dziejów ludzkich wtedy, kiedy uwierzyła Bogu i została Matką Boga. „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła".

Maryja zrozumiała, że przyjęcie tej Bożej woli wypowiedziane w słowie „tak" to przyjęcie wielkiej próby męki i śmierci jej Syna.

Czyż może być większy ból matki jak bezsilnie obserwuje śmierć swojego Syna na krzyżu. W cierpieniu „tak", w smutku i boleści „tak". W radościach i wielkich uniesieniach, w pielgrzymkach i szturmie młodych serc - na Jasnej Górze - młodzież mówi „tak". Dyplomy i odznaczenia, sympozja , konferencje i stowarzyszenia -szeptane przed jej obrazem „tak" - niech się stanie Twoja wola -wobec Matki naszego Narodu.

Powiedzieć „tak", zgadzam się. Nie rozumiem, co się w moim życiu dzieje, nie wiem, dlaczego jest tak jak jest, ale zgadzam się -„tak". To jest wspaniała modlitwa.

Ludzie często mają pretensję do Boga, że wierzą, modlą się, chodzą do kościoła, zachowują przykazania, a życie ich jest cięż­kie. Nie powodzi im się dobrze, ciągle ich najbliższych nawiedzają krzyże, cierpienia, nieszczęścia. Dlaczego Pan Bóg nie pamięta o nich, skoro oni o Nim pamiętają. My te skargi słyszymy, na co dzień. Dlaczego Pan Bóg jeśli ich kocha nie broni od nieszczęść. Dlaczego ludziom uczciwym tu na ziemi nie zapewni opieki. To są skargi, które do naszych uszu dochodzą bardzo często.

I oto stoi przed nami Matka Najświętsza. Staje jak zwykle z troską o nasze dobro. Chce nam powiedzieć. Byłam Najświętsza ze wszystkich ludzi, nigdy nawet cień grzechu jej nie dotknął, nigdy iw niczym nie sprzeciwiłam się Stwórcy, zawsze pełniłam jego wolę. A czy oszczędził mi cierpienia. Czy sądzicie, że dla matki miejsce pod krzyżem umiłowanego Syna nie było miejscem kaźni. Maryjne fiat i moje „tak".

Przyjąć cierpienie z poddaniem się woli Bożej jest trudne. To nie jest tylko problem ludzi chorych w szpitalach i w domach. Jak­że często doznajemy szoku i zwątpienia, gdy nas doświadcza ból. Powiedzieć, tak jak Maryja: „niech się stanie" zwłaszcza, gdy boli. Ale w tej właśnie wewnętrznej akceptacji wyraża się świadectwo i sens cierpienia.

Po tragicznej śmierci amerykańskiej aktorki, Maryli Monroe, jeden z naszych dzienników pisał: „Nie wystarczyło frymarczyć jej ciałem, trzeba było dostrzec ducha".

Nostalgia? Moralizatorstwo? Dobrze. Tylko, dlaczego trzeba śmierci pięknego człowieka, by dostrzec duszę? Bardzo wymowne zdanie i jakby ponadczasowe. Rzeczywiście. Zbyt często tak jeste­śmy zajęci sprawami ciała, że nie dostrzegamy ducha. I nie trzeba nam szukać nadzwyczajnej sytuacji krańcowej, jaką jest śmierć, by dopiero wtedy dostrzec ducha.

Kiedyś poeta Jan Kochanowski pisał o „szlachetnym zdrowiu", którego wartość docenia się wtedy, kiedy się je straci. Niechby to i była prawda, zawarta nie tylko w ludowym porzekadle. W zasto­sowaniu jednak do wartości moralnych, trzeba wziąć poprawkę. Nie muszę, bowiem zaznać brudu, aby docenić wartość czystości i szlachetnego, moralnego życia. Nie muszę być na dnie, bym do­brze doceniał wartość wysokich lotów.

Dzisiaj świat ucieka się w swoich problemach do „opieki" bo­gów fałszywych, iluzorycznych. Poddaje swe życie wróżbitom, astrologom, wpływom mistrza sztuk wschodnich, zaklinaczom tłumów, psychoanalitykom. Doświadczenie uczy, że mimo dekla­racji wiary w Boga, tak naprawdę człowiek w życiu posiada wielu bożków, które przesłaniają oblicze Boga prawdziwego. Dlatego Maryja wzywa do pokuty.

Bo i dzisiaj czasy są trudne. Ludzie są gniewni. Tracą wiarę. Grzechem ratują się przed biedą. Niby chcemy dobrze dla Polski, tylko nam się języki pomieszały.

Pomyliła nam się wolność z bezprawiem, tolerancja z bezkar­nością miłość z seksem, świętość z barbarzyństwem, piękno z brzydotą ubóstwo z dziadostwem, szlachetność zmieszaliśmy z chamstwem. Dalej żyjemy w błocie afer i korupcji, przesłuchań, śledztw i zastraszeń, dlatego nie potrafimy patrzeć ku niebu, tam gdzie Matka Wniebowzięta.

Ja jestem przez Boga przeznaczony do nieba. Niestety słabość ludzka zbyt mocno wiąże mnie z ziemią. Nie chcę jednak czuć się jakby wdeptywany w błoto. Jak robaczek. Mam moc Bożą do po­wstania, mam siły do patrzenia w niebo. Maryja tu na ziemi przy­świeca ludowi pielgrzymującemu, jako znak pewnej nadziei i pociechy. Ona jest w Bożym planie rehabilitacji człowieka - zaj­muje miejsce wyjątkowe. To „lilija między cierniami" - jak śpie­wamy w Godzinkach.

Piękna należy szukać koło siebie - w tym, co niesie świat moż­na podziwiać piękno - Bóg, który jest piękny w samym sobie - dał je człowiekowi, aby się nim cieszył, podziwiał. Ale ważne jest, by człowiek szukał piękna wewnątrz duszy. Dlatego do nas ludzi zma­terializowanych, chce przemówić pięknem Niewiasty w słowach: „Cała piękna jesteś i nie ma w Tobie żadnej zmazy".

Właśnie dzięki Maryi, my ludzie tego świata nie jesteśmy ja­kimś zagubionym rodzajem stworzenia. Bo skoro spośród nas wy­szła Maryja, to i my jesteśmy przeznaczeni do radosnego życia w Bogu. Jak łatwo jest zauważyć u ludzi smutek, niepokój, - cho­ciaż często korzystają z atrakcji życia. Są smutni - bo brak im Bo­ga, brak piękna duszy.

Współczesny Michel Quoist medytuje tajemnice Wniebowzię­cia w taki oto sposób: „Palce, które dotykały Boga, nie mogły być nieruchome. Oczy, które kontemplowały Boga, nie mogły trwać zamknięte. Usta, które całowały Boga, nie mogły zwiędnąć. To ciało nie mogło zgnić i być zmieszane z ziemią".

Później już tylko tradycja przekazuje nam, że u kresu swych dni, Maryja zasnęła w Panu i z duszą i ciałem została wzięta do nieba. Niebo - zaszczytne miejsce. To również przedmiot naszej nadziei - cel pielgrzymki. To również dobro duchowe. Maryja już niebo posiada. My natomiast jesteśmy w drodze. Nasza radość, to radość nadziei, że kiedyś tam dotrzemy. Każdym dniem i rokiem, piszemy swoją własną księgę. Każdy nasz dzień, to nowa strona.

Kochany bracie, droga siostro - On wie, kiedy postawimy ostatnią kropkę. Droga do nieba to nie droga wielkich czynów, ale zwykłych, codziennych dobrze wykonanych obowiązków. Starajmy się zapisać tę jedną codzienną kartkę naszej życiowej księgi dzisiejszego dnia. I tak zapisaną zamknie Pan Bóg. Amen.



sierpnia 10, 2024

19. Niedziela Zwykła (B) - Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga

19. Niedziela Zwykła (B) - Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga

Od trzech niedziel rozważamy szósty rozdział Ewangelii Św. Jana, a tematy żniwno-chlebne są nam wyjątkowo bliskie w to gorące jak piec lato. „Ziarna zbierzemy, odrzucimy chwasty, bo łan dojrzewa, pachnie świeżym chlebem ... Panie, dobry jak chleb". Czego uczymy się zbierając żniwo z naszych pól, troszcząc się o nasz chleb po­wszedni? Nauczyliśmy się przez wiele tysiącleci w różnych kulturach i cywilizacjach, że posiłek nie tylko sycił, ale jednoczył. Pogłę­biał więź między ludźmi. W naszym przyspieszonym i coraz bar­dziej pędzącym rytmie życia, zatraca się ten rytuał codziennie od­nawianej jedności. Wspólnego stołu i rodzinnego posiłku nic nie zastąpi, a rezygnacja z niego jest często objawem rozsypania się domowej wspólnoty. To bardzo ważne, aby tę wielopokoleniową mądrość podtrzymywać.

Było to ważne również dla naszego Pana, Jezusa Chrystusa, sko­ro Ewangelie kilka razy ukazują Jego obecność z uczniami na posił­ku: u Zebedeusza, Mateusza, Łazarza, w Kanie Galilejskiej czy nad Jeziorem Tyberiadzkim. A w przededniu męki i śmierci sam zapra­sza uczniów do Wieczernika, by spożyć z nimi wieczerzę. Dzisiejszy fragment Ewangelii pokazuje nam zdarzenia, które się dokonały po wspólnym posiłku wielkiego tłumu ludzi na pustkowiu nad jeziorem Galilejskim, czyli po cudownym rozmnożeniu chleba. Pan Jezus ukazuje nam więcej i chce, byśmy nie zatrzymali się tylko na tym jednym, cudownym zdarzeniu z pomnożonym chlebem i rybami. Mówi nam: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki". Jak to możliwe? - pyta­ją zgorszeni Żydzi i szemrzący między sobą chwilowi słuchacze. „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?" Echo tych wątpliwo­ści ciągle pobrzmiewa. Szemranie, zdumienie i niedowierzanie Chrystusowi zbiera swoje żniwo do dziś. Niektórzy z wątpiących chcieliby widzieć w żywym chlebie tylko symbol, a nie rzeczywistą obecność Pana, który daje nam swoje Ciało na pożywienie. „Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał (...) każdy, kto od Ojca usły­szał i nauczył się, przyjdzie do Mnie". Takie zapewnienie słyszymy dziś od Chrystusa. A na pytanie postawione wszystkim zgorszonym i szemrzącym: „Czy i wy chcecie odejść?", za św. Piotrem odpowia­damy: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga" (J 6, 68n). Jak dobrze, że w Kościele jest Piotr, który zawsze nas w wierze po­prowadzi i nauczy iść aż do domu Ojca. Nauczyliśmy się w Koście­le, że każda Msza św. daje nam cudowną sposobność zjednoczenia z Chrystusem i między sobą. Śpiewamy nawet o tym w pieśni: „Kto się z Panem tu jednoczy, tworzy jedno z Nim, Bóg miłością go na­zywa przyjacielem swym". Jakie to cudowne, jakie niepojęte; Chry­stus karmi nas swoim Ciałem, poi nas swoją Krwią!

To już nie manna, którą dał Mojżesz zgłodniałemu tłumowi na pustyni, nie pokarm i napój podany przez anioła zdesperowanemu Eliaszowi. To żywy i prawdziwy Chrystus, który dla zapewnienia nam życia wiecznego stał się pokarmem dla nas. Ważnym więc po­zostaje wciąż dla nas szósty rozdział Ewangelii Janowej, który stara­ją się pominąć wszyscy szemrzący i podejrzliwi. Zwróćmy uwagę na dość istotny szczegół. Tenże rozdział kończy się słowami Jezusa o Judaszu, który zamyka ten rozdział jak zamknął drzwi Wieczerni­ka podczas ostatniej wieczerzy, wychodząc z niego w ciemną noc.

Uczmy się raczej od Eliasza, który od anioła usłyszał: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga".

Nie przypadkowo ten gorliwiec pojawił się dziś w liturgii sło­wa. Widzimy go utrudzonego i niemal zrezygnowanego, u kresu ludzkich sił. „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!".

Dopiero, co rozprawił się z tłumem fałszywych proroków bez­bożnej królowej Izebel, bluźniącej Jedynemu Bogu. W obawie przed pogonią uciekł, więc na pustynię, gdyż wolał, żeby go do­tknęła raczej ręka Pańska, niż pełna zemsty ręka ludzka.

Czego nas uczy ta przytoczona dziś historia proroka Eliasza? Odpowiedź jest prosta - gorliwości w służbie Bogu i wielkiej troski o uświęcanie swojego życia, a także odpowiedzialności za innych.

Zawsze będą fałszywi prorocy, zawsze jakaś bezbożna Izebel będzie bluźniła Bogu, kpiąc z wszelkich wartości moralnych, a tym bardziej religijnych, mszcząc się na wierzących. Zawsze znajdzie się przysłowiowy Neron, który oskarży chrześcijan o podpalenie nie tylko Rzymu, ale całego świata. Toteż potrzebny jest prorok. Odważny, zdecydowanie stający w obronie Boga i Jego praw.

„W naszych czasach siłą ludzi złych jest lękliwość ludzi dobrych, a cała żywotność królestwa Szatana, ma swoje korzenie w opieszało­ści chrześcijan" - tak nauczał papież św. Pius X na początku XX w.

To stwierdzenie stało się dzisiaj jeszcze bardziej aktualne.

Zło przepuściło jeszcze większy atak, a my niejednokrotnie nabieramy wody w usta, nie mówimy jednym głosem, lub głosem przyciszonym, albo chcemy być w naszych wypowiedziach poli­tycznie poprawni.

Potrzeba zatem, byśmy od Eliasza uczyli się takiej zdecydowa­nej postawy, gdzie „tak", znaczy „tak", a „nie" - „nie", „bez świa­tłocienia".

Choćbyśmy opadli z sił, Bóg przyjdzie nam z pomocą i powie: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!" (IKrI 19, 7).

Tak jakby mówił: Skosztuj, zobacz ... nie trzeba przede Mną uciekać na pustynię.

Nie potrzeba więc odchodzić od Boga i po swojemu organi­zować sobie życie; nie potrzeba odchodzić od przykazań i na swoją rękę szukać norm postępowania; nie potrzeba wreszcie od­chodzić i gardzić wspólnotą Kościoła, by szukać szczęścia na wła­sną rękę i za wszelką cenę. Nie potrzebujesz odchodzić! Bóg sam wystarczy!

Może warto w tym miejscu zacytować człowieka - proroka naszych czasów, który miał wyjątkową świadomość zagrożeń dla współczesnego świata. To słowa św. Jana Pawła II: „Musimy dostrze­gać społeczne zagrożenie grzechu wpływające na budowanie świa­ta godnego człowieka. Istnieją krzywdy społeczne, które tworzą «komunię grzechu», gdyż poniżają Kościół, a w pewien sposób cały świat ... Walczcie w dobrych zawodach o wiarę (lTm 6, 12) dla ludzkiej godności, dla godności miłości, dla godnego życia -życia dzieci Bożych" (Chile, 2 kwietnia 1987).

A oto inne jego słowa: „Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w nasze dzieje? Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: «nie». Ale pytanie zasadnicze: «czy wolno»? I w imię czego «wolno»? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przed­łożyć sobie, Rodakom, narodowi, ażeby odrzucić i powiedzieć «nie» temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat. Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło" (Błonia krakow­skie, 10 czerwca 1979).

Te słowa dedykujemy politykowi, który w sejmie z dumą wy­znał, że w burzliwej dyskusji o in vitro, nie chodzi wcale o sprawy merytoryczne, ale głównie o to, by się zdecydowanie sprzeciwić Kościołowi i Jego nauczaniu w tej sprawie.

Autor książki Ogień w nocy jako przykład nocy, która dosięga współczesnych, przywołuje taką opowieść: „Pewien rabbi zapytał swoich uczniów, jak można ustalić godzinę, w której kończy się noc, a zaczyna dzień. - Czy to pora, kiedy z daleka można odróż­nić psa od owcy? - zapytał jakiś uczeń. - Nie - odpowiedział rabbi. Czy to ta pora, kiedy z daleka można odróżnić drzewo figowe od daktylowego? - Nie - odpowiedział rabbi. - To w takim razie kiedy nastaje ta godzina? - zapytali uczniowie. - To jest czas, gdy możesz patrzeć w twarz jakiegokolwiek człowieka i widzisz swoją siostrę, swojego brata. Aż do tego momentu jeszcze panuje w nas noc" (Michael Albus).

Przed nami długa droga, aby w konkurencie, w tych z lewicy, z prawicy czy centrum, odnaleźć twarz swojej siostry lub swego brata. Niech nie pochłonie nas noc, jak Judasza odchodzącego z Wieczernika.

Siostro, bracie - wstań, jedz, bo przed tobą długa droga. Jedz, posil się, bo ina­czej ustaniesz w drodze. Amen.



Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger