sierpnia 10, 2024

19. Niedziela Zwykła (B) - Skosztujcie, zobaczcie...

sierpnia 10, 2024

19. Niedziela Zwykła (B) - Skosztujcie, zobaczcie...

W środku trudnego, upalnego lata, kiedy pola „bieleją ku żniwu", po raz kolejny „Pan Bóg łaskawie otwiera swą rękę i karmi nas do syta, oczy wszystkich zwracają się ku Niemu, a On nam daje pokarm we właściwym czasie". Słychać gdzieniegdzie na naszej ziemi modlitwę wdzięcznych ludzi: „Boże, z Twoich rąk żyjemy, choć naszymi pracujemy; z Ciebie plenność miewa rola, my zbiera­my z Twego pola. Co rządzisz ziemią i niebem, opatrujesz dzieci chlebem; myśmy dali trud i poty, Tyś nam dał urodzaj złoty".

Dobrze tak się modlić, dobrze zachować wdzięczność w sercu, dobrze pamiętać, że Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych, aby ich ocalić. Dlatego „będę błogosławił Pana po wieczne czasy, Jego chwała będzie zawsze na moich ustach. Dusza moja chlubi się Pa­nem, więc skosztujcie i zobaczcie jak nasz Pan jest dobry" (ps. resp.).

To szczere wzywanie Boga pozwala sakralizować naszą szarą codzienność. Sakralizować - czyli uświęcać. Uświęcać - czyli wiązać sprawy Boże ze sprawami ludzkimi i umieć szukać tego, co Boże, z zapomnieniem o sobie. Bóg wtedy wynagradza człowiekowi, dając mu to co konieczne do dalszej pracy i życia, nawet w sposób cudowny, jak Eliaszowi, którego przypomniało pierwsze dzisiejsze czytanie. Nie przypadkowo ten gorliwiec pojawił się dziś w liturgii słowa. Widzimy go utrudzonego i niemal zrezygnowanego, u kresu ludzkich sił. „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!". Dopiero co rozprawił się z tłumem fałszywych proroków bezbożnej królowej Izebel, bluźniącej Jedynemu Bogu. W obawie przed pogonią uciekł więc na pustynię, gdyż wolał, żeby go dotknęła raczej ręka Pańska, niż pełna zemsty ręka ludzka. Czego nas uczy ta przytoczona dziś historia proroka Eliasza? Odpowiedź jest prosta - gorliwości w służ­bie Bogu i wielkiej troski o uświęcanie swojego życia, a także od­powiedzialności za innych. Zawsze będą fałszywi prorocy, zawsze jakaś bezbożna Izebel będzie bluźniła Bogu, kpiąc z wszelkich wartości moralnych, a tym bardziej religijnych, mszcząc się na wierzą­cych. Toteż potrzebny jest prorok. Odważny, zdecydowanie stający w obronie Boga i Jego praw.

W naszych czasach siłą ludzi złych jest lękliwość ludzi dobrych, a cała żywotność królestwa Szatana, ma swoje korzenie w opieszało­ści chrześcijan" - uczył papież św. Pius X na początku XX wieku. To stwierdzenie stało się dzisiaj jeszcze bardziej aktualne. Zło przypuści­ło jeszcze większy atak, a my niejednokrotnie nabieramy wody w usta, nie mówimy jednym głosem, lub głosem przyciszonym, albo chcemy być w naszych wypowiedziach politycznie poprawni. Po­trzeba zatem, byśmy od Eliasza uczyli się takiej zdecydowanej postawy, gdzie „tak", znaczy „tak", a „nie" - „nie", bez światłocienia.

Choćbyśmy opadli z sił, Bóg przyjdzie nam z pomocą i powie: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga"! (1 Kri 19, 7). Tak jakby mówił: skosztuj, zobacz... nie trzeba przede Mną uciekać na pustynię.

Nie potrzeba więc odchodzić od Boga i po swojemu orga­nizować sobie życie; nie potrzeba odchodzić od przykazań i na swoją rękę szukać norm postępowania; nie potrzeba wreszcie od­chodzić i gardzić wspólnotą Kościoła, by szukać szczęścia na własną rękę i za wszelką cenę. Nie potrzebujesz odchodzić! Bóg sam wystarczy! I naprawdę tak niewiele potrzeba, by próbować uświęcić swoje życie, i przekonać się o prawdzie słów Apostoła Pawła: „teraz (...) po oddaniu się na służbę Bożą jako owoc zbiera­cie uświęcenie" (Rz 6, 22).

Czemu więc wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę na to, co nie nasyci? Nakłońcie wasze ucho i przyjdź­cie do mnie, posłuchajcie mnie, a dusza wasza żyć będzie. Niech powracają do nas i pozostaną w nas te mocne słowa proroka Izaja­sza. Zadedykujmy je nie tyle innym, co przede wszystkim sobie. Pytajmy siebie o naszą postawę, naszą wiarę, nasze przylgnięcie całym sercem do Chrystusa. Wtedy nasza pomoc okazana innym w odszukaniu na nowo dróg wiary będzie skuteczna, wedle starej zasady: słowa pouczają czyny pociągają.

Pomyśl, ile natchnień do pełnienia dobrych czynów zawierają słowa wspaniałego „hymnu wdzięczności" z Listu do Rzymian św. Pawła: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?" Popatrz ilu świadków takiej miłości stanęło zdecydowa­nie po stronie Chrystusa i dało dowód, że nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.

Ilu niekanonizowanych świętych pokazało, że na serio traktują zalecenia, choćby te dziś ponownie usłyszane w Liście do Efezjan: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie".

Zawsze człowiek chce szukać przykładów takiej głęboko chrze­ścijańskiej postawy. Sięgamy więc w odległą historię prześladowań za wiarę. Nie brak i współczesnych świadków, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę, że w dwudziestym wieku zginęło więcej mę­czenników niż we wszystkich wiekach poprzednich, a wiek XXI zaczął się serią okrutnych prześladowań.

A dla nas wciąż bliski jest przykład warszawskich powstańców, którzy jak umieli, potrafili dać wyraz temu, „że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe ... ani jakiekolwiek inne stworzenie n i e z d o ł a nas odłączyć od miłości Boga" (Rz 8, 38). Doczekali się powstańcy wszelkich należ­nych honorów, to dobrze, że choć pod koniec życia; ale myśmy zaw­sze w Kościele wiedzieli, że są to bohaterowie, którzy potrafili ko­chać Boga i potrafili w Bogu kochać Ojczyznę i honoru nie splamić.

Wciąż bliski pozostaje dla nas równie wspaniały świadek - bł. Ste­fan kardynał Wyszyński. Niedawno przypadła rocznica jego urodzin i rocznica święceń kapłańskich. Zapamiętajmy z jego nauczania choć­by to jedno zdanie, zdanie - drogowskaz; zdanie - przysłowie: „Mó­wią - czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas - to miłość".

Życie toczy się dalej, tak jak dalej pola będą gotowe do żniwa. Bóg w swojej szczodrobliwości nadal będzie otwierał swą rękę, by karmić nas do syta. Nadal będzie dla człowieka otwarta droga do składania świadectwa Chrystusowi. Nadal będziemy patrzeć jak On bierze w swoje czcigodne ręce chleb, spogląda w niebo, błogosławi i łamie go dla nas. A my będziemy upewnieni, że z Jego ręki żyje­my. Dopóki mamy czas - niech wypełni go miłość.

Sięgam w tym miejscu do słów św. Jana Pawła II z jego pierwszej encykliki Redemptor hominis: „Okazywać światu Chrystusa, poma­gać każdemu człowiekowi, aby odnalazł siebie w Nim. Pomagać współczesnemu pokoleniu naszych braci i sióstr, ludom, narodom, ustrojom, ludzkości, krajom... wszystkim - poznawać niezgłę­bione bogactwo Chrystusa, bo ono jest dla każdego człowieka, ono jest dobrem każdego" (RH 11).

Pozostaje dla nas wciąż dręczące pytanie równe rachunkom su­mienia: czy nie za mało upominamy się o miejsce Chrystusa w par­lamentach, w poganiejącej na własne życzenie Europie, skoro jak uczy Sobór Watykański II: „Przez Chrystusa i w Chrystusie rozja­śnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza Jego Ewangelią" (KDK 22).

Za chwilę msza potoczy się dalej. Tobie, Ojcze, ofiarujemy chleb, ziarno zasiane, utkane ze światła, ciepła, deszczu, wiatru, a także siewcę, żniwiarza, młynarza, piekarza, sprzedawcę - streszczenie życia. Ojcze, przyjmij tę ofiarę ... i ofiarujących. Żywy Chlebie, Chryste, przed nami długa droga. Chcemy zobaczyć i skosztować ... daj jeszcze raz usłyszeć i mocno w to wierzyć: Chlebem, który Ja daję, jest moje Ciało za życie świata. Za życie świata... Amen.



sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - „Ja jestem chlebem życia"!

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - „Ja jestem chlebem życia"!

Przeżywamy okres żniw, kiedy zbieramy z naszych pól różnego rodzaju pokarm, który będzie dawał siły naszemu ciału. Właśnie w tym czasie Pan Bóg mówi, jakby równolegle, o innym pokarmie: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych".

Dzisiaj słyszymy też słowo bardzo mocne i bardzo prawdziwe, które dotyka rzeczywistości każdego z nas. Izraelici są na pustyni. Pan Bóg ich tam zaprowadził, bo chce badać ich serce. Słyszymy dzisiaj jak Bóg mówi: Czy będą chcieli pełnić moje rozkazy? Czy będą chcieli pełnić moją wolę?

Pan Bóg daje na pustyni drogę, którą prowadzi naród izraelski. Słyszymy dzisiaj, że daje im również mięso i mannę, żeby nie umarli z głodu. Pan Bóg chciał ich uczyć - przekonać, że kto ufa Bogu, to Bóg sam do życia wystarczy, bo On zabezpiecza każdą naszą potrzebę. Dzieje się tak zawsze, gdy człowiek szuka przede wszystkim Boga, Jego wolę chce pełnić - Jemu pozwala się prowadzić.

Bóg mówi o tym ludzie, który wybrał, i który miał być znakiem Jego miłości i mocy dla innych narodów: Przekonam się jakie jest ich serce - czy oni naprawdę wierzą we Mnie?

Słyszymy dzisiaj Izraelitów szemrających na pustyni: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu? Po co ta pustynia? Czy nie lepiej było nam w Egipcie, w niewoli, ale przed pełnymi garnkami mięsa i gdzie było chleba w obfitości? Lepiej było nam tam, w niewoli, a nie tu na pustyni.

Zobaczmy jak to jest bliskie każdemu człowiekowi, bo co zna­czy być w drodze przez pustynię? To jest prawda o naszym życiu. Ile razy chcielibyśmy wiedzieć, jakie spotka mnie wydarzenie ju­tro? Jakie przyjdą sytuacje? Jakie przyjdą próby? Nie wiemy i nie mamy odpowiedzi, ale Bóg to wie i tylko On zna odpowiedź.

Jesteśmy ciągle ludem w drodze, tak wygląda nasze życie -przemija czas, przychodzą następne godziny i lata, a przed nami tyle rzeczy zakrytych. Człowiek w głębi serca chciałby tak samo jak Izraelici na pustyni być zabezpieczonym, nie żyć w kruchości, w tej niepewności, w tej niewiedzy - co mnie spotka jutro? Czy przyjdzie jakaś choroba? Czy zabraknie mi chleba? Czy przyjdzie jeszcze jakieś inne cierpienie... Zabezpieczyć się, mieć, czuć się sytym i bezpiecznym - tego wszyscy w głębi serca pragniemy.

To jednak nie jest prawda o naszym życiu, bowiem nie da się życia naszego ani zatrzymać, ani zabezpieczyć. Bóg chce nas uczyć, abyśmy jak Izraelici przekonywali się, że On codziennie jest obecny - On nas prowadzi drogą, którą nam wyznaczył. On daje też próby, aby człowiek nawracał się do Niego.

Widzimy nieraz podobnie jak Izraelici na pustyni dokoła siebie tylko śmierć - nie ma wody, nie ma chleba, nie ma mięsa. Bóg jednak to wszystko dał, gdy tylko Mojżesz zwrócił się do Niego. Podobnie jest z nami - każda próba ma nas prowadzić do tego, żeby Bogu ufać, żeby w Niego wierzyć. Nasze życie jest też drogą.

Możemy tak samo jak Izraelici szemrać, buntować się i nie chcieć pójść tą drogą, albo każdego dnia przekonywać się, że Bóg jest. On dawał Izraelitom codziennie chleb z nieba, codziennie dawał im wodę, codziennie wskazywał drogę przez pustynię. Problem jednak polegał na tym, że człowiek nie był panem sytu­acji - miał zaufać Bogu i pozwolić się Jemu prowadzić. Tak samo jest z nami.

Zobaczmy jak bardzo boimy się dokładnie tego samego, że zabraknie nam chleba, że Bóg nie przewidzi. Człowiek lęka się, że straci pracę, że zabraknie mu pieniędzy. Często boimy się urodzić kolejne dziecko, bo nas nie stać. Lękamy się również tego, że do­koła nas jest tylko niesprawiedliwość, kradzieże, grabieże - różne­go rodzaju zachłanność. Jeśli człowiek będzie pokładał całe swoje zabezpieczenie w pieniądzu, w chlebie, to będzie zawsze budował jakieś fałszywe systemy - że niby pieniądz, chleb nasyci całkowi­cie jego serce.

Stąd się bierze wszystko - złudne systemy czy poglądy, że jak damy człowiekowi dużo pieniędzy to będzie szczęśliwy. Później przychodzą kryzysy, niesprawiedliwości, przychodzą wojny - i to wcale nie daje szczęścia czy zabezpieczenia. Czy cokolwiek nasyci moje serce i da mi tak zwane szczęście? Nie! - Ja jestem ciągle w drodze. Tylko Bóg może zabezpieczyć każdą moją sytuację!

Zobaczmy ten tłum z dzisiejszej Ewangelii, który szuka Jezusa. Widzieli, że ogromne rzesze nakarmił chlebem, że jeszcze wiele tego chleba zostało - widzieli w Nim kogoś, kto gwarantuje przy­najmniej pewne jedzenie. Nie trzeba się będzie o to starać, nie trzeba będzie pracować - On da nam chleb, tak jak uczynił dla tysięcy osób! Idą za Nim z tą intencją - wreszcie będziemy mieli zabezpieczone życie - nawet chcieli Go obwołać królem...

Chrystus, który przychodzi, by ukazać człowiekowi właściwą drogę mówi: „Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, (że we Mnie wierzycie), ale dlatego, że jedliście chleb do sytości" - Szukajcie pokarmu, który daje prawdziwe życie! Jaki to pokarm? Chrystus powie: Ten, którego Ojciec posłał do was.

Mówiąc jeszcze o Mojżeszu i chlebie na pustyni, proszą: „Pa­nie, dawaj nam zawsze tego chleba" - tego chleba, który daje życie wieczne! Jezus odpowiada: „Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie". Co to znaczy, że Chrystus jest chle­bem życia? Co Chrystus ukazuje? Dlaczego On jest chlebem ży­cia? Jakie jest Jego życie?

Jezus powie sam o sobie: „Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca". Pokazuje nam, że pełnić wolę Boga to znajdować ścieżkę życia i On sam taką drogą idzie. Przychodzi, by nam tę prawdę ukazać - życie człowieka nie zależy od tego co posiada, kim jest, czy go ludzie adorują czy go odrzucają, czy go sądzą czy w końcu zabijają. Życie nie zależy od tego, że ja tutaj jestem zabezpieczony i syty. Życie zależy całkowicie od Boga, który jest dawcą życia.

Chrystus przychodzi, aby ukazać nam życie, które nie zależy od tego świata, ale całkowicie od Boga. Mówi: „Ja jestem chlebem życia"! - chlebem żywym - kto do Mnie przychodzi, kto się ode Mnie uczy, kto we Mnie wierzy, kto Mnie spożywa - odkrywa tę samą prawdę.

Chrystus dlatego był gotowy oddać za nas swoje życie, ponie­waż Jego życie pochodziło od Boga, miało swoje źródło w Ojcu. Dlatego właśnie wchodzi w śmierć - „posłuszny aż do śmierci krzyżowej" - bo Ojciec daje mu życie i uwalnia Go od sądzenia, pretensji i przemocy. Oddaje życie za tych, którzy Go krzyżują: On jest chlebem życia.

Pokazuje nam jak żyć na tym świecie, który jest w jakimś sen­sie pustynią dla każdego z nas. Można przejść przez tę pustynię powierzając się Bogu, przyjmując Eucharystię, karmiąc się chle­bem życia, którym jest Chrystus. Mamy pragnąć takiej samej mentalności, takiej samej postawy, jaką On ma.

Człowiek zjednoczony z Bogiem wie, że przechodzi przez pu­stynię, że są próby, że nie zna drogi, że przyjdzie cierpienie, przyj­dzie śmierć. Ale wie także, że moje życie ma tę wielką perspektywę - tam gdzie Chrystus oczekuje na mnie: „Kto do Mnie przychodzi nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie".

Słowo Boże pyta dzisiaj każdego z nas: Na jakiej jesteśmy dro­dze, czego się uczymy w naszym życiu - czy naprawdę wiary i za­ufania do Boga? Czy nie ulegamy tym złudzeniom, że cokolwiek na tym świecie zaspokoi moje serce?

W drugim czytaniu Św. Paweł mówi: „Zaklinam was w Panu, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie z ich próż­nym myśleniem. (...) Nie tak nauczyliście się Chrystusa. (...) Co się tyczy poprzedniego sposobu życia, trzeba porzucić dawnego czło­wieka, który ulega zepsuciu na skutek kłamliwych żądz".

Porzucić starego człowieka" - stary człowiek to ten, kto próbu­je sam dla siebie być bogiem - ten, kto chciałby za wszelką cenę kierować swoim życiem - a kiedy mu nie wychodzi, to załamuje się albo wpada w rozpacz, często traci wtedy wiarę, obraża się na Boga.

Człowiek, który ulega kłamliwym żądzom, często właśnie w rzeczach tego świata pokłada nadzieję - że przyjemności, do­znania, zaszczyty, bogactwo - pogoń za tym wszystkim uczynią mnie szczęśliwym. Oszukany jest wielokrotnie i ciągle dalej tego szuka, bo kieruje się swoimi żądzami i nie zgadza się na żadne ograniczenia i żadne cierpienia - chciałby panować nad wszystkim.

Człowiek cielesny, pełen żądz - mówi św. Paweł - „ulega ze­psuciu na skutek kłamliwych żądz". To może być też nasza posta­wa. Nie możemy ulegać złudzeniom, że ten, kto jest w Kościele, tak nie myśli. Można być w Kościele i też tak myśleć - pragnąć wielu rzeczy z tego świata, albo oskarżając, jeżeli nie Boga wprost, to może całą rzeczywistość, że tego czy tamtego mi brakuje - bo gdybym to miał, to byłbym szczęśliwy...

Bóg mówi: Nie! Bóg sam do życia wystarczy - można żyć na pustyni, można zdać się na tę sytuację, że Bóg mnie prowadzi jak chce. Dopuszczając, że przyjdzie też nieraz godzina próby, bo czy Chrystus nie mówi: „Kto chce pójść za Mną, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje"?

Jaką próbą jest nieraz dla człowieka, gdy przyjdzie choroba, gdy przyjdzie starość - kiedy nagle jest wytrącony z normalnego życia. Przez wiele godzin jest sam i musi zmierzyć się z cierpie­niem, z przemijaniem. To jest też próba, w której mam się uczyć wiary, zaufania do Boga, przylgnięcia do Niego. Chrystus, który będzie dla mnie wtedy pokarmem życia, będzie w tej godzinie bli­sko mnie i będzie prowadził mnie w przekonaniu, że Bóg moje życie zna i On nim kieruje.

Mówi dalej św. Paweł: „Dlatego odnawiajcie się duchem w wa­szym myśleniu. Przyobleczcie człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga w sprawiedliwości i prawdziwej świętości".

Przyobleczcie człowieka nowego" - a nowy człowiek? Najkró­cej mówiąc: to Chrystus. Z Jego mentalnością, z Jego postawą - to jest „nowy człowiek", który całkowicie ufa Ojcu, Jego wolę wypeł­nia i nie boi się żadnych prób, bo sam powie: „Ojciec jest ze Mną".

Przyoblec się w nowego człowieka - chciejmy przeżywać na­sze życie, które Bóg dla każdego z nas zaplanował, właśnie z takim pragnieniem, by codziennie ufać Bogu. Nie bójmy się prób, które muszą być wpisane w nasze nawrócenie, w nasze życie duchowe.

Przez wiarę będziemy doświadczali, że Bóg da nam to wszyst­ko, czego do życia potrzebujemy. Podobnie jak przewidział dla Izraelitów na pustyni chleb, wodę, mięso. Bóg chce byśmy byli ludźmi wiary, ludźmi o tej nowej mentalności, „stworzonymi na Jego obraz w sprawiedliwości i prawdziwej świętości". Amen.

 

 

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Nie samym chlebem żyje człowiek

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Nie samym chlebem żyje człowiek

Słowo, które czytamy dziś jest bardzo mocne. Nie chodzi tylko o to Słowo zapisane w Biblii, przypominające pewną historię z życia Izraela. To Słowo, jak światło, interpretuje wydarzenia z życia każdego z nas, z życia też każdego pokolenia i każdego narodu. Zawiera pouczenie, prawdę cenną dla ludzkiego życia. Może nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak bardzo dotyka naszej egzystencji słowo mówiące „nie samym chlebem żyje człowiek".

Izraelici poszli do Egiptu, gdy w ich ojczyźnie nastał głód. Począt­kowo żyło się im w Egipcie bardzo dobrze, zajęli żyzną krainę, zapomnieli o głodzie, ale zapomnieli też o Bogu. Bardzo szybko ich sytuacja się zmieniła, stali się niewolnikami Egipcjan, którzy przerazili się ich rozwojem, liczebnością ich dzieci. I zaczęli ich uciskać, wykorzystywać, posyłać do najcięższej pracy, a nawet zabijać ich dzieci. I przypomnieli sobie Izraelici o Bogu i zaczęli wołać o wyzwolenie.

Czy to nam nic nie przypomina? Ponieważ człowiek naprawdę ma w sobie pragnienie chleba, tę pokusę zabezpieczenia życia, łatwo może ulec obietnicom, złudzeniu, że człowiek żyje tylko chlebem. Czy nie pamiętamy czasów, gdy wszyscy mieli mieć „po równo", a to znaczyło najczęściej ubóstwo czy nędzę. A dziś, gdy budując nowy świat, niektórzy z polityków mówią, że Bóg nie jest nam potrzebny, tzn. zbudujemy przyszłość bez Boga, pełną obiet­nic dobrobytu, pracy, dotacji, kapitałów. Najczęściej mówiąc o rozwoju, o przyszłości, mówi się tylko o materialnej stronie ży­cia. Ale przecież człowiek żyje nie samym chlebem! Jak bardzo niszczy życie ludzkie to sprowadzenie go tylko do poziomu chleba. Powie św. Jakub „skąd się biorą wojny, skąd kłótnie między wa­mi? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć" (Jk 4, 1). Skąd się biorą wojny między nami, skąd korupcja, niesprawiedliwe zyski, nieproporcjonalne pensje, zdzierstwo właścicieli, morder­stwa, pomnażanie nieuczciwe kapitału. Właśnie z naszych żądz! Ta wizja człowieka sprowadzonego tylko do zjadacza chleba u jed­nych rodzi zachłanność bez granic (czytaliśmy kilka dni temu w prasie w jak wielu supermarketach nie wypłaca się pracownikom pełnych wynagrodzeń), pieniądz zabija sumienie tak bardzo, że biorąc niebotyczną pensję, bo jestem dyrektorem, albo pracowni­kiem telewizji, przestaję widzieć biedę.

A dalej przy takiej wizji społeczeństwa, tylko konsumpcyjnego, nie ma miejsca dla ludzi chorych i starszych, nie ma na ich lecze­nie, nie ma dla nich miejsc pracy. Najlepiej, żeby ich w ogóle nie było. Stąd pomysły o eutanazji, stąd ciągła walka z poczętym ży­ciem o domaganie się prawa do aborcji. To wszystko z wizji świata bez Boga i życia bez Boga. Stąd również żądanie prawa do tego, aby człowiek realizował siebie samego jak chce, tzn. uciekał od cierpienia w każdy sposób, od trudnego małżeństwa, od kolejnego dziecka, od wymagań moralnych. Ta pokusa chleba dotyka nas wszystkich. Możemy nie posiadać i pragnąć, i zazdrościć, i też żyć złudzeniem, że gdybym miał więcej, byłbym szczęśliwszy. Jak często można usłyszeć, że właśnie rzeczy materialne kierują na­szym życiem, np. nie stać nas na drugie dziecko, nie mam pracy, nie mam mieszkania, jestem nieszczęśliwy z tego powodu. Bieda jest oczywiście nieszczęściem. Ale Bóg nam dzisiaj mówi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Życie nasze nie zależy od naszego mienia. Pamiętamy z Ewangelii: „Zgromadziłeś wiele dóbr, mó­wisz, mogę teraz ich używać, ile zechcę - głupcze, tej nocy zażą­dają twej duszy od Ciebie".

Właśnie dlatego Bóg wyprowadza swój naród na pustynię, że­by ratować swój lud. Chce zbadać ich serce, czy naprawdę będą Mu posłuszni. Tam ich uczy każdego dnia, że na pustyni można żyć. Trzeba tylko ufać Bogu, chodzić Jego drogami. Bóg podczas tego przejścia przez pustynię uczył swój lud wiary. Uczył, że nie rzeczy materialne ratują i zabezpieczają ludzkie życie, ale Bóg. Co na to Izraelici? Szemrali przeciwko Bogu. „Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdzie zasiadaliśmy przed garnkami mięsa i chleb jadali do sytości". Lepiej było umrzeć w Egipcie, gdzie było co jeść, niż żyć na tej pustyni z łaski Pana. Zobaczmy, czło­wiek szuka zabezpieczenia, świętego spokoju, małej stabilizacji. I cały czas, często przez rzeczy materialne, chce osiągnąć szczę­ście. Czym innym jest życie na pustyni, czym innym jest życie w drodze. I to jest bardziej bliskie prawdy o naszym życiu. Bo tak naprawdę nic nie możemy zabezpieczyć, nic nie możemy zatrzymać.

Jesteśmy ludem w drodze. Bóg i nas prowadzi wiele razy „na pustynię", prowadzi tam całe pokolenia i narody, żeby nas uczyć wiary i pełnej prawdy o naszym życiu. Człowiek nie żyje tylko samym chlebem, człowiek jest powołany do czegoś więcej, jak również przeznaczony jest do życia wiecznego. Tak mówi o tym św. Paweł „Nie chciałbym bracia, żebyście nie wiedzieli, że nasi ojcowie wszyscy, co prawda, zostawali pod obłokiem, wszyscy przeszli przez morze, wszyscy też spożywali ten sam pokarm du­chowy i pili ten sam duchowy napój. Pili zaś z towarzyszącej im skały, a ta skała to Chrystus. Lecz większości z nich nie upodobał sobie Bóg, polegli bowiem na pustyni. Stało się zaś to wszystko, by mogło posłużyć za przykład dla nas, abyśmy nie pożądali złego, tak jak oni pożądali. Nie bądźcie też bałwochwalcami, jak niektó­rzy z nich, według tego, co jest napisane: zasiadł lud, by jeść i pić, i powstali, aby oddawać się rozkoszom. Nie oddawajmy się też rozpuście, jak to czynili niektórzy z nich... I nie szemrajcie jak niektórzy z nich szemrali, i nie wystawiajcie Pana na próbę, jak wystawiali Go niektórzy z nich i poginęli na pustyni od jadowitych wężów. A wszystko to zapisane zostało ku naszemu pouczeniu" (1 Kor 10, 1-11).

Jak więc mamy żyć? Co ma być naszym pokarmem? Na pusty­ni żyje ten, kto słucha Boga, chodzi Jego drogami, z uległością dziecka pozwala się Bogu prowadzić. Żyje ten, kto przyjmuje wy­darzenia swojego życia, jak Boże prowadzenie i dostrzega te, które są, jak wyprowadzenie na pustynie, gdzie Bóg chce mnie uczyć wiary. Jak napisał ks. Jan Twardowski: „Wiara tam się zaczyna, gdzie rozum się kończy". To może być twoja choroba, czy starość, która każe inaczej spojrzeć na całe swoje życie. To może być ko­lejne dziecko, które Bóg każe ci przyjąć z zaufaniem Jego woli. To może być jakaś trudna sytuacja w rodzinie, w małżeństwie, której nie możesz udźwignąć, brak miłości, niedostatek, kłopoty z dzieć­mi. Wszystko, co przypomina ci tę pustynię. Nie uciekaj od tego, zaufaj Bogu, u Niego szukaj schronienia.

Pamiętacie, jak diabeł mówił do Chrystusa na pustyni: „Zamień kamienie w chleb, dlaczego masz cierpieć głód? Dlaczego masz przeżywać tę trudną historię, to trudne życie, jakie Ojciec dla cie­bie przewidział?" A Chrystus? Odejdź ode mnie szatanie, bo nie samym chlebem żyje człowiek i nie będziesz wystawiał na próbę Pana Boga Twego...

Powie też Chrystus: „Kto chce iść za mną niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje". Powie też: „Pokarmem moim jest pełnić wolę Ojca. Pyta dziś Chrystus tłumy, które Go szukały: „Dlaczego mnie szukacie? Dlatego, że jedliście chleb do sytości?

Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki. Tym pokarmem jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu".

Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Ja jestem chlebem życia, Kto do mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Ja jestem chlebem Życia. „Dlatego, trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek kłam­liwych żądz, a odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przy­oblec człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga" (Ef 4, 23).

I jeszcze inny fragment ze św. Pawła. Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem wspólnego ma sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Belialem, lub wierzącego z niewiernym? Co łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego według tego, co mówi Bóg: „Zamieszkam z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. Przeto wyjdźcie spo­śród nich, i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste, a ja was przyjmę, i będę wam Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący".

 

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Kto przychodzi do Chrystusa ten nie będzie łaknął

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Kto przychodzi do Chrystusa ten nie będzie łaknął

Centralną myślą przeczytanego fragmentu Ewangelii jest zesta­wienie ze sobą dwóch pokarmów: tego ziemskiego, który ginie i tego, który trwa na wieki. Jezus mocno podkreśla, aby w życiu troszczyć się przede wszystkim o chleb z nieba, który daje nam Bóg. W pierwszym odruchu kojarzymy te słowa z darem Eucharystii, która jest Ciałem Chrystusa. Jak mówił Syn Boży, kto je spożywa nie umrze na wieki. Ale dzisiejsze słowa Jezusa możemy odczytać chyba nieco szerzej. Chrystus bowiem mówi: Jam jest chleb życia.

Czyli chlebem jest nie tylko Jego Ciało, ale i Jego słowo, Jego miłość, mądrość, prawda. I aby żyć na wieki, tym wszystkim powin­niśmy się karmić i napełniać. W tej perspektywie wspomniane na początku zestawienie odczytać można jako okazję do postawienia pytań: czy w życiu opieramy się o naszą ludzką mądrość, czy też o tę, która przychodzi z wysoka? Czy polegamy na naszym postrze­ganiu świata, czy spoglądamy na rzeczywistość oczami Zbawiciela? Czy sami określamy, co jest dla nas dobrem i szczęściem, czy ufamy w tej materii słowu Bożemu? Można bowiem, pozostając człowie­kiem bardzo religijnym, podporządkować wiarę swoim ludzkim zamiarom. Tak było w przypadku osób, które Chrystus nakarmił chlebem. Rozpoznały one w Nim wielkiego proroka, ale szukały Go jedynie po to, by dalej jeść do sytości. Musimy więc wszyscy czu­wać i stawiać sobie pytania: czy to ja określam cele, jakie Bóg ma spełnić dla mojej potrzeby, czy wchodzę pokornie na drogę, którą On sam mi wyznacza? Czy chcę Go sprawdzać, kontrolować i rozli­czać, czy ufam Mu całym sercem? To bowiem było i jest odwieczną pokusą człowieka: zapanować na Bogiem. Niech nas karmi, uzdra­wia, strzeże, niech nam rozwiązuje problemy i przy tym niech wszystko wyjaśnia, niczym nie zaskakuje, niech będzie przejrzysty i przewidywalny. Echo tej pokusy przebrzmiewa w pytaniu, jakie usłyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, a które tłum postawił Jezuso­wi, gdy odnalazł Go na drugim brzegu jeziora: Rabbi, kiedy tu przy­byłeś? Żydzi są zdziwieni i zaskoczeni. Od chwili, kiedy Jezus na­karmił tysiące, stał się dla nich kimś niezwykle cennym. Zapewne nie spuszczali Go z oczu, a jednak Zbawiciel opuścił ich w sobie tylko wiadomy sposób. I dla nich teraz to jest najważniejsze: jak On to zrobił, że umknęło to ich kontroli? To są często pytania urażonej ludzkiej pychy stawiane Bogu: jak? dlaczego? po co?

Przez tę chęć dominowania nad Stwórcą wielu ludzi straciło wiarę i odeszło od Kościoła. Zazwyczaj bardzo o coś Boga prosili, o coś u Niego zabiegali, były modlitwy, intencje Mszy Św., ofiaro­wane posty czy pielgrzymki. I nic. Nic się nie stało. Nie zmieniło na lepsze. Smutek i przeciwności nie ustąpiły. Jak łatwo wtedy dojść do wniosku: nic Boga nie obchodzę. Jak łatwo uwierzyć podszeptom szatana, że On w ogóle nie istnieje, a Kościół tylko żeruje na ludz­kim nieszczęściu. Tak może się stać, kiedy będziemy chcieli wtło­czyć ogrom Bożej mądrości w nasze pojmowanie, co dla nas jest dobre, co jest prawdziwym szczęściem. Nie tak dawno usłyszałem na jednym z kazań bardzo ciekawy przykład. Opowiada on o żołnie­rzu, który brał udział w jakiejś współczesnej operacji wojskowej. Przez cały czas trwania służby miał on ze sobą oswojonego, jadowi­tego węża. Hodował go od małego, karmił, głaskał i starał się z nim nie rozstawać. Nawet teraz w wojsku trzymał go w plecaku. Pewne­go dnia żołnierz ten udał się na zwiad. W jakimś momencie, znużo­ny marszem położył się i zasnął. Kiedy obudził się, z przerażeniem stwierdził, że jego wąż wyszedł z plecaka i tuż obok jego twarzy przyjął pozycję gotowości do ataku. Żołnierz zrozumiał, że jeśli choćby drgnie, to zginie ukąszony. Zamarł więc w bezruchu i patrzył się w oczy węża. Cały był przestraszony i wściekły. Tyle czasu się nim opiekował, karmił go, a teraz to zwierzę chce go zabić? Mijała minuta za minutą. Żołnierz myślał: może moi koledzy zauważą że nie wracam i zaczną mnie szukać? Jednak pomoc nie nadchodziła. W pewnym momencie wąż opuścił głowę i wślizgnął się pomiędzy skały. Przerażony żołnierz mógł dopiero wtedy wstać i wrócić do swego obozu. Kiedy tam dotarł, zamarł w przerażeniu: wszyscy jego koledzy zostali wymordowani przez nieprzyjaciela. Nikt nie przeżył. Ocalał tylko on. Ocalał tylko dlatego, że wąż przytrzymał go poza obozem pozorowaniem ataku. Zrozumiał to dopiero wtedy, gdy pa­trzył na pomordowane ciała kolegów. A czy my, nie przeklinamy często rzeczy, które są dla nas w rzeczywistości ocaleniem życia? Może teraz przykuła cię do łóżka choroba, może z braku pieniędzy nie wyjechałeś na wakacje, może nie dostałeś się na wymarzone studia i jesteś teraz pełen wściekłości, buntu, goryczy. Czy jesteś pewien, że twoja ocena jest słuszna? Czy dopuszczasz myśl, że mo­że Bóg w swojej opatrzności ocala ci życie i chroni od tragedii?

Przypomina mi się w tym momencie jeszcze pewien króciutki film. Pewna kobieta jedzie sama samochodem na jakimś ponurym odludziu. Nagle samochód psuje się i staje w miejscu. Kobieta jest bardzo zaniepokojona i próbuje uruchomić pojazd. Niestety silnik odmawia posłuszeństwa. Nagle obok samochodu nie wiadomo skąd pojawia się odrażający mężczyzna. Wygląda na chorego psychicz­nie. Nic nie mówi tylko bełkocze. Macha rękami, chce dostać się do środka samochodu. Kobieta jest przerażona. Bezskutecznie przekrę­ca kluczyk w stacyjce i blokuje drzwi. Nieznajomy wybija szybę i chce kobietę wyciągnąć za nogi z samochodu. Ona krzyczy, trzyma się kurczowo kierownicy, jednak mężczyzna jest silniejszy i wyciąga kobietę, która upada na ziemię. I w tym momencie z ogromną siłą uderza w samochód pociąg. Kobiecie bowiem samochód zepsuł się i zatrzymał na akurat na przejeździe kolejowym. Miejscowy przy­błęda, niemowa chciał jej to pokazać, chciał ją ostrzec, ale nie mógł inaczej jej uratować, jak tylko wyciągając siłą z samochodu. Wielu z nas różnego rodzaju wydarzenia odciągnęły od wymarzonej drogi życia. Kurczowo trzymaliśmy się swoich pragnień, byliśmy przera­żeni, gdy wymarzone plany oddalały się bezpowrotnie. I nie wie­dzieliśmy i może nie wiemy do dziś, że pociąg śmierci i piekła je­chał już wtedy wprost na nas.

Bóg nieustannie przypomina ludziom: miejcie wiarę i szukajcie tego, co w górze, a nie tego, co na ziemi, a wtedy zrozumiecie swoje życie. Ludzie jednak często nie słuchają Boga, chcą być panami swego losu, chcą wszystko po ludzku zrozumieć i ocenić i z tego powodu bywają bardzo nieszczęśliwi. Mają przy tym pretensje do Boga, że świat źle jest urządzony. Spotkałem się między innymi z takim zarzutem: po co Bóg daje nam tak wielkie pragnienia, skoro praktycznie pozostają one ciągle niespełnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie posłużę się porównaniem. Gdyby jakieś nienarodzone dziecko miało już w łonie mamy rozwiniętą inteligencje mogłoby logicznie zapytać: po co Bóg dał mi ręce i nogi? Przecież nie są mi do niczego przydatne. Małe dziecko tego by jeszcze nie wiedziało, że ręce i nogi bardzo przydadzą mu się w nowym życiu, kiedy wyj­dzie już z łona matki. Podobnie jest i z nami. Bóg teraz przygotowu­je nas na wejście w nowe, pełne życie. Chce rozbudzić w nas pra­gnienia wieczności i nieskończoności. Niejednemu człowiekowi, który myśli jedynie po ludzku, to dziś przeszkadza. On chce zredu­kować swoją egzystencję do jedzenia, poczucia bezpieczeństwa, seksu, życia towarzyskiego i tym podobnych. A Stwórca się na to nie godzi. On chce wyciągnąć nas nieskończenie wyżej. Jezus cały czas o tym ludziom przypominał. Także głodem, który zaszczepił w sercu człowieka. Wiesz, po co w tobie dziś takie pragnienie wiel­kości? Byś był zdolny kiedyś przyjąć godność obywatela niebios. Wiesz dlaczego tak szukasz ciągle akceptacji i miłości? Żebyś kie­dyś mógł kontemplować samego Boga. Teraz, na ziemi te dary by­wają uciążliwe i nawet, uważając je za zbyteczne, staramy się je zagłuszyć. Ale one są dane na przyszłość, na nowe życie. Jak niena­rodzonemu niemowlęciu ręce i nogi. Jezus ciągle przypominał, że chce dać ludziom coś przeogromnego. Przypominał także przez to, że kiedy rozmnażał chleb, to zawsze zostawały całe kosze ułomków To dziwne, bo przecież, jako Wszechwiedzący Bóg powinien prze­widzieć, co do okruszka, ile chleba należy rozmnożyć, a jednak zaw­sze zostawał spory naddatek. Dlaczego? Odkryła to Św. Faustyna Kowalska. Zacytuję fragment jej Dzienniczka: „Dziś rano wzięłam się do roboty szydełkiem. Świadomość obecności Bożej pobudziła mnie do tego, że rzekłam do Pana: proszę Cię, daj łaskę nawrócenia tylu duszom, ile dziś ściegów zrobię tym szydełkiem. Wtem usłysza­łam w duszy te słowa: Córko moja, za wielkie są żądania twoje. Jezu, przecież Tobie jest łatwiej dać wiele niż mało. Tak jest, łatwiej mi jest dać duszy wiele niż mało. Córko moja miła, czynię zadość prośbie twojej". To jest tajemnica Boga. Jemu jest łatwiej dawać dużo niż mało. To jest źródło wielu nieporozumień. Ludzie odrzuca­chrześcijaństwo, bo nie spełniło ich nadziei, a stało się tak, bo obiegali w swoim życiu religijnym tylko o ten chleb, tylko o to szczęście, które ginie. Ktoś może jednak zaprotestować i przypo­mnieć, że Jezus jednak dawał ludziom zwykły chleb, wino, uzdra­wiał ich z rozmaitych chorób. Tak, lecz czynił to tylko, by objawić im swoją moc, by obudzić w nich głód życia wiecznego. Kiedy pra­gnienia doczesne zaczynały dominować w sercach ludzkich, Zbawi­ciel odchodził od tłumów. Bardzo ciekawie ujął ten problem poeta Tadeusz Różewicz w wierszu Nieznany list. Jezus zwraca się w nim do Maryi w następujących słowach:

Matko są tak ciemni i prości, że muszę pokazywać cuda robię takie śmieszne i niepotrzebne rzeczy, ale ty rozumiesz i wybaczysz synowi zamieniam wodę w wino wskrzeszam umarłych chodzę po morzu oni są jak dzieci trzeba im ciągle pokazywać coś nowego.

Drodzy Bracia i Siostry. Za nami czas powodzi. Kiedy słuchałem relacji z zalanych terenów, to bardzo często słyszałem słowa powo­dzian: kiedy woda zaczęła nas zalewać, wtedy każdy, cała rodzina, zaczęliśmy wynosić wszystko na górę, meble, telewizor, dywany. To, co udało się wynieść, ocalało. To, co zostało na dole uległo zniszcze­niu. Drodzy bracia i siostry: i tak jest w naszym życiu. Ocaleje to, co wyniesiemy na górę. Jeśli ktoś troszczy się jedynie o ziemski chleb, o pracę, pieniądze, dom, wykształcenie, to łatwo może zalać go smu­tek tego świata. Dla ocalenia najważniejszych w naszym życiu spraw trzeba je nieustannie wynosić ku górze. Przez modlitwę, lekturę Pi­sma Świętego, ożywianie swej wiary. Wtedy naszego życia osobiste­go, rodzinnego szatański kataklizm nie da rady zalać. Jezus wzywa nas, mobilizuje, nie daje zgubnego świętego spokoju, by tym ewan­gelicznym ogniem poruszyć nas ku darom nieskończonym. Podążaj­my za Nim umie pielgrzymką naszego życia. Ku górze.

 

 

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Ludzie szukają Chrystusa

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Ludzie szukają Chrystusa

 

„Nie mam po co żyć". „Wszystko straciłem". "Nie mam gdzie iść". Takie wołanie słyszymy często od ludzi dotkniętych różnymi życiowymi tragediami. To wołanie przypomina scenę biblijną, gdy Izraelici wyszli z Egiptu, przeszli przez Morze Czerwone i zaczęli doświadczać trudów wędrówki na pustyni. Natrafili na gorzkie wody, których nie można było pić. Teraz stanęli wobec próby, wobec głodu. Wielu dotkniętych powodzią podob­nych jest do tych ludzi, którzy znaleźli się na pustyni, a może nawet jeszcze gorzej - bo tam mogli jeszcze stąpać po piachu, a tu jak iść po wodzie?

Nie uważaj tej sytuacji wyjątkowej i bardzo ciężkiej za karę, że to Pan Bóg Cię karze. Bóg nie jest katem i powołuje nas z miłością do nie­ba. Kara i piekło jest skutkiem totalnego odrzucenia Bożej miłości. Jakoś wierzyć się nie chce, żeby ci, którzy miłości doświadczyli, sami chcieli z niej zrezygnować. Trzeba jednak pamiętać, że Bóg ma swoje powody i kieruje się innymi wymiarami, aniżeli kierują się ludzie. Bóg chce, aby człowiek był blisko Niego. A jeżeli Go utracił, to chce aby człowiek za wszelką cenę szukał Boga. Dzieje ludzkości i życie poszczególnych jednostek świadczą, że człowiek ciągle wybierał się na poszukiwanie Boga. To pragnienie duszy ludzkiej, w której zakorzeniony jest bardzo mocno zmysł wiary. Może w takim duchu szukali Jezusa zdenerwowani uczniowie i znaleźli na przeciwległym brzegu jeziora. W takim też duchu szukały tłumy słuchaczy, gdy odchodził nagle, nie mówiąc dokąd... Potem szukali mądrzy nad kartkami ksiąg i pobożni w godzinach modłów. Kiedy indziej nawoływali cierpiący, opętani, bliscy i obcy... Poszukiwanie jest jedną z dróg do Jezusa. Odchodzenie Jezusa sprzed oczu i serca nawet bardzo bliskich jest jakby daniem im okazji wyznania z nim więzi.

Znalezienie jest darem, którego Bóg nie odmawia tym, którzy szukają naprawdę. O tym trzeba pamiętać w prywatnym przeżywaniu wiary. Blis­kość jest darem. Może dopiero teraz w czasie klęski powodzi, człowiek odczuwa dar bliskości drugiego człowieka, który podaje chleb, wodę do picia, koc, który ofiaruje mieszkanie. Jak bardzo jest potrzebna taka bliskość, która staje się darem. I należy jej oczekiwać jak oczekuje się pojawienia słońca na niebie. I o tę bliskość trzeba się modlić. A może Bóg chciał nam przypomnieć, abyśmy jako Polacy byli bliżej siebie w tym nie­szczęściu powodzi. Bo przyzna to każdy oddaliliśmy się od siebie i od Boga. Zapomnieliśmy o tym, że wyszliśmy z tego samego „Gniazda": spod Grodu Piastów, Jagiellonów... I walczyliśmy w imię wspólnego dobra...

Bliskość jest darem. Nie wolno nam nigdy o tym zapomnieć. Brak człowieka - to jest dramat dla tych, którzy zostali zabrani (przez powódź, śmierć). Ale ten ból ma jeszcze inny wymiar.

Nie zabiera nam bliskości Boga, którego szukamy. On pozostaje zaw­sze z człowiekiem przez wiarę, bo sam powiedział: „Jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Jestem! Tylko On tak mógł powiedzieć. Jestem Światłością. Jestem Drogą. Jestem Życiem. Jestem Zmartwychwstaniem. Jestem Chlebem... Na wieki. I przez to samo Jezus Chrystus jest naszą nadzieją na dalsze życie. Tej nadziei nic i nikt nam nie może odebrać. Trzeba wytrwałości i nadziei. Niektórzy odnajdują tę bliskość w bólu, inni w szczęściu, jedni w medytacji, jeszcze inni w pięknie świata, udanej przyjaźni, w słowie bez zmęczenia, w książce, albo w blis­kości ze światem łaski niepoznanej, która zapala się kiedy chce, byle jej nie zaprzeczyć, nie odrzucić, byle szukać. Dopóki szukasz, jesteś z Nim. Tęsknić do Niego, to znaczy już żyć z nim samym.

Poeta Goethe powie, że „szczęściem jest nie wstydzić się swojego życia, chcieć przeżyć swoje życie jeszcze raz, dokładnie tak samo". Ale jakże to trudne.

Pytanie do wierzących i niewierzących: dlaczego jedni muszą się wsty­dzić, że żyli, inni zaś mogą powiedzieć - dobrze żyłem, że żyłem właśnie tak. To pytanie nasuwa nam istnienie uniwersalnych wartości, ponadczasowych, wiecznych. Dlaczego jakiś czyn sprzed dwóch tysięcy lat uchodzi i dziś za hańbiący i będzie za hańbiący uchodził za tysiące lat? Przyznaję, że nie jest to pytanie oryginalne, ani chrześcijańskie. Wywodzi się z kręgu kultury antycznej Greków. Możemy odnaleźć je w klasycznych tragediach greckich. Wypowiedział to Sofokles w znanej tragedii „Antygona", kiedy w usta Kreona włożył słowa:
 
„O biada, win mi nie ujmie nikt inny
 Nie ujmie męki ni kaźni
 O, ja nieszczęsny, ja twej śmierci winny
 Wiedźcie mnie o słudzy, wiedźcie mnie co raźniej..."

To jest prawda o życiu człowieka. Dorasta się do niej latami, z bie­giem doświadczeń, kiedy można spojrzeć na swoje życie z perspektywy czasu. Życie, w którym nie byłoby nienawiści, by było to życie „w stronę światła". Równocześnie można by powiedzieć, że życie szczęśliwe to takie, które nie jest nigdy przegrane: - dla tej chwili warto żyć.

Tak mi często stoi przed oczyma obraz meksykańskiego malarza Siqueirosa, (który swego czasu można było oglądać w Zachęcie w Warsza­wie). Obraz przedstawia bardzo silnego, muskularnego człowieka. Ten silny mężczyzna ma bardzo niewyraźną, zamazaną twarz i rozpaczliwie puste dłonie. Te puste dłonie zdają się żebrać o litość i pomoc. Są sym­bolem problemów, ludzkiej egzystencji na ziemi. Chociaż człowiek potrafi dzisiaj wiele, to jednak ciągle przeżywa swoją nicość, małość wobec sił przyrody i ciągle spogląda na swoje puste ręce. To doprowadza go do refleksji, że zamiast wolności - otacza go niewola, zamiast pokoju - bunt, zamiast szczęścia - tragedia, zamiast nieba - piekło na ziemi. To wszystko wprowadza człowieka w stan zwątpienia.

Puste ręce, ale zostaje mi jeszcze twarz. Zostaje mi jeszcze moja godność. I właśnie w te ręce Chrystus z dzisiejszej Ewangelii wkłada mi chleb, jako pokarm na życie. Daje mi ten znak Boży, abym nie zwątpił, jak ci ludzie na pustyni. Bo on nie opuszcza człowieka w jego ziemskiej wędrówce. Staje na drogach ludzkiego życia jako pokarm i siła strudzo­nych i dotkniętych klęską. Trzeba dostrzec obecność Boga - trzeba mówi św. Paweł - stać się „nowym człowiekiem".

Aby człowiek żył, potrzebny jest pokarm dla duszy i ciała.

Chleb tej ziemi często przesycony jest krwią i łzami, a wtedy nie daje siły ani radości. Czasem jest wymówiony, a wtedy jest gorzki. Czasem zdo­byty jest krzywdą, a wtedy dławi. Czasem jest łupem chciwości i niena­wiści, a wtedy nie nasyca człowieka, ale powoduje jeszcze większy głód. Czasem jest zapłatą za grzech, a wtedy zatruwa serce niepokojem i zgry­zotą. Czasem człowieka wolnego zamienia w niewolnika, gdy dla kawałka chleba wyrzeka się swoich zasad i godności. Nawet ten chleb, który jest owocem sprawiedliwości i uczciwej pracy, nie jest w stanie zaspokoić człowieka bez reszty.

Dusza potrzebuje pokarmu, aby mogła wytrwać w wędrówce do życia wiecznego. „Człowiek potrzebuje Eucharystii, powie Ojciec święty, aby mógł żyć na wieki tym Życiem, które jest z Boga samego". Nikt nie po­trafił powiedzieć, ile od ponad dwudziestu wieków sprawił dobrego i od jakiego uchronił złego ten „biały opłatek", w którym pulsuje wiekuiste Życie, a dzięki któremu ludzkość posiada w najcięższych nawet chwilach spokój wewnętrzny i niezniszczalną nadzieję.

Rozpoczął się miesiąc sierpień. To jest nasz czas polskich tajemnic. Każdy naród ma swoją historię i swoje pamiątki, ważne dni, pomniki, bu­dowle. Jako Polacy, naród wierzący, mamy Jasną Górę z Czarną Madon­ną, do której pielgrzymujemy. Tysiące ludzi młodych chce jeszcze raz popatrzeć na twarz Czarnej Madonny. Twarz z bliznami po ranach, jak polska ziemia. Ale nie zakrywa ich, tych ran się nie wstydzi. Zobacz ile w tej twarzy królewskiej zadumy. A to Polska właśnie.

W sierpniu nieustannie każdego roku przychodzi jakiś anioł, trąca nas w bok i mówi: jak do Eliasza: „Wstawaj, bracie, jedz! Długa droga przed Tobą". Kościół nieustannie powtarza te słowa: „Bierzcie i jedzcie. Kto ten Chleb pożywa, będzie miał życie wieczne".

W sierpniu w miesiącu wielkich świąt maryjnych i Cudu nad Wisłą razem z konfederatami i Powstańcami Warszawy wyznamy:
 
„Bóg naszych ojców i dzisiaj jest z nami,
 więc nie dopuści upaść, żadnej klęsce.
 Wszak póki On był z naszymi ojcami -
 Byli zwycięzcę".

Niech matka Boża AK z biało-czerwona opaską, ta w żałobie z Pal­mir i Powązek i z wielu miejsc kaźni - będzie z nami! Oto nasza modlitwa o trzeźwość Narodu, za ten kraj zalany potopem, co się w bólu odradza, za ludzi smutnych i zmęczonych. Znajdujemy moc do trzeźwości w Eucha­rystii. Posileni tym Chlebem, którego nic nie zastąpi, idźmy rozdawać miłość Chrystusa innym. Bo ten kto do Niego przychodzi, „nie będzie łaknął" i kto w Niego wierzy „nigdy pragnąć nie będzie". Amen!



sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) - Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj

Kochani moi. Już pierwsza niedziela sierpnia. Minęła połowa wakacji. Żniwa w pełni. Gorąco. Maszyny się pocą i pomagają ludziom, ale szkoda, że dziś prawdziwych żniwiarzy już nie ma. A jednak żal mi tamtych żniw. Ciężkie były, ale takie prawdziwe, ludzkie, żniwne.

U Franciszków wstawali bardzo rano. Zwierzęta słyszały pierwsze kroki gospodarza. Przypominały się więc — każdy swoją mową. Dym z komina leciał wysoko w górę. Będzie pogoda. Słychać było, że sąsiedzi klepią kosy. Franciszkowa zawiązała w serwetę śniadanie. Spieszmy się, ojciec, bo po­tem będzie upał. Przy krzyżu wioskowym Franciszek zdjął kapelusz. Franciszkowa skłoniła się i szeptała modlitwę, bo ręce miała zajęte. Szli miedzą zbożami. Przepiórki wołały: pójdźcie żąć, pójdźcie żąć... Kuropatwy zwin­nie uciekały redlinami po śladach matki. Zające niezadowolone odwracały się tyłem, że ktoś tak rano śmie ich niepokoić. Zgrabne sarny w gromadce spokojne przeżuwały czterolistną koniczynę. Wschodziło słońce. Franci­szek z fasonem, jak przystało na dobrego kosiarza, ostrzył kosę. Potem zdjął słomiany kapelusz, ukląkł na polu zwrócony w stronę kościoła, gdzie mieszka Pan Bóg, i półgłosem mówił starą modlitwę, której dziadek Błażej go nauczył:

Boże z Twoich rąk żyjemy,

choć naszemi pracujemy.

My Ci damy trud i poty,

Ty nam daj urodzaj złoty.

Wstał ucałował kłosy, przeżegnał się, włożył kapelusz, westchnął głęboko i rzekł: w imię Boże zaczynajmy! Franciszkowa przeżegnała się sierpem. Skowronki śpiewały: Kiedy ranne wstają zorze... Zadźwięczała kosa. Zżę­te zboże kładło się pokornie w ładny pokos. — A dyć nie spiesz się tak, oj­ciec, bo człowiek jeszcze nie przywykł i krzyż boli — prosiła Franciszkowa. — Toć nie musisz wiązać, bo jeszcze rosa. Jak obeschnie, to przed śniada­niem zwiążemy — zdecydował Franciszek. — Zobacz, matka, jaki kawał za nami, a snopek przy snopku. Obrodziło w tym roku, żeby tylko dobrze sypało. Odpocznijmy trochę, bo i na śniadanie czas. A w polu śniadanie jest smaczniejsze i ser bielszy, i miód słodszy, i chleb więcej pachnie.

Słońce coraz wyżej, coraz mniejsze, coraz jaśniejsze, coraz gorętsze. Słoma stała się ostra i oset złośliwszy, rżysko bardziej kłuje, pot kapie z czoła, w oczy szczypie. Gorąco! Franciszek zdjął kapelusz, otarł pot z czo­ła, wyprostował się i spojrzał w stronę domu. — Zobacz, matka, ktoś do nas idzie. — Szczęść Boże, stryjku! — Bóg zapłać ci, moje dziecko. Wody zimnej wam przyniosłam, bo pewnie gorąco. Wanda to dobre dziecko. Antoś, choć w Warszawie, ale dobrze dzieci wychował. I grzeczna i czło­wieka na wsi uszanuje. — Wandziu, usiądź tu w gniazdku. Mamy tu dla cie­bie chleb, miód i mleko rańsze. Zobacz, jak smakuje w polu. —Mój stryjek zawsze taki dobry — dziękuję! Wanda zbierała bratki dla Matki Boskiej na ołtarzyk w domu. Franciszkowie zestawili snopy w kopki. Już autobus war­szawski przejechał. Zaraz będą w kościele dzwonić na Anioł Pański. — Wróć, matka, z dziećmi drogą. Ja zobaczę pszenicę, bo tę na komunikanty trzeba skosić za pogody. Kartofle tak ładnie zakwitły. Ładniejsze niż sąsiadowe. W południe Franciszek szedł do pszczół. Dzisiaj nie brał miodu. Po­łożył się przy ulu i zasnął. — Stryjku i ciebie nie pogryzą? — Nie dziecko, to są moje pszczoły, one mnie znają. A wieczorem na klepisku w stodole, klęczał Franciszek i ręce miał ku niebu wzniesione. Mówił pewnie: Ojcze nasz... Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. Mój Boże, skąd oni mają tyle siły? Żebym ja miał taką wiarę.

Przed tygodniem wróciłem z dzieciakami ze Studziennej. Dobrze nam było u gościnnej Matki Bożej. Kochana jest Ona, ale tak zajęta Panem Je­zusem, że ani razu na nas nie spojrzała. Nasza w Łowiczu jest ładniejsza, bo gdzieby nie stanąć, to zawsze patrzy na człowieka. Studziańskiej Pani — śpiewaliśmy codziennie:

Bądź Matką Zielną, Jagodną, Siewną, tu nad Pilicą, Matką Zagrzewną. Dzieciaki mówiły: proszą księdza, jacy tu są dobrzy ludzie. Chleb nam świeży przynieśli i ser, i wiśnie. Tu jeszcze pachnie las. Tu gryka pachnie miodem. Tu naprawdę zboże pachnie świeżym chlebem. Tak, moje dzie­ciaki. Więc msza św. będzie dziś za Porębą, między zbożami. Dzieciaki, ka­zania dziś nie będzie, ale powiedzcie mi, czy wyście kiedy widzieli cud? Nie. To zobaczcie. Pan Bóg chleb rozmnożył. Idźcie więc daleko miedzą, między polami. Znajdź sobie miejsce i uklęknij na polu i weź czule kłosy w ręce i ucałuj je, i zaśpiewaj w sercu: Panie dobry jak chleb... Nad Pilicą przyszły na naszą mszę kobiety z Kozłowca. Dzieciaki moje! My tu wałkonimy się nad Pilicą, a one pracowały przy żniwach. Zobaczcie, jakie mają twarde, spalone słońcem, upracowane ręce. Więc na znak pokoju ucałujcie ich ręce, bo one nas żywią. Pani Kwaśniakowa płakała.

Boję się, że po tym kazaniu bibliści mnie zakrzyczą — nie biblijne, dog­matycy — nie dogmatyczne, homileci — to nie homilia, tylko esej. A j a gdy mszę odprawiam i chleb kładę na ołtarzu, mówię Bogu: dzięki Twej hojno­ści otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi i pracy rąk ludzkich... Chleb kojarzy mi się wciąż z ziarnem, z siewem, ze żniwami, z pieczeniem chleba, ze świeżym podpłomykiem, który niosłem do chrzestnej, bo chlebem trzeba się po­dzielić, z krzyżem na bochenku, z ucałowaniem okruszyny, która upadła na ziemię. Dzisiaj chleb kojarzy się z traktorem — bizonem, piekarnią — gi­gantem, z produkcją, z budą na samochodzie, gdzie pisze: pieczywo, z wy­wieszką: chleb wczorajszy, z siatką na zakupy i, o zgrozo, ze śmietnikiem, gdzie leży stary chleb. Bogaci jesteście chrześcijanie. Tak szybko zapom­nieliście, co to głód i chleb na kartki. Brzydko jecie chleb, depczecie okru­szyny. Nie spostrzegacie, że łan dojrzewa, pachnie świeżym chlebem. Nie spostrzegacie cudu rozmnożenia chleba. Nie mówicie do Boga — Panie, daj nam Tego chleba. Nie prosicie Ojca w niebie: chleba naszego powszed­niego daj nam dzisiaj... Dlatego straciliście tęsknotę za Chlebem, którym jest Chrystus.

W kopule kaplicy Najświętszego Sakramentu w Kolegiacie Łowickiej Adam Swach namalował ostatnią wieczerzę, ale Judasz nie ma twarzy. Państwo Wolscy wytłumaczyli mi: bo Judasz nie przyjął komunii św. To jest prawdą. Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie przyjdziesz na łamanie chleba, jeśli nie przyjmiesz Chrystusa, jesteś bez twarzy. Dziś Chrystus nam powie­dział: Ja jestem chlebem życia. Kto spożywa ciało moje, będzie żył na wieki (J 6,51).

W tej mszy św. też Chrystus powie: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem ciało moje. Twarda jest ta mowa. Jak Ty możesz dać nam do jedzenia swoje ciało? Ilu z was odejdzie zgłodniałych do domu. I nie dacie rady dojść do nieba. Wolicie ciastko z chemią. Może i wy chcecie odejść? Panie, a do kogo my pójdziemy? Myśmy uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Żywego. Ty masz słowo życia. Ty nas nigdy nie okłamałeś. Pa­nie, dobry jak chleb! Panie, daj nam tego Chleba! Ojcze nasz w niebie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. Amen.





sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) – Argument chleba

sierpnia 03, 2024

18. Niedziela Zwykła (B) – Argument chleba

Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego że jedliście chleb do sytości” (J 6, 26).

Drodzy w Chrystusie! Odczytane dziś teksty Pisma św. uświadamiają nam coś, co można by nazwać argumentem chleba. Tak było na pustyni. Naród wybrany, uciemiężony niewolą egipską, ma wreszcie możność stać się narodem wolnym. Udało się Mojżeszowi wyprowadzić go na drogę do Ziemi Obiecanej; z cudzego domu do własnego, z niewoli ku wolności, spod przemocy – do samostanowienia o sobie.

W drodze pojawia się jednak prozaiczny kłopot z wyżywieniem; zaczyna brakować chleba. Brak ten przedłuża się i oto widzimy, jak pryska sen o wolności, widzimy, jak rezygnuje się z marzenia o wolności. Owszem, wspomnieniem pełnym sympatii wraca się do Egiptu, gdzie żyć trzeba było pod jarzmem, ale przy pełnej misce.

Tak było w Kafarnaum. Tłumy ludzi doświadczyły niezwykłej mocy Chrystusa, uczestniczyły w przedziwnym zjawisku rozmnożenia chleba. Chrystus, jak zawsze, tak i tym razem mówił o wielkich sprawach królestwa Bożego, mówił o swoim posłannictwie, ukazywał ludziom porywającą perspektywę zbawienia i by uwiarygodnić to swoje przepowiadanie, kończy je wspaniałym akcentem cudownego rozmnożenia chleba. Tymczasem słuchacze nie myślą o tym, czego dowodem miał być ów cud, ale myślą o konkretnym chlebie. Na chlebie się zatrzymują, chleb ich pochłania, owszem, chleb przesłania im prawie wszystkie inne przez Chrystusa prezentowane wartości. Posmutniał Chrystus i z wyrzutem stwierdził: „Szukacie mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale że jedliście chleb do sytości” (J 6, 26).

Argument chleba. Argument ten w naszej historii także miewał miejsce i to jakże często. Raz po raz źli Polacy sprzedawali Polskę, a argumentem usypiającym sumienie był chleb, który w postaci ciężkiego i błyszczącego złota sypali im w kieszenie bankierzy obcych mocarstw. Mieliśmy i mamy w słusznej pogardzie postawy tych, którzy za lepszy kęs chleba, zresztą pod różnymi postaciami, sprzedawali sumienie, sprzedawali odpowiedzialność za ten kraj, sprzedawali współrodaków.

Nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4). Jakże mocno przemawia do nas ta odpowiedź Chrystusa, dana szatanowi. Oprócz chleba potrzeba człowiekowi tylu innych wartości; owszem, tak bardzo potrzeba, że czasem dla ratowania tych wartości człowiek jest w stanie podjąć – śmierć, nawet śmierć głodową, jak tego przykład dał nam nasz rodak, Św. Maksymilian Maria Kolbe.

Niestety, dramat polega na tym, że dla wielu ludzi, tak biednych jak i bogatych, argumentem najważniejszym i bodaj jedynym w życiu staje się argument chleba. Jakże często ludzie syci chlebem, obfitujący w dobra materialne, przestają być wrażliwi na inne wartości. Cieszy ich pieniądz, cieszy ich pomnażanie go, cieszy ich korzystanie z pieniądza, a na dalszy plan schodzi potrzeba prawdy w życiu codziennym czy potrzeba sprawiedliwości w stosunkach międzyludzkich. Szczególnej wymowy nabiera ten argument chleba wśród ludzi głodnych. W sytuacji drastycznych braków materialnych, narażeni są ludzie na przyjmowanie jakiejkolwiek prawdy, byleby tylko z tej prawdy był chleb. Ten ma rację, kto da jeść. Tak w jednym, jak i w drugim przypadku zapomina się o chlebie prawdy, która jest pokarmem dla ducha równie, a nawet bardziej potrzebnym niż pokarm dla ciała. Zapomina się o życiu takim, by można było godnie karmić się chlebem Eucharystii, a ten przecież jest pokarmem na życie wieczne.

Chrystus znał ludzką słabość do pieniądza, znał siłę argumentu chleba i dlatego tak mocno akcentował coś zupełnie przeciwnego, a mianowicie potrzebę ubóstwa. „Błogosławieni ubodzy w duchu” (Mt 5, 3). Dużo mówił o ubóstwie, ale też zostawił porywający przykład własnego życia w ubóstwie, by tym ubóstwem wołać, że choć chleb jest bardzo ważny, to przecież nie jest czymś najważniejszym.

Z biegiem lat wykształciła się w Kościele Chrystusowym forma życia polegająca m. in. na życiu w ubóstwie. Ludzie, wybierający dobrowolnie ubóstwo, mają przedłużać .w czasie to wołanie Chrystusa i jak echo powtarzać za Nim: „Nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4).

W dniu 1 sierpnia Kościół wspomina wielkiego doktora Kościoła – św. Alfonsa Marię Liguori, założyciela zgromadzenia zakonnego redemptorystów. W zgromadzeniu tym wszystkich kontynentach świata młodzi ludzie, którzy spotkali Chrystusa, zachwycili się Nim, którzy zawierzyli Mu, podejmują życie w ubóstwie, by tą postawą wołać, że „nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4).

Ponad 200 lat temu uczeń św. Alfonsa, późniejszy św. Klemens, przybył do Warszawy i podjął pracę przy małym kościółku św. Benona na Starówce. Kto choć pobieżnie zna dzieje Warszawy z tamtych lat, ten wie, czym była jego nieustanna misja, prowadzona przy tym kościele. Opiekował się setkami sierot, dając im chleb i ucząc zawodu, ale przede wszystkim karmił tysiące ludzi prawdą Bożą z ambony i chlebem Pańskim z ołtarza. Wdzięczna Warszawa do dziś oddaje mu cześć.

Wielki Polak i zakonnik, dziś kandydat na ołtarze, sługa Boży ojciec Bernard Łubieński, na nowo sprowadza do Polski redemptorystów, uprzednio wypędzonych z Warszawy przez Napoleona. I oto, od 100 lat, redemptoryści polscy przebiegają ten kraj wzdłuż i wszerz, głosząc na misjach i rekolekcjach dobrą nowinę o zbawieniu; wzywają skutecznie do pokuty, jednają ludzi z Bogiem i ze sobą, pomni nauki, „Że nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4).

I wreszcie w dniu 1 sierpnia, Polska wspominała tych, którzy w Warszawie zginęli od kul i od bomb, ale też umierali z głodu i pragnienia, bo ponad chleb, owszem, ponad życie własne, droższa im była ta, co nie zginęła.

Drodzy w Chrystusie. Musimy dziś postawić sobie pytanie: czy godni jesteśmy stąpać po brukach Warszawy, w które wsiąkała ta bezbronna, ale do końca wolna i nieujarzmiona krew?

Podsumowując, wsłuchajmy się w dzisiejszą, tak bolesną skargę Chrystusa na tych wszystkich, którym chleb przesłonił prawdę, przesłonił Chrystusa, przesłonił Boga. Przypatrzmy się postawie tych, których dziś z taką czcią wspominamy i zatęsknijmy, całą tęsknotą naszych serc, za tym wszystkim, co oprócz chleba jest nam wszystkim potrzebne, byśmy żyć mogli, jako wolni i jako pełni, bo odkupieni ludzie. Amen.




lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"

lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"

Ukochani Bracia i Siostry! Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16). Chleb z pierwocin, świeże zboże w worku (2 Krl 4, 42). Już pola biele­ją, zbliża się czas żniw... Dojrzewa owoc pracy rąk ludzkich. Ileż trudu włożył rolnik w to, aby ludzie mogli spożywać chleb! Ileż rąk działało pracowicie, aby inni mogli nasycić się. Oto dojrze­wa owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, aby nie było wśród nas głodnych.
 
Każdego roku stajemy w zadumie przed tajemnicą życia, wzro­stu, dojrzewania, owocowania, Potrzebny jest trud człowieka, jego praca w pocie czoła. Potrzebne są jego zmagania z przyrodą, wy­siłek umysłów i mięśni tylu ludzi. Człowiek sieje, człowiek pie­lęgnuje, człowiek zapuszcza sierp i gromadzi do spichlerzy, ale wzrost daje Bóg; ale dawcą życia jest tylko On jeden. Dlatego chleb z pierwocin, dlatego świeże zboże w worku – niosą ludzie jako ofiarę dla Pana, Wyznają w ten sposób, że dzięki Bożej hoj­ności otrzymali chleb. W rękach Stwórcy mnoży się chleb, aby nasycić wszystkich. Bogactwo przyrody jest darem Boga, ale aby dokonał się ten wielki cud pomnożenia życiodajnego ziarna, musi być człowiek i jego praca w pocie czoła. Chleb mnoży się w rękach Bożych, ale potrzebny jest człowiek, który poda Panu pierwociny swej pracy, który da Stwórcy swój twórczy wysi­łek.
 
Tej prawdy uczymy się dziś na nowo, gdy patrzymy na pola, które już bieleją na żniwa, gdy słuchamy, jak Pan wziął z ręki człowieka jęczmienny chleb i nakarmił nim tysiące. Lekcja to bar­dzo potrzebna, tak łatwo bowiem zapomnieć, że dawcą życia jest Bóg. Tak łatwo ulec złudzeniu, że życie nasze tworzymy sami. Tak łatwo odwrócić się od Stwórcy i uważać się za jedynego władcę świata! A jak może wyglądać świat, który człowiek chce urzą­dzić po swojemu, na miarę swych ambicji i pożądań, mówią nam najczarniejsze prognozy tych, którzy badają mechanizmy rządzące życiem społecznym. Jak może wyglądać jutro ludzkości, która chce żyć niezależnie od praw moralnych, nadanych jej przez Pana ży­cia? Lękiem napawają takie rozważania. Dlatego jeszcze raz, z po­korą, popatrzmy na zboże, które w pełnym kłosie niesie ziarno.
 
Wyznajemy z głęboką wiarą, że jest to owoc pracy rąk ludzkich i dar Boży.
 
Jak tą prawdą żyć na co dzień? Pomyślmy teraz wspólnie. W ręce każdego z nas Bóg złożył swe twórcze moce. Daje nam czas: dzień po dniu... Ten czas mamy przeżywać owocnie, to znaczy z Nim! On nadaje wartość nie przemijającą naszemu codziennemu trudowi. Praca i cierpienie stają się owocne, dlatego że jest w nich On – Dawca życia. Nieść Panu pierwociny swej pracy, ofia­rować Stwórcy owoc swego trudu, złożyć przed Nim swe cierpie­nie – to nie tylko gest czy obrzęd. Jak ten chłopiec, o którym wspomina Ewangelista, stajemy przed Panem, aby odrobinie na­szego trudu nadał wartość. Bo człowiek sieje, człowiek pielęgnu­je, człowiek zapuszcza sierp, ale dawcą życia jest tylko On, je­dyny Pan życia.
 
Niedziela stała się dla nas przede wszystkim dniem odpoczyn­ku. Mnożą się programy rekreacyjne, tworzy się ośrodki czynnego wypoczynku; powstają naukowe dzieła na temat: jak ma upływać czas wolny od codziennej pracy. Mieszkańcy miast na miarę swych możliwości uciekają na ,,łono natury”. Cały swój majątek niektó­rzy przeznaczają na budowanie domków na działce, aby w tygodniu, przez chwilę odetchnąć „powietrzem”. Są to bardzo war­tościowe inicjatywy, bo człowiek musi oderwać się od swojej codziennej pracy. Nie wolno jednak zapomnieć, że „dzień święty trzeba święcić”. Niedziela – to pierwszy dzień tygodnia, niesie­my Panu pierwociny naszego codziennego trudu. Niedzielna ofia­ra to bardzo ważny znak. Każdy z nas staje dziś jak ten bezimien­ny chłopiec, aby podać Panu chleb jęczmienny, owoc naszego codziennego trudu, cierpienia, pracy. Na naszych oczach dokonuje się cud przemiany. Ofiara człowieka staje się ofiarą Chrystusa. Kropla ludzkiego potu staje się jedno z Krwią, która daje życie światu! Pamiętaj, abyś dzień święty święcił (Wj 20, 8). Dzień święty – to nie tylko chwila wytchnienia, to przede wszystkim wyznanie wiary w Stwórcę, to przyniesienie Panu pierwociny naszych trudów, aby w Jego rękach nabrały one wartości, aby wzbo­gaciły nas, aby karmiły naszych bliźnich.
 
Święty Paweł Apostoł pisze do Efezjan upominając ich, aby postępowali w sposób godny powołania, jakim zostali wezwani. Jest to przecież upomnienie skierowane do nas. To my mamy żyć nadzieją, jaką daje nasze powołanie. „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 6). Nasze powołanie – to przede wszyst­kim wiara w twórczą obecność Boga w naszym życiu. Żaden trud człowieka, żadna kropla potu, żadne cierpienie i ból nie zaginą, nie przeminą bez echa; bo ponad wszystkimi, przez wszystkich, we wszystkich jest i działa jeden Bóg i Ojciec wszystkich nas (Ef 4, 6). Naszym powołaniem jest zobaczyć siebie w roli tego chłopca, który Panu przynosi jęczmienne chleby, trochę niepew­ny, bo „cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 9). Tylko Pan może sprawić, że trud ludzi dobrej woli przyniesie owoce jedności ducha i pokoju. Te bowiem owoce ludzkiego wysiłku są darem samego Boga. Słowo Boże musi dziś dotrzeć do ludzi samotnych, do ludzi cierpiących, do tych wszystkich, którzy sądzą, że ich codzienny trud, praca w pocie czoła, cierpienia podejmowane dla sprawied­liwości są jałowe i przemijają bezpowrotnie, nie przynosząc spodziewanych owoców.
 
Jezus wszedł na wzgórze, podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, a zbliżało się święto Paschy (J 6, 3); święto wyjścia z „domu niewoli”. To jest właśnie nasza nie­dziela, naszą paschalną ofiarą jest sam Chrystus. On nas wy­zwala, On sprawia, że nie jesteśmy jak niewolnicy przykuci do mijającego czasu. Nasze czyny mają wartość Bożą, nie przemijającą; one idą za nami.
 
Drogi Bracie, droga Siostro – stajesz teraz przed Chrystusem. To o tobie powiedziano: „Jest tu jeden chłopiec, ma pięć jęczmiennych chlebów” (J 6, 9). To są pierwociny twoich ludzkich zmagań z codziennością. Dziś Chry­stus jest ofiarowany jako nasza Pascha, Jego ofiara ogarnia to, coś tu do ołtarza przyniósł. Jest to nadzieja naszego powołania. Jego umęczone dłonie biorą od ciebie twoje dary ofiarne, aby stały się sakramentem miłości i pojednania między ludźmi; aby powróciły do ciebie jako łaska Bożego pokoju. Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16).


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger