lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"

17. Niedziela Zwykła (B) – "Otwierasz rękę, karmisz nas do syta"

Ukochani Bracia i Siostry! Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16). Chleb z pierwocin, świeże zboże w worku (2 Krl 4, 42). Już pola biele­ją, zbliża się czas żniw... Dojrzewa owoc pracy rąk ludzkich. Ileż trudu włożył rolnik w to, aby ludzie mogli spożywać chleb! Ileż rąk działało pracowicie, aby inni mogli nasycić się. Oto dojrze­wa owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, aby nie było wśród nas głodnych.
 
Każdego roku stajemy w zadumie przed tajemnicą życia, wzro­stu, dojrzewania, owocowania, Potrzebny jest trud człowieka, jego praca w pocie czoła. Potrzebne są jego zmagania z przyrodą, wy­siłek umysłów i mięśni tylu ludzi. Człowiek sieje, człowiek pie­lęgnuje, człowiek zapuszcza sierp i gromadzi do spichlerzy, ale wzrost daje Bóg; ale dawcą życia jest tylko On jeden. Dlatego chleb z pierwocin, dlatego świeże zboże w worku – niosą ludzie jako ofiarę dla Pana, Wyznają w ten sposób, że dzięki Bożej hoj­ności otrzymali chleb. W rękach Stwórcy mnoży się chleb, aby nasycić wszystkich. Bogactwo przyrody jest darem Boga, ale aby dokonał się ten wielki cud pomnożenia życiodajnego ziarna, musi być człowiek i jego praca w pocie czoła. Chleb mnoży się w rękach Bożych, ale potrzebny jest człowiek, który poda Panu pierwociny swej pracy, który da Stwórcy swój twórczy wysi­łek.
 
Tej prawdy uczymy się dziś na nowo, gdy patrzymy na pola, które już bieleją na żniwa, gdy słuchamy, jak Pan wziął z ręki człowieka jęczmienny chleb i nakarmił nim tysiące. Lekcja to bar­dzo potrzebna, tak łatwo bowiem zapomnieć, że dawcą życia jest Bóg. Tak łatwo ulec złudzeniu, że życie nasze tworzymy sami. Tak łatwo odwrócić się od Stwórcy i uważać się za jedynego władcę świata! A jak może wyglądać świat, który człowiek chce urzą­dzić po swojemu, na miarę swych ambicji i pożądań, mówią nam najczarniejsze prognozy tych, którzy badają mechanizmy rządzące życiem społecznym. Jak może wyglądać jutro ludzkości, która chce żyć niezależnie od praw moralnych, nadanych jej przez Pana ży­cia? Lękiem napawają takie rozważania. Dlatego jeszcze raz, z po­korą, popatrzmy na zboże, które w pełnym kłosie niesie ziarno.
 
Wyznajemy z głęboką wiarą, że jest to owoc pracy rąk ludzkich i dar Boży.
 
Jak tą prawdą żyć na co dzień? Pomyślmy teraz wspólnie. W ręce każdego z nas Bóg złożył swe twórcze moce. Daje nam czas: dzień po dniu... Ten czas mamy przeżywać owocnie, to znaczy z Nim! On nadaje wartość nie przemijającą naszemu codziennemu trudowi. Praca i cierpienie stają się owocne, dlatego że jest w nich On – Dawca życia. Nieść Panu pierwociny swej pracy, ofia­rować Stwórcy owoc swego trudu, złożyć przed Nim swe cierpie­nie – to nie tylko gest czy obrzęd. Jak ten chłopiec, o którym wspomina Ewangelista, stajemy przed Panem, aby odrobinie na­szego trudu nadał wartość. Bo człowiek sieje, człowiek pielęgnu­je, człowiek zapuszcza sierp, ale dawcą życia jest tylko On, je­dyny Pan życia.
 
Niedziela stała się dla nas przede wszystkim dniem odpoczyn­ku. Mnożą się programy rekreacyjne, tworzy się ośrodki czynnego wypoczynku; powstają naukowe dzieła na temat: jak ma upływać czas wolny od codziennej pracy. Mieszkańcy miast na miarę swych możliwości uciekają na ,,łono natury”. Cały swój majątek niektó­rzy przeznaczają na budowanie domków na działce, aby w tygodniu, przez chwilę odetchnąć „powietrzem”. Są to bardzo war­tościowe inicjatywy, bo człowiek musi oderwać się od swojej codziennej pracy. Nie wolno jednak zapomnieć, że „dzień święty trzeba święcić”. Niedziela – to pierwszy dzień tygodnia, niesie­my Panu pierwociny naszego codziennego trudu. Niedzielna ofia­ra to bardzo ważny znak. Każdy z nas staje dziś jak ten bezimien­ny chłopiec, aby podać Panu chleb jęczmienny, owoc naszego codziennego trudu, cierpienia, pracy. Na naszych oczach dokonuje się cud przemiany. Ofiara człowieka staje się ofiarą Chrystusa. Kropla ludzkiego potu staje się jedno z Krwią, która daje życie światu! Pamiętaj, abyś dzień święty święcił (Wj 20, 8). Dzień święty – to nie tylko chwila wytchnienia, to przede wszystkim wyznanie wiary w Stwórcę, to przyniesienie Panu pierwociny naszych trudów, aby w Jego rękach nabrały one wartości, aby wzbo­gaciły nas, aby karmiły naszych bliźnich.
 
Święty Paweł Apostoł pisze do Efezjan upominając ich, aby postępowali w sposób godny powołania, jakim zostali wezwani. Jest to przecież upomnienie skierowane do nas. To my mamy żyć nadzieją, jaką daje nasze powołanie. „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 6). Nasze powołanie – to przede wszyst­kim wiara w twórczą obecność Boga w naszym życiu. Żaden trud człowieka, żadna kropla potu, żadne cierpienie i ból nie zaginą, nie przeminą bez echa; bo ponad wszystkimi, przez wszystkich, we wszystkich jest i działa jeden Bóg i Ojciec wszystkich nas (Ef 4, 6). Naszym powołaniem jest zobaczyć siebie w roli tego chłopca, który Panu przynosi jęczmienne chleby, trochę niepew­ny, bo „cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 9). Tylko Pan może sprawić, że trud ludzi dobrej woli przyniesie owoce jedności ducha i pokoju. Te bowiem owoce ludzkiego wysiłku są darem samego Boga. Słowo Boże musi dziś dotrzeć do ludzi samotnych, do ludzi cierpiących, do tych wszystkich, którzy sądzą, że ich codzienny trud, praca w pocie czoła, cierpienia podejmowane dla sprawied­liwości są jałowe i przemijają bezpowrotnie, nie przynosząc spodziewanych owoców.
 
Jezus wszedł na wzgórze, podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, a zbliżało się święto Paschy (J 6, 3); święto wyjścia z „domu niewoli”. To jest właśnie nasza nie­dziela, naszą paschalną ofiarą jest sam Chrystus. On nas wy­zwala, On sprawia, że nie jesteśmy jak niewolnicy przykuci do mijającego czasu. Nasze czyny mają wartość Bożą, nie przemijającą; one idą za nami.
 
Drogi Bracie, droga Siostro – stajesz teraz przed Chrystusem. To o tobie powiedziano: „Jest tu jeden chłopiec, ma pięć jęczmiennych chlebów” (J 6, 9). To są pierwociny twoich ludzkich zmagań z codziennością. Dziś Chry­stus jest ofiarowany jako nasza Pascha, Jego ofiara ogarnia to, coś tu do ołtarza przyniósł. Jest to nadzieja naszego powołania. Jego umęczone dłonie biorą od ciebie twoje dary ofiarne, aby stały się sakramentem miłości i pojednania między ludźmi; aby powróciły do ciebie jako łaska Bożego pokoju. Oto Pan otwiera rękę i karmi nas do syta (Ps 145, 16).


lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?

Pan Jezus uczy nas prawdy. Ze stron Ewangelii przemawia do nas swym słowem. Również ważną wymowę mają Jego czyny. Chrystus poucza nas całym swym życiem: prawda zawarta jest w Jego pouczeniach. Wydarzenia z Jego życia mają moc znaków i niosą w sobie bogatą treść.

Szukając prawdy, nie znajdziemy w Ewangelii oderwanych od życia teorii. Chrześcijaństwo w swej istocie, nie jest systemem filozoficznym, nie jest również teorią moralności. Chociaż chrześcijanie stworzyli różne teorie, filozoficzne i etyczne systemy. Pan Jezus mówi do człowieka zajętego codziennością, do człowieka który może zbliżyć się do prawdy tylko w oparciu o codzienność. Chrystus Pan jest Mistrzem ludzi prostego serca. Przypowieści, które przekazują najbardziej subtelne prawdy wzięte są z życia codziennego. Dlatego słuchacze nie mogą się oprzeć wdziękowi słów, które płynęły z Jego ust.

Gdyby dziś do nas przemawiał, miejsce siewcy zająłby pewnie człowiek spieszący do pracy. W Jego przypowieściach znalazłaby się zatłoczona miejska ulica, pełna huku fabryka, rolnik posługujący się współczesnym sprzętem, człowiek badający przestrzeń kosmiczną. Bo do człowieka zagubionego w codzienności można mówić o wielkich Bożych sprawach tylko przez zrozumiałe dla niego wydarzenia, tylko dostępnym dla niego językiem.

Dziś Mistrz z Nazaretu wyprowadza nas za Jezioro Tyberiadzkie. To wydarzenie, w którym uczestniczymy na porosłych zieloną trawą zboczach, ma moc znaku. Przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ale nasze doznania nie kończą się dziś na tym. Mając w dłoni kilka chlebów jęczmiennych, wyznajemy z całą prostotą: „cóż to jest dla tak wielu” (J 6, 9). To jest nasze doświadczenie, to my wypowiadamy słowa, o naszej ludzkiej bezradności. My, którzyśmy byli tyle razy pouczani o tym, że bez Niego nic nie uczynimy. Tyle razy Chrystus mówił nam, że domu naszego życia nie możemy budować na piasku. Ale dopiero teraz, pod wpływem dzisiejszych przeżyć, gdy tu nad jeziorem Genezaret poczuliśmy głód, wyznajemy z pokorą, że ograniczone są nasze możliwości. Patrzymy bezradnie na pięć chlebów, na zgłodniałą rzeszę... i teraz to już my sami mówimy: „Cóż to jest dla tak wielu!” (J 6, 9).

Taka jest nasza codzienność! Takie jest nasze doświadczenie! Na nim dziś Chrystus buduje swoje pouczenie. Nasze przeżycia są dla Chrystusa Pana punktem wyjścia. Opierając się na nich, prowadzi nas do prawdy. Z całym spokojem każe ludziom usiąść. „Wiedział bowiem, co miał czynić” (J 6, 6).

Popatrzmy na nasz ludzki niedosyt, aby lepiej zrozumieć, co to znaczy, że Chrystus nas karmi i że tylko w Nim znajdziemy wypełnienie naszych ludzkich pragnień. Co oznaczają dla nas słowa św. Pawła, czytane przed chwilą, że jesteśmy jako jeden lud powołani do spełnienia się naszej nadziei (Ef 4, 4). Jakie są te nasze nadzieje, które tylko On może spełnić? Jesteśmy stworzeni do życia, pragniemy żyć. Jednocześnie doświadczamy, jak bardzo wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do życia. Bo jak inaczej określić nieuchronnie postępujący proces starzenia? Czymże jest doznanie kruchości naszego życia? Jak pogodzić się z nieodłącznym towarzyszem naszego życia, z chorobą? Przecież jesteśmy stworzeni do życia, powołani do pełni życia ...! Ludzkość podejmuje wielki wysiłek walcząc z chorobą, cierpieniem, śmiercią. Osiągnięcia w tej dziedzinie są niewątpliwie ogromnym dorobkiem człowieka, który pragnie żyć. A jednak...

Wobec pragnienia pełni życia, stajemy z garścią lęków bardziej bezradni niż uczniowie, pokazujący Mistrzowi pięć jęczmiennych chlebów. Może nam o tym powiedzieć dziś każdy chory, samotny, znajdujący się w trudnej sytuacji człowiek. Dlatego wyznajemy, że Bóg jest naszym Ojcem. Jest bowiem pełnią życia. Tylko on może zaspokoić ludzką tęsknotę, ludzki głód życia. Tu, na ziemi, jednoczymy się z Bogiem, źródłem istnienia, aby w Nim odnaleźć życie, które się nie kończy. Chrystus nas karmi, to znaczy prowadzi nas do udziału w swoim zwycięstwie nad śmiercią.

Pragniemy prawdy jak chleba. Jednocześnie doświadczamy, jak wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do prawdy. Bo jak inaczej określić towarzyszący ludzkiemu życiu – fałsz. Jak pogodzić się z ograniczonością naszego ludzkiego poznania? Z jak wielkim trudem odróżniamy dobro od zła? A przecież chcemy żyć prawdą, nikt nie chce być okłamywany; chcemy właściwie oceniać wartości czynów... Chełpimy się osiągnięciami ludzkiego umysłu. Mamy do tego prawo... Dorobek myśli człowieka jest naszym skarbem. A jednak ...

Wobec tajemnicy życia, istnienia, wobec moralnych wartości dobra i zła stajemy bezsilni. Nasze najwspanialsze odkrycia nie mogą nabrać rangi klucza do pełni poznania i prawdy, nie zawsze prowadzą do mądrości. Ten, który z takim spokojem nakazał głodnej rzeszy usiąść na trawie, jest Prawdą i Mądrością: i po to się narodził, aby dać świadectwo prawdzie, każdy kto jest z prawdy, słucha Jego głosu (J 18, 37). Jak chlebem karmi nas Nauczyciel z Nazaretu – prawdą.

Nie możemy żyć bez miłości. Ale czy nasz głód miłości może być w pełni zaspokojony? Cóż powiedzą nam ci, którzy doznali bolesnych rozczarowań? Co usłyszymy od tych, którzy nie osuszyli jeszcze łez po stracie najbliższych? Co czują ci, którzy są skazani na bolesną rozłąkę? Potrzeba miłości jest jednym z tych ludzkich głodów, który najtrudniej zaspokoić. Wobec niego stajemy bardziej bezradni niż uczniowie wobec pięciotysięcznej rzeszy łaknących. Nic nie straciły na aktualności słowa Apostoła, że „Bóg jest Miłością” (J 4, 16). W Bogu odnajdziemy pełnię miłości. Przecież po to stajemy dziś przy ołtarzu, aby usłyszeć raz jeszcze, co to znaczy, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego nam dał (J 3. 16).

Dziś, nad jeziorem Genezaret, przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ten niedosyt będzie nam zawsze towarzyszył. Jest bowiem wpisany w ludzką codzienność. Jest on wyzwaniem, które Stwórca rzucił człowiekowi, wyzwaniem, na które odpowiadamy naszym wysiłkiem. Nie wolno nam bowiem czekać z założonymi rękoma na to, że Bóg, który jest pełnią życia, prawdy i miłości, nasz głód zaspokoi. Nasze podobieństwo do Boga w Trójcy Jedynego mamy w naszej codzienności rozwijać. Trzeba czynić wszystko, aby usuwać zagrożenia ludzkiego życia, trzeba mozolnie przebijać się przez tajemnice otaczającego nas świata i światłem prawdy zwyciężać fałsz. Trzeba podejmować wiele wysiłku, aby wbrew nienawiści i obojętności zwyciężała miłość. Nie wolno dopuścić do tego, by podobieństwo do Stwórcy uległo w nas zatarciu.

Dziś, nad jeziorem Genezaret, nauczyliśmy się również tego, że nasze ludzkie wysiłki nie są w stanie w pełni zaspokoić naszego głodu. Pomimo wielkiego dorobku pokoleń stajemy dziś przed Chrystusem bezradni i stwierdzamy, że to wszystko nie wystarcza, aby człowieka zaspokoić. Stworzony bowiem na obraz i podobieństwo Boga w Trójcy Jedynego, tylko w Nim może odnaleźć pełnię życia, prawdy i miłości. Amen.

 

 

lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?

17. Niedziela Zwykła (B) - I cóż to jest dla tak wielu?

Pan Jezus uczy nas prawdy. Ze stron Ewangelii przemawia do nas swym słowem. Również ważną wymowę mają Jego czyny. Chrystus poucza nas całym swym życiem: prawda zawarta jest w Jego pouczeniach. Wydarzenia z Jego życia mają moc znaków i niosą w sobie bogatą treść.
 
Szukając prawdy, nie znajdziemy w Ewangelii oderwanych od życia teorii. Chrześcijaństwo w swej istocie, nie jest systemem filozoficznym, nie jest również teorią moralności. Chociaż chrześcijanie stworzyli różne teorie, filozoficzne i etyczne systemy. Pan Jezus mówi do człowieka zajętego codziennością, do człowieka który może zbliżyć się do prawdy tylko w oparciu o codzienność. Chrystus Pan jest Mistrzem ludzi prostego serca. Przypowieści, które przekazują najbardziej subtelne prawdy wzięte są z życia codziennego. Dlatego słuchacze nie mogą się oprzeć wdziękowi słów, które płynęły z Jego ust.
 
Gdyby dziś do nas przemawiał, miejsce siewcy zająłby pewnie człowiek spieszący do pracy. W Jego przypowieściach znalazłaby się zatłoczona miejska ulica, pełna huku fabryka, rolnik posługujący się współczesnym sprzętem, człowiek badający przestrzeń kosmiczną. Bo do człowieka zagubionego w codzienności można mówić o wielkich Bożych sprawach tylko przez zrozumiałe dla niego wydarzenia, tylko dostępnym dla niego językiem.
 
Dziś Mistrz z Nazaretu wyprowadza nas za Jezioro Tyberiadzkie. To wydarzenie, w którym uczestniczymy na porosłych zieloną trawą zboczach, ma moc znaku. Przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ale nasze doznania nie kończą się dziś na tym. Mając w dłoni kilka chlebów jęczmiennych, wyznajemy z całą prostotą: „cóż to jest dla tak wielu” (J 6, 9). To jest nasze doświadczenie, to my wypowiadamy słowa, o naszej ludzkiej bezradności. My, którzyśmy byli tyle razy pouczani o tym, że bez Niego nic nie uczynimy. Tyle razy Chrystus mówił nam, że domu naszego życia nie możemy budować na piasku. Ale dopiero teraz, pod wpływem dzisiejszych przeżyć, gdy tu nad jeziorem Genezaret poczuliśmy głód, wyznajemy z pokorą, że ograniczone są nasze możliwości. Patrzymy bezradnie na pięć chlebów, na zgłodniałą rzeszę... i teraz to już my sami mówimy: „Cóż to jest dla tak wielu!” (J 6, 9).
Taka jest nasza codzienność! Takie jest nasze doświadczenie! Na nim dziś Chrystus buduje swoje pouczenie. Nasze przeżycia są dla Chrystusa Pana punktem wyjścia. Opierając się na nich, prowadzi nas do prawdy. Z całym spokojem każe ludziom usiąść. „Wiedział bowiem, co miał czynić” (J 6, 6).
 
Popatrzmy na nasz ludzki niedosyt, aby lepiej zrozumieć, co to znaczy, że Chrystus nas karmi i że tylko w Nim znajdziemy wypełnienie naszych ludzkich pragnień. Co oznaczają dla nas słowa św. Pawła, czytane przed chwilą, że jesteśmy jako jeden lud powołani do spełnienia się naszej nadziei (Ef 4, 4). Jakie są te nasze nadzieje, które tylko On może spełnić? Jesteśmy stworzeni do życia, pragniemy żyć. Jednocześnie doświadczamy, jak bardzo wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do życia. Bo jak inaczej określić nieuchronnie postępujący proces starzenia? Czymże jest doznanie kruchości naszego życia? Jak pogodzić się z nieodłącznym towarzyszem naszego życia, z chorobą? Przecież jesteśmy stworzeni do życia, powołani do pełni życia ...! Ludzkość podejmuje wielki wysiłek walcząc z chorobą, cierpieniem, śmiercią. Osiągnięcia w tej dziedzinie są niewątpliwie ogromnym dorobkiem człowieka, który pragnie żyć. A jednak...
 
Wobec pragnienia pełni życia, stajemy z garścią lęków bardziej bezradni niż uczniowie, pokazujący Mistrzowi pięć jęczmiennych chlebów. Może nam o tym powiedzieć dziś każdy chory, samotny, znajdujący się w trudnej sytuacji człowiek. Dlatego wyznajemy, że Bóg jest naszym Ojcem. Jest bowiem pełnią życia. Tylko on może zaspokoić ludzką tęsknotę, ludzki głód życia. Tu, na ziemi, jednoczymy się z Bogiem, źródłem istnienia, aby w Nim odnaleźć życie, które się nie kończy. Chrystus nas karmi, to znaczy prowadzi nas do udziału w swoim zwycięstwie nad śmiercią.
 
Pragniemy prawdy jak chleba. Jednocześnie doświadczamy, jak wielu ograniczeniom podlega nasz pęd do prawdy. Bo jak inaczej określić towarzyszący ludzkiemu życiu – fałsz. Jak pogodzić się z ograniczonością naszego ludzkiego poznania? Z jak wielkim trudem odróżniamy dobro od zła? A przecież chcemy żyć prawdą, nikt nie chce być okłamywany; chcemy właściwie oceniać wartości czynów... Chełpimy się osiągnięciami ludzkiego umysłu. Mamy do tego prawo... Dorobek myśli człowieka jest naszym skarbem. A jednak ...
 
Wobec tajemnicy życia, istnienia, wobec moralnych wartości dobra i zła stajemy bezsilni. Nasze najwspanialsze odkrycia nie mogą nabrać rangi klucza do pełni poznania i prawdy, nie zawsze prowadzą do mądrości. Ten, który z takim spokojem nakazał głodnej rzeszy usiąść na trawie, jest Prawdą i Mądrością: i po to się narodził, aby dać świadectwo prawdzie, każdy kto jest z prawdy, słucha Jego głosu (J 18, 37). Jak chlebem karmi nas Nauczyciel z Nazaretu – prawdą.
 
Nie możemy żyć bez miłości. Ale czy nasz głód miłości może być w pełni zaspokojony? Cóż powiedzą nam ci, którzy doznali bolesnych rozczarowań? Co usłyszymy od tych, którzy nie osuszyli jeszcze łez po stracie najbliższych? Co czują ci, którzy są skazani na bolesną rozłąkę? Potrzeba miłości jest jednym z tych ludzkich głodów, który najtrudniej zaspokoić. Wobec niego stajemy bardziej bezradni niż uczniowie wobec pięciotysięcznej rzeszy łaknących. Nic nie straciły na aktualności słowa Apostoła, że „Bóg jest Miłością” (J 4, 16). W Bogu odnajdziemy pełnię miłości. Przecież po to stajemy dziś przy ołtarzu, aby usłyszeć raz jeszcze, co to znaczy, że Bóg tak umiłował świat, że Syna swego nam dał (J 3. 16).
 
Dziś, nad jeziorem Genezaret, przeżywamy jedno z najbardziej ludzkich doznań. Odczuwamy niedosyt, jesteśmy po prostu głodni. Ten niedosyt będzie nam zawsze towarzyszył. Jest bowiem wpisany w ludzką codzienność. Jest on wyzwaniem, które Stwórca rzucił człowiekowi, wyzwaniem, na które odpowiadamy naszym wysiłkiem. Nie wolno nam bowiem czekać z założonymi rękoma na to, że Bóg, który jest pełnią życia, prawdy i miłości, nasz głód zaspokoi. Nasze podobieństwo do Boga w Trójcy Jedynego mamy w naszej codzienności rozwijać. Trzeba czynić wszystko, aby usuwać zagrożenia ludzkiego życia, trzeba mozolnie przebijać się przez tajemnice otaczającego nas świata i światłem prawdy zwyciężać fałsz. Trzeba podejmować wiele wysiłku, aby wbrew nienawiści i obojętności zwyciężała miłość. Nie wolno dopuścić do tego, by podobieństwo do Stwórcy uległo w nas zatarciu.
 
Dziś, nad jeziorem Genezaret, nauczyliśmy się również tego, że nasze ludzkie wysiłki nie są w stanie w pełni zaspokoić naszego głodu. Pomimo wielkiego dorobku pokoleń stajemy dziś przed Chrystusem bezradni i stwierdzamy, że to wszystko nie wystarcza, aby człowieka zaspokoić. Stworzony bowiem na obraz i podobieństwo Boga w Trójcy Jedynego, tylko w Nim może odnaleźć pełnię życia, prawdy i miłości. Amen.

lipca 27, 2024

17. Niedziela Zwykła (B) - Panie dobry jak chleb

17. Niedziela Zwykła (B) - Panie dobry jak chleb


Czas dojrzewania zboża i czas żniw. Kłosy brzemienne ziarnem chylą się ku ziemi. Rolnik wyciąga po nie dłonie, aby na stole był chleb. Ziemia obrodziła, bo człowiek się troszczył i Bóg błogosławił.

Nic w życiu nie jest tak konieczne, a tym samym i cenne, jak chleb. Dlatego o ten chleb prosimy dla nas i innych w codziennym „Ojcze nasz...", aby nikt nie umierał z głodu. Bo gdzie jest chleb, tam jest życie. W chlebie eucharystycznym przyjmujemy Jezusa Chrystusa, aby mieć życie wieczne, bo tam gdzie Bóg, tam jest życie wieczne.

Nic się nie daje człowiekowi tak we znaki, jak klęska głodu. Mam na myśli nie ten głód, który zaspokajamy regularnie spożywanymi posiłkami. Dziś nie odczuwamy głodu. Nie wiemy co to znaczy brak chleba...

Mam na myśli czasy, w których kobiety nie miały niczego, co mogłyby włożyć do garnka i ugotować dzieciom. Mam na myśli ludzi z obozów koncentracyjnych. Mam na myśli moją nieżyjącą mamę, która za Wisłą sprzedawała własną biżuterię za kawałek chleba, abyśmy z głodu nie umarli. Mam na myśli wszystkich mieszkańców terenów dotkniętych klęską suszy klęską głodu. Najbardziej fizyczny, nagi głód, głód codziennego chleba. Ucisza go dzisiaj Elizeusz i Jezus. Chleb jest wynikiem współpracy między człowiekiem, przyrodą i Bogiem. Bóg powierzył człowiekowi ziemię, aby on się z nią po ludzku obchodził. I to jest nasza odpowiedzialność. Bronić ziemi i nie marnować jej, aby nie leżała odłogiem.

Tak bardzo łatwo jest zrzucić odpowiedzialność za brak chleba na Pana Boga. Tymczasem troska o materialne potrzeby człowieka i o cały stworzony świat obciąża w pierwszym rzędzie nie Boga, ale człowieka. To przecież człowiek ustanowiony został przez Stwórcę panem i władcą doczesnej rzeczywistości. Jednym z jego podstawowych zadań jest według planów Bożych zaludnienie ziemi i uczynienie jej sobie poddaną (Rdz 1, 26; 3, 23) Odtąd za wszystko co się dzieje na świecie, zarówno za materialny dobrobyt, jak i za brak chleba, za ład lub bałagan, sprawiedliwość lub krzywdę i wyzysk, pokój i wojnę, postęp lub nawrót barbarzyństwa, odpowiedzialny jest człowiek. To on buduje miasta i wsie, drogi i lotniska, szkoły i szpitale, kościoły i więzienia, kopalnie, huty i stocznie, koszary i poligony, on też zbudowane niszczy i rujnuje. To on obsiewa rolę ziarnem albo zieleniejące pola zbożem depce.

To nie z powodu Boga, ale z powodu człowieka – złego, głupiego lub samowolnego gospodarza świata - umiera z głodu rocznie na naszej planecie kilkanaście milionów ludzi. To nie Bóg, ale człowiek podpala co kilka lat ziemię nową wojną.

Takie to niby proste i oczywiste, ale jakże często o tym zapominamy. Dopóki jeszcze na świecie idzie jako tako dobrze, dopóty chodzimy nadęci jak pawie, że to niby my stworzyliśmy na ziemi ten raj. Natomiast w chwilach klęsk i nieszczęść, gdy wszystko co z trudem budowaliśmy, wali się nam na głowę, podnosimy pretensje nie tyle pod adresem człowieka, który burzy nasze szczęście, pod adresem Boga. Czasem czujemy do Niego żal, wybuchamy zarzutami, a nawet bluźnierstwami.

Jak łatwo jest rozgrzeszyć siebie i własne zaniedbania, szerzącą się korupcję, która potem spada na głowę gradem nieszczęść. Łatwo powiedzieć: kara Boża. Najczęściej jednak to wcale nie Bóg nas karze. To nie „ojciec rozgniewany siecze" jak śpiewamy w pieśni kościelnej. To karzą nas własne grzechy. To siecze bicz złości i głupoty, upleciony naszymi własnymi rękami lub rękami naszych bliźnich. Niestety - świat i człowieka unieszczęśliwia najczęściej drugi człowiek: nasz nieposłuszny Bogu, brat.

Zauważmy. Ludzie przychodzili do Jezusa z różnych stron. Każdy z nich miał swoje potrzeby. Jedni potrzebowali pociechy, inni uzdrowienia, jeszcze inni przebaczenia. Byli też tacy, którzy oczekiwali sensacji. Wszyscy otrzymują z jego ręki chleb i jedzą do sytości. Mało tego, mówią, z Jezusem można żyć. Uczyńmy Go naszym królem. I tu jest błąd ludzi, błąd tłumów, które podążały za Jezusem. Bo On jest Królem, On im wszystko da za darmo, bez pracy. A Pan Bóg stworzył człowieka po to, aby on troszczył się o odzienie, o pokarm, o uprawę ziemi. Aby cenił pracę swoją i drugiego człowieka.

Cudu rozmnożenia chleba Chrystus dokonał w miejscu odludnym. Pustkowie jest obrazem pewnej sytuacji życiowej. Chciał wskazać, że są różne głody i różne pustkowia. Pustkowie współczesnego Europejczyka jest powodowane przesyceniem. Współczesny człowiek, w naszym kręgu cywilizacyjno-technicznym, jest „przejedzony". Wielu nawet nie wie co to jest głód. Ale dusza jego znalazła się w wielkim bezideowym pustkowiu, jest wyjątkowo głodna. Sprawdzają się słowa A. de Saint-Exupery: Żywić człowieka to nie znaczy tuczyć zwierzę. Można sycić swoje ciało w restauracjach, można sycić książkami, filharmonią, przyjaciółmi i wieloma sprawami..., ale to nie zaspokoi głodu duchowego. Jedynym pokarmem dla duszy jest Bóg. Tylko On uśmierza głód duszy, zaspokaja tęsknotę ludzkiego rozumu i serca.

Chrystus zna nasze głody i może nam zesłać pokarm. Docenia doczesność. Wie, że potrzebny jest człowiekowi chleb, potrzebna jest siła, potrzebne jest życie doczesne, bo w życiu może urzeczywistnić boski plan organizacji świata i może zdziałać wiele dobrego. Od Chrystusa możemy się dziś nauczyć cenić wartości materialne i te wartości tworzyć.

Wydaje mi się, że kiedyś ludzie żywili prawdziwy kult dla wytworzonych wartości. Mieli szacunek dla swojej pracy i cudzej. Jeżeli kromka chleba upadła na ziemię, należało ją podnieść i pocałować. A już wielkim grzechem było rzucić chleb na ziemię czy deptać jego okruszyny... Uważało się słusznie chleb za dar Boży.

Jeżeli sponiewierało się chleb - zachodziła obawa, że Bóg za karę może tego chleba odmówić. Był też i taki zwyczaj i jeszcze w wielu rodzinach pozostał do dziś, że zanim rozpoczęło się nowy bochenek chleba - to końcem noża znaczyło się krzyż na jego odwrotnej stronie. Jest w tym geście coś z gestu Chrystusa, który zanim przełamał i rozmnożył chleb, odmówił nad nim modlitwę.

Nic dziwnego, że jeżeli uważało się chleb za rzecz świętą, to szanowali ten chleb i ci, którzy go jedli i ci, którzy go wypiekali. Chodzi o to, aby szanować ludzką pracę. Ze zgrozą patrzymy na połamane ławki, potrzaskane szyby i latarnie, zaśmiecone ulice i pomieszczenia. Przestało się szanować cudzą pracę i własną pracę, zabrakło tego boskiego spojrzenia na rzeczy wytworzone. A prawda jest taka, że wszystkie rzeczy stworzone i wytworzone, wszystko czym żyjemy, czym posługujemy się na co dzień - jest darem Boga, jest przejawem dobroci Boskiej, Opatrzności Boskiej, Miłosierdzia Boskiego. To Bóg daje nam te rzeczy przez ludzi. Przez myśl ludzką, przez serce ludzkie, przez ręce ludzkie, objawia się myśl Boża, serce Boże i ręka Boża. I taka świadomość każe nam szanować dzieła rąk ludzkich. Szanując dzieło człowieka, oddajemy cześć Bogu. A lekceważąc, niszcząc, poniewierając dzieło człowieka - obrażamy Boga i popełniamy grzech.

Taki pogląd musimy sami sobie przyswoić i zaszczepić go dzieciom: aby szanowały pracę ludzką i jej owoce, bo to są sprawy i rzeczy boskie, czcigodne i święte; gdyż inaczej przyszłe pokolenie zniszczy również naszą pracę i owoce naszych wysiłków.

A my Polacy dobrze wiemy, że chleb polski tworzyły pokolenia wspólnym trudem Bożej historii... Od zasiewu pola do żniwa, od żniwa do wypieku towarzyszyła mu dola i niedola plecionych w jeden łańcuch próśb modlitewnych. Różny był smak tego chleba historii:

Były chleby pokoju i dostojeństwa
Chleby tułaczy i pielgrzymów
Chleby zakuwane po stokroć w kajdany
Chleby rozmodlone nad ziarnem zasiewu 
Chleby złowrogie zaciśnięte w pięść buntu 
Chleby pędzone polami Syberii
Chleby zroszone potem trudu codziennego 
Chleby zadumane nad grobami bliskich 
Chleby zaszywane w poezji wolności 
Chleby sprzedawane na licytacji narodów 
Chleby wpatrzone w Obraz Jasnogórski 
Chleby klęczące u ołtarzy Pańskich 
Chleby wymodlone naszych ojców.


Oni wszyscy nieśli w rękach kłosy zboża. Dziś stoimy pośrodku pola. To były dojrzałe kłosy, które kłaniają się pod ciężarem ziarna. Jest teraz czas na nasz chleb.

Abyśmy byli kromką światła dla ociemniałych, dla uwięzionych kromką wolności, dla tchórzliwych kromką odwagi; dla cierpiących kromką otuchy; dla odrzuconych, poniżonych i złamanych kromką miłości; dając samych siebie mamy rozdawać dobry, polski chleb.


lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Pasterz i jego przeciwnik

16. Niedziela Zwykła (B) - Pasterz i jego przeciwnik

Na początku sięgnijmy pamięcią do tekstów biblijnych czytanych dwa tygodnie i tydzień temu. Składają się one w pouczającą, od Boga pochodzącą całość.

Pan Bóg mówił do proroka słowa trudne: "Posyłam Cię do ludu bun­towników, którzy Mi się sprzeciwiali. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: - Tak mówi Pan Bóg. A oni czy usłuchają, czy nie, są bowiem ludem opornym, przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (Ez 2,3-5).

Są to słowa twarde i ostre jak miecz. Jasno ukazują, że Panu Bogu zależy na prawdziwym dobru człowieka, takim dobru, którego przyjęcie zawsze będzie związane z przygięciem opornego karku i ukróceniem hardości bezczelnych twarzy. Pan Bóg występuje jawnie i zdecydowanie wobec synów Izraela i wszystkich swoich dzieci. Nie boi się pomówienia o nietolerancję. Dla nas pozostała z tych słów pouczająca lekcja, że prawdą można więcej i trwalej zbudować niż pochlebstwem, choć wiąże się to niejednokrotnie z wielkim wysiłkiem, przed którym człowiek się broni. Ważny to wniosek nie tylko na tamte odległe czasy proroka Ezechiela, ale również na dzień dzisiejszy; a może przede wszystkim na nasze czasy - czasy bezczelnych twarzy i zatwardziałych serc.

Lekcja sprzed tygodnia też jest godna zapamiętania. Prorok Amos, wypędzony przez odszczepieńczego kapłana konkurencyjnej świątyni w Be­tel, uczy nas, że słowo Boże napotyka w sercach ludzkich liczne prze­szkody. Często musi przedzierać się przez gęstwinę błędów. Czasem z tru­dem toruje sobie drogę poprzez, znacznie wygodniejsze dla niektórych, sekciarskie rozwiązania problemów religijnych. Czy nie słychać i dziś tu i ówdzie sekciarskiej wrzawy, a współcześni głosiciele Bożego Słowa czy nie usłyszą nieraz za sobą tych słów, których słuchał przez wiekami Amos: "Widzący, idź, uciekaj sobie, a tu nam więcej nie prorokuj" (por.Am 7,12).

W ten sposób na kartach Pisma św. przeplatają się sprawy odległej przeszłości z bliską nam teraźniejszością, kto umie czytać tę Księgę, niech pojmuje, co Pan Bóg chce przekazać współczesnemu człowiekowi.

Tak chcemy również rozumieć przeczytaną dziś Ewangelię; jakby działo się wszystko w naszej obecności. Słyszymy Jezusa mówiącego: "Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco" (Mk 6,31).

W wakacyjnym upale dobrze usłyszeć takie słowa, zwłaszcza wtedy, gdy są zachętą do odpoczynku po dobrze spełnionym obowiązku. Cieka­we, co mówili Jezusowi spracowani apostołowie wracający z tamtej pierwszej wyprawy misyjnej? Można chyba przypuszczać, że radości i troski apostolskie z czasów ziemskiego życia Jezusa, są podobne do doświadczeń współczesnych głosicieli Ewangelii. Jakie są te odczucia? Na pewno dominuje radość z tego, że ludzie otwierają się na Ewangelię, a smuci zatwardziałość serc. Przynosi nadzieję posłuszeństwo woli Bożej, na jakie zdobywa się człowiek, a budzą trwogę "ludzie o bezczelnych twarzach". Pobrzmiewa też czasem, a ostatnio bardzo często w naszej Ojczyźnie złowrogie zdanie: "Idź, uciekaj sobie, a tu więcej nie nauczaj, wynoś się".

Ale nawet najlepszy Pasterz, Jezus Chrystus, usłyszy od Żydów mało pochlebny komentarz do swojego nauczania: "Trudna jest ta mowa, któż jej słuchać może?" (J 6,60). Mimo to, Jezus lituje się nad ludźmi, bo widzi ich jak owce bez pasterza i zaczyna ich nauczać. Dopóki słychać Jego słowo, świat będzie lepszy. On nie może umilknąć, nawet mimo wrogości, która Go spotyka. On ciągle chce nauczać!

A my, jako Jego uczniowie, czyniąc to lepiej lub gorzej, chcemy mieć w tym swój udział. Zwłaszcza teraz, gdy wielu współczesnych "ludzi o bez­czelnych twarzach" chce zbudować świat, Europę i naszą Ojczyznę  z pieniądza i ciała. Dla­tego trzeba wyciągnąć wniosek z dzisiejszej Ewangelii i od Jezusa gor­liwego w przepowiadaniu ludziom Dobrej Nowiny, uczyć się przede wszys­tkim czujności, żeby żaden Chrystusowy przeciwnik nie okazał się gorliwszy w zasiewaniu kłamstwa i przewrotności, nienawiści i przemocy, które  - niestety - dzieją się na naszych oczach...

Pamiętajmy o tym, co stało się z polem ewangelicznego gospodarza, któremu zły człowiek zasiał w nocy chwast między dobre ziarno psze­niczne. A my, ludzie wierzący w Chrystusa, czy dopuścimy do tego staczania się, do samozagłady?

Pamiętajmy również, co mówił św. Paweł, gdy zachęcał swego ucznia do czujności: "Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu" (2 Tm 4,2).

Tak więc pamiętajmy o tym, co jasno i otwarcie św. Piotr mówi: "Bądźcie trzeźwi, czuwajcie. Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący, krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawiajcie się jemu" (1 P 5,8n). Bądźmy zatem czujni i nie spy­chajmy odpowiedzialności za tę wielką Bożą sprawę w świecie, jedni na drugich.

Każdy z nas, świeckich czy duchownych, ma swoje konkretne zadania. Mocne słowa o pasterzach, z pierwszego Jeremiaszowego czytania są tego dowodem. Chrystus jest najlepszym Pasterzem, a my, duchowni i świeccy mamy Jemu pomagać. Bo czy nie są w jakimś sensie pasterzami ci wszys­cy, którzy z różnych względów; religijnych, społecznych czy nawet politycz­nych, wywierają wpływ na losy narodu?

Dlatego te pełne wyrzutu słowa: "Biada pasterzom, którzy prowadzą do zguby i rozpraszają owce mojego pastwiska" (Jr 23,1), uzupełniamy sło­wami psalmu: "zrozumcie to, głupcy w narodzie, kiedy zmądrzejecie bezrozumni?" (Ps 94,8).

Patrzymy więc z bólem na tę skrytą wojnę przeciw Chrystusowi-Pasterzowi jaka toczy się w świecie, w Europie i w Polsce. Zaka­muflowana, otoczona nimbem, tzw. "tolerancji", niby przyjazna dla czło­wieka, a zatruta jak narkotyk, bo odbiera człowiekowi duszę. Diabeł też się w tej walce rozumu nauczył i o tolerancji chętnie gada. Dawniej występował bardziej jawnie. Kiedy w roku 1879 w Belgii nieprzyjaciele chrześcijaństwa głosowali w parlamencie nad antychrześcijańskim prawem szkolnym, pewien gorliwy minister - ateista wypowiedział szalone słowa: "Jeden trup zagradza nam drogę do wolności ducha - trup Chrystusa. Mu­simy wrzucić go do grobu".

Trup tego ministra dawno leży w grobie, a nieśmiertelny Chrystus żyje nadal w miliardach dusz. W dalszym ciągu na świecie jest mnóstwo takich szalonych ministrów, którzy próbują zdetronizować Chrystusa, ale groby przeznaczone są dla ludzi, a nie dla Boga.

Chrystus daje życie. Dzisiaj w Uście do Efezjan czytamy: "On jest naszym pokojem; On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający mur - wrogość" (Ef 2,14).

Taką przyszłość chcemy głosić światu, jest to nasza eschatologia pokoju. I dlatego nadziwić się nie możemy propagowaniu życia bez Boga, rozszerzaniu kultury zniszczenia świata i równie zniszczonego człowieka, bo rodzi to straszną przyszłość - eschatologię rozpaczy. Tragikomiczne w tym wszystkim jest to, że te olbrzymie zagrożenia widzi nawet prosty człowiek, a nie chcą widzieć parlamenty świata i Europy. Co uchwała, to tragiczna w skutkach decyzja. Dlatego naszemu polskiemu rozdyskutowanemu sejmowi, marszałkom, paniom i panom posłom ku rozwadze dedy­kujemy bolesną, ale przecież nie bez głębszych przyczyn, sprawę pro­fanacji naszych świątyń. Wyklaskaliście w sejmie możliwość zabijania nienarodzonych, dyskutujecie chętnie o Kościele, wojsku i rozwodach i pa­trzycie ze spokojem, jak zalewa nasz naród fala "ludzi o bezczelnych twarzach".

Swego czasu patrzyłem na Krakowskim Przedmieściu, w dniu rozpo­częcia wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych, na spory tłum młodych Polaków, podczas ceremonii powitania.

Odegrano hymny. Podczas Mazurka Dąbrowskiego chyba nikt z tego rozedrganego tłumku gapiów nie zatrzymał się, nie przystanął. Jest chyba o czym rozważać?

Jaka będzie przyszłość narodu, który nie uszanuje świętości, nie będzie cenił historii, który opowie się, choćby przez swoich przedsta­wicieli, za możliwością zabijania?

"Gdy Jezus wysiadł z łodzi, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać" (Mk 6,34).

Dobry Pasterzu, Jezu Chryste, niech Cię ogarnie litość nad nami, nad naszym Narodem. Zacznij nas nauczać! Jezu, Dobry Pasterzu, pokaż rządzącym, jak troszczyć się o dobro człowieka, każdego człowieka, a nie pogardzać, poniżać i okłamywać - jak być pasterzem, więc służyć każdemu i każdej. ,,I chroń nas, Panie, od pogardy, od nienawiści chroń nas Boże". Amen.



lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Odpocznijcie nieco..., ale jak?

16. Niedziela Zwykła (B) - Odpocznijcie nieco..., ale jak?

Ludzkie troski. Któż ich nie zna. Można je oglądać bliska i z daleka. Dobrze, że o tych ludzkich troskach i ich zrozumieniu mówią dzisiaj teksty liturgiczne. Troski swego ludu najlepiej zna Pan Jezus. Św. Jan zapisał słowa Jezusa: „Ja przyszedłem po to, aby (owce) miały życie i miały je w obfitości" (J 10, 10). Jezus daje obficie - to znaczy więcej niż trzeba, ponad miarę. Czy pamiętamy o tym, ile Bóg nam już dał i ile wciąż nam daje? Ile razy przebaczył nam grze­chy, nie wyrzucił nas i nie zdenerwował się nasza niewiernością. Bóg daje obficie i trzeba pamiętać, że daje więcej, niż się spodzie­wamy. Temu, kto przychodzi do Niego utrudzony pracą, mówi: „Pójdźcie na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco". Co mamy na myśli mówiąc: ..miejsce pustynne"? .Zieloną szkołę", ukryty wolontariat, pokorną i cichą posługę, pełne skupienia milczenie, chwile poświęcone Bogu i modlitwie...

Współczesny człowiek ciągle się spieszy: od jednej pracy do drugiej. Nie ma czasu na odpoczynek i na refleksje nad swoim ży­ciem. W tym zabieganiu często się gubi. Roztropne kierowanie swo­im zakrzątaniem to wielka umiejętność. Nie łatwo o to nawet w mo­dlitwie, w zgiełku słów, przystanków, gestów, odpowiedziach, ludz­kich twarzach, własnych zamyśleniach, poprawności i niepokoju. Istnieje niesamowita cywilizacja ludzi zakrzątanych aż do zniewole­nia. Całe rodziny krzątają się tak serdecznie około tylu spraw, i waż­nych i niepotrzebnych. Zajęci całą duszą. Obyśmy się czasem nie spostrzegli, że życie minęło nam na krzątaniu.

Dlatego ten Jezusowy nakaz „odpocznijcie nieco" skierowany do Apostołów, którzy wrócili do Jezusa zmęczeni ewangelizacyjną pracą, ale skierowany jest również do nas. Chrystus zachęca do od­poczynku, wytchnienia, bo to przecież są ludzkie sprawy i dlatego są potrzebne wakacje i jest potrzebny odpoczynek fizyczny. Św. Marek zaznacza, że tak dużo ludzi przychodziło do uczniów Jezusa, że nie mieli czasu na posiłek (Mk 6, 13).

Ale Jezus nie powiedział tylko: śpijcie i odpoczywajcie. Jest to pytanie i dla chrześcijanina. Jak spędzam wolny czas? Czas, w któ­rym moje ludzkie ,,ja" aktualizuje się przecież o wiele bardziej in­tensywnie, a więc i odpowiedzialnie, niż w ciągu obowiązkowej pracy. Bo jakkolwiek by było, to mam świadomość, że ani praca, ani odpoczynek nie są celem same w sobie. Nie po to żyjemy, by wy­łącznie pracować i nie po to, by się wyłącznie bawić i odpoczywać. Jedno i drugie jest środkiem, który ma człowiekowi umożliwić pra­widłowe wykorzystanie życia i rozwinięcie własnej osobowości. Praca i odpoczynek nie stoją z sobą w sprzeczności, dopełniają się i uzupełniają. Dopiero ich harmonijne współdziałanie daje satysfak­cję i radość. Odpoczywamy, by móc pracować. Po dobrym odpo­czynku jest ochota do dalszej pracy a praca jest bardziej owocna.

Jezusowi chodzi także o odpoczynek duchowy. Odpoczynek du­chowy pozwala wejść w siebie, uciszyć swoją duszę, przybliżyć się do Boga, nauczyć lepiej rozumieć siebie i bliźnich. Wielcy chrześci­jańscy przywódcy duchowni stawiali wypoczynek na równi z pracą i modlitwą. Właśnie wypoczynek jest okazją do modlitwy. Sam Jezus często po pracy usuwał się na ubocze i tam modlił się w samotności. Kontemplował Oblicze Boga. Do przyjmowania postawy kontemplacyjnej wezwał Jan Paweł II wszystkich ludzi, którzy pragną budować nową kulturę życia. Słowo kontemplacja może wywoływać różne skojarzenia: dla jednych jest to przeżycie artystyczne, dla innych termin ten kojarzy się z religiami Dalekiego Wschodu, dla jeszcze innych - pojęcie to oznacza rodzaj modlitwy chrześcijańskiej, reali­zowanych przede wszystkim w zgromadzeniach zakonnych, szcze­gólnie w zakonach kontemplacyjnych. Ale kontemplację należy ro­zumieć szerzej - jako życiową postawę. Można na kontemplację patrzeć w wymiarze czysto ludzkim, naturalnym.

Słowo - contemplari - przyglądać się, oglądać, rozważać. W filo­zofii kontemplacja oznacza badawczą relację świata, podziw dla piękna, oznacza wysiłek poznania tajemnicy, dochodzenie do głębi rzeczywistości. Postawa kontemplacji pozwala człowiekowi dążyć do tego co wyższe, co wykracza poza świat materialny, umożliwia także uchwycenie głębi i sensu życia. Dlatego w encyklice Evangelium vitae, Jan Paweł II mówi, że kontemplacja jest to postawa tego, kto widzi życie w całej jego głębi, kto dostrzega jego bezinteresow­ność i piękno. Kto zachowuje taką postawę, nie poddaje się zniechę­ceniu, nawet wtedy gdy widzi człowieka chorego cierpiącego. Po­stawę kontemplacji człowiek może przyjąć nie tylko w górach, czy w muzeum, ale także przy łóżku terminalnie chorego. Kontemplacja więc rodzi się z wiary w Boga, który „stworzył człowieka i cudow­nie go ukształtował" (Ps 139, 14). Zatem kontemplacja nie jest jakąś ..techniką" modlitwy, lecz konkretnym sposobem odniesienia do Boga; jest odkryciem, uświadomieniem i przeżyciem Boga. Ewan­gelie wielokrotnie ukazują Jezusa, który miał czas zarówno na mo­dlitwę, jak i bliźniego. W kontemplacji mamy czas dla siebie. Ale wakacje to także czas dla drugich. Dostrzec drugiego człowieka.

Chrystus daje tego przykład. „Gdy Jezus wysiadł z łodzi ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać" (Mk 6, 34). Nie odrzucił, nie oddalił od siebie, nie zbył byle jakim słowem, ale zaczął ich nauczać. Nawet nie czekał jak go poproszą o pomoc, ale sam wychodził naprzeciw ich potrzebom. Pomoc Jezusa była ukierunkowana na potrzeby do­czesne. Jest tak bardzo ludzki dla człowieka. Właśnie taka wizja Boga jest potrzebna naszym czasom i ludziom naszej epoki, tym więcej im bardziej człowiek jest bezradny, jak owca bez pasterza... Chrystus naprawdę jest nam potrzebny... Zwróćmy jeszcze uwagę na mocne słowa Św. Pawła: „On (Chrystus) uczynił ludzkość jedno­ścią bo zburzył rozdzierający mur - wrogość. A przyszedłszy zwia­stował pokój..." (Ef 2,13n).

Jak pięknie wyglądałby świat, gdyby ludzie przejęli się do końca i umieli wyciągnąć wnioski w życiu. Aby nastał jeden Pasterz. Gdy­by ludzie byli dobrzy i uprzejmi. Popularny, zmarły już aktor filmo­wy Michale Londyn - znany w Polsce z takich chociażby seriali Bonanza, Droga do nieba wracał pewnego piątkowego popołudnia do swojego domu, jadąc samochodem. Aktor zastanawiał się, dlaczego jest wszędzie tyle nieuprzejmości, złości, gniewu. Dlaczego ludzie potrafią się nienawidzić. Dlacze­go tak wiele ludzi traci energię na złość... Gdyby ludzie wykorzy­stywali energię w kierunku uprzejmości, szacunku, miłości. I przy­szła mu myśl, aby nakręcić serial filmowy poświęcony idei dobrą wzajemnego szacunku.

Kochani moi, z tych jego rozważań powstał serial: Droga do nieba. Każdy odcinek tego serialu zachęcał ludzi do okazywania sobie wzajemne­go szacunku. A tymczasem nam tak łatwo w tym codziennym zabieganiu podeptać wiele, nie zauważyć słabszych, odepchnąć nieśmiałych, zniszczyć delikatniejszych, przejść obok gnębionych, zlekceważyć ludzką udrękę.

Warto więc uciszyć się chwilą wakacyjną, nieco przysłonić roz­biegane oczy. Zatrzymać się spokojnie na modlitwie, na niedzielnej Mszy Świętej, nad mądrą książką. W tym świecie tyle jest ważnych treści, które przenikają tylko z duszy do duszy. Jako uczniowie Chrystusa mamy sami uczyć się u swego Mistrza dobrej postawy wobec drugiego człowieka. Jakie to potrzebne - zwłaszcza w tych dniach, w naszej ukochanej Ojczyźnie. Bo uczyć się - to znaczy kształtować prawe sumienie, a to jest początek działania apostolskiego. Polska, jak uczył św. Jan Paweł II, potrzebuje dziś ludzi sumienia. Bądźmy dziś, tu i teraz, ludźmi sumienia, by świat, w którym przyszło nam żyć, stawał się lepszym i człowiek piękniał dzięki Temu, którego dziś przyjmiesz do swego serca w Komunii świętej. 

Idź z Nim do swego środowiska, zanieś Go do swej rodziny, wnieś Go w miejsce swej pracy i odpoczynku, by ten świat lepszym się stawał, by stawał się drogą do nieba! Amen.


 

lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Bądźmy, jak Dobry Pasterz!

16. Niedziela Zwykła (B) - Bądźmy, jak Dobry Pasterz!

Jezus wysłał swoich apostołów do pracy misyjnej. Poszli więc tak jak polecił im Pan, po dwóch. Obdarzył ich na drogę potrzebnymi władzami duchowymi, udzielił im kilku istotnych wskazówek. Wyszli i wzywali do nawrócenia. O tym wszystkim słyszeliśmy w zeszłą niedzielę. Pamiętamy również kontekst tego posłania, pochodzący ze Starego Przymierza, z odległych prorockich czasów. Przypomniano nam tydzień temu mocne, aroganckie słowa skierowane do Pańskiego proroka Amosa: „Widzący, idź, uciekaj sobie do innej ziemi, a tu u nas więcej nie prorokuj" (por. Am 7,12).

Tego smutnego, prorockiego losu dopełnia to, co Pan Bóg powiedział do proroka Ezechiela. Słyszeliśmy to dwa tygodnie temu: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy mi się sprzeciwiają aż do dnia dzisiejszego. To ludzie bezczelni, zatwardziali i oporni. Czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (por. Ez 2,3-5).

W ten sposób Pismo święte daje nam pełniejszy obraz reakcji ludz­kich na upomnienie, które Pan Bóg kieruje do człowieka.

Dziś apostołowie wracają po misyjnym trudzie, „zebrali się u Jezusa i opowiadają Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali". Ewangelista nie zanotował treści tej rozmowy, choć byłoby ciekawe, co Jezus pochwalił, a co zganił.

Można się tylko domyślać, że opowiedzieli Panu Jezusowi, ile drzwi i serc ludzkich się przed nimi otworzyło, a ile zatrzasnęło. Może im wówczas Pan przypomniał Ezechielowe słowa: „a oni czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich"; a może im po­wiedział: „kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi" (Łk 10,16).

Jedno jest pewne, że Jezus zauważył wielkie ich zmęczenie i z wielką troską mówi: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznij­cie nieco. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu" (Mk 6,31). „Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno".

Ewangelia podaje dalszą chronologię faktów.

Wszystko dzieje się szybko. Ludzie zorientowali się błyskawicznie w sytuacji i czekali już na nich na przeciwległym brzegu.

„Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać" (Mk 6,34). I tu również Ewangelista milczy o tym, jak Jezus pocieszał, jak okazywał litość dla potrzebujących opieki i słowa.

Szkoda, że dziś nie czytamy dalszych wersetów Ewangelii Markowej, z których dowiadujemy się, że pomoc Jezusa jest bardzo konkretna. Jezus dokonuje na oczach tłumów pierwszego rozmnożenia chleba; a do aposto­łów powie: „Wy dajcie im jeść".

To pełne litości i serdeczności postępowanie Jezusa jest dla nas bardzo cenną wskazówką. On nikogo nie odsuwa, ale chętnie przyjmuje, słucha, przychodzi z konkretną pomocą, naucza.

Tak postępował za swego ziemskiego życia, tak też czyni dzisiaj, gdyż żyje jako zmartwychwstały.

On jest prawdziwym Pasterzem, jakiego wzbudził Ojciec, aby nie­ustannie troszczył się o owce, „które źli pasterze prowadzą do zguby, nie troszcząc się o nie" (por. Jr 23,2).

I znów w tym miejscu ewangeliczne sformułowania mają punkt odniesienia w Starym Testamencie. W cytowanym dziś fragmencie Jeremiasza proroka. Pismo święte znów nam przychodzi z pomocą, dając pełniejszy obraz w ocenie dobrego i złego pasterzowania.

Jezus - Dobry Pasterz - realizuje wszystko, co Jeremiasz za­powiedział. Czule i troskliwie pasie swoje owce, tak że „nie będą się więcej lękać ani trwożyć, ani trzeba szukać którejkolwiek; bo będzie panował jako Król, postępując roztropnie" (por. Jr 23,3-5).

Na tym tle łatwiej zrozumieć kim są źli pasterze.

Może kapłanami, lewitami, faryzeuszami albo uczonymi w Piśmie, których tak często upominał Jezus?

Może to ci wszyscy, którzy zajmując wysokie stanowiska w społe­czeństwie starają się służyć przede wszystkim sobie?

A może w jakimś sensie to my wszyscy jesteśmy tymi marnymi paste­rzami, bo tyle razy można nam wytknąć egoizm i pazerność, która bierze górę nad życzliwością i dobrocią, tak potrzebną przecież, by człowiek mógł żyć godnie?

Tak, czy inaczej, tragiczne nieraz następstwa złego pasterzowania nie dają długo na siebie czekać, są one bowiem przyczyną warunków życia, jakie człowiek stwarza człowiekowi na ziemi.

Oczyma Jeremiasza widzimy tę bolesną prawdę o ludziach przygnę­bionych, wystraszonych, bezradnych, zdesperowanych, a to z powodu spo­sobu, w jaki stwarza się warunki życia społeczeństwu.

A dziś nasze oczy oglądają wyjątkowo smutny obraz całych społe­czeństw wyprowadzonych w pole, rozczarowanych i zdesperowanych, ży­jących naprawdę jak owce bez pasterza. Poszukują wciąż jakiegoś proroka i po kolei okazują względy marksistom, hinduistom, sekciarzom, czy też idolom muzyki rokowej.

Co rusz organizują głośne pochody, manifestując swoje, takie czy inne, „inaczej".

Nadziwić się nie możemy, że takie współczesne „bożyszcze" jest przyjmowane z wszelkimi honorami przez głowy państwa!

Zły pasterz nigdy nie przeszkodzi, gdy człowiek zaczyna sobie bu­dować świat z pieniądza i z ciała.

A właśnie w takie macki wpadł współczesny i co gorsza nazywany „nowoczesnym", świat kultury zachodniej.

To świat bez Boga, świat, do którego tak chętnie wyciągamy ręce podpisując wszelkie możliwe deklaracje i układy.

Obyśmy nie byli znów oszukaną „papugą narodów", która tyle razy fatalnie wyszła na obietnicach i zapewnieniach.

Niech nikogo nie dziwi, że patrzeć będziemy z bólem na skrytą wojnę przeciw Chrystusowi - Dobremu Pasterzowi, jaka toczy się w świecie, w Europie i w Polsce. Zakamuflowana, otoczona nimbem pseudotolerancji; niby przyjazna dla człowieka, a zatruta jak narkotyk, bo odbiera człowiekowi duszę.

To właśnie tym oszukanym i zdradzanym, jak również nam, a także wszystkim złym pasterzom, każdej owcy bez pasterza - każdemu z osobna - Chrystus Pan ogłasza Dobrą Nowinę.

Jedynie On jest Dobrym Pasterzem. Kościół zaś o tyle postępuje wła­ściwie, o ile jest do Jego dyspozycji, o ile zabiega o potrzeby owiec Chrystusa. Dlatego pozostaje niejako w cieniu, jakby na uboczu zdarzeń. Nigdy nie może zasłaniać Dobrego Pasterza, który przekazuje nam wciąż aktualne swoje orędzie.

Dziś to orędzie zawarto w jednym zdaniu listu do Efezjan św. Pawła, wiernego naśladowcy Jezusa, Dobrego Pasterza. Brzmi ono tak: „On jest naszym pokojem; On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość" (Ef 2, 14). Taką przyszłość chcemy głosić światu w duchu Dobrego Pasterza. Jest to nasza chrześci­jańska eschatologia pokoju.

Dlatego nie możemy się zgodzić na propagowanie życia bez Boga, roz­szerzanie tzw. kultury zniszczenia świata i równie zniszczonego, zdegra­dowanego człowieka, bo rodzi straszną dla nas przyszłość - eschatologię rozpaczy.

Tragikomiczne jest to, że te wszystkie zagrożenia widzi prosty człowiek, a nie chcą widzieć, lub celowo nie widzą, rządy i parlamenty świata, Europy i Polski. Może się okazać, że w takim duchu podejmowane uchwały (nie ustawy) będą tragiczną w skutkach pomyłką. Dlatego pojmujcie swoją służbę, panowie, jako udział w dobrym pasterzowaniu, pamiętajcie, że macie służyć ludziom jak braciom, żeby wam nie zarzucono, żeście złymi pasterzami, zabiegającymi o wysokie stołki i głosy wyborców, bo jeszcze brzmi w uszach pełne cy­nizmu stwierdzenie sprzed kilku lat: „rząd sam się wyżywi".

W 1997 roku zalała nasz kraj fala powodzi. Tyle było straconych istnień. Tyle pochłoniętego przez żywioł dobytku. Często nie było do czego wracać. Powracająca fala znów nam wtedy zagrażała. I były łzy, trwoga, niepewność. A dziś to samo może się powtórzyć...

Lecz myślę, jak wtedy, z otuchą o innej fali - ludzkiego braterstwa, solidarności, hojności, zrozumienia człowieka pogrążonego w rozpaczy. Obojętnie skąd przychodzi, ważne, że służy jednemu celowi. Tym celem jest być razem, serce przy sercu. Tym celem jest dobro człowieka, każdego człowieka.

A dziś, jak fale powodzi, zalewa nas inna fala - fala zła, fala demoralizacji, obłudy, kłamstwa, a nawet niszczenia tego, "co Polskę stanowi". Może obronimy to, co dla nas jest wciąż ważne - polską duszę!

Wstańcie, poderwijcie się Orlęta Lwowskie i pokażcie nam jak się służy tej ziemi i żyjącym na niej ludziom. Powiedzcie, że potrafimy uszanować każdego; że u nas niczyją, a tym bardziej polską flagą butów się nie wyciera! Pokażcie, jak potrafiliście kochać i dać młode życie w ofierze za braci, za Polskę i wszystko to, co Polskę stanowi.

Zaśpiewajcie nam waszą piosenkę:

To nie sztuka wybudować nowy dom,
sztuka sprawić, by miał w sobie duszę".

Taki niech będzie nasz polski dom.

Wysoko więc nieśmy nasz sztandar, tuż obok sztandaru Chrystusa, Dobrego Pasterza. Chrystus Pan w dniach powodzenia i niedoli niesie nam prawdziwy pokój, pokój jakiego świat dać nie może.

Dziś, jak w każdą niedzielę, usłyszmy przed Komunią św. zapewnienie, że pokój Pański zawsze będzie z nami.

Posyłajmy ten pokój dziś szczególnie tym wszystkim, których dotyka zło, niesprawiedliwe więzienie, aresztowanie i poniżanie na oczach całej Polski i świata - tym wszystkim nieśmy dobro naszych serc, stawajmy nam miarę naszych możliwości w ich obronie i nieśmy im Chrystusowy pokój, którego świat dać nie może, który tak bardzo się nam dziś wszystkim przyda. Z nim, z Chrystusem-Dobrym Pasterzem, można odbudować wszystko. UWIERZMY W TO, PÓKI JESZCZE CZAS...! 

Bracie i Siostro, dziś, jak wtedy do proroka Ezechiela, mówi do Ciebie Bóg: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy mi się sprzeciwiają aż do dnia dzisiejszego. To ludzie bezczelni, zatwardziali i oporni. Czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (por. Ez 2,3-5)! Amen.




lipca 13, 2024

15. Niedziela Zwykła (B) - Idźcie, oto was posyłam!

15. Niedziela Zwykła (B) - Idźcie, oto was posyłam!
Ukochani Bracia i Siostry, gdy w 1997 roku z zainteresowaniem wpatrywaliśmy się w kolejny sukces myśli ludzkiej, jakim niewątpliwie było lądowanie pojazdu kosmicznego na Marsie, mogło się nam wydawać, że człowiek jest naprawdę wielki. Oto siedząc wygodnie w fotelach oglądaliśmy z bliska oddalony o miliony kilometrów marsjański krajobraz. Ale to, co stało się w naszym kraju w minionym w tamtym pamiętnym roku, brutalnie przypomniało nam praw­dę o kruchości naszego istnienia, o bezradności wobec potęgi żywiołu. Zupełnie nagle, niekiedy dosłownie z godziny na godzinę dziesiątki tysięcy ludzi pozostało bez prądu, gazu, łączności przez fale powodzi, która zalewał wtedy nasz kraj. Ściany wielu domów obsuwały się z taką łatwością, jak gdyby zbudowane były z klocków. Samochody, jak dziecięce zabawki pływały po wodzie. Ale co najgorsze, tylu ludzi straciło życie, tyle było łez i cierpienia.

W jednej z dramatycznych relacji z terenów, objętych wtedy powodzią, pewna kobieta pytała łamiącym się głosem: „czy to kara Boża na nas przyszła?" Kiedyś doniesiono Jezusowi o tragicznym wypadku jaki miał miejsce w je­dnym z pobliskich miast. Zbawiciel odpowiedział wtedy: „Myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. "Czy ta powódź jest karą? Przecież woda wdarła się tak samo do domów ludzi prawych, jak i lekceważących Boże przykazania. Pojawia się nurtu­jące pytanie: dlaczego tak się stało? Dotykamy tutaj odwiecznej tajemnicy cierpienia. a cierpienie, zło, grzech i śmierć, jak uczy Pismo Święte, pochodzą od Złego. To on, szatan, jest źródłem wszelkich nieszczęść na ziemi. Wielu ludzi w ostatnim tygodniu, jak biblijny Hiob, straciło wszystko. A przecież dobrze pamiętamy, kto pragnął nieszczęścia Hioba, tego prawego i dobrego człowieka. Bez względu na to, czym mają być w zamyśle Bożej Opatrzności te tragiczne wydarzenia, których jesteśmy świadkami, to przypominają nam one prawdę, o której człowiek tak łatwo i szybko zapomina: jesteśmy tylko ludźmi. Jesteśmy tylko kruchymi stwo­rzeniami. I mimo całej potęgi ludzkiej myśli wobec kataklizmu wciąż jesteśmy bezradni, jak małe dzieci. To prawda, skutki tragedii może poważnie ograniczyć sprawna akcja ratownicza, dobry system zabezpie­czeń, ale nawet w wysoko rozwiniętych krajach powodzie niosą zniszczenia i ofiary śmiertelne. Pożary, trzęsienia ziemi, epidemie, powodzie, wypadki były, są i będą. I będą nam zawsze przypominać o naszej małości i kru­chości i będą zawsze prowokować pytania, czy warto bez granic angażo­wać się, poświęcać całe swoje życie dla zdobywania dóbr doczesnych, skoro cały dorobek może być zniszczony tak błyskawicznie. „Nie gromadź­cie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną" - powiedział Jezus. Tak bardzo wymowna była odpowiedź pewnego człowieka, mieszkającego na terenach obecnej klęski żywiołowej, który na pytanie reportera: „czy stracił pan wszystko?" powiedział: „nie, tylko cały dobytek, ale żona i dzieci są ze mną. Będziemy musieli zaczynać od nowa". Próbował się przy tym uśmiechnąć, choć wyraźnie przychodziło mu to z trudnością.

Mieszkańcy Polski znacznej części Polski cieszą się w tym roku tym, że im fala powodziowa nie zagraża, że mogą spać spokojnie. To prawda, powódź zalała inną powierzchnię kraju, ale w perspektywie tej tragedii chyba każdy z nas powinien zadać sobie pytanie: a gdybym stracił cały dobytek, to co by mi pozostało?

W dzisiejszej Ewangelii byliśmy świadkami sceny rozesłania uczniów. Jezus zabronił im zabierać ze sobą chleba, torby, pieniędzy. A przecież, patrząc po ludzku, to wszystko mogło im się bardzo przydać i przyczynić do tego, by ich misja była bardziej skuteczna. Może nawet Apostołowie pytali: „Jak będziemy mogli pokonywać drogę, głosić naukę skoro wyru­szamy z pustymi rękami?" A jednak Chrystus chciał, by ci pierwsi misjo­narze poszli bez żadnego specjalnego wyposażenia, nawet bez środków potrzebnych do przeżycia podróży. Dlaczego Jezus tak postanowił? Ponieważ On jest Bogiem Wszechmogącym. On decyduje o szczęściu czło­wieka, o skuteczności jego pracy. Powódź pozbawiła wielu ludzi chleba, pieniędzy, ubrania. Oni też pytali wtedy: jak mamy teraz iść przez życie bez tego wszystkiego? Jak mamy sobie radzić? Apostołowie byli pewnie zaskoczeni radykalnym zakazem Jezusa, ale zaufali Mu i z tej wyprawy powrócili szczęśliwi. Drodzy bracia i siostry, ta tragedia może stać się łatwo dla kogoś okazją do buntu, przekleństw, goryczy. Ale można powtó­rzyć za Hiobem: „Dał Pan i zabrał Pan". To może być bardzo trudne zdo­być się na taką ufność, ale pamiętacie jak skończyła się historia tego człowieka, który stracił wszystko? To jest właśnie wielka tajemnica wiary. Ta o słodkim krzyżu i lekkim brzemieniu.

Syn Boży stał się człowiekiem, aby doświadczyć kruchości ludzkiego istnienia, wszelkiej małości, biedy i nędzy jaka bywa udziałem każdego z nas na ziemi. Jezus dobrze poznał, co to znaczy cierpieć, być samotnym, opuszczonym. Gdy woda zalewała łódź, On także usłyszał mówione z wy­rzutem słowa: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?" W sy­tuacjach tragicznych tak łatwo o postawę buntu. Panie, nic cię to nie obchodzi, że zginiemy? Obchodzi Jezusa. To przecież on przemówił i przemawia do setek tysięcy ludzi dobrej woli, tych wierzących i niewierzących, by nie pozostawali obojętni na los powodzian. To Chrystus przymusza swoich uczniów, aby spieszyli z konkretną pomocą dla po­szkodowanych. Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, gdzie dokonuje się coś złego, tam także rodzi się dobro. Drodzy bracia i siostry, to co się wtedy dokonało ocenić można gołym okiem: żywioł pokonał człowieka. Ale przecież z drugiej strony to nie koniec starcia dobra ze złem. To naprawdę od nas zależy, naprawdę od nas czy dobro zwycięży. To od nas chrześcijan, katolików, wszystkich Polaków zależało wtedy w ogromnej mierze, czy już za rok, w następne lato, ci którzy wtedy opłakiwali gruzy swoich domostw, mogli siedzieć w swoich ogródkach, na ławkach w parkach, a po tragedii pozostaną im tylko bolesne wspomnienia i doświadczenia, z których da się chyba wyciągnąć wnioski na przyszłość. To, co mówię jest naprawdę realne i dziś, a świadczy o tym ogrom dobra i rozmiary hojności, jakie budzą się we wszystkich mieszkańcach całego kraju. Ktoś powie: domy, ulice można odbudować, ale tych co zginęli, straciliśmy na zawsze. Byłoby tak gdyby nie Golgota, gdyby nie Chrystus i Jego zwycięstwo nad śmiercią. Nic nie jest stracone i nikt nie jest stracony w królestwie Tego, który jest Bogiem Wszech­mogącym.

Kiedy woda rzeczywiście zalała część kraju, ale także my, mieszkańcy innych regionów naszej ojczyzny, jeśli czujemy się Polakami, musimy powiedzieć sobie: nas wszystkich dotknął kataklizm. Taka powódź jest godziną prawdy i próby. Przysłowie mówi: przyjaciół poznaje się w biedzie. Nastała bieda i przyszedł czas na konkretną pomoc. Teraz już nie wystarczą piękne słowa i deklaracje. Jest to czas prawdy o ludzkiej solidarności, zapobiegliwości.

Drugiego czerwca 1997r., w Legnicy, Papież Jan Paweł ll powiedział do zgro­madzonych tłumów następujące słowa: „Przychodząc do Stołu Pańskiego, aby posilać się Ciałem Chrystusa, nie możemy pozostać obojętni na tych, którym brakuje codziennego chleba. Trzeba o nich mówić, ale trzeba też odpowiadać na ich potrzeby. Jest też naszym wspólnym obowiązkiem, obowiązkiem miłości, nieść pomoc na miarę naszych możliwości tym, któ­rzy jej oczekują. «Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» - mówi Chrystus. «Wszystko czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». Potrzeba naszego chrześcijańskiego dzieła, naszej miłości, aby Chrystus obecny w braciach nie cierpiał niedostatku. Zachęcam was, bracia i sio­stry, abyście budzili w sobie wrażliwości na wszelki niedostatek i ofiarnie współdziałali w niesieniu nadziei wszystkim, którym jej brak. Niech eucha­rystia będzie dla was niewyczerpanym źródłem tej wrażliwości i mocy do jej urzeczywistniania w codzienności".

Po tych i innych słowach Papieża rozlegały się gromkie oklaski. Drodzy bracia i siostry. Nadszedł czas, który pokaże czy my wszyscy naprawdę słuchaliśmy Namiestnika Chrystusowego, czy go zrozumieliśmy. Minione dwa, trzy dni dają nadzieję sądzić, że wielu ludzi wypełnia posłanie, które pozostawił nam Ojciec święty. Mocno wierzę w to, że dzisiejszej niedzieli dołączą do nich wszystkie pozostałe dzieci Kościoła, duchowieństwo, świeccy i wszyscy ludzie dobrej woli.

Na pewno wiele osób z zalanych terenów nie będzie mogło wtedy uczestniczyć we mszy świętej w swoim kościele parafialnym.  Wielu tamtej niedzieli nie zasiadło przy rodzinnym stole. To był dla wielu  dzień wytężonej pracy, obrony przed nadchodzącą falą, usuwania szkód, aby jak najszybciej móc zamieszkać w warunkach choćby zbliżonych do normalności. Wiem, że w takiej sytuacji zdawkowe słowo pocieszenia mogło wtedy być śmiesznie nieadekwatne wobec tragizmu zaistniałej sytuacji. Jakże adekwatne do tamtej sytuacji były Ojca świętego Jana Pawła II, które wypowiedział  na zakończenie tej niezapomnianej mszy świętej pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Mówił wtedy: „Dzisiaj dziękowałem Bogu za to, że wasi przodkowie na Giewoncie wznieśli krzyż. Ten krzyż patrzy na całą Polskę, od Tatr aż do Bałtyku. I ten krzyż mówi całej Polsce: Sursum Corda - w górę serca! Trzeba, ażeby cała Polska, od Bałtyku aż po Tatry patrząc w stronę krzyża na Giewoncie, słyszała i powtarzała: Sursum Corda - w górę serca!" Tyle słów Papieża. I to chyba są dla nas wszystkich bardzo ważne słowa. Ten krzyż z Giewontu patrzy dziś na całą Polskę, naszą ukochaną Ojczyznę. I wy także patrzcie z ufnością na krzyż. Bo od dwudziestu wieków jest on znakiem nadziei. Krzyż z Golgoty jest początkiem drogi ku zwycięstwu, jest początkiem drogi wiodącej od rozpaczy do niepojętej radości. Tylko z krzyżem można przejść taką drogę. I wy, drodzy bracia i siostry, z krzyżem i w imię krzyża, na przekór zwątpieniu, bądźcie mężni. Wierzymy, że z Bożą i ludzką pomocą, którą dziś ku wam kieruje cały Kościół w Polsce, pokój powróci do waszych domów, rodzin i serc. Bóg pamięta o liliach i ptakach powietrznych. O tych pięknych stworzeniach Bóg pamięta, ale za człowieka sam wydał się na śmierć. I dlatego nie są puste słowa i dziś, dla nas wszystkich: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocie­szeni"! Sursum corda! W górę serca! Amen.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger