Ukochani
Bracia i Siostry! Przyszliśmy tu dzisiaj, aby uczcić Wniebowstąpienie
Chrystusa i aby z tego wydarzenia wyciągnąć naukę dla siebie — ale
przede wszystkim także spotkać Go dzisiaj tutaj. Przed chwilą lektor
czytał opis wniebowstąpienia Chrystusa. Najczęściej się nam wydaje, że
niebo jest zbudowane na kształt konstrukcji ziemskiej. Zresztą nawet
opis ewangeliczny sugeruje, że On wzniósł się do góry i uczniowie
stracili Go z oczu. Ale proszę sobie dzisiaj skorygować to pojęcie. My
ziemianie zawsze musimy mówić pojęciami ziemskimi — ale niebo (i to
dzieci przedszkolne nawet bardzo łatwo pojmują) jest tam, gdzie jest
Bóg. Niebo jest rzeczywistością dynamiczną. Niebo jest miejscem, gdzie
jest Bóg i gdzie z Bogiem można się spotkać. Więcej: gdzie można spotkać
się w Bogu przez Chrystusa ze wszystkimi ludźmi — bez podziału, bez
napięć, bez paradoksów jakie tutaj na tej ziemi każdy dzień nam
przynosi.
Dzisiaj
wspominamy, że Chrystus wstąpił do nieba — ale również że został z nami
i że nasze wznoszenie się ku niebu (za Głową całe Ciało) dokonuje się
poprzez coraz bardziej ścisły i zażyły związek osobowy z Nim. Kto tutaj
na ziemi, wierząc w Jego obecność w Eucharystii, potrafi nawiązać z Nim
kontakt żywy, osobisty i przyjazny — już zaczyna smakować klimat nieba.
I im bardziej smakuje ten klimat, tym głębiej może w niebo wchodzić na
tej ziemi. Tak jak Matka Jezusa, tak jak święci, którzy w swoim życiu
powtórzyli życie Jezusa. A kiedy dojrzeje człowiek w pełni, kiedy umrze
w pełni i zmartwychwstanie w pełni, wtedy jest w niebie.
Oto
ta wielka wizja chrześcijańska, którą my wszyscy żyjemy i którą tutaj
przy ołtarzu realizujemy najściślej! W jej kontekście rozumiemy lepiej,
co znaczy Komunia święta, czyli wspólnota z Chrystusem i z braćmi — i
jak bardzo trzeba po tej drodze iść, aby dotrzeć do tego, co wyraża
misterium dzisiejszego święta. Nie tylko wznosi nam ono oczy i serca w
górę, ale wskazuje na ziemię, gdzie się to zaczęło, dokonuje i dojrzewa:
spotkanie osobowe z Chrystusem.
Jest
maj. Odprawimy nabożeństwo majowe. Jeszcze raz wspólnie w tym roku
odśpiewamy litanię. Będziemy mówić: Dornie Złoty, Arko Przymierza,
Przybytku Ducha Świętego, Przybytku Chwalebny... Wszystkie tytuły,
które nam o tej samej tajemnicy mówią: Matka Jezusowa jest modelem
człowieka, który w pełni zrealizował kontakt osobisty z Bogiem. Żydzi
przez wiele lat budowali świątynię jerozolimską, która została
zburzona. Ona pozwoliła świątynię zbudować w sobie. Ona była świątynią i
jest świątynią. I każdy człowiek za Jej przykładem ma być świątynią we
wspólnocie przy ołtarzu i w pojedynkę w życiu, żeby dokoła niego
narastała nowa świątynia żywa, której kamieniem węgielnym jest
Chrystus.
Świątynię
jerozolimską zniszczyła historia, ludzkie życie się rozpada — ale
świątynia żywa w nas trwa. I tu jest moc niezłomna i niezwyciężona
chrześcijaństwa, które z misterium Wniebowstąpienia czerpie optymizm i
nadzieję na to życie pełne biedy, udręczenia, trosk, niepokoju, kiedy
pielgrzymujemy ramię przy ramieniu, wspólnie, ku Ziemi całkowitej
wolności. Idziemy ku niej — ale dzisiaj już ją mamy w zadatku.
Dzisiejsze
święto jest świętem nadziei i optymizmu, ale i świętem przestrogi dla
tych, którzy dom budują na piasku i bez Pana. ,,Jeżeli sam Pan domu nie
zbuduje, daremnie nad nim robotnik — czy rzemieślnik, czy naukowiec —
pracuje" (Ps 126, 1).
W
przyszłą niedzielę jest uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Niech to
obwieszczenie będzie punktem wyjścia do naszego rozważania. Proszę tak
przez moment porównać dwie postawy — postawę apostołów i naszą w
oczekiwaniu na to wydarzenie.
Oczywiście,
apostołowie byli bardzo blisko Chrystusa, chodzili z Nim przez trzy
lata. Kilku z nich przeszło drogę krzyżową, byli — poprzez Jana — przy
Jego śmierci, rozmawiali z Nim po zmartwychwstaniu, dotykali Jego
uwielbionych ran. A potem byli wszyscy razem w dniu wniebowstąpienia i
widzieli, jak zniknął sprzed ich oczu. I wtedy zrozumieli to wszystko,
co z tym wydarzeniem było związane, kiedy Chrystus mówił: potrzeba,
abym odszedł, ale wrócę i ześlę wam Ducha Świętego, który zostanie z
wami do końca.
Po
dwóch tysiącach lat uczniowie Jezusa Chrystusa znów się zbierają.
Wspominamy te same wydarzenia, które były z takim entuzjazmem
dyskutowane, rozważane, powtarzane i przepowiadane przez uczniów.
Uczestniczyliśmy niedawno w Wielkim Poście w rozważaniu Męki Chrystusa,
przypominaliśmy, odświeżaliśmy sobie te wydarzenia. Potem trzy dni —
Piątek, Sobota, Niedziela — wydarzenia paschalne, zwłaszcza
wielkosobotnie: ogień zapalony na nowo, symbol nowego światła czy
nowego życia, które się rodzi z wody i z Ducha Świętego podczas chrztu i
prowadzi do Eucharystii, jak wielkosobotnia msza nam przypomniała. A
potem już — dzień Wniebowstąpienia. Może nawet nie zauważyliśmy go, jak
nie zauważamy innych zniesionych świąt. Jakby to było, gdyby na naszych
oczach znikał... może nie sam Chrystus, ale jakiś święty, jak ongiś
Eliasz — jak byśmy biegli patrzeć, co się dzieje! Ale kto miał wiarę, to
przeżywał to samo. Bo symbolika liturgii też nam to przypomina i treść
czytań relacjonuje to wydarzenie dość szczegółowo.
A
teraz jesteśmy w tym samym okresie, w którym byli apostołowie, kiedy
dzień po dniu zbierali się w Wieczerniku — w tym samym Wieczerniku,
gdzie była odprawiona Ostatnia Wieczerza — razem z Matką Jezusową i
czekali na zesłanie obiecanego Parakleta, Pocieszyciela. Tego, który
miał dać im światło, w którym mieli zrozumieć to wszystko, czego jeszcze
nie rozumieli. Bo jeszcze wszystkiego nie rozumieli.
My
też jeszcze wszystkiego nie rozumiemy. Wczoraj miałem wykład do młodych
ludzi, którzy za dwa czy trzy tygodnie przyjmą sakrament małżeństwa.
Taki jest teraz zwyczaj, że przychodzi pięćdziesiąt par małżeńskich i
mówi się do nich konferencję. Starałem się im powiedzieć — bo taki był
temat — na czym polega sakramentalność małżeństwa. Co to znaczy, że
małżeństwo jest sakramentem, że nie jest tylko kontraktem, że nie jest
też tylko — tak jak to było w prawie rzymskim — zawarciem paktu,
zawarciem układu małżeńskiego wobec Boga. Ale że jest sakramentem. Co to
znaczy, że jest sakramentem? Tak się patrzyłem po tych twarzach i
czułem się prawie tak, jak Paweł na Areopagu... "Lecz Ja Ciebie
poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i
nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była"
(J 17, 25—26). Aby miłość Ojca, który umiłował swojego Syna, była w
nas. I ta przychodząca na świat miłość Ojca do Syna w nas jest Duchem
Świętym, który nas z powrotem pociąga ku Ojcu. „Na dowód tego, że
jesteście synami — pisze św. Paweł — Bóg wysłał do serc naszych Ducha
Syna swego, który woła: Abba, Ojcze!" (Ga 4, 6). A jeśli taka miłość
staje się duszą naszej modlitwy, to jakie muszą być owoce takiej miłości
w odniesieniu do naszych bliźnich? Znacie może takie przypadki, kiedy
palącą świecę trawi ogień — nie ma ona prawa wymagać, by pozostała w
całości, ale to co z niej ubywa, płonie nadal w innych.
Myślę,
że to nie było za trudne rozważanie. Teoretycznie nietrudne. Ale
praktycznie? Świadomość tego i życie tym chyba nie jest proste. I na tym
polega przygotowanie do Zesłania Ducha Świętego: prosić pokornie, aby
nam dał cząstkę tego światła, które potrafi dać nam zrozumieć to, o
czym tu mówimy, zrozumieć mowę Jezusa do nas. Jest ona wieloraka, a jej
cel jeden — stać się ciałem w nas, jak to za chwilę będzie w tej
obecnej mszy świętej.
Dziękujmy
Bogu przez Chrystusa za ten wielki dar rozumienia misterium Chrystusa,
który wstąpił do nieba — i został, bo nie jest związany kategorią ani
czasu, ani przestrzeni. On jest — a my do Niego się przybliżamy,
jednoczymy się z Nim i przez Niego jesteśmy. Trwamy. Jeżeli trwamy w
miłości i jeśli przyjmujemy Jego Ciało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz