kwietnia 11, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 2. Pomyśl, po co żyjesz

„Oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli ktoś usłyszy mój głos i otworzy mi drzwi, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał".
„Pójdźmy na miejsca ustronne i odpocznijmy nieco" - słowa Chrystusa zachęcające do głębokiej refleksji rekolekcyjnej.

Ukochani Bracia i Siostry. Gdy, wychodząc z domu, włożymy rękę do kieszeni, spostrzeżemy, że kieszeń jest brudna, starannie ją wytrzepujemy, by chusteczka świeżo wyprana, włożona do niej, nie stała się brudna. Kiedy wkładasz na niedzielę białą koszulę, to niebawem zauważysz, że nie jest już tak czysta. Gdyby nie były czyszczone okna twego domu, zwłaszcza domu położonego przy drodze, wkrótce w twoim pokoju byłoby ciem­no. A cóż by to był za gospodarz, który by swojego podwórka nie za­miatał i nie grabił, nie wywoził śmieci i innych niepotrzebnych rzeczy, nie dbał o wygląd budynków gospodarczych czy inwentarza?
Podobnie i w naszej duszy. Po miesiącu, po roku narasta brud grzechu, przybywa złych nawyków i trzeba zrobić takie generalne przedświąteczne sprzątanie. Tym bardziej trzeba taki porządek uczynić przed największymi świętami - Wielkanocą. I po to są te rekolekcje. Nie dowiemy się tu niczego nowego. Tylko przez kilka dni mamy się tak dogłębnie zastanowić nad sobą. Uświadomić sobie po co żyję, zrzucić z siebie ciężar, który nas gniecie i powstać do nowego, lepszego życia. Pozwólmy poprowadzić się Chrystusowi, który zaprasza nas na swoją Ucztę, a On będzie przemieniał łaską swoją nasze życie. Pozwólmy Mu działać.
Wszędzie widzimy zmiany, np. gdy zajrzymy do sklepów, zoba­czymy wspaniałe towary ułatwiające ludziom życie, tylko człowiek po­został w tyle duchowo. Człowiek goni za szczęściem, a zapomina, że szczęście jedyne i całkowite jest w Bogu. Jesteśmy na ziemi jak turyści w górach, którzy tylko wtedy są bezpieczni i mogą zdobyć szczyt, kiedy trzymają się wyznaczonego szlaku. Podobni jesteśmy do dziecka, które poszło do miasta, ogląda wystawy, a zapomniało, po co do niego się wybrało. Człowiek zagoniony nieraz zapomina, jaki jest cel jego życia.
A to życie wcale nas nie rozpieszcza. Patrząc na dzisiejszy świat, rodzi się pytanie - do czego można by go porównać? Przychodzą na myśl rozmaite pomysły. Może do domu dla psychicznie chorych, gdzie obłąkanie ogarnia wielu, może do więzienia, gdzie skazańcy pokutują za swoje czyny, może do szpitala, gdzie ciężko chorzy narzekają na swój los, wylewając żale na całe swoje otoczenie. Powie ktoś - przesada, nadmierny pesymizm. To jest złośliwość, a złośliwością nikogo się nie nawróci. To prawda, że tak naszkicowany obraz świata jest przykry i ponury, ale wcale nie trzeba być pesymistą, by stwierdzić, że współcze­sny człowiek choruje i to ciężko. Choruje na brak wiary, jakiejś określo­nej idei, brak serca, brak zrozumienia, co więcej, cała ludzkość choruje, bo w pogoni za szczęściem obrała zły kierunek. Pomimo szalonego tem­pa techniki we wszelkich dziedzinach życia, czego wszyscy jesteśmy świadkami, człowiek jest jakiś zagubiony, biedny duchowo i nieszczę­śliwy, czuje się jak robak przygnieciony stopą przechodzącego prze­chodnia. Ludzkość jako całość nie znalazła dotąd ani dobrobytu, który jej wszyscy obiecywali, ani pokoju, stale w różnych częściach świata zagrożonego przez terroryzm, wojny i kataklizmy, a jej przyszłość zasnuta jest czarnymi chmurami jak nigdy w dziejach.
Do mnie nieraz mówicie: boję się, co nam przyniesie przyszłość? A przyszłość maluje się niepewna. To tak wygląda, jakby łóżko chorego otaczały setki lekarzy, ale żaden z nich nie może postawić trafnej dia­gnozy i przepisać skutecznego na obecne czasy lekarstwa. I oto kiedy w aptece ludzkiej nie znajdujemy lekarstwa, bo nie pomagają ani wielcy politycy, zjazdy i konferencje na mniejszym lub większym szczycie, taki czy inny ustrój społeczny, ani wyroki sądowe czy środki uspokajające, kiedy wyczerpaliśmy wszelkie sposoby leczenia, z rezygnacją patrzymy na powolne konanie człowieka i nas samych. Gdy patrzymy z przeraże­niem, jak trzeszczy w swych posadach małżeństwo, jak małżeństwem nazywa się coś, co nigdy małżeństwem nie było i nie jest, jak rodziny nie chcą mieć dzieci, jak wzrasta pijaństwo i rozpusta, jak wielu młodocia­nych przestępców zapełnia więzienia i domy poprawcze, to musi nas ogarnąć smutek, przygnębienie i rezygnacja. A dlaczego tak jest? Bo coraz mniej pamiętamy o Bogu i Bożych zasadach. Brak nam żywej wia­ry. To, co powiedział pewien Francuz zaniepokojony obrotem wojny z Prusakami: wiem dlaczego Prusacy nas biją, bo oni w coś wierzą, a my w nic. Tak, bo niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. I do naszych znękanych umysłów i serc, zaniepokojonych obec­nym stanem, obecną rzeczywistością dociera ciche, delikatne pukanie łaski Bożej : „Oto stoję u drzwi twoich i kołaczę, jeśli usłyszysz mój głos i otworzysz drzwi, przyjdę do ciebie i będę z tobą wieczerzał". Tego Bożego głosu nie wolno nam zlekceważyć. Może jest to ostatnie wołanie do ciebie i do mnie.
„Stań i pomyśl" - mówią napisy na drogach angielskich. Stańmy i pomyślmy. Jaka jest nasza codzienna modlitwa? Powiedz mi jak się mo­dlisz, a powiem ci, jaką masz wiarę. Jakie jest moje uczestniczenie we Mszy Św.? Nieobecni na Mszy św. się nie liczą, są jak uschłe gałęzie na drzewie Kościoła. Czy praktykuję miłość do bliźnich? Czy szanuję ich ludzką godność? Czy dobrze biegnę? Może o moim biegu życia można powiedzieć: pięknie biegniesz, tylko że złą drogą i w niewłaściwym kie­runku. Trzeba wrócić na dobrą drogę, obrać właściwy kierunek. Czy przyświeca mi naprawdę cel, którym jest Bóg i spełnienie Jego woli? Czy wiemy, że tylko przez dźwiganie jarzma osiągniemy szczęście? A tymczasem człowiek chciał być wolny i wpadł w niewolę. Bo usłuchał podszeptów świata, podszeptów szatana, który często posługuje się ludźmi. Nie przejmuj się Bogiem, wtedy będziesz wolnym. Przykazania Boże - to dla starych, różaniec, modlitwa - to dwa dni przed śmiercią, żonę, męża - to miej jak chusteczkę do nosa, jak ci nie odpowiada to zmień. Dziecko to luksus, najwyżej jedno, a kto by sobie na więcej pozwalał. Kto ci przeszkadza w życiu, usuń go, jak nie pistoletem, kijem baseballowym to przynajmniej po dawnemu sztachetą. I tak wygląda ten raj człowieka "wolnego". Jako chłopiec czytałem w jednej z gazet, że zlikwidowano pałki milicjantom, bo wkrótce nawet milicjant nie będzie potrzebny. Ale tego nie zrobiono. A dzisiaj za mało jest stróżów porząd­ku, a nieraz na skrzyżowaniach dróg należałoby ustawić armaty, tak jak to było w stanie wojennym, a co drugi dom zamienić na więzienie. Jak kiedyś powiedziałem, że na naszym cmentarzu należałoby ustawić dwa kałasznikowy, dzieci pytały mnie, kiedy tak będzie. Ale to nie jest wcale śmieszne. Bo i u nas w Polsce niedoceniany jest Bóg, niedoceniana jest wiara. Polak modli się, a robi swoje. Idzie do kościoła, a po Mszy św. na zakupy do supermarketu. Idzie do Komunii, a nie głosuje w wyborach lub głosuje na ateistów, płacze, gdy Papież jest w naszej Ojczyźnie, a nie zachowuje podstawowych nakazów wiary i wyznaje własną moralność.
W jednej z książek opisany jest pociąg pospieszny, który pędzi z szybkością 100 km na godzinę. Maszynista pijany, konduktor pijany, pasażerowie pijani. Pociąg z hukiem mija przystanki i stacje, wiadukty i mosty. I pyta się autor: „Ludzie! dokąd wy jedziecie? Kto wam zatrzyma pociąg?". Do czego to ludzie dochodzą! Biada wędrowcowi w ciemnym lesie, gdy brak mu światła. Biada dzisiejszemu człowiekowi bez Boga, bo On jest światłem.
Przykłady: Obraz namalowany przez malarza włoskiego Caravaggia przedstawia powołanie Mateusza na Apostoła. Stół, obok niego mężczyźni liczą pieniądze, a z boku stoi człowiek, na którego twarzy widać ogromną walkę. Coś z nim się dzieje. Ma jakieś trudności. Coś mu dolega. To Levi, późniejszy Apostoł Mateusz, słyszy głos: „Pójdź za mną". „Panie - mówi - to nieporozumienie, czy ja jestem lepszy od in­nych, to może nie do mnie mówisz../'. „To ty Lewi, nie kto inny../'. „Ale to nieprawda, to pomyłka...". „Nie to ty pójdź za mną". Tak i ciebie i mnie wzywa Pan Bóg, by spojrzeć na swą duszę, na swoje słabości, aby w końcu bezwzględnie opowiedzieć się i pójść za Chrystusem.
Słyszeliście może już nieraz ten przykład o płonącym domu. Wyszła matka z domu i pozostawiła zamknięte dziecko na drugim piętrze. Nie upłynęło wiele czasu, jak syreny oznajmiają pożar. Wszyscy spieszą, pali się parter domu i na piętro nie ma dojścia. Zbiegli się ludzie, nie wie­dząc, że na drugim piętrze, do którego zaczęły dochodzić płomienie, znajduje się maleńkie dziecko. A ono jakby zwabione okrzykami ludzi, patrzy przez otwarte okno, wychodzi na parapet ognia i bawi się tymi płomieniami, które do niego docierają, niczego nie przewidując. Lu­dziom aż dech z przerażenia zaparło. Matka usłyszała dźwięk syren i przybiegła, podbiegła pod dom i zaczęła wołać: dziecino, skocz tu, w moje ramiona, to ja jestem twoja mamusia, skocz, nie bój się. I dziecko skoczyło. Zostało uratowane dzięki matce i przy pomocy innych ludzi. Tak woła do nas Pan Jezus: skocz w moje ramiona, a uratujesz się w tym potopie zła. A my odpowiemy na to wołanie Chrystusa, naszego Mistrza i Nauczyciela: Ty Panie jesteś moim szczęściem i ratunkiem, chcę w so­bie odbić Twój wizerunek. Będziemy przepraszać Boga za nasze prze­winienia, za to, że w pogoni za ułudami tego świata, zapominaliśmy o Nim, a On będzie leczył nasze dusze promieniami łaski.
„Wybacz Ireno, że bardziej niż ciebie i dziecko umiłowałem ojczyznę i naród" - czytamy na pomniku cmentarza na Powązkach. On oficer poszedł na wojnę i wrócił, ona i dziecko zginęli w płonącej Warszawie. My też mówmy: Wybacz Boże, że tak bardzo przylgnęliśmy do tych ziemskich rzeczy, wartości ziemskich przemijających, a zapomnieliśmy *o Tobie, o tych wartościach nieprzemijających, niezniszczalnych i zawsze aktualnych, zapomnieliśmy o swej godności dziecka Bożego i o swoim przeznaczeniu do szczęścia wiecznego.
Panie do kogóż pójdziemy. Skoro Ty Jezu masz słowa życia wiecznego, pójdziemy za Tobą... Oto, ukochani, Bóg sam wychodzi naprzeciw nas, bo „On nas umiłował i wydał samego siebie za nas. Nikt nie ma większej miłości (...)". Odpowiedzmy Mu: idę Panie, nie oglądam się, Ciebie wybieram, bo bez Ciebie nie wiem, kim jestem. Widzę swoje sła­bości, dlatego Ty Synu Dawida ulituj się nade mną.
Kończę już, ukochani bracia i siostry. Mam takie wrażenie, że macie wiarę. Kiedy patrzę na wasze zasłuchane twarze, odbieram to jako do­wód, że Boga kochacie i wiary swojej gotowi jesteście bronić w waszych rodzinach i w naszej ojczyźnie. Potrzeba jeszcze życia wiarą na co dzień. Módlmy się gorąco: niech Jezus i Jego Niepokalana Matka opiekują się naszymi rekolekcjami. I jak Maryja zaniosła kiedyś Jezusa do krewnej swojej Elżbiety, niech i nam Go przyniesie, byśmy przez to spotkanie z Nim poznali na nowo swą godność dzieci Bożych i wytrwali w wierze do końca. Amen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger