Rozpoczęliśmy
Wielki Tydzień wspomnieniem pełnego chwały wjazdu Chrystusa do
Jerozolimy. Tym triumfalnym wjazdem do Świętego Miasta Jezus zwieńczył
swą krótką, bo tylko trzyletnią, ale jakże intensywną działalność
publiczną.
Jezus
opuszcza Betanię, gościnny dom swoich przyjaciół - Marii, Marty i
Łazarza. Wjeżdża na osiołku otoczony gromadą swoich uczniów i tłumem
gapiów. Zgotowali Mu oni prawdziwie "królewskie" przyjęcie. Słychać było
śpiew: "Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w Imię Pańskie!"
Jezus był dla nich w tym momencie królem, panem, idolem...
Czyż
jednak syn Dawida, Mesjasz, król wjeżdżający do Jerozolimy,
pozdrawiany gałązkami oliwek i palm, przybył po to, aby burzyć stare i
budować nowe królestwa?
Jezus
przybywając do Jerozolimy dzielił drogę z wielkim tłumem, lecz wiemy,
jak szybko drogi Jezusa i Jego wielu głośnych zwolenników się rozejdą.
Kościół
zaraz po przypomnieniu nam pełnego radości momentu powitania prowadzi
nas pod krzyż. Słuchaliśmy z uwagą Ewangelii Pańskiej: tu także jest
tłum... tu także rozlegają się okrzyki..., ale jakże inne. Okrzyk
zwycięstwa urywa się, aby zrobić szybko miejsce okrzykowi oskarżenia...
Dzisiaj
mamy przed naszymi oczyma jakby dwa obrazy Chrystusa. Jeden to obraz
Chrystusa triumfującego. Jezus silny potęgą swoich wyznawców, Chrystus
Pan i król.
Jest też inny obraz Chrystusa: Jezus odepchnięty, osamotniony, bezsilny, cierpiący...
W
tłumie - tym z Niedzieli Palmowej i w tym z Wielkiego Piątku - stoimy
także i my. Raz - mocni wiarą, z niezachwianą wolą czynienia dobra,
oczekujący chwały. Innym razem - niewierni, wykrzykujemy pod krzyżem
nasze bluźnierstwa. Wraz z tłumem towarzyszymy Jezusowi aż do
ostatniego momentu. Jak Piotr trzykrotnie zapieramy się jakichkolwiek
związków z Osądzonym. Jak Weronika i Cyrenejczyk próbujemy gestem
dobroci okazanej Mistrzowi z Nazaretu zaprotestować przeciwko przemocy.
Niewielu z nas ma jednak odwagę stanąć z Maryją i Janem pod krzyżem.
Krzyż jest rzeczywistością, o której chcielibyśmy zapomnieć. Jest
znakiem, który nas przeraża. Jest zaprzeczeniem miłości własnej. Jest
znakiem całkowitej ofiary.
Jednak
dzisiaj zrozumieliśmy, że im bardziej będziemy zjednoczeni z
Chrystusem ukrzyżowanym, tym bliżej będziemy Chrystusa zwyciężającego.
Wydaje
się to paradoksem. Jest jednak prawdą. Bóg bowiem zwycięża poprzez
słabość. Pozostaje wierny mimo naszych zdrad. Prowadzi swe dzieło
zbawienia. Chrystus umierający na drzewie krzyża, wbrew naszym obawom,
nie przestaje być jedynym dawcą prawdziwego życia. Spróbujmy
przezwyciężyć lęk.
Życie
ludzkie nie jest wolne od cierpień, chorób, przegranych... Nie brak w
nim lęków, wątpliwości i załamań. Od czasów popełnienia przez pierwszych
ludzi grzechu pierworodnego różne przejawy cierpienia spotykamy niemal
codziennie. Nie jest jednak łatwo spotkać kogoś, kto godziłby się na
cierpienie. Boimy się go, za wszelką cenę, staramy się go uniknąć.
Świadomie bądź nie -wydajemy walkę wszystkiemu, co może zakłócić nasze
doczesne szczęście. I tak być powinno. Jako chrześcijanie mamy obowiązek
unikać cierpień, leczyć rany, zapobiegać nieszczęściom. Pozostaje
jednak faktem, że nie wszystko zależy od nas. Nasze ludzkie siły są zbyt
słabe. Istnieje cierpienie, któremu nie możemy zapobiec.
Zostaje zbyt wielu ludzi, którym nie możemy pomóc. Pojawia się krzyż, który wydaje się nam nie do uniesienia...
Życie
Jezusa nie było wolne od cierpienia i lęku. Słyszeliśmy przed chwilą,
że Jego ostatnie godziny to trwoga konania i pełna świadomość tego, co
Go czeka. Modlitwa w Ogrójcu to głośne wołanie do Ojca i płacz Syna,
który "istniejąc w postaci Bożej" (Flp
2,6), to znaczy będąc prawdziwym Bogiem - przed śmiercią przeżywał
swoją Mękę. Jezus zstąpił na ziemię, aby nas uwolnić od grzechu i
otworzyć drogę do Ojca i Jego łaski. Jezus przyjmuje cierpienie
dobrowolnie. Motywem jego wyboru jest miłość. Jego osamotnienie,
odrzucenie i cierpienia umierania są ofiarowane za nas. Jezus w ten
sposób uczy nas, abyśmy nie patrzyli na cierpienie oceniając je w
kategoriach porażki, straty, przegranej. Jest ono tajemnicą. Może być
ofiarowane i może stać się źródłem duchowego dobra. Może być użyteczne.
Zbawienne. Przyzwyczailiśmy się wiele rzeczy, sytuacji, a nawet i
problemów oceniać w kategoriach zwycięstwa lub przegranej i jest nam
bardzo trudno tę prawdę przyjąć. Odrzucając ją jednak, zbyt często
gubimy zupełnie w naszych rozważaniach wymiar duchowy życia. Dlatego
potem nie można się dziwić pustce i beznadziei, która przytłacza i
przesłania to, co istotne, piękne i co nadaje sens życiu.
"Jezus Chrystus nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem" (Flp
2,6). Męką pokazał, jak bardzo zależy Mu na człowieku i jak niewymownie
cierpi, gdy ktoś szuka szczęścia na drogach samozbawienia. Pójdźmy za
Mistrzem z Nazaretu. AMEN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz