września 16, 2018

Słowo Boże na dziś - A wy za kogo mnie uważacie?

września 16, 2018

Słowo Boże na dziś - A wy za kogo mnie uważacie?
Słowa Ewangelii według św. Marka. Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: "Za kogo uważają Mnie ludzie?" Oni Mu odpowiedzieli: "Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków". On ich zapytał: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Mu Piotr: "Ty jesteś Mesjaszem". Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: "Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie". Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, ten je zachowa". Oto słowo Pańskie.
 
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
 
Obserwując zachowanie człowieka, tworzymy sobie jego obraz; obraz jego osoby. Jedni nas zachwycają inni odpychają. Każdy człowiek jest tajemnicą.
Taką tajemnicą jesteśmy także my dla osób, z którymi obcujemy. Widzą nasze zalety i wady, mocne i słabe strony. Człowiek jest tajemnicą której poznawanie wymaga wiele czasu i zawsze proces ten pozostanie niedokończony.
Znamy różne wybitne postacie, która na różny sposób zapisały się w historii ludzkości. Jednak bez wątpienia Mistrz z Nazaretu był naprawdę wyjątkowy i jedyny w dziejach ludzkości. On jest punktem odniesienia dla wszystkiego, co istnieje. Każdy człowiek, chcąc nie chcąc, musi na swój sposób ustosunkować się do Jezusa. Odnieść się do Niego własnym umysłem i życiem. Od tego, kim jest dla mnie Jezus, zależy tak naprawdę, kim ja jestem.
Dziś jesteśmy mądrzejsi o wypowiedź apostoła Piotra: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Możemy ją za nim powtarzać, ale nie jest istotne powtarzanie kolejnej regułki, która nic nie zmienia. Musimy sami przeżyć prawdę o Jezusie, napełnić Nim siebie, każdy czyn i każdą myśl, aby przez odmienione nasze życie inni mogli dostrzec działającego w nas Mesjasza i rozpoznawać Go. Aby objawiały się przez nas nie tylko ciało i krew, lecz Ojciec, który jest w niebie.
Jezus w przytoczonym fragmencie Ewangelii zadaje apostołom ważne pytanie: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A wy za kogo Mnie uważacie? Ale ostatecznie sam także przynosi zaskakującą odpowiedź. Odpowiada Piotrowi na włączenie się przez niego w działanie Ojca. Jezus nie mógł przejść obojętnie obok człowieka, który otworzył się na łaskę. Upewnia go o błogosławieństwie płynącym z duchowej współpracy ze Stwórcą i o licznych dobrodziejstwach z tego płynących. Piotrowa wypowiedź jest powodem spontanicznej reakcji Mesjasza.
Pytanie postawione przez Jezusa umożliwia uczniom uświadomienie sobie tego, kim On jest dla nich. Nauczyciel jest zainteresowany stosunkiem innych ludzi do Niego, aby w dalszej kolejności, spotkać się również z uczniami, w tym pytaniu. Piotr był człowiekiem gwałtownym, odpowiada więc wprost. Czy wierzył w to, co mówił? Czy taka była rzeczywiście świadomość uczniów? Niewątpliwie, uczniowie rozmawiali o swoim Mistrzu. Nie można nie mówić o osobach najbliżej nas żyjących. Często jest to mówienie negatywne, lękowe, odsłaniające nasze nie przebaczenie komuś lub postawę nie pogodzenia się z doznaną krzywdą. Mówimy o tym, czym żyjemy, czym żyje wspólnota, rodzina. Nie mamy odwagi by mówić wprost do osób z którymi związana jest nasza gorycz w sercu. Dlatego cierpkie słowa odsłaniamy przed tymi, którzy nie są wtajemniczeni w nasze zmagania i bolesne poranienia.
Za wyznaniem wiary w Jezusa, jako Mesjasza Bożego postępuje męczeństwo, czas nie tylko sprawdzenia, czy człowiek wierzy w to, co wyznaje, ale dojrzewania do wyznania, dojrzewania w wierze. Męczeństwo jest dojrzewaniem do nieba. Kto wierzy Bogu, będzie musiał wiele wycierpieć. Jeśli ufam drugiemu, z tym samym się spotkam. W męczeństwie Jezus spotka się odrzuceniem przez własny naród, z ucieczką uczniów, którzy odtąd, jak Piotr, poza Janem, "trzymali się z daleka".
Dojrzewanie w wierze to nie łatwe i może niewiele kosztujące słowa, lecz przyjęcie tego, iż ktoś bezpodstawnie odrzuca mnie, a za nim postępują inni bez refleksji, bez szukania prawdy. Coś musi zostać w człowieku zabite, co jest jedynie jego pewnością, a nie pewnością wiary. Jeśli wiele spraw "wali się nam na głowę", nie obserwujemy tego chłodnym spojrzeniem, lecz wpadamy w popłoch. Wiara doprowadza nas powoli do uwalniania się od przywiązania do tego wszystkiego, co spotykamy na tej ziemi. Cierpienie, odrzucenie, śmierć, to jest ta droga wyzwolenia od tego świata; powolne odchodzenie z tej ziemi do Ojca.
Kim dla Ciebie, drogi Bracie i Siostro, jest Jezus Chrystus? Tak osobiście? Czy możesz dziś za świętym Piotrem powiedzieć do Jezusa: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego?

września 16, 2018

24. Niedziela Zwykła (B) – Jeśli kto chce pójść za Mną

września 16, 2018

24. Niedziela Zwykła (B) – Jeśli kto chce pójść za Mną
Słowa Pana Jezusa, kończące dzisiejszą ewangelię, powinny być wpisa­ne na stałe w serce każdego Jego ucznia. Nie można być uczniem Chrystu­sa, iść za Nim do domu Ojca w niebie, jeśli nie staną się one dewizą, prze­wodnim hasłem człowieka: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje" (Mk 8,34). W in­nym miejscu, w Ewangelii św. Łukasza, Chrystus Pan powie to jeszcze wy­raźniej : „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być Moim uczniem" (14,27).
Pośród zwykłego czasu w ciągu roku, po wakacjach, gdy trwa jeszcze lato w naszym kraju, a dzieci i młodzież rozpoczynają nowy rok nauki, pada sło­wo Zbawiciela o zaparciu się siebie i o noszeniu krzyża swego cierpienia, upokorzeń, słabości i niedoli; o niesieniu tego krzyża za Jezusem. Słyszymy też słowo o straceniu życia: „Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, ten je zachowa" (Mk 8,35).
Zaprzeć się siebie, stracić życie, wziąć świadomie i dobrowolnie ciężar swego człowieczeństwa, mając w perspektywie śmierć krzyżową — dlacze­go? Po co? Jakże obco i śmiesznie brzmią te słowa zwłaszcza w krajach do­brobytu, w uszach ludzi, którzy się na ziemi dobrze urządzili lub mają na to jakieś szanse. I jakże trudne, a może gorszące, są te słowa dla tych, co żyjąc w nędzy, ucisku i pogardzie, mają tego dosyć i chcą się z tego wyzwolić. Czy można się dziwić, że wspomniani dziś w ewangelii przywódcy ludu: starsi, arcykapłani i uczeni w Piśmie odrzucili i zabili Chrystusa, który im i ludowi wskazywał taką drogę do królestwa Bożego? Czy można się dziwić, że ludzie współcześni Jezusowi, choć uznawali w Nim proroka, nie rozpoznali w Nim Mesjasza, oczekiwanego jako wypełnienie wszystkich obietnic Bożych?
Nam też trudno zrozumieć te słowa. Ale można je pojąć patrząc z wiarą na Chrystusa, na całość Jego życia. Można je pojąć w świetle Jego męki, śmierci i zmartwychwstania; w świetle boskiego, wiecznego życia. Bóg nam ofiarowuje swoje życie, swoją świętość, miłość, mądrość i potęgę, swoją nieśmiertelność, swoją pełnię. To, w czym trwa i co stanowi Jego życie. U początku istnienia człowieka na ziemi stanęło drzewo życia, jak mówi obra­zowo Pismo Święte. Bóg chce, aby człowiek, stworzony na Jego obraz i po­dobieństwo, jako osoba, istota nieśmiertelna, rozumna i wolna, brał owoce z drzewa życia.
Bóg nam swoje życie ofiarował w swoim Synu, Chrystusie Jezusie. Kto Go przyjmie jako Mesjasza, Syna Bożego — uwierzy w Niego — otrzymuje życie boskie. „To jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne... Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne" (J 6,40.47) — słyszeliśmy to niedawno, w niedziele wakacyjne, w Ewangelii św. Jana, która nam objawiała tajemnice przekazywania życia boskiego, wiecznego. Najpełniejszym sposobem przekazywania ludziom życia bos­kiego, które jest w Chrystusie, jest Eucharystia: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym" (J 6,54).
To boskie życie ofiarowane jest nam w świecie, w jakim żyjemy dziś, te­raz. A więc w świecie grzechu; w świecie, w którym się czyni to, co złe w oczach Boga; w którym się pragnie tego, co jest złe w oczach Boga; w świe­cie, którego myśli są złe w oczach Boga. W takim świecie zaczęliśmy ist­nieć. „W grzechu poczęła mnie matka" — znane to słowa z Psalmu 51. W takim świecie jesteśmy, choć wyzwoleni przez chrzest z grzechu pierworod­nego i ciągle wyzwalani z grzechów przez sakrament pokuty i pojednania. W tym świecie żyjemy, myślimy nieraz jego kategoriami, ulegamy jego za­sadom, zwłaszcza zasadzie konsumpcjonizmu, używania, jak nam to nieda­wno przypomnieli nasi biskupi w liście pasterskim na uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Sami też nosimy w sobie potrójne zarzewie, korze­nie grzechu: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę życia.
Zaprzeć się siebie, znaczy: odciąć się od tego wszystkiego. Przekreślić swoją pychę, chciwość, nieczystość; a więc to, co nas jakoś tworzy, stanowi. Bo człowiek pyszny — to ja, człowiek zmysłowy — to ja, człowiek zazdro­sny i chciwy — to ja. Takiego człowieka nam się zaprzeć, takiego w sobie przekreślić. A to dlatego, aby być jak Chrystus; cichym i pokornego serca, ubogim w duchu, miłosiernym i czystego serca. Po to, aby żyć jak Chrystus: życiem boskim.
Wziąć swój krzyż, to wziąć na siebie ciężar grzechów świata, w którym żyjemy. Tak, jak to uczynił Chrystus, gdy przyszedł na ziemię. Z tym, że my mamy wziąć przede wszystkim ciężar naszych grzechów: to jest ten mój krzyż, który mi każe nieść Zbawiciel. Tak nieść, aby inni go nie dźwigali; aby drugi człowiek nie musiał nieść ciężaru mojej pychy, zarozumiałości i niecierpliwości, moich złych humorów, pożądań, lenistwa. Chyba, że sam zechce wziąć, jak i my zresztą winniśmy czynić, biorąc na siebie ciężary dru­giego człowieka, krzyż jego cierpień, samotności, rozpaczy, by mu ulżyć, a nawet ciężar jego grzechów, by je naprawić czy też za nie odpokutować. Bo tak właśnie uczynił święty i niepokalany Chrystus: Jego krzyżem były nasze grzechy.
Zaprzeć się siebie, wziąć swój krzyż, to znaczy: stracić swoje życie na tym świecie, umrzeć dla tego świata, który nam prezentuje swoje przemijające wartości jako najwyższe dobro, a używanie uznaje za najwyższą mądrość życiową, tak jakby nie było śmierci — „kto chce zachować swoje życie, straci je" — przestrzega Chrystus Pan. Można stracić swoje doczesne, grzeszne życie przez śmierć i nic nie zyskać. Można też je stracić przez zaparcie się siebie i krzyż, by zyskać boskie, nieśmiertelne życie Chrystusa zmar­twychwstałego. I tak właśnie czynił wielki naśladowca Chrystusa, święty Paweł Apostoł, którego Bóg nam dał jako wzór zaparcia się i przekreślenia w sobie starego, grzesznego człowieka i jako wzór niesienia swego krzyża dla Chrystusa i Ewangelii. Znamy jego słowa z Listu do Galatów: „Z Chry­stusem zostałem przybity do krzyża... Teraz już żyję nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus" (2,19.20).
Bóg ofiarowuje nam swoje wieczne, nieśmiertelne życie w swoim Synu, Jezusie Chrystusie. Nic większego dać nam nie może Ten, który wszystko może. Byłoby prawdziwym nieszczęściem, gdybyśmy odrzucając swój krzyż i zaparcie się siebie w tym cogrzeszne, stracili życie wieczne.


września 14, 2018

24. Niedziela Zwykła (B) – Zaufać w cierpieniu

września 14, 2018

24. Niedziela Zwykła (B) – Zaufać w cierpieniu
Zdarza się, że ludzie myślą, iż wiara w Chrystusa jest najlepszą gwarancją sukcesu. Modlą się, chodzą do kościoła, spowiadają się spełniają więc wszystko to, co potrzeba.
Wierzą, gdyż wiara w Boga daje im osobisty komfort, jest ucieczką przed niepewną przyszłością, stanowi odpowiedź na osobiste zapotrzebowania rozumu i serca.
Niektórzy myślą: "Robię to, co do mnie należy, więc Bóg powinien zrobić swoje...". Sytuacja taka, swego rodzaju stan równowagi i zadowolenia z jednej przynajmniej strony, może trwać nieraz całe lata. Przychodzi jednak moment, kiedy Bóg poddaje próbie naszą wiarę. Burzy nieraz w jednym momencie osiągnięty stan powodzenia, samozadowolenia, spokoju. Przychodzi chwila, kiedy drogi Boże rozchodzą się z tymi naszymi, misternie przemyś­lanymi, wyliczonymi dobrze, co do ostatniego kroku... Przychodzi chwila cierpienia.
Spotkaliśmy zapewne i my ludzi, którzy właśnie w momencie, kiedy cień krzyża położył się na ich życiu, kiedy stanęli wobec śmierci osób sobie bliskich - matki, męża, brata, przyjaciółki, dziecka - odeszli od Boga, czując się oszukani i porzuceni. "To tak?..."; "Przecież się modliłem", "przecież byłam poprawna...", a Bóg o mnie zapomniał?
Dzisiaj usłyszeliśmy bardzo jasne słowa Chrystusa: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mk 8, 34).
Moi Drodzy! Chcąc iść za Chrystusem, trzeba zaakceptować fakt, że na ziemi nie będziemy nigdy w pełni szczęśliwi. Tak, to prawda, że Bóg powierzył nam zadanie przemieniania rzeczywistości. Mamy moralny obowiązek walczyć ze złem, z cierpieniem fizycznym i moralnym. Bóg pragnie, abyśmy czynili nasze życie lepszym, łatwiejszym, bardziej ludzkim. Niemniej jednak złudzeniem byłoby uleganie pokusie stworzenia raju na ziemi. Realistycznie patrząc na naszą rzeczywistość, nie możemy nie dostrzec, że jest w niej miejsce na wszystko: na radość i na smutek; na wielkie sukcesy i upokarzające porażki; na momenty szczęścia i głębokie depresje... Tak, jak istnieje dzień - istnieje także i noc; róże zachwycają nas kolorami swoich kwiatów, ale ranią cierniem...
Pan Bóg nie jest więc "polisą ubezpieczeniową". Nie obiecuje łatwego życia, opłaconego kilkoma gestami pamięci czy popraw­nością działania. Jezus wie, że w naszym życiu jest miejsce na krzyż. Dlatego zachęca nas do dźwigania go. Co więcej, sam dał nam przykład. Uczmy się od Niego cierpliwości w trudnościach, samozaparcia, dalekowzroczności.
Cóż daje nam wiara, jeśli nie chroni nas od cierpienia? Czy wobec tego warto być chrześcijaninem? Myślę, że tak! Wiara oznacza zaufanie - powierzenie się Bogu. Sprawia więc, że w momentach nieuniknionego krzyża nie jesteśmy samotni. Właśnie w takich momentach jest przy nas ktoś, kto trzyma nas za rękę. Z kim możemy śmielej patrzeć w przyszłość. Jezus dźwiga z nami nasz krzyż. Tak wiele osób nie byłoby w stanie przeżyć nawet jednej godziny cierpienia fizycznego, odrzucenia, zapomnienia, odepchnięcia, gdyby nie świadomość, że Jezus, który także powoli umierał, był odrzucony i samotny, jest przy nich!
Wiara daje nam pewność, że chociaż cierpienie jest tajemnicą (to znaczy często nie potrafimy racjonalnie je uzasadnić i jesteśmy w stanie zrozumieć je tylko do pewnego momentu), to jednak ma ono sens! Może być ofiarowane, "dołączone do cierpienia" Chrys­tusa. Może stać się wielką pieczęcią wierności. Nikt nie może kwestionować wiary człowieka w cierpieniu. Może stać się naszym osobistym wkładem w dzieło odkupienia świata!
Wiara mówi nam też, że lepiej cierpieć niż zadawać cierpienie. Kiedy bowiem dźwigamy krzyż - jesteśmy przyjaciółmi Chrystusa. Upodabniamy się do Niego! Oby Bóg Ojciec odnalazł w nas rysy swego ukrzyżowanego Syna! Chrystus zaprasza: "Jeśli kto chce pójść za Mną (...), niech mnie naśladuje!" (Mk 8,35). Nasza modlitwa z pewnością będzie miała większą wartość w oczach Bożych, jeśli zostanie potwierdzona wiernością w trudnościach życiowych. Będziemy mogli wzrastać w łasce Bożej naśladując wielkoduszność Chrystusa, jego zdolność do całkowitego poświę­cenia się dla zbawienia innych. W szczególności starajmy się naśladować Pana w Jego gotowości do przebaczenia uraz i krzywd.
"Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje". Nie znaczy to, że mamy szukać cierpienia w naszym życiu czy sprawiać, że będzie go coraz więcej! Nie! Wiara każe nam z nim walczyć. Mamy przynosić ulgę, jeśli jest to możliwe, braciom i siostrom cierpiącym. Mamy pocieszać, przełamywać samotność, budzić zaufanie, dzielić się dobrym słowem... Może nieraz nie tyle przeraża nas wizja cierpie­nia, ile raczej poczucie bezużyteczności, bycia ciężarem dla innych, czy świadomość głębokiego opuszczenia.
Kiedy jednak staniemy w cieniu krzyża, nie dramatyzujmy. Nie rozdzierajmy szat w bezużytecznym oburzeniu. Nie oskarżajmy Boga o to, że nas zaniedbał! Zaakceptujmy także tę rzeczywistość. Starajmy się zaufać Bogu nawet wbrew nadziei. W każdej sytuacji pozostaje On naszym Ojcem, kochającym nas Ojcem.


września 14, 2018

Słowo Boże na dziś - Krzyż narzędziem zbawienia

września 14, 2018

Słowo Boże na dziś - Krzyż narzędziem zbawienia
Słowa Ewangelii według św. Jana. Jezus powiedział do Nikodema: "Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony". Oto słowo Pańskie.
 

REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM

 
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.
To wołanie dziś szczególnie zwrócone jest do tych, co słuchając tego słowa, obarczeni są swoimi krzyżami, których może często już nie potrafią ich dźwigać, przed którymi może często się wzbraniają. To wołanie Boga ku człowiekowi, Boga, który jest Miłością, dziś szczególnie jest zwrócone do tych, co cierpią: czy to duchowo, czy fizycznie. Tak Bóg umiłował świat, że nie zawahał się swego Syna dać za ciebie i za mnie, byśmy mieli w Nim życie wieczne. To narodzenie do nowego, wiecznego życia dla nas dokonało się w tajemnicy krzyża.
Trzeba dzisiaj mówić o krzyżu; dzisiaj, kiedy świat współczesny przed krzyżem, który jest synonimem cierpienia, bólu, opuszczenia, ucieka; dziś, kiedy świat nie rozumie krzyża i naigrawa się z niego. Mówienie o krzyżu jest niezbędne, byśmy nie zapomnieli, jaki jest klucz do nieba; byśmy w naszych cierpieniach, w naszych zmaganiach z trudnościami codzienności nie utracili nadziei, nie poddali się zwątpieniu, nie popadli w rozpacz.
Dwa kawałki drzewa, połączone ze sobą, jakby drabina, po której nasza ludzka egzystencja, nasze ludzkie życie wznosi się ku niebu. Kiedy wyeliminujemy krzyż z naszego życia, odrzemy siebie z tego, co Boskie w nas i pozostanie wtedy tylko ludzkie cierpienie, ludzka niedola; kiedy uciekniemy przed krzyżem, to popadniemy w rozpacz. Bo nikt z nas do końca nie ucieknie przed cierpieniem, nie ucieknie przed samotnością, i choćby nie wiem jak się starał, i jaka zabiegał, w końcu krzyż i tak go dosięgnie – mały czy wielki – i nie zrozumie go, jeśli nie spojrzy na krzyż Chrystusa; nie zrozumie go, jeśli nie zacznie kochać.
Krzyż, od momentu, kiedy zawisł na nim Jezus Chrystus, stał się narzędziem Bożej miłości, stał się wielkim wołaniem Boga o miłość, wołaniem skierowanym do człowieka; stał się również wielką manifestacją Bożej miłości ku człowiekowi. I ilekroć patrzymy na krzyż, powinniśmy sobie z tego zdawać sprawę, że na nim zawisł nasz Zbawiciel, który jest Bogiem, który dla nas stał się Człowiekiem, i przyjął cierpienia dla nas, byśmy my, w naszych cierpieniach, nie zostali samotni. Chrystus utożsamił się z nami tak bardzo, że przyjął nasze cierpienie i naszą śmierć, by nam pokazać, że nas rozumie, że wie, czym jest ból, czym niemoc fizyczna lub duchowa, czym jest samotność, czym w końcu jest strach i trwoga przed śmiercią.
Człowiek, który ucieka przed krzyżem i wyrzeka się go, skazuje siebie na samotność w obliczu cierpienia, skazuje siebie na niezrozumienie własnej egzystencji; męczy się ze sobą i tylko chciałby by ta męka już się skończyła; szuka wszelkich dróg ucieczki przed cierpieniem, ale ono i tak go dosięga. I wówczas, kiedy nie spojrzy na krzyż, umiera – najpierw umiera wewnętrznie, duchowo: nie ma już w nim nadziei, nie ma miłości, brak jest wiary w cokolwiek, a później następuje ta śmierć fizyczna i strach, i niepewność, bo nie wiadomo co jest “poza”. I dla człowieka, który uciekł przed krzyżem, który wyrzekł się krzyża w swoim życiu, który o tym krzyżu zapomniał, moment śmierci fizycznej jest końcem wszystkiego.
Ale dla tych, co spoglądają z wiarą i ufnością na krzyż Chrystusa, dla tych, którzy w swoim życiu przyjmują bez szemrania krzyże, jakie im Bóg daje, krzyże, jakimi często obdarzają ich najbliżsi, znajomi, krewni – te małe i wielkie krzyże codzienności – dla tych na krzyżu rozpoczyna się nowe życie; dla tych ich cierpienie, osamotnienie nie jest bezsensownym, bo wiedzą, że tak, jak Chrystus, mogą to cierpienie ofiarować: za siebie samych, za swą rodzinę, za swoich bliskich, przyjaciół, a nawet nieprzyjaciół. I to cierpienie nie jest już cierpieniem bezsensownym, ale jest zakorzenione w cierpieniu i ofierze Jezusa Chrystusa, daje życie innym ludziom, albo mnie samemu, uszlachetnia mnie.
Krzyż zawsze jest uszlachetnieniem. Krzyż uczy uciekania przed egoizmem, walki z nim. Przyjęcie krzyża daje moc i siłę do tego, by normalnie w świecie funkcjonować; by nie być tylko maszynką do robienia pieniędzy, robotnikiem, który nic poza pracą nie widzi, ale by być człowiekiem, który czuje, który współczuje z innymi: z cierpiącymi, z osamotnionymi; który ma czas i siłę dla innych; który nie narzeka, ale z wewnętrzną pogodą ducha idzie przez życie, choćby to życie go doświadczało. Widziałem w swoim życiu kapłańskim ludzi naznaczonych krzyżem o twarzach uśmiechniętych, twarzach spokojnych. Widziałem też takich, co od krzyża i przed krzyżem za wszelką cenę uciekali, o twarzach ciągle zatroskanych, przerażonych, o obliczach napiętych troską, by nie wpaść w cierpienie, by jemu się nie poddać, by – nie daj Boże – cierpienie nie dosięgło w życiu.
Dziś wpatrujemy się w te dwie belki skrzyżowane, i w Tego, który na nich zawisł, nasz Zbawiciel. I tak, jak dzisiaj w Księdze Liczb dzisiaj usłyszeliśmy, ci, co spoglądali na krzyż z ufnością, ci, co spoglądali na węża zawieszonego na drzewie, który jest obrazem Chrystusa, ci odzyskiwali życie, a ci, którzy odwracali się, umierali w cierpieniu – o dziwo, ci, co przed krzyżem uciekają, w jeszcze większe cierpienia popadają, i to jedno ich różni od tych, co krzyż umiłowali, że cierpią w samotności. Prośmy dzisiaj Pana, byśmy te nasze krzyże codzienności umieli dźwigać, byśmy nie uciekali przed cierpieniem.
“Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” każdemu z nas, każdemu, kto w niego uwierzy, aby ten, co w Niego będzie wierzył, będzie miał życie wieczne. Na drodze naszej wiary staje dzisiaj krzyż. Jaką odpowiedź dam Chrystusowi, gdy zaproponuje mi jego dźwiganie? Czy będę się wzbraniał, jak Cyrenejczyk na drodze krzyżowej? A może podejmę swe cierpienie bez szemrania, swoją słabość bez urągania całemu światu? Ten, kto swe życie zawierzy Chrystusowi, kto przyjmie krzyż na swe ramiona, ma życie wieczne. Niech to wybrzmi szczególnie dla tych, którym krzyż wydaje się zbyt ciężki, którzy może przed nim przez długi czas uciekali. “W krzyżu zbawienie...” – tak śpiewamy w pieśni – w krzyżu zbawienie dla każdego z nas, którzy dźwigamy swoje krzyże codzienności. Pomóż nam Matko Bolesna, któraś stała pod krzyżem swego Syna, ukochać krzyż w naszym życiu po wszystkie dni. AMEN.
 
 

września 06, 2018

Słowo Boże na dziś - Nowość nauki Jezusa

września 06, 2018

Słowo Boże na dziś - Nowość nauki Jezusa
Słowa Ewangelii według św. Łukasza. Faryzeusze i uczeni w Piśmie rzekli do Jezusa: "Uczniowie Jana dużo poszczą i modły odprawiają, tak samo uczniowie faryzeuszów; Twoi zaś jedzą i piją". Jezus rzekł do nich: "Czy możecie gości weselnych nakłonić do postu, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, i wtedy, w owe dni, będą pościli". Opowiedział im też przypowieść: "Nikt nie przyszywa do starego ubrania łaty z tego, co oderwie od nowego; w przeciwnym razie i nowe podrze, i łata z nowego nie nada się do starego. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków; w przeciwnym razie młode wino rozerwie bukłaki i samo wycieknie, i bukłaki się zepsują. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków. Kto się napił starego wina, nie chce potem młodego, mówi bowiem: «Stare jest lepsze»". Oto słowo Pańskie. 
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
Tak to już z nami jest, że przyzwyczajamy się do pewnych swoich myśli, do pewnych swoich doświadczeń; mamy te doświadczenia, mamy pewne przemyślenia – i bardzo dobrze. Ale problem w tym, że często zaczynamy właśnie z tych swoich przemyśleń, z tych swoich doświadczeń czynić taki świat bardzo hermetyczny, zamknięty, taki świat, w którym nawet chcielibyśmy ustawiać samego Pana Boga, i chcielibyśmy, by Pan Bóg działał tak, jak my sobie myślimy, że powinien działać – jak to wynika z naszych przemyśleń, z naszych doświadczeń.
Podobnie miało miejsce dwa tysiące lat temu. Zarzucano Jezusowi, że Jego postępowanie i postępowanie Jego uczniów jest takim wykraczającym poza normy wszelkiego postępowania, do jakiego zostali przyzwyczajeni słuchacze św. Jana Chrzciciela, i ci, którzy patrzyli na postawę Jego uczniów.
Czasami wchodzimy w takie schematy myślowe i wydaje nam się, że w taki, a nie inny sposób powinna realizować się nasza pobożność, nasza wierność Chrystusowi – w jakichś takich schematach naszego myślenia. Stajemy się poniekąd, jak mówi Jezus, takimi starymi bukłakami. I jeżeli przychodzi ktoś z nowością, ktoś, kto pragnie pokazać nam jakiś inny wymiar Pana Boga w swoim życiu, w swoich przemyśleniach, w swojej otwartości na działanie Ducha Świętego, to wtedy bardzo często zamykamy się i mówimy: nie, bo ja wiem swoje.
Istotą naszego bycia z Bogiem, naszego chrześcijaństwa, jest przede wszystkim to nasze bycie z panem młodym – słowo Boże powołuje się często na ten obraz Oblubieńca i oblubienicy. Bóg jest Oblubieńcem, a my jesteśmy Jego oblubienicą. Prawa miłości wyznaczają sposób zachowania i sposób życia. Jeżeli jestem człowiekiem, który kocha; jeżeli jestem człowiekiem, który w miłości jest wsłuchany w Tego, kogo kocham; jeżeli pozwalam być darem miłości dla Tego, kogo kocham i kto mnie kocha, to to prawo miłości wyznaczy konkretny sposób mojego życia. Taka jest kolej rzeczy. Kiedy natomiast zaczynamy od wyznaczania jakiegoś sposobu na życie, to może się okazać, że tak naprawdę zapomnimy o tej bardzo głębokiej, intymnej relacji naszej z Panem Bogiem. Chrześcijaństwo, to relacja Boga i człowieka, to odpowiedź miłości człowieka na miłość Boga. Tutaj, w tych wymiarach możemy mówić o doświadczeniu bycia oblubieńcem i oblubienicą, o doświadczeniu miłości, o doświadczeniu jakiejś bardzo głębokiej zażyłości, intymności.
Czasami nam trudno to zrozumieć i tak zaczynamy reformować nasze życie chrześcijańskie od końca; zaczynamy porównywać nasze postawy: ten pości, a ten nie pości; ten się modli, a tego nie widziałem, żeby się modlił – zaczynamy dokonywać wiele ocen. A św. Paweł mówi: Nie oceniajmy, bo Pan Bóg wie, jakie są nasze serca. Zresztą, ten sam Apostoł powie: Jeden pości dlatego, że czyni to dla Pana, a drugi nie pości, bo cieszy się w Panu i raduje, i właśnie ucztuje teraz dla Pana. A nam tak trudno to zrozumieć dlatego, że jakby zaczynamy patrzeć ‘od końca’ na to wszystko – brakuje nam tego patrzenia z miłością, tego bycia takim nowym naczyniem, nieustannie nowym. Św. Augustyn ponad półtora tysiąca lat temu mówił: Nie mów mi nigdy, że dawniej było lepiej, bo dawniej lepiej nie było. I rzeczywiście tak jest, stąd trzeba nam pozwalać się nieustannie napełniać nowością Ducha Świętego, na tę bardzo osobistą relację z Jezusem Chrystusem, z której wynika konkretny sposób na życie. Każdy z nas będzie ową relację przeżywał na inny sposób, i nie trzeba tego porównywać, trzeba się tym umieć ucieszyć. Trzeba ucieszyć się swoim sposobem przeżywania chrześcijaństwa.
W Kościele mamy tak wiele różnych duchowości, tak wiele różnych postaw – wystarczy przypatrzyć się Świętym – każdy może w nich takiego swojego osobistego patrona. Ale, żeby tak się stało, trzeba nam być tymi nowymi bukłakami; trzeba nam pozwolić napełniać się tą nowością Ducha Świętego, a nade wszystko: trzeba nam doświadczać tej oblubieńczej relacji z Jezusem Chrystusem. Raz jeszcze powiem, że właśnie ta oblubieńcza relacja, ta moja zażyłość z Chrystusem, to moje otwarcie na Jego słowo, to moje trwanie przy Nim wyznacza sposób mojego życia, wyznacza charakter mojego chrześcijaństwa.
Niech przykład świętych pobudza nas do tej otwartości na działanie Ducha Świętego, abyśmy byli jak owe nowe bukłaki: otwarci na to, co daje na osobista relacja z Chrystusem-Oblubieńcem. Tego nam trzeba sobie z całego serca życzyć. AMEN.

września 06, 2018

Słowo Boże na dziś - Cudowny połów ryb i powołanie Apostołów

września 06, 2018

Słowo Boże na dziś - Cudowny połów ryb i powołanie Apostołów
Słowa Ewangelii według św. Łukasza. Gdy tłum cisnął się do Niego aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!. A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomoc. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak, że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.Oto słowo Pańskie

Refleksja nad Słowem Bożym

Myślę, że chyba każdy z nas kiedyś pracował, lub miał różne obowiązki – był zatrudniany przez inną osobę – podobnie jak Piotr; myślę, że każdy z nas doświadczył trudu pracy. Pracę daje nam jakiś człowiek i człowiek również za tę pracę wynagradza.
Ale dziś należy nam sobie uświadomić, że każdy z nas ma również swoje powołanie, oprócz swojej pracy, także każdy z nas jest powołany – powołany jak Piotr, a powołaniem tym obdarza Bóg, i Bóg za nie wynagradza. To sam Chrystus powołuje każdego z nas, ciebie i mnie, i Chrystus powołuje w ten sam sposób, jak powołał, św. Piotra.
To Chrystus, każdemu z nas mówi te same słowa, które wypowiedział na jeziorem Genezaret: “Wypłyń na głębię i zarzuć sieci”. W tym wezwaniu, w tym skierowaniu powołania do każdego człowieka, są niejako dwa oddzielne zadania.
Pierwszym z tych zadań jest to, by po prostu odbić swoją łodzią życiową od brzegu, wyjść z płytkiego chrześcijaństwa, być może z mielizny, na głębię, do solidnego, głębszego życia chrześcijańskiego.
Drugim zadanie jest: “…i zarzuć sieci”, to znaczy: byś wykorzystał wszystkie swoje środki: swój czas, swoje zdolności, byś Chrystusowi przyniósł jak najlepsze i jak największe owoce swojej pracy, swojego codziennego życia chrześcijańskiego.
Zapewne wielu z nas słyszało już w swoim sercu to wezwanie: “Wypłyń na głębię i zarzuć sieci”. I myślę, że może w twoim sercu rodzi się niejako – w pewnym sensie – bunt: słyszałem, ale jak do tej pory bez żadnego oddźwięku. I może w swoim sercu również bronisz się, jak Piotr; wymawiasz się, wskazując na dotychczasowy rezultat: Boże, całą noc łowiliśmy i nic tego, ani jednej ryby, cały nasz trud, cały wysiłek bezowocny. I może ty masz podobne odczucia, jak Piotr. I może w twoim sercu rozlega się głos Piotrowy: Tyle sił, tyle trudu włożone w swoje życie; może tyle troski i opieki w drugiego człowieka, w mojego najbliższego bliźniego – i nic. I – być może – mówisz: szkoda czasu, szkoda sił – to wszystko zbyteczne, bo – mimo starań – nie udało mi się być ani lepszym, mimo starań – nie udało mi się nikogo pozyskać dla Pana Jezusa; po prostu niczego nie ułowiłem.
Jednakże i Piotr, w podobny sposób, się wymawiał. A wtedy Jezus milczał. Ale nie było to milczenie zgody, by Piotr nie wypłynął. Piotr doskonale zrozumiał wezwanie Jezusa Chrystusa i wyraźnie Mu odpowiedział: “Na Twoje słowo, Panie, jeszcze raz wypłynę i zarzucę sieci”. Widzimy, że gdy Piotr posłuchał Pana, wyciągnął całe mnóstwo ryb. I widzimy, że owoce były bardzo liczne, bo zaufał słowu Pana.
Jakie jest chrześcijańskie powołanie? Z jednej strony bardzo proste, wydawałoby się banalne, a z drugiej strony bardzo wymagające i trudne. Nasze chrześcijańskie powołanie, to po prostu być dobrym człowiekiem i starać się o to, by innych dookoła siebie czynić dobrymi, by innych czynić lepszymi, właśnie swoim trudem, może swoją modlitwą – wtedy, gdy już nie pomaga ani dobre słowo, ani inny ludzki gest, wtedy tylko pozostaje modlitwa. Aby nadszedł upragniony skutek, trzeba spełnić warunek, który spełnił Piotr. Już nie należy nam wierzyć w swoją bezużyteczność, już nie wierz w swój brak sukcesów, w złe doświadczenia z poprzednich lat; już nie wierz samemu sobie, ale zaufaj Jezusowi i na Jego słowa po raz kolejny “wypłyń na głębię”, na Jego słowo, po raz kolejny, “zarzuć sieci”, bo wtedy, kiedy tak naprawdę człowiek jest bezsilny, może wtedy, kiedy opada z sił, i już mu się po prostu nic nie chce, ale gdy usłyszy słowa Pana: “Wypłyń na głębię…”, gdy temu słowom zawierzy, wtedy w życiu człowieka dokonują się prawdziwe cuda. To wtedy, kiedy swoje życie ofiarujemy Jezusowi, i tak naprawdę Jemu zaufamy, Jego siłom, Jego łasce i opiece, wtedy dokona się cud – wtedy nasz połów będzie owocny, wtedy zagarniesz całe mnóstwo ryb, jak św. Piotr.
Dlatego życzę ci, byś w sowim sercu usłyszał te słowa Jezusa: “Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów”; życzę ci, byś był zdolny tym słowom zaufać i wypłynąć na głębię swojego życia chrześcijańskiego, na głębię swojej dobroci, byś sam był dobry, i byś innych dookoła czynił lepszymi. Niech się tak stanie. AMEN. 
 
 

września 06, 2018

23. Niedziela Zwykła (B) – Uzdrowienie głuchoniemego

września 06, 2018

23. Niedziela Zwykła (B) – Uzdrowienie głuchoniemego
Ukochani Bracia i Siostry! To jest bardzo ciekawe, że nie zawsze prosili Pana Jezusa o uzdrowienie sami zainteresowani. Często prosi Jezusa o uzdrowienie ktoś inny: ojciec lub matka, jacyś bliscy lub znajomi. Również głuchoniemego przyprowadzają do Jezusa jacyś znajomi i proszą, żeby położył na niego rękę.
Pod tym względem z przyjściem Jezusa jest trochę podobnie jak z przychodzeniem do zwyczajnego lekarza. Jedni przychodzą do lekarza, bo sami widzą, że są chorzy i szukają u lekarza pomocy i ratunku. Innych trzeba dopiero namawiać, żeby wybrali się do lekarza i zdecydowali się na podjęcie kuracji. Jeszcze inni są tak słabi, że trzeba ich do lekarza zawieść albo nawet dzwonić na pogotowie, żeby lekarz przyjechał do nich.
Zatem ten szczegół z Ewangelii, że tak często inni ludzie doprowadzają do tego, że człowiek potrzebujący spotyka się ze Zbawicielem, niech nam przypomina o naszej religijnej odpowiedzialności za naszych bliskich i znajomych. Może ktoś z naszych bliskich już dawno pojednałby się z Bogiem i cieszyłby się łaską żywej wiary, gdyby nam więcej na tym zależało - gdybyśmy się więcej za niego modlili i gdybyśmy umieli w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób przypomnieć mu o tym Lekarzu, któremu na imię Jezus Chrystus.
Bo zauważmy jeszcze, że samemu łatwiej się wybrać do zwyczajnego lekarza niż do tego lekarza, który uwalnia od grzechów. Zwyczajną chorobę wcześniej czy później człowiek sam w sobie zauważy, nieraz choroba po prostu uniemożliwia normalne funkcjonowanie i człowiek musi się udać do lekarza.
Z chorobą duchową jest inaczej. Ktoś jest nieraz obciążony bardzo wielkimi grzechami, znajduje się w stanie śmierci duchowej, a nie przeszkadza mu to uważać się za porządnego człowieka i powtarzać, że sumienie mu nic złego nie wyrzuca. Ten fałszywy spokój sumienia można porównać z sytuacją człowieka, który jest chory na raka, a jeszcze o tym nie wie, albo udaje, że o tym nie wie.
Istnieje coś takiego jak fałszywy spokój sumienia. Nazywano go różnie: zatwardziałością w grzechu, hipokryzją, zaślepieniem duchowym, stanem duchowej nieprzytomności. I od dawna wiedzą ludzie o tym, że czymś dobrym dla człowieka jest załamanie się tego fałszywego spokoju sumienia. Bo kiedy człowiek zauważy wreszcie swoje grzechy i zacznie się nim przejmować, jest szansa, że coś w jego życiu zacznie się zmieniać na lepsze.
Spróbujmy zatem przy okazji dzisiejszej Ewangelii zastanowić się nad naszą głuchotą, której może w sobie nie zauważamy, a z której Pan Jezus chce nas uzdrowić.
Czasem nawet wśród naszych najbliższych potrafimy zachowywać się jak ludzie głusi. Rodzice potrafią nie słyszeć, jak dziecko prosi ich o to, aby trochę z nim pobyć albo ucieszyć się jego sukcesem; mąż nie słyszy, kiedy żona mówi mu o swoim zmęczeniu; żona nie słyszy nadawanych przez męża sygnałów, że w ich małżeństwie może coś się psuje; dorosłe dzieci nie słyszą zaproszeń swoich starych rodziców, żeby ich trochę częściej odwiedzali; ludzie starzy nie zawsze potrafią zrozumieć, że ich dzieci są przeciążone obowiązkami.
Zachowujemy się odwrotnie niż mówił Pan Jezus: "Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha". My odwrotnie: mamy uszy i serca, a bywamy często siebie wzajemnie głusi i nieczuli.
Chyba największe nieszczęście głuchoty polega na tym, że izoluje człowieka od innych ludzi. Kiedy ktoś traci słuch cielesny, jest to izolacja tylko fizyczna i człowiek może ją przezwyciężyć zdwojeniem swojej życzliwości wobec bliźnich. Zapewne każdy zna takich ludzi głuchych, którzy potrafili swoje nieszczęście wykorzystać ku dobremu i na przekór swojemu kalectwu są pełni radości życia i życzliwości dla wszystkich wokół.
Ale co ma robić człowiek głuchy duchowo, którego uszy cielesne są zdrowe, a jego głuchota bierze się z chorej duszy, z egoizmu, jaki się w jego duszy zagnieździł? Przecież taki człowiek najczęściej nawet nie zdaje sobie sprawy ze swojego kalectwa.
Bracia i Siostry!
Po to między innymi Pan Jezus wezwał nas dzisiaj na tę świętą Eucharystię, ażeby każdy z nas postawił sobie pytanie, jak to jest z moim duchowym słuchem, z tym słuchem, który jest narzędziem miłości Boga i bliźniego.
Mówiłem o głuchocie, która wynika z braku miłości w rodzinie. Inny przykład takiej duchowej głuchoty podał nam przed chwilą Apostoł Jakub. Dlaczego zupełnie inaczej - pytam - traktujecie bogacza i ubogiego? Czy nie rozumiecie tego, że wartości człowieka nie mierzy się tym, co on posiada, ani tym, jakie zajmuje stanowiska.
Człowiecze, musisz zrozumieć, że wartość każdego człowieka polega przede wszystkim na tym, że jest on człowiekiem i że Bóg chce go ukształtować na swój własny obraz. Jeśli tego nie rozumiesz, to nie zrozumiesz również swojej własnej godności i będziesz szukał potwierdzenia sensu twojego życia w różnych rzeczach, tylko nie tam, gdzie nasze życie uzyskuje naprawdę swój sens, i to sens aż na życie wieczne.
Głuchy duchowo był bogacz, który nawet resztkami ze swojego stołu nie umiał się podzielić z głodnym Łazarzem. Głuchy duchowo jest nauczyciel, który nie lubi dzieci mało zdolnych, tak jakby dziecko mniej zdolne nie było tak samo bezcenne jak każde inne dziecko. Głuchy duchowo jest każdy, kto nie umie uszanować człowieka upośledzonego umysłowo albo chorego psychicznie. I w ogóle gdziekolwiek jest jakaś ludzka krzywda, jakaś nędza, jakieś sponiewieranie ludzkiej godności, zawsze stoi za tym czyjaś głuchota. Nieraz wręcz głuchota społeczna.
Drogi Bracie, droga Siostro!
Nawet jeśli wydaje ci się, że twoje uszy duchowe działają prawidłowo, zrób dzisiaj przynajmniej to jedno: masz uszy do słuchania, zatem sprawdź, czy naprawdę słyszysz! Czy słyszysz przykazanie, żeby nie tworzyć sobie żadnych bogów ponad Boga prawdziwego? Czy naprawdę słyszysz przykazanie: Nie zabijaj, Nie cudzołóż, Nie kradnij, Czcij ojca i matkę, Nie pożądaj żony bliźniego swego? Czy nie próbujesz po swojemu interpretować słów Pana Jezusa, że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza?
Jeśli ktoś tych Bożych słów nie słyszy, ale po swojemu je przeinacza, znaczy to, że jest duchowo głuchy. A taka jest natura tego kalectwa, że izoluje ono człowieka zarówno od Boga jak od bliźnich. A przecież każdy z nas, Bracia i Siostry, może przybliżyć się do Jezusa i usłyszeć: Effatha! Otwórz się! Zacznij wreszcie rozumieć to słowo, które przynosi ci zbawienie!
Zacznij wreszcie rozumieć, że "nie zabijaj" znaczy naprawdę nie zabijaj, to znaczy również nie przykładaj ręki do zabijania poczętych dzieci. Zacznij rozumieć, że "nie cudzołóż" to znaczy naprawdę nie cudzołóż, uszanuj świętość swojego i cudzego małżeństwa.
W ślad za uzdrowieniem duchowego słuchu człowiek coraz więcej doświadcza cudownej przyjaźni z Bogiem.
Słucha człowiek i nadziwić sienie może, że przedtem tego nie słyszał. Bo Bóg wprost do jego serca mówi czule o swojej miłości i o tym, że wymarzył sobie ukształtować mnie do końca na swój obraz i podobieństwo. I właśnie dlatego tak bardzo ważne jest to, żebyśmy nie byli duchowo głusi: tylko wsłuchując się w głos Boży, możemy stawać się coraz więcej dziećmi i przyjaciółmi Bożymi. Amen.


września 03, 2018

Słowo Boże na dziś – Jezus nieprzyjęty w Nazarecie

września 03, 2018

Słowo Boże na dziś – Jezus nieprzyjęty w Nazarecie
Słowa Ewangelii według św. Łukasza. Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu Księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana". Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: "Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli". A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: "Czy nie jest to syn Józefa?" Wtedy rzekł do nich: "Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: «Lekarzu, ulecz samego siebie»; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie tego, co się wydarzyło, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum".
I dodał: "Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się. Oto słowo Pańskie.
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
"Począł więc mówić do nich: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli."(Łk 4,21)
Spełniła się dana ludziom w raju obietnica przyjścia Mesjasza, spełniły się obietnice proroków - na świat przyszedł Jezus Chrystus. Tylko że "Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli."(J 1,11)
Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić."(Łk 4,29)
A zrobili to, bo inaczej sobie wyobrażali Mesjasza i nie przemawiały do nich dokonywane przez Niego cuda.
Dziś też jestem świadkiem dokonywanych przez Jezusa cudów - widzę Jego działanie w moim życiu; ludzie opowiadają mi o licznych znakach, których dokonuje Pan w ich życiu. Ale czy naprawdę wierzę w to, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i obiecanym Mesjaszem? A może mi trudno w to uwierzyć, bo często nie działa On według moich wyobrażeń – proszę więc Pana o łaskę i wyobrażam sobie, że zaraz natychmiast doznam cudu, a On działa nie w wyznaczonym przeze mnie czasie, lecz według swojej woli, nie według moich wyobrażeń, ale na swój Boski sposób.
"Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli" - Zbawiciel jest wśród nas.
Proszę dziś Pana, abym w to mógł głęboko uwierzyć, abym za tę łaskę Jego cudownej obecności umiał codziennie, nieustannie Mu  dziękować.
"Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie".
I ja pragnę, by na mnie spoczywał Twój Duch, Panie. Byś mnie namaścił i posłał głosić Dobrą Nowinę. Abym mówił każdego dnia, słowem i przykładem swego życia, że uwięzieni w grzechu mogą stać się wolnymi w Twoim miłosierdziu, a niewidzący Ciebie na nowo ujrzą Twoją chwałę. Obym uciśnionym cierpieniem i bólem przynosił Twoją łaskę i pomoc.
Trudno było mieszkańcom Nazaretu przyjąć głoszoną przez Jezusa prawdę, bo przecież doskonale Go znali i wiedzieli, że pochodzi z ubogiej rodziny z ich miasta. Gdyby pochodził z jakiejś zacnej rodziny królewskiej, czy kapłańskiej, nie byłoby pewnie takich problemów. Trudno więc było mieszkańcom Nazaretu uwierzyć, że Jezus jest obiecanym Mesjaszem, bo przecież Pismo mówiło, że nikt nie będzie wiedział skąd Mesjasz przyjdzie, a oni dobrze znali Jego ziemskich rodziców i krewnych.
„I powątpiewali o Nim”.
Myślę o tym, jak wielki wpływ na przyjmowanie głoszonej prawdy ma moja wiedza na temat osoby, która tę prawdę głosi. No bo przecież inaczej potraktuję naukę papieża, a inny będzie mój stosunek do tej samej nauki głoszonej np. przez jakiegoś bezdomnego włóczęgę, a jeszcze inny przez mego kolegę ze szkolnych lat. Tylko czy takie różnicowanie w odbiorze jest dobre? Św. Paweł przecież zachęca, aby wszystkie nowinki dobrze badać, aby być wobec nich ostrożnym (zob. 1Tes 5,21). Ale czy znowu przez zbytnią ostrożność nie zamykam uszu na to, co mówi Pan?
Wydaje mi się, że w tym względzie potrzebna jest jakaś mądrość z nieba, aby nie zbłądzić, ale i aby nie odrzucić Słowa Bożego. Wydaje mi się, że tej mądrości mi ciągle brakuje i o nią dzisiaj chcę prosić Pana.
„Niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.”
Jak wiele prawdy w Twoich słowach, Panie, o mnie samego. Ile w moim sercu niedowierzania Tobie, Jezu. Patrzę dziś na postaci św. Józefa z Arymatei oraz św. Nikodema z Loyoli, którzy tak cudownie się zapisali w Twoim ziemskim życiu, i wiem, że chcę żyć tak jak oni. Miłość do Ciebie i drugiego człowieka pragnę oprzeć na zaufaniu Tobie, Panie, i wiernie kroczyć Twoimi śladami po ścieżkach życia.
Chcę, by moje serce zachwyciło się Tobą, a wtedy nie będzie już miejsca na niedowiarstwo czy niepewność. Niech serce moje napełni się miłością do Ciebie, Panie.
Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger