Słowa Ewangelii według św. Jana. Jezus
powiedział do Nikodema: "Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z
nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na
pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w
Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że
Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie
zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na
świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego
zbawiony". Oto słowo Pańskie.
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM
„Tak
bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy,
kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.
To
wołanie dziś szczególnie zwrócone jest do tych, co słuchając tego
słowa, obarczeni są swoimi krzyżami, których może często już nie
potrafią ich dźwigać, przed którymi może często się wzbraniają. To
wołanie Boga ku człowiekowi, Boga, który jest Miłością, dziś szczególnie
jest zwrócone do tych, co cierpią: czy to duchowo, czy fizycznie. Tak
Bóg umiłował świat, że nie zawahał się swego Syna dać za ciebie i za
mnie, byśmy mieli w Nim życie wieczne. To narodzenie do nowego,
wiecznego życia dla nas dokonało się w tajemnicy krzyża.
Trzeba
dzisiaj mówić o krzyżu; dzisiaj, kiedy świat współczesny przed krzyżem,
który jest synonimem cierpienia, bólu, opuszczenia, ucieka; dziś, kiedy
świat nie rozumie krzyża i naigrawa się z niego. Mówienie o krzyżu jest
niezbędne, byśmy nie zapomnieli, jaki jest klucz do nieba; byśmy w
naszych cierpieniach, w naszych zmaganiach z trudnościami codzienności
nie utracili nadziei, nie poddali się zwątpieniu, nie popadli w rozpacz.
Dwa
kawałki drzewa, połączone ze sobą, jakby drabina, po której nasza
ludzka egzystencja, nasze ludzkie życie wznosi się ku niebu. Kiedy
wyeliminujemy krzyż z naszego życia, odrzemy siebie z tego, co Boskie w
nas i pozostanie wtedy tylko ludzkie cierpienie, ludzka niedola; kiedy
uciekniemy przed krzyżem, to popadniemy w rozpacz. Bo nikt z nas do
końca nie ucieknie przed cierpieniem, nie ucieknie przed samotnością, i
choćby nie wiem jak się starał, i jaka zabiegał, w końcu krzyż i tak go
dosięgnie – mały czy wielki – i nie zrozumie go, jeśli nie spojrzy na
krzyż Chrystusa; nie zrozumie go, jeśli nie zacznie kochać.
Krzyż,
od momentu, kiedy zawisł na nim Jezus Chrystus, stał się narzędziem
Bożej miłości, stał się wielkim wołaniem Boga o miłość, wołaniem
skierowanym do człowieka; stał się również wielką manifestacją Bożej
miłości ku człowiekowi. I ilekroć patrzymy na krzyż, powinniśmy sobie z
tego zdawać sprawę, że na nim zawisł nasz Zbawiciel, który jest Bogiem,
który dla nas stał się Człowiekiem, i przyjął cierpienia dla nas, byśmy
my, w naszych cierpieniach, nie zostali samotni. Chrystus utożsamił się z
nami tak bardzo, że przyjął nasze cierpienie i naszą śmierć, by nam
pokazać, że nas rozumie, że wie, czym jest ból, czym niemoc fizyczna lub
duchowa, czym jest samotność, czym w końcu jest strach i trwoga przed
śmiercią.
Człowiek,
który ucieka przed krzyżem i wyrzeka się go, skazuje siebie na
samotność w obliczu cierpienia, skazuje siebie na niezrozumienie własnej
egzystencji; męczy się ze sobą i tylko chciałby by ta męka już się
skończyła; szuka wszelkich dróg ucieczki przed cierpieniem, ale ono i
tak go dosięga. I wówczas, kiedy nie spojrzy na krzyż, umiera – najpierw
umiera wewnętrznie, duchowo: nie ma już w nim nadziei, nie ma miłości,
brak jest wiary w cokolwiek, a później następuje ta śmierć fizyczna i
strach, i niepewność, bo nie wiadomo co jest “poza”. I dla człowieka,
który uciekł przed krzyżem, który wyrzekł się krzyża w swoim życiu,
który o tym krzyżu zapomniał, moment śmierci fizycznej jest końcem
wszystkiego.
Ale
dla tych, co spoglądają z wiarą i ufnością na krzyż Chrystusa, dla
tych, którzy w swoim życiu przyjmują bez szemrania krzyże, jakie im Bóg
daje, krzyże, jakimi często obdarzają ich najbliżsi, znajomi, krewni –
te małe i wielkie krzyże codzienności – dla tych na krzyżu rozpoczyna
się nowe życie; dla tych ich cierpienie, osamotnienie nie jest
bezsensownym, bo wiedzą, że tak, jak Chrystus, mogą to cierpienie
ofiarować: za siebie samych, za swą rodzinę, za swoich bliskich,
przyjaciół, a nawet nieprzyjaciół. I to cierpienie nie jest już
cierpieniem bezsensownym, ale jest zakorzenione w cierpieniu i ofierze
Jezusa Chrystusa, daje życie innym ludziom, albo mnie samemu,
uszlachetnia mnie.
Krzyż
zawsze jest uszlachetnieniem. Krzyż uczy uciekania przed egoizmem,
walki z nim. Przyjęcie krzyża daje moc i siłę do tego, by normalnie w
świecie funkcjonować; by nie być tylko maszynką do robienia pieniędzy,
robotnikiem, który nic poza pracą nie widzi, ale by być człowiekiem,
który czuje, który współczuje z innymi: z cierpiącymi, z osamotnionymi;
który ma czas i siłę dla innych; który nie narzeka, ale z wewnętrzną
pogodą ducha idzie przez życie, choćby to życie go doświadczało.
Widziałem w swoim życiu kapłańskim ludzi naznaczonych krzyżem o twarzach
uśmiechniętych, twarzach spokojnych. Widziałem też takich, co od krzyża
i przed krzyżem za wszelką cenę uciekali, o twarzach ciągle
zatroskanych, przerażonych, o obliczach napiętych troską, by nie wpaść w
cierpienie, by jemu się nie poddać, by – nie daj Boże – cierpienie nie
dosięgło w życiu.
Dziś wpatrujemy się w te dwie belki skrzyżowane, i w Tego, który na nich zawisł, nasz Zbawiciel. I tak, jak dzisiaj w Księdze Liczb
dzisiaj usłyszeliśmy, ci, co spoglądali na krzyż z ufnością, ci, co
spoglądali na węża zawieszonego na drzewie, który jest obrazem
Chrystusa, ci odzyskiwali życie, a ci, którzy odwracali się, umierali w
cierpieniu – o dziwo, ci, co przed krzyżem uciekają, w jeszcze większe
cierpienia popadają, i to jedno ich różni od tych, co krzyż umiłowali,
że cierpią w samotności. Prośmy dzisiaj Pana, byśmy te nasze krzyże
codzienności umieli dźwigać, byśmy nie uciekali przed cierpieniem.
“Tak
bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” każdemu z
nas, każdemu, kto w niego uwierzy, aby ten, co w Niego będzie wierzył,
będzie miał życie wieczne. Na drodze naszej wiary staje dzisiaj krzyż.
Jaką odpowiedź dam Chrystusowi, gdy zaproponuje mi jego dźwiganie? Czy
będę się wzbraniał, jak Cyrenejczyk na drodze krzyżowej? A może podejmę
swe cierpienie bez szemrania, swoją słabość bez urągania całemu światu?
Ten, kto swe życie zawierzy Chrystusowi, kto przyjmie krzyż na swe
ramiona, ma życie wieczne. Niech to wybrzmi szczególnie dla tych, którym
krzyż wydaje się zbyt ciężki, którzy może przed nim przez długi czas
uciekali. “W krzyżu zbawienie...” – tak śpiewamy w pieśni – w krzyżu
zbawienie dla każdego z nas, którzy dźwigamy swoje krzyże codzienności.
Pomóż nam Matko Bolesna, któraś stała pod krzyżem swego Syna, ukochać
krzyż w naszym życiu po wszystkie dni. AMEN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz