kwietnia 12, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 4. Jaka jest moja wiara? (nauka dla młodzieży)

kwietnia 12, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 4. Jaka jest moja wiara? (nauka dla młodzieży)
„O Boże,
Nędzna jest moja wiara,
Jak kości gryzione przez szakala,
Tak nędzna, że nie umiem powiedzieć,
czy naprawdę w Ciebie wierzę” – R. Brandstaetter

Drodzy młodzi Przyjaciele!
Otwierając Ewangelię, spróbujmy dziś odpowiedzieć sobie na pytanie - czym jest wiara?, Jaka jest moja wiara? Przypomnijmy sobie scenę uzdrowienia ślepego od urodzenia. Kiedy niewidomy spotkał Jezusa Chrystusa, Ten go zapytał - czy ty wierzysz w Syna Człowieczego? On odpowiada - a któż to jest, Panie, abym w niego uwierzył? To ten, który teraz z tobą rozmawia, a który wzrok ci przywrócił. I wtedy uzdrowiony pada na kolana i mówi „wierze Panie”. Uwierzył w Syna Człowieczego, w Chrystusa i Ten Chrystus znalazł się w centrum jego życia.
To ewangeliczne zdarzenie, i inne, wskazuje na to, że wiara jest spotkaniem Boga, spotkaniem Boga w Jezusie Chrystusie. Bóg objawił sie w Jezusie Chrystusie. To trochę tak jak w miłości. Dwoje ludzi gdzieś się spotyka, pokocha, a potem nie wyobraża sobie życia bez siebie. Chcą iść razem, mają do siebie zaufanie, jedno na drugim może polegać. Podobnie i człowiek, który uwierzył Bogu.
Wiara, moja wiara jest łaską, to znaczy że Bóg pierwszy nas umiłował, On pierwszy puka do serca człowieka, pierwszy odkrywa tajemnicę swego Serca, a człowiek? - to ja mam Mu otworzyć drzwi swego serca, swego życia.
Pan Bóg ofiaruje tobie dar, a twoja rzeczą jest ten dar przyjąć. I tu tak często występuje dramat wiary. Człowiek nie otwiera swojego serca. "Oto stoję u drzwi i kołaczę..." - mówi Pan w Objawieniu św. Jana. Te słowa stały sie natchnieniem dla malarza, który przedstawił Chrystusa pukającego do zamkniętych drzwi. A synek artysty przygląda się obrazowi i mówi - tatusiu, źle namalowałeś ten obraz, bo Pan który puka do drzwi nie będzie mógł wejść, bo tam nie ma klamki u drzwi. Tak dziecko, ojciec odpowiada synkowi -masz racje- istotnie, tak jest jak zauważyłeś, ale tak niestety bywa na świecie. Pan, który puka to Bóg, drzwi bez klamki prowadzą do serca ludzkiego, a można je otworzyć tylko od wewnątrz, żeby Pan Bóg mógł wejść do naszego serca musimy je sami przed Nim otworzyć. Łaska Boża działa jak wiosenne słonce, ogrzewa, ale nie spala, delikatnie działa, chociaż stanowczo. Znamy wielu ludzi, którzy po wielu latach powrócili do wiary, którzy otrzy­mali od Boga ten dar wiary, łaskę w późniejszym wieku. Wiara. Bóg zmusza do szukania, zmusza do stawiania pytań, i tak podczas pielgrzymki Ojca św. Jana Pawła II do Francji, ojciec św., spotkał sie z młodzieżą i tam pewien młodzieniec zadaje papieżowi pytanie -mówi- jestem ateistą, odrzucam wszelkie wierzenie, ale wiary niczyjej nie zwalczam, jednakże wiary nie rozumiem. I Ojciec św. odpowiada - wiara nie jest związaniem, wiara nie jest zobo­wiązaniem umysłu przez system gotowych prawd. Wiara jest świadomą odpowiedzią człowieka, całego człowieka, odpowiedzią na słowo Boga.
Drodzy młodzi. Jedni dostrzegają Boga w mądrości i pięknie stworzeń, patrząc na wspaniały wszechświat. Jeśli człowiek ma trochę dobrej woli, musi uznać Stwórcę, musi uznać, że istnieje Ktoś wszechmocny, wspaniały Zegarmistrz, który ten wszechświat musiał puścić w ruch - stworzyć. Piękno stworzeń mówi nam o Bogu. I słusznie mówi Pismo św.: „Niebiosa opowiadają chałę Bożą, a dzieła rąk Jego obwieszcza nieboskłon”. Dostrzec Boga, uwierzyć i żyć wiarą. Pomyśl –Drogi Bracie i Siostro- jaka jest twoja wiara? Jak ty patrzysz na Boga? Czy może tak, jak lotnik na swój spadochron – owszem, On tam jest od wszelkiego wypadku, ale się ma nadzieję, że nie będzie potrzebny. Tak! Potrzebujesz Boga wtedy gdy masz trudny egzamin, gdy jakaś katastrofa życiowa, to idziesz do kościoła i wtedy tak mocno dostrzegasz Boga. Modlisz sie, ale to za mało, tak nie można! Mówisz, że nie masz grzechów, że chodzisz do kościoła, nikogo nie zabiłem, nikomu nic nie ukradłem, a wiec jestem w porządku. Czy to jest prawdziwa wiara? Czy to jest wiara żywa? Wiary nie można ograniczyć wyłącznie do unikania grzechów, do strony negatywnej. W liście św. Jakuba czytamy: ”wierzysz że Bóg jest, słusznie czynisz, lecz także i złe duchy wierzą i drżą”.
Wiara ma być miłością, miłością, która działa przez miłość. Wiara ma być żywa, to znaczy otwierająca twoje serce na drugiego człowieka. Natomiast, jeśli człowiek odrzuci Boga, sięga po bóstwa, namiastki szczęścia, namiastki miłości. Być innym potrzebnym, ofiarować się komuś, bez tego nie ma wiary, a bez wiary nie ma miłości, a bez miłości nie ma życia. Wszystko traci koloryt, traci sens. Do kogo wiec należę i komu mogę zawierzyć? Komu mogę powiedzieć: „Cały Twój”? Jakże często dziewczyna mówi do chłopaka cała twoja jestem, ale on nie pragnie jej całej, on pragnie jej ciała. Z jej smutkiem, problemami nie wiedziałby co począć. Kto więc przyjmie człowieka całego, z jego wnętrzem? Cały twój jestem mówi chłopak do dziewczyny, ale cóż on tej dziewczynie może ofiarować, skoro znaczną część swojego życia roztrwonił, zniszczył w przelotnych przygodach. Cały twój - mówi egoista, zamykając się w sobie, zamykając swoje serce szczelnie przed bliźnim, aby żyć tylko dla siebie. Tak! „Cały twój” mówimy do pieniądza, który często staje sie bożkiem, przed którym gotowi jesteśmy uklęk­nąć, żeby tylko go zdobyć, i wchodzimy wtedy na drogę materializmu zapominając, że człowiekowi nie wystarczają tylko te wartości zamykające sie w ramach doświadczenia, w ramach doczesności. Człowiek tęskni za czymś, co przerasta jego samego. „Cały twój” mówimy często swoim nało­gom, które tak często nas zniewalają, rzucają na ziemie. Cały twój - i tak w swoim życiu szukamy namiastek Boga, zapomina­jąc o tym, że zostaliśmy stworzeni przez Boga i dla Boga.
Człowiek wyszedł od Boga i do Boga ma zdążać. Drogę do Boga wska­zuje mu krzyż i Chrystus na krzyżu. Chrystus mówi: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” - drogą bezpieczną, Prawdą bożą, i to prawda o szczęściu człowieka, to prawda o ludzkiej duszy nieśmiertelnej, prawda o miłosierdziu i przebaczeniu w sakramencie pojednania. Naszą przyszłością, moi drodzy, jest Chrystus. On jest naszą teraźniejszością i przyszłością. Wołamy słowami dobrego łotra, tego który sie nawrócił, tego który w ostatniej chwili się nawrócił i modlił się tak: „wspomnij na mnie, Panie...”, zapamiętaj moje imię. Więc i ja wołam: Boże, nie zniechęcam sie twoim niepowodzeniem, szyderstwami, których ci nie szczędzono. Boże, ufam Tobie, chociaż zamiast złotej korony nosisz cierniową, zamiast berła w ręku trzymasz trzcinę, wierze Tobie, Boże. W tym właśnie, że jesteś odrzucony i sponie­wierany, dostrzegam Twoja wielkość, Twoje serce otwarte dla mnie. Boże mój, wierze w Ciebie i uwielbiam Cie. Wszyscy uwielbiamy Cię, Panie, słowami poety:
Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,
Im śmieszniejsze na ciebie wkładają korony
I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,
Albo liczą cię między pamiątki niebyłe,
Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia,
Bo słowo twoje z miejsca nie ruszy kamienia,
Tym bardziej pewnym mogę być tego jednego:
Że ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.
(Cz. Miłosz)
Moi Drodzy! Łatwo jest zdefiniować czym jest wiara, ale trudniej żyć według wiary – zwłaszcza w dzisiejszych czasach. W Liście do Hebrajczyków możemy wyczytać jej określenie: „Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy”. Autor tego Listu podaje przykłady ludzi wiary, wymieniając Abrahama i Sarę. Patrząc na życie Abrahama, to wiara u niego przejawiła się w tym, że „usłuchał wezwania Bożego”, a które to wiązało się z opuszczeniem swego rodzinnego kraju i pójścia w nieznane. Wymagało to pewnego rodzaju odwagi i ogromnego zaufania do Pana Boga kierującego do niego to żądanie wiążące się zresztą z konkretną obietnicą. Ziemia Obiecana była dla niego ziemią obcą, ale była to Ziemia Obietnic. Pan Bóg wymaga, ale i daje człowiekowi coś w zamian. Wymaga zaufania, aby można było przyjąć obiecany dar. Dla Abrahama żądanie Pana Boga nie było czymś oczywistym, czymś, co można byłoby sprawdzić. Abraham zaufał słowu Boga. Możemy już teraz pokusić się o określenie wiary jako bezgranicznego zaufania względem Pana Boga. Oprzeć możemy się tylko na Jego słowie, które jednak - jak się okazało w przypadku Abrahama - było niezawodne. Dlatego też i my możemy zaufać Panu Bogu, Jego słowu, kiedy mówi do nas, że „wiara (...) jest dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy”. Nie widzimy bowiem tych rzeczywistości, o których mówi nam wiara. Wierzymy jednakże prawdomówności Boga. Abraham przy całej swej postawie nacechowanej wiarą i zaufaniem, okazał się także bardzo cierpliwy. Wędrówka z Ur poprzez Haran i wejście do Kanaanu, nie było proste, ani łatwe. Wiązało się z wieloma niedogodnościami, przede wszystkim z doświadczeniem tymczasowości, niepewności jutra, jakiejś obcości. To wszystko jednak, mówiąc prostym językiem, opłaciło się, bo towarzyszyła mu stale pewność obietnicy „miasta zbudowanego na silnych fundamentach, którego architektem i budowniczym jest sam Bóg”. Tak więc wiara prowadzi do czegoś trwałego niezmiennego, niewzruszonego, co warto zdobywać mimo trudu i niepewności.
A Sara? Była kobietą w podeszłym wieku i w dodatku niepłodną, a teraz otrzymuje zapewnienie, że „otrzyma moc poczęcia”. Czyż łatwo był jej uwierzyć? Niezmiernie trudno! Według ludzkich kalkulacji, według ludzkiej wiedzy, było to wręcz niemożliwe. Miała bardzo poważne wątpliwości, o których mówi Księga Rodzaju. Uwierzyła jednak w Bożą wszechmoc i słowność, dzięki czemu otrzymała dar macierzyństwa. Stał się cud, bo Abraham miał wtedy 99 lat, kiedy ukazał mu się Bóg i powiedział do niego: „Jam jest Bóg Wszechmogący” (Rdz 17,1), a Sara miała wtedy 90 lat! (17,17), objawiając im, że w tym wieku będą mieli syna! Z rodu tego powstało niezliczone potomstwo.
Abraham i Sara byli pielgrzymami. Wędrowali do swojej nowej ojczyzny. Wiara jest pielgrzymowaniem do niebieskiej ojczyzny. O niej mówi cała Ewangelia. Aby dojść do niebieskiej ojczyzny, trzeba odznaczać się czujnością i gotowością na przyjście Pana, który nas wezwie do siebie. Pan Jezus mówi wprost: „Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”. W innym miejscu Pan Jezus powie, że śmierć przychodzi jak złodziej, o godzinie najmniej spodziewanej. Czujność, do której wzywa nas Pan Jezus, jest trwała postawą duchową, która przejawia się w naszym życiu duchowym. Św. Teresa z Avila, pisała: „We wszystkim potrzeba czuwania i baczności, bo nieprzyjaciel nie śpi; a im dusza wyżej postąpi w doskonałości, tym pilniej powinna czuwać, bo taką kusiciel, nie śmiejąc nastawać na nią jawnie, tym chytrzej i zdradliwiej podchodzi i jeśliby się nie miała na baczności, wielką jej szkodę wyrządzi. Dlatego, jak Pan nas ostrzega, potrzeba czuwać i modlić się zawsze, bo na odkrycie tych zasadzek złego ducha nie ma skuteczniejszego sposobu nad modlitwę”.
Abraham jest także bohaterem wiary, gdyż był wystawiony na ciężką próbę, aby złożył swojego jedynego syna, Izaaka, na ofiarę. Była to wielka próba wiary. Nie wahał się, choć serce krwawiło. Jest bohaterem wiary! Odniósł zwycięstwo nad samym sobą. Wiara wystawia nas na wiele doświadczeń, stawia wyzwania, którym trzeba podołać, nieraz budzi kontrowersje, jak w przypadku Krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Możemy zapytać: czy to jest wyznanie wiary w zbawczą moc Krzyża? Naturalnie, że tak, choć ci, którzy się tam zgromadzili zostali najczęściej wyzywani jako fanatycy, co jest wielce niesprawiedliwą opinią. Poprawność polityczna każe rządzącym pozbywać się jakichkolwiek symboli religijnych na miejscach publicznych. Najlepiej ukryć wszystko w kruchcie kościoła!. Tam nie wszyscy pójdą, a przez plac przed Pałacem przechodzą tłumy, więc niektórych Krzyż mógłby drażnić! A w dodatku po co wspominać - według opinii wielu - takiego Prezydenta! Z symbolu religijnego, z Krzyża, na którym Chrystus dokonał naszego zbawienia, zrobiła się sprawa polityczna. Padały pytania: czy to jest heroizm czy fanatyzm? Z ust polityków i dziennikarzy przeciwnych obecności Krzyża w tym miejscu, to był fanatyzm, a w ustach obrońców Krzyża w tym miejscu, to był heroizm! Nie dziwmy się temu, gdyż w historii Kościoła pod adresem Krzyża i jego obrońców padały nieraz ciężkie zarzuty, oskarżenia, a nawet prześladowania. Wydarzeń historii nikt nie zmieni, więc ci ludzie, tam stojący, może nawet jej nie znający, ale wyczuwający, że dzieje się coś niewłaściwego, tak się zachowywali. Ludzie tam zebrani chcieli także zamanifestować swoją wiarę, bo mają takie prawo, choć na pewno w sytuacji tak stresującej można było spotkać zachowania także naganne. Ale czyż ogromne tłumy policjantów, straży miejskiej, barierki, zamknięty plac, wypowiedzi polityków, starannie dobieranych rozmówców dziennikarzy, miały działać na nich kojąco?.
Wiara jest także bohaterstwem. Nikt przecież nie nazwie pójścia na śmierć głodową do oświęcimskiego bunkra, św. Ojca Maksymiliana, jako przejawu „fanatycznego postępku”. Ludzie widocznie chcą, aby Krzyż mógł stanąć nawet przed Pałacem Prezydenckim, aby każdemu urzędującemu tam prezydentowi przypominał o najwyższych, niezmiennych wartościach. Wiara wymaga także ofiary, poświęcenia się w obronie trwałych wartości. Pan Jezus mówił o świadectwie dawanym wobec ludzi: „kto się do Mnie przyzna przed ludźmi...”. W wierszu „Stać bliżej Krzyża”, jedna ze zwrotek brzmi:
Gdy w oddali cel się maże,
kto sens trudu tobie wskaże?
To Krzyż - NADZIEJA, co się nie chwieje,
Zmiażdży twój smutek i beznadzieję.
A jaka jest nasza wiara – moja i twoja? - raz jeszcze pytam siebie i każdego z was...
Wielki poeta, R. Brandstaetter, modlił się kiedyś:
O Boże,
Nędzna jest moja wiara
Jak kości ogryzione przez szakala,
Tak nędzna, że nawet nie umiem powiedzieć,
Czy naprawdę w Ciebie wierzę??.
W tym kontekście proszę Was, Kochani młodzi przyjaciele - zawierzcie Chrystusowi swoje życie wiary, swoją codzienność. Tylko On –Miłość – może być fundamentem, na którym możemy budować swoje życie wiary. Drodzy młodzi, na chrzcie św. otrzymaliście łaskę wiary, ale pamiętajcie, że wciąż na nowo musicie szukać Boga, umacniać swoją wiarę. Tak często tego Boga gubisz. Trzeba wciąż szukać Pana powtarzając za poetą: „uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Jeśli ON jest Bogiem twoim - idź za Nim, żyj Nim zawsze, na co dzień, w każdej sytuacji twojego życia. I niech się tak staje w waszym życiu. Amen.

kwietnia 12, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 3. "Dajcie mi chrześcijańskie matki"

kwietnia 12, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 3. "Dajcie mi chrześcijańskie matki"
„Dajcie mi chrześcijańskie matki, a uratuję ginący świat" - słowa, które mówią o wartości matek i ich poświęceniu dla rodziny.
Pismo Święte, ta skarbnica Bożych myśli, zawiera wiele ciekawych tekstów, które podkreślają rolę, godność i zadania kobiety-matki. Posłuchajcie słów Pisma Świętego, hymnu pt. „Pochwała mężnej niewiasty", jest to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych hymnów na cześć kobiety. Z Księgi Przysłów: „Niewiastę mężną któż znajdzie? Jej wartość prze­wyższa perły. Ufa jej serce małżonka, któremu na zyskach nie zbywa. Nie czyni mu ona zła, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia"- kobieta dobra i dzielna nazwana jest tu perłą, największym zyskiem, dobrocią i zaufaniem. I dalej: „Wstaje, gdy jeszcze jest noc i żywność rozdziela domowi, a obowiązki swoim domownikom”. Ile to razy w domu jest tak, że kobieta-matka, ostatnia idzie spać po ciężkiej pracy i długiej modlitwie, wstaje pierwsza, przygotowuje mężowi jedzenie i wyprawia go do pracy, a następnie czyni podobnie z dziećmi, wysyłając je do szkoły. Mówi dalej Pismo Święte „Otwiera dłoń ubogiemu, do nędzarza wyciąga swe ręce"- dom dobrej kobiety to dom czynnego miłosierdzia, jakie to jest pouczające dla domowników, gdy biedny nie jest odpędza­li y od progu domu, a zawsze ma się dla niego dobre słowo i chętną po­moc w postaci jedzenia. „Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno, należy chwalić niewiastę, co boi się Pana". Istotą każdej kobiety nie jest piękno zewnętrzne, ale osobista pobożność, która połączona jest z bojaźnią Bo­żą, bojaźnią grzechu, ustawicznym niepokojem o swój dom, by nikt nie utracił wiary, nie wykoleił się życiowo, nie poszedł na manowce. Dlate­go „Bóg ją wspomoże o świcie, bo jest w jej wnętrzu i dlatego nigdy się nie zachwieje...”. A św. Piotr Apostoł w swoim liście pisze: „Ich (kobiet) ozdobą, niech nie będzie to, co zewnętrzne, uczesanie włosów, złote pierścienie ani strojenie się w suknie, ale wnętrze serca, o nienaruszal­nym spokoju i łagodności ducha, który jest tak cenny wobec Boga. Tak samo bowiem i dawniej święte niewiasty, które miały nadzieję w Bogu, same siebie ozdabiały"
Zapytajmy, czy obecne kobiety, matki i dziewczęta odbijają w sobie taki nakreślony przez Pismo Święte ideał kobiecości, czy mają taką „iskrę Bożą" w sobie, by stanowić źródło szczęścia i powodzenia w na­szych rodzinach? Niestety, kobieta ery emancypacji całkowicie zatraciła ten ideał. Zaczęła myśleć o swym wyzwoleniu, równouprawnieniu płci, a zapomniała, że to ona ma być matką, wychowawczynią i kapłanką ogniska domowego. Natura obdarzyła was szczególnym uwrażliwie­niem na prawość, dobroć i tymi przymiotami powinniście promienio­wać na swój dom i poza nim, wszędzie.
Kornel Makuszyński pisał: „wszystko w świecie, prócz ludzi, chce pocieszać nieszczęśliwych - słońce i księżyc, morze i las, gwiazdy i kwiaty". Ich rolę powinna wziąć na siebie niewiasta, by ogrzewać, co zimne, oświecać, co ciemne, łączyć, co się rozpada. A pisarka niemiecka Gertruda von Le Fort stworzyła pojęcie wiecznej kobiecości. Polega ono na gromadzeniu w naturze kobiety uczuć delikatności, współczucia i przebaczenia, w stopniu niespotykanym vi mężczyzn. Ta przeciwwaga psychiczna dla brutalności świata dzisiejszego ma bardzo wielkie zna­czenie. Wojny, grabieże, napady, rozwinęli do potwornych rozmiarów mężczyźni, a zatem żelazu i pięści trzeba przeciwstawić subtelne serca kobiet. Powiedział ktoś trafnie, że dobro nie miało dotychczas swojej historii, gdyż prawdziwą historią jest historia zła.
Reżyser francuski Greville mówi: „kobiety bardzo lubią matematykę, bo dzielą swój wiek przez dwa, mnożą cenę swej sukni dwa razy, odejmują mężom połowę ich zalet i dodają rywalkom przynajmniej 10 lat życia" - a więc gadulstwo i zazdrość. Całe szczęście, że te ich wady nie doprowadziły do wybuchu wojen światowych, bo byłoby ich znacznie więcej.
Jakie cnoty powinna mieć dobra kobieta? Już wiele słyszeliśmy. „Bez wiary nie można podobać się Bogu"- dodajmy, że i ludziom. Bez takiej wiary nie można sobie wyobrazić kobiety-matki. Bez głębokiego przeżycia zasad wiary niemożliwa jest jakakolwiek doskonałość. Na­stępną cechą jest skromność, wymaga jej natura, która źródło życia osła­nia zwyczajnie tajemnicą. Czystość obyczajów czyni niewiastę miłą Bogu i ludziom. Musi ona unikać nawet cienia podejrzeń, żeby samej nie narobić sobie kłopotów i narazić się na obmowy innych. I wreszcie posłuszeństwo. Coraz mniej się o tym mówi. Dlaczego tyle rozwodów w katolickiej Polsce i tyle porzuconych dzieci? Bo dwie urażone pychy się spotkały i nie mogą się pogodzić. Dochodzi do kłótni, awantur, a wszystko kończy się na sali są­dowej. „Niewiasty bądźcie poddane mężom swoim" - to poddaństwo nie jest jakimś upokorzeniem, ale wzajemnym poszanowaniem. On jest głową rodziny, ona jej duszą. W takim domu panuje spokój i zgoda, o czym mówi Fredro: „Zgoda, zgoda, a Bóg rękę poda".
Każda niewiasta musi mieć oczy i serce zwrócone na Maryję - pokorną Służebnicę Pańską i Ją naśladować. Bez tego nie może być dobrą matką i postępować według zasad Bożych. W walce ze złem nie jeste­śmy sami ze złem, Bóg nie skąpi nam swej łaski, jest z nami Chrystus w tabernakulum, w Eucharystii - źródło wszelkiej świętości.
Ludwik Bleriot, pilot francuski, który pierwszy przeleciał nad kanałem La Manche, kazał wybić z tej okazji wotum dziękczynne - medal i na jednej stronie umieścił kościół z Normandii - jego rodzinnego miasta, a na drugiej obraz Matki Bożej z napisem „Patrz na Nią i wzbijaj się do lotu".
Spotkałem w swoim życiu kapłańskim wiele wspaniałych kobiet, każda z nich pałała wielką miłością do Matki Bożej, wpatrywała się w nią, naśladowała jej cnoty. I ta miłość do Matki Niebieskiej uskrzydlała je do pięknego, wzorowego życia. I chociaż niewiasty nie zbudowały wielkich piramid egipskich, nie napisały Iliady czy Hamleta, to jednak przez ciche, pokorne życie, ruszyły z posad bryłę świata w kierunku dobra i miłości. Stały się pod tym względem prawdziwymi geniuszami dobroci i miłości. Hipolit Taine pisze: „Ludzie zapoznają się 3 tygodnie, kochają się 3 miesiące, kłócą się 3 lata, a 30 lat się znoszą - zaś dzieci ich zaczynają to samo od nowa". Czy aż tak źle przedstawia się małżeństwo?!
Źródłem stałości rodziny jest silna wiara. Odbywał się ślub w kościele. Ślub był niezwykle uroczysty, wszystkie światła świeciły się ja­snym blaskiem. Dekoracje z kwiatów na ołtarzu i w kościele. Przepiękna gra organów marsza weselnego Mendelsona. Kiedy orszak weselny opuścił kościół, zaraz przyszedł kościelny i pogasił światła jedne po drugich, umilkły organy, usuwano kwiaty z kościoła. Po chwili ciem­ność zaległa w kościele i na ołtarzu, co dopiero tak rzęsiście oświetlo­nym. Tylko światło wiecznej lampki pozostało. Podobnie gasną jedna po drugiej radości tego życia, a jeśli mąż i ojciec jest pijakiem, to gasną bar­dzo szybko. Oby w tej ciemności rodzinnej nie zagasła wieczna lampka serca matki i żony, wieczna lampka wiary, miłości, cierpliwości i mo­dlitwy. Uprzyjemniaj mężowi życie rodzinne, a nie zwabią go koledzy, nie zwabi go lokal gastronomiczny... Strzeż, broń męża przed utratą wiary. Gdzie bowiem światło wiary zgaśnie, łatwo załamie się wierność małżeńska, tam się załamie szczęście rodzinne, ratuj męża, ratuj dzieci przed takim nieszczęściem. Zachwiała się wiara w Boga, w ludzi, w Oj­czyznę, czeka nas wielka próba dziejowa własnej wiary, miłości i roz­tropności. Kiedy król Saul był pełen smutku i zwątpienia, wtedy młody Dawid zaczął grać przed nim na harfie, a słodkie tony strun rozproszyły czarne chmury jego myśli i ukoiły smutne serce króla. I ty również, gdy szatan trapi duszę twojego męża, porusz najsłodsze struny swego serca, struny wiary, nadziei, miłości, pociechy, a rozproszysz czarne myśli i pocieszysz jego serce. Stań się dla męża żywym katechizmem, niech odczuje w twojej uczciwości i sumienności siłę wiary, wartość religii i zdrowej pobożności. Niewiasty katolickie ratujcie wiarę swoich mężów. To, że on jest taki obojętny religijnie, chodzi rzadko do kościoła, raz na rok do spowiedzi, to może jest i twoja wina, bo się mało modlisz, za mało poświęcasz, za mało mówisz, a za dużo jest kłótni, podejrzeń, lek­komyślnego traktowania, a to się mści na całej rodzinie.
Matka to najpiękniejszy kwiat natury, stoi na usługach Boga, na usługach narodu, matka to godność najwyższa, to urząd najważniejszy... Ale cóż to za matka, co się synami i córkami brzydzi, co boi się dziecka. Cóż to za matka, ta współczesna matka, co karmi się wiadomościami z broszur i szmir kobiecych, to drzewo nie rodzące owoców, to wypacze­nie, zwyrodnienie matki, to degeneracja. I czy takie matki i żony będą szanowane przez męża i dzieci. Nigdy!
Kościół w oparciu o Pismo Święte uważa za moralną regulację urodzin środkami naturalnymi. Za naturalne środki uważa się stosowanie metody fizjologicznej, o której można dowiedzieć się w Parafialnej Poradni Rodzin­nej. To wszystko musi być pod kontrolą lekarza katolika, nie można się tłumaczyć, że u mnie to przebiega inaczej. Bo wszyscy chętniej wybierają to, co łatwiejsze, aniżeli to, co przychodzi trudniej. Najskuteczniejszym środkiem naturalnym jest opanowanie siebie i wzajemna wstrzemięźliwość małżonków, zwłaszcza mężczyzny. Motywem regulacji urodzeń mogą być warunki zdrowotne, względy gospodarcze, a nigdy wygodnictwo i ego­izm. Stąd ten system posiadania jednego lub dwojga dzieci doprowadza do takiego stanu, że matka jest niezdrowa, dzieci są niezdrowe, ojciec znerwi­cowany, a w małżeństwie jest dużo grzechów - zalegalizowana rozpusta. Kościół uważa za niemoralne stosowanie sztucznych czy chemicznych środków antykoncepcyjnych, a zwłaszcza zabijanie dzieci nienarodzonych.
Niezachowanie pod tym względem prawa Bożego mści się okrutnie na rodzinie, narodzie i całej ludzkości.
„Dajcie mi chrześcijańskie matki, a uratuję i naprawię walący się świat" - mówił papież Pius XII. Tak jest - dajcie mi dobre matki, a na­prawimy rodzinę, naród i cały świat. Można powiedzieć, że rodzina, dzieci, mąż, jak mają dobrą matkę i żonę, już są jedną nogą w niebie, a matka, jak mądrze, religijnie, po Bożemu poprowadzi rodzinę, stanie w niebie obiema nogami.
Wychowanie to sztuka nad sztukami, trzeba się uczyć jej przez całe życie. Pewna wdowa zamieszkiwała sutereny, gdzie nie docierały pro­mienie słońca, dlatego swoje kwiatki wystawiała co dzień na słońce, na światło. Wasze kwiatki, to wasze dzieci. Jeśli chcecie, żeby się właściwie rozwijały, kwitły i rosły na duszy i ciele, to je wystawiajcie na zbawien­ne działanie słońca łaski Serca Jezusa i Serca Maryi. Kiedy tak patrzy się na rodziców, kiedy się ma styczność z dziećmi i młodzieżą, to daje się łatwo zauważyć, że nie należy narzekać na dzieci i młodzież, ale cierp­kie słowa krytyki trzeba kierować pod adresem rodziców. Nieraz pyta­łem zarówno dzieci, jak i młodzież: dlaczego nie obchodzisz pierwszych piątków? Bo rodzice moi nie chodzą. Dlaczego nie modlisz się rano i wieczór? Bo moi rodzice tego nie czynią, jeśli czynią to bardzo rzadko. Dlaczego opuszczasz Mszę Św.? Bo moi rodzice często opuszczają Mszę św. niedzielną i świąteczną. I tak można by długo podawać przykłady i zachowania poszczególnych przykazań przez młode pokolenie, a ono tłumaczyć to będzie tym, że rodzice, starsi tego nie czynią.
Kochane Matki! Wy dziś decydujecie o losach ludzkości, decydujecie o być lub nie być naszego narodu, tego za was nikt nie zrobi ani Ko­ściół, ani państwo, ani szkoła, żadna instytucja wychowawcza. Wam w tej trudnej pracy mogą jedynie pomóc wymienione instytucje, ale nigdy nie wychowają dziecka bez was, prawdziwego człowieka, który w myśli Bożej jest stworzony i przeznaczony do świętości.
Wy macie wypuścić w świat dziecko dobrze wychowane. Dziś rodzice są przewrażliwieni na punkcie swej pociechy, każda prawdziwa matka kocha swoje dziecko, ale niekiedy ta „małpia" miłość może wy­rządzić dziecku krzywdę. Moje dziecko jest święte, idealne, złote, tylko inne dzieci to łobuzy, chuligani, bandyci itd. A nie dostrzegasz, że dziecko cię okłamuje, że przez nie płaczą inne dzieci, bo jednemu rozbił nos, drugiemu potargał ubranie lub popchnął do błota, a ty go chwalisz, że on da sobie radę w życiu. Dziś inni płaczą przez niego, a za kilka lat i ty zapłaczesz z jego powodu. Co powiedział Zdanowicz, zanim w Tar­nowie skazano go na śmierć? - „miałem trudne dzieciństwo". Komu wystawił świadectwo, jak nie swojej matce. Jego matka po ogłoszeniu wyroku na sali sądowej zemdlała, bo uświadomiła sobie, że źle wycho­wała swojego syna w dzieciństwie. A ten proces nauczycielki w Krako­wie? Nauczycielka została uderzona przez matkę w obecności całej kla­sy, za to, że ośmieliła się zwrócić uwagę jej dziecku. Dzisiejsze wychowywanie często nie przypomina wychowania. Dziecka nie wolno uderzyć rodzicom, księdzu, nauczycielom, nikomu. Dziecko wprost w oczy starszym mówi: „spróbuj mnie uderzyć, to ja wiem , gdzie się udać". I rośnie taki bożek, z wygórowaną ambicją i poczuciem wyższości, nikogo nie chce uznać za autorytet. I mamy to, co mamy. To prawda, nie można karać do przesady, ale musi wiedzieć, że gdy jest nieposłuszne, gdy krzywdzi innych, to poniesie karę.
Musimy na końcu postawić sobie pytanie: czy wychowuję dzieci, ucząc je szacunku do Boga, Kościoła, wychowawców i starszych? Czy modlę się razem z rodziną o dobre wychowanie? Czy interesuję się, co moje dziecko robi, jak spędza wolny czas, jak się zachowuje w miejscach, gdzie przebywa? Czy biorę udział w wywiadówkach szkolnych? Czy wychowuję je w szacunku do bliźnich? Czy dbam o religijne wychowanie dziecka?
Kochane Matki! Stańcie na wysokości swego powołania. Bo wasze powołanie jest piękne, wzniosłe, wspaniałe, zwłaszcza wtedy, kiedy wychowujecie dzieci dla Boga i ludzi, kiedy jako kapłanki życia rodzin­nego prowadzicie wszystkich do Boga. 


kwietnia 11, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 2. Pomyśl, po co żyjesz

kwietnia 11, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 2. Pomyśl, po co żyjesz
„Oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli ktoś usłyszy mój głos i otworzy mi drzwi, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał".
„Pójdźmy na miejsca ustronne i odpocznijmy nieco" - słowa Chrystusa zachęcające do głębokiej refleksji rekolekcyjnej.

Ukochani Bracia i Siostry. Gdy, wychodząc z domu, włożymy rękę do kieszeni, spostrzeżemy, że kieszeń jest brudna, starannie ją wytrzepujemy, by chusteczka świeżo wyprana, włożona do niej, nie stała się brudna. Kiedy wkładasz na niedzielę białą koszulę, to niebawem zauważysz, że nie jest już tak czysta. Gdyby nie były czyszczone okna twego domu, zwłaszcza domu położonego przy drodze, wkrótce w twoim pokoju byłoby ciem­no. A cóż by to był za gospodarz, który by swojego podwórka nie za­miatał i nie grabił, nie wywoził śmieci i innych niepotrzebnych rzeczy, nie dbał o wygląd budynków gospodarczych czy inwentarza?
Podobnie i w naszej duszy. Po miesiącu, po roku narasta brud grzechu, przybywa złych nawyków i trzeba zrobić takie generalne przedświąteczne sprzątanie. Tym bardziej trzeba taki porządek uczynić przed największymi świętami - Wielkanocą. I po to są te rekolekcje. Nie dowiemy się tu niczego nowego. Tylko przez kilka dni mamy się tak dogłębnie zastanowić nad sobą. Uświadomić sobie po co żyję, zrzucić z siebie ciężar, który nas gniecie i powstać do nowego, lepszego życia. Pozwólmy poprowadzić się Chrystusowi, który zaprasza nas na swoją Ucztę, a On będzie przemieniał łaską swoją nasze życie. Pozwólmy Mu działać.
Wszędzie widzimy zmiany, np. gdy zajrzymy do sklepów, zoba­czymy wspaniałe towary ułatwiające ludziom życie, tylko człowiek po­został w tyle duchowo. Człowiek goni za szczęściem, a zapomina, że szczęście jedyne i całkowite jest w Bogu. Jesteśmy na ziemi jak turyści w górach, którzy tylko wtedy są bezpieczni i mogą zdobyć szczyt, kiedy trzymają się wyznaczonego szlaku. Podobni jesteśmy do dziecka, które poszło do miasta, ogląda wystawy, a zapomniało, po co do niego się wybrało. Człowiek zagoniony nieraz zapomina, jaki jest cel jego życia.
A to życie wcale nas nie rozpieszcza. Patrząc na dzisiejszy świat, rodzi się pytanie - do czego można by go porównać? Przychodzą na myśl rozmaite pomysły. Może do domu dla psychicznie chorych, gdzie obłąkanie ogarnia wielu, może do więzienia, gdzie skazańcy pokutują za swoje czyny, może do szpitala, gdzie ciężko chorzy narzekają na swój los, wylewając żale na całe swoje otoczenie. Powie ktoś - przesada, nadmierny pesymizm. To jest złośliwość, a złośliwością nikogo się nie nawróci. To prawda, że tak naszkicowany obraz świata jest przykry i ponury, ale wcale nie trzeba być pesymistą, by stwierdzić, że współcze­sny człowiek choruje i to ciężko. Choruje na brak wiary, jakiejś określo­nej idei, brak serca, brak zrozumienia, co więcej, cała ludzkość choruje, bo w pogoni za szczęściem obrała zły kierunek. Pomimo szalonego tem­pa techniki we wszelkich dziedzinach życia, czego wszyscy jesteśmy świadkami, człowiek jest jakiś zagubiony, biedny duchowo i nieszczę­śliwy, czuje się jak robak przygnieciony stopą przechodzącego prze­chodnia. Ludzkość jako całość nie znalazła dotąd ani dobrobytu, który jej wszyscy obiecywali, ani pokoju, stale w różnych częściach świata zagrożonego przez terroryzm, wojny i kataklizmy, a jej przyszłość zasnuta jest czarnymi chmurami jak nigdy w dziejach.
Do mnie nieraz mówicie: boję się, co nam przyniesie przyszłość? A przyszłość maluje się niepewna. To tak wygląda, jakby łóżko chorego otaczały setki lekarzy, ale żaden z nich nie może postawić trafnej dia­gnozy i przepisać skutecznego na obecne czasy lekarstwa. I oto kiedy w aptece ludzkiej nie znajdujemy lekarstwa, bo nie pomagają ani wielcy politycy, zjazdy i konferencje na mniejszym lub większym szczycie, taki czy inny ustrój społeczny, ani wyroki sądowe czy środki uspokajające, kiedy wyczerpaliśmy wszelkie sposoby leczenia, z rezygnacją patrzymy na powolne konanie człowieka i nas samych. Gdy patrzymy z przeraże­niem, jak trzeszczy w swych posadach małżeństwo, jak małżeństwem nazywa się coś, co nigdy małżeństwem nie było i nie jest, jak rodziny nie chcą mieć dzieci, jak wzrasta pijaństwo i rozpusta, jak wielu młodocia­nych przestępców zapełnia więzienia i domy poprawcze, to musi nas ogarnąć smutek, przygnębienie i rezygnacja. A dlaczego tak jest? Bo coraz mniej pamiętamy o Bogu i Bożych zasadach. Brak nam żywej wia­ry. To, co powiedział pewien Francuz zaniepokojony obrotem wojny z Prusakami: wiem dlaczego Prusacy nas biją, bo oni w coś wierzą, a my w nic. Tak, bo niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. I do naszych znękanych umysłów i serc, zaniepokojonych obec­nym stanem, obecną rzeczywistością dociera ciche, delikatne pukanie łaski Bożej : „Oto stoję u drzwi twoich i kołaczę, jeśli usłyszysz mój głos i otworzysz drzwi, przyjdę do ciebie i będę z tobą wieczerzał". Tego Bożego głosu nie wolno nam zlekceważyć. Może jest to ostatnie wołanie do ciebie i do mnie.
„Stań i pomyśl" - mówią napisy na drogach angielskich. Stańmy i pomyślmy. Jaka jest nasza codzienna modlitwa? Powiedz mi jak się mo­dlisz, a powiem ci, jaką masz wiarę. Jakie jest moje uczestniczenie we Mszy Św.? Nieobecni na Mszy św. się nie liczą, są jak uschłe gałęzie na drzewie Kościoła. Czy praktykuję miłość do bliźnich? Czy szanuję ich ludzką godność? Czy dobrze biegnę? Może o moim biegu życia można powiedzieć: pięknie biegniesz, tylko że złą drogą i w niewłaściwym kie­runku. Trzeba wrócić na dobrą drogę, obrać właściwy kierunek. Czy przyświeca mi naprawdę cel, którym jest Bóg i spełnienie Jego woli? Czy wiemy, że tylko przez dźwiganie jarzma osiągniemy szczęście? A tymczasem człowiek chciał być wolny i wpadł w niewolę. Bo usłuchał podszeptów świata, podszeptów szatana, który często posługuje się ludźmi. Nie przejmuj się Bogiem, wtedy będziesz wolnym. Przykazania Boże - to dla starych, różaniec, modlitwa - to dwa dni przed śmiercią, żonę, męża - to miej jak chusteczkę do nosa, jak ci nie odpowiada to zmień. Dziecko to luksus, najwyżej jedno, a kto by sobie na więcej pozwalał. Kto ci przeszkadza w życiu, usuń go, jak nie pistoletem, kijem baseballowym to przynajmniej po dawnemu sztachetą. I tak wygląda ten raj człowieka "wolnego". Jako chłopiec czytałem w jednej z gazet, że zlikwidowano pałki milicjantom, bo wkrótce nawet milicjant nie będzie potrzebny. Ale tego nie zrobiono. A dzisiaj za mało jest stróżów porząd­ku, a nieraz na skrzyżowaniach dróg należałoby ustawić armaty, tak jak to było w stanie wojennym, a co drugi dom zamienić na więzienie. Jak kiedyś powiedziałem, że na naszym cmentarzu należałoby ustawić dwa kałasznikowy, dzieci pytały mnie, kiedy tak będzie. Ale to nie jest wcale śmieszne. Bo i u nas w Polsce niedoceniany jest Bóg, niedoceniana jest wiara. Polak modli się, a robi swoje. Idzie do kościoła, a po Mszy św. na zakupy do supermarketu. Idzie do Komunii, a nie głosuje w wyborach lub głosuje na ateistów, płacze, gdy Papież jest w naszej Ojczyźnie, a nie zachowuje podstawowych nakazów wiary i wyznaje własną moralność.
W jednej z książek opisany jest pociąg pospieszny, który pędzi z szybkością 100 km na godzinę. Maszynista pijany, konduktor pijany, pasażerowie pijani. Pociąg z hukiem mija przystanki i stacje, wiadukty i mosty. I pyta się autor: „Ludzie! dokąd wy jedziecie? Kto wam zatrzyma pociąg?". Do czego to ludzie dochodzą! Biada wędrowcowi w ciemnym lesie, gdy brak mu światła. Biada dzisiejszemu człowiekowi bez Boga, bo On jest światłem.
Przykłady: Obraz namalowany przez malarza włoskiego Caravaggia przedstawia powołanie Mateusza na Apostoła. Stół, obok niego mężczyźni liczą pieniądze, a z boku stoi człowiek, na którego twarzy widać ogromną walkę. Coś z nim się dzieje. Ma jakieś trudności. Coś mu dolega. To Levi, późniejszy Apostoł Mateusz, słyszy głos: „Pójdź za mną". „Panie - mówi - to nieporozumienie, czy ja jestem lepszy od in­nych, to może nie do mnie mówisz../'. „To ty Lewi, nie kto inny../'. „Ale to nieprawda, to pomyłka...". „Nie to ty pójdź za mną". Tak i ciebie i mnie wzywa Pan Bóg, by spojrzeć na swą duszę, na swoje słabości, aby w końcu bezwzględnie opowiedzieć się i pójść za Chrystusem.
Słyszeliście może już nieraz ten przykład o płonącym domu. Wyszła matka z domu i pozostawiła zamknięte dziecko na drugim piętrze. Nie upłynęło wiele czasu, jak syreny oznajmiają pożar. Wszyscy spieszą, pali się parter domu i na piętro nie ma dojścia. Zbiegli się ludzie, nie wie­dząc, że na drugim piętrze, do którego zaczęły dochodzić płomienie, znajduje się maleńkie dziecko. A ono jakby zwabione okrzykami ludzi, patrzy przez otwarte okno, wychodzi na parapet ognia i bawi się tymi płomieniami, które do niego docierają, niczego nie przewidując. Lu­dziom aż dech z przerażenia zaparło. Matka usłyszała dźwięk syren i przybiegła, podbiegła pod dom i zaczęła wołać: dziecino, skocz tu, w moje ramiona, to ja jestem twoja mamusia, skocz, nie bój się. I dziecko skoczyło. Zostało uratowane dzięki matce i przy pomocy innych ludzi. Tak woła do nas Pan Jezus: skocz w moje ramiona, a uratujesz się w tym potopie zła. A my odpowiemy na to wołanie Chrystusa, naszego Mistrza i Nauczyciela: Ty Panie jesteś moim szczęściem i ratunkiem, chcę w so­bie odbić Twój wizerunek. Będziemy przepraszać Boga za nasze prze­winienia, za to, że w pogoni za ułudami tego świata, zapominaliśmy o Nim, a On będzie leczył nasze dusze promieniami łaski.
„Wybacz Ireno, że bardziej niż ciebie i dziecko umiłowałem ojczyznę i naród" - czytamy na pomniku cmentarza na Powązkach. On oficer poszedł na wojnę i wrócił, ona i dziecko zginęli w płonącej Warszawie. My też mówmy: Wybacz Boże, że tak bardzo przylgnęliśmy do tych ziemskich rzeczy, wartości ziemskich przemijających, a zapomnieliśmy *o Tobie, o tych wartościach nieprzemijających, niezniszczalnych i zawsze aktualnych, zapomnieliśmy o swej godności dziecka Bożego i o swoim przeznaczeniu do szczęścia wiecznego.
Panie do kogóż pójdziemy. Skoro Ty Jezu masz słowa życia wiecznego, pójdziemy za Tobą... Oto, ukochani, Bóg sam wychodzi naprzeciw nas, bo „On nas umiłował i wydał samego siebie za nas. Nikt nie ma większej miłości (...)". Odpowiedzmy Mu: idę Panie, nie oglądam się, Ciebie wybieram, bo bez Ciebie nie wiem, kim jestem. Widzę swoje sła­bości, dlatego Ty Synu Dawida ulituj się nade mną.
Kończę już, ukochani bracia i siostry. Mam takie wrażenie, że macie wiarę. Kiedy patrzę na wasze zasłuchane twarze, odbieram to jako do­wód, że Boga kochacie i wiary swojej gotowi jesteście bronić w waszych rodzinach i w naszej ojczyźnie. Potrzeba jeszcze życia wiarą na co dzień. Módlmy się gorąco: niech Jezus i Jego Niepokalana Matka opiekują się naszymi rekolekcjami. I jak Maryja zaniosła kiedyś Jezusa do krewnej swojej Elżbiety, niech i nam Go przyniesie, byśmy przez to spotkanie z Nim poznali na nowo swą godność dzieci Bożych i wytrwali w wierze do końca. Amen.


kwietnia 11, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 1. Nauka wstępna

kwietnia 11, 2019

Rekolekcje wielkopostne – 1. Nauka wstępna
Ukochani Bracia i Siostry - nie jesteśmy sami; należymy do wielkiej wspólnoty ludzi Kościoła. W Koś­ciele wyznaczono nam poważne zadania, które wykonamy wtedy, gdy na­sze życie złączymy z życiem samego Chrystusa. Wołanie o nawrócenie, o pojednanie z Bogiem i z ludźmi skierowane jest do wszystkich – do mnie, do ciebie. W moich rekolekcjach mam je usłyszeć jako skierowane do mnie. Usłyszeć i uczynić konkretny krok w moim życiu: „wstanę i pójdę do Ojca i powiem: zgrzeszyłem”. Zechciejmy oceniać nasze życie ludzkie w sposób pogłębiony – dostrzeżmy wśród rzeczy ważnych te, które są najważniejsze.
Umiłowani Siostry i Bracia!
Są różne formy rekolekcji, różne są ich programy i sposoby odprawiania. Udział w rekolekcjach odprawianych w tej formie, jaka nam została dana, jest bardzo szczególny - są to najbardziej wolne rekolekcje - w decyzji członka; niepowtarzalne w formie, którą każdy sam sobie określa. W naszych rekolekcjach, podobnie jak we wszystkich innych, chodzi o nasze nawrócenie, o pojednanie z Bogiem i z ludźmi.
Aby pogłębić swoje życie religijne trzeba prześledzić jego podstawowe elementy. Każdy z nas nie szuka "jakiejś wiary". Szuka tej wiary, której oczekiwał Chrystus od tych, których uzdrawiał. - Wiara, której szukam, obejmuje wszystkie moje pytania, wszystkie problemy, wszystkie chwile mojego życia. Wiarą Boga się obejmuje. Nie może to być wiara, która Boga tylko dotyka.
Bóg ma być w centrum naszego życia a nie na jego marginesie. Nie ma spraw, które są moje, są tylko sprawy Boże, w których ja uczestniczę. Wiara zbawcza to całe Credo, to cały Katechizm Kościoła Katolickiego. Wiara zbawcza to nie tylko uznanie faktu, że Bóg jest. To także przyjęcie prawdy, że On jest Ojcem miłującym - tak jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii; Wierzę w Ciebie Boże Żywy, w Trójcy jedyny prawdziwy, wierzę coś objawił Boże, Twe Słowo mylić się nie może - tak uwierzyłem jako dziecko i tak staram się wierzyć jako człowiek dorosły a może już sędziwy. Mimo że studiowałem pismo Św., teologię, prawo czy matema­tykę lub inne jeszcze dziedziny wiedzy, podobny jestem do uczniów, którzy po trzech latach uczęszczania do chrystusowej szkoły i patrzenia na Jego czyny, gdy zostają posłani aby świadczyć o Chrystusie, po pierwszym doświadczeniu, proszą: Panie przymnóż nam wiary, Panie naucz nas modlić się. I tak rozpoczynają się nasze rekolekcje, kiedy powtarzamy te same słowa: Panie, przymnóż nam wiary, Panie, naucz nas modlić się.
Człowiek, który uwierzył w Boga, który Bogu zaufał wie, że wiara bez uczynków jest martwa. Wszystkie czyny naszego życia mają wielbić Boga. Wszystko cokolwiek czynicie na większą Bożą chwałę czynicie - uczy nas Apostoł. Zachowywać trzeba, wszystkie Boże przykazania. Stwór­ca człowieka, najlepiej zna ludzką naturę, wie co człowiekowi jest potrzebne. Nie po to dał nam Boże przykazania, aby nas nimi gnębić lecz po to, aby nas zachować na drodze do wieczności, abyśmy się nie rozbili, abyśmy dotarli do celu. Gdy na kursach samochodowych poznaliśmy znaki drogowe uczono nas, że trzeba je znać, rozumieć i zachowywać, wtedy nasza droga będzie bezpieczna.
Boże znaki - przykazania - trzeba znać, rozumieć i zachowywać. Czy, znasz 10 Bożych przykazań, czy je rozumiesz i czy starasz się zachowywać? Po to są rekolekcje, aby pozytywnie odpowiedzieć na te pytania.
Ten kto szuka żywej, zbawczej wiary i wie, że wiara bez uczynków jest martwa, nie może zapomnieć o słowach Chrystusa "beze mnie nic uczynić nie możecie". Powiem inaczej - Siostro i Bracie - jeżeli chcesz nie stracić wiary, jeżeli nie chcesz zgubić Bożej drogi - drogi przykazań - musisz skorzystać z tych wszystkich sposobów pomocy, jakie Chrystus nam zostawił. Nie traktuj nigdy Mszy Św., że trzeba na niej być pod grzechem; nie dlatego uczęszczaj do sakramentu pokuty, bo taki jest nakaz - raz w roku około Wielkanocy; nie dlatego módl się często, żeby nie zgrzeszyć, ale dlatego staraj się być rzetelnym, sumiennie praktykującym katolikiem, ponieważ bez Bożej pomocy niczego nie możesz uczynić co ma sens w życiu człowieka, co zbierze się na życie wieczne. Ten, kto pragnie dobrze odprawić rekolekcje zadaje sobie pytanie, jak wyglądają jego praktyki religijne. Ten, kto chce pogłębić swoje życie religijne podnosi poprzeczkę wymagań. Jego udział we Mszy św. uwzględnia wszystkie części liturgii -słowo, którym kształtuje swoją życiową postawę; ofiarowanie - gdy przy­nosi swoje życie - wszystkie jego czyny - aby je konsekrować i w Komunii św. jednoczyć z Chrystusem. Na zakończenie Mszy św. wie, że nie sąsiada, ale jego posyła Chrystus, aby być świadkiem.
Są różne rodzaje modlitwy i formy pobożności. Coraz więcej ludzi świeckich odmawia brewiarz, coraz więcej osób praktykuje adorację Najśw. Sakramentu i coraz więcej czyta regularnie pismo św. Pamiętajmy także, że jest Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale, Nabożeństwa majowe, Na­bożeństwa czerwcowe i różańcowe, że są pielgrzymki, że są modlitwy nowennowe i inne formy pobożności. Bardzo pomagają nam audycje kato­lickie w radio i telewizji, szczególnie radio Maryja i radio diecezjalne. Jest dobra książka i prasa katolicka. Co czytam - czy czytam w ogóle - na to pytanie także należy odpowiedzieć w czasie swoich rekolekcji. Nie we wszystkich nabożeństwach trzeba uczestniczyć, aby być blisko Boga, ale trzeba mieć własną, głęboką i żarliwą postawę chrześcijańską. Trzeba być gorącym, nie można być nijakim. Ten kto w życiu wewnętrznym nie pogłębia swojej postawy, ten się cofa. Patrząc na swoją wiarę, analizując swoje postępowanie i rozliczając się przed Bogiem z darów, które od Najlepszego Ojca Otrzymaliśmy, wi­dzimy, że potrzebne jest czasem także spotkanie z Bogiem, które nazywa­my sakramentem pokuty. Trzeba decyzji syna marnotrawnego: "wstanę i pójdę do Ojca i po­wiem, zgrzeszyłem". On zrozumiał, że trzeba pójść i przeprosić Ojca, mimo wstydu. Trzeba. Nie zrozumieją tego nawet bracia ale Ojciec rozumie, przebaczy - On czeka. Jeżeli lękasz się tego aktu jakim jest sakrament pojednania to znaczy, że traktujesz to spotkanie poważnie. Ty nie lubisz się spowiadać, bo jesteś zdrowy psychicznie - nikt nie lubi siebie nicować. Ty wiesz, że to jest konieczne, mimo że trudne mimo, że to lekarstwo jest gorzkie, ale leczy - tak zechciał Bóg w swoim miłosierdziu.
Razem z Wami będę się modlił w tym tygodniu o dobrą spowiedź, w której nie zabraknie żadnego z 5 warunków. Powiem, jak potrafię. Z żalem i miłością powierzę Ojcu Miłosiernemu to dziwne tworzywo jakim jest grzech i wiem przez wiarę, że to uczyni mnie lepszym, że będę bliżej Boga i ludzi.
Nie wszystko spamiętam, ale za wszystko co grzechem jest, żałuję; pragnę podjąć zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu; - wierzę, że spotkam brata, że spotkam kapłana, którzy pomogą mi to uczynić a ra­dość z powrotu będzie wielka jak ta z dzisiejszej ewangelii. Otrzymam szatę piękną - łaskę bożą, otrzymam pierścień herbowy stwierdzający, że jestem dzieckiem Bożym.
A więc wstanę i pójdę do Ojca. Amen.

kwietnia 03, 2019

Syn Boży ożywia tych, których chce

kwietnia 03, 2019

Syn Boży ożywia tych, których chce

Słowo Boże na dziś

Środa, 4 tydzień Wielkiego Postu
Jan 5,17-30
Żydzi prześladowali Jezusa, ponieważ uzdrowił w szabat. Lecz Jezus im odpowiedział: „Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam”. Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachował szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu. W odpowiedzi na to Jezus im mówił: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego. Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni. Ojciec bowiem miłuje Syna i ukazuje Mu to wszystko, co On sam czyni, i jeszcze większe dzieła ukaże Mu, abyście się dziwili. Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce. Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają cześć Ojcu. Kto nie oddaje czci Synowi, nie oddaje czci Ojcu, który Go posłał. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym. Przekazał Mu władzę wykonywania sądu, ponieważ jest Synem Człowieczym. Nie dziwcie się temu! Nadchodzi bowiem godzina, w której wszyscy, którzy spoczywają w grobach, usłyszą głos Jego: a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny, na zmartwychwstanie potępienia. Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. Tak, jak słyszę, sądzę, a sąd mój jest sprawiedliwy; nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał”.

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Czas wielkopostnego wzrastania, wzrastanie poprzez współpracę z łaską, jakiej udziela nam Bóg Ojciec, poprzez otwarcie się na dar Jego Obecności pośród nas. Co ma na celu? Jaki wytycza nam cel, kiedy wspólnie zamyśliliśmy się nad tą najpiękniejszą i fundamentalną prawdą naszej wiary: o Bogu, który jest miłością; kiedy czyniliśmy refleksję nad tym, iż niejednokrotnie przychodzi nam tracić tę miłość; doświadczenie tej miłości poprzez swoją grzeszność, ale i w pokorze serca, przyznając się do tej grzeszności i stając przed Bogiem, doświadczamy właśnie tu, pośród różnych zranień, Jego pełnej miłości, Jego obecności, która uzdrawia i leczy.
 
Przechodzimy tę drogę zamyślenia, aby stawać się żywą świątynią Boga, aby miłość Boga, która rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, mogła coraz pełniej upodabniać nas do Chrystusa, do Umiłowanego Syna Boga.
 
W człowieku jest jakieś wewnętrzne pragnienie tworzenia, budowania. To budowanie naszego wnętrza, naszej duchowej świątyni; to budowanie, które przybiera tego duchowego charakteru, kiedy poprzez ufną wiarę, poprzez spotkanie z Bogiem, w Jego Słowie, Eucharystii, poprzez spotkanie z Tym, który jest obecny w każdym Sakramencie, budujemy i odnawiamy w sobie tę żywą świątynię, stając się żywymi kamieniami świątyni, którą wznosi Bóg.
 
Jest tak, iż ludzkie budowanie zmierza ku czemuś trwałemu: ku intymności, ku zadomowieniu, ku wolności; jest zapowiedzią walki ze śmiercią, z przemijaniem, z brakiem bezpieczeństwa, z lękiem, z samotnością. Dlatego ludzka wola budowania spełnia się w budowaniu świątyni, w budowli, do której człowiek zaprasza Boga.
 
Świątynia jest wyrazem tęsknoty człowieka do tego, by mieć za współmieszkańca Boga, by móc mieszkać u Boga, i w ten sposób doświadczać doskonałego rodzaju zamieszkania, doskonałej wspólnoty, która na zawsze usuwa samotność i lęk, która przynosi pokój i stabilność.
 
Prawdziwa świątynia jest niezniszczalna. Buduje ja sam Bóg w sercach tych, którzy Go miłują, którzy w Niego wierzą. My jesteśmy niezniszczalną świątynią Boga.
 
Stąd też jesteśmy wezwani do tego, by doświadczyć żywej wspólnoty z Bogiem. To jest nasz Wieczernik. Wieczernik, jako miejsce modlitwy. Wieczernik, jako miejsce, w którym Chrystus pochyla się ku nam, aby obmyć nas z brudu grzechu; pochyla się pokornie, aż do naszych stóp, tak, jak to uczynił w Wieczerniku wobec swoich uczniów, Apostołów.
 Jesteśmy w Wieczerniku, gdzie Chrystus dzieli z nami tę Obecność, jaką podzielił ze swoimi uczniami, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie, Moje Ciało…Moja Krew”. Jesteśmy w Wieczerniku, gdzie Chrystus przyodziewa nas w moc Ducha Świętego. I dobrze, że tu jesteśmy. Bo, aby móc stać się orędownikiem Dobrej Nowiny, potrzeba, abyśmy byli w Wieczerniku; potrzeba, abyśmy wyszli właśnie stąd, jak wyszli niegdyś uczniowie, i których dziedzictwo wiary nosimy w swoich sercach, i których dziedzictwem wiary cieszymy się u schyłku XX wieku. Chrystus zaprasza nas i wzywa, abyśmy stali się na podobieństwo nich, orędownikami Dobrej Nowiny. Chrystus, który wyposaża nas we wszystko, co jest potrzebne, aby to świadectwo urzeczywistnić sobą, będąc żywą świątynią Chrystusa.
Nikomu więc nie godzi się pozostawać bezczynnie. Chrystus potrzebuje twoich i moich rąk. Chrystus pragnie się posłużyć twoim słowem. Chrystus pragnie wyrazić się darem twojej miłości i życzliwości. Zjednoczeni więzami wiary, zapałem umiłowania Chrystusa, służmy sobie nawzajem, uwielbiajmy w modlitwie Chrystusa, i gościnnie przyjmujmy wszystkich, którzy staną na naszej drodze życia. Niech wszyscy odczują, że pośród nas i w nas zamieszał Ten, który daje miłość i dobro.
 
Dobrze, gdy uczniowie Chrystusa mówią: Nie chcemy być anonimową masą, ale ludem Bożym świadomym nowych wyzwań, otwartym na działanie Ducha Świętego. Kościół żyjący w rodzinach, wspólnotach domowych, i w coraz bardziej braterskich i wspólnotowych parafiach, gdzie dzięki małym grupom zakwita na nowo, jest tą wiosną chrześcijaństwa, o której Ojciec św. niejednokrotnie mówi. Bo parafia, to wspólnota uczniów, gdzie jedni drugim służą, gdzie miłość Chrystusa mierzona jest miłością do tych, pośród których, i z którymi żyjemy na co dzień; służba wobec tych, którzy mieszkają najbliżej, którzy dzielą ze mną swoją codzienność. Oto wyzwanie dla nas: Pozyskiwać dla Chrystusa, poprzez kształtowanie w duchu Chrystusowym relacji z najbliższymi, niejednokrotnie porzucając lęk i zniechęcenie.
 
Życzę ci, abyś może dziś, wychodząc z tego Wieczernika, każdą następną chwilą, i każdym swoim zaangażowaniem, odkrywał, że dla ciebie jest jeszcze miejsce w służeniu Chrystusowi. 
W dzisiejszej Ewangelii usłyszeliśmy słowa Jezusa: “Jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również Syn ożywia tych, których chce”.
Zapytajmy więc: Jakie musimy spełnić wymagania, aby zostać zaliczonym do grona ludzi, którym Jezus udzieli wskrzeszenia do życia wiecznego? Jezus odpowiada: “Kto słucha słowa Mego, i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i ze śmierci przechodzi do życia”. Zatem, abyśmy mogli otrzymać życie wieczne, potrzebne są dwie rzeczy: wiara i słuchanie słowa Bożego.
Mamy wierzyć w Boga. Mamy wierzyć w Chrystusa, który jest Synem Bożym i przyszedł na świat, aby nam przywrócić utracone życie wieczne.
Jaka więc powinna być nasza wiara?
Wiara nie może być wiarą faryzeuszy z dzisiejszej Ewangelii, którzy odrzucili Chrystusa, bo był im niewygodny, za dużo od nich wymagał, wypominał im błędy. Mamy zaś wierzyć jak niemowlę swojej matce. Jest ono pewne, że w ramionach matki znajdzie ciepło, znajdzie ochronę i pomoc. Jeżeli więc bezbronne dziecko oddaje się całkowicie matce, bo odczuwa miłość, pomimo iż jest to tylko ludzka miłość, to o ileż bardziej możemy być pewni pomocy Boga, który kocha nas nie ziemską miłością, ale nadprzyrodzoną. I zapewnia nas o tym prorok Izajasz w dzisiejszym I. czytaniu.
Ale oprócz wiary, trzeba nam jeszcze zasłuchać się w słowo Boże. Jest ono wymagające. Mamy bowiem wyrzec się tego świata. Prawdę tę przedstawiają słowa Jezusa: “Kto miłuje ojca, lub matkę, bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien; kto iłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Jezus ofiaruje się za nas, ale jakże wiele od nas żąda – możemy powiedzieć. Mamy być zawsze gotowi, aby dla Niego poświęcić swoje sprawy: swoje znajomości, karierę, a nawet więzi rodzinne. Oczywiście wielu z nas doskonale zna te słowa Jezusa, ale nie wystarczy tylko słuchać i znać, na nawet głosić słowa Jezusa, bo nasza wiara będzie wówczas martwa – bez naszych uczynków – będziemy wtedy podobni do faryzeuszy. Oni doskonale znali słowo Boże, a jednak Jezus potępił ich za to, że “chodzą w powłóczystych szatach”, że “lubią być znani i szanowani”, że nie przeszkadzają im również oklaski. Iluż to dzisiaj jest takich karierowiczów o zniekształconym obrazie siebie samym? Tkwią oni we własnym błędzie, bo są zamknięci na prawdę, jaką przekazuje nam słowo Boże.
Prawdziwe rozumienie słów Jezusa i wprowadzenie ich w życie będzie wymagać od nas niejednokrotnie ofiary, cierpienia i wyrzeczenia się. Mimo, że Bóg nie stworzył nas dla cierpienia, dla trudów, to takiej sytuacji doświadczamy na co dzień. Jest to cena, jaką musimy zapłacić, aby osiągnąć szczęście nieprzemijające; szczęście, które może dać nam jedynie Jezus Chrystus. Jeżeli chcemy dostąpić wskrzeszenia do życia wiecznego, musimy więc od Chrystusa uczyć się cierpliwości w cierpieniach, w trudnościach, w odrzuceniu i zniewagach, jakich możemy doświadczać na co dzień.
O, Panie, chcę być Twoim naśladowcą. Wspieraj mnie swoim przykładem i swoją łaską, szczególnie gdy cierpienie mi bardzo dokucza i nie mogę sobie z nim dać rady, kiedy mnie ono przytłacza i przerasta moje siły - podtrzymaj; naucz mnie zapierania się samego siebie, abym umiał zapominać o sobie, bym umiał odrywać się od siebie i swoich korzyści. Kiedy zaś ześlesz mi, Panie, mądrość, zdolności, dobre zdrowie, powodzenie, lub popularność – to daj łaskę prawdziwej pokory, pokory, która nie będzie miała nic wspólnego z faryzejską obłudą i zakłamaniem. AMEN.
 

kwietnia 02, 2019

Uzdrowienie paralityka w sadzawce Betesda

kwietnia 02, 2019

Uzdrowienie paralityka w sadzawce Betesda

Słowo Boże na dziś

Wtorek, 4 tydzień Wielkiego Postu
Jan 5,1-3a.5-16

Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się Sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: „Czy chcesz stać się zdrowym?” Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny schodzi przede mną”. Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje łoże i chodź”. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: „Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża”. On im odpowiedział: „Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź”. Pytali go więc: „Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?” Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Panie, nie mam człowieka, aby mnie wsadził do sadzawki (J 5,7).
1. W dzisiejszych czasach dość często, zwłaszcza w wielkich miastach, ludzie nie znają się. Przyczynia się do tego współczesna urbanizacja, gromadząca w wielkich blokach ludzi różnych okolic i środowisk. Niejednokrotnie zdarza się, że nawet o umierającym człowieku nie wiedzą współmieszkańcy z bloku, Prze­cież nie wiadomo – tłumaczą – kto tu mieszka, kiedy wychodzi do pracy, czy jest obecny. Mamy swoje sprawy, nie zajmujemy się drugimi. Dopiero biolo­giczny rozkład ciała daje znać współmieszkańcom, że stało się coś nadzwyczaj­nego, że trzeba szukać przyczyny, zacząć działać. Dochodzą w końcu do stwier­dzenia, iż umarł człowiek. Kiedy – nie wiadomo?
2. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź na to pytanie daje nam Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wsadził do sadzawki. Pan Jezus spotykał różnych ludzi, ale najczęściej potrzebującego człowieka: jego życzliwego serca, dobrotliwych rąk, serdecznego słowa, promiennego uśmie­chu na twarzy. Wiedział, że życie ludzkie nie jest łatwe, dlatego człowiek nie chce sam zostawać w trudzie codziennych kłopotów. Ewangeliczny człowiek nie jeden raz miał z pewnością pierwszeństwo, odczekaną kolejkę w szeregu ludzi pragną­cych skorzystać z cudownej sadzawki w Betsaidzie. Ewangelia wspomina, iż od 38 lat cierpiał na chorobę. Ale niestety, nikt nie podał mu dłoni. Wręcz odwrot­nie: Gdy ja sam już dochodzę, inny schodzi przede mną – z przykrością oświadcza dobremu Zbawcy. Zabrakło ludzkiego, serca pomocnych ludzkich dłoni. Z cu­downej mocy źródła korzystał ktoś następny z szeregu, on zaś zostawał odsunię­ty. Trzeba, żeby dopiero przyszedł Chrystus, zainteresował się nim, jego ka­lectwem, opuszczeniem i nędzą. To dopiero Zbawca dostrzegł obok siebie czło­wieka czekającego na pomoc, potrzebną łaskę.
3. W powyższej Ewangelii zgromadzenia eucharystycznego Jezus uczy nas, jakimi mamy być w życiu, jak mamy realizować jedno z najważniejszych przy­kazań – nakaz miłości bliźniego. Pragnie nas uwrażliwić, żebyśmy nie szli za­patrzeni tylko w siebie, w swoje sprawy i potrzeby, wszelkimi siłami dążyli do ich realizowania, ale żebyśmy obok siebie dostrzegali drugiego człowieka, okazali mu wiele życzliwości serca i przychodzili mu z pomocą. Aby w dzisiejszych cza­sach nie spotykano ludzi podobnych do człowieka z Ewangelii, obok którego przesuwały się tłumy, ale bez serca, zapatrzone w siebie i w swoje sprawy. Pan Jezus chce przypomnieć, że w życiu potrzeba nam drugiego człowieka. Któż z nas przewidzi, jaką drogę życia wytyczy nam los w dniu jutrzejszym, w jakiej sytuacji znajdziemy się za rok, dwa, kilka lat. Może i my będziemy podobni do ewangelicznego człowieka czekającego przy sadzawce w Betsaidzie. Inni będą przechodzić koło nas i uprzedzać w korzystaniu z radości i szczęścia.
4. Człowiek przy Sadzawce Betesda chciał skorzystać z łaski Boga, do­brodziejstwa przywracającego mu zdrowie i siły, pozwalającego wrócić mu do normalnego życia wśród ludzi. Dla nas nie tylko raz w roku porusza się źródło bożej łaski. Nie musimy tygodniami czekać na ten moment. Dobry Bóg daje nam zawsze łaskę, my tylko musimy chcieć z niej korzystać.
Pomyślmy podczas Mszy św. kim jesteśmy: tymi, którzy czekają na łaskę, a inni nas uprzedzają; tymi, którzy potrzebują pomocy człowieka? A może mamy być przychodzącym Chrystusem dla kogoś?
Okres Wielkiego Postu, pojednania z Bogiem – to czas oczekiwania przed sadzawką Bożego Miłosierdzia. Rozglądnę się, czy ktoś wokół mnie nie potrze­buje człowieka – mnie, aby przy mojej pomocy skorzystać z bożej łaski i po­jednać się z Bogiem.
 

kwietnia 01, 2019

Uzdrowienie syna urzędnika królewskiego

kwietnia 01, 2019

 Uzdrowienie syna urzędnika królewskiego

Słowo Boże na dziś


Poniedziałek 4 tydzień Wielkiego Postu
J 4, 43-54

Jezus odszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie, kiedy jednak przyszedł do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A był w Kafarnaum pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, był on już bowiem umierający. Jezus rzekł do niego: «Jeżeli nie zobaczycie znaków i cudów, nie uwierzycie». Powiedział do Niego urzędnik królewski: «Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko». Rzekł do niego Jezus: «Idź, syn twój żyje». Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i poszedł. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, kiedy poczuł się lepiej. Rzekli mu: «Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka». Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, kiedy Jezus rzekł do niego: «Syn twój żyje». I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.
 

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Urzędnik królewski przybył z Kafarnaum do Kany, by prosić Jezusa o uzdrowienie swego umierającego syna. Myślał, że zaprosi Jezusa do siebie. A tam, w jego domu, Jezus uzdrowia dziecko. Widzimy, że Jezus najwyraźniej nie chciał iść. Człowiek ten przynaglał Jezusa: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko.” Wtedy Jezus wypowiedział słowa, które urzędnik ten zapamiętał na całe życie: „Idź, syn twój żyje. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem.” To jednak nie była jeszcze ta głęboka wiara płynąca z przekonania, że Jezus jest Bogiem, Panem. Szedł pchany nadzieją, że syn będzie zdrowy, a jednocześnie szedł, bo cóż miał robić. Jezus nie zgodził się pójść z nim do jego domu, by tam osobiście uzdrowić syna. Człowiek ten chwytał się nadziei, powtarzał sobie te słowa Jezusa: „Idź, syn twój żyje.” Następnego dnia, gdy był jeszcze w drodze, spotkał swoje sługi. Ich słowa zadziwiły go. Syn żyje, jest zdrowy. A polepszyło się jego zdrowie dokładnie w czasie, gdy Jezus wypowiadał do niego słowa: „Idź, syn twój żyje.”
Kochani moi, dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam swoisty dialog człowieka z Jezusem, czyli najpiękniejszy czyn, jakim jest modlitwa. Człowiek ze swoim problemem przychodzi do Jezusa, z całą głębią swego człowieczeństwa staje przed Panem i mówi do Niego, i prosi, a Pan daje odpowwiedź - to jest modlitwa życia. Na podstawie tego ewangelicznego spotkania urzędnika królewskiego z Jezusem, powiedzmy sobie dziś czym jest modlitwa i jakie ma znaczenie w naszym życiu.
Modlitwa, to przebywanie z Bogiem, a przebywanie z Bogiem jako najlepszym Ojcem i Przyjacielem, Bratem, ukochanym Bogiem, ma wypełniać cały nasz dzień, nieustannie. I tego się trzeba nauczyć, szczególnie dzisiaj, kiedy to cywilizacja tak przygniata człowieka, a wygodnictwo życia tworzy bardzo często lenistwo duchowe.
I trzeba się dzisiaj zastanowić nad sposobami tego naszego przebywania z Bogiem, i nawet dokonać pewnej rewolucji duchowej w swojej duszy, ażeby to, co współczesny człowiek nazywa modlitwą, nie było dla niego uciążliwością. Bo jak może być uciążliwością rozmowa z Tym, kogo się kocha?
Kiedy Mojżesz rozmawiał z Bogiem, to rozmawiał w taki sposób: “Bóg mówił do Mojżesza twarzą w twarz, tak, jak mówi przyjaciel do swego przyjaciela”, a więc rozmawiali ta po prostu, bez żadnej kartki, bez żadnego modlitewnika, podręcznika; mówili to, co im serce dyktowało. Panu Bogu nie zależy na wyklęczanych kolanach, złożonych rękach, wypowiedzianych paciorkach – Jemu chodzi o kontakt, Jemu chodzi o przebywanie z Nim, i niezależnie od tego, co robisz, co myślisz, co działasz, gdzie jesteś – żeby z Nim być, do Niego mówić, na zasadzie tej zwykłej ludzkiej tęsknoty. Jeśli córka wyjedzie ci za granicę, to nosisz przy sobie jej zdjęcie i co chwila spoglądasz na to zdjęcie, i jesteś tam, po drugiej strony granicy. A Bóg, który jest najważniejszy w życiu katolika? Dlatego trzeba rozpocząć nieustanny dialog, nieustanne przebywanie z Nim.
Sobór Watykański II wypracował w teologii modlitwy pojęcie wyobraźni teologicznej, która bardzo pomaga człowiekowi kontaktować się z Bogiem. Polega to na tym, że wyznaczamy przed sobą, przy sobie, obok siebie miejsce obecności osoby z którą chcemy rozmawiać, np. z Panem Jezusem, Matką Najświętszą, jakimś Świętym. Dlatego Bóg pozostawił nam po sobie wizerunek, widzialny znak, dzięki któremu możemy sobie jeszcze bardziej przybliżyć Jego obecność, obecność Boga, Maryi, obecność Świętych. I dlatego, jeżeli wyznaczasz miejsce obecności Temu, do kogo chcesz mówić, i wyobrazisz sobie, że On, Ona jest w tym miejscu, gdzie ty się modlisz, to wtedy będziesz jeszcze bardziej odczuwać Ich obecność, bo Oni tam będą przy tobie. Bóg w danym momencie, w danej chwili będzie przed nami, z nami, bo my Go wołamy, prosimy, tak jak Samuel, i mówimy przed Nim: “Oto jestem...”. I wtedy do Niego mów, jak przyjaciel z Przyjacielem, “twarzą w twarz”. I wtedy nie będziesz się modlić do obrazu, ani do kolan, bo cię bolą, ani do paciorków, które ci się pomylą, bo już potrafisz się wypowiadać; wtedy będziesz mówić do Osoby, przed którą stanąłeś, którą sobie wyobrażasz, ażeby łatwiej do Niej mówić.
Stąd my, katolicy, nie modlimy się do obrazu, do figury, do krzyża – byłoby to bałwochwalstwem – my rozmawiamy z Bogiem, z Niebem, przez obraz, przez figurę, przez krzyż. “Wszystko, co czynicie: czy jecie, czy śpicie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie, wzywając imienia Pana”, a więc każda konkretna nasza ludzka sytuacja, zaopatrzona w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, jest przekazywana Jemu, i w to Imię święte ma być początkiem rozmowy, czyli tego kontaktu z Bogiem. Tak po prostu i zwyczajnie, przed każdą myślą i działaniem wymów najpierw Jego Imię i już w to Imię będziesz działać, myśleć i prosto z serca popłynie do Niego twoja modlitwa. Jak będziesz wypowiadać Imię święte, to od razu powiedz całe zdanie, odnieś tę konkretną sytuację, w której się w danym momencie, w danej chwili znalazłeś, do Boga, powiedz Mu, co teraz robisz, lub masz zamiar robić. Tak samo, kiedy ci ciężko, od razu Mu o tym powiedz. Jeżeli chcesz coś ukraść, powiedz: Panie, Jezu, ja chcę ukraść. Nie ukradniesz. Jeżeli chcesz komuś złorzeczyć, to powiedz: Jezu, ja chcę złorzeczyć. Będzie nie złorzeczenie, ale błogosławieństwo. I tak w każdej sytuacji życiowej, kiedy połączysz się z Nim, i wypowiesz najpierw Jego imię, to sama ta sytuacja, w której się znajdujesz, staje się już modlitwą.
Następna sprawa: Powiadasz, że ulegasz rozproszeniom, bo twoje modlitwy wypowiadane przerywane są różnymi myślami, a nawet pokusami. I dzieje się tak dlatego, bo twoja dojrzała dusza nie znosi już tego, co było dobre dla duszy dziecka ze szkoły podstawowej. A dusza chce, abyś rozmawiał z Bogiem jak przyjaciel z przyjacielem, swoimi zdaniami, i dlatego, jeśli człowiek posługuje się swoimi modlitwami ustalonymi, które zna na pamięć, to z jednej strony wkrada się bezmyślność wypowiadania i automatyczność mówienia, a z drugiej strony nakładają się na tę modlitwę ustaloną życiowe sprawy. I trzeba zrozumieć, że rozproszenie, to zdenerwowanie: to denerwowanie się na siebie, na sytuację zewnętrzną czy działanie szatana. Zupełnie inaczej wygląda modlitwa, kiedy się weźmie całą rzeczywistość modlącego się człowieka, bo on się modli w taki sposób: “Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” i za chwilę łapie się na myśli: a co ja jutro ugotuję na obiad, bo jest piątek, nie, ja mam się modlić: “bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi...” – a mój syn, czy przyjedzie na święta z wojska? – nie, jak mam się modlić: “I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” – a ta moja wredna sąsiadka tak mi dokuczyła. I wtedy człowiek się denerwuje, uważa, że to nie jest modlitwa. A później na to wszystko nałożone jest to zdenerwowanie, że to co robisz, to jest pomieszane w jakieś wojsko, w jakiś obiad, jakaś sąsiadka – tak się dzieje, kiedy człowiek nie jest uświadomiony tego, co się z nim dzieje. Bo to jest modlitwa, mówienie do Pana Boga podwójne. Bo na tej modlitwie ustalonej, jakby na taśmociągu człowiek oddaje Bogu swoje życiowe sprawy. Bo jeśli wypowiadamy zdania, które nie należą do nas samych, to wtedy te zdania, nawet słowo kojarzy nas z konkretnymi sytuacjami życiowymi. I to właśnie dlatego one z taką natarczywością przychodzą do nas, które są jakby naszą prawdziwą modlitwą, które są uniesieniem do Boga i dlatego trzeba zrozumieć, jak taka modlitwa, mówienie do Pana Boga wygląda: “Ojcze nasz, któryś jest w niebie – Co ja jutro ugotuję na obiad?”. I nie wie wtedy człowiek, że słowo “Ojciec” skojarzyło go z konkretną sytuacją rodzinną, bo ojciec, to mąż, który wróci z pracy i trzeba dać mu jeść. “Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi” – A ten mój syn, czy wróci z wojska, czy przyjedzie na święta? I tutaj słowo “wola” skojarzyło człowieka z chęcią, wolą, aby syn przyjechał z wojska na urlop. I dlatego mówimy “Bądź wola Twoja” odnośnie swojego syna, ażeby przyjechał z wojska. Słowo “wina”, winowajczyni skojarzyła modlącego z tą sąsiadką, która dokuczyła. I wtedy człowiek się pyta, co ma robić. Wtedy ta modlitwa z sytuacjami życiowymi jest prawdziwa, jest odniesiona konkretnym życiem do Boga.
Jeśli chcesz, by modlitwa “ustalona”, tzn. wszystkie przepiękne Litanie, wszystkie słowa we Mszy św., wszystkie inne zdania z modlitewnika stały się twoje, żywe, to należy posługiwać się właśnie tą wypracowaną przez Sobór wyobraźnią teologiczną, a więc wyobrazić sobie każde słowo tej modlitwy. I wtedy, przez wyobraźnię, twoje życie znajdzie się w tych słowach, zostanie ta modlitwa ubrana, ogarnięta twoim życiem. I dlatego, jeżeli na twojej modlitwie, rozmowie z Bogiem, przyjdzie ci na myśl obiad, sklep, wyjazd, to nie mów dalej “Pod Twoją obronę...”; wystarczy, że powiedziałeś jedno zdanie i dalej mów swoimi zdaniami; opowiedz Panu Bogu o wszystkim i wtedy będziesz się cieszył, twoja dusza będzie oddychała dialogiem z Bogiem.
Módlmy się więc, Bracia i Siostry, do dobrego Ojca, który jest w niebie, w każdej sytuacji twojego życia, każdą godziną i minutą dnia. Módlmy się do Ducha Świętego o wiarę, o ufność, by w nas Jezus mógł odnajdywać pocieszenie, by w nas Jezus mogł dokonać cudu uzdrowienia. Byśmy potrafili wierzyć i ufać także za tych, którzy wiary i ufności nie posiadają. Módlmy się, a Bóg będzie nam błogosławił. AMEN.          


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger