marca 09, 2018

Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?

marca 09, 2018

Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?

Piątek, 3 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Pierwsze ze wszystkich przykazań...


Słowa Ewangelii według Świętego Marka
Jeden z uczonych w Piśmie podszedł do Jezusa i zapytał Go: «Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?» Jezus odpowiedział: «Pierwsze jest: „Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”. Drugie jest to: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Nie ma innego przykazania większego od tych». Rzekł Mu uczony w Piśmie: «Bardzo dobrze, Nauczycielu, słusznie powiedziałeś, bo Jeden jest i nie ma innego prócz Niego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego znaczy daleko więcej niż wszystkie całopalenia i ofiary». Jezus, widząc, że rozumnie odpowiedział, rzekł do niego: «Niedaleko jesteś od królestwa Bożego». I nikt już nie odważył się Go więcej pytać.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Wiele jest kobiet na świecie, lecz dla męża tą jedną jedyną powinna być jego żona. Wiele jest dzieci wokół, lecz dla rodzi­ców to ich własne pociechy powinny być najważniejsze. Mąż pragnie się przypodobać swej żonie. Żonie zaś zależeć powinno przede wszystkim na tym, by nią zachwycał się małżonek. Naj­ważniejsze dla ojca i matki są ich dzieci. Jest to wręcz oczywiste i naturalne, iż najpierw zabiegamy o dobro i powodzenie ludzi, których kochamy. W ten sposób realizuje się nasza ludzka mi­łość. Jednak zupełnie inaczej wygląda nasze osobiste rozumie­nie miłości do Pana Boga.
Tak chętnie mówimy, iż kochamy Pana Boga, lecz w codzien­ności wcale tego nie okazujemy. Tak chętnie deklarujemy swoją wiarę i miłość do Pana Jezusa, lecz swoimi czynami wcale tego nie potwierdzamy. Głośno i odważnie wypowiadamy słowa: „Wierzę w Jednego Boga...", lecz wcale nie zależy nam na tym, by swemu Bogu się przypodobać. Podobno Pan Bóg i wiara są naszymi prio­rytetami, lecz w codzienności najmniej wartościowa sprawa i rzecz potrafi nam przysłonić Chrystusa. Z jednej strony zapewniamy Pana Jezusa o swej miłości, z drugiej zaś, patrząc na nasze życie, darmo by szukać wyrazów tej wiary i miłości wobec Niego.
Słuchamy słów Ewangelii, lecz w codzienności żyjemy jakby Boga nie było. Uznajemy niedzielę za dzień święty, dlatego z za­pałem udajemy się na zakupy do centrum handlowego. Zgadzamy się z nauką Kościoła o nierozerwalności małżeństwa, by potem opuszczać swój dom w poszukiwaniu magicznego szczęścia. W świątyni z szacunkiem całujemy krzyż wystawiony w Wielki Piątek do adoracji, lecz to nie przeszkadza nam w towarzystwie przytakiwać osobom, którym ten krzyż w przestrzeni publicznej przeszkadza. W modlitwie wyrażamy Panu Bogu wdzięczność za otrzymane łaski i zapewniamy o swej dozgonnej miłości, lecz wi­dząc kapłana niosącego Najświętszy Sakrament do chorych, wsty­dzimy się uklęknąć, bo co ludzie o nas pomyślą!
Pan Bóg jest dla nas jakby najważniejszy. Miłość do Niego jest dla nas jakby na pierwszym miejscu. Wiara jest dla nas jakby sensem i motorem życia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to „jakby”. Życie bowiem pokazuje rzeczywistość zupełnie od­mienną. Nasze czyny pokazują zupełnie co innego. Daleko nam do miłości Syna Bożego. Daleko nam do życia zgodnego z Ewan­gelią. Daleko nam do oddawania Panu Bogu swoim życiem chwały, która Jemu samemu się należy.
Dlatego dziś chciejmy na nowo usłyszeć słowa Pana Jezusa: „Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, jest jedynym Panem. Będziesz mi­łował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą" (Mk 12,29-30). Naj­pierw jest Pan Bóg, a dopiero po Nim ludzie. Najpierw winny ob­chodzić nas sprawy Boże, a dopiero potem wszystko, co ludzkie. Najpierw zabiegać winniśmy o swoje zbawienie wieczne, a do­piero potem o powodzenie doczesne. Najpierw zależeć nam po­winno na tym, byśmy przypodobali się swemu Stwórcy, a dopiero później drugiemu człowiekowi - nawet temu najbliższemu.
O tym właśnie przypomina nam czas Wielkiego Postu, który przeżywamy. Wszystko, o co na tym świecie z takim zapałem i za­angażowaniem zabiegamy, w perspektywie wieczności jest pro­chem. Sprawy, którym poświęcamy tak wiele uwagi, w odniesie­niu do przemijalności życia doczesnego są błahostkami. Sądy ludz­kie w konfrontacji z sądem Boga samego są igraszką. Powodzenie doczesne w starciu ze zbawieniem wiecznym jest niczym. Miłość człowieka, która miałaby stanąć w opozycji do miłości Pana Boga, nie będzie prawdziwą miłością. Zabieganie o dobro, które w świe­tle Ewangelii nie jest dobrem, okazuje się złem. Szczęście budo­wane poprzez deptanie Bożych przykazań tylko na chwilę może być szczęściem.
Najpierw trzeba nam starać się o to, by podobać się Panu Bogu. Kiedy tak będzie, wtedy wreszcie spojrzymy ludziom od­ważnie w oczy. Najpierw trzeba zatroszczyć się o sprawy Pana Boga, a wtedy wszystkie nasze wysiłki Opatrzność Boża pobłogo­sławi. Pierwsze powinno być zabieganie o dobro własnej duszy. Sprawy doczesne znajdą wtedy odpowiednie miejsce w naszym postępowaniu. Najpierw zabiegajmy o dobro swej duszy nieśmier­telnej, a nie zabraknie nam przy tym czasu na zdobywanie tego świata. „Starajcie się naprzód o królestwo <Boga> i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6,33).
Wielki Post zachęca do takiego myślenia i postępowania. Krzyż, który z szacunku całujemy, woła o taką postawę: Najpierw Pan Bóg, potem wszystko inne. Kiedy zaś najpierw kochać bę­dziemy swego Stwórcę, jeszcze bardziej i owocniej kochać bę­dziemy drugiego człowieka. Miłość Boga realizuje się bowiem przez miłość bliźniego.

marca 07, 2018

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) - Rekolekcje wielkopostne

marca 07, 2018

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) - Rekolekcje wielkopostne
Drodzy Bracia i Siostry.
Niech Bóg będzie uwielbiony za obfitość darów, które dziś dla nas przygotował. Zapraszam więc do stołu Słowa Bożego wszystkich Was, ukochani Bracia i Siostry.
Dzisiaj, z przebogatego skarbca Bożej Mądrości i Miłości próbujemy wydobyć zbawienne myśli ku nawróceniu naszego serca, ku pouczeniu i umocnieniu w wierze.
Tydzień temu stwierdziliśmy, że zachowanie przykazań Bożych jest warunkiem ładu, warunkiem porządku w naszym życiu osobistym, rodzinnym i społecznym. Dzisiejsze pierwsze czytanie, jak echo tamtych rozważań przypomina nam, co może stać się z człowiekiem, a nawet z całym narodem, gdy przestaje on przestrzegać Bożego prawa, Bożych nakazów. Historia jest nauczycielką życia. Wyciągajmy więc wnioski, aby nie powtórzyło się w naszych czasach, na naszym narodzie doświadczenie Narodu Wybranego.
Kościół, poprzez wieki, przypomina człowiekowi wezwanie do zachowania Bożego prawa, do zachowania ładu moralnego. Wiele już razy był posądzony o zachowanie, o konserwatyzm, o nieliczenie się z zapotrzebowaniem współczesnych na wygodę i swobodę obyczajów. Pozostając wiernym swojej misji, Kościół kieruje się prawdziwym dobrem człowieka, niejednokrotnie broniąc człowieka przed nim samym, przypominając mu kim jest, mówiąc o jego godności i przeznaczeniu do chwały.
Dziś tak łatwo szafuje się hasłem wolności, którą próbuje się sprowadzić do sloganu „Róbta co chceta” i niestety, wielu za tym idzie. A my coraz bardziej boimy się wyjść z domu, nawet w biały dzień, bo skutki takiej filozofii już są opłakane...
Bracia i Siostry, już połowa Wielkiego Postu. W samym środku tego czasu powagi i rozważania Męki Chrystusa Kościół rozpoczyna dziś liturgię Mszy św. słowami: „Raduj się Jerozolimo! Cieszcie się wy, którzyście się smucili, weselcie się i nasycajcie u źródła waszej pociechy”. Skąd takie słowa wzywające do radości? Otóż, Bóg bogaty w miłosierdzie, mimo tylu niewierności, o których słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, postanawia okazać swemu ludowi miłosierdzie i posyła Syna swego Jednorodzonego Jezusa Chrystusa, aby nas zbawił.
Święty Paweł tłumaczy dziś: „Łaską jesteście bowiem zbawieni. Bóg nas posadził na wyżynach niebieskich w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przemożne bogactwa Jego łaski wykazać na przykładzie dobroci względem was...” (Ef 2,6-7).
Obiecany Mesjasz przyszedł. Naucza, czyni znaki, uzdrawia na duszy i ciele.
Skoro uważamy się za wyznawców Chrystusa, za Jego uczniów, spróbujemy myślą i sercem uczestniczyć w tym nocnym spotkaniu Nikodema z Jezusem. To chyba nie pierwszy raz ów dostojnik żydowski przychodzi do Jezusa o tej porze. Warto się przysłuchać tej rozmowie Nikodema z Mistrzem z Nazaretu, bo ona pozwala zrozumieć pewne problemy naszego życia, naszych czasów.
Nurtuje nas pytanie: jak pogodzić wielkie zbrodnie dziejące się w świecie, wojny, morderstwa, a także te codzienne małe i większe nieuczciwości i niesprawiedliwości z tym, co usłyszeliśmy z ust samego Jezusa? ... „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”. (J 3,16-17). Po której stronie leży wina za to wszystko, co nas boli i upokarza? „...światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, aniżeli światło, bo de były uczynki”. Tu właśnie leży cała przyczyna, tu jest źródło zła i cierpienia, losu, jaki człowiek gotuje człowiekowi w dawnej Jugosławii, w Afganistanie, a także i u nas.
Bracia i Siostry!
W naszych rekolekcyjnych rozważaniach dotykamy spraw stanowiących sedno, istotę naszego chrześcijańskiego życia, naszej wiary, a zarazem dramatu, który rodzi się z niezrozumienia tych prawd.
Nikodem przychodzi do Jezusa po odpowiedź na pytania, które nurtują jego serce. Szuka wartości większych, niż doczesne, a Pan stawia mu warunki: musi uwierzyć w Chrystusa nie tylko czyniącego cuda, ale przede wszystkim wiszącego na drzewie Krzyża... gdyż uwierzyć do końca w Chrystusa i Chrystusowi to zrozumieć sens ofiary Krzyża, zbawczej śmierci Jezusa Chrystusa, Jego wielkiej Miłości. Te nocne rozmowy Nikodema przyniosły owoc. W Wielki Piątek Nikodem stanął po stronie Skazańca i wziął udział w Jego pogrzebie.
Tu stają przed nami pytania o naszą wiarę w Chrystusa i Chrystusowi. Bez uciekania się do wielkich teologicznych dowodów i definicji mamy odpowiedzieć, a właściwie każdego dnia odpowiadać swoim życiem, czy i jak wierzymy Temu, który za nas umarł oraz jak zachowujemy to, co On polecił nam spełnić...?
Być wyznawcą Chrystusa, to znaczy przyjąć pewien sposób życia, postępowania, zachowania się na co dzień.
Ojciec Święty Pan Paweł II w Encyklice Veritatis Splendor pisze „o niebezpiecznym i szkodliwym rozdźwięku między wiarą a moralnością. Ten rozdźwięk stanowi jedną z najpoważniejszych trosk duszpasterskich Kościoła”.
Papież mówi, że „wielu - zbyt - ludzi myśli i żyje tak jakby Bóg nie istniał”. Ta atmosfera szerzącego się zeświecczenia wpływa na postawy i zachowanie chrześcijan, sprawia, że ich wiara traci żywotność, właściwą jej oryginalność, jako nowa zasada myślenia i działania w życiu osobistym, rodzinnym i społecznym. Jakże często można dziś usłyszeć słowa: „Jestem katolikiem, jestem wierzącym, ale...” i tu padają wypowiedzi zupełnie sprzeczne, obce Ewangelii, obce nauce Chrystusa, niezgodne z podstawowymi zasadami naszej świętej wiary.
Słyszymy dziś o nowej Ewangelizacji. Ojciec Święty Jan Paweł II dostrzegał pilną potrzebę „ponownego odnalezienia i ukazania prawdziwego oblicza chrześcijańskiej wiary, które nie jest jedynie zbiorem tez wymagających przyjęcia i zatwierdzenia przez rozum, ale jest prawdą, którą powinniśmy żyć”.
Przyjęcie wiary jest decyzją angażującą całego człowieka. Czym jest wiara? Wiara jest spotkaniem, dialogiem, komunią miłości i życia między wierzącym a Jezusem Chrystusem. Wiara musi być weryfikowana w codziennym życiu.
To nas, ludzi wierzących w Chrystusa, napomina dziś św. Paweł: „teraz jesteście światłością w Panu, postępujecie jak dzieci światłości, nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności, a raczej piętnując, nawracajcie. (...) Baczcie pilnie, jak postępujące: nie jako niemądrzy, ale jako mądrzy”. (Ef 5,8-11).
Jakże często powołujemy się na swoją wiarę, na swoje chrześcijaństwo, a św. Jan sprowadza nas na ziemię i przestrzega: „Kto mówi: znam Go - Chrystusa - a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy”.
Kościół pragnie, aby nasza wiara była poparta świadectwem naszego życia. „Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. (Mt 5,14-16).
Może zapytasz Bracie, Siostro: na czym opierać fundament wiary? Przypomnę jeszcze raz słowa Chrystusa: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”. W tym zdaniu sam Jezus ukazuje kamień węgielny, fundament chrześcijańskiej wiary: jest nim prawda o niepojętej miłości Boga do każdego z nas.
Cała historia zbawienia to nic innego jak dowód miłości Ojca i Syna i Ducha Świętego do człowieka. Trzeba, byśmy i my, tak jak Nikodem, dostrzegli w zbawieniu ofiarowaną przez Boga w Chrystusie Jego Miłość.
Gdybyśmy bliżej znali dalsze dzieje Nikodema zobaczylibyśmy ile musiał przeżyć przeciwności i szykan ze strony opozycji faryzeuszów przeciw Jezusowi i Jego nauce. Myślę, że po rozmowach z Jezusem Nikodem był na tyle silny, że nie uląkł się opinii przywódców narodu.
Dziś ludziom wierzącym też trzeba nieraz wiele odwagi. Ta odwaga rośnie w sercu wraz z poznaniem Chrystusa i Jego Ewangelii, z umiłowaniem prawdy. Trzeba nam spotykać się z Chrystusem w Jego Słowie, na modlitwie, w Eucharystii. A to wymaga ciągłego nawracania się, ciągłego dostosowywania swego postępowania do wymagań Ewangelii.
Bracia i Siostry.
Spróbujmy w najbliższych dniach popatrzeć na swoje życie w świetle słów, które kieruje dziś do nas Chrystus. Przyłóżmy różne fakty naszego życia do przykazań Bożych. Popatrzmy, czy pasują... jeśli nie, nie czyńmy wysiłków, by zmienić przykazania, ale postarajmy się zmienić choć trochę nasze życie. Amen.


marca 06, 2018

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) - Zaproszenie do rekolekcji

marca 06, 2018

4. Niedziela Wielkiego Postu (B) -  Zaproszenie do rekolekcji

Ukochani Bracia i Siostry!
Wielki Post to czas rekolekcji. Rekolekcje jest to próba spojrzenia na siebie w świetle Bożym, próba zobaczenia siebie takim, jakim widzi mnie Bóg. Dlatego zaproszenie do rekolekcji budzi zazwyczaj nadzieję, ale może też budzić odruch ucieczki. Z nadzieją czekają na święty czas rekolekcji różni ludzie, którzy poczuli się bliscy synowi marnotrawnemu. Jedni z nich już nie mogą dłużej znieść ciężaru grzechów, jakim czują się przytłoczeni; inni mają dość tego życia jałowego, które nieubłaganie mija, a prowadzi do nikąd – i tęsknią za nowym ży­ciem, za takim życiem, w którym sam Bóg stanie się całym ich skarbem i źródłem sensu.
Ale zaproszenie do rekolekcji, wezwanie do nawrócenia, może w nas ró­wnież budzić odruch ucieczki. Człowiekowi nieraz trudno przyznać się do swoich grzechów, nawet przed sobą samym, nawet przed Panem Bogiem. Już pierwszy grzesznik Adam usiłował się ukryć przed Panem Bogiem. O tej tendencji do ukrywania swoich grzechów przed sobą i przed innymi mówi Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich czyny. Każdy bowiem, kto dopuszcza się nieprawości, nie­nawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego czynów” (J 3,19–20).
Spróbujmy rozpoznać konkretnie tę ciemność, w którą się chronimy, aby ukryć swoje grzechy. Najbardziej banalną jej formą jest przyłączenie się do kursujących opinii, że jakieś zło grzechem nie jest. Na przykład cel­nik Zacheusz przez całe lata podzielał opinie innych celników, że każdy wi­nien się troszczyć o swoją korzyść i nie przejmować się cudzą krzywdą ani społeczną bezpożytecznością swojej pracy, bo takie są jakoby reguły życia. Dopiero kiedy spojrzał na siebie w świetle, jakie płynie od Jezusa, przeko­nał się, jak grubo się mylił i w jakiej wielkiej pogrążony był ciemności.
A przecież pycha, która każe człowiekowi korygować Boże przykazania, nie jest niestety postawą rzadką. Czy nie słyszymy opinii, że przykazania miłości bliźniego nie da się pogodzić z twardymi wymogami życia? Albo że zasady etyki seksualnej należałoby bardziej dostosować do dzisiejszej mentalności? Przecież słyszy się nawet opinie, że w niektórych przypad­kach uzasadnione jest tzw. przerwanie ciąży, czyli zabicie żyjącego już, choć jeszcze nie narodzonego dziecka. Otóż, jeśli wśród nas jest ktoś taki, kto usiłuje poprawić Boże przykazania, takiemu mówią nie ja, ale Pan Je­zus: Człowiecze, zastanów się nad sobą, bo przecież ty bardziej miłujesz ciemność aniżeli światło!
Jest jeszcze inna forma ucieczki w ciemność, ażeby ukryć w niej swoje grzechy. Mianowicie, lubimy niekiedy potępiać zło w innych, ażeby na tej drodze wzmocnić dobre mniemanie o samym sobie. W ten sposób faryze­usz potępiał grzechy celnika, który razem z nim przyszedł do świątyni mo­dlić się. Zresztą on, faryzeusz, naprawdę nie był takimi grzechami obciążo­ny. Ale faryzeusz nie zdawał sobie sprawy z tego, że potępiał celnika po to, aby ukryć swój brak miłości Boga i ludzi. Przecież grzechy celnika, które tak jednoznacznie potępiał, wcale go nie martwiły. Pana Boga zaś ów fary­zeusz nie kochał, tylko usiłował podporządkować Go swoim interesom. Otóż odważmy się postawić sobie surowe pytanie: A może to właśnie ja osądzam innych, ażeby w ten sposób ukryć się ze swoimi własnymi grzecha­mi? Jeżeli tak jest, znaczy to, że bardziej miłuję ciemność aniżeli światło.
Ciemnością, w której usiłujemy ukryć niekiedy swój egozm i jałowość swojego życia, może być również nasza pozorna sprawiedliwość. Wydaje ci się, że jesteś człowiekiem bez zarzutu, bo nie jesteś złodziejem i brzydzisz się cudzą krzywdą. Ale może ty jesteś grobem pobielanym – wprawdzie nie krzywdzisz bliźniego, ale też nie zauważasz potrzebujących, którym właśnie ty powinieneś pomóc; wprawdzie nikogo nie okradniesz, ale też je­steś pełen zawiści w stosunku do sąsiadów, którym powodzi się lepiej niż tobie. Może zwiedziony swoją pozorną sprawiedliwością zapomniałeś już nawet o tym, poco znalazłeś się na tej ziemi – że sam Bóg jest twoim prze­znaczeniem i że to On powinien stać się pierwszym skarbem twojego życia. Gdybyś Boga naprawdę odnalazł, może z większą cierpliwością i mądrością umiałbyś znosić te cierpienia i udręki, jakie cię obecnie spotykają? Gdyby Bóg naprawdę stał się całym skarbem twojego życia, zapewne napełniało­by cię to spontaniczną życzliwością dla każdego człowieka, z którym się spotykasz.
Bracia i siostry! Wielkopostne rekolekcje to nie tylko wspaniała szansa dla syna marnotrawnego, którego powrotu wypatruje Boski Ojciec. To również wielkie wezwanie do tego faryzeusza, który wciąż jeszcze siedzi w każdym z nas, a który bardziej miłuje ciemność, aniżeli światło.
Rekolekcje mają w sobie coś z błogosławionego sądu Bożego nad człowiekiem. Wiemy, że sąd Boży będzie polegał nie tylko na tym, że się w peł­ni ujawni nasze dobro i zło. Sąd Boży będzie potężnym wkroczeniem Boga w sprawy między ludźmi oraz w ludzkie wnętrza. Bóg ukróci wówczas zło i przywróci dobru wszelkie należne mu prawa. Dlatego sądu Bożego się boi­my, a zarazem za nim tęsknimy. Lękamy się sądu Bożego, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że zła cząstka mojego ja zostanie wówczas zdemaskowa­na, że zostaną jej wówczas odebrane wszystkie możliwości górowania nad dobrem i udawania czegoś dobrego. Ale jednocześnie tęsknimy za sądem Bożym, bo dobra, Boża cząstka mojego ja otrzyma wówczas pełną obronę, uzyska całą należną jej wolność.
Otóż spróbujmy przeżyć nasze wielkopostne rekolekcje jako uprzedzenie sądu Boże­go na ziemi. Spójrzmy na siebie w świetle Chrystusa. Jeśli zauważamy w so­bie rzeczy niedobre, podziękujmy Bogu za łaskę zobaczenia siebie w praw­dzie, bo lepiej zobaczyć swój grzech teraz, niż gdybyśmy go mieli zobaczyć dopiero na sądzie ostatecznym. Ale światło Chrystusa nie tylko rozjaśni nasze wnętrze. Ono jest potężne. Potęga światła Chrystusowego wzmocni w nas to wszystko, co tęskni w nas za Bogiem. Jeśli zaś otrzymamy od Chrystusa łaskę zobaczenia grzechu, jakiego przedtem w sobie nie dostrzegaliś­my, to łaska ta uzdolni nas zarazem do pokonania tego grzechu. Nie może być inaczej, przecież – jak słyszeliśmy w dzisiejszej ewangelii – „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat zo­stał przez Niego zbawiony” (J 3,17).
Zatem szukajmy tego zbawczego światła Chrystusa, które jest niszczące dla naszego grzechu, a życiodajne dla człowieka Bożego, jaki w nas miesz­ka. To światło zawiera się w słowie Bożym, jeśli wsłuchujemy się w nie z wiarą. To światło ogarnia człowieka, który stara się cierpliwie i w Duchu Bożym znosić spotykające go utrapienia. To światło zstępuje na człowieka na modlitwie, jeśli staram się tak modlić, ażeby naprawdę zjednoczyć się z Bogiem.
Ale nie przypadkiem łaskę dobrych rekolekcji najszczególniej łączymy z przystąpieniem do sakramentów świętych. Bo w sakramencie pokuty sam Chrystus zstępuje do mojej duszy, ażeby ujawnić mój grzech i go zniszczyć, mnie zaś z moimi dobrymi skłonnościami ażeby wziąć w opiekę i umocnić. Darem zaś komunii św. jest już nie tylko zbawcza moc Chrystusa, ale On sam, który pragnie mnie i nas wszystkich uczynić jedno z sobą. Kiedy człowiek to zrozumie, nie może się nacieszyć tym, że tak bardzo Bóg nas umiło­wał. I robi się człowiekowi przykro, że dotychczas może nie zawsze umiał docenić dar sakramentów świętych. I chciałbym odtąd korzystać z tego daru częściej i rzetelniej. I spełniają się wówczas na mnie słowa Pana Jezu­sa z dzisiejszej Ewangelii: „Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego czyny są dokonywane w Bogu” (J 3,21).
Zatem zbliżajmy się z ufnością do tego Światła, któremu na imię Jezus Chrystus. Oby dzisiaj każdy z nas przybliżył się jakoś do Jezusa Chrystusa i odnalazł w Nim swojego Zbawcę. Amen – niech się tak stanie.


marca 06, 2018

Siedem i siedemdziesiąt siedem

marca 06, 2018

Siedem i siedemdziesiąt siedem

Wtorek, 3 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przebaczenie Boga uwarunkowane przebaczeniem drugiemu człowiekowi


Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza
Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?» Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać. Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: „Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam”. Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: „Oddaj, coś winien!” Jego współsługa padł przed nim i prosił go: „Okaż mi cierpliwość, a oddam tobie”. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


W naszym osobistym zachowaniu zauważyć możemy za­dziwiającą zależność. Z jednej strony tak bardzo zależy nam na dobru i powodzeniu ludzi, których kochamy. Jednocześnie zaś mamy wielką odwagę, by ich krzywdzić. Zależy nam na domo­wym pokoju i zgodzie, lecz zarazem najchętniej awantury i kłót­nie wszczynamy właśnie w domowym zaciszu. Potrafimy wiele ofiarować kochanej osobie w bezinteresownym geście wsparcia i życzliwości, ale jednocześnie nie mamy oporu przed tym, by tę samą osobę krzywdzić i wykorzystywać.
Sami krzywdzimy kochanych ludzi i jesteśmy ranieni przez tych, którzy nas kochają. Mamy większą chęć i odwagę, by wyrzą­dzać zło tym, którzy są nam życzliwi i bliscy. Ranimy się wzajem­nie i wszczynamy awantury zamiast zabiegać o dobro i zgodę. Im dłużej ze sobą żyjemy, tym więcej blizn wspólnego obcowania no­simy na swym sercu. Chociaż się kłócimy i krzywdzimy, to jednak doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, iż nie jest to normalny stan rzeczy. Wcześniej czy później przychodzi więc refleksja, by się po­jednać. Przychodzi czas na to, aby sobie wzajemnie przebaczyć.
Doznając kolejnej krzywdy od drugiej osoby, pytamy się wewnętrznie: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” (Łk 18,21). Jezus zaś niezmiennie odpowiada nam tak, jak odrzekł Piotrowi: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Łk 18,22). Czasem przychodzi nam przebaczyć z dobroci serca, lecz to przebaczenie zawsze wydaje się ponad nasze siły. Niekiedy udaje się nam wyciągać dłoń do zgody, chociaż to nie my wszczęliśmy spór, lecz postępowanie w taki sposób za każ­dym razem, gdy zmącono nasz życiowy pokój, wydaje się nie­wykonalne. Wiele razy darowaliśmy kochanym ich zdrady, krzywdzące słowa, niesprawiedliwości, lecz bywają też takie krzywdy, których nie potrafimy przebaczyć.
Chrystus zaś wprost i bezpośrednio mówi dziś do mnie i do ciebie: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. Pan Jezus nie mówi, by przebaczać tylko „czasem”, ale „zawsze”. Zbawiciel nie sugeruje, by tylko niekiedy wyciągać dłoń do zgody, gdy zostaniemy skrzywdzeni, lecz by czynić to nieustannie. Syn Boży nie prosi, by w hojności swego serca daro­wać niektóre przewinienia, lecz by czynić to za każdym razem, gdy zostaniemy dotknięci. Jeżeli bowiem pragniemy, by Pan Bóg był dla nas wyrozumiały, również i my musimy być tacy dla bliź­nich. Jeżeli oczekujemy, iż drugi człowiek nam przebaczy uczy­nione zło, nie możemy być w tym gorsi. Wszak otrzymujemy to właśnie, co sami dajemy. Zbieramy takie żniwo, jakie nasiona sie­jemy. Odmierzą nam taka miarą, jaką my mierzymy.
Czasem jednak tak trudno przebaczyć. Im bliższa jest nam osoba, od której doznaliśmy zła, tym trudniej wrócić do dawnej zgody i miłości. Im więcej dobra okazaliśmy człowiekowi, który nas skrzywdził, tym trudniej wytłumaczyć sobie, dlaczego zde­cydował się nas znieważyć. Im większa była nasza zażyłość, przyjaźń, miłość, tym bardziej bolesne okazują się wyzwiska, kłamstwa, zdrady i niesprawiedliwości. Cierpi nasza miłość własna i dlatego tak trudno przychodzi nam przebaczyć. Cierpi nasze „ego” i dlatego rodzi się chęć odwetu i buntujemy się przed przebaczeniem.
Lecz odwet nigdy nie przyniesie niczego dobrego. Czasu nie cofniemy, wypowiedzianych słów, decyzji i czynów nie jesteśmy w stanie anulować. Krzywda już nam się stała i tego nie zmienimy. Odwet jednak nie spowoduje zmiany przeszłości. Uparte pogrąża­nie się w waśniach nie przyniesie ukojenia i pokoju serca. Wołanie o zadośćuczynienie nie odwróci biegu wydarzeń. Od zła, które nas spotkało, może nas uwolnić tylko i wyłącznie przebaczenie. Od do­znanych krzywd może nas odgrodzić tylko pojednanie. Lekar­stwem, które pomoże jak najszybciej zabliźnić się zranionemu sercu, będzie tylko i wyłącznie pragnienie zgody. Sam czas nie le­czy ran. Rany leczy przebaczenie. Sam czas nie powoduje, iż sta­jemy się bardziej wyrozumiali. Tak dzieje się tylko wtedy, kiedy człowiek otwiera swe serce na uzdrawiające działanie przebaczenia.
Przebaczenie bowiem, o które dziś z takim naciskiem prosi Pan Jezus, przede wszystkim jest lekarstwem na rany zadane oso­bie skrzywdzonej. To nie ten, który uczynił zło, najwięcej zyskuje, kiedy dochodzi do pojednania z osobą poszkodowaną. To właśnie człowiek zraniony najwięcej otrzymuje, gdy przebacza. Przeba­czenie jest bowiem jedynym sposobem, aby uwolnić się od dozna­nych krzywd. Przebaczenie jest jedyną drogą do odzyskania po­koju serca. Przebaczenie jest jedynym lekarstwem, które może uleczyć skrzywdzoną miłość.
Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt sie­dem razy”. Te słowa Chrystusa Pana to nie nakaz, a dobra rada. To nie polecenie, a życzliwa sugestia. Przebaczajmy więc sobie wzajemnie, by i nas obmyła wspaniałomyślna łaska darowania na­szych win.


marca 05, 2018

Duchowa ślepota

marca 05, 2018

Duchowa ślepota

Poniedziałek, 3 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Jezus został posłany do wszystkich...


Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w synagodze:
«Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman». Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Im więcej mamy lat, tym bardziej przekonać się możemy o prawdziwości i ponadczasowości słów Ewangelii. Im więcej różnych nauk i filozofii dane nam było poznać, tym bardziej przekonujemy się o uniwersalności i prawdziwości słów Dobrej Nowiny. Im bardziej przyglądamy się zachowaniom człowieka, tym wyraźniej zauważamy, iż to właśnie nauka Jezusa Chry­stusa najpełniej odpowiada na duchowe potrzeby duszy ludzkiej. Im więcej słyszymy o nowych prawach i zakazach, tym bardziej przekonujemy się, że harmonijne i zgodne życie ludzkości moż­liwe będzie dopiero wtedy, gdy wszyscy ludzie przyjmą do serca wszystkie przykazania Boże. Im więcej zaś słyszymy o miłości, tym bardziej upewniamy się, że najpełniej miłość określił Pan Jezus, nakazując czynić drugiemu człowiekowi to, co sami chcielibyśmy, by nam uczyniono.
Lecz zarazem zauważyć możemy zadziwiającą prawidło­wość: znając naukę Pana Jezusa, doświadczając prawdziwości Ewangelii, doceniając ogólnoludzką wartość przykazań Bożych – szukamy duchowego spełnienia gdzie indziej. Doświadczając daru Bożego miłosierdzia, szukamy wsparcia poza Kościołem. Nasze modlitewne prośby po wielokroć były spełniane, a my po­mocy poszukujemy u innego źródła. Na własne oczy dostrzegamy piękno wiary katolickiej, realizującej się w codziennym naślado­waniu Chrystusa, a kuszą nas dalekowschodnie filozofie. Tyle razy obdarowywani byliśmy Bożym błogosławieństwem, a źró­dła szczęścia i ochrony przed niepowodzeniami szukamy w tali­zmanach, amuletach i figurkach bożków.
Człowieka, który tak wiele otrzymał od Jezusa Chrystusa dotyka zadziwiająca duchowa ślepota. Nie chce on docenić bez­cennej, a zarazem darmowej miłości Boga. Nie wierzy do końca w prawdziwość Ewangelii. Zamyka oczy swej duszy na widok szczęścia, które zapewnia wierne kroczenie drogami świętej Ewangelii. Nie chce żyć według nauki Mistrza z Nazaretu, szu­kając nieustannie coraz to nowszych duchowych przewodni­ków. Wszędzie indziej widzi dobro - tylko nie w Kościele. Wo­bec każdego innego człowieka jest wyrozumiały - tylko nie wo­bec katolika, a tym bardziej wobec kapłana. Zachwyca się każdą mądrością i życiową filozofią, lecz neguje i zwalcza Dobrą No­winę. Widzi dobro tam, gdzie go nie ma. Zaś na dobro, które jest i przynosi duchowe owoce, pozostaje ślepy.
Tak zachowywali się przed wiekami mieszkańcy Nazaretu. Słuchali nauki Pana Jezusa. Widzieli cuda, których dokonywał. Namacalnie mogli się przekonać o prawdziwości słów, które głosił Chrystus. Lecz mimo to nie chcieli w Niego uwierzyć. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, iż ich rodak - Jezus z Nazaretu -jest zapowiadanym Mesjaszem. Jakby wszystko się zgadzało. Jakby cuda i znaki potwierdzały mesjańskie posłannictwo Syna Bożego, lecz oni chcieli innego mesjasza. Mieszkańcy Nazaretu gdzie indziej chcieli kierować swe oczy i uszy. Duchowo ślepi nie chcieli zaakceptować, iż to właśnie Jezus jest zapowiadanym przez proroków Zbawicielem. Nie chcieli przyjąć do serca Jego nauki, która była prawdziwie Dobrą Nowiną.
Dlaczego tak się dzieje z człowiekiem, iż nie chce dostrzec prawdy, która jest na wyciągnięcie ręki, a szuka jej później po omacku tam, gdzie znaleźć jej nie może? Dlaczego współczesny zachłystuje się filozofią Dalekiego Wschodu, widząc tam ład i har­monię, a nie chce przyjąć do serca Pisma Świętego, które od pierwszych kart podkreśla wyjątkowość człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże? Dlaczego tak wielu ochrzczonych porzuca Kościół, w którym głoszona jest prawda o Bożym miło­sierdziu, by szukać pomocy u srogich bożków? Dlaczego tak wielu katolików wiesza na swych ścianach rzeźby, obrazy bóstw, które mają zapewnić szczęście, choć tyle razy słyszeli, iż jedynie Bóg jest dobry i kochający?
Dzieje się tak, gdyż dopada nas duchowa ślepota. Bywa tak, gdyż nasze serca są pyszne. Czynimy tak, gdyż buntujemy się przeciwko prawdzie Ewangelii. Czynimy to samo, co miesz­kańcy Nazaretu za czasów Jezusa. Oni uznali, iż na złość swemu Rodakowi wyrzucą Go, by pokazać swoją niezależność. My od­wracamy się od nauki Kościoła, by pokazać, że sami możemy decydować, komu chcemy wierzyć. Zachowujemy się jak małe dzieci, które na złość rodzicom same sobie czynią krzywdę. Wszak to nie Pan Jezus poniósł szkodę, ale nazarejczycy, którzy stracili szansę na przyjęcie Dobrej Nowiny. To nie Chrystus do­znaje krzywdy, lecz człowiek, który swe serce zaśmieca daleko­wschodnimi filozofiami. To nie duchowe dobro Kościoła do­znaje uszczerbku, tylko człowiek, który wierząc w talizmany, wróżbitów i gusła odwraca się od swego Stwórcy i Pana.
Tylko Jezus jest Zbawicielem. Tylko Jego święta Ewangelia zawiera całą prawdę o miłości Boga do człowieka. Tylko w Ko­ściele otrzymać możemy pełnię środków potrzebnych do zba­wienia swej duszy. Tylko w świetle Dobrej Nowiny zrozumieć możemy nasze życiowe krzyże i niepowodzenia. Nie ma innego zbawcy. Nie ma innej ewangelii. Nie ma innego boga. Prze­stańmy chorować na duchową ślepotę.


marca 03, 2018

Luksus miłosierdzia

marca 03, 2018

Luksus miłosierdzia

Sobota, 2 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przypowieść o synu marnotrawnym


Powrót syna marnotrawnego
Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
W owym czasie przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie, mówiąc: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi». Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada”. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie, i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał na służbę do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z twoich najemników”. Zabrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Lecz ojciec powiedział do swoich sług: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. I zaczęli się weselić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: „Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego”. Rozgniewał się na to i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: „Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”. Lecz on mu odpowiedział: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy. A trzeba było weselić się i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym


IIe ludzi, tyle grzechów. Ile istnień ludzkich, tyle historii upadków, zdrad, kłamstw i krzywd. Poza Matką Bożą, Niepoka­lanie Poczętą i ustrzeżoną od grzechu uczynkowego, każdy czło­wiek, który świadom był swego postępowania, zgrzeszył. Zadzi­wiająca to prawda o człowieku. Zadziwiająca zarazem tajemnica naszego człowieczego serca. Z jednej bowiem strony pragniemy przyjaźni z Bogiem. Jak mówił św. Augustyn „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. A zarazem od­najdujemy zadziwiającą przyjemność w przeciwstawianiu się woli Pana Boga. Chcemy, aby Stwórca nas kochał, a zarazem depczemy Jego miłość. Zabiegamy o Boże błogosławieństwo, jednocześnie odrzucając przykazania Pańskie. Po wielokroć do­świadczyliśmy prawdy, iż bez Boga ani do proga, lecz kiedy nam się dobrze wiedzie, to chcemy budować przyszłość właśnie bez Chrystusa i Jego Ewangelii.
Dlatego dzisiejsza przypowieść o synu marnotrawnym jest opowieścią o każdym z nas. Częściej lub rzadziej, ale każdy z nas odrzuca miłość Ojca. Każdy z nas czasem uważa, iż sam będzie lepiej wiedział od Ojca, co dla mnie jest dobre. Częściej lub rza­dziej, lecz każdy z nas rozmienia bezcenną łaskę Bożą okupioną przenajdroższą krwią Chrystusa na błyskotki przyjemności grze­chu. Częściej lub rzadziej, lecz każdy z nas doświadcza rozczaro­wania, kiedy dotyka dna upadku i dramatu grzechu niszczącego więzi międzyludzkie i serce grzesznika. W końcu oby jak najszyb­ciej każdy z nas doświadczył luksusu Bożego miłosierdzia, które stało się udziałem syna marnotrawnego.
My jesteśmy mądrzejsi od syna marnotrawnego. On nie wie­dział do końca, jak zachowa się jego Ojciec. Mógł spodziewać się gniewu, upomnienia, łajania, pretensji. Podświadomie oczekiwał kary. Nie oczekiwał niczego więcej, jak tylko zostać najemnikiem Ojca. Wszak roztrwonił majątek, nie zasługiwał już na ojcowską miłość. „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem go­dzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników” (Łk 15,18-19). Ten krnąbrny syn nie zasługiwał na miłość Ojca. Lecz miłość nie zależy od tego, czy się na nią zasłu­guje czy też nie. Na wdzięczność można zasłużyć. Miłość zaś jest darem serca tego, który kocha. Miłość jest pragnieniem obdaro­wania tego, na kim nam zależy. Miłość jest bezwarunkowa. Ta miłość stała się udziałem syna marnotrawnego. „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15,22-24).
My już to wiemy, iż Bóg Ojciec kocha każdego człowieka. My już to wiemy, iż czeka na powrót każdego marnotrawnego dziecka. My już to wiemy, że Jego miłosierdzie jest nieskoń­czone, a każdy, kto uzna swój błąd, wyzna grzech i szczerze za niego będzie żałował, otrzyma odpuszczenie swych win. My już niejednokrotnie doświadczyliśmy luksusu Bożego miłosierdzia. Luksusu, gdyż jest ono nieustannie na wyciągnięcie ręki, bez­warunkowe. Jeżeli człowiek może być czegokolwiek pewien na tym świecie, to właśnie tego, iż otrzyma sakramentalne rozgrze­szenie wyznając grzechy i pragnąc z nimi zerwać.
Pan Bóg nie może nie kochać człowieka. Tak jak dobra matka nie może nie kochać swego dziecka. Może się gniewać, może się poróżnić, lecz nie przestanie kochać. Może krytykować i nie ak­ceptować decyzji swego potomstwa, lecz nie może przestać miło­wać. Może nawet wychowawczo ukarać, lecz nie przestanie miło­wać. Tak samo Pan Bóg. Nie może nas nie kochać, gdyż On jest miłością. Nie może nie okazywać miłosierdzia grzesznikom, gdyż miłosierdzie to Jego istota. Nie może nie przebaczać, gdyż jedno, czego pragnie, to nasze dobro. To jest luksus miłosierdzia Bożego. To luksus miłości Pana Boga do człowieka.
Lecz tu pojawia się zasadniczy problem, gdyż my niezbyt chętnie z tego luksusu chcemy korzystać. My niezbyt chętnie po ten dar Bożej miłości wyciągamy dłonie. My w swej głupocie z uporem brniemy w grzech. Wzbraniamy się przed Bożym przebaczeniem. I może trzeba czasem sięgnąć dna grzechu, by zrozumieć, że bez Pana Boga sobie nie poradzimy. Może trzeba doświadczyć upokorzenia złem, by zrozumieć, że to nie jest godne człowieka. Może trzeba poczuć opuszczenie i przegraną, by zrozumieć, że tylko żyjąc w przyjaźni z Chrystusem możemy być dla siebie wzajemnie ludzcy.
Bóg nie może nas nie kochać. My jesteśmy mądrzejsi od syna marnotrawnego o wiedzę o Bożym miłosierdziu. Już tyle razy ten dar stał się naszym udziałem. Już tyle razy korzystaliśmy z luksusu Bożej miłości. Nie wzbraniajmy się więc przed nią, lecz odważnie i ochoczo wyciągajmy dłonie po Boże przebaczenie. Jesteśmy grzeszni, lecz nie musimy być uparci w grzeszeniu.



marca 02, 2018

Zmarnowana szansa

marca 02, 2018

Zmarnowana szansa

Piątek, 2 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przypowieść o dzierżawcach winnicy


Z Ewangelii według Świętego Mateusza
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: «Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami?» Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze». Jezus im rzekł: «Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: „Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach”. Dlatego powiadam wam: królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce». Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym

 

Na skrzyżowaniu średniej wielkości miasta zatrzymał się luksusowym autem mężczyzna w średnim wieku. Widok tego samochodu zaintrygował przechodniów oraz innych uczestni­ków ruchu. Cóż oni sobie wtedy myśleli widząc tego człowieka w przepięknym i bardzo drogim aucie? Jedni, zainteresowani motoryzacją, po prostu podziwiali piękną maszynę, mówiąc do siebie z żalem, iż ich nigdy nie będzie stać na taki luksus. Inni, a tych była większość, z zazdrością spoglądali na kierującego tym pojazdem, zazdroszcząc i pytając się - jak wiele musiał ukraść, by się tak wzbogacić. Ciekawe, czy znalazła się tam choćby jedna osoba, która postawiłaby podstawowe pytanie: ile ten człowiek musiał się napracować, by móc pozwolić sobie na ten samochód? Wszak wykorzystał szansę, którą dało mu życie. Wykorzystał swoje talenty, wsparł je pracowitością, wykorzy­stał nadarzającą się okazję i wzbogacił się.
Nie był to jedyny człowiek, który w życiu otrzymał szansę na osiągnięcie sukcesu. Lecz jako jeden z nielicznych go wyko­rzystał. Nie tylko on obdarowany został przez Opatrzność Bożą przedsiębiorczością, lecz jako jeden z niewielu dołożył do tego ciężką pracę. Nie tylko dla niego w życiu przyszła sposobność do osiągnięcia społecznego i ekonomicznego sukcesu, lecz jak mało kto, on potrafił wytężyć siły, poświęcić się pracy, nie zra­żać porażkami. Przyniosło to sukces.
Bohaterowie dzisiejszej Ewangelii stali przed podobną szansą. „Pewien gospodarz założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rol­nikom i wyjechał” (Mt 21,33). Najtrudniejszą pracę wykonał za nich właściciel winnicy. On włożył największy wkład finansowy w stworzenie tego miejsca. Teraz wystarczyło sumiennie pracować, wykorzystywać swoje zdolności i doświadczenie, by cieszyć się do­brobytem. Wystarczyło oddawać właścicielowi to, co mu się ze sprawiedliwości należało, i cieszyć się spokojnym życiem. Wielu innych rolników z pewnością zazdrościło bohaterom dzisiejszej Ewangelii wyróżnienia, jakie ich spotkało. Lecz oni sami nie doce­niali tego dobra, nie potrafili wykorzystać okazji, którą zesłała im Opatrzność Boża. Zbuntowani nie chcieli dzielić się osiągniętym zyskiem. Ich serca, pełne pychy i chciwości, uznały, że niczego ni­komu nie są winne. „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a po­siądziemy jego dziedzictwo” (Mt 21,38), ta myśl zatruła ich serca.
Właściciel wymierzył rolnikom sprawiedliwą karę. „Nędzni­ków marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolni­kom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze” (Mt 21,41). Dane im było wszystko, co potrzebne do osiągnięcia życiowego sukcesu, lecz zmarnowali wyjątkową okazję. Nie wykorzystali daru, jaki powierzył im właściciel winnicy. Zmarno­wana szansa już nigdy więcej się nie powtórzy, a poszkodowani mogą mieć pretensje tylko i wyłącznie do samych siebie.
Dziś to my jesteśmy owymi ewangelicznymi rolnikami. To w nasze ręce Pan Bóg złożył dar wiary. Ten dar nie jest przez nas wypracowany ani zasłużony. Obdarowani zostaliśmy łaską Bożą, która jest darem darmo danym. Źródło miłosierdzia Bożego, z któ­rego sięgać możemy nieustannie, nigdy się nie wyczerpie. Zbawie­nie wieczne wysłużył nam Pan Jezus swoją męką, śmiercią i chwa­lebnym zmartwychwstaniem. To wszystko jest dla nas na wycią­gnięcie dłoni. To wszystko jest dla nas niepowtarzalną szansą do osiągnięcia świętości. Te środki złożone są w nasze dłonie, byśmy mogli posiąść zbawienie wieczne.
To od nas samych zależy, czy z tych darów skorzystamy. Od nas samych zależy, czy dar wiary rozwiniemy tak, by przy­niósł błogosławiony owoc życia wiecznego. To od nas samych zależy, czy będziemy chcieli współpracować z łaską Bożą, która spływa na wiernych w sakramentach Kościoła. To od nas sa­mych zależy, czy słuchać będziemy świętej Ewangelii i nauki
Kościoła, która prowadzić ma nas do nieba. Od nas samych za­leży, czy po śmierci trafimy do nieba. Nasza przyszłość, nasza wieczność jest bowiem w naszych rękach.
Albowiem „wielu jest powołanych, lecz mało wybranych” (Mt 22,14). Każdy z nas jest powołany do świętości. Lecz mało komu z nas chce się wykorzystać tę szansę. Tak jak mało komu chce się wykorzystywać życiowe szanse i rozwijać swoje zdolno­ści. Każdy z nas może być święty, tak jak Matka Teresa z Kal­kuty, Jan Paweł II czy Stanisław Kostka. Lecz mało kto potrafi odmówić sobie przyjemności grzechu. Każdy z nas ma przygoto­wane miejsce w niebie, lecz nie każdy tam trafi. Każdemu z nas głoszona jest Dobra Nowina, lecz niewielu z nas chce te słowa przyjmować do serca i realizować w życiu.
Dziś Chrystus przypomina mnie i tobie, iż możemy osiągnąć świętość i zbawienie wieczne. Mamy na to jedną i niepowtarzalną szansę. Dość już szans w życiu zmarnowaliśmy. Tej zaprzepaścić nie wolno.


marca 01, 2018

Śmiercionośna obojętność

marca 01, 2018

Śmiercionośna obojętność

Czwartek, 2 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Przypowieść o Łazarzu i bogaczu


Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza
Jezus powiedział do faryzeuszów:
«Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień ucztował wystawnie. U bramy jego pałacu leżał żebrak pokryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza. A także psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy cierpiąc męki w Otchłani, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: „Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i przyślij Łazarza, aby koniec swego palca umoczył w wodzie i ochłodził mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu”. Lecz Abraham odrzekł: „Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz w podobny sposób – niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A ponadto między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd nie przedostają się do nas”. Tamten rzekł: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich ostrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Lecz Abraham odparł: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” „Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby ktoś z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Słuchając dzisiejszej przypowieści o Bogaczu i Łazarzu, mogą budzić się w nas mieszane uczucia. Cóż złego w tym, że bohater dzisiejszej perykopy był zamożny? Czyż jego dostatek nie był zdobyty dzięki Bożemu błogosławieństwu? Czyż nie cieszył się majętnością, na którą sam zapracował? Przecież Pan Jezus nie powiedział, iż osiągnął swój dostatek w niecny sposób. Jeżeli zaś na to wszystko zapracował, to co w tym złego? Bóg dał mu zdro­wie, siły i talenty. On zaś swoją pracowitością, bystrością i zaangażowaniem osiągnął dostatek, o którym wielu mogło marzyć. Bawił się, bo było go na to stać. Ubierał się w drogie stroje, gdyż na to pracował. Biesiadował, przyjmował gości, ponieważ takie miał upodobanie. Co w tym złego? Gdzie tu jakakolwiek wina?
Winą Bogacza wcale nie był majątek. Pan Bóg oczekiwał od owego zamożnego człowieka tylko jednego. Doceniając, iż Stwórca obdarował go tak wielkim dobrem, będzie zdolny do podzielenia się z tymi, którzy się gorzej mają. Ciesząc się wiel­kimi zasobami, wspomoże tych, którym się w życiu tak nie po­szczęściło. Może Łazarz zmarnował w życiu wiele okazji do tego, aby się wzbogacić. Może nie wykorzystał talentów, jakimi Stwórca go obdarował, lecz to nie jest usprawiedliwieniem dla śmiertelnej obojętności Bogacza.
Ten zamożny człowiek potępiony zostaje nie za swoją za­sobność, lecz egoistyczną obojętność na krzywdę i niedolę dru­giego człowieka. Skupiony na dogadzaniu swoim żądzom i za­chciankom nie był skory nawet resztek ze swego stołu przekazać biednemu Łazarzowi. To by wystarczyło. To byłoby minimal­nym odruchem człowieczeństwa. Podzielić się tym, czego i tak jest w nadmiarze i sam tego nie wykorzysta. Pochylić się nad strapieniem drugiego człowieka, by tym samym docenić to wszystko, co samemu się posiada. Lecz Bogacz tego nie uczynił. Osądzony więc zostaje przez wzgląd na swoją obojętność. Ze­słany do piekła, by tam odbierać wieczne męki. Jak powiedział Abraham: „Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje do­bra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz” (Łk 16,25).
Obojętność na potrzeby drugiego człowieka jest śmiertelną chorobą. Tak było w przypadku Bogacza, tak dzieje się w życiu każdego człowieka, który pozwoli obojętności zamieszkać w jego sercu. Znieczulica, która zawładnęła Bogaczem, przyniosła śmierć. Najpierw umrzeć w biedzie, chorobie i głodzie musiał Ła­zarz. Żyłby dłużej i bardziej komfortowo, gdyby w Bogaczu odezwało się ludzkie serce. Lecz on „ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił” (Łk 16,19). To był sens życia Bogacza. To był cel jego wszystkich starań i zamierzeń. Świetnie się bawić, zapomnieć o całym świecie i myśleć tylko i wyłącznie o sobie samym. Ten egocentryzm zrodził obojętność, która uśmierciła Łazarza. Lecz ta sama obojętność na niedolę drugiego człowieka sprowadziła na bohatera dzisiejszej perykopy ewangelicznej wieczne potępienie.
Tej śmiercionośnej obojętności Pan Bóg Bogaczowi nie mógł darować. Wszak błogosławił jego pracy nie tylko dlatego, by sam mógł się cieszyć dostatkiem, lecz także by niósł pomoc tym, którzy naprawdę tego potrzebowali. Wszak mógł cieszyć się swym majątkiem i liczyć na dalsze Boże błogosławieństwo, gdyby ze swego nadmiaru choć troszkę uszczknął dla biednego Łazarza. Skoro jednak pozwolił się pochłonąć obojętności, zebrał śmiercionośny owoc swego egoizmu. Skoro nie chciał oka­zać miłosierdzia Łazarzowi, nie mógł liczyć na miłosierdzie ze strony Pana Boga. Skoro nie chciał wejrzeć z miłością na stra­pienie biednego, schorowanego Łazarza, sam nie znalazł zrozu­mienia u swego Stwórcy. Wygodna obojętność, jaką prezento­wał, przyniosła śmiercionośne żniwo w jego życiu. Sam na sie­bie sprowadził karę ognia wiekuistego.
Ta wygodna obojętność grozi każdemu z nas. Niezależnie bowiem od naszego stanu majątkowego możemy być nieczuli na biedę bliźniego. Niezależnie od naszych radości i smutków mo­żemy być ślepi i głusi na potrzeby drugiego człowieka. Nieza­leżnie od doznanego dobra i miłosierdzia ze strony Pana Boga, sami możemy być niemiłosierni dla człowieka, który obok nas czeka na współczucie, wyrozumiałość i zwyczajny gest ludzkiej solidarności. Ta obojętność jest wygodna, gdyż jakby zwalnia od trudu uczestniczenia w biedzie bliźniego. Będąc obojętnym, nie widzimy brzydoty biedy, nie uczestniczymy w smutku po­grążonych w żałobie, nie przeżywamy obawy ciężko chorych. Możemy jak ów Bogacz bawić się i cieszyć, używać życia.
Lecz za taką postawę przyjdzie każdemu ponieść sprawie­dliwą karę. Kiedy nie okazujemy miłosierdzia, nie możemy li­czyć na miłosierdzie. Kiedy nie jesteśmy wspaniałomyślni, nie będzie dla nas taki Pan Bóg. Jeżeli nie ma w nas pragnienia oka­zania wsparcia bliźniemu, który jest w potrzebie, nie spojrzy na nas z wyrozumiałością Syn Boży. Pan odmierzy nam taką miarą, jaką my mierzymy. Otrzymamy to, co sami dawaliśmy. Zebrać przyjdzie wtedy człowiekowi śmiercionośne żniwo swej wygod­nej obojętności. Przed tym dziś przestrzega nas Pan Jezus. Chciejmy zauważyć człowieka w potrzebie, ufając, iż dzięki temu z miłosierdziem spojrzy na nas Sędzia Sprawiedliwy.

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger