Drodzy
bracia i siostry! To już druga niedziela listopada. Przeżywaliśmy
piękne uroczystości Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Żyjemy
jeszcze atmosferą tych dni. Takie „Dni”, takie uroczystości są
nam szczególnie potrzebne, gdyż myśl naszą kierują ku
wieczności, ku niebu. A my w chaosie współczesnego życia tak
łatwo zatracamy duchową równowagę, poczucie hierarchii wartości.
Dziś do nas Pan woła: Czuwajcie i bądźcie gotowi! (Mt 25,13)
Czuwa ten, kto się boi... ale i ten, kto kocha. Czuwa miłość
– bo to jest jej właściwością. Czuwa matka nad dziećmi, by się
im krzywda nie stała. Czuwa lekarz, pielęgniarka, by nieść ulgę
chorym. Całe nasze życie upływa pod znakiem czuwania. Mamy czuwać
na wzór „panien mądrych", które były przygotowane na
spotkanie z Oblubieńcem.
To
nasze czuwanie, oczekiwanie – nie może być jednak bierne,
bezczynne. Do istoty oczekiwania należy bowiem dążenie. Mamy
odkrywać Boga w zdarzeniach, które przeżywamy i w ludziach,
których spotykamy. Bóg przychodzi do nas szczególnie wtedy, gdy my
do Niego idziemy. Powinniśmy zrobić wszystko, by tę
rzeczywistość przybliżyć. Takie oczekiwanie mobilizuje nas
wewnętrznie. Tym bardziej aktywne, tym bardziej czujne powinno
być oczekiwanie na to, co decyduje o naszym wiecznym losie. Ten stan
mobilizacji wewnętrznej powinien być stanem ciągłym. Żyjąc w
świecie widzialnym – winniśmy pamiętać o świecie
niewidzialnym. Żyjąc na ziemi – powinniśmy być stale świadomi
istnienia wieczności. Dlatego nasza postawa powinna charakteryzować
się tym, aby umiejętnie wychodzić poza doczesne,
przemijające, tak absorbujące dzisiaj życie człowieka. Taka
postawa nie oznacza demobilizacji wobec naszych codziennych spraw i
powinności. Wprost przeciwnie, uwrażliwia nas na nie i potęguje
naszą aktywność. Oczywisty staje się fakt, że na spotkanie
z Panem nie możemy przyjść z pustymi rękami. Muszą one być
wypełnione dobrymi uczynkami. A plecy nasze powinny mieć ślad
krzyża – od codziennych wyrzeczeń, ofiar, służby dla innych.
Bóg
czeka, nachyla się, zachęca, nie zraża się rogatą postawą,
owszem, stoi u drzwi serca i delikatnie prosi o możność wejścia.
Trzeba zrozumieć tu swój własny interes: Bóg będzie bez nas
szczęśliwy. Nie szuka dobra swojego, bo jest samym Dobrem, ale nam
chce świadczyć dobro, bo kocha. Stawia nam wprawdzie twarde
wymagania, ale zarazem ukazuje niebo. Nie ma tu przymusu, jest
miejsce tylko dla wolnej decyzji: alternatywna współpraca z
łaską – lub rezygnacja z nieba... Dlatego ciągle trzeba nam
Bożej pomocy i światła. A światłem tym – Bóg sam. Prośmy
więc z poetą:
„Światło
łagodne, prowadź mnie przez mroki.
Światło
Odwieczne!
Noc
ciemna, dom mój tak bardzo daleki,
więc
Ty mnie prowadź!
Nie
pragnę wcale przyszłości widoku,
ale
bądź blaskiem dla jednego kroku...
Tyś
zawsze trwało, gdym przez głuchą ciemność,
puszcze,
pustynie błąkał się dumny,
więc
czuwaj nade mną, aż noc przeminie.
Aż
świt ukaże mi wieczne mieszkanie —
i
będę z Tobą, a Ty ze mną Panie”... (J.H. Newman)
Podstawą
naszej czujności – jest wiara. Dzięki niej nieustannie kierujemy
naszą miłość do Chrystusa, który „nas do końca umiłował”.
Realizujemy tę miłość przez pełnienie dobra. Sam Chrystus
mówi: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych –
Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Wszystko, co czynimy bliźniemu,
czynimy samemu Chrystusowi. Żyjąc w stanie łaski, jesteśmy żywymi
nosicielami Chrystusa, wnoszącymi Go we wszystkie przejawy
współczesnego życia, w ten sposób zwyciężymy świat Jego
miłością. Jednocześnie musimy pamiętać, że w tej czujności na
spotkanie z Chrystusem potrzebna jest nam praca nad sobą, nad
rozsądnym wykorzystaniem czasu, abyśmy nie byli zaskoczeni jak
„niemądre panny”. Przyjaciele zapytali kiedyś Norwida: Mistrzu,
ty tak pięknie i umiejętnie dobierasz słowa, powiedz, które ze
słów jest najtragiczniejsze, przerażające? Norwid
odpowiedział: Słowem tym jest: „Za późno”.
Siostry,
bracia! Bóg daje nam czas – wielki skarb, który jednak nam stale
ucieka, wypala się jak świeca. Ile mi jeszcze czasu zostało?
Jeszcze nie jest za późno. Wykorzystajmy go do realizacji celu
największego – zbawienia i ... bądźmy gotowi! Wróg naszego
zbawienia, szatan – doskonały psycholog – zakłóca w człowieku
tę równowagę aktywnego czuwania. Budzi nieufność, że sam
człowiek zaczyna pytać siebie: czy warto pracować nad sobą? Czy
warto służyć drugiemu człowiekowi gdy nie ma nawet żadnej
uchwytnej ziemskiej korzyści? Stąd potrzebna nam moc, którą daje
Chrystus przez modlitwę, a zwłaszcza sakramenty. Potrzebna ucieczka
do Wspomożycielki Maryi, naszej Matki. Kto nie czuwa, ten mało
kocha... W życiu mamy wiele okazji do zbadania naszej czujności,
naszej miłości do Chrystusa. Spotykamy biednych, potrzebujących
naszej pomocy, chorych, smutnych, opuszczonych, więzionych... Czy
zastanawiamy się wtedy nad naszą postawą? Czy dostrzegamy w
nich Chrystusa, który przez nich spotyka się z nami? Adam
Chmielowski, znany powszechnie jako św. Brat Albert – przechodząc
przez najnędzniejszą dzielnicę Krakowa odkrył w ludziach
nieciekawej reputacji – Chrystusa. Pozostał wśród biedaków,
nędzarzy. Zaczął im służyć, pomagać. Tym zaakcentował swoją
postawę gotowości na ostateczne spotkanie z Chrystusem. Św. Jan
Bosko – widząc młodych ludzi, jak schodzą na manowce, poświęcał
im siebie bez reszty – stając się wychowawcą, nauczycielem,
ojcem, lekarzem, sportowcem, aktorem... wszystkim. A umierając,
mówił do nich zapłakanych: nie przestanę was nadal kochać i
oczekuję was teraz w niebie. Pozostawił dwa zgromadzenia
zakonne, aby prowadziły nadal dzieło wychowania młodzieży, którą
tak bardzo ukochał. I to jest odpowiedź świętych na wezwanie
Chrystusa: Czuwajcie i bądźcie gotowi (Mt 25,13).
Słyszałem
kiedyś takie stwierdzenie: skoro moment przyjścia Pana jest tak
decydujący i skoro jest to przyjście dobrego Boga... to dlaczego
nas nie ostrzeże: jutro przyjdę, lecz przychodzi niespodziewanie?
Przecież gdyby człowiek wiedział, mógłby się przygotować.
Dobry ojciec przestrzega dzieci przed niebezpieczeństwem. No
tak, ale czy wtedy Bóg nie stałby się nauczycielem chytrości, a
sam człowiek życiowym kombinatorem? Całe życie złe, nijakie,
dopiero w ostatniej godzinie gwałtowny zwrot ku Bogu, dodajmy –
ze strachu czy dokładnego wyrachowania. Pan jednak nie obiecał
nieba chytrym, lecz świętym, tym, którzy z ogromnym wysiłkiem,
choć nieraz z różnym efektem, starają się w swoim życiu o
dobro, jakim jest współżycie z Bogiem, troska o to, by w
duszy człowieczej obecna była zawsze łaska uświęcająca.
Prawdziwy uczeń Chrystusa, przyjaciel Boga – zawsze jest czujny.
Nie tylko dlatego, że przyjście Pana jest czasem niewiadomym, ale
przede wszystkim dlatego, że przyjaciel nie chce zdradzić.
Chrystusowe stwierdzenie, że nie można dwom panom służyć: nie
możecie Bogu służyć i mamonie – staje się dewizą jego życia.
Uliczny handelek: całe życie światu – mamonie, a ostatnią
godzinę Bogu, nie jest godny wyznawcy Chrystusa. Czy zresztą
ostatnia godzina będzie nam dana?
Czuwajcie
więc i bądźcie gotowi! Wyrazem naszej czujności jest i to
eucharystyczne zgromadzenie, w którym uczestniczymy tu w kościele.
Pragniemy wszyscy łączyć naszą ofiarę serdecznej modlitwy,
czynu, cierpienia z ofiarą Chrystusa i za chwilę wołać:
„Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje
zmartwychwstanie i oczekujemy... i oczekujemy Twego przyjścia w
chwale” (Modl. Euch.).
Wielu
jest, Jezu, takich, którzy naprawdę wyczekują Ciebie: jak staruszka, parafianka, której noszę Ciebie w komunii,
a tak serdecznie Cię zawsze wyczekuje... jak babunia niewidoma,
ściskająca stale w dłoniach różaniec, której jedyną
radością tygodnia to oczekiwanie na mszę radiową... jak
dziadek, którego astma „zatyka”, a idzie w niedzielę prawie
godzinę do Twojej świątyni z ogromnym wysiłkiem... jak wielu,
wielu, którzy niosą na co dzień krzyż i choć czasem
upadają, to jednak – jak Ty – powstają, by go nieść wytrwale
do końca. Tej wytrwałości, wierności i czujności potrzeba
nam wszystkim. Bo tylko ci, którzy czuwają i są gotowi na
spotkanie z Chrystusem będą zaproszeni do Jego królestwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz