Bóg się rodzi, moc truchleje! Świat
wywraca się do góry nogami. Król królów i Pan całego wszechświata
przychodzi na świat w ubogiej stajence, a nie w pałacowych, wyłożonych
marmurem, komnatach. Zamiast orszaku możnowładców, hołd Mu oddają
zwierzęta, później pasterze – którzy jeszcze nie wiedzą, że oto narodził
się Ten, który sam będzie ich pasł. „On, Stwórca świata, narodził się
nie pośród złota i srebra, ale pośród błota” (Św. Hieronim, Homilia na Boże Narodzenie).
A
my, niczym betlejemscy pasterze, przynagleni świętą ciekawością,
poruszeni jakąś dziwną radością, przychodzimy, by pokazać, że narodziny
Chrystusa mają dla nas szczególne znaczenie, że nie jest to tylko kolejne wydarzenie w naszym życiu, kolejne święto, obok którego przejść można zupełnie obojętnie.
Jest
w nas ludziach jakaś taka prawidłowość, jakieś prawo – wpisane w nas
pewnie przez Boga – że kiedy na świat przychodzi dziecko, wszelkie
wątpliwości czy pytania przestają mieć znaczenie. Nikt
już wtedy nie pyta – czy nie jestem za młoda na to, by urodzić dziecko,
albo – wręcz przeciwnie – może już zbyt późno na narodziny dziecka. Czy
damy sobie radę? Jak podołamy wychowaniu? Czy aby na pewno dziecko
będzie zdrowe? Takie i podobne pytania padają, przed narodzinami dziecka
– zwłaszcza wtedy, gdy nie jest ono planowane – czasami będąc wręcz
powodem konfliktów w rodzinie. Ale kiedy dziecko przychodzi na świat –
bez względu na wszelkie okoliczności staje się ono centrum naszego
życia, godząc poróżnione strony. Nikt nie stawia żadnych pytań – nawet
jeżeli są one sensowne – ale przychodzi czas na radość, na ucieszenie
się tym nowo narodzonym dzieckiem.
I
dzisiaj Bóg daje nam taką szansę na to, byśmy mogli się Nim ucieszyć,
byśmy mogli ucieszyć się Jego przyjściem na świat – przyjściem, poprzez
które – jak to opisuje św. Paweł – Bóg okazuje nam swoją miłość i daje
nam nadzieję życia wiecznego (por. Tt 3, 4. 7). Bóg
rodzi się dla każdego z nas – nieważne, kim jesteś, nieważne, co
posiadasz, nieważne, jak żyjesz – Bóg rodzi się dla ciebie, Bóg
przychodzi do Ciebie, dając Ci zbawienie. To jest ten moment, w którym
nie trzeba stawiać pytań, o to, jak to teraz będzie, nie trzeba poddawać
się wątpliwościom, czy na pewno na ten dar zasługuję, ale to jest czas,
w którym mamy ufnie przyjąć otrzymany od Boga dar zbawienia. Wszystko
inne dzisiaj nie ma znaczenia. Bóg daje nam tę szansę, byśmy skupili się
na Nim, puszczając w niepamięć te nasze wszystkie ludzkie wątpliwości,
pytania, konflikty. Dziś ważne jest to, że Bóg rodzi się i przychodzi
jednakowo do biednych i bogatych, do zdrowych i chorych, do młodych i
starych, do żyjących pobożnie i do największych grzeszników.
Dziś jest dzień wielkiej radości z narodzenia Pana.
Dopiero jutro, w święto pierwszego męczennika Szczepana, Nowonarodzony
postawi nam pytanie o to, co dalej. O to, czy jesteśmy gotowi oddać
życie dla Niego. I pouczy nas o tym, pokazując na przykładzie św.
Szczepana, że przyjęcie daru zbawienia wiąże się z konkretnymi czynami, z
rezygnacją z siebie – swoich planów, czasami ze swoich marzeń czy
ambicji, jeżeli nie są one zgodne z wolą Bożą – aż po oddanie życia za
Chrystusa, za Tego, który bez wahania oddał swoje życie za nas. Jutro
Jezus powie nam, że przyjście do żłóbka, w którym leży Boże Dziecię,
jest decyzją pociągającą za sobą konsekwencje – bo jest to zgoda na
przyjęcie na siebie Jego ubóstwa, Jego poniżenia, Jego odrzucenia. A
zbawiony będzie ten, kto w tych przeciwnościach wytrwa do końca (por. Mt
10, 22). Bo zawsze, kiedy rodzi się dziecko, po tej niezwykłej radości,
trzeba swoją miłość do nowo narodzonego dziecka wprowadzić w czyn i
mierzyć się z wszelkimi przeciwnościami, jakie codzienne zwykłe życie ze
sobą niesie.
Ale to dopiero jutro. Dziś
mamy czas na przeżywanie radości, na cieszenie się z przyjścia Pana, z
otrzymania za darmo daru zbawienia, z jakim Bóg przychodzi do każdego z
nas. To najpiękniejszy prezent, jaki możesz znaleźć pod choinką. Nie
bójmy się, nie wstydźmy się tej radości wyrażać.
Już
tutaj, w kościele, ucieszmy się Jego narodzinami, nie chowajmy się za
filarami, za plecami innych, ale odważnie śpiewajmy kolędy, niech
to będzie wyrazem naszej radości z narodzenia Pana. Spójrz na tych,
którzy wokół ciebie siedzą czy stoją, uśmiechnij się, uściśnij dłoń przy
wyjściu z kościoła, weź do swojego samochodu sąsiada czy sąsiadkę,
którzy przyszli piechotą.
A kiedy wrócimy do domu, zostawmy telewizor, Internet, a zaprośmy Jezusa do wspólnego stołu –
nie musi być wcale obficie zastawiony, to nie jest najważniejsze.
Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Zasiądźmy całą rodziną – może w
Wigilię nie odczytaliśmy słowa Bożego, to zróbmy to dzisiaj. Podzielmy
się ze sobą swoimi radościami i troskami.
Zauważmy tych, którzy są samotni,
którym bardzo trudno jest się cieszyć, bo samotność przygniata. Niech i
do nich dotrą nasze świąteczne życzenia, nasze dobre ciepłe słowo.
Niby proste gesty, a jak wiele dobra mogą wnieść.
Dzielmy się z innymi tą radością z przyjścia Pana. Nie dajmy się
zwariować komercyjną atmosferą, kolorowymi reklamami, rozbłyskującymi
wszędzie światełkami, drogimi prezentami. Wywróćmy do góry nogami to,
czemu hołduje dzisiejszy świat. Niech to będą prawdziwe święta Bożego
Narodzenia, święta, w które Bóg pragnie przyjść – i przychodzi – do mnie
i do ciebie – z najwspanialszym prezentem – ze zbawieniem. Przyjmijmy
Go z radością i wdzięcznością. Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt, błogosławionych Świąt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz