lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Odpocznijcie nieco..., ale jak?

lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Odpocznijcie nieco..., ale jak?

Ludzkie troski. Któż ich nie zna. Można je oglądać bliska i z daleka. Dobrze, że o tych ludzkich troskach i ich zrozumieniu mówią dzisiaj teksty liturgiczne. Troski swego ludu najlepiej zna Pan Jezus. Św. Jan zapisał słowa Jezusa: „Ja przyszedłem po to, aby (owce) miały życie i miały je w obfitości" (J 10, 10). Jezus daje obficie - to znaczy więcej niż trzeba, ponad miarę. Czy pamiętamy o tym, ile Bóg nam już dał i ile wciąż nam daje? Ile razy przebaczył nam grze­chy, nie wyrzucił nas i nie zdenerwował się nasza niewiernością. Bóg daje obficie i trzeba pamiętać, że daje więcej, niż się spodzie­wamy. Temu, kto przychodzi do Niego utrudzony pracą, mówi: „Pójdźcie na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco". Co mamy na myśli mówiąc: ..miejsce pustynne"? .Zieloną szkołę", ukryty wolontariat, pokorną i cichą posługę, pełne skupienia milczenie, chwile poświęcone Bogu i modlitwie...

Współczesny człowiek ciągle się spieszy: od jednej pracy do drugiej. Nie ma czasu na odpoczynek i na refleksje nad swoim ży­ciem. W tym zabieganiu często się gubi. Roztropne kierowanie swo­im zakrzątaniem to wielka umiejętność. Nie łatwo o to nawet w mo­dlitwie, w zgiełku słów, przystanków, gestów, odpowiedziach, ludz­kich twarzach, własnych zamyśleniach, poprawności i niepokoju. Istnieje niesamowita cywilizacja ludzi zakrzątanych aż do zniewole­nia. Całe rodziny krzątają się tak serdecznie około tylu spraw, i waż­nych i niepotrzebnych. Zajęci całą duszą. Obyśmy się czasem nie spostrzegli, że życie minęło nam na krzątaniu.

Dlatego ten Jezusowy nakaz „odpocznijcie nieco" skierowany do Apostołów, którzy wrócili do Jezusa zmęczeni ewangelizacyjną pracą, ale skierowany jest również do nas. Chrystus zachęca do od­poczynku, wytchnienia, bo to przecież są ludzkie sprawy i dlatego są potrzebne wakacje i jest potrzebny odpoczynek fizyczny. Św. Marek zaznacza, że tak dużo ludzi przychodziło do uczniów Jezusa, że nie mieli czasu na posiłek (Mk 6, 13).

Ale Jezus nie powiedział tylko: śpijcie i odpoczywajcie. Jest to pytanie i dla chrześcijanina. Jak spędzam wolny czas? Czas, w któ­rym moje ludzkie ,,ja" aktualizuje się przecież o wiele bardziej in­tensywnie, a więc i odpowiedzialnie, niż w ciągu obowiązkowej pracy. Bo jakkolwiek by było, to mam świadomość, że ani praca, ani odpoczynek nie są celem same w sobie. Nie po to żyjemy, by wy­łącznie pracować i nie po to, by się wyłącznie bawić i odpoczywać. Jedno i drugie jest środkiem, który ma człowiekowi umożliwić pra­widłowe wykorzystanie życia i rozwinięcie własnej osobowości. Praca i odpoczynek nie stoją z sobą w sprzeczności, dopełniają się i uzupełniają. Dopiero ich harmonijne współdziałanie daje satysfak­cję i radość. Odpoczywamy, by móc pracować. Po dobrym odpo­czynku jest ochota do dalszej pracy a praca jest bardziej owocna.

Jezusowi chodzi także o odpoczynek duchowy. Odpoczynek du­chowy pozwala wejść w siebie, uciszyć swoją duszę, przybliżyć się do Boga, nauczyć lepiej rozumieć siebie i bliźnich. Wielcy chrześci­jańscy przywódcy duchowni stawiali wypoczynek na równi z pracą i modlitwą. Właśnie wypoczynek jest okazją do modlitwy. Sam Jezus często po pracy usuwał się na ubocze i tam modlił się w samotności. Kontemplował Oblicze Boga. Do przyjmowania postawy kontemplacyjnej wezwał Jan Paweł II wszystkich ludzi, którzy pragną budować nową kulturę życia. Słowo kontemplacja może wywoływać różne skojarzenia: dla jednych jest to przeżycie artystyczne, dla innych termin ten kojarzy się z religiami Dalekiego Wschodu, dla jeszcze innych - pojęcie to oznacza rodzaj modlitwy chrześcijańskiej, reali­zowanych przede wszystkim w zgromadzeniach zakonnych, szcze­gólnie w zakonach kontemplacyjnych. Ale kontemplację należy ro­zumieć szerzej - jako życiową postawę. Można na kontemplację patrzeć w wymiarze czysto ludzkim, naturalnym.

Słowo - contemplari - przyglądać się, oglądać, rozważać. W filo­zofii kontemplacja oznacza badawczą relację świata, podziw dla piękna, oznacza wysiłek poznania tajemnicy, dochodzenie do głębi rzeczywistości. Postawa kontemplacji pozwala człowiekowi dążyć do tego co wyższe, co wykracza poza świat materialny, umożliwia także uchwycenie głębi i sensu życia. Dlatego w encyklice Evangelium vitae, Jan Paweł II mówi, że kontemplacja jest to postawa tego, kto widzi życie w całej jego głębi, kto dostrzega jego bezinteresow­ność i piękno. Kto zachowuje taką postawę, nie poddaje się zniechę­ceniu, nawet wtedy gdy widzi człowieka chorego cierpiącego. Po­stawę kontemplacji człowiek może przyjąć nie tylko w górach, czy w muzeum, ale także przy łóżku terminalnie chorego. Kontemplacja więc rodzi się z wiary w Boga, który „stworzył człowieka i cudow­nie go ukształtował" (Ps 139, 14). Zatem kontemplacja nie jest jakąś ..techniką" modlitwy, lecz konkretnym sposobem odniesienia do Boga; jest odkryciem, uświadomieniem i przeżyciem Boga. Ewan­gelie wielokrotnie ukazują Jezusa, który miał czas zarówno na mo­dlitwę, jak i bliźniego. W kontemplacji mamy czas dla siebie. Ale wakacje to także czas dla drugich. Dostrzec drugiego człowieka.

Chrystus daje tego przykład. „Gdy Jezus wysiadł z łodzi ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać" (Mk 6, 34). Nie odrzucił, nie oddalił od siebie, nie zbył byle jakim słowem, ale zaczął ich nauczać. Nawet nie czekał jak go poproszą o pomoc, ale sam wychodził naprzeciw ich potrzebom. Pomoc Jezusa była ukierunkowana na potrzeby do­czesne. Jest tak bardzo ludzki dla człowieka. Właśnie taka wizja Boga jest potrzebna naszym czasom i ludziom naszej epoki, tym więcej im bardziej człowiek jest bezradny, jak owca bez pasterza... Chrystus naprawdę jest nam potrzebny... Zwróćmy jeszcze uwagę na mocne słowa Św. Pawła: „On (Chrystus) uczynił ludzkość jedno­ścią bo zburzył rozdzierający mur - wrogość. A przyszedłszy zwia­stował pokój..." (Ef 2,13n).

Jak pięknie wyglądałby świat, gdyby ludzie przejęli się do końca i umieli wyciągnąć wnioski w życiu. Aby nastał jeden Pasterz. Gdy­by ludzie byli dobrzy i uprzejmi. Popularny, zmarły już aktor filmo­wy Michale Londyn - znany w Polsce z takich chociażby seriali Bonanza, Droga do nieba wracał pewnego piątkowego popołudnia do swojego domu, jadąc samochodem. Aktor zastanawiał się, dlaczego jest wszędzie tyle nieuprzejmości, złości, gniewu. Dlaczego ludzie potrafią się nienawidzić. Dlacze­go tak wiele ludzi traci energię na złość... Gdyby ludzie wykorzy­stywali energię w kierunku uprzejmości, szacunku, miłości. I przy­szła mu myśl, aby nakręcić serial filmowy poświęcony idei dobrą wzajemnego szacunku.

Kochani moi, z tych jego rozważań powstał serial: Droga do nieba. Każdy odcinek tego serialu zachęcał ludzi do okazywania sobie wzajemne­go szacunku. A tymczasem nam tak łatwo w tym codziennym zabieganiu podeptać wiele, nie zauważyć słabszych, odepchnąć nieśmiałych, zniszczyć delikatniejszych, przejść obok gnębionych, zlekceważyć ludzką udrękę.

Warto więc uciszyć się chwilą wakacyjną, nieco przysłonić roz­biegane oczy. Zatrzymać się spokojnie na modlitwie, na niedzielnej Mszy Świętej, nad mądrą książką. W tym świecie tyle jest ważnych treści, które przenikają tylko z duszy do duszy. Jako uczniowie Chrystusa mamy sami uczyć się u swego Mistrza dobrej postawy wobec drugiego człowieka. Jakie to potrzebne - zwłaszcza w tych dniach, w naszej ukochanej Ojczyźnie. Bo uczyć się - to znaczy kształtować prawe sumienie, a to jest początek działania apostolskiego. Polska, jak uczył św. Jan Paweł II, potrzebuje dziś ludzi sumienia. Bądźmy dziś, tu i teraz, ludźmi sumienia, by świat, w którym przyszło nam żyć, stawał się lepszym i człowiek piękniał dzięki Temu, którego dziś przyjmiesz do swego serca w Komunii świętej. 

Idź z Nim do swego środowiska, zanieś Go do swej rodziny, wnieś Go w miejsce swej pracy i odpoczynku, by ten świat lepszym się stawał, by stawał się drogą do nieba! Amen.


 

lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Bądźmy, jak Dobry Pasterz!

lipca 20, 2024

16. Niedziela Zwykła (B) - Bądźmy, jak Dobry Pasterz!

Jezus wysłał swoich apostołów do pracy misyjnej. Poszli więc tak jak polecił im Pan, po dwóch. Obdarzył ich na drogę potrzebnymi władzami duchowymi, udzielił im kilku istotnych wskazówek. Wyszli i wzywali do nawrócenia. O tym wszystkim słyszeliśmy w zeszłą niedzielę. Pamiętamy również kontekst tego posłania, pochodzący ze Starego Przymierza, z odległych prorockich czasów. Przypomniano nam tydzień temu mocne, aroganckie słowa skierowane do Pańskiego proroka Amosa: „Widzący, idź, uciekaj sobie do innej ziemi, a tu u nas więcej nie prorokuj" (por. Am 7,12).

Tego smutnego, prorockiego losu dopełnia to, co Pan Bóg powiedział do proroka Ezechiela. Słyszeliśmy to dwa tygodnie temu: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy mi się sprzeciwiają aż do dnia dzisiejszego. To ludzie bezczelni, zatwardziali i oporni. Czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (por. Ez 2,3-5).

W ten sposób Pismo święte daje nam pełniejszy obraz reakcji ludz­kich na upomnienie, które Pan Bóg kieruje do człowieka.

Dziś apostołowie wracają po misyjnym trudzie, „zebrali się u Jezusa i opowiadają Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali". Ewangelista nie zanotował treści tej rozmowy, choć byłoby ciekawe, co Jezus pochwalił, a co zganił.

Można się tylko domyślać, że opowiedzieli Panu Jezusowi, ile drzwi i serc ludzkich się przed nimi otworzyło, a ile zatrzasnęło. Może im wówczas Pan przypomniał Ezechielowe słowa: „a oni czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich"; a może im po­wiedział: „kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi" (Łk 10,16).

Jedno jest pewne, że Jezus zauważył wielkie ich zmęczenie i z wielką troską mówi: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznij­cie nieco. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu" (Mk 6,31). „Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne osobno".

Ewangelia podaje dalszą chronologię faktów.

Wszystko dzieje się szybko. Ludzie zorientowali się błyskawicznie w sytuacji i czekali już na nich na przeciwległym brzegu.

„Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać" (Mk 6,34). I tu również Ewangelista milczy o tym, jak Jezus pocieszał, jak okazywał litość dla potrzebujących opieki i słowa.

Szkoda, że dziś nie czytamy dalszych wersetów Ewangelii Markowej, z których dowiadujemy się, że pomoc Jezusa jest bardzo konkretna. Jezus dokonuje na oczach tłumów pierwszego rozmnożenia chleba; a do aposto­łów powie: „Wy dajcie im jeść".

To pełne litości i serdeczności postępowanie Jezusa jest dla nas bardzo cenną wskazówką. On nikogo nie odsuwa, ale chętnie przyjmuje, słucha, przychodzi z konkretną pomocą, naucza.

Tak postępował za swego ziemskiego życia, tak też czyni dzisiaj, gdyż żyje jako zmartwychwstały.

On jest prawdziwym Pasterzem, jakiego wzbudził Ojciec, aby nie­ustannie troszczył się o owce, „które źli pasterze prowadzą do zguby, nie troszcząc się o nie" (por. Jr 23,2).

I znów w tym miejscu ewangeliczne sformułowania mają punkt odniesienia w Starym Testamencie. W cytowanym dziś fragmencie Jeremiasza proroka. Pismo święte znów nam przychodzi z pomocą, dając pełniejszy obraz w ocenie dobrego i złego pasterzowania.

Jezus - Dobry Pasterz - realizuje wszystko, co Jeremiasz za­powiedział. Czule i troskliwie pasie swoje owce, tak że „nie będą się więcej lękać ani trwożyć, ani trzeba szukać którejkolwiek; bo będzie panował jako Król, postępując roztropnie" (por. Jr 23,3-5).

Na tym tle łatwiej zrozumieć kim są źli pasterze.

Może kapłanami, lewitami, faryzeuszami albo uczonymi w Piśmie, których tak często upominał Jezus?

Może to ci wszyscy, którzy zajmując wysokie stanowiska w społe­czeństwie starają się służyć przede wszystkim sobie?

A może w jakimś sensie to my wszyscy jesteśmy tymi marnymi paste­rzami, bo tyle razy można nam wytknąć egoizm i pazerność, która bierze górę nad życzliwością i dobrocią, tak potrzebną przecież, by człowiek mógł żyć godnie?

Tak, czy inaczej, tragiczne nieraz następstwa złego pasterzowania nie dają długo na siebie czekać, są one bowiem przyczyną warunków życia, jakie człowiek stwarza człowiekowi na ziemi.

Oczyma Jeremiasza widzimy tę bolesną prawdę o ludziach przygnę­bionych, wystraszonych, bezradnych, zdesperowanych, a to z powodu spo­sobu, w jaki stwarza się warunki życia społeczeństwu.

A dziś nasze oczy oglądają wyjątkowo smutny obraz całych społe­czeństw wyprowadzonych w pole, rozczarowanych i zdesperowanych, ży­jących naprawdę jak owce bez pasterza. Poszukują wciąż jakiegoś proroka i po kolei okazują względy marksistom, hinduistom, sekciarzom, czy też idolom muzyki rokowej.

Co rusz organizują głośne pochody, manifestując swoje, takie czy inne, „inaczej".

Nadziwić się nie możemy, że takie współczesne „bożyszcze" jest przyjmowane z wszelkimi honorami przez głowy państwa!

Zły pasterz nigdy nie przeszkodzi, gdy człowiek zaczyna sobie bu­dować świat z pieniądza i z ciała.

A właśnie w takie macki wpadł współczesny i co gorsza nazywany „nowoczesnym", świat kultury zachodniej.

To świat bez Boga, świat, do którego tak chętnie wyciągamy ręce podpisując wszelkie możliwe deklaracje i układy.

Obyśmy nie byli znów oszukaną „papugą narodów", która tyle razy fatalnie wyszła na obietnicach i zapewnieniach.

Niech nikogo nie dziwi, że patrzeć będziemy z bólem na skrytą wojnę przeciw Chrystusowi - Dobremu Pasterzowi, jaka toczy się w świecie, w Europie i w Polsce. Zakamuflowana, otoczona nimbem pseudotolerancji; niby przyjazna dla człowieka, a zatruta jak narkotyk, bo odbiera człowiekowi duszę.

To właśnie tym oszukanym i zdradzanym, jak również nam, a także wszystkim złym pasterzom, każdej owcy bez pasterza - każdemu z osobna - Chrystus Pan ogłasza Dobrą Nowinę.

Jedynie On jest Dobrym Pasterzem. Kościół zaś o tyle postępuje wła­ściwie, o ile jest do Jego dyspozycji, o ile zabiega o potrzeby owiec Chrystusa. Dlatego pozostaje niejako w cieniu, jakby na uboczu zdarzeń. Nigdy nie może zasłaniać Dobrego Pasterza, który przekazuje nam wciąż aktualne swoje orędzie.

Dziś to orędzie zawarto w jednym zdaniu listu do Efezjan św. Pawła, wiernego naśladowcy Jezusa, Dobrego Pasterza. Brzmi ono tak: „On jest naszym pokojem; On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość" (Ef 2, 14). Taką przyszłość chcemy głosić światu w duchu Dobrego Pasterza. Jest to nasza chrześci­jańska eschatologia pokoju.

Dlatego nie możemy się zgodzić na propagowanie życia bez Boga, roz­szerzanie tzw. kultury zniszczenia świata i równie zniszczonego, zdegra­dowanego człowieka, bo rodzi straszną dla nas przyszłość - eschatologię rozpaczy.

Tragikomiczne jest to, że te wszystkie zagrożenia widzi prosty człowiek, a nie chcą widzieć, lub celowo nie widzą, rządy i parlamenty świata, Europy i Polski. Może się okazać, że w takim duchu podejmowane uchwały (nie ustawy) będą tragiczną w skutkach pomyłką. Dlatego pojmujcie swoją służbę, panowie, jako udział w dobrym pasterzowaniu, pamiętajcie, że macie służyć ludziom jak braciom, żeby wam nie zarzucono, żeście złymi pasterzami, zabiegającymi o wysokie stołki i głosy wyborców, bo jeszcze brzmi w uszach pełne cy­nizmu stwierdzenie sprzed kilku lat: „rząd sam się wyżywi".

W 1997 roku zalała nasz kraj fala powodzi. Tyle było straconych istnień. Tyle pochłoniętego przez żywioł dobytku. Często nie było do czego wracać. Powracająca fala znów nam wtedy zagrażała. I były łzy, trwoga, niepewność. A dziś to samo może się powtórzyć...

Lecz myślę, jak wtedy, z otuchą o innej fali - ludzkiego braterstwa, solidarności, hojności, zrozumienia człowieka pogrążonego w rozpaczy. Obojętnie skąd przychodzi, ważne, że służy jednemu celowi. Tym celem jest być razem, serce przy sercu. Tym celem jest dobro człowieka, każdego człowieka.

A dziś, jak fale powodzi, zalewa nas inna fala - fala zła, fala demoralizacji, obłudy, kłamstwa, a nawet niszczenia tego, "co Polskę stanowi". Może obronimy to, co dla nas jest wciąż ważne - polską duszę!

Wstańcie, poderwijcie się Orlęta Lwowskie i pokażcie nam jak się służy tej ziemi i żyjącym na niej ludziom. Powiedzcie, że potrafimy uszanować każdego; że u nas niczyją, a tym bardziej polską flagą butów się nie wyciera! Pokażcie, jak potrafiliście kochać i dać młode życie w ofierze za braci, za Polskę i wszystko to, co Polskę stanowi.

Zaśpiewajcie nam waszą piosenkę:

To nie sztuka wybudować nowy dom,
sztuka sprawić, by miał w sobie duszę".

Taki niech będzie nasz polski dom.

Wysoko więc nieśmy nasz sztandar, tuż obok sztandaru Chrystusa, Dobrego Pasterza. Chrystus Pan w dniach powodzenia i niedoli niesie nam prawdziwy pokój, pokój jakiego świat dać nie może.

Dziś, jak w każdą niedzielę, usłyszmy przed Komunią św. zapewnienie, że pokój Pański zawsze będzie z nami.

Posyłajmy ten pokój dziś szczególnie tym wszystkim, których dotyka zło, niesprawiedliwe więzienie, aresztowanie i poniżanie na oczach całej Polski i świata - tym wszystkim nieśmy dobro naszych serc, stawajmy nam miarę naszych możliwości w ich obronie i nieśmy im Chrystusowy pokój, którego świat dać nie może, który tak bardzo się nam dziś wszystkim przyda. Z nim, z Chrystusem-Dobrym Pasterzem, można odbudować wszystko. UWIERZMY W TO, PÓKI JESZCZE CZAS...! 

Bracie i Siostro, dziś, jak wtedy do proroka Ezechiela, mówi do Ciebie Bóg: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy mi się sprzeciwiają aż do dnia dzisiejszego. To ludzie bezczelni, zatwardziali i oporni. Czy usłuchają, czy nie, będą jednak wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (por. Ez 2,3-5)! Amen.




lipca 13, 2024

15. Niedziela Zwykła (B) - Idźcie, oto was posyłam!

lipca 13, 2024

15. Niedziela Zwykła (B) - Idźcie, oto was posyłam!
Ukochani Bracia i Siostry, gdy w 1997 roku z zainteresowaniem wpatrywaliśmy się w kolejny sukces myśli ludzkiej, jakim niewątpliwie było lądowanie pojazdu kosmicznego na Marsie, mogło się nam wydawać, że człowiek jest naprawdę wielki. Oto siedząc wygodnie w fotelach oglądaliśmy z bliska oddalony o miliony kilometrów marsjański krajobraz. Ale to, co stało się w naszym kraju w minionym w tamtym pamiętnym roku, brutalnie przypomniało nam praw­dę o kruchości naszego istnienia, o bezradności wobec potęgi żywiołu. Zupełnie nagle, niekiedy dosłownie z godziny na godzinę dziesiątki tysięcy ludzi pozostało bez prądu, gazu, łączności przez fale powodzi, która zalewał wtedy nasz kraj. Ściany wielu domów obsuwały się z taką łatwością, jak gdyby zbudowane były z klocków. Samochody, jak dziecięce zabawki pływały po wodzie. Ale co najgorsze, tylu ludzi straciło życie, tyle było łez i cierpienia.

W jednej z dramatycznych relacji z terenów, objętych wtedy powodzią, pewna kobieta pytała łamiącym się głosem: „czy to kara Boża na nas przyszła?" Kiedyś doniesiono Jezusowi o tragicznym wypadku jaki miał miejsce w je­dnym z pobliskich miast. Zbawiciel odpowiedział wtedy: „Myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. "Czy ta powódź jest karą? Przecież woda wdarła się tak samo do domów ludzi prawych, jak i lekceważących Boże przykazania. Pojawia się nurtu­jące pytanie: dlaczego tak się stało? Dotykamy tutaj odwiecznej tajemnicy cierpienia. a cierpienie, zło, grzech i śmierć, jak uczy Pismo Święte, pochodzą od Złego. To on, szatan, jest źródłem wszelkich nieszczęść na ziemi. Wielu ludzi w ostatnim tygodniu, jak biblijny Hiob, straciło wszystko. A przecież dobrze pamiętamy, kto pragnął nieszczęścia Hioba, tego prawego i dobrego człowieka. Bez względu na to, czym mają być w zamyśle Bożej Opatrzności te tragiczne wydarzenia, których jesteśmy świadkami, to przypominają nam one prawdę, o której człowiek tak łatwo i szybko zapomina: jesteśmy tylko ludźmi. Jesteśmy tylko kruchymi stwo­rzeniami. I mimo całej potęgi ludzkiej myśli wobec kataklizmu wciąż jesteśmy bezradni, jak małe dzieci. To prawda, skutki tragedii może poważnie ograniczyć sprawna akcja ratownicza, dobry system zabezpie­czeń, ale nawet w wysoko rozwiniętych krajach powodzie niosą zniszczenia i ofiary śmiertelne. Pożary, trzęsienia ziemi, epidemie, powodzie, wypadki były, są i będą. I będą nam zawsze przypominać o naszej małości i kru­chości i będą zawsze prowokować pytania, czy warto bez granic angażo­wać się, poświęcać całe swoje życie dla zdobywania dóbr doczesnych, skoro cały dorobek może być zniszczony tak błyskawicznie. „Nie gromadź­cie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną" - powiedział Jezus. Tak bardzo wymowna była odpowiedź pewnego człowieka, mieszkającego na terenach obecnej klęski żywiołowej, który na pytanie reportera: „czy stracił pan wszystko?" powiedział: „nie, tylko cały dobytek, ale żona i dzieci są ze mną. Będziemy musieli zaczynać od nowa". Próbował się przy tym uśmiechnąć, choć wyraźnie przychodziło mu to z trudnością.

Mieszkańcy Polski znacznej części Polski cieszą się w tym roku tym, że im fala powodziowa nie zagraża, że mogą spać spokojnie. To prawda, powódź zalała inną powierzchnię kraju, ale w perspektywie tej tragedii chyba każdy z nas powinien zadać sobie pytanie: a gdybym stracił cały dobytek, to co by mi pozostało?

W dzisiejszej Ewangelii byliśmy świadkami sceny rozesłania uczniów. Jezus zabronił im zabierać ze sobą chleba, torby, pieniędzy. A przecież, patrząc po ludzku, to wszystko mogło im się bardzo przydać i przyczynić do tego, by ich misja była bardziej skuteczna. Może nawet Apostołowie pytali: „Jak będziemy mogli pokonywać drogę, głosić naukę skoro wyru­szamy z pustymi rękami?" A jednak Chrystus chciał, by ci pierwsi misjo­narze poszli bez żadnego specjalnego wyposażenia, nawet bez środków potrzebnych do przeżycia podróży. Dlaczego Jezus tak postanowił? Ponieważ On jest Bogiem Wszechmogącym. On decyduje o szczęściu czło­wieka, o skuteczności jego pracy. Powódź pozbawiła wielu ludzi chleba, pieniędzy, ubrania. Oni też pytali wtedy: jak mamy teraz iść przez życie bez tego wszystkiego? Jak mamy sobie radzić? Apostołowie byli pewnie zaskoczeni radykalnym zakazem Jezusa, ale zaufali Mu i z tej wyprawy powrócili szczęśliwi. Drodzy bracia i siostry, ta tragedia może stać się łatwo dla kogoś okazją do buntu, przekleństw, goryczy. Ale można powtó­rzyć za Hiobem: „Dał Pan i zabrał Pan". To może być bardzo trudne zdo­być się na taką ufność, ale pamiętacie jak skończyła się historia tego człowieka, który stracił wszystko? To jest właśnie wielka tajemnica wiary. Ta o słodkim krzyżu i lekkim brzemieniu.

Syn Boży stał się człowiekiem, aby doświadczyć kruchości ludzkiego istnienia, wszelkiej małości, biedy i nędzy jaka bywa udziałem każdego z nas na ziemi. Jezus dobrze poznał, co to znaczy cierpieć, być samotnym, opuszczonym. Gdy woda zalewała łódź, On także usłyszał mówione z wy­rzutem słowa: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?" W sy­tuacjach tragicznych tak łatwo o postawę buntu. Panie, nic cię to nie obchodzi, że zginiemy? Obchodzi Jezusa. To przecież on przemówił i przemawia do setek tysięcy ludzi dobrej woli, tych wierzących i niewierzących, by nie pozostawali obojętni na los powodzian. To Chrystus przymusza swoich uczniów, aby spieszyli z konkretną pomocą dla po­szkodowanych. Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, gdzie dokonuje się coś złego, tam także rodzi się dobro. Drodzy bracia i siostry, to co się wtedy dokonało ocenić można gołym okiem: żywioł pokonał człowieka. Ale przecież z drugiej strony to nie koniec starcia dobra ze złem. To naprawdę od nas zależy, naprawdę od nas czy dobro zwycięży. To od nas chrześcijan, katolików, wszystkich Polaków zależało wtedy w ogromnej mierze, czy już za rok, w następne lato, ci którzy wtedy opłakiwali gruzy swoich domostw, mogli siedzieć w swoich ogródkach, na ławkach w parkach, a po tragedii pozostaną im tylko bolesne wspomnienia i doświadczenia, z których da się chyba wyciągnąć wnioski na przyszłość. To, co mówię jest naprawdę realne i dziś, a świadczy o tym ogrom dobra i rozmiary hojności, jakie budzą się we wszystkich mieszkańcach całego kraju. Ktoś powie: domy, ulice można odbudować, ale tych co zginęli, straciliśmy na zawsze. Byłoby tak gdyby nie Golgota, gdyby nie Chrystus i Jego zwycięstwo nad śmiercią. Nic nie jest stracone i nikt nie jest stracony w królestwie Tego, który jest Bogiem Wszech­mogącym.

Kiedy woda rzeczywiście zalała część kraju, ale także my, mieszkańcy innych regionów naszej ojczyzny, jeśli czujemy się Polakami, musimy powiedzieć sobie: nas wszystkich dotknął kataklizm. Taka powódź jest godziną prawdy i próby. Przysłowie mówi: przyjaciół poznaje się w biedzie. Nastała bieda i przyszedł czas na konkretną pomoc. Teraz już nie wystarczą piękne słowa i deklaracje. Jest to czas prawdy o ludzkiej solidarności, zapobiegliwości.

Drugiego czerwca 1997r., w Legnicy, Papież Jan Paweł ll powiedział do zgro­madzonych tłumów następujące słowa: „Przychodząc do Stołu Pańskiego, aby posilać się Ciałem Chrystusa, nie możemy pozostać obojętni na tych, którym brakuje codziennego chleba. Trzeba o nich mówić, ale trzeba też odpowiadać na ich potrzeby. Jest też naszym wspólnym obowiązkiem, obowiązkiem miłości, nieść pomoc na miarę naszych możliwości tym, któ­rzy jej oczekują. «Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» - mówi Chrystus. «Wszystko czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». Potrzeba naszego chrześcijańskiego dzieła, naszej miłości, aby Chrystus obecny w braciach nie cierpiał niedostatku. Zachęcam was, bracia i sio­stry, abyście budzili w sobie wrażliwości na wszelki niedostatek i ofiarnie współdziałali w niesieniu nadziei wszystkim, którym jej brak. Niech eucha­rystia będzie dla was niewyczerpanym źródłem tej wrażliwości i mocy do jej urzeczywistniania w codzienności".

Po tych i innych słowach Papieża rozlegały się gromkie oklaski. Drodzy bracia i siostry. Nadszedł czas, który pokaże czy my wszyscy naprawdę słuchaliśmy Namiestnika Chrystusowego, czy go zrozumieliśmy. Minione dwa, trzy dni dają nadzieję sądzić, że wielu ludzi wypełnia posłanie, które pozostawił nam Ojciec święty. Mocno wierzę w to, że dzisiejszej niedzieli dołączą do nich wszystkie pozostałe dzieci Kościoła, duchowieństwo, świeccy i wszyscy ludzie dobrej woli.

Na pewno wiele osób z zalanych terenów nie będzie mogło wtedy uczestniczyć we mszy świętej w swoim kościele parafialnym.  Wielu tamtej niedzieli nie zasiadło przy rodzinnym stole. To był dla wielu  dzień wytężonej pracy, obrony przed nadchodzącą falą, usuwania szkód, aby jak najszybciej móc zamieszkać w warunkach choćby zbliżonych do normalności. Wiem, że w takiej sytuacji zdawkowe słowo pocieszenia mogło wtedy być śmiesznie nieadekwatne wobec tragizmu zaistniałej sytuacji. Jakże adekwatne do tamtej sytuacji były Ojca świętego Jana Pawła II, które wypowiedział  na zakończenie tej niezapomnianej mszy świętej pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Mówił wtedy: „Dzisiaj dziękowałem Bogu za to, że wasi przodkowie na Giewoncie wznieśli krzyż. Ten krzyż patrzy na całą Polskę, od Tatr aż do Bałtyku. I ten krzyż mówi całej Polsce: Sursum Corda - w górę serca! Trzeba, ażeby cała Polska, od Bałtyku aż po Tatry patrząc w stronę krzyża na Giewoncie, słyszała i powtarzała: Sursum Corda - w górę serca!" Tyle słów Papieża. I to chyba są dla nas wszystkich bardzo ważne słowa. Ten krzyż z Giewontu patrzy dziś na całą Polskę, naszą ukochaną Ojczyznę. I wy także patrzcie z ufnością na krzyż. Bo od dwudziestu wieków jest on znakiem nadziei. Krzyż z Golgoty jest początkiem drogi ku zwycięstwu, jest początkiem drogi wiodącej od rozpaczy do niepojętej radości. Tylko z krzyżem można przejść taką drogę. I wy, drodzy bracia i siostry, z krzyżem i w imię krzyża, na przekór zwątpieniu, bądźcie mężni. Wierzymy, że z Bożą i ludzką pomocą, którą dziś ku wam kieruje cały Kościół w Polsce, pokój powróci do waszych domów, rodzin i serc. Bóg pamięta o liliach i ptakach powietrznych. O tych pięknych stworzeniach Bóg pamięta, ale za człowieka sam wydał się na śmierć. I dlatego nie są puste słowa i dziś, dla nas wszystkich: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocie­szeni"! Sursum corda! W górę serca! Amen.


lipca 06, 2024

14. Niedzela Zwykła (B) - On jest wśród nas!

lipca 06, 2024

14. Niedzela Zwykła (B) - On jest wśród nas!


Czy nigdy nie zaświtała wam, Bracia i Siostry, taka myśl - marzenie: szkoda, że nasze życie nie zostało zaplanowane przez Stwórcę w czasach współczesnych Jezusowi z Nazaretu. Bo może się nam wydawać, że gdybyśmy spotkali osobiście Pana Jezusa, gdy wędrował po Galilei, Samarii i Judei, i mogli usłyszeć jego głos, i ujrzeć go z bliska, i spojrzeć Mu w oczy, i dotknąć jego płaszcza jak kobieta z tłumu, to łatwiej byłoby przyjąć jego we­zwanie, po prostu łatwiej zawierzyć jego słowu.

Ale to się tylko nam wydaje. Wiemy przecież, że wielu było tych, co Jezusa słuchali osobiście i mogli mu spojrzeć w oczy, a nie przyjęli jego nauki. Nawet w grupie uczniów byli tacy, co głośno oświadczali: Twarda jest jego mowa, nie można jej słuchać. I odchodzili.

O tym trudnym zadaniu proroka, człowieka mówiącego w imieniu Boga, opowiadają nam wybrane fragmenty Pisma w dzisiejszej liturgii.

Ezechiel posłany do synów Izraela był realistą. Mocno stał na nogach. Nie miał złudzeń. Będzie mówił do ludu o bezczelnych twarzach i zatwardziałym sercu. Małe są szanse, że go usłuchają. Ale będzie mówił, przypominał prawo Boże, żeby przynajmniej wiedzieli, że Bóg o nich nie zapomniał.

Jak boleśnie przeżywał swoje powołanie św. Paweł. Skarży się dzisiaj w 2 Liście do Koryntian. Spotykają go zagrożenia podwój­ne. Przeżywał wewnętrznie pokusy niejasnego pochodzenia. Po­nadto ciągle mu groziły prześladowania zewnętrzne. Czuł boleśnie swoją bezsilność. I chyba w końcu zrozumiał: Ilekroć niedoma­gam, tylekroć jestem mocny. Apostoł otwiera się pokornie na zwy­cięską łaskę Chrystusa. On uczony faryzeusz i wymowny nauczy­ciel wie, że jest tylko narzędziem w ręku Boga.

W tym samym nastroju przeżywamy fragment Ewangelii. Święty Marek opowiada o niepowodzeniu Jezusa wśród swoich ziomków i krewnych. Znali go od dzieciństwa. Słyszeli o jego suk­cesach w innych stronach. A kiedy przyszedł do nich, do Nazaretu, okazało się, że właśnie powiązania rodzinne stały się powodem oporu. To dla samego Jezusa było zaskoczeniem. Dziwił się ich niedowiarstwu, nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, kilku chorych tylko uzdrowił. Opuścił Nazaret, sąsiednie miasto Kafarnaum uznał za swoje, bo tam został przyjęty. Jego słowo rozbrzmiewało wszę­dzie, gdzie znalazł życzliwych słuchaczy.

Kiedy w roku 1965 zebrał się II Sobór Watykański, to pierw­szym problemem, którym się zajął, była Liturgia", regularne spo­tkania w dzień Pański tych, „co przyjęli mowę Piotra", zostali ochrzczeni, trwają w nauce Apostołów i w uczestnictwie łamania chleba i w modlitwach... chwaląc Boga i zyskując łaskę u całego ludu (por Dz 2,41-42).

W tych zgromadzeniach widzi Sobór przedłużenie obecności Chrystusa, który chociaż wrócił do Ojca i siedzi po jego prawicy, to jednak spełnił swoją obietnicę: „Jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata" (Mt 28, 20).

ON, Jezus Chrystus, jest obecny w swoim Słowie, albowiem gdy w kościele czyta się Pismo święte, wówczas On sam mówi. Jest obecny, gdy Ko­ściół się modli i śpiewa psalmy, gdyż sam to obiecał: „gdzie dwaj albo trzej są zgromadzeni w imię moje, tam i ja jestem pośród nich" (Mt 18, 20; por. Konstytucja o świętej liturgii, 7).

W ten sposób przygotowujemy się do przyjęcia świętych zna­ków eucharystycznych, które są żywą i realną Jego obecnością.

Należy słuchać dobrze, co nam jest głoszone jako przygotowa­nie do Komunii świętej, z powtarzającym się upomnieniem.: „Oto słowo Boże, oto słowo Pańskie".

Co to znaczy: słuchać dobrze? Zakładamy, że nasz duszpasterz zadbał o to, aby nagłośnienie było sprawne, żebyśmy mogli usiąść, bo słuchać można z uwagą, gdy nam nogi nie wrastają w posadzkę. Lektor czytający Pismo nie jest z łapanki i umie czytać trochę le­piej, niż go pani nauczyła w szkole podstawowej. A ponadto jest świadomy tego, że czyta słowa święte. Wtedy trzeba zamienić się w słuch w przekonaniu, że te święte teksty są przeznaczone dla mnie: „Mów Panie, bo słucha sługa Twój".

Bo wśród tych tekstów skierowanych do całego ludu Bożego jest także choć jedno zdanie, jedno słowo skierowane do mnie. Mam być tak uważny, bym go nie przeoczył.

Co miesiąc ilustrowany dodatek do Tygodnika Katolickiego stawia zawsze te same pytania: „Powiedz, jak to jest z twoją reli­gijnością?" Czy czytasz chętnie Pismo święte? Co ci się podoba w Kościele, co się nie podoba? Jakich lubisz świętych? Kogo uwa­żasz za ważną postać z historii Kościoła? A kogo w czasach współczesnych?

Wśród tej serii pada też pytanie: „Czy uważasz, że jest sprawą ważną, aby w każdą niedzielę przychodzić na Mszę świętą?"

Odpowiedź na to pytanie w jednym z numerów czytamy: „Tak, to jest bardzo ważne". „Nie możemy żyć bez świętowania dnia Pańskiego". Ta zasada pochodząca z czasów pierwszego Kościoła uzmysławia nam, że żyjemy jako chrześcijanie nie stawiając na własne siły, ale na mocy Jezusa Chrystusa. Być chrześcijaninem, uczestniczyć w Eucharystii, istnieć jako Kościół, to są pojęcia nierozdzielne. Przykazanie świętowania niedzieli jest zewnętrznym wyrazem wewnętrznej potrzeby" (CiG im Bild, VI, 2003).

Jak długo będzie to dla mnie sprawa ważna i będę strzegł, aby miejsce moje w kościele nie było puste, gdy się za mnie Pan Jezus ofiaruje i modli, jak długo otwieram się na słowo natchnione przez Boga, aby nie spadło na ziemię, ale bym je osobiście przyjmował jako dobre ziarno, tak długo jest nadzieja, że mi się życie nie po­płacze, bo trwam we wspólnocie, która się ze mną i za mnie ciągle wstawia do Boga. A ja jestem tą ewangeliczną, nie nazwaną z imienia kobietą, która wiedziała na pewno: Tylko On, Jezus z Nazaretu, może mi pomóc. Bylebym tylko do Niego dotarła.

Ja także, wiem to samo i świadom jestem słabości. I nikt mnie z niemocy nie uleczy, tylko Ten, który jest moją mocą i zbawie­niem moim. Mam tylko być stale niedaleko, na wyciągnięcie ręki. A On zawsze w czasie Najświętszej Ofiary zawsze jest blisko. Jest wśród nas. To nie jest nasze marzenie. To jest Jego decyzja.

Jeden Ewangelista donosił nam dziś, jakie kłopoty miał Pan Je­zus z własną rodziną, druga opowiada też o innym także rodzinnym epizodzie. Jezus naucza. Otoczony jest tłumem słuchaczy. Ktoś mu przerywa, bo sprawa wydaje się ważna: Matka twoja i bracia stoją na dworze. Chcą się z tobą zobaczyć. A Pan Jezus na to: „Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wy­pełniają je" (por. Łk 8, 19-21).

A zatem: Czy dostrzegam w Jezusie Boskiego Nauczyciela, który chce przekazać mi mądrość niezbędną do właściwego przeżywania codzienności? Jaka jest moja relacja do Słowa? Czy noszę w sobie pragnienie nie tylko słuchania go, ale i wprowadzania w życie? Czy mam świadomość, że moje otwarcie na Słowo czyni ze mnie członka rodziny Jezusowych uczniów?


lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jak być prorokiem w naszych czasch?

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jak być prorokiem w naszych czasch?

Drodzy Bracia i Siostry! W tę dzisiejszą wakacyjną niedzielę, pomimo wyjątkowo ciężkiej pogody, która tak bardzo się nam w tym roku daje we znaki, spróbujmy jednak wspólnie rozważyć przeczytane przed chwilą słowa Jezusa. „Tylko wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony" - mówi Jezus. Jak bardzo te słowa pasują do naszych sytuacji rodzinnych, domowych, zawodowych. Czy nie pamiętamy takich sytuacji, kiedy zbywano nas wzruszeniem ramion, albo milczeniem, kiedy próbowa­liśmy zacząć przy stole rodzinnym rozmowę o Bogu. Ileż to razy nasi bliscy zbywali nas żartem, albo agresją, kiedy próbowaliśmy podjąć poważniejszą rozmowę.

Współcześni Jezusowi powątpiewali o Nim. Chociaż słyszeli o Nim tyle dobrego. Być może niektórzy widzieli cuda, które czynił i słyszeli z jaką mocą przemawiał. A my Jego uczniowie jakże czę­sto jesteśmy mało wiarygodni. Jak mało przekonywujące jest świa­dectwo naszego życia. Zdarza się, że zawodzimy siebie samych i naszych bliskich, brak nam nieraz zwykłej życiowej mądrości. Nie­jednokrotnie nie dorastamy intelektualnie do naszych rozmówców, przewyższają nas swoim wykształceniem i różnymi zdolnościami lub życiowymi osiągnięciami. A nieraz po porostu zawodzimy moralnie.

Co mamy robić? Chcielibyśmy bowiem dzielić się tym darem wiary, który dla nas jest tak ważny i cenny a jednocześnie tak bardzo odczuwamy naszą nieporadność i słabość. Można powiedzieć, że nosimy w sobie pewien rodzaj bólu, że nie potrafimy tej pewności i tej radości naszej wiary przekazać innym, w szczególności swoim najbliższym.

Rodzina, znajomi i przyjaciele patrzą na nas z bardzo bliska i widzą jak na dłoni nasze słabości i nasze grzechy, złe cechy cha­rakteru, złości, brak przebaczenia, brak troski o innych, wszystkie nasze ograniczenia. I kiedy próbujemy z którymś z nich rozmawiać o Bogu, o Ewangelii być może myślą sobie: „Czego on czy ona ode mnie chce? Przecież widzę, jak żyje i jak kiepskie jest to życie. Jeże­li jego Bóg jest tak samo nieudolny i słaby, to ja Go nie potrzebuję". W taki oto sposób bliscy nam ludzie, zwłaszcza młodzi uzasadniają swoją niewiarę.

A nam się wydaje, że świat się wali i idzie ku zagładzie. Bo skoro sprawy dla nas najważniejsze, nadające sens naszemu życiu, dla in­nych się nie liczą, to znaczy, że koniec świata wydaje się być bliski. Popatrzmy jednak na Jezusa. On się nie zniechęcał brakiem wiary swoich bliskich. Dziwił się tylko temu, jak podaje Ewangelia, ale szedł dalej. I dalej nauczał o zbliżającym się Królestwie. Jeśli sam Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu wśród swoich bliskich i świat się nie zawalił, czyż nie powinniśmy i my wyciągnąć z tego nauki dla siebie?

Z pewną pomocą przychodzi nam w tych sprawach święty Paweł. Z jednej strony przyznaje się do tego, że on sam otrzymał ogrom objawień. A czy nam nie została dana łaska poznawania Boga, do­świadczenia Jego bliskości w naszym w życiu? Niejedna z osób tu obecnych i nas słuchających nie ma najmniejszych wątpliwości, że odczuła w różny sposób mniej lub bardziej bezpośrednio bliskość Boga. Mówimy niekiedy: gdyby Bóg nie był blisko mnie, gdyby mnie duchowo nie podtrzymał nie przeżyłbym tego wszystkiego, co mnie spotkało. Wierzymy bowiem, że Bóg jest Bogiem z nami i nas namacalnie dotyka. Przemawia do nas zarówno przez różne zdarze­nia. Przez wymodlone i nieoczekiwane rozwiązania, przez pociesze­nia i oświecenia. Te zdarzenia nieczytelne dla innych są oczywiste i przejrzyste dla nas. A jednocześnie ten sam święty Paweł mówi o tajemniczym, bolesnym „ościeniu dla ciała". Apostoł w sposób otwarty wyznaje, że ten „oścień" go upokarza, „policzkuje", dlatego błaga Boga, aby wyzwolił go z tego trudnego doświadczenia. Pan odpowiada na jego modlitwę. Paweł otrzymuje słowo nadziei: wy­starczy ci moje łaski. Będzie pewny jednego, że to łaska Pana prowa­dzi dzieło zbawienia, a nie jego osobista moc i mądrość. Będzie Apo­stoł dalej gorliwie głosił Jezusa mimo własnych słabości. Co więcej przekona się jak poprzez jego słabości objawia się moc Boga.

Podobnie jest z nami. Możemy prosić Boga, żeby usunął to nasze rozdarcie. Tak bardzo często chcielibyśmy, aby odsunął od nas nasze słabości, abyśmy mogli dać dobre świadectwo o swojej wierze. Rozdarcie jednak pozostaje, bo to jest droga, którą prze­szedł sam Jezus. To jest droga dla nas do przejścia. I jest to droga możliwa do pokonania dla każdego z nas.

Wczytajmy się w dialog świętego Pawła z Bogiem. Paweł nie zatrzymuje tego dialogu z Bogiem dla siebie. Dzisiaj pragnie się dzielić jego owocami z każdym z nas. Byśmy mogli w przyjąć oso­biście i zachować w swoim sercu zapewnienie Jezusa: wystarczy ci mojej łaski... Byśmy mieli odwagę stanąć w prawdzie i zgodzić się, że jesteśmy słabi i grzeszni. A jednocześnie by bliska stała się nam prawda, że moc Bożego miłosierdzia objawia się w naszej słabości. Mamy się stawać autentycznymi świadkami Jezusa nie przez naszą nieskazitelność, ale poprzez nasze codzienne zmaganie się z wła­snymi słabościami. Nasza bowiem wierność Jezusowi i Ewangelii pośród codziennych przeciwności życia może stanowić prawdziwe świadectwo naszej wiary.

Jeżeli będziemy tak jak Paweł, podejmowali jakiekolwiek dzia­łania czy rozmowy w naszym najbliższym otoczeniu, to zarówno nasze słabości jak i reakcje otoczenia nie powinny nas przygniatać. Jezus powiedział Pawłowi: „Moc w słabości się doskonali". Te sło­wa nabierają znaczenia wobec męki i śmierci Jezusa, które okazały się drogą do Jego zmartwychwstania. Wyznaje, że ma upodobanie w obelgach, niedostatkach, prześladowaniach i uciskach. Jest gotów znosić te wszystkie upokorzenia dla Jezusa. I dopiero w tym miejscu zderzamy się z naszym podstawowym problemem: Czy jesteśmy gotowi znieść upokorzenia, pobłażliwe uśmiechy i lekceważenie, w imię Jezusa? Czy jesteśmy gotowi znieść cokolwiek w Jego imię. Czy w jakikolwiek sposób płacimy cenę naszej wiary? Kilka miesię­cy temu w Indiach palono chrześcijanom domy i niszczono dorobek życia. Usłyszeliśmy odpowiedź wielu z nich - nie wyrzekniemy się Jezusa. I może tak należy patrzeć na walący się naszym zdaniem wokół nas świat. Czy rzeczywiście chwieje się w Polsce świat wia­ry? Czy raczej nie upada świat miłego zwyczaju, tradycji z dziada pradziada? Czy raczej nie odchodzi w przeszłość tylko świat powierzchownej religijności, z którą łączy ludzi pewien sentyment. A zostają na polu ci, którzy będą gotowi za nadzieję Dobrej Nowiny zapłacić wysoką cenę. Zdumiewa nas bezsilność Boga wobec ludz­kiej niewiary. Wolelibyśmy może usłyszeć, że Bóg potrafi przeła­mać ludzki opór. Tymczasem słyszeliśmy dzisiaj w pierwszym czy­taniu o ludziach o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach. Dzisiaj jesteśmy świadkami obojętności a nieraz wydaje się, że i ludzkiej bezczelności. Brak wiary towarzyszy ludziom przez poko­lenia i przenosi się z pokolenia na pokolenie.

Stąd tak ważne jest świadectwo każdego z nas. Świadectwo o Bogu, który nadaje człowiekowi sens życia tutaj na ziemi i daje nadzieję na życie wieczne, świadectwo o Bogu, który kocha i jest źródłem najgłębszej radości. To trudno, że świadczymy o Nim tak nieporadnie - ważne jest, żeby ludzie wiedzieli, że prorok jest wśród nich. Jeśli nie przemówimy, Bóg okaże się jeszcze bardziej bezsilny. Objawienie, które Bóg dał nam nie jest przeznaczone dla nas - On nas posłał do innych ludzi.

Tak trudno nam nieraz dostrzec, że Duch, który został nam dany i postawił nas na nogi - jak mówi Pismo - jest Duchem prze­znaczonym dla wszystkich i ma innych również postawić na nogi. Bóg nie żąda od nas rzeczy niezwykłych. Wystarczy, że będziemy wyznawać Go z radością tam gdzie jesteśmy - przykuci do łóżka wieloletnią chorobą, wykonując własne obowiązki, spędzając czas z rodziną. Wyznawać Go nie dlatego, że to my jesteśmy lepsi czy dobrzy, ale tylko dlatego, że On jest dobry i że On nam swoją do­broć okazał. Słowa modlitwy kardynała Newmana, którą Siostry Misjonarki Miłości z Kalkuty założone przez bł. Matkę Teresę odmawiają codziennie po Mszy św. niech i nam pomogą się zwró­cić do Boga z prośbą:

„Panie Boże, pomóż mi roztaczać Twoją woń, gdziekolwiek pój­dę. Napełnij moją duszę Twoim duchem i życiem. Przeniknij i zajmij bez reszty całą moją istotę, aby całe moje życie było tylko promieniowaniem Twojej istoty. Świeć przeze mnie i bądź obecny we mnie w taki sposób, żeby każda dusza, z którą się zetknę, mogła odczuć Twoją obecność w mojej duszy. Niech podniosą wzrok i ujrzą już nie mnie, lecz tylko Ciebie, o Panie! Zostań ze mną, a wtedy zacznę świecić jak Ty, świecić tak, żeby być światłem dla innych. Całe świa­tło, o Panie, będzie pochodzić od Ciebie, i nic z niego nie będzie po­chodzić ode mnie; to Ty będziesz święcił przeze mnie na innych. Pozwól mi zatem chwalić Ciebie w sposób, jaki jest Ci najmilszy -świecąc na otaczających mnie ludzi. Pozwól mi głosić Ciebie bez wygłaszania kazań, nie słowami, lecz własnym przykładem, siłą przy­ciągania, pobudzającym do naśladownictwa wpływem moich czynów, widoczną pełnią mojej miłości, jaką żywię w sercu do Ciebie. Amen".

 

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Bóg we mnie wierzy, a ja?

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Bóg we mnie wierzy, a ja?


Trudności w przyjęciu Jezusa

W książce pt. Sam bym tego nie wymyślił (Serafin 2002) znajdujemy opowieść perkusisty Jana Budziaszka z zespołu „Skaldowie” o narodzinach jego wielkiej muzycznej pasji, splecionej z historią polskiego big beatu i jazzu. To także świadectwo przemiany człowieka, który poszedł raz w klapkach na pielgrzymkę i od tej pory zaczął realizować w życiu scenariusz, którego – jak sam twierdzi, nie jest autorem. Jak powiedział o nim jeden z kolegów: Janek jest znanym i cenionym muzykiem, ale w odróżnieniu od wielu innych, nie tylko konsumuje życie, ale stara się to życie przeżywać od strony metafizycznej i dzielić się tym z innymi. Żyjemy w XXI wieku, ale często odbiegamy od spraw ducha. Janek stara się o tym przypominać ludziom, z którymi przebywa na co dzień”.

Jezus, który przyszedł do synagogi w rodzinnym Nazarecie, stara się przypominać ludziom z narodu wybranego swoje prawdziwe posłannictwo: „Duch Pański spoczywa na Mnie, posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę”. Niestety, te słowa stają się powodem do odrzucenia, ponieważ Jego ziomkowie nie zrozumieli misji, którą zlecił Mu Ojciec Niebieski. Tekst, który czyta Jezus, według żydów miał się spełnić w erze mesjańskiej, lecz mieszkańcy Nazaretu nie widzieli przed sobą ani Mesjasza, ani Jego czasów. Dla wielu nic nie znaczył też fakt, że słowom Jezusa towarzyszą także znaki i cuda potwierdzające Jego wiarygodność.

Jeśli chcemy żyć Dobą Nowiną na co dzień, wcielać w czyn usłyszane słowa, potrzeba nam wiary zakorzenionej w Bogu i Jego Ewangelii. Św. Łukasz mówi, że Jezus nie mógł zdziałać w Nazarecie żadnego cudu, tylko na kilku chorych położył ręce i ich uzdrowił. Cuda są możliwe dla tego, kto wierzy. Wierzyć znaczy powierzyć siebie Bogu takim, jakim się jest. Ze swoimi zaletami i wadami, z dobrą i zła wolą, z tym wszystkim, co nas stanowi. W taki sposób otwieramy się na Chrystusa i przyjmujemy Boża łaskę do naszych konkretnych spraw. Inaczej pozostajemy zamknięci i Bóg nie może w naszym życiu nic uczynić. Gdy brakuje wiary, pojawia się lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia. Lęk przed życiem, lęk przed drugim człowiekiem, lęk przed odrzuceniem, poczucie niezrozumienia czy lęk przed przyszłością.

Warto w kontekście dzisiejszej Ewangelii zastanowić się, co nam – ludziom żyjącym dwadzieścia wieków po Chrystusie – przeszkadza przyjąć Jego zbawcze orędzie? Co w orędziu Jezusa nas niepokoi? Co wywołuje nasz wewnętrzny opór? W jaki sposób możemy stawać się uczniami i świadkami Jezusa w dzisiejszym świecie? Czy dzisiejsze spotkanie z Jezusem otworzy nasze „oczy wiary” i pozwoli nam zachwycić się swoim chrześcijaństwem? Z tymi i innymi pytaniami chcemy przyjąć deklarację św. Pawła: „Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.

Biada prorokom!

 Przepowiadaniu Dobrej Nowiny towarzyszy sprzeciw. Paweł skarżył się, że policzkuje go wysłannik piekieł, gdy głosi Ewangelię. Ezechielowi towarzyszyła bezczelność i opór mieszkańców Jerozolimy. Jezus został źle przyjęty w synagodze w Nazarecie, gdy przestał mówić wdzięcznym głosem i dotknął wrażliwych miejsc sumień słuchających.

Wielu kapłanów wie, co to znaczy sprzeciw ciemności, kiedy tylko rzetelnie zabierają się do przepowiadania Słowa Bożego. Jest to trudne, gdy po udanych rekolekcjach przychodzi czas poniżającego kuszenia, albo pojawiają się listy z pogróżkami, czy też telefony z oskarżeniami. Takie znaki nie towarzyszą tym, którzy usypiają swoją trzodę nie tylko nudą wypowiedzi, ale amputowaniem ich z prawdy. Prawda jest trudna do wypowiedzenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Najtrudniej znieść jej konsekwencje. Świątynie bywają sypialniami mózgów albo muzeami patriotycznych pamiątek. Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy. 

Biada prorokom!  Przyzwyczailiśmy się ukrywać prawdziwe zło i demonstrować imitację dobra. Nauczyliśmy się nie korzystać z usprawiedliwienia Chrystusa, ale sami się usprawiedliwiamy. Tłumaczymy sobie, że musieliśmy, albo że nic się nie stało, albo zwalając winę na innych. Czasem udaje nam się zobaczyć trochę prawdy o sobie, gdy pojawią się uczucia: gdy się zakochamy, albo wybuchniemy nienawiścią. Niekiedy cierpienie objawia nam, że wcale nie jesteśmy tacy szlachetni, za jakich się uważamy. Rzadko kiedy zdarza się, że mamy już dość tego pozerstwa. Zawsze jednak, gdy jest głoszone słowo prorocze, Słowo od Boga, następuje eksplozja poznania, które odsłania nam porażającą panoramę wnętrza. I wtedy, zamiast szukać w sobie skruchy, szukamy winnego. Niewielu ludzi może poszczycić się zdecydowaną uczciwością wobec siebie samych, odpowiedzialnością za swoje mroczne czyny i myśli, uczucia i słowa.

Kilka razy Jezus przez ludzi dał mi do zrozumienia, że jestem zarozumiały. W pierwszym odruchu uzewnętrzniał się mój gniew. Wstrząs prawdy najpierw ranił tych, którzy demaskowali moją dumę. Za każdym razem jednak, kiedy ostatecznie zgodziłem się, naprawdę odczuwałem wyzwalającą ulgę.

Życie przestaje być cudowne, gdy Jezus jest lekceważony. Życie przestaje być do zniesienia, gdy nie znosimy Jezusa i Jego nauki. Liczba gejów w procesji adorującej pośladki bywa większa niż liczba mieszkańców Sodomy, a przecież Bóg nie oszczędził Sodomy. Cudzołóstwo szerzy się, raniąc małżeństwa w coraz większym stopniu, a przecież Bóg umiłowanemu Dawidowi nie przepuścił grzechu z Batszebą. Aborcje wcale nie ustępują, a przecież wielu pierworodnych Egipcjan umarło w jedną noc, za zabijanie dzieci izraelskich. Dlaczego nie dotyka nas jeszcze sąd? „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,9).

Bóg jednak wierzy we mnie

Miłość Boga idzie nawet tam, gdzie spodziewa się odtrącenia. Czy sieje się ziarno na drogę? Czy opuszcza się niebo dla tych, którzy wyganiają za mury miasta? Czy porzuca się 99 owiec dla jednej szukającej zguby? Czy dotyka się z miłością tych, którzy mogą zarazić trądem? Czy odpuszcza się grzechy tym, którzy nawet nie potrafią ich wyznać? Czy przyjaźni się z najgorszymi, gdy z tego powodu zdobywa się opinię żarłoka i pijaka? Czy ofiaruje się życie wieczne tym, którzy pozbawiają doczesnego? Czy kocha się tych, którzy się zaparli?

Jezus dziwił się niewierze mieszkańców Nazaretu, ja się dziwię Bogu, który bardziej w nas wierzy, niż my w Niego. Intryguje niewiara najbliższych. Również nas stawia w świetle kłopotliwego pytania: czy ufamy Jemu totalnie, czy też stagnacyjna religijność pozbawiła nas spontaniczności wiary? Zdumienie mieszkańców Nazaretu nie stało się zawierzeniem Jezusowi, ponieważ zbyt dobrze znali Jego rodzinę, Jego dzieciństwo i młodość. Jezus manifestuje w sobie nieobliczalną miłość do ludzi i to jest niezwykle podnoszące na duchu. Życie udowadniało nam zapewne setki razy naszą niegodziwość. A On kocha. Ezechielowi każe prorokować wśród tych, o których wie, że i tak nie posłuchają. Pawłowi daje siłę, by w słabościach i odrzuceniu przygarniał z mocą zagubione dusze do serca Boga. Sam wędruje tam, gdzie nie znajduje wiary. Prorokowanie to bardziej przekonywanie o miłości Boga niż przewidywanie przyszłości.

Być może sam jestem słaby, a nawet bezsilny, ale jakże mi to dodaje otuchy i przynosi ulgę, że Bóg we mnie ciągle wierzy! Być może nie ma we mnie ani westchnienia miłości do Niego i do nikogo, a nawet do siebie. Tym bardziej jednak zdumiewa mnie Jego czuła miłość! Absolutnie nic nas nie może odłączyć od miłości Bożej. Niekiedy ciężko jest nam stawić czoła samym sobie, ponieważ nie znajdujemy niczego godnego miłości w sobie i wydaje nam się, że Bóg mógłby pokochać każdą istotę, oprócz nas. Ale to tylko iluzja. Bóg JEST miłością, a nie BYWA miłością. Potrzebna jest nam nie szlachetność bohatera, tylko wiara.

Jedynie brak wiary uniemożliwia Mu dotarcie do naszych serc, a nie nasza nędza. Jestem przekonany, że Paweł nie był wcale lepszym człowiekiem niż ja, ani Piotr nie był pobożniejszy niż ty. Jedyne, co może nas różnić od nich, to wiara, którą wierzyli w miłość Jezusa. Jeśli chcemy, by miłość Boga wyprowadziła nas z lochów smutku i niezadowolenia z siebie, potrzeba nam modlitwy wdzięczności za miłość. Możemy ją nazwać wielbieniem Go albo oddawaniem Mu chwały. Wtedy oddajemy Mu prawo do działania, do okazywania cudownej mocy, zdolnej uczynić z trędowatego czy obrzydliwego człowieka pięknego i zdrowego albo z bezczelnego kogoś wrażliwego, albo ze słabego mocnego.

Czy chcę należeć do rodziny Jezusa?

Na koniec chciałbym, abyśmy przypomnieli sobie perykopę dzisiejszej Ewangelii (Mt 12,46-50). Jezus otoczony jest tłumem słuchaczy. Nagle ktoś poinformował Go, że na dworze stoi Jego matka oraz Jego bracia. Chrystus spojrzał na słuchaczy, wyciągnął rękę w ich stronę i powiedział, że to właśnie oni stanowią Jego rodzinę. Matką, braćmi i siostrami Jezusa są ci wszyscy, którzy słuchają słów Bożych i je wypełniają w swoim życiu. W ten sposób Chrystus dał do zrozumienia, że więzy duchowe są ważniejsze niż więzy krwi.

Również my przynależymy do rodziny Jezusa, dlatego możemy wołać do Boga: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Papież Franciszek stwierdził, że ta modlitwa daje mu bezpieczeństwo i że dzięki niej nie czuje się osierocony. Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest jedynym dzieckiem Boga. I tak jak grzeczne dzieci powinniśmy słuchać poleceń naszego ojca, który cały czas powtarza: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Czcij ojca swego i matkę swoją. Nie zabijaj. Nie cudzołóż. Nie kradnij. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. Nie pożądaj żony bliźniego swego. Ani żadnej rzeczy, która jego jest”.

Skoro mamy wspólnego Ojca, to jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami. Oczywiście nie przez więzy krwi, ale przez więzy duchowe. Moją siostrą jest nie tylko krewna, ale też znajoma, sąsiadka i każda kobieta, którą spotkam na drodze życia. Moim bratem jest nie tylko krewny, ale też znajomy, sąsiad, ksiądz proboszcz, ksiądz wikariusz i każdy mężczyzna, którego spotkam na drodze życia. Kochajmy i szanujmy siebie nawzajem, bądźmy dla siebie życzliwi i pomocni, uśmiechajmy się do siebie i nie rańmy siebie słowami. A wtedy ludzie, którzy będą spoglądać na nas z zewnątrz powiedzą: „Popatrzcie, jak oni się miłują!”



lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jezus lekceważony przez swoich

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jezus lekceważony przez swoich

Wprowadzenie

Chrystus Pan gromadzi nas dzisiaj w naszym kościele  na Eucharystii. Gromadzi nas Pan, byśmy wspólnie mogli przeżywać to szczególne spotkanie z naszym Stwórcą i Odkupicielem. Chrystus Pan zapewnia nas wszystkich o swojej bliskości. Czynił to już wielokrotnie z niezmienną cierpliwością i miłością. My natomiast tak bardzo jesteśmy osłuchani z Jego zapewnieniem, że nie czyni ono na nas już prawie żadnego wra­żenia. Odchodzimy często od Niego, by szukać innych wrażeń: On jednak czeka na każdego z nas. Otwórzmy teraz przed Nim nasze serca i zanim z wiarą wysłuchamy Słowa Bożego i złożymy Najświętszą Ofiarę wzbudź­my żal za to wszystko, co nie pozwala nam przybliżyć się do Niego.

PRZYJMIJ PROROKA ODRZUCONEGO „PRZEZ SWOICH"

Drodzy uczestnicy liturgii eucharystycznej zebrani tu w kościele we wspólnym uwiel­bieniu i dziękczynieniu Bogu Trójjedynemu! Drodzy bracia i siostry!

Lektura Słowa Bożego, którą proponuje nam dzisiaj Kościół do rozważenia, przypomina nam o jednym z istotnych wymiarów naszej wiary, a mianowicie o naszym uczestnictwie w misji prorockiej Chrystusa, którą nabyliśmy przyjmując sakramenty chrztu św. i bierzmowania.

Misja proroka

Kim jest prorok i jaka jest jego misja według Pisma świętego i w na­uczaniu Kościoła? Prorok to przede wszystkim człowiek wybrany przez Boga. Jemu Bóg objawia swoją świętą wolę: jemu pozwala lepiej widzieć swoje zbawcze zamiary względem człowieka. Prorok to człowiek, który przewiduje, dokąd może zaprowadzić nas grzech, nasz sprzeciw wobec Bożego planu zbawczego. Ponieważ otrzymał on od Boga zdolność prze­widywania niebezpieczeństwa płynącego z niezachowania woli Bożej, jest przez Boga posłanym, aby przestrzegać przed nim innych przez swoje słowo lub przynajmniej przez swoje odmienne zachowanie.

Śledząc los proroka Starego Testamentu widzimy, że wypełniając wiernie misję zleconą mu przez Boga narusza on spokój tych, do których go Bóg posyła, narusza spokój swojego otoczenia, psuje mu niektóre zabawy, potępia lekkie i nieodpowiedzialne życie, przestrzega, nawołuje do opamiętania, do zaniechania grzesznego życia oraz do powrotu do Boga i życia zgodnie z Jego wolą zbawczą.

Wypełniając swoją misję prorok staje się często nielubianym czy pogardzanym przez ludzi, a nawet znienawidzonym. Przez większą wier­ność Bogu prorok staje się obcym nawet wśród swoich. Dlatego, że prorok jest świadomy tego, że jako człowiek ma czas i siły w ograniczonej ilości, że świat jest szeroki, a zadania wielkie, staje się pielgrzymem, człowiekiem bez domu, bez odpoczynku, często bez pomocnika i przyja­ciela.

Prorok nie jest uznawany przez ludzi m.in. dlatego, że najczęściej Bóg wybiera go spośród tych najskromniejszych, nie mogących wykazać się np. tytułem naukowym, piastowanym wysokim urzędem czy wysokim urodzeniem. Dlatego spotyka się z pogardą, ludzie bagatelizują go, a jeśli tego nie mogą, to zazdroszczą mu. A wiemy, że od zazdrości do nie­nawiści jest już bardzo blisko. I pomimo doznawanego odrzucenia i po­gardy prorok z miłości do Boga i ludzi jest zawsze zrównoważony, spo­kojny, zdecydowany, a w przeciwnościach wytrwały.

Jezus - największym prorokiem.

Los proroków Starego Testamentu spotkał również największego wśród proroków - Jezusa Chrystusa, który przyszedł po to, by wypełnić zbawczą wolę Ojca do końca. Kiedy wypomniał swoim ziomkom ich nie­wiarę, tak się wzburzyli, że wypędzili Go z synagogi i z miasta i chcieli zrzucić Go w przepaść. Była to zapowiedź tego, co za jakiś czas zrobi z Nim cały Jego naród, który wyprowadził Go za miasto - tym razem będzie to Jerozolima - i ukrzyżował.

Była to również zapowiedź tego, co zrobimy z Nim i my sami - Jego duchowi bracia i siostry - kiedy nie chcemy wyzbyć się grzechu, kiedy On nie chce na pierwsze zawołanie czynić dla nas cudów dla jakichś oso­bistych naszych korzyści. W takich wypadkach wyrzucamy Go z serca, z domu, z rodziny i z miasta, a nawet pobudzamy innych, aby to samo czynili. I tak spełnia się to, co Jezus powiedział: „Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie... Tylko w swojej ojczyźnie wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony". To o Nim napisał umiłowany uczeń Jan w Prologu: „Przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli" (J 1,11).

Dlaczego swoi nie przyjęli Jezusa? Dlaczego prorok nie jest mile wi­dziany w swojej Ojczyźnie? Św. Jan daje następującą odpowiedź: „ponieważ ludzie kochają bardziej ciemności niż światło; lękają się światła, gdyż ono ujawnia ich złe czyny" (J 1,5; 3,19n). Trudno posądzać miesz­kańców Nazaretu o to, że chcieli odrzucić światło, a wybierać ciemności. Raczej odrzucili nowość, którą ogłosił Jezus w swym pierwszym publicz­nym wystąpieniu w synagodze. Tą nowością było to, że Jezus ogłosił siebie prorokiem. A prorok to nowość pochodząca od Boga, gdyż narzuca czło­wiekowi Boży styl i wzywa do nawrócenia, tzn. do zmiany sposobu myśle­nia i w konsekwencji całego życia. A ludzie nie lubią nowości: lub raczej lubią nowości „wokół" siebie, ale nie „w" sobie. Aby tylko niczego nie zmieniać odwołują się do przeszłości, do uczucia spokoju i bezpie­czeństwa, jakie dają rzeczy, które dobrze się zna. Po co w ogóle coś zmieniać? Przecież zawsze tak było! I nie ma znaczenia, że postępując zawsze tak samo jest się niezadowolonym, nieszczęśliwym i niewolnikiem, bo można przecież przywyknąć do tego, iż jest się nieszczęśliwym i nie­wolę też można polubić.

Bóg posyłał proroków zawsze w dostatecznej ilości. I wszyscy oni byli podobni w tym, że budzili strach, że niepokoili tych, którzy szukali grze­sznego spokoju.

Urząd prorocki w Kościele

Oprócz takich wyjątkowych wypadków istnieje w Kościele oddzielny urząd prorocki. Są nimi pewni wybrani i powołani przez Boga ludzie, którzy mają przypominać wolę Bożą i uwrażliwiać na niebezpieczeństwa płynące z jej niezachowania. Jest to przede wszystkim papież, biskupi i kapłani, na których nieraz w sposób wyraźny powtarza się to, co stało się z Chrystusem w Nazarecie.

Szuka się u nich braków. Zasypuje się ich plotkami, nie dostrzega się ich i część ludzi pragnie wyłączenia ich spomiędzy siebie. I tak się dzieje, że nie rozumiany, ale nie załamany prorok Chrystusa wędruje cierpliwie dalej świadomy, że to właśnie należy do jego prorockiego urzędu.

Niedoścignionym wzorem świadomego uczestniczenia w misji proroc­kiej Chrystusa dla każdego biskupa, kapłana, katechety i każdego z nas jest niewątpliwie Piotr naszych czasów, Ojciec Święty, Jan Paweł II. W przesłaniu do polskich biskupów Ojciec Święty przypomniał: „Polskie społeczeństwo wymaga gruntownej nowej ewangelizacji. Nikogo nie mo­żemy uważać za straconego, bo Chrystus umarł za wszystkich, otwierając każdemu drogę do życia wiecznego. Potrzeba wiary w moc Chrystusowego Krzyża". I dalej Ojciec Święty stwierdza: „W tej chwili człowiek musi znaleźć w Kościele jakby przestrzeń do obrony poniekąd przed samym sobą: przed złym użyciem swej wolności, przed zmarnowaniem wielkiej szansy dla Narodu. O ile sytuacja dawniejsza zyskiwała Kościołowi ogólne uznanie - nawet ze strony osób i środowisk laickich - to w sytuacji obecnej na takie uznanie w wielu wypadkach nie można Uczyć, trzeba raczej Uczyć się z krytyką, a może nawet gorzej. Trzeba zdobyć się na «discernimento»: akceptować to, co w każdej krytyce może być słuszne. A co do reszty: jest rzeczą jasną, iż Chrystus zawsze będzie «znakiem sprzeciwu» (Łk 2,34). Ten «sprzeciw» jest dla Kościoła także jakimś potwierdzeniem bycia sobą, bycia w prawdzie".

Prorokiem może być każdy

Ale również wśród wiernych świeckich znajduje się wielu, których Bóg obdarzył charyzmatem bycia Jego prorokiem. Są oni obdarzeni przez Niego zdolnością bardziej realnego poznawania wszystkiego. Bóg posłał ich do środowiska, w którym żyją, niekiedy tylko do własnej rodziny. Także i ci muszą się liczyć z tym, że przez swoją wierność Bogu i swoje uwagi nie będą przez każdego kochani.

My wszyscy, którzy przyjęliśmy chrzest, jesteśmy przeznaczeni, by oznajmiać światu wolę Bożą przez nasze słowa, czyny i plany. Jesteśmy wezwani do tego, by pozbawiać świat jego grzesznego spokoju. Mamy wskazywać na niebo jako na właściwy nasz cel oraz na grzech jako zasad­niczą przeszkodę w jego osiągnięciu. I dlatego nie dziwmy się, jeśli z powodu naszego chrześcijańskiego życia i świadectwa nie będą nas poznawać bliscy, że będą usuwać nas z zajmowanych miejsc, pozbawiać urzędu, wyrzucać ze szkoły, może nawet wykluczą nas z rodziny. Tak postąpiono z Chrystusem. To było udziałem Jego proroków i tak będzie po wszystkie czasy.

Na zakończenie naszego rozważania powiedzmy sobie: Jeśli mamy przed sobą kogoś obdarzonego charyzmatem prorockim, kogoś, kto jest posłany, aby swoim życiem i słowem oznajmiać nam wolę Bożą, dbajmy o to, abyśmy go nigdy nie odrzucili, bowiem takich ludzi posyła nam Bóg. A jeśli w sobie dostrzeżemy ten niewdzięczny i nieprzyjemny dar Boży, nigdy nie dajmy się opanować zniechęceniu, jeśliby z tego powodu trzeba było znieść jakieś przykrości.

Człowiek dotknięty słabością, złem, niezrozumieniem, a może nawet pogardą ze strony najbliższych zaczyna czuć realnie, co to jest cierpienie. Ale to cierpienie może stać się początkiem oczyszczenia serc ze zgubnych przyzwyczajeń, z osadu kłamstwa, pychy, lenistwa i obstawania przy swoim. Rozpoczyna się krystalizowanie tego, co słuszne. Zaczyna roz­szerzać się przestrzeń, w której może działać łaska Chrystusowa.

Drodzy bracia i siostry, a szczególnie ci, którzy cierpicie! Wy macie swój szczególny udział w misji prorockiej w Kościele. To was Bóg wybrał do tego zadania, abyście świadczyli o Nim wobec tych, z którymi spotykacie się na drodze waszego cierpienia, waszej samotności i waszego bólu. Jesteście prorokami Chrystusa, który was nie opuszcza w waszym doświadczeniu. On was dzisiaj na nowo zapewnia, jak zapewnił św. Pawła, który skarżył się, że jest mu ciężko, że doświadczenia, które go spotykają są ponad jego siły: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali".

Kochani moi! Pamiętajcie, że wam wystarczy łaski Chrystusa. On jest szczególnie blisko każdego i każdej z was. W ewangelii dzisiejszej czytamy, że w Na­zarecie, swoim rodzinnym mieście, Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu z powodu braku wiary. Jednak „na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich",  gdyż ich serca były otwarte na Boga. Oni nie tylko wierzyli w Jezusa, ale również zaufali Mu. Drogi bracie i droga siostro! Jezus widzi i twoje serce. On chce również ciebie uleczyć, a szczególnie twoje serce, które może wciąż jeszcze za mało wierzy i ufa. Pozwól się dotknąć Jezusowi, a On cię uleczy. Amen.

 

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jezus lekceważony w Nazarecie

lipca 06, 2024

14. Niedziela Zwykła (B) - Jezus lekceważony w Nazarecie


Drodzy Bracia i Siostry! 

Jedną z wielkich trosk dzisiejszego Kościoła jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jak głosić Jezusa, aby mógł być rozpoznany przez współ­czesnego człowieka? Stajemy jako chrześcijanie wobec świata, który wierzy w to co zewnętrzne, potężne i skuteczne. Nie jest łatwo roz­poznać Jezusa w świecie kolorowych reklam i natłoku informacji. Ewangelia, którą przed chwilą usłyszeliśmy pokazuje, że nigdy nie było łatwo rozpoznać Jezusa. Nawet ci, pośród których żył przez 30 lat poprzestają na tym, co zewnętrzne. Mogą podać dokładne dane Jego ziemskiego życia: imię, zawód, rodziców, rodzeństwo. Żyjąc na co dzień w tak bliskiej obecności, spotykając się z Jezusem twarzą w twarz, wiedzą wszystko o Jezusie według ciała, ale nie poznają prawdziwego Jezusa według Ducha.

Okazuje się, że moc Boga ukryta w ciele Jezusa zostaje narażona na niezrozumienie i odrzucenie. Nie jesteśmy w stanie tego zrozu­mieć, chociaż Ewangelia wyraźnie to podkreśla. Bo nie jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację Jezusa Boga i Człowieka zarazem. Boskość ograniczona przez ludzkie człowieczeństwo jakby dojrze­wa, przebija się na zewnątrz z wielkim trudem, pomimo że wspiera­na jest wieloma cudami.

Przebijanie się boskości w Jezusie widać w dzisiaj czytanym fragmencie Ewangelii jakby z dwóch stron. Od zewnątrz przebijać się ona musi przez powątpiewanie ludzi, którzy widzą w Nim tylko cieślę. Natomiast od wewnątrz objawia się w zdziwieniu Jezusa z powodu niedowiarstwa współziomków.

Popatrzmy na zdziwienie Jezusa. Był z tymi ludźmi przez trzy­dzieści lat. Nie trzeba specjalnych zdolności, żeby wyobrazić Go sobie bawiącego się z rówieśnikami między lepiankami Nazaretu i przysłuchującego się rozmowom starszych. Znał bardzo dobrze ich tęsknotę za lepszym życiem i za Mesjaszem, który uzdrowi ten świat. Tak więc Jezus znał i podzielał ich marzenia o lepszym świecie. A kiedy teraz przychodzi i zapewnia ich o tym, że ich marzenia wła­śnie się spełniają, oni Mu nie wierzą. Widzą w Nim tylko cieślę, syna i brata - jednego ze swoich. A jako taki nie może im nic nowego i ważnego powiedzieć. Nie pomagają w przełamaniu tej bariery cuda, które czyni, ani nie pomaga pełen mądrości sposób wyrażania się Jezusa. Jest to wszystko dla nich niezwykłe, ale Jezus pozostaje dla nich tylko miejscowym cieślą. Tymczasem Jezus mówi im o tym, co jest dla Niego oczywiste, co usłyszał od Ojca. Stąd Jego zdziwienie.

A my dzisiaj, czy nie przeżywamy podobnych doświadczeń. Zmaganie się tego, co boskie z tym, co ludzkie jest obecne w każdym z nas. Przede wszystkim każdy z nas staje przed dramatem rozpozna­nia w sobie samym tego, co ludzkie, a co pochodzi w nas od Boga. Co jest wskazówką z nieba a co pokusą. Uczymy się tego rozeznawania przez całe życie. Uczymy się na własnych błędach i na sukcesach. Uczymy się od innych, od naszych bliskich i od osób kochanych.

Ale każdy z nas ma ten sam problem w rozpoznaniu tego, co jest boskie w innych osobach. Oni także błądzą a przede wszystkim skrywają przed nami swój duchowy wymiar w swoim ciele, swojej psychice i zasłaniają go przed nami swoimi grzechami. Jakże trudno jest nam dostrzec dobre dążenia w drugim człowieku. Włączając telewizor, czytając gazety, rozmawiając w pracy lub w domu wy­mieniamy się przeważnie złymi wiadomościami o innych. Tak jakby dobro było nudne albo niewarte wspomnienia. Albo jakby dobra wcale nie było.

Każdy z nas jest także narażony na niezrozumienie i odrzucenie przez innych. To wszystko, co nosimy w sobie jako bezcenny skarb może przez innych być nie rozpoznane i nie przyjęte. Odrzucenie przez innych ludzi dobra, które staramy się im przekazać może mieć różne powody. Jednym może być ich bezczelność i zatwardziałość, jak mówi czytany dziś prorok Ezechiel. Wolność człowieka sprawia, że każdy z nas może przyjąć a może też odrzucić prawdę o tym, że jest dzieckiem Boga. Że w Jezusie jest także bratem Boga. Oczywi­ście człowiek ma wpisane w swoją wolność prawo do wątpliwości i prawo do poszukiwań. Ale prorok Ezechiel mówi o takim odrzuce­niu, które z góry neguje wszystko, co dotyczy spraw Boga. Neguje wszystko, co staje na drodze w dążeniu do zaspokajania chwilowych przyjemności i ludzkich ambicji. Na końcu tej drogi krzyż staje się przedmiotem niewygodnym, bo inne przedmioty są bardziej atrak­cyjne i wydają się gwarantować szczęście łatwe i szybkie do osią­gnięcia. Wierzący w Boga stają się wyśmiewanymi cudakami, któ­rzy powinni zostać pozbawieni swoich praw obywatelskich, bo ich poglądy nie pasują do nowoczesnej demokracji.

Kiedy myślimy o tym odrzuceniu trzeba także pomyśleć o na­szym świadectwie ludzi wierzących. Przecież często my sami zasła­niamy prawdziwe oblicze Boga. Wytknął to nam Mahatma Gandhi. Mimo że nie był chrześcijaninem, ciągle „spoglądał" na Jezusa. Jako Hindus był jednym z tych niewielu, którzy zrozumieli dzieło i cha­rakter Zbawiciela, pojęli je nie tylko w teorii, ale i praktyce życia. Gandhi obserwując chrześcijan, ze smutkiem powiedział: „Chrystus - tak, chrześcijanie - nie". Jest to naszym dramatem. Szczególnie w stosunku do najbliższych, do tych z którymi dzielimy codzienne życie. W warunkach tej bliskości nic się nie da ukryć. Niczego nie da się udawać. Każda nieszczerość zostaje natychmiast uchwycona. Każdy błąd i każdy grzech jest bolesną przeszkodą, utrudnia, a nie­kiedy wręcz uniemożliwia ukazanie tego, że jesteśmy dziećmi Boga.

Dziwimy się, dlaczego inni Boga odrzucają. Niezrozumienie i odrzucenie Jezusa trwa. Każdy z nas ma w tym swój udział. Jakiś udział mieli nawet ci wszyscy, których uznajemy za świętych.

Odrzucanie przez innych ludzi naszego świadectwa o Bogu jest wpisane także w nasze dorastanie w wierze. Taka jest Boża pedago­gia. Widzimy to na przykładzie św. Pawła. Mimo jego błagalnego wołania, nie zostaje zabrany oścień nękający jego ciało, aby dzięki temu okazała się moc Boga. A bliższa naszym czasom św. siostra Faustyna przeżywa trudne chwile próby. Tak o tym pisze w Dzien­niczku : „W pewnym dniu jedna z Matek tak się na mnie zagniewała i tak mnie upokarzała, że już myślałam, że tego nie zniosę. Mówiła mi: dziwaczko, histeryczko, wizjonerko, wynoś mi się z pokoju, niech nie znam Siostry. Sypało się na moją głowę wszystko, co się dało. Kiedy przyszłam do celi, padłam na twarz przed krzyżem i spojrzałam na Jezusa, a nie mogłam wymówić już ani jednego sło­wa... zaczęły mi przychodzić myśli zniechęcenia: za wierność i szczerość masz nagrodę. Jak można być szczerą, kiedy jest się tak niezrozumianą. Jezu, Jezu już nie mogę. Upadłam znowu na ziemię pod tym ciężarem i pot wystąpił na mnie, i lęk zaczął mnie ogarniać. Nie mam się na kim wewnętrznie oprzeć. Wtem usłyszałam głos w mojej duszy: Nie lękaj się, ja jestem z tobą" (Dz 129).

Prawdziwa moc duchowa poddawana jest próbom i przeciwno­ściom. Jest to cena, którą duch ludzki ponosi za swoją wolność. W naszej relacji z Bogiem nie może być żadnej łatwizny. Wolny duch człowieka stworzony na Boże podobieństwo jest zdolny podjąć miłość w wolności. A to wymaga ofiary i próby. Nic nie dzieje się, nie może się stać samo. Dlatego są tak ważne próby na naszych dro­gach religijnego życia, żeby nasz wybór mógł być dokonany w na­szej wolności. Zmaganie naszej duszy z naszym ciałem nie jest więc chaotyczną ani tym bardziej beznadziejną szarpaniną. To jest walka z naszą pychą, egoizmem. To ciągłe oczyszczanie starego, grzeszne­go człowieka, aby mógł się w nas uformować człowiek nowy na podobieństwo Chrystusa. To nie jest objaw naszej słabości a wręcz przeciwnie jest to dowód na obecność w nas mocy Ducha, którego otrzymaliśmy.

Tym darem Bożej mocy chcemy się dzielić z innymi. Ten Głos słyszany w nas nie jest głosem przeznaczonym dla nas samych. Stąd tak boleśnie odczuwamy niemożność duchowego porozumienia się z innymi ludźmi, szczególnie jeśli dotyczy to naszych bliskich. Do­świadczamy tego dramatu w naszym życiu. Nie możemy jednak zamilknąć. Zdając sobie sprawę ze wszystkich własnych braków i ograniczeń nie możemy nie mówić o dobrym Bogu, którego obec­ność jest dla nas oczywista. Nie możemy milczeć.

Jezus jest nieustannie przy nas. Jest wtedy, gdy przyjmujemy ubogich, bo to co czynimy jednemu z tych małych to tak jakbyśmy Jemu czynili. Jest tam, gdzie dwaj, albo trzej gromadzą się w Jego imię. A nade wszystko jest rozpoznany wtedy, gdy łamie dla nas Chleb i karmi nas swoim Najświętszym Ciałem. Pragnie abyśmy mocni jego Duchem dawali dobre świadectwo o jego obecności w naszym codziennym życiu. Bóg nie oczekuje od nas sukcesu na­wrócenia innych, ale posyła nas byśmy sobie nawzajem przypomi­nali, że: „Tak mówi Pan Bóg". Amen.



Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger