kwietnia 03, 2018

2. Niedziela Wielkanocna (B) – „Słabość" Boga — miłosierdzie

kwietnia 03, 2018

2. Niedziela Wielkanocna (B) – „Słabość" Boga — miłosierdzie
Umiłowani bracia i siostry! Dziś w ostatni dzień oktawy Zmartwychwstania Pańskiego jesteśmy zaproszeni jakby do podsumowania naszej refleksji nad tajemnicą zmartwychwstałego Chrystusa, szczególnie do wniknięcia w tę Bożą tajemnicę. Oglądamy Jezusa w Wieczerniku, jak wychodzi naprzeciw słabej, za­łamanej, a czasem nawet już nie istniejącej wierze swoich uczniów. Jezus liczy się z trudnościami, jakie ze swoją wiarą ma człowiek przyjmujący tylko to, co dotykalne, sprawdzalne, doświadczalne. Dlatego choć wypowiada błogosławieństwo o tych, którzy nie widzieli, a uwierzyli, to jednak nie rezygnuje z pokazania siebie uczniom. Nawet więcej, do najbardziej wątpiącego kieruje słowa zachęty, aby dotknął Jego boku i w ten sposób stał się człowiekiem wierzącym.
Scena z dzisiejszej Ewangelii pokazuje, jak bardzo Chrystuso­wi zmartwychwstałemu zależy na tym, aby spotkać się z każ­dym człowiekiem, a zwłaszcza z tymi, którzy wątpią, mają za­strzeżenia, załamują się. Chce rozwiać ich wątpliwości i zastrze­żenia, odbudować ich wiarę. Najbardziej wątpiącym chce pokazać swój bok, aby mogli wejść w tajemnicę Jego przebitego serca z którego na krzyżu wypłynęła krew i woda. Jest to bowiem tajemnica wielkiej Jego miłości, wielkiego Bożego miłosierdzia. Tego miłosierdzia, które jawi się w całej historii zbawienia. Te­go miłosierdzia, które głosi zarówno Stary jak i Nowy Testament. „Stary Testament — zauważa Ojciec św. Jan Paweł II w swojej Encyklice Dives in Misericordia — który ludziom pogrążonym w niedoli, a nade wszystko obciążonym grzechem… każe odwoływać się do tego Miłosierdzia” (21).
Miłosierdzie Boże to jeden z głównych tematów nauczania Jezusa i znak Jego mesjańskiego posłannictwa (Dives in Miseri­cordia 13). Jezus głosi, że Ojciec w niebie jest pełen miłosier­dzia, a sam o sobie powiada, że przychodzi szukać i zbawić przede wszystkim to, co było zginęło (Łk 9, 19), że nie przy­chodzi do sprawiedliwych, ale do tych, którzy się źle mają. Kulminacyjnym jednak momentem objawienia się miłosierdzia Bożego światu jest zmartwychwstanie Chrystusa. Zdaniem Ojca Św., zmartwychwstanie wieńczy „całokształt objawienia się Miłości Miłosiernej w świecie poddanym złu” (Dives in Misericordia 13). Bez zrozumienia tej tajemnicy właściwie nie znamy Boga, Bo­ga, który pochyla się nad człowiekiem, Boga, który karmi głod­nych, który uzdrawia chorych, który odpuszcza grzechy.
Według Ojców i teologów Kościoła, miłosierdzie to główna pobudka działania. „Wszystko, co Bóg czyni — powiada św. Jan Chryzostom — pochodzi z Jego Miłosierdzia” (Mignę, PI 55, 468). Miłosierdzie Boże, według św. Tomasza z Akwinu, to motyw wszelkiego Bożego działania (I q 21 a 3 c). Szczególnie widoczne jest ono w odpuszczeniu grzechów. Bóg sam zapewnia: „Choćby grzechy wasze były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją” (Iz 1, 18). Dlatego to Jezus ku zgorszeniu faryzeuszów, staje się przy­jacielem grzeszników i celników (Mt 11, 19). Jako Dobry Pasterz zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, aby szukać jednej, któ­ra zginęła. Cieszy się z całym niebem, gdy człowiek się na­wraca. Im większa jest nędza człowieka, tym większe jest po­chylenie się Boga nad człowiekiem, tym większe Boże miłosier­dzie. Jeżeli jestem bardzo biedny, przybity do łoża boleści, poz­bawiony należnej opieki, opuszczony, bliski załamania, to Bóg wychodzi przede wszystkim do mnie, abym doświadczył Jego miłości i zmiłowania. Jakże często potrzebuję tej Bożej obec­ności! Jakże często potrzebuję tego znaku! Jakże często nie wy­starcza mi tylko słowo. Zwłaszcza gdy chwieje się moja wiara, potrzebuję, aby Jezus prawdziwie stanął przede mną, jak niegdyś stanął przed Tomaszem. Gdy doświadczam obecności Boga wy­rywa się z serca wołanie: „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 28). Rodzi się pragnienie, aby za miłość i miłosierdzie odpłacać miłością. Skoro On mnie tak umiłował, skoro zlitował się nade mną, to co ja powinienem uczynić dla Niego?
To prawda, że powinienem dziękować, że powinienem Go wielbić, że powinienem zaufać niezachwianie Jego dobroci! Ale moja wdzięczność byłaby niepełna, gdybym za miłosierdzie nie odwdzięczył się miłosierdziem. Nie dlatego, że Bóg potrzebuje mojego miłosierdzia, ale dlatego, że człowiek potrzebuje miło­sierdzia Bożego, że Bóg utożsamił się z najbardziej potrzebują­cymi i że każdą przysługę którą wyświadczam potrzebującym traktuje jako przysługę, którą wyświadczam Jemu samemu. Bóg chce, aby Jego miłosierdzie objawiło się światu poprzez Jego uczniów, a także przeze mnie. „Żebyście wiedzieli — zwierza się swoim uczniom — co znaczą słowa: miłosierdzia chcę” (Mt 9, 13). Właściwie mówiąc nie ma dla mnie ważniejszej sprawy. Nie mogę bowiem lepiej uczcić Boga. Nie mogę lepiej ukochać bliź­niego. Bóg pragnie ujrzeć we mnie obraz swojego miłosierdzia. Miłosierdzie decyduje o wartości mojego życia. Od jego pełnie­nia zależy moje zbawienie. Tych, którzy nie pełnili miłosierdzia, nic nie usprawiedliwi. Bo nie można kochać człowieka, nie okazując mu miłosierdzia. Bo nie ma sprawiedliwości poza mi­łosierdziem. Życie bez miłosierdzia praktycznie jest nie do uspra­wiedliwienia, ani przed Bogiem, ani przed ludźmi i praktycznie takie życie nie ma sensu. Bez miłosierdzia nie ma opieki nad chorymi, starszymi, ich istnienie uważa się za ciężar społeczny. Istniały i istnieją po dziś dzień ideologie, które traktują miło­sierdzie jako słabość ludzką. Wszystkie systemy siły i przemocy uważają miłosierdzie za wyraz słabości. Tak, rzeczywiście, miło­sierdzie to wielka „słabość” Boga do człowieka. Wskutek tej „słabości” istniejemy i ciągle doświadczamy Bożej dobroci, mimo naszych słabości i grzechów, tak jak niejednokrotnie małe i sła­be dziecko jest dla swoich rodziców bardzo wymagające. Wsku­tek tej „słabości” Bóg, mimo wciąż powtarzających się grzechów człowieka, lituje się, odpuszcza i troszczy się o człowieka, okazuje mu swoje miłosierdzie.
Bóg chce, abym postępował podobnie. Na Sądzie Ostatecznym zapyta mnie tylko o to jedno. Nic innego nie będzie Go inte­resowało. Być miłosiernym to dawać człowiekowi to, co mu jest najbardziej potrzebne. Niekoniecznie to, o co on prosi. Człowie­kowi proszącemu o jałmużnę odpowiada Piotr: „Nie mam złota ani srebra, ale co mam to ci daję: w Imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź” (Dz 3, 6). Czy jestem człowiekiem miło­sierdzia? Człowiekiem, który wychodzi naprzeciw ludziom naj­bardziej potrzebującym, człowiekiem, który wzorem Ojca Nie­bieskiego obejmuje swoją miłością nie tylko sprawiedliwych, ale i niesprawiedliwych? A może moja miłość, moje miłosierdzie odnosi się tylko do ludzi miłych, sprawiedliwych, pobożnych — tych, którzy mało lub wcale mnie nie potrzebują? „Być miłosiernym to czuć potrzeby drugiego człowieka jak swoje własne, to chcieć dobra dla innych, tak jak chcemy go dla siebie” (św. Tomasz z Akwinu, De molo q 10 a 2 c). W tym duchu pisze nasz poeta Jan Kasprowicz: „Pali mnie surdut niezdarty na ciele, gdy widzę łachman na ciele nędzarza, widok głodnego gasi me wesele, jeśli się kiedy w mym oku zajarzy”.
Czy czuję drugiego człowieka tak, jak czuję siebie, czy go rozumiem? Czy mam z nim wspólny język? Czy jestem wyrozumiały, cierpliwy, współczujący? Czy w razie konfliktów jestem gotowy do pojednania? Czy mam miłosierdzie w sercu; czy okazuję je w słowach i czynach? To są pytania, które stawia przede mną dzisiejsza liturgia, stawia Chrystus, który dziś mówi. do nas: „Jak mnie posłał Ojciec, tak i ja was posyłam” (J 20, 21). A świat, który jak podkreśla św. Paweł Apostoł: „…oczekuje z tęsknotą objawienia synów Bożych” (Rz 8, 19), czeka niecierpli­wie na tych Bożych wysłańców, czeka na ludzi miłosierdzia. Od tego, czy tacy ludzie się znajdą zależy, czy świat dziś ujrzy Boże zbawienie, czy ujrzy Boże miłosierdzie, czy ujrzy Zmartwych­wstałego. Amen.


kwietnia 03, 2018

Rozważania wielkanocne - Ukazanie się Zmartwychwstałego Marii Magdalenie

kwietnia 03, 2018

Rozważania wielkanocne - Ukazanie się Zmartwychwstałego Marii Magdalenie

Słowo Boże na dziś

Wtorek w Oktawie Wielkanocy
J 20, 11-18

Maria Magdalena stała przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?» Odpowiedziała im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono». Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?» Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę». Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”». Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: «Widziałam Pana», i co jej powiedział.
 

Refleksja nad Słowem Bożym


Kiedy uczestnicy zgromadzenia wysłuchali publicznego wystąpienia Piotra, przejęli się do głębi serca i pytali jego i innych Apostołów: „Co mamy czynić bracia?”.
Jaką treść zawierało przemówienie Piotra, tak mocno poruszające serca słuchaczy? Otóż Piotr, w sposób jasny i zdecydowany oznajmił, że „Tego Jezusa, którego przywódcy żydowscy wyparli się, i rękami bezbożników ukrzyżowali, Bóg wskrzesił z martwych i uczynił Go Panem i Mesjaszem”. Na pytanie słuchaczy: „Co mamy czynić bracia?”, odpowiedź jest oczywista: „Nawróćcie się i przyjmijcie chrzest, i uznajcie Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela”. Słuchacze uwierzyli słowom Piotra, przyjęli jego naukę i przyjęli chrzest w liczbie około trzech tysięcy dusz; dostąpili opuszczenia grzechów; otrzymali dary Ducha Świętego, które pozwoliły im lepiej zrozumieć tajemnicę królestwa Bożego.
Sukces apostolski św. Piotra zdumiewa po dzisiejsze czasy – poruszyć serca słuchaczy tak, aby byli gotowi uznać Jezusa za swego Pana, to zamierzenie i marzenia każdego misjonarza. Nawrócenie, czyli zmiana dotychczasowego sposobu myślenia i ludzkiego systemu ocen, jest niezwykle trudnym procesem wewnętrznym. Dlatego owo wejście na poziom logiki Bożej, a nie ludzkiej, może dokonać się tylko dzięki szczególnemu działaniu Ducha Świętego. Dla współczesnych Piotrowi Żydów, nawrócenie polegało na tym, aby uznać, że Bóg Abrahama, Jakuba i Izaaka, w którego przecież wierzyli, jest także Bogiem wszystkich ludzi, i że każdy człowiek jest obmyty krwią Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, i wezwany do przyjaźni z Bogiem.
Podobny proces nawrócenia dokonał się w sercu i umyśle Marii Magdaleny. Wprawdzie ona już wierzyła Jezusowi, uznała Go za Mesjasza, jednak w niej pozostało jeszcze wiele ludzkich, ziemskich skojarzeń i związków myślowych. Jej ludzki sposób myślenia przejawił się chociażby w tym, że dalej uparcie poszukuje ciała Jezusa, aby je uczcić i jeszcze opłakać. Kiedy ukazuje się jej zmartwychwstały Pan, to początkowo ma duże trudności w Jego rozpoznaniu. Dopiero usłyszane zawołanie po imieniu, upewnia Marię w przekonaniu, że to rzeczywiście Jezus zmartwychwstały.
W tym wydarzeniu można odczytać podwójną prawdę. Po pierwsze: w wierze niezbędny jest impuls Bożej łaski, a po drugie: do wiary dochodzi się najszybciej przez serce, czyli przez miłość.
Tak, jak za czasów apostolskich zmartwychwstały Jezus zjawiał się oczom ludzkim i wzywał do siebie po imieniu, tak i dziś woła ludzi i objawia im miłość Ojca. Tak samo, jak Apostołom, przynosi prawdziwy pokój serca i obdarza łaską wiary. A na potwierdzenie tej prawdy, przytoczę świadectwo jednego z artystów rockowych, Tomasza Budzyńskiego, który mówi: „To jest tak, że Jezus mnie woła, a na Jego głos nie sposób nie odpowiedzieć. To tak, jakby wołała cię najukochańsza i najpiękniejsza osoba. Człowiek wymięka totalnie. Miałem taki głos w sercu, że gdy śpiewałem Podróż na Wschód, to tym Wschodem jest Jezus. Takie miałem poznanie. Albo śpiewając Światłość świeć, Światło prowadź mnie, jakiś głos mi mówił, że tym Światłem jest Jezus Chrystus. – I dalej zwierza się: Tak Bóg dobrał się najpierw do moich emocji, dopiero później przyszedł czas na rozum i serce. Pomyślałem sobie, że skoro śpiewam piosenki o Jezusie, to odważę się i zmienię tekst; będę śpiewał Niech cię strzeże, niech cię wspiera Jezus Chrystus, a nie światło – jak śpiewałem dotychczas – i zmieniłem tekst. Na jednym z koncertów w Łodzi zaśpiewałem: Jezus Chrystus. I tu nagle okazało się, że publiczności, która przyszła na ten koncert, to się nie spodobało. Ktoś krzyczał, że Jezus to jest cham, a mnie nagle coś tknęło i po raz pierwszy powiedziałem na głos: Człowieku, Jezus Chrystus jest Panem. Powiedziałem to po raz pierwszy w życiu. Myślałem wtedy, że no teraz to mnie chyba tylko zabiją. Dograliśmy jakoś ten koncert do końca, ale ja zostałem zmiażdżony. Byłem wtedy wielką gwiazdą rocka, ale Jezus jest Panem. Nagle powiedziane zostało coś takiego – to był przełom w moim życiu. Dokładnie wtedy, gdy publicznie powiedziałem, i to w sytuacji gdy zostałem zbity i zdeptany”.
Również i w dzisiejszych czasach takie przełomy zdarzają się nieraz i łaska Boża Jezusa zmartwychwstałego działa ustawicznie, przemieniając ludzkie serca, obdarzając miłością, łaską przebaczenia, pokojem serca. I my rozpoznajmy Jezusa w tych wydarzeniach, doświadczeniach; ogłaszajmy Go Panem swojego życia. AMEN.


marca 31, 2018

Homilia na Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego

marca 31, 2018

Homilia na Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego
Otrzyjcie już łzy płaczący,
Żale z serca wyzujcie,
Wszyscy w Chrystusa wierzący
Weselcie się, radujcie". 
 
Tak rozpoczął się dziś dzień, tak zaczął się nowy dzień świątecz­ny. Wielka noc i wielki dzień. Kościoły otworzyły się dzisiaj szeroko, gromadzą nawet mniej częstych gości. Zadzwoniły wcześniej niż zwykle dzwony na wieży, żeby mówić swoje niezwykłe kaza­nie: zmartwychwstał Pan, nadzieja nasza. Wielka noc – wielki poranek – przypomnienie, gdy smutne niewiasty szły do grobu Jezusa, bo jeszcze nie wiedziały, że On żyje. Drżąc z emocji uczniowie oglądali żałobne płótna. Uczyli się prawdy o bezsilności śmierci wobec życia, które się zmienia, ale się nie kończy. Wiel­ka noc – do kościoła idą ludzie skupieni, odświętni przeżyciem Wielkiego Postu, bliżsi sobie przez drogi krzyżowe i jedność wieczernika. Zatrzymają oczy na symbolach, które przywołują wzru­szenia od dzieciństwa: figura Zmartwychwstałego, świeca paschal­na, najładniejsza monstrancja z procesji rezurekcyjnej, dymy ka­dzideł i mądre wiarą pieśni: „Otrzyjcie już łzy płaczący”.

Wielka noc – po której przychodzi dzień wielkiej, jedynej nadziei. Wieści najważniejszej o życiu wiecznym. Najważniejszej, bo jednak w życiu myślących ludzi, wszystko zależy od tego, czy się umiera, czy się tylko odchodzi w nowe życie. Jednak wszystko: decyzja dobra i zła, podjęcie sprzeciwu czy uległości, wysiłek budowania, czy niszczenia, służenie tu, czy służenie tam; ra­dość przyjęcia i odwaga odrzucenia... Inaczej wita się świat i inaczej ten świat żegna. Inaczej przyjmuje się kołyskę i ina­czej kupuje wieniec. Inaczej zabrzmi odpowiedź na każde z ludz­kich pytań.

Wielka noc – wielki dzień, gdy wiem, że nie tylko do śmier­ci, ale, że na zawsze; i na ten czas życia, i na dni wieczne. Jak inaczej w tym świetle rysuje się świadomość, że nagromadził i starczy „aż” do śmierci! Aż, a może „tylko” do śmierci? A potem, a poza progiem nowego życia? Zapewniłem im wszystko, do samej śmierci wystarczy, zabezpieczyłem, pomyślałem o wszystkim... a potem? A w życiu nowym? Czy i na tamto wystarczy? Ułożymy sobie życie, i będziemy szczęśliwi do śmierci samej? Do, a po śmierci także? Czy to co dzisiaj stanowi dar radosnej miło­ści, rzeczywiście wypełni całą wieczną resztę?

Wielka noc – wielki czas nadziei – nadziei uczniów, wier­nych, bliskich Jezusowi. On żyje, On jest, On nie zna umierania. Jeśli widzieliście, jak Piłat podpisał wyrok, umył ręce i wydał Go dozorcy, to prawda, tak było; ale jeżeli będą mówić, że to koniec sprawy, że wyrok oznacza zwycięstwo, nie, w to nie wierzcie. On jest nieśmiertelny. Jeżeli pamięć przypomni, że był krzyż, grób, uciekający uczniowie, tak, to było. Ale, że On nie żyje, temu nie wierzcie. Jeżeli powiedzą, że widzieli Jego krzyż porzucony w ziemi, żeby nawet śladu nie zostało, tak, tak się stało. Ale potem było podniesienie krzyża, uwielbienie, miłość i mądrość krzyża.

Wielka noc – święty czas nadziei – dla naszych wygasających lat życia. Zwyczajnie, zabiera nas czas, jak płynąca rzeka zbie­ra piasek przy brzegu. A przecież dzień Wielkanocy wie, że od­chodzi ciało, to ciało, aby człowiek pełny i bogaty, nowy i odro­dzony, żył w odnowieniu ciała Chrystusowego. Z prochu powołał Bóg nasze ciała, w proch się sypie w chwili wyznaczonej, ale Bóg cię wskrzesi, abyś żył z Nim i w Nim. Nie, nie zamykajmy dzisiaj serca na wielką wieść, nawet gdyby była wspaniała jak marzenie. Ostatecznie przed każdym świtem nowego dnia przy­chodzi noc, w której rodzi się inny. Przed każdym kwiatem umie­rają pąki, w których mizernym kształcie krył się już cały, peł­ny barw i nowych zadań – kwiat. Przed każdym owocem umiera kwiat, w którym utaiło się inne, nie podobne, ale przecież całkowicie w nim zawarte życie owocu. Przecież umierają owoce, aby wydać drzewa, jak umierają ciała aby rodziły się nowe, niewy­obrażalne dzisiaj, a całe stamtąd i stąd i z nieba i ziemi, pełne tożsamości człowieka.

Wielka noc – święty czas nadziei – dla tych, którzy odpro­wadzili na cmentarne drogi. To dzień, który głosi ich życie. Na czas tylko przechowani w urnie ziemi. Złożeni w relikwiarzu gro­bu. Prochy, znani i zapomniani z całej historii. Myślimy z na­dzieją o niepojętym przebywaniu życia. Przebaczcie nam, że nie potrafimy dzisiaj wyobrazić sobie, jak żyjecie; wy, którzy odeszliście. Czekamy na ożywiające słowo Boga. To nic, że na ziemi pozostały smutne ślady na cmentarzach, że przy jednej dacie człowiek postawił krzyżyk. Niestety, świat nie umie inaczej mó­wić o ostatnim widzeniu się na tej ziemi. Świat nie może nam nic o was powiedzieć, dlatego tak uważnie słuchamy dzisiejszego święta. Uczymy się być z bliskimi, mieszkańcami wieczności. Mó­wimy sobie znowu: Jeżeli oczy powiedziały, że oni umarli, tak, to prawda, ale jeżeli chcą powiedzieć, że oni nie żyją, nie, to nie jest prawdą, temu nie wierzymy. Jeżeli nasza pamięć mówi, że tam jest ich grób, tak, to prawda, znamy i pielęgnujemy ich mo­giłę, ale jeżeli powie, że tam są oni, wasi, moi, nie, nie wie­rzymy; to nie jest prawdą, nie tam ich należy szukać, nie tam ich będziemy czekać. Jeżeli powiedzą, że się modlą, aby wiecz­ność była szczęśliwa, tak, o to modlę się każdym słowem człowieczego pacierza; ale jeśli powiedzą, żeby im ziemia była lekką, wtedy wiem, że to tylko pobłądziły smutne słowa, bo ziemia nad nimi nie zapanuje, chociaż do niej złożyli ciało na czas wyznaczo­ny przez Stwórcę; pozostali z Nim, w życiu nowym, na zawsze własnym. Jeżeli rozpaczasz, wiem, co to znaczy i rozumiem gorz­kie słowa, ale gdy mówisz, że opuścili, że przestali żyć, wtedy mogę tylko milczeć i dzielić się braterską bliskością oczekiwania na światło, które Pan daje, które czasem można wymodlić, z po­korą nazbierać z tajemnic Bożych, żeby, gdy przyjdzie ten czas ziemi – mówić o życiu z nimi, którzy już doświadczają jego drugiej tajemnicy.

Wielka noc – wielki czas nadziei. Nie, nie bójmy się żyć wielkim przeczuciem. Otworzyć dusze na wieczność to tak, jak otworzyć światło dla życia. Cały człowiek żyje mocą nieśmiertel­ności, choćby wcale nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Odcię­ty od nieśmiertelności, traci życie, jak roślina odłączona od świa­tła, zamiera, niszczeje. Świat dzieł człowieka, cała kultura i cy­wilizacja, dzieje myśli i rąk, to uobecnienie życia, które trwa i nie umiera. Cała odwaga tworzenia wyrasta z przeczucia, że żyje w rodzinie ludzkiej, chociaż zmienia się sposób istnienia tej ro­dziny. Tylko wtedy, gdy człowiek uwolni się od bezsensu umie­rania na zawsze, tylko wtedy potrafi miłować na zawsze, cier­pieć dla wiecznych treści, tworzyć dla życia ludzi. Nieśmiertel­ność, którą żyje człowiek, prowadzi myśli i ręce i serce ludzi. Jeżeli stracić, jeżeli zatrzeć w duszy ludzkiej tę świadomość wie­czną, wtedy rodzi się świat, który zamiast służyć człowiekowi, po­sługuje się człowiekiem. Wtedy, wcześniej czy później, rzeczywi­stość staje się ziemią znękania i zagrożenia, przychodzi cywiliza­cja umierania.

Najmilsi! Na starym obrazie średniowiecznego mistrza, pusty grób Jezusa Chrystusa oświetla jasny słup światła – grób pu­sty! Straże zasłaniają oczy. Światło jest zbyt jasne. Nie, my dzi­siaj nie bójmy się otworzyć oczu, nie osłaniajmy serc na światło laski. Żyje Pan – Nadzieja Nasza. Zmartwychwstał na świadec­two zmartwychwstania ludzi. „Otrzyjcie już łzy”! Życie zwyciężyło śmierć i tak już będzie zawsze. Światło zwyciężyło noc – i tak już będzie. Pokój zwyciężył przemoc – i tak będzie. Prawda zwycięża szatana – i tak zostanie. Niech nadzieja Boża zwycię­ży wasze przygnębienie. Niech do waszych serc wejdzie Wiel­kanoc.


marca 29, 2018

Rozważanie na Wielki Czwartek - Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości

marca 29, 2018

Rozważanie na Wielki Czwartek - Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości
Kapłaństwo, Eucharystia i przykazanie nowej miłości. Właśnie dzisiaj zgromadziliśmy się tutaj po to, aby za te trzy dobrodziejstwa, dary, skarb — podziękować.
Kochani moi! Proszę was, abyście przez moment pomyśleli, jak bardzo te trzy rzeczywistości są związane z naszym życiem. Czym byłoby życie — nawet nas, ludzi XXI wieku — bez posługi kapłańskiej? Chrzest, bierzmowanie, pokuta, sprawowanie Eucharystii, małżeństwo, ostatnia posługa przy przejściu do Boga przez śmierć...
Ale przede wszystkim Eucharystia. Chrystus przez kapłanów spra­wujących Eucharystię przybliża i daje nam siebie samego. I daje swoje życie, swoją świętość, swoją miłość.
Ukochani Bracia i Siostry! Uczestnicy Tej Mszy Św. Wieczerzy Paschalnej.!
Dzisiaj, kiedy czytamy te wspaniałe teksty o konieczności pochyle­nia się do ludzkich stóp i posługi drugiemu człowiekowi, wiemy, że to właśnie rodzi się z tej miłości i jest jedynie wtedy możliwe, kiedy ogarnie nas Jego miłość. Dzisiaj przyszliśmy za to podziękować. Kiedy na początku mszy świętej zwróciłem wam uwagę, że właśnie za to ma­my dziękować, powiedziałem, że podziękujemy przez Jezusa w Duchu Świętym. Wszyscy jesteśmy już dzisiaj oczyszczeni w sakramencie poku­ty. Otrzymaliśmy w sakramencie pokuty dar, który chcemy dzisiaj zło­żyć z powrotem. Chcemy razem z Chrystusem podziękować Ojcu za to, że dał nam kapłaństwo, Eucharystię i prawo nowej miłości. I samemu Chrystusowi chcemy podziękować, za to po prostu, że jest dla nas — dla naszego zbawienia. Że życie nasze przez Niego, w Nim i z Nim — ma sens.
Moglibyśmy bardzo łatwo policzyć, który to raz z rzędu przeżywamy w naszym życiu Wielki Czwartek, wspomnienie godziny Jezusa, jak nam dzisiaj przypomniała ewangelia. Godziny Jego, ale i godziny naszej. My często w potocznym języku posługujemy się terminem „go­dzina". Myślimy też od czasu do czasu o „ostatniej godzinie". A oto właśnie wspomnienie godziny Jezusa i godziny naszej, która w Jego śmierci i zmartwychwstaniu jest ostatnią godziną.
To brzmi dość skomplikowanie, ale to jest bardzo proste. Dwa ty­siące lat temu w Wielki Czwartek Jezus Chrystus — Bóg-Człowiek właśnie w tej swojej godzinie ustanowił kapłaństwo hierarchiczne dla po­sługi wszystkim odkupionym we krwi Chrystusa. Ustanowił Przenaj­świętszą Eucharystię — pokarm czasów eschatologicznych, czasów osta­tecznych, pokarm ostatniej godziny, godziny, w której Bóg jest z ludź­mi — i promulgował odpowiedni dla takiego królestwa obyczaj: prawo nowej miłości. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się tak miłowali wzajemnie, społecznie, jak ja was umiłowałem" (J 13, 34). A miarą tej miłości, jaką On nas umiłował, jest miłość ukrzyżowana — miłość z Wielkiego Piątku. Ta właśnie miłość z Wielkiego Piątku została ukry­ta w kapłaństwie, w Eucharystii i w prawie nowej miłości.
I kiedy po dwóch tysiącach lat przychodzimy do kościoła — czy to w Wielki Czwartek raz w roku, czy w każdą niedzielę, kiedy jesteśmy blisko naszego domu czy na wakacjach, czy gdziekolwiek i w każdy zwykły dzień — kiedy msza święta się odprawia, wtedy dopełnia się misterium śmierci i zmartwychwstania. Wszędzie, gdzie gromadzą się ludzie na mszę świętą, na sprawowanie Eucharystii — tam uczą się te­go nowego przykazania. I kiedy uroczyście obchodzimy raz w roku to, co się powtarza każdej niedzieli i każdego dnia, aby przypomnieć sobie sens tych prostych, zwyczajnych obrzędów i gestów — wtedy przypomi­namy sobie też najistotniejszą treść tego, co zostało nam w Wielki Czwartek przekazane. Tutaj nam Chrystus przypomina o konieczności realizowania w naszym życiu kapłaństwa, tego co oznacza Eucharystia, w której mamy łaskę uczestniczyć — i tego co znaczy nowe przykazanie miłości. Po tośmy dzisiaj tutaj przyszli.
Moi Drodzy! To, co w tej chwili powiedziałem, można by ująć w formie pytania: czy wy wiecie, że wasze życie ma być życiem kapłańskim? Nie tylko nas, kapłanów; wasze również. Naszym obowiązkiem jest posługiwać wam — abyście Chrystusowe, kapłańskie życie doprowadzili w waszym życiu do pełni. Tym się tylko różnimy my od was. W imię Chrystusa was gromadzimy i w imię Chrystusa sprawujemy Eucharystię, w któ­rej razem uczestniczymy. A Eucharystia to jest Boska miłość Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, który nam daje dynamizm nowej miłości.
Czy wiecie więc, że jesteście kapłanami zobowiązanymi do życia ka­płańskiego? Czy wiecie, że takie życie ma swoje bardzo fundamentalne pokłady i ma swoje szczyty? Idealny kapłan to — jak Jezus Chrystus — kapłan i ofiara. Chrystus po to złączył Wielki Czwartek z Wielkim Piąt­kiem. Doświadczamy tego — czy chcemy, czy nie chcemy — w naszym życiu. Kto coraz bardziej świadomie bierze w ręce swoje życie z Chry­stusem i ofiarowuje je z Chrystusem Bogu Ojcu, ten doświadcza przemia­ny cierpienia i bólu w radość i pokój, w szczęście. To dokonuje się w Eucharystii, gdzie przynosimy trud naszego życia, owoc pracy naszych rąk — i niejako wkładamy w dzieło paschalne Jezusa Chrystusa. I w każ­dej mszy świętej następuje w nas przejście od grzechu do świętości. Bo dając Chrystusowi i Bogu owoc naszej pracy — to wszystko, co się dzieje poza kościołem, to zmaganie codzienne o prawość, o szlachetność, o prawdę i dobro, o piękno — zostajemy nagrodzeni darem z góry. I kie­dy dzisiaj przy Komunii świętej usłyszymy „Ciało Chrystusa Amen", pamiętajmy, że to jest odpowiedź na nasz dar. Ten dar wyniesiemy zno­wu z kościoła, by go świadomie czy nieświadomie rozdawać. Bo miłość jest z natury promieniująca, rozdająca się, służebna, jak nam to dzisiaj ewangelia przypomniała na przykładzie Pana naszego, umywającego no­gi swoim Apostołom.
I chyba w ten wieczór nie potrzeba więcej słów. Tylko jedno pyta­nie: czy jesteśmy świadomi, że kapłaństwo, Eucharystia i miłość tworzą symbiozę, której nie można rozdzielić i że nasza ludzka miłość otrzymu­je od Boskiej swoją pełnię? Za to dzisiaj przyszliśmy Bogu przez Jezu­sa Chrystusa podziękować. Niech więc ta Eucharystia będzie najpiękniejszym i najważniejszym w naszym życiu DZIĘKCZYNIENIEM Bogu za wszystko, za co winniśmy Mu dziękować. AMEN.


marca 26, 2018

Homilia na Wielki Poniedziałek - „Pan moim światłem i zbawieniem moim”

marca 26, 2018

Homilia na Wielki Poniedziałek - „Pan moim światłem i zbawieniem moim”
Każdego roku liturgicznego, w świętym, zwanym przez nas Wielkim Tygodniem, przypomina nam o zasadniczych postawach Bożych wobec nas; postawach objawionych w Jezusie Chrystusie, i wzywa nas do odpowiednich postaw wobec Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Ta liturgia Wielkiego Tygodnia jest znaczącą, domaga się bowiem od nas wielkiej, żywej, życiowej pamięci o tym wszystkim, co Bóg dla nas uczynił i wciąż czyni, i głośnie jeszcze woła, abyśmy uwierzyli, że Pan naszym Światłem i Zbawieniem naszym.
Wnet wejdziemy w wielką celebrację liturgiczną Triduum Sacrum, wielkich trzech dni, by sobie przypomnieć pierwszą i podstawową prawdę, że Bóg jest nam aż tak bliski, iż staje się w Jezusie Chrystusie naszym Pokarmem, by dzięki Temu Pokarmowi żyć, tak tu na ziemi, by osiągnąć szczęście wieczne kiedyś w życiu przyszłym.
„Pan moim światłem i zbawieniem moim”. Dlatego wcześniej jeszcze, nim został pojmany, czyni Wieczernik eucharystyczny, tam w Jerozolimie, i nam powiada: „Bierzcie i jedzcie...., bierzcie i pijcie... a to wszystko czyńcie na Moją pamiątkę”. I tak też, już prawie 2 tysiące lat, czyni Wspólnota chrześcijańska, zgromadzona przez Ducha Świętego, wokół Chrystusa po to, aby mocą tego Pokarmu i tego Napoju iść w stronę Ojczyzny w Niebie, w stronę Domu Ojca, aby się snadź nie pomylić, bo również Ten Pan eucharystyczny, jest naszym Światłem, jest naszym Zbawieniem.
Eucharystia, żywy z nią kontakt, domaga się porządku w życiu naszym. Eucharystia, gdy z nią ma być dobra moja wspólnota, domaga się absolutnej świętości z naszej strony. I woła Biblia, „Kto święty, niech przystąpi; kto nim nie jest, niech czyni pokutę”. Eucharystia domaga się pokuty – zatem – utkwienia naszych chuć w Bogu w Trójcy Świętej Jedynym, zachwycenia się Bogiem aż tak, być chcieć być człowiekiem żyjącym według Bożych praw.
Jeżeli idziemy przez tę ziemię, mocą Eucharystii, to również Wielki Piątek jest propozycją do dobrego przeżycia. Wielki Piątek, wraz z Męką i Śmiercią Pańską, to również źródło naszego obfitego odkupienia, danego na zbawienie każdemu człowiekowi dobrej woli. Eucharystia zatem, jest źródłem siły, by krzyż, łącznie ze śmiercią, potraktować poprawnie, to znaczy, by móc wykorzystać ten krzyż, który spotykamy na naszej drodze życia, ten krzyż, który nieraz wydaje się nam zbyt ciężki, jako narzędzie zbawienia.
Oczywiście, wśród różnych krzyży, które spotykają wszystkich, pewnie najtrudniejszym do rozwiązania i najcięższym do uniesienia, jest śmierć, ta moja, konkretna, która przyjdzie może wnet, może jeszcze za jakiś czas; śmierć, która może być przekleństwem, ale także może być narzędziem mojego uświęcenia. Jeżeli dobry kontakt mam z Eucharystią, jeżeli radośnie stanowię wspólnotę eucharystyczną, uporządkowaną, zwłaszcza miłością ku Bogu, ku człowiekowi, to wtenczas śmierć, która mnie przeraża, która jest także uczestnictwem w śmierci Pańskiej, jest momentem radosnego spotkania się z Panem. Nie jest to takie proste, bo żyjemy przecież w bardzo ziemskich okolicznościach, niekiedy ograniczających naszą myśl niebotyczną. Jednakże, gdy przyjmujemy namaszczenie Duchem Świętym, gdy zachowujemy się w Kościele poprawnie, to znaczy: idziemy z Panem, i ze względu na Pana, żeby z Nim stanowić wspólnotę – wspólnotę życia, wspólnotę naśladowania, a nie tak, jak Judasz, który był z Panem, bo miał okazję wykradać to i owo z kasy Pańskiej, to wtenczas dzień śmierci, będzie dniem wyczekiwanym. I tak było w przypadku Jezusa Chrystusa, i tak jest, od początku, po dziś, w przypadku wielkich Świętych, czyli zakochanych w Jezusie Chrystusie.
Jeżeli Eucharystia stanie u podstaw naszego ludzkiego i chrześcijańskiego życia, to zasmakujemy także w Krzyżu, w krzyżu naszym, który jest udziałem w Męce i Krzyżu Pańskim. I będzie już perspektywa naszego życia bardzo optymistyczna, bo wciąż wszystko, także Eucharystię, także cierpienie, będziemy przeżywać w blasku Pańskiego zmartwychwstania, i nadziei na moje życie wieczne.
Wielki Tydzień, to szczególniejsza szkoła naszej duchowości chrześcijańskiej. Wzywa więc, ten święty czas, dzień po dniu tego Świętego Tygodnia: „Świętymi bądźcie”. Chcemy to usłyszeć wszyscy, gromadzący się na ucztowaniu Chrystusem eucharystycznym, owo zwiastowanie pełne optymizmu, dziś do nas skierowane: „Pan moim światłem i zbawieniem moim”. Dlatego, mimo słabości, o których czytamy w modlitwie dnia dzisiejszego, chcemy zaufać Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, bo On, przede wszystkim, jest naszym Zbawieniem. Wpatrzeni w Eucharystię, w krzyż i śmierć Pańską, ale i olśnieni nadzieją zmartwychwstania, chcemy zaczynać dziś, Święty Poniedziałek, ten przenajświętszy czas roku liturgicznego, i słyszymy wołanie: „Świętymi bądźcie”. AMEN.


marca 21, 2018

Zamyślenia wielkopostne – Niewola grzechu

marca 21, 2018

Zamyślenia wielkopostne – Niewola grzechu

Środa, 5 tydzień Wielkiego Postu

 

Słowo Boże na dziś:

 

Prawdziwe wyzwolenie przez Chrystusa...


Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: «Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli». Odpowiedzieli Mu: «Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakże Ty możesz mówić: „Wolni będziecie”?» Odpowiedział im Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie ma w was miejsca dla mojej nauki. Co Ja widziałem u mego Ojca, to głoszę; wy czynicie to, co usłyszeliście od waszego ojca». W odpowiedzi rzekli do niego: «Ojcem naszym jest Abraham». Rzekł do nich Jezus: «Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to dokonywalibyście czynów Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy dokonujecie czynów ojca waszego». Rzekli do Niego: «My nie urodziliśmy się z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga». Rzekł do nich Jezus: «Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem sam od siebie, lecz On Mnie posłał».
Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym



Być dla siebie samego „żeglarzem, sterem i okrętem”. Oto marzenie i pragnienie każdego człowieka. Żyć w wolności. Oto cel, który przyświecał ludziom chwytającym za broń i ruszającym do walki o swoją niepodległość. Samodzielne podejmowanie de­cyzji dotyczących przyszłości. Oto wyznacznik naszej dojrzałości i dorosłości. Wolność jest bowiem podstawowym pragnieniem człowieka. Wolność, możliwość swobodnego podejmowania de­cyzji, opowiadania się za tą lub zgoła odmienną opinią. Oto nasze podstawowe prawo. O tę wolność zabiegamy, tę wolność bardzo sobie cenimy. Czasem jednak sami jej się pozbawiamy.
Dziś Pan Jezus przypomina każdemu z nas, że wolność człowiekowi zabiera grzech: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34). Grzech bowiem tylko przez chwilę wydaje się wolnym wyborem. Oczywiście każdy grzeszy w sposób świadomy i do­browolny. Każdy z nas świadomie i dobrowolnie pozbawia się zatem wolności. Za chwilową bowiem przyjemnością grzechu kryją się pęta, które na serce człowieka nakłada szatan. Za chwi­lową swobodą i niezależnością od Bożych przykazań czai się odłączenie od źródła doskonałej miłości Bożej. Za samodzielnym decydowaniem o tym, co nam wolno, a czego nie powinni­śmy czynić, przychodzi anarchia, bezład, zło.
Skoro bowiem grzesząc, uważamy, że mamy prawo łamać Boże przykazania, tym samym zezwalamy innym, by wobec nas zachowywali się tak samo. Skoro ja mogę kraść, depczę przyka­zanie: „Nie kradnij!”, to dlaczego inni nie mogą mnie okradać? Skoro zdradzam, to dlaczego małżonek ma przestrzegać nakazu: „Nie cudzołóż!”? Jeżeli ja uciekam się do kłamstwa, aby nie po­nosić odpowiedzialności za swoje przewinienia, nie mogę tym samym wymagać od drugiego człowieka, aby wobec mnie był uczciwy. Wkraczając na drogę zła, łamiąc Boże przykazania, za­stawiam na samego siebie śmiertelną pułapkę. Chciałem uwol­nić się od rygoru słów Dekalogu, a nieświadomie założyłem na siebie kajdany grzechu!
Wydaje się nam bowiem, że przykazania Boże, nauka Ewan­gelii, miłosierdzie, do którego wzywa nas Pan Bóg, stają się ogra­nicznikami naszej wolności. Człowiek chciałby robić to, co aku­rat dla niego jest atrakcyjne, korzystne; co przynosi przyjemność i zysk. Lecz naprzeciw niemu stają słowa Dekalogu i nauki Jezusa Chrystusa. Te słowa ograniczają, zabraniają, przestrzegają. Wielu uważa, że to niewola. Wielu widzi w Panu Bogu i Kościele Chry­stusowym tyrana. Lecz prawdziwym tyranem jest szatan. Praw­dziwą niewolą jest grzech.
Wolnym bowiem nie jest ten, kto na wszystko się zgadza, ulega każdej swej zachciance, słucha każdego porywu pożądli­wości swego ciała, poddaje się zmieniającym się emocjom i cho­robliwie wystrzega się konfrontacji z nieprzychylnymi skutkami swych błędów. To nie jest człowiek wolny! To niewolnik swych żądz. To zakładnik swych emocji. To marionetka swego egoi­zmu i lenistwa. Niewolnik zawsze musi się zgodzić z wolą swego pana. Ten, kto brnie w świat rozpusty, egoizmu, kłam­stwa i krzywdy, słucha swego pana, którym staje się grzech. Nie jest już zatem człowiekiem wolnym, lecz staje się niewolnikiem grzechu. Taki człowiek uważa się za wolnego, gdyż nie jest skrępowany Bożymi przykazaniami. Lecz w swej istocie po­zwolił grzechowi odebrać swoją wolność.
Wolny bowiem jest tylko ten, kto może powiedzieć „nie”. Tylko wolny człowiek może odmówić. Tylko niepodległy czło­wiek może się z innymi nie zgadzać. Szanując własną autono­mię, zabiegając o własne dobro, potrafi dokonywać takich wy­borów, które rzeczywiście będę mu służyć, a nie tylko hołdować chwilowym żądzom i zachciankom. Drogą zaś do takiej wolno­ści jest prawda: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,31-32). Te słowa Pana Jezusa przypominają nam o tym, gdzie jest źródło wolności.
Źródłem tym nie jest z pewnością nieskrępowana możli­wość grzeszenia, popełniania zła, łamania przykazań Bożych. Wolność swe źródło ma w prawdzie. Poznając prawdę o pokusie i tym, który za nią stoi - szatanie, dowiemy się, dokąd tak na­prawdę prowadzi podążanie za nią. Poznając prawdę o skutkach grzechu, uświadomimy sobie, że poza chwilową przyjemnością grzech zawsze przynosi zło i krzywdę. Poznając prawdę o Bogu bogatym w miłosierdzie, zrozumiemy, iż Pan nikogo z nas nie potępia, lecz każdemu daje szansę nawrócenia. W końcu pozna­jąc prawdę o przykazaniach Bożych i nauce świętej Ewangelii, zobaczymy, że służą one naszemu dobru i stają na straży szczę­ścia i powodzenia człowieka.
Grzech tylko na chwilę czyni człowieka wolnym, ale ta wol­ność i tak jest tylko iluzoryczna. Czy można bowiem wolnością nazwać pozbawienie siebie samego doskonałej miłości Stwórcy? Grzech zniewala, sieje zniszczenie i odgradza od łaski Bożej. Wolnym zaś jest tylko ten, kto potrafi pokusie powiedzieć „nie”. Tylko czy mnie na to stać?


marca 18, 2018

Homilia na Uroczystość Św. Józefa, Oblubieńca NMP - Cicha mądrość

marca 18, 2018

Homilia na Uroczystość Św. Józefa, Oblubieńca NMP - Cicha mądrość
Dzisiaj Kościół obchodzi uroczystość św. Józefa, który jest opiekunem Kościoła, jak był kiedyś opiekunem Pana Jezusa i Świętej Rodziny. Można snuć dzisiaj różne refleksje, ponieważ św. Józef ma wiele do powiedzenia tym wszystkim, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. Jego postać jest zresztą bardzo zakorzeniona w tradycji Kościoła. W każdym niemal kościele jest jego wizerunek. Wiemy, że jak jego imię znaczy „Bóg da więcej, Bóg przyda", tak on sam jest patronem od spraw wy­magających opieki. I wiele razy apelowaliśmy do niego, zwłaszcza kie­dy doskwierał nam niedostatek czy głód, czy jakaś inna potrzeba.
Ale dzisiaj chciałbym zwrócić waszą uwagę na sprawę może nieco głębszą. Proszę przez chwilę wmyśleć się w sytuację Józefa wobec tego całego zagadnienia, które my dzisiaj językiem teologicznym nazywamy tajemnicą Wcielenia. Dla nas ta rzecz jest trudna do zrozumienia. Dla niego była — myślę — jeszcze trudniejsza. Mimo, że był wychowany w najbardziej autentycznych tradycjach żydowskich i wiedział o tym, że takie wydarzenie kiedyś w historii nastąpi. Ale czasem tak jest, jak i z nami jest: kiedy nam się mówi ,,tak ma być, to jest właśnie to", nam się zdaje, że to jeszcze nie to, ale że to, co ma być, dopiero kie­dyś będzie. Myślę, że każdy z nas w ten sposób będzie przeżywał swo­ją śmierć. Do końca jeszcze nie będziemy wierzyć, że to jest to. Zresztą czy nie raz już tak było w życiu?
I on musiał zająć wobec tajemnicy Wcielenia stanowisko autentycz­ne, stanowisko zasadnicze. I trudno nie przypuszczać że otrzymał do tego specjalne światło. Choćby nawet ewangelie mówią o tym, że anioł Pański powiedział Józefowi, że ,,z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło" (Mt 1, 20). A także: „weź Dziecię i uchodź do Egiptu" (Mt 2, 13). Miał dużo światła i miał dużo światła wyjątkowego, bo cała histo­ria była wyjątkowa.
Ale jeszcze była inna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę. Miano­wicie Józef był z zawodu rzemieślnikiem. Homo faber — mówi język łaciński. Do dziś dyskutują znawcy historii palestyńskiej, na czym to rzemiosło polegało, czy był rzemieślnikiem od drzewa, czy rzemieślni­kiem od żelaza. Ale to nie jest ważne. Ważne jest, że był człowiekiem konkretu, człowiekiem rzemiosła. Prostym, zwykłym, takim jak po dziś dzień wielu ludzi, którzy parają się pracą każdego dnia, walcząc o chleb codzienny. I to mu dawało pewien głęboki, autentyczny realizm. Pa­trzył właśnie tak jak prości ludzie się patrzą na wydarzenia.
Patrzył na wydarzenia. I równocześnie, ponieważ tak umiał patrzeć, był wielkim (można by powiedzieć) może nie filozofem, ale teologiem. On poprzez dotykanie swoimi rękoma rzeczywistości umiał również do­tknąć tej największej Rzeczywistości, jaka się wtedy dokonywała, kie­dy Słowo stało się Ciałem, kiedy Syn Boży stał się człowiekiem. On to rozumiał po swojemu. A rozumiał dlatego, że tajemnica Wcielenia jest jakoś bardzo po linii tego realnego rzemiosła, jak bym powiedział. Bóg wcielił się w codzienność.
Tak się czasem zastanawiamy, dlaczego dzisiejsi ludzie nie rozumie­ją Eucharystii, dlaczego nie potrafią dojść do ołtarza, kiedy jest tutaj Chrystus i uczta jest ucztą. Dlatego, że zatracili pojęcie sacrum — świętość jakiejkolwiek uczty.
Który ojciec błogosławi dzisiaj chleb i rozdziela dzieciom? Kto o tym wie? Kto to mówi, kto tak robi? To było kiedyś chlebem powszednim i związane z chlebem powszednim: nasze matki i ojcowie błogosławili chleb. Tak samo jest z pracą. Kto dobrze rozumie pracę, w tego poję­ciu praca jest czymś świętym. Tak jak błogosławi się chleb, tak się błogosławi pług, który wychodzi w pole, czy ziarno, które się rzuca, czy warsztat rzemieślniczy, czy warsztat naukowy.
Żaden z wielkich teologów nie zaczynał szukania i dociekania bez pokornej modlitwy. I wtedy rozumiał o wiele więcej, co znaczy taje­mnica Wcielenia: że Bóg się wcielił a on udziela pracy rąk i pracy umysłu i sprzymierza pracę rąk i pracę umysłu z tym tchnieniem Bożym, które daje mu dynamizm do pracy. I służy, dlatego służy.
Dzisiaj, kiedy po Soborze Watykańskim Drugim coraz więcej się mó­wi o tak zwanej teologii rzeczywistości ziemskich, kiedy się mówi o kontynuowaniu, ciągu dalszym tajemnicy Wcielenia, kiedy się mówi każdemu człowiekowi, prostemu i wielkiemu: gdy pracujesz, pamiętaj, że kontynuujesz dzieło wcielenia Jezusa Chrystusa — to bardzo wyraź­nie temu całemu procesowi patronuje Józef. Józef — homo faber a równocześnie oblubieniec Matki Bożej i człowiek sprawiedliwy (por. Mt 1, 19), opiekun tej ,,trójcy ziemskiej", jak to się mówi o Świętej Ro­dzinie.
Tego się dzisiaj uczymy w to święto, które jest też takie ciche, jak cichy był Józef, Oblubieniec Matki Chrystusowej. Wielkie dzieła w ciszy się dokonują, bez rozgłosu — tak jak ziarno, które jest długi czas w ziemi a potem dopiero przynosi owoc. Przyjąwszy dzisiaj Ko­munię świętą, w ciszy głębokiego skupienia odszukajmy przy Panu Jego Opiekuna i pomówmy z nim o naszych sprawach.
Dzisiejsza ewangelia mówi nam o wydarzeniu, jakie miało miejsce w świątyni, kiedy Jezus odszedł z gromadą pielgrzymów i już po raz pierwszy zaczął otaczającym Go uświadamiać swoje posłannictwo. Chy­ba zwróciliście uwagę, że w tym wyjątku ewangelicznym jest dwa ra­zy w inny sposób użyty termin „ojciec". Do Jezusa mówi Maryja: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie" (Łk 2, 48). Był Józef ojcem przybranym — znamy całą historię związku Józefa z Maryją i Ewangeliści, którzy pisali, też o tym wiedzieli. I tu właśnie odpowiedź Jezusa była od razu ad hominem: „Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" (Łk 2, 49). W odpowiedzi Jezusa aluzja do Ojca nie była aluzją do św. Jó­zefa, lecz do Ojca, który jest w niebie. Do Boga Ojca, który jest Jego Ojcem. Ojcem Jezusa, Boga-Człowieka. Ale bliska więź poprzez związek prawny Józefa z Maryją uczyniła go opiekunem Jezusa, Jego ziemskim opiekunem, głową Świętej Rodziny. Chrześcijanie od początku tak wierzyli i wierzą.
W tym epizodzie jest zawarta głęboka nauka o chrześcijańskiej interpretacji rodziny. Rodzina chrześcijańska pomimo swojej zwartości osobowej ma jednak cele, które są wyższe niż cel układu zamkniętego. W „rzeczach Ojca" — to znaczy Ojca niebieskiego — trzeba być i dzie­ciom, i rodzicom. I rodzice poprzez sakrament małżeństwa wchodzą w spra­wy Ojca niebieskiego, i dzieci dojrzewają powoli do rozumienia ta­jemnic, misteriów Ojca. I czasem jeśli w domu są konflikty, albo jedna, albo druga strona nie rozumie tego. Rodzice bardzo często żyją tylko „według ciała" i nie rozumieją swych dzieci. Czasem odwrotnie, dzieci żyją ,,według ciała". Ale w tej chwili mam na uwadze na przykład po­wołania zakonne czy kapłańskie: jak często rodzice w ogóle nie pojmu­ją, o co chodzi. Żyją tylko w układzie zamkniętym. Nie rozumieją, że ich dziecko „powinno być w tym, co należy do jego Ojca" (Łk 2, 49).
Dużo jest tutaj w tej postaci tajemniczej i czcigodnej nauki dla nas. Wspominamy dzisiaj św. Józefa, czcimy go i uczymy się od niego dla naszych rodzin, dla naszej chrześcijańskiej postawy — wierności zleconej mu tajemnicy, wierności Bogu. Wierności cichej, milczącej. Bo taki był.
Polecajmy Bogu podczas dzisiejszej mszy świętej wszystkich chrześ­cijan, którzy noszą imię Józefa — aby mieli cząstkę tej cichej mądroś­ci, którą miał opiekun Pana Jezusa.


marca 17, 2018

5. Niedziela Wielkiego Postu (B) – Co znaczy iść za Jezusem?

marca 17, 2018

5. Niedziela Wielkiego Postu (B) – Co znaczy iść za Jezusem?
Przy drodze, którą chodzili do szkoły, był ładny drewniany krzyż. Wyrzeźbiony Chrystus miał głowę opuszczoną ku ziemi, jakby nasłuchiwał albo pochylał się ku przechodzącym. Wyda­wało się, że gdyby stanąć na palcach, można by wszystko po­wiedzieć, nawet bardzo własne sprawy. I wydawało się, że gdy­by przystanąć i posłuchać, to można by usłyszeć z ust Chrystusa ważne słowa. W dzieciństwie, oczywiście, nie miewa się takich skojarzeń; przychodzą później, przynosi je życie. Coraz bezwzględ­niej uczy, jak wiele spraw i doświadczeń można przeżyć tylko z Wszechmocnym albo z nikim. Coś z tego nastroju wzajem­nego pochylenia przynosi liturgia Wielkiego Postu. Jakby powracanie do ustawicznie gubionej bliskości.
Dzisiaj liturgia zatrzymuje nas, żeby powtórzyć Chrystusowe „pójdź”! Niech idzie za mną, a gdzie ja jestem, tam będzie i mój sługa... Jeżeli stanął nawet przed wielkim tygodniem, jeżeli nawet drży w godzinie wielkiego piątku, jeżeli słyszy Chry­stusa, niech idzie z Nim. Co to wezwanie może znaczyć dzisiaj? Co może znaczyć dla mnie, dla ciebie?
Iść za Nim, za Jezusem Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć po prostu: zauważyć obecnego. Otworzyć oczy na obecnego z nami Boga. Świadomym gestem pozwolić się prowa­dzić przez stromizny bólu. Choroba, samotność, odrzucenie, ska­zanie – sprzyjają rezygnacji z wysiłku zdobywania: zdobywania kolejnego dnia, twórczej myśli, dobrego gestu; zdarza się zre­zygnowanie z przełamywania własnego bezwładu. Dłuższy czas trudnych lat, bezsilnych prób, może wytworzyć poczucie bez­sensu, prowadzić do rezygnacji, nawet do oddalenia się od bli­skich. Niekiedy trzeba przełamać proces wygasania. Za wcześ­nie oddalamy się od źródła życia. Nasiąkamy sobą – to znaczy słabością, przygnębieniem, milczeniem, rozżaleniem. Do ogniska życia trzeba dorzucić tworzywo życia, którym jest Bóg, życie i zmartwychwstanie. W praktyce może to zmuszać do uporządkowania modlitwy, pogłębienia życia eucharystycznego, estetyki myśli i słowa, godnego stylu bycia z ludźmi – życia na miarę człowieka Bożego. Wiem, łatwiej o tym myśleć zdrowym niż pogrążonym w noc goryczy, ale przywołuję tę prawdę, aby w czas zły, była światłem od­wagi.
Iść za Chrystusem, to w naszym przypadku, oznacza uczestni­czyć w prawdzie modlitwy zaufania: Ojcze, jeżeli to możliwe, niech odejdzie ten dzień, kamienna droga, dziedziniec poniżenia, dźwięk srebrników, ból w oczach ukochanej Matki... Ale nie mo­ja wola, nie mój lęk, ale Twoja miłość niech się stanie. Jeżeli uznasz, Boże, że potrzebny jest czas krzyża dla zbawienia ko­chanego człowieka, nieznanego mi, ale Tobie wiadomego dzieła, jeżeli to może być darem na ołtarzu ojczyzny... To nic, że bę­dzie nieład słów, Bóg poukłada teksty sobie wiadome, bezładne wyznanie wiary. Można wiele lat składać przed Bogiem okrągłe słowa, które cieszą ucho słuchaczy, można układać pacierze, jak pięknie wypolerowane kamyki. Można się nawet tym wszystkim cieszyć, aż do chwili, gdy życie odsłoni prawdę, że były martwe i cudze. Aż trzeba Ogrójca, aby wywołać prawdę i ułożyć psalm bolesny, ale własny, bez złudzeń o sobie i pozorów.
Iść za Chrystusem, to może w naszym przypadku, znaczyć: zauważyć cierpiących. Cierpienie, zły czas, może nas wchłonąć, zagarnąć, zasłonić świat innych ludzi. Lekarstwem na własne cierpienie jest bliskość cudzych ran. Przygarnąć w modlitwie tych, którzy cierpią bardziej, których odtrącono brutalniej, któ­rych łzy są bardziej bezradne. Pisze obłożnie chory człowiek: „W sali szpitalnej byłem blisko chorych, widziałem ich, rozu­miałem, mniej wtedy myślałem o swoim nieszczęściu. Teraz, w innym, w kręgu lekarstw i rodziny, pogrążam się w rozważaniu ciebie. Boję się, że to staje się obsesją, kontemplacją własnego bólu, że wymyka mi się jakaś wartość... Tylko wyjście poza siebie, pomaga rozumieć i służyć. Tylko otwarcie oczu na cu­dzy ból, pozwala przetrwać własny” (List Ewy P.). Jakby czło­wiek opowiadał o tej stacji Drogi Krzyżowej, gdy Chrystus pełen bólu i upokorzony krzyżem zatrzymuje się obok płaczących kobiet, żeby je pocieszać. Jakże nieproporcjonalne są cierpienia Jego i tych kilku wzruszonych kobiet, a jednak On je dostrzega, pociesza, przyjmuje ich ból do swego krzyża.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: służyć zbawieniu. Zawierzam Bogu, który z moich smut­ków złoży dobro. Nawet nie wymieniam intencji. Pozwalam Bogu rozporządzać. Dołączę dar własnego bólu, doświadczeń, i pro­szę, abyś Ojcze nasz przyjął i rozporządzał. Wnoszę do skarbnicy Kościoła, do świętych męczenników i najbardziej podobnych – do pielgrzymów Golgoty. Przecież wielu chorych wyjednało zba­wienie, podobnie jak oni chorym. Przecież wielu ludzi, którym przyszło opiekować się cierpiącym w szpitalu, sanatorium, czy w domu, odchodzili od łóżka chorego innymi ludźmi. Przecież zdarza się słyszeć, pełne podziwu zwierzenia lekarzy, pielęgnia­rek, a nawet własnej rodziny o kimś, kto w chwilach najtrudniejszych stał się świadectwem, zmusił do zastanowienia. Ludzie codzienni odchodzą z takich spotkań onieśmieleni, obudzeni w środku, jak po otrzymaniu światła od Boga. Przecież wolno nam przypomnieć sobie scenę spod krzyża Jezusowego. Właśnie tam, w miejscu dokonania, oprawca, któremu wypadło pełnić dyżur o godzinie trzeciej w Wielki Piątek, dopiero po przebiciu boku Jezusowego staje wśród wyznawców. Dopiero wtedy, po zadaniu śmierci upadnie na kolana, aby wyznać swoje najważniejsze odkrycie: Oto Syn Boży, oto Bóg, oto nowa droga własnego życia. Rodzi się święty z rany i miłości, której wielkość przewyższa śmierć.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: zaufać. A pod krzyżem stała Matka i ufała, że wszystko ma sens, że jest ważne... Że ból, że narodzenie miało sens, że lata bliskości w Nazarecie, że miecz boleści, że straszna droga Syna, że sceneria Kalwarii... tak, że to wszystko Bóg położył na drodze, aby prowadziła do celu. Zaufać, że rośnie plon, wśród pól oranych bólem, że sieje ziarno życia owa niepojęta miłość, która przewyższa wszelkie poznanie. W zaufaniu Bóg podaje kolejny odcinek czasu, podobny do tego, jaki dał Synowi Swo­jemu Najmilszemu. Żyć nie „jeszcze”, ale żyć „już” – pięknie, w prawdzie i sprawiedliwości świętych, na miarę człowieka doj­rzałego cierpieniem. Nie, nie dlatego mówi „pójdź za Mną”, nie dlatego, że On cierpiał, to i my będziemy cierpieli, ale dlate­go nas wezwał, że jeśli nawet przyjdzie czas cierpienia, to wtedy będziemy z Nim. Nie, to nie zaproszenie na drogę cier­piętników, ale na drogę miłości odważnej, nawet ryzykującej cier­pienie, a jeśli trzeba, również najwyższe świadectwo życia. Jeżeli porównuje życie człowieka do ziarna, to nie dlatego, że musi jak ziarno obumierać, ale to świadomość, że nawet czas umie­rania służy życiu, rodzi owoc. Nie bez jutra, ale dla czasu żniw, które nakarmią głodnych i nasycą spragnionych. Jeżeli życie rozdać, to może wymagać, żeby dać czas modlitwie, cierpliwość ludzkim wyznaniom, ufność tym, którzy stracili nadzieję, mą­drość tym, których życie skazuje na byle co. Odważyć się za­ufać Temu, który nas tą drogą prowadzi.
Pójść za Nim, za Chrystusem, to w naszym przypadku może znaczyć: mieć odwagę. Noszę w pamięci wydarzenie, które wy­cisnęło się na resztę życia. Na dwa miesiące przed końcem ziem­skiej drogi sługa Boży Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński przemawiał do kleryków, przyszłych kapłanów. Ten człowiek krzyżowej drogi z Chrystusem i narodem, pytał młodych mężczyzn, ludzi wiary, Polaków roku 1981. Pytał słowami Ewangelii: „Czy możecie pić kielich, który ja mam pić? Kielich pełen zelżywości, negacji, na­trząsania się, kpin, złośliwości. Czy możecie go pić? Czy wszy­stko wytrzymacie? Zapowiedź Chrystusa: Oto idziemy do Jerozolimy. A tam? Tam ciągle, wiecznie to samo, na przestrzeni wieków – tam Syn Człowieczy zostanie wydany, skażą Go na śmierć, wydadzą poganom na wyszydzenie, ubiczowanie, i ukrzy­żowanie. My się przed nim jak gdyby zatrzymujemy. A to jest właśnie kielich Chrystusa. Czy możecie go pić?” Tak, mieć od­wagę, wobec postawionych przed nami propozycji, żądań, na­cisków. Tak, to było wieczne pytanie, jakie stawia życie, każ­demu pokoleniu ludzi. Gdyby można było obejść życie łatwiej­szym brzegiem, jak się obchodzi przepaść albo rozlewisko. Nie­stety, nikt nie wybiera swoich czasów. Takie, jak moja, są dro­gi twoje. Takie, jak moja, są drogi do mnie. I dziękuję Bogu, że mogę z ufnością podać rękę Jezusowi Chrystusowi i nie być na tej drodze sam. Gdyby można było przyjąć, w twoim, czy moim ogrójcu inny kielich goryczy i rozterki niż własny... Ojcze, jeżeli to możliwe, niech nie będzie ponad miarę moją, a jeśli nie, bądź blisko Twojego sługi. Tak, myślę coraz częściej, że mieć odwagę, to znaczy być z Chrystusem.
I jeszcze jedno – iść za Chrystusem – może brzmieć jak ostrzeżenie. Jeżeli pójdzie swoimi drogami. Czy łatwiejszymi? Czy szczęśliwszymi? Czy istnieją dwa światy – łatwy i trudny? Je­żeli Jego, Chrystusową bliskość odrzucisz, pozostaniesz sam. Czło­wiek jest dziwnie wpisany w ścieżki nakreślone przez Boga. Je­żeli zboczy, będzie trudniej uszczęśliwić, obdarować, podtrzymać. Trudniej będzie zostawić ślad, który byłby błogosławieństwem. Jest coś ogromnie ważnego w tym powiedzeniu Ewangelii, że za odchodzącym młodzieńcem Jezus patrzył ze smutkiem. Właś­nie, nie z gniewem, nie z rozczarowaniem, nie z wyrzutem, ale ze smutkiem. Jakże trudne są drogi człowiecze dla odchodzących tylko z sobą.
Siostro i bracie! Nie wiem, gdzie jesteś, ale wiem, że jesteś w Chrystusie. Nie wiem, kto jest przy tobie, ale wiem, że jest przy tobie Chrystus. Nie wiem, ilu ludzi darzy cię miłością, ale wiem, że miłuje cię Chrystus. Nie wiem, co jeszcze przyjdzie nam przeżyć, ale wiem, że przeżyjemy wszystko godnie, jeżeli będziemy z Chrystusem.

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger